Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Gwiazdy

 Ralia spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie oczekiwała, że podróż z Casparem Silveriusem okaże się tak... cicha. Kojarzyła go jako rozgadanego, niemalże porywającego w swoich wypowiedziach. Zawsze miał coś do dodania, nawet jeśli nie był znawcą tematu. Dziwnym trafem nikomu to nie przeszkadzało; lubili go słuchać, choćby ze względu na melodyjny głos i piękną dykcję, właściwą księciu.

Mimo to nie mogła powiedzieć, żeby cisza jej przeszkadzała. Towarzyszyła jej niemalże zawsze, od kiedy tylko zaczęła podróżować po świecie — sam na sam z myślami. Także i tym razem starała się zapomnieć o obecności mężczyzny, ale czuła na sobie jego spojrzenie zdecydowanie zbyt często, by umieć je w pełni zignorować. Czasami przyłapywała się na tym, że sama miała ochotę zacząć rozmowę, byleby nie musieć zastanawiać się, dlaczego się jej przyglądał.

Spodziewała się dziesiątek pytań. Spodziewała się podejrzliwości, nieufności, czegokolwiek, co nie byłoby milczeniem. Nie wiedziała, czy próbował w ten sposób uśpić jej czujność. Sprawić, by zapomniała o towarzystwie i zdjęła maskę chłodnej, majestatycznej statuetki, odsłaniając prawdę, kryjącą się pod spodem. Wiedziała natomiast, że nie tylko on zaliczał się do osób sprytnych. Jeśli liczył, że — prędzej czy później — uda mu się ją złamać, mylił się.

— Ściemnia się — powiedział cicho Caspar, a ona zerknęła na niego kątem oka.

Nawet nie zauważyła, kiedy się z nią zrównał; jego kary koń poruszał się niemalże bezszelestnie, zupełnie jakby sam też nie chciał przerywać przejmującej ciszy. Okolice wysuszonego Jeziora Iv nie cechowały się różnorodnością, a nieliczne stworzenia, które zdołały zasiedlić surowe ziemie, należały do tych z gatunku praktycznie niewykrywalnych, jeśli ktoś nie zwracał na nie szczególnej uwagi.

Ralia szczerze nie cierpiała tych terenów. Pustynia na południe od Świątyni Aesira wydawała się dużo żywsza, a i krajobraz zmieniał się częściej. Z kolei droga do Erhadu przypominała raczej pustkowie, zapomniane i nieubłagane dla każdego, kto wkraczał na nie bez przygotowania. Dnie bywały tutaj nieznośnie gorące, a noce lodowate i wietrzne, co jedynie potęgowało obraz skrajnie nieprzyjaznego miejsca.

— Sądzisz, że to dobry pomysł, aby się tu zatrzymywać? — spytała z powątpiewaniem, a Silverius wzruszył ramionami.

— Nie zajdziemy dużo dalej — stwierdził i spojrzał w stronę słońca, gasnącego powoli na horyzoncie. — Lepiej rozbić tutaj obóz. Noc zapowiada się wyjątkowo nieprzyjemnie.

Edelaan nie spytała, dlaczego tak uważał. Znał te okolice lepiej niż ona; pochodził przecież z Erhadu i pokonywał tę trasę znacznie częściej. Ralia nie potrafiła sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatni raz zapuściła się tak daleko na wschód.

Nie zaprotestowała, gdy zatrzymał konia i zeskoczył z niego z gracją. Westchnął ciężko, kiedy jego stopy dotknęły ziemi pierwszy raz od wielu godzin. Uśmiechnęła się pod nosem, dostrzegając grymas bólu na twarzy księcia, po czym sama zsunęła się z siodła z ulgą. Rozejrzała się wokół; otaczały ich jedynie nieliczne korzenie i wyschnięte drzewa, świetnie nadające się na opał. Jedno z nich wydawało się także odpowiednie, aby przywiązać do niego wierzchowce.

Ralia przerzuciła wodze przez łeb Frilli, jej ukochanej klaczy, po czym poprowadziła ją do konara. Gdy miała pewność, że zwierzę nie odbiegnie, zdjęła siodło i zaniosła je kawałek dalej, gdzie Caspar zdążył już zostawić swoje rzeczy, nie przejmując się ogierem, który odszedł kilka kroków w poszukiwaniu trawy.

— Zajmę się ogniskiem — wymamrotała cicho, a Silverius spojrzał na nią zdziwiony.

Być może nie spodziewał się, że odezwie się z własnej woli. A może zaskoczyła go jej inicjatywa.

— Sam także mogę to zrobić — stwierdził rozbawiony, co Ralia skwitowała powątpiewającym spojrzeniem. — Bycie księciem nic nie znaczy w miejscach takich, jak to.

— Nazbieraj lepiej drewna — odparła, po czym zerknęła w stronę karego ogiera. — Nie boisz się, że ucieknie?

— Niby dokąd miałby pójść? Tutaj dają mu wodę, jedzenie... Poza tym przywykł już do oglądania mojej twarzy, odkąd był źrebakiem. — Caspar uśmiechnął się zaskakująco łagodnie, a potem posłusznie zabrał się za zbieranie oraz łamanie gałęzi.

Ralia wykorzystała ten moment, aby przysiąść na ziemi i na moment przymknąć oczy. Gorąco odcisnęło na niej piętno; Yirelle, z którego przybyła do Świątyni, było znacznie bardziej przyjazne, chociaż jego mieszkańcy nieustannie skarżyli się na deszcz i wilgoć. Dla niej, kobiety odzianej w lekką, czarną zbroję wykonaną z grubej skóry z pojedynczymi stalowymi wzmocnieniami, chłód był niczym wybawienie.

Świadomość, że towarzyszący jej książę zdawał się w ogóle nie odczuwać trudów podróży, wcale nie poprawiała nastroju. Jego twarz nie błyszczała od potu, a skóra była na tyle przyzwyczajona do ostrego słońca, że nie musiał ukrywać się pod płaszczem i kapturem. Nawet pośrodku niczego wyglądał jak arystokrata, pełen godności oraz niewymuszonej elegancji.

Otworzyła oczy, gdy rzucone przez Caspara drewno uderzyło o ziemię tuż przed nią. Bez słowa zabrała się do pracy, układając witki tak, by stworzyły porządne ognisko. Silverius usiadł po drugiej stronie, opierając łokieć o zgięte kolano. Wbił w nią spojrzenie, a na jego ustach błąkał się uśmiech, który momentalnie wzbudził w niej irytację.

— Powiesz mi w końcu, dlaczego się gapisz? — spytała chłodno, starając się zachować pozorny spokój.

Nawet na chwilę nie oderwała wzroku od powstającego stosu drewna, chociaż miała wielką ochotę rozpocząć z księciem bitwę na spojrzenia. Wiedziała jednak, że tylko podsyciłaby tym swoje podenerwowanie, więc zrezygnowała, zaciskając zęby.

— Zdaje się, że w pobliżu nie ma lepszego widoku — odparł Caspar z rozbawieniem. — Zresztą nigdy nie należałaś do tych najgorszych.

— Mam ci podziękować, jaśnie panie?

— Mogłabyś, ale zapewne tego nie zrobisz, bezbożnico — parsknął mężczyzna.

Próbował wyprowadzić ją z równowagi, co udawało mu się zaskakująco dobrze. Jeśli miałaby listę rzeczy, których absolutnie nie cierpiała, umieściłaby nieszczęsne przezwisko na samym jej szczycie. Gdyby tylko wiedział, pomyślała wściekle, a jedna z gałązek połamała się w jej dłoniach.

— Dziękuję — powiedziała i posłała mu słodki uśmiech, po czym wróciła do swojego zajęcia, decydując, że rozmowa z Silveriusem prowadziła donikąd.

On jednak miał inne zdanie.

— To całkiem zabawne — rzucił i nachylił się nieco w jej stronę. — Nie sądziłem, że Aesir będzie aż tak miłosierny wobec twoich wybryków. A z jakiegoś powodu nie wydaje się tobą gardzić...

— Może podoba mu się widok — zakpiła Ralia, co wywołało śmiech Caspara.

— Nie jest aż tak dobry.

Zmrużyła oczy, ale nie odpowiedziała. Nie znała pełni powodów, dla których Aesir postanowił wyróżnić akurat ją. Nie potrzebowała ich znać, aby wiedzieć, że o stokroć bardziej wolałaby żyć w słodkiej niewiedzy, z dala od koszmarów i ciężaru, spoczywającego na jej barkach, chociaż nie miała pojęcia, czym właściwie był.

— Ralio... — Cichy głos Caspara zmusił ją do spojrzenia w jego stronę. — Zamierzasz kiedykolwiek powiedzieć nam prawdę?

— Prawdę?

— Chyba tylko sam Dal'var byłby wystarczająco głupi, by uwierzyć w twoją historyjkę — stwierdził Silverius, marszcząc brwi. — Zdajesz sobie sprawę, ile bólu zadałaś mu na przestrzeni lat? Gdy gonił za tobą po całym świecie, próbując przypomnieć ci...

— Przestań — przerwała stanowczo. Odważyła się spojrzeć mu w oczy, które błyszczały nawet w półmroku. — Virren jest dorosły. Sam podjął tę decyzję, a ja za każdym razem dawałam mu do zrozumienia, że marnuje tylko czas, próbując mnie przekonać.

— A jednak w końcu odpowiedziałaś na wezwanie.

Ralia pokręciła głową. Co niby miała mu powiedzieć? Wiedziała, że prawda wcale nie przybliżała nikogo do rozwiązania zagadek. Pociągała za sobą jeszcze więcej pytań i niewiadomych. Tymczasem Aesir milczał we wszystkich ważnych kwestiach, choć nie omieszkał przypominać jej o przysiędze, o dniu Błogosławieństwa, kiedy to skazał ją na koszmary, których nie potrafiła rozszyfrować, a także o tym, że jej los był z góry przypieczętowany, niezależnie od tego, co pragnęłaby zrobić ze swoim życiem.

Prawda nie wyzwalała, a jedynie spychała w ciemność, gdzie jedynym źródłem światła były przebłyski normalności — życia z dala od Boga, który wolał uciekać się do manipulacji, zamiast przedstawić sprawy jasno i klarownie. Wolał zatruwać ich umysły, zamiast — choć raz — poprowadzić ich za ręce w dobrym kierunku. A ona była jego ulubioną ofiarą, wobec której miał plany.

Nie napawało jej to szczęściem. Czyniło życie zaledwie iluzją, podporządkowaną w pełni woli Aesira. Pozostali Eshaar także nie mieli nic do powiedzenia, jednak usilnie łudzili się, że są czymś więcej niż marionetkami. Dorabiali ideologię do niezwykle prostych działań Boga, pragnącego powstrzymać pewne zdarzenia za wszelką cenę — niezależnie od kosztów i poświęconych istnień.

— Odpowiedziałam na wyzwanie, ponieważ tego ode mnie wymagał — odparła w końcu cicho, decydując, że powinna choć częściowo trzymać się prawdziwej wersji wydarzeń, jeśli chciała ostudzić podejrzliwość Silveriusa.

— Kto?

— Aesir. Nie wszystko, co mówię, jest kłamstwem — dodała kpiąco. — Inna sprawa, że nawet wy nie wierzycie, że nasz Bóg mógłby przełamać odwieczne milczenie i faktycznie wskazać nam drogę.

Caspar poruszył się niespokojnie, a jego twarz zastygła w wyrazie ekscytacji, którą próbował, mimo wszystko, ukryć. Z marnym skutkiem, jak zauważyła Ralia, błądząc wzrokiem po całej sylwetce mężczyzny, napiętej do granic możliwości. Pamiętała czasy, gdy ona sama reagowała w ten sposób na jakąkolwiek wzmiankę o Aesirze. Pamiętała czasy, gdy darzyła go platoniczną miłością, gotowa nieść jego imię w najdalsze zakamarki świata.

Wydawały się tak odległe, jakby nigdy nie istniały, a stanowiły jedynie wymysł jej wyobraźni. Były zaledwie pojedynczą kroplą w całym morzu goryczy i czystej wściekłości, jaką czuła na myśl o swoim przeznaczeniu.

— Ma plany wobec nas wszystkich — powiedziała, zaskakując samą siebie. Zmarszczyła brwi, po czym pokręciła głową z niechęcią. — Możecie wszyscy uważać mnie za bezbożnicę, ale Aesir nie pozwoliłby mi odejść. Nigdy.

— Czy nie to właśnie zrobiłaś? Nie oddaliłaś się od Zakonu, bo Aesir nie dał ci tego, czego oczekiwałaś? — Kpiący głos Caspara dotknął ją do żywego, chociaż nie mogła mu się dziwić.

Nie znał jej dobrze, a nikt nie miał podstaw, by sądzić, że za jej decyzją stało coś innego — znacznie głębszego, niż zwykła niechęć wobec szat, które przyszło jej nosić. Czuła się skrzywdzona i rozżalona. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie Błogosławieństwo. Nie miała zresztą powodów, by choćby pomyśleć o tym, że Aesir mógłby skazać ją na czerń; była pierwszą Eshaar od stuleci, czego nikt nie potrafiłby przewidzieć.

Żal szybko został przykryty przez strach i panikę, gdy zrozumiała, że była także pierwszym zwiastunem nadchodzącej burzy, mającej zdolność zniszczenia całego znanego Ralii świata. Zniszczenia, które Aesir był łaskaw jej pokazać, skazując tym samym na lata życia w strachu, w cieniu koszmarów, nawiedzających ją co noc, podobnie jak myśl: co będzie, jeśli ta wizja się ziści? Jeśli wszystko, co znała, zamieni się w zgliszcza?

Ralia przymknęła oczy, a kolejna gałąź pękła z ostrym trzaskiem, gdy powietrze uciekło z płuc kobiety, pozbawiając ją tchu na ułamek sekundy — jak za każdym razem, kiedy coś zmuszało ją do powrotu do zamglonych, ciężkich wspomnień. Pamiętała blask płomieni, pamiętała smak popiołu na języku, chociaż całym jej ciałem targały dreszcze zimna tak przenikliwego, że dotykały nawet duszy. Pamiętała łzy, toczące się po twarzy, oraz krzyki, dźwięczące w uszach i zdające się nie cichnąć nawet wtedy, gdy kolejny dom walił się z łoskotem, strawiony przez ogień. Nie wiedziała, czy wrzaski należały do niej, czy może do dziesiątek innych istnień, których obecności była w jakiś sposób świadoma, choć nie widziała nic, poza ścianą dymu.

Poczuła, jak panika chwyta ją za gardło, a lodowaty pot spływa jej po twarzy i plecach. Przez moment próbowała wyrwać się z uścisku wspomnień, ale one nie ustępowały, wciągając ją coraz głębiej w przepaść, aż w końcu nie umiała odróżnić rzeczywistości od fantazji. Fala mdłości zalała jej ciało, a Ralia zacisnęła drżące dłonie, wbijając paznokcie w skórę.

— A świat spłynie krwią tych, którzy wyprą się jej imienia... — wymamrotała nieprzytomnie, po czym, ostatkiem sił, zerwała się z ziemi i chwiejnym krokiem oddaliła się od budowanego stosu, podczas gdy świat wirował wokół niej w szaleńczym tempie.

***

 Caspar obserwował majaczącą w oddali sylwetkę Ralii z niepokojem. Nie próbował jej zatrzymać; w jednej chwili jej blada skóra stała się niemalże przezroczysta, a ciało spięło się niczym struna, gotowa pęknąć w każdym momencie. Od początku zamierzał wyprowadzić ją z równowagi, zmusić, aby sama powiedziała o kilka słów za dużo, ale nie spodziewał się, że doprowadzi ją do takiego stanu.

To nie moja wina, uświadomił sobie i zmarszczył brwi. Jedno proste pytanie zdołało zapoczątkować lawinę kolejnych, wypowiedzianych jedynie w umyśle kobiety. Rzuciło ją w wir przemyśleń, może nawet wspomnień, które najwyraźniej starała się ukryć z dala od wszystkich — włącznie z samą sobą. Wspomnień, z którymi nie umiała sobie poradzić, przerażających ją bardziej od czegokolwiek innego.

Co się wydarzyło? Czego tak bardzo się obawiała, że w ułamku sekundy fasada silnej, twardej kobiety pękła, zastąpiona zagubieniem i paniką?

Dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy Ralia osunęła się na kolana. Powoli wstał i, wbrew zdrowemu rozsądkowi, ruszył w jej stronę. Zatrzymał się zaledwie kilka kroków od niej, bojąc się przekroczyć granicę; nie wiedział nawet, czy zdawała sobie sprawę z jego obecności. Kołysała się rytmicznie, a jej płytki, urywany oddech przypominał tonącego człowieka, próbującego utrzymać się na powierzchni wody.

— Ral... — zaczął łagodnie, używając zdrobnienia, którym zwracał się do niej Virren.

— Odejdź. Zostaw. — Usłyszał w odpowiedzi, ale nie posłuchał.

Zamiast tego podszedł bliżej i klęknął tuż przy niej.

— Co się stało? — spytał, a ona zacisnęła powieki jeszcze mocniej.

Spojrzał na jej dłonie, splamione krwią; w amoku zdołała przebić paznokciami skórę, chociaż nie sądził, aby w ogóle było to możliwe. Jej twarz wyrażała cierpienie, ale Caspar wątpił, że źródłem było cokolwiek fizycznego. Ranienie samej siebie wydawało się niemalże świadomym działaniem, mającym wyrwać ją z koszmaru, który najwyraźniej wciąż szalał w jej umyśle.

— Nie jestem twoim wrogiem. Żadne z nas nie jest. A Aesir ufa nam wszystkim, nawet jeśli...

Zakrwawione paznokcie wbiły się w jego przedramię, częściowo osłonięte czarną koszulą, gdy Ralia zwróciła się do niego, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Panika, błyszcząca w jej oczach, skutecznie odebrała mu dech w piersiach, a słowa ucichły, zanim zdążył dokończyć swoją wypowiedź.

— Aesir nami manipuluje — wymamrotała w końcu. — Wydaje ci się, że wiem więcej i być może masz rację, ale... — wzięła głęboki oddech — ...nikomu nie życzyłabym tej wiedzy. Nikomu nie życzyłabym niekończących się koszmarów, sprawiających niemalże fizyczny ból. Nie umiałabym ich nawet opisać, bo żadne słowa nie oddadzą tego cierpienia. Żadne — powtórzyła i zabrała dłonie.

Caspar spojrzał w dół, dostrzegając krew na swojej skórze, a widok ten dotknął go dużo mocniej niż słowa kobiety. Szkarłat odznaczał się na tle jasności, a pojedyncze krople wsiąkały w tkaninę koszuli, niknąc pośród mroku. Uniósł wzrok na Ralię, która przyciskała krwawiące dłonie do siebie, próbując wyrównać oddech i odciąć się od obrazów, wciąż zdających się mieć nad nią władzę.

Pot spływał po jej twarzy, zmywając pustynny kurz i wypełniając pęknięcia na wargach, powstałe w wyniku upału oraz odwodnienia. Oczy świeciły w ciemności, przywodząc mu na myśl przerażoną zwierzynę, walczącą o przetrwanie w dziczy pośród drapieżników znacznie silniejszych od niej.

Wyglądała na wpół szaloną, jednak Caspar nie potrafił powstrzymać uczucia, jakby widział ją po raz pierwszy, a wszystkie dotychczasowe spotkania stanowiły jedynie namiastkę tej chwili, która na zawsze miała zapisać się w jego pamięci.

— Nie posiadam wiedzy, która mogłaby pomóc — powiedziała w końcu, a jej dłonie rozluźniły się bezwładnie. — Cokolwiek nadchodzi... Musimy to powstrzymać, ale nie wiem, jak tego dokonać. Nie wiem nawet, z czym właściwie przyjdzie nam się zmierzyć. — Odgarnęła włosy z twarzy, rozmazując krew na czole, po czym opuściła głowę. — Już i tak powiedziałam za wiele.

— Skoro wiesz, że zbliża się coś złego, dlaczego przez tyle czasu uciekałaś? Dlaczego pozwoliłaś nam sądzić, że zboczyłaś ze ścieżki? Dlaczego... — urwał, nie potrafiąc dobrać słów, co nie zdarzało mu się zbyt często.

— Byłam pierwszą Eshaar — mruknęła Ralia i zmarszczyła brwi. — Byłam pierwszą, a Aesir nie udzielił mi zbyt wielu wskazówek. Wydawało mi się, że pozbawił mnie godności, marzeń, a nawet życia, w zamian dając jedynie koszmary i szaty, których nie chciałam. Wydawało mi się, że otrzymałam przekleństwo, zamiast Błogosławieństwa, a do tego... — Jej usta zacisnęły się, zanim dokończyła zdanie.

Wyraźnie nie powiedziała wszystkiego, ale Caspar nie chciał znowu wpędzić jej w stan histerii.

— Zostałaś wybrana, jak my wszyscy.

— Tak, Virren też uwielbia to powtarzać — wymamrotała kobieta, a na jej twarzy pojawił się najniklejszy uśmiech. — Nikt nie wie, do czego zostaliśmy wybrani, nikt nie wie, co naprawdę nas czeka... Poza Aesirem. A on nie zamierza nam pomóc. Zamierza manipulować nami tak, żebyśmy nieświadomie poddawali się jego woli, dopóki cel nie zostanie osiągnięty. Nie musimy go wcale znać. Jesteśmy jedynie Cieniami, idącymi tam, gdzie on wskaże. A wiara twoja czy Virrena jest... równie naiwna co moja przed opuszczeniem Świątyni.

Caspar poczuł gniew w odpowiedzi na jej słowa, ale ten szybko się zmniejszył; w głosie Ralii nie było ironii czy nawet pogardy, a tylko rozgoryczenie tak duże, że mimowolnie zaczął się zastanawiać nad tym, co sam zrobiłby na jej miejscu.

Błogosławieństwo wiązało się dla niego z niepewnością — jak dla wszystkich, którzy doświadczali go po Ralii i Virrenie. Wszyscy spodziewali się, że mogą podzielić ich los, choć każdy modlił się o błękit i srebro. Co jednak zrobiłby, gdyby jako pierwszy musiał zmierzyć się z perspektywą przywdziania czerni, niewidzianej od wieków, która nawet w Zakonie budziła strach oraz wątpliwości?

Chciałby móc powiedzieć, że pozostałby całkowicie oddany przysiędze, że zaakceptowałby swój los z pokorą, ale... Nie wiedział. Nie wiedział, co Ralia ujrzała podczas ceremonii, ale nawet teraz widział w jej oczach koszmary, chociaż zdołała już opanować oddech i uspokoić się na tyle, by prowadzić normalną rozmowę.

Została sama z ciężarem, którego nie umiała zrozumieć nawet po latach. Została sama z pytaniami, na które odpowiedzi znał tylko Aesir.

Co zrobiłby na jej miejscu?

— Ludzie mają rację, patrząc na nas ze strachem. Słusznie widzą w nas narzędzia, zdolne do czynienia ogromnego zła. Tym właśnie jesteśmy, Casparze. Czekamy tylko na polecenia, nie zastanawiając się nad tym, co z nas uczynią. — Podniosła głowę, spoglądając w niebo, mieniące się za sprawą niezliczonej ilości gwiazd. — A nawet jeśli mamy świadomość... I tak nie umiemy zawrócić. Nasz los został już przypieczętowany.

Ralia wstała i spojrzała na swoje dłonie. Na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, ale zniknął szybko, zastąpiony znaną już Silveriusowi obojętnością. Kiedy jednak spojrzała na niego, wciąż dostrzegał w jej oczach ślady cierpienia.

— Nie proś mnie, żebym powiedziała wam prawdę. Tego jednego nie mogę zrobić. Nie jestem na tyle głupia, by spróbować przeciwstawić się woli Aesira — powiedziała gorzko. — Możecie być pewni, że was nie oszukam. Choćbym chciała, nie umiałabym go znienawidzić. A chciałam. Niczego nie pragnęłam mocniej... — dodała szeptem, po czym odeszła, a jej dłonie znów zacisnęły się w pięści.

Caspar został sam pośród ciemności. Słowa kobiety dźwięczały mu w uszach, a serce biło w szaleńczym tempie. Miał wrażenie, że dopiero teraz zobaczył prawdziwą twarz Ralii Edelaan, a widok ten wstrząsnął nim z zaskakującą siłą — na tyle dużą, by jeszcze przez długie minuty siedział w ciszy, próbując wyrzucić z głowy obraz gwiazd, odbijających się w granacie jej tęczówek, i zapomnieć brzmienie jej głosu — cichego, przypominającego niemalże szept łagodnego wiatru, a jednocześnie...

Jednocześnie rozchodzącego się echem po jego umyśle, choć Silverius próbował go za wszelką cenę zagłuszyć — bezskutecznie. Wypuścił ze świstem powietrze, a jego spojrzenie spoczęło na sylwetce Ralii, opatrującej dłonie z dziwną gwałtownością.

Bezbożnica nie była wcale bezbożnicą. A Aesir...

Aesir miał nad nią pełną władzę.

***

A cóż, to kolejny rozdział? I to tak szybko? 

Uznajmy to za dobry omen :D 

Poprawiałam ten rozdział milion razy, bo naprawdę nie chciałam tutaj niczego zepsuć. To dość... ważny moment, jak zapewne się zorientowaliście. Mam nadzieję, że z niczym nie przesadziłam. 

 Dajcie znać, co sądzicie! :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro