Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 cz. 2 - Sprawy małe i duże

Serdecznie dziękuję za betę Winter-381 <3

✧⋄⋆⋅⋆⋄✧⋄⋆⋅⋆⋄✧

— Kiedy mówisz mi, moja duszko, że coś potrwa godzinę, zawsze zakładam dwie. Jak widać, dość dobrze przewiduję te wyroki codziennego losu albo nawyki kobiece — powiedział Stanisław, unosząc na wzrok na Aurelię.

Położywszy jedną dłoń na blacie stołu, opierał się o niego. Wciąż wydawał się spięty, zwłaszcza w ramionach, chociaż już nie znajdowała się na nich elegancka peleryna, jedynie koszula ozdobiona mosiężnymi guzikami wokół mankietów, grubymi haftami ciągnącymi się po rękawach. Jego zmęczoną twarz oświetlało migoczące światło świec rozstawionych na metalowej tacy pośrodku stołu.

Aurelia przygryzła wargę. Mogła się pośpieszyć i skorzystać z ostatnich promieni słońca w ten wczesnowiosenny dzień, zanim służba zapali świece, choć szkoda, że parafinowe[1]. Wosk stał się za drogi w przeciągu ostatnich miesięcy nawet dla życia codziennego dworu.

— Coś cię trapi? — rzekł Stanisław, nie odwracając spojrzenia od jakiegoś listu.

Zapalił drobny płomyk pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, żeby stopić wosk do pieczęci, jednocześnie nasycając ją swoim potencjałem. Dulawski błękit wosku mieszał się z pomarańczowymi iskierkami. Stanisław wreszcie postawił na kopercie pieczęć, na której lis Warońskich biegł pod kopytami jelenia Listtenderów. Aurelia westchnęła cicho. Nie przepadała za tym obrazem.

— Nie, chyba nie. Nie sądzę. Chociaż, jeżeli się nad tym zastanowię... — Zmięła materiał lekkiej, lnianej spódnicy pomiędzy palcami. — Nie, nadal nie.

Teraz, odwróciwszy się w jej kierunku, Stanisław poświęcił całą swoją uwagę dziewczynie. Popatrzył na nią z wyraźnym zmartwieniem w oczach, ale nie powiedział ani słowa. Powrócił do ogromnego stołu zajmującego znaczną część starej komnaty.

Kolejne stosy dokumentów przykrywały misternie wykonaną mapę dawnego Królestwa Nieprzebytych Dulaw wyrytą na powierzchni masywnego stołu. Historia zatrzymała się w tych liniach jakieś sto pięćdziesiąt lat temu, biorąc pod uwagę kolejne ziemie.

Dawno stracili dostęp do Bezkresnego Oceanu, co za tym idzie paru nielicznych wysp na niebezpiecznych, granatowych wodach rządzonych przez kaprysy dwóch księżyców. Okroszawa, Morodowia, tereny Ileszan tutaj były ledwie województwami z lepszą czy gorszą szlachtą rozporządzającą ziemiami., Nawet na północy znalazło się Lenno Brasburskie, wtedy zgliszcza po wojnie, z zakazami tkania potencjału. Dla bezpieczeństwa podzielono je pomiędzy zwierzchnictwo Dulaw, Wetty, Gerdes, Haverbarnu za jego dawne grzechy.

Aurelia musnęła palcami kolejne kształty, każdy wykonany z drzew podarowanych jej przodkini, córce legendarnej Klaudii, Wybawicielki, gdy obejmowała urząd królowej po śmierci matki. Szkoda, że to oznaczało początek końca.

Skrzyżowała przed sobą ramiona. Na pewno była teraz w nastroju, żeby rozważać przyszłość protektoratu.

— Jak dzisiaj upłynęło spotkanie? — zaczęła niewinnie i, podwinąwszy spódnicę, zajęła miejsce na krześle.

— Bardzo owocnie, ale zależy, kogo zapytasz. Dla jednego ten wynik będzie słodki, dla drugiego przegniły, dla trzeciego robaczywy — odparł Stanisław beznamiętnie, poprawiając krótką bródkę oraz wąsy.

— Te dwa ostatnie chyba znaczą to samo.

— W polityce mówi się wiele rzeczy, które znaczą to samo innymi słowami. — On i jego lekcje, których słuchała już czwarty rok. — Zacznijmy od rzeczy najmniej istotnych.

Ponownie nachylił się nad dokumentami, aby w końcu wziąć stronice zapisane eleganckim pismem. Jego głos brzmiał tak miękko, zupełnie jakby czytał książkę, a nie przekazywał najważniejsze wydarzenia z posiedzenia. Aurelia wsłuchiwała się w monotonne streszczenia kolejnych postanowień, wydarzeń z dzisiejszych posiedzeń.

Wreszcie, ostatecznie i, oczywiście dla podtrzymania napięcia, w ostatniej chwili zaaprobowano wizytę handlowo-dyplomatyczną do Gerdes, przy czym zaszczycił ich nawet oficjalny posłaniec Lucjusza rov Berenaga, ministra wewnętrznego ładu. Nadzorował wszystko w cesarskim, szmaragdowym uniformie, pilnując porządku wraz z Arbitrem Cesarskim.

Jakaś część Aurelii chciała zobaczyć go otoczonego Dulawczykami, przytłoczonego faktem, że po miesiącach batalii, wreszcie udało się wywalczyć coś tak niewielkiego, a ważnego dla protektoratu. W końcu niecodziennie zdarzało się, że pozwalano na tak daleko posuniętą autonomię podległych rejonów. Negocjacje z jeszcze niedawno wrogo nastawionym do Brasburii państwem? Nie do pomyślenia! Aurelia uśmiechnęła się łagodnie na tę wiadomość.

Potem przyszedł czas na nowe wydatki dla straży protektorskiej, drobne zmiany w statusie, ponieważ to czy tamto słówko znaczyło przed sądem zbyt wiele. Ile tych spraw jeszcze było! Magisterium Dulawskie błagające o dofinansowanie do febefikatorów oraz amplifikatorów dla nowych czarodziei, na które oczywiście, że brakowało pieniędzy w skarbcu jak na wszystko, zawsze, od lat. Zbyt kosztownymi kredytami zdecydowano się pokryć wizytę i negocjacje z Gerdeńczykami, ale taka już cena zachowania spokoju. Rewolucje zawsze zaczynały się od głodu oraz niepokojów.

Ciekawe, co w takiej sytuacji uczyniłby papa. Kogo by posłuchał? Kogo rozzłościł? Aurelia nie miała pojęcia, natomiast myślenie od razu przyprawiło ją o ból głowy. Może napisze do niego list i ojciec w przypływie klarowności umysłu odpowie jej z dobrymi radami? Pewnie jak zwykle załączy najnowsze fotografie flory oraz fauny Wetty.

Aurelia nawet nie zauważyła, kiedy głowa opadła jej na bok oraz powieki ulęgły ciężarowi zmęczenia. Nie miała do tego głowy, nie dzisiaj. Prędko ocknęła się, zamrugała. Chwyciła się mocno podłokietników, usiłując powstrzymać się od zsunięcia się z krzesła.

— Przepraszam, przykro mi — wymamrotała. — Możliwe, że ostatnio szybciej się męczę.

— Duszko, powtarzasz to za każdym razem, proszę, wystarczy. — Stanisław zgiął jakąś stronę na pół. Usiadł na skraju stołu, kolejno skrzyżował przed sobą ramiona. Wyglądał, jakby nad czymś myślał, jednocześnie przypatrując się żyrandolom spowitym w mroku.

— Ale to prawda. Z drugiej strony może tak jest lepiej. Nie spodziewam się, że w wypadku mojego wybuchu by się cieszyli. Raczej nie zaliczają się do ludzi lekkiego pióra. — Parsknęła. — Przynajmniej zaoszczędziliby na stosach i kopcach. Nie byłoby co zbierać.

— Hipokryzja to ciężka winna, zgadzam się, ale ty nie powinnaś myśleć o swojej śmierci.

— Hipokryzja? — Przeciągnęła się. Wolała zignorować drugą część. — Posądziłabym ich raczej o coś innego. Korupcję, zaślepienie, chęć trzymania stanowisk dekadami, ale — ściągnęła brwi — to ostatnie dotyczy w pewnym stopniu również ciebie.

— Progresja przez szczeble kariery to inna sprawa. Zaraz będzie się kończyć moja służba. — Przecież doskonale to wiedziała, ale i tak jej przypomniał. Ukłonił się tak nisko, że praktycznie końcówką warkocza dotknął czubków butów. — Jeżeli jaśnie pani ponownie mnie zechce, będę służył jej dalej jako oddany sługa. Jej oddam pół serca, drugie zaś otrzyma ta ziemia.

— Jak zawsze rycerski i oddany, lecz nalegam. Wyjaśnij, co miałeś na myśli z hipokryzją.

— Bardzo prosty fakt. — Zdawał się zadowolony z tego wniosku. — Rada sama prosiła, żeby dla bezpieczeństwa odsunąć cię od protektorskich obowiązków, lecz jej przedstawiciele wciąż chętnie ogrzeją się w twoim świetle na rodach podhrabicza.

W tym samym momencie Aurelia przypomniała sobie, jak wspominał, że z jakiegoś powodu nie będzie mógł się pojawić na tej jakże znakomitej uroczystości.

— Wcześniej powiedziałeś, że się tam nie pojawisz i to prosto w twarz Kostii... Dlaczego? Co się stało? Dla ciebie byłaby to doskonała okazja, żeby pociągnąć kogoś za język.

— Niestety ostatecznie zbiegło się to z moimi negocjacjami z Gerdeńczykami. Dyplomaci cesarscy chcą wyruszyć parę dni wcześniej ze względu na napiętą sytuację z Haverbarn.

— Nie wspominałeś mi o tym? — Zmarszczyła nosek, starając się to sobie przypomnieć, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

— O elekcji protektorskiej? Musiałem w pewnym momencie, to nieuniknione, ale przy takim natłoku spraw jak w ostatnich tygodniach, nie dziwię się, że zapomniałaś. Sam ledwo zbieram myśli czy sypiam. — Szturchnął metalowy dzbanek i uniósł pokrywkę, żeby upewnić się, że nie zapomniano o kawie oraz wodzie. — Jaśnie panienka będzie czynić honory? Ma w sobie więcej pary od podstarzałego sługi Dulaw.

— Po prostu chcesz, żebym nie zasnęła. I nie jesteś znowu taki stary. Jeszcze wiele pań by cię wzięło i to z pocałowaniem ręki. — Spojrzała na srebrny pierścień z szafirem, wokół którego okręcała się sylwetka lisa, który podarowała mu na jego zeszłe rody, czterdzieste szóste. — Albo z pocałowaniem pierścienia.

— Wydałem się za Dulawy, jaśnie pani. To im oddałem serce. — Wydawał się nawet wzburzony, ale nie podniósł głosu. — Do tego to jaśnie pani jest moim oczkiem w głowie, więc nie ma w niej miejsca na chociażby jedną inną panią. Byłoby mi zbyt tłoczno.

— Yhym — burknęła.

Może sama nie dostrzegała za dobrze pewnych rzeczy dziejących się w trakcie bankietów, ale od czegoś miało się wikałki. Te widziały wiele, zwłaszcza to, jak niektórym upartym szlachciankom oraz mieszczankom miękły serca na raczej chłodny czar Stanisława i opowieści o dawnych czasach. Aurelia nie dziwiła się. Na parę miesięcy popełniła podobny błąd, gdy miała może szesnaście lat. Dobrze, że dość szybko jej to przeszło.

Gdyby tylko tak było z Kostią, moje życie stałoby się zdecydowanie prostsze.

Sięgnęła ociężale do tygielka stojącego na tacy i dotknęła metalowej powłoki, przenikając przez nią potencjałem. Od razu wyczuła wodę w naczyniu. Była czysta, trochę zbyt twarda, ale komu to przeszkadzało? Ważne, że nie zatruta. Księżniczka pobudziła kolejne cząsteczki, wprawiając je w chaotyczne drżenie. Zaraz ciepło rozeszło się po naczyniu.

— Sądziłem, że spędzenie dnia w towarzystwie podhrabicza napełni cię wigorem do dalszych działań. Dostrzegam całkowicie odwrotne skutki. — Stanisław postawił dwie porcelanowe filiżanki bogato ozdobione kwiatowymi motywami przed księżniczką, żeby ta mogła je napełnić. —Przyznam, że podhrabicz...

— Kostia, Stanisławie, po prostu Kostia. — Westchnęła cicho.

Resztę rytuału dała mu już dokończyć. Ujął inne naczyńko, podgrzał je, a potem zalał filiżanki śmietanką. Po co nadal przynoszono cukierniczkę? Żadne z nich jej nie używało.

— Kostia — mruknął Stanisław. Wyglądał, jakby właśnie przełknął coś gorzkiego i niemiłego, wcale nie świeżą, ciepłą kawę. — Muszę przyznać, że źle go oceniłem w pierwszych miesiącach albo i latach. Był ledwie chłopakiem zakochanym w księżniczce, co zdarza się wielu i w naszej przykrej rzeczywistości, i w bajkach. Robił do ciebie tak szczenięce oczęta oraz zapewniał, że nie miał złych intencji, że nawet mnie przekonał. — Prychnął cicho. — Sądziłem, że będzie niezłym kompanem młodzieńczych miłostek. Nie wiem, czy dziewczęta są takie same w tym wieku, ale pamiętając ciebie, Aurelio, podobne. Naprawdę sądziłem, że dokonałem właściwego wyboru. Dopuściłem do ciebie kogoś z rodziny na wpół brasburskiej, na wpół dulawskiej, mniej mądrzejszego od ciebie, bez politycznych ambicji, a tutaj... Dzisiaj usłyszałem za dużo, widziałem za dużo i donosi się mi o niepokojących faktach. Wiek dorosły, męski, doprawdy go zmienił. Ko-stię, Konstantego Aleksandra i tak dalej, zważając na napuszone imiona naszej szlachty, zwłaszcza tej nowej.

Aurelię od razu przeszło nieprzyjemne ciepło, rozpaliło jej policzki i kark. Księżniczka przygryzła wargę, próbując wziąć głęboki wdech, ale nic to nie pomogło. Zakryła usta, burknąwszy coś niezrozumiałego nawet dla niej samej pod nosem.

Czy naprawdę musieli poruszać ten temat? Nie wystarczył dzisiejszy pokaz arogancji Kostii?

Z drugiej strony każdy zdawał się ostatnio zdeterminowany, aby dorzucić swoje parę groszy, nie oktten jak powinno się mówić, do tego tematu. Ściągnąwszy brwi, wbiła lodowate spojrzenie w Stanisława. Tylko on był zdolny do nakłonienia dworu do delikatnego przekazania informacji, choć w tym wypadku wyszło mu to jak tur z ciemnego gaju.

— Dostrzegam, że próbujesz mnie zamordować spojrzeniem, duszko. Nie jesteś w tym subtelna.

— Znów wracamy do rodów, znów kolejna osoba wraca dzisiaj do Kostii. — Skrzyżowała ramiona na piersiach, w dłoni wciąż trzymając filiżankę. — Ty, Helena, Emilia, Franz. Jeżeli mam być szczera, brakuje jeszcze tylko pokojowych, praczek oraz stajennych w tym układzie.

— Praczek? Te starsze utrzymują, że skoro nie ma po twoich — zakaszlał w zamkniętą dłoń — delikatnych dniach koronek, to na pewno należy się szykować na rychłe przyjście dziedziczki na...

— Och, przestań! Nikt już nie używa koronek — wykrzyknęła, prawie rozlewając zawartość filiżanki. Objęła ją dłońmi, czekając, aż nieznośny rumieniec zniknie. — Stare plotkary. Ciekawe, gdzie są ich koronki.

Jednak było w tym coś jeszcze gorszego. Praktycznie zemdliło ją na fakt, że ktoś uważał, że mogła posunąć się do czegoś takiego z Kostią. On... tak... Coś nigdy jej nie pasowało w jego ciele na tyle, żeby zaprosić go do swoich pokoi, przynajmniej nie na dość długo, by mówić o dziedziczce. Niby zaliczał się do ładnych kawalerów, lecz czegoś brakowało.

— Jesteś dzisiaj gorszy od polityki, przysięgam. Od kiedy zajmujesz się moimi takimi sprawami? — Rozłożyła bezradnie ramiona, zwracając uwagę na swoją niezdarność z filiżanką. — Sądziłam, że te są zostawione do mojej dyspozycji.

— Przykro mi stwierdzić, że masz dwadzieścia lat, natomiast nasz świat, nawet dulawski, funkcjonuje tak, że związki królowych są ważną kartą przetargową w polityce. Nawet umiłowani serca królowych dulawskich byli kimś. Zasłużeni husarze, książęta, hrabiowie, kupcy, magnaci. — Zacisnął na chwilę wargi.

Od razu zdała sobie sprawę, co chciał powiedzieć poprzez tę ciszę.

— Uważasz, że Kostia nie nadaje się do tej pozycji.

— Formalnie rzecz ujmując, jego rodzina ma ogromne znaczenie w bezpotencjalnym przemyśle dulawskim: ziemie, pieniądze, szanowane imię, choć nowe, lecz martwi mnie co innego. Wydaje mi się, że zdał sobie sprawę, co ta bliska pozycja może mu dać. — Wyciągnął przed siebie dłoń z filiżanką, gestykulując teatralnie. — Tak, jak tego doświadczyłaś dzisiaj.

— Jak zwykle ten zamek wszystko słyszy. — Odetchnąwszy głęboko, odwróciła wzrok i przymknęła na chwilę powieki. Skóra od razu załaskotała ją od iskierek przesuwających się pod skórą. Ta rozmowa źle się dla niej skończy.

— Przyznam, że wiele osób martwi się o ciebie, ze mną włącznie. Twoja matka również wyraziła obawy w liście do mnie. — Zakaszlał w zamkniętą dłoń.

Mama napisała list do Stanisława, ale nie do niej? Dlaczego wszyscy tak bardzo chcieli coś zrobić, jednocześnie pomijając najważniejsze ogniowo? Aurelia była Warońską z kwiecia Listtender, księżniczką, córką wygnanego arcyksięcia, a Kostia jej poddanym.

— Więc to tak. I ty, Stanisławie, przeciwko mnie?

— Daruj sobie antycznych, duszko. Kostia... hmm... Jego rodzina oraz związani z nią, mówimy tutaj o Symańskich, Zubar, Pelińskich...

— Kolejne nazwiska i każde kolejne powiązane ze stronnictwem bezpotencjalnym.

— Słuszna uwaga. — Kącik jego ust uniósł się. — Raczej nie zaskoczy cię, że ich stosunek do użycia przeistoczonego zboża oraz nawozów alchemicznych jest co najmniej oporny.

— Trudno mi uwierzyć, że gorszy niż niektórych chłopów. — Zaśmiała się dość żałośnie.

Wciąż miała przed oczami jedną z wizyt w okresie zimy we wsi pod Kersztowem, kiedy to na salonach i rządzie debatowano ten ryzykowny pomysł. W końcu Dulawy rozpoczęły prowadzenie cichej rozmowy z dawnym sprzymierzeńcem, a to rozpalało umysły niejednego w stolicy protektorskiej, choć i tak nie tak jak wyobrażenia chłopów o zbożu, którym zajmowali się pęciarze. Chyba niektórzy sądzili, że roślinom urosną nóżki, a potem rżana baba pogoni ich po polu. Przynajmniej takie zdanie miała sołtysa Oblecia.

Zaśmiała się cicho na to wspomnienie. Nie musiała nic mówić Stanisławowi, ponieważ ten najwidoczniej myślał o tym samym. Może ta wizyta nie należała do najbardziej owocnych, ale na pewno nie pozostanie zapomniana.

— Ich przynajmniej dało się przekonać faktem, że wykarmią dzieci, oddadzą, co trzeba cesarskim i nawet coś sprzedają, ale szlachta... — Pokręciła głową zrezygnowana. — Usłyszałam dzisiaj rano od Kostii, że opustoszymy im skarbce, ale dla jego rodziny to nie ma sensu. Jeżeli nie zarobią na zbożu, to na maszynach do tak rozległych upraw. Martwa ziemia będzie znów żyzna.

— Chyba że...

— Chyba że cena tak bardzo spadnie z powodu doskonałych zbiorów, że cały interes przestanie się im opłacać, a odpowiednio przechowane ziarno wytrzyma i dwa lata. Przynajmniej tak mi powiedziano. — Upiła łyk i potem drugi, usiłując w ten sposób kupić sobie czas. Na język cisnęły jej się same gorzkie. — Kieruje nimi zawiść i chciwość. Może... — Uniosła głowę. — Po cichu myślę, że chcą się nam również odpłacić pięknym za nadobne. Nie rozumiem, skąd się to u nich bierze, nawet po Wiośnie Dulawskej. Ta... pycha, pewność, że przetrwają, nieważne, co uczynią. Urząd protektorski jest tak kruchy.

Wstała z impetem, odłożywszy pustą filiżankę na stół. Skierowała się do kutych okien wychodzących na Kersztowo, powoli zbierające się do snu w dole doliny. W kolejnych oknach kolorowych kamieniczek zwieńczonych miedzianymi dachami gasły lampy, świece, choć może i niepotrzebnie. Dzisiaj obydwa księżyce jaśniały na horyzoncie, czyniąc noc podobnie jasną jak poranek.

— Kostia powiedział mi w zeszłym roku, że stracili setki tysięcy marek na nadaniu własności chłopstwu, ale nie wiem, czy mu wierzę. Dostali stosowne odszkodowanie jak każdy inny za tereny. Nie wspomnę nawet, ile ziem wciąż zostało im w posiadaniu i — machnęła lekceważąco ręką — niech zatrudnią chłopów jak kowal pomocników. Co w tym takiego trudnego? Ach, zapomniałabym. W sąsiednim folwarku są lepsze warunki! To akurat usłyszałam dzisiaj.

— Właśnie przed tym chciałbym cię przestrzec. — Stanisław powiedział spokojnie, uderzając palcami o stół. — Muszę prosić cię, żebyś uważała na podstępne namowy, kłótnie ze strony podhrabicza. Jak widzisz, nie jest on już zwykłym chłopakiem, ale aktywnym członkiem stronnictwa niekoniecznie tobie przychylnemu. Jako — zawiesił na chwilę głos — przyjaciel nie posunę się do rady, abyś zakończyła waszą relację. Nie mogę jednak...

Aurelia zacisnęła dłonie w pięści, jednocześnie wbijając sobie długie paznokcie. Ten drobny ból sprawiał, że jeszcze utrzymywała emocje na wodzy, ale nie na długo. Właśnie tego pragnęła uniknąć, właśnie dlatego nie chciała podejmować żadnej drastycznej decyzji, ale ta malowała się przed nią równie jasno jak Kersztowo w białym świetle księżyców.

Nie zniesie tego ani chwili dłużej, Kostii snującego intrygi za jej plecami, droczącego się, a potem oczekującego, że skradnie pocałunek z jej ust.

Na początku zaschło jej w ustach, a potem niebieski błysk rozprzestrzenił się po żyłach na rękach. Zaczął łaskotać, wzmagać się i parzyć. Zawieszka w jednej chwili uszczypnęła Aurelię. Wbiła się jeszcze mocniej niż poprzednim razem, ale co ją to obchodziło?

Księżniczka rozłożyła ramiona, szukając czegoś, w co mogłaby włożyć gromadzącą się w niej siłę. Powietrze jej nie wystarczało. Było zbyt gładkie, lekkie. Nie miała do dyspozycji wody, więc wybrała co innego. W jednej chwili przedarła się przez tysiące lat spoczywających pod fundamentami zamku.

Czuła suchość wapienia, drażniący zapach siarki rozchodzący się po skałach. Zacisnęła palce. Zamek zatrząsnął się nawet mocniej niż się spodziewała. Padła na ziemię. W tej samej chwili trzęsienie ustało.

— Aurelia! — Stanisław wyciągnął dłonie przed siebie. Starał się złapać równowagę i pozbierać rzeczy, które prawie spady ze stołu. — Na pióro Kruczej Pani, co ci strzeliło do głowy?

Zignorowała go.

— Na miłość moich przodkiń, jak ja go nie znoszę. Nie znoszę, po prostu nie znoszę i już nie mogę — wymamrotała. — Kim on się stał? Czego on chce? Czy ty kazałeś wszystkim mi to pokazać?

— Uspokój się, moja droga. Błagam cię wszystkimi moimi siłami. — Zbliżał się do niej krok po kroku. Jego oczy rozbłysły na pomarańczowo, przysłaniając tęczówki i źrenice.

— Ale... ale j-jeżeli teraz go tak zostawię, to on mnie zrujnuje. Podważa moje decyzje, więc co by go kosztowało rozpuszczenie tej plotki czy tamtej? Brabsuria podchwyci to w mig i użyje do ataków. — Przewróciła oczami, dotykając nasady nosa.

Nawet nie zauważyła, kiedy Stanisław znalazł się obok niej. Chwycił ją w mocnym uścisku, zdecydowanie nieodpowiednim dla ministra, lecz nie dla kogoś, kto był dla niej właśnie tym starszym przyjacielem, może bratem, którego jako jedynaczka, nigdy nie miała. Przynajmniej tak właśnie wyobrażała sobie troszczące się o siebie rodzeństwo. Pewnie nieodpowiednio jak wiele innych rzeczy, ale teraz to nie miało znaczenia. Odwzajemniła uścisk, kładąc głowę na jego ramieniu.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo tego potrzebowała. Opadła z sił i po prostu wsparła się na nim.

— Och, Stanisławie, co ja mam uczynić? W co się znów wplątałam? Ze mną nigdy nie może być łatwo, nieprawdaż?

— Odpowiedz mi jasno i pewnie. — Ujął jej ramiona, ściskając delikatnie. — Czy pragniesz go zostawić?

— Do tego potrzeba tak wiele zachodu, a jak widać... — Od razu starała się wysmyknąć decyzji, oddać ją komuś innemu w łatwy sposób. On jednak jej nie pozwolił. Choć uporczywie starała się na niego nie patrzeć, w końcu złapał jej spojrzenie. Patrzył na nią tak przenikliwe, że już nie odważyła się nawet przymknąć powiek.

— Chyba... chyba chcę być wolna. — Wzruszyła bezradnie ramionami.

— Od niego?

— O-od ni-niego — wydukała, czując, jak w gardle zaciska się jej gula.

— Bardzo chciałbym ci powiedzieć, że już w tym momencie możesz mu wysłać list, ale serce mi się kraje, że to niemożliwe. — Teraz to on jej unikał.

Wypuścił ją z uścisku, zostawiając ją wciąż roztrzęsioną na ziemi, jednak niezbyt to jej przeszkadzało. Rozłożyła się na podłodze i zwróciła twarz w kierunku Stanisława. Teraz oddychała już spokojnie, ściskając materiał spódnicy między palcami.

Podszedł prędko do kredensu wypełnionego po brzegi butelkami pamiętającymi jeszcze czasy urzędu papy, książkami, starymi oraz nowymi raportami. Nie zastanawiał się długo nad wyborem. Wyciągnął kryształową karafkę z czymś bursztynowym w środku. Aurelia uniosła brew. Tylko nie to, nie znowu... Usiadła, podciągnąwszy kolana pod brodę.

Stanisław nalał dwa kieliszki do pełna. Gdyby tego brakowało, pociągnął łyk wprost z butelki. Aurelia pokręciła głową. Nierozsądny jak zawsze, kiedy decyzja przerastała nawet niego. To nie zwiastowało nic dobrego co do zostawienia Kostii.

Naprawdę tak prosto o tym zadecydowałam?

— Możesz tego potrzebować. — Stanisław powrócił do niej równie prędko i podał jej kieliszek. — Niestety rzeczy nie zawsze są tak proste, jakbyśmy tego chcieli.

Przyjęła trunek, ale nawet go nie skosztowała. Wpatrywała się tępo w bursztynowy alkohol, obracając go w kieliszku. To on potrzebował tego bardziej niż ona.

— To zły nawyk. Nie służy ci.

— Franz ma rację. Zawsze mówisz, co masz na myśli. — Wypił wszystko, nawet się nie krzywiąc i spojrzał w kierunku butelki, oblizując wargi. Nie skończy się na jednym czy raczej kolejnym. — Ze złych wieści: nie mogę jeszcze pozwolić, abyś porzuciła naszego smarkacza z tytułem. Masz specjalne zadanie do wykonania na jego rodach.

— Smarkacza? — Uniosła brew. — Wiedziałam, że go nie znosisz, ale nie sądziłam, że tak byś się do niego odnosił.

— Duszko, skup się — powiedział szorstko. Będziesz musiała oczarować naszą chciwą szlachtę, sprawić, żeby jedli ci z ręki. — Zaczął przechadzać się po pokoju od lewej do prawej, trzymając jedną z dłoni na plecach. — Oczywiście, nie musisz posługiwać się tylko prawdą i to zaznaczam specjalnie dla ciebie. Drobne, piękne kłamstwo tu i tam na pewno ci pomoże. Przyznaję z trudem, że zostawienie podhrabicza w tym momencie byłoby...

— Trzęsieniem ziemi, jakie urządziłam zamkowi parę minut temu? — Nie była pewna, dlaczego właśnie to przyszło jej na myśl, ale pasowało. Do tego dodawało jej trochę otuchy.

— Można i tak powiedzieć.

— Dobra wiadomość tyczy się twojej przyszłości: moja wizyta w Gerdes ma dwojakie znaczenie. — Zarysował kręgi w powietrzu, zupełnie jakby trzymał w dłoni papierosa, mimo że nie palił od lat. — Wielka Imperatorowa wyraziła tobą szczególne zainteresowanie, ale to nie ona ostatecznie decyduje. Przepraszam, że mówię ci to w momencie takiej słabości. Mimo to sprzymierzeńcy Dulaw są nieliczni, a historycznie...

— Chcesz rozmawiać z Geraldem i chyba znam twój cel. Niech cię licho poniesie w siną dal! — Gdyby tylko miała coś pod ręką, z chęcią by w niego rzuciła. — Kiedy miałeś zamiar zapytać mnie o zdanie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro