Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Ścieżka Cieni

 Droga do Keshiru należała do tych z gatunku urokliwych — szczególnie na pustyni, gdzie widok palm, nielicznych kęp trawy oraz niewielkich oaz, które swoim pięknem potrafiły omamić każdego człowieka, stanowił rzadkość. Virrenowi ten krajobraz niezmiennie kojarzył się z domem i wycieczkami, które jeszcze jako mały chłopiec odbywał z rodzicami.

Anastea i Cerven Dal'var byli ludźmi wielce religijnymi. Miało to swoje zalety, jak i wady, chociaż tych drugich Virren starał się nie zauważać. Zdawał sobie sprawę z surowości wychowania oraz ogromu wymagań, jakie miała wobec niego cała rodzina, włącznie z dalekimi krewnymi, których widywał jedynie od święta. Wszyscy radowali się tym, że Aesir w końcu postanowił ich wynagrodzić za lata wierności i obdarował Virrena znamieniem tuż po narodzinach.

Los chłopca został przypieczętowany jeszcze zanim nauczył się chodzić oraz mówić, ale Anastea i Cerven zrobili wszystko, by dorastał ze świadomością, że spotkał go zaszczyt, a ciężka praca, na jaką go skazywali, miała uczynić go godnym wszystkiego, co wiązało się ze służbą w szeregach Boga. Nikt nie spodziewał się, że Virren powróci ze Świątyni odziany w czerń. Nikt nie spodziewał się, że coś, co miało być boskim darem okaże się jednocześnie przekleństwem.

Mimo to, w przeciwieństwie do pozostałych Eshaar, Dal'var wciąż mógł liczyć na wsparcie rodziców, którzy ufali Aesirowi bardziej niż komukolwiek innemu. Patrzyli na syna z respektem, widząc w nim wojownika — niebezpiecznego i gotowego zrobić wszystko, by spełnić wolę Boga — ale nawet na moment nie przestali dostrzegać także dobrego człowieka, na jakiego go wychowali. O ile nigdy nie przestali żałować, że akurat tak wyglądała ścieżka Virrena, o tyle nic nie mogło sprawić, by całkowicie się od niego odwrócili.

Odwrócenie się od Eshaar oznaczało w ich oczach to samo, co odwrócenie się od samego Aesira.

— Minęło tyle lat, a ty wciąż nie opuściłeś ani jednych urodzin matki, co? — parsknęła Deleina Martes, która zdecydowała się wybrać z nim na północ.

Była przyjemną towarzyszką, zdecydowanie lepszą niż samotność, chociaż i do tej Virren zdążył już przywyknąć, goniąc za Ralią po całym świecie. Na samą myśl o kobiecie skrzywił się nieznacznie, zaskakując Deleinę, która spodziewała się nieco innej reakcji na wzmiankę o jego matce.

— Wiele mogłaby mi wybaczyć, ale na pewno nie opuszczenie jej święta — powiedział, a jego spojrzenie utkwiło w majaczącej w oddali wiosce.

Shaenar od lat słynął ze swojej malowniczości; położony tuż nad rzeką, cieszył się niezwykle żyznymi terenami i zaskakująco dużą ilością zieleni. Liczne pola uprawne, w połączeniu z łagodnymi wzgórzami oraz zboczami pokrytymi kwiatami Aril, rosnącymi tylko w tej części świata, czyniły wioskę niezwykle przyjazną do życia.

Dla Virrena było to jednak miejsce przepełnione nostalgią i wspomnieniami czasów, które wydawały się tak odległe, że czasami zastanawiał się, czy aby na pewno nie stanowiły jedynie wytworu jego wyobraźni. Obraz uśmiechniętej Ralii Edelan, jej zarumienionej twarzy oraz błyszczących oczu w kolorze burzowego nieba wciąż pozostawał żywy w jego pamięci, dręcząc go nieustannie.

Zapach kwiatów Aril kojarzył mu się tylko i wyłącznie z jej włosami, rozwiewanymi przez wiatr. Wzgórza wraz z polami przypominały o beztroskich zabawach, wypełnionych śmiechem, a także ciepłymi uczuciami, które miały nigdy nie wygasnąć. Tymczasem...

Rzeczywistość w niczym nie przypominała lat młodości, a Shaenar stał się — jak wszystko, co związane z Ralią Edelaan — jedynie pamiątką czasów, za którymi tęsknił, choć nie powinien.

— Masz szczęście, Dal'var — mruknęła Deleina, ignorując jego nagłe zamyślenie. — Przynajmniej istnieje miejsce, do którego możesz wracać i nie czuć się jak kompletny popierdoleniec.

Virren posłał jej rozbawione spojrzenie, ale nie mógł się nie zgodzić. Keshir pod tym względem traktował Eshaar najłaskawiej; nawet jeśli mieszkańcy wciąż unikali ich towarzystwa, nigdy nie pokusiliby się o jawne przejawy niechęci czy wręcz pogardy. Byli też tacy, którzy traktowali ich tak, jak traktowaliby każdego innego Błogosławionego.

— Każdy może do niego wracać — poprawił ją. — Niestety moje powroty wiążą się z reguły z obowiązkami, a nie jedynie odpoczynkiem.

— Ach, no tak. Zapomniałam, paniczu, żeś wielki możnowładca — zakpiła kobieta, a on roześmiał się głośno, odsuwając na moment nieprzyjemne myśli o przeszłości.

— Nie przesadzałbym. Ale Rada Keshirska wciąż oczekuje mnie na spotkaniach, jeśli tylko jestem w mieście.

Polityka nigdy nie należała do jego ulubionych zajęć, a już na pewno nie była nim teraz, kiedy sytuacja w kraju zaczynała wyglądać... nie najlepiej. Virren nie miał pojęcia, ile faktycznie wiedzieli Radni, ale perspektywa wysłuchiwania ich zażartych dyskusji wcale nie wydawała mu się fascynująca. Nie mógł zdradzić im planów Eshaar. Nie mógł też zapewnić ich, że Aesir udzielił im jakichkolwiek wyjaśnień. Poruszali się po omacku, a on musiał w jakiś sposób przekonać szlachciców, że — cokolwiek działo się w Darenarze — nie powinni się tym przejmować. Przynajmniej na chwilę obecną, gdy za wszelką cenę chcieli uniknąć paniki.

— Faktycznie, nie brzmi to porywająco — przyznała Deleina i wzruszyła ramionami. — Ale jeśli ktoś powinien mieć cokolwiek do powiedzenia, jesteś to ty. Nie brakuje ci cierpliwości, inteligencji i niezbędnego uporu. Nawet jeśli czasami nie wiesz, kiedy sobie odpuścić. — Posłała mu znaczące spojrzenie, a on skrzywił się, gdy zrozumiał, o czym mówiła.

Pozostali Eshaar przez lata powtarzali mu, że jego gonitwa za Ralią była bezcelowa. Mieli przecież ważniejsze zmartwienia; wszyscy kroczyli ścieżką, skrytą w mroku. Byli jak ślepe kocięta, łaknące uwagi matki, liczące na jej nieustanną obecność. Tymczasem Aesir wprowadził ich w ciemność, bez żadnego źródła światła. Oczekiwał, że sami to światło stworzą i znajdą drogę wyjścia. I choć Virren ufał Bogu, czasami ogarniały go wątpliwości — nigdy jednak na tyle duże, by zrezygnować z wyznaczonego mu zadania, nawet jeśli stanowiło ono powód jego cierpienia.

Ralia za to wolała odciąć się od wszystkiego i zostawić ich samych, co dla wielu oznaczało złamanie przysięgi, składanej w dniu Błogosławieństwa. Zeszła ze ścieżki – a przynajmniej tak wyglądało to z perspektywy posłusznych, lojalnych Bogu kapłanów.

— Muszę jednak przyznać, że twoje wysiłki w końcu się opłaciły... Chyba nikt nie spodziewał się, że Edelaan odpowie na wezwanie, chociaż wątpię, że zrobiła to bezinteresownie — mruknęła Deleina.

— Ralia nie jest... — urwał i zacisnął dłonie na wodzy pod wpływem gniewu. — Nie brak jej wiary. Nie odwróciła się wcale od Boga, wbrew temu, co sądzicie. Aesir z jakiegoś powodu pozwolił jej odejść i uciekać od odpowiedzialności. Nie widzę innego wyjaśnienia — dodał smętnie, po czym spuścił na moment wzrok.

Z jakiegoś powodu czerń zepchnęła ją w jeszcze większy mrok niż ich wszystkich. W miejsce, gdzie uśmiechnięta, pełna wiary oraz nadziei dziewczyna nie mogłaby przeżyć. Tylko dlaczego? Dlaczego ona jedna nie potrafiła pogodzić się z losem?

— Niezależnie od siły jej wiary, Virren, wciąż postępowała niezgodnie z przysięgą — stwierdziła ostro Deleina, ale jej wzrok szybko złagodniał. — Chociaż... Patrzenie na nią... — Na moment zamilkła, po czym pokręciła głową. — Coś mi mówi, że nie spędziła tego czasu na hulankach i swawolach.

Dal'var uśmiechnął się ponuro. Rzeczywiście nie zostało w niej wiele z uroczej dziewczyny, która zarażała śmiechem i potrafiła samym spojrzeniem sprawić, że zapomniałby o całym świecie. Wyrosła na wojowniczkę, walczącą przede wszystkim z własnymi demonami, nieustannie trzymającymi ją w szponach. Była bledsza niż kiedyś, a jej ciało stało się narzędziem, służącym do czynów zgoła innych niż uwodzenie mężczyzn.

Wciąż była piękna — nawet mimo blizny nad kącikiem ust, mimo fioletowych sińców pod oczami i zimnego, pozbawionego radości spojrzenia. Jakaś jego część sądziła nawet, że stała się czymś więcej — zagadką, której rozwiązanie znał tylko sam Aesir. Ostrzem w ciemności, nieświadomym tego, do jak wielkich rzeczy zostało stworzone.

Pokręcił głową, a z jego ust wyrwało się ciężkie westchnienie.

— Nie tylko ona jest wam obca, ale wy jej także. Przez cały ten czas radziła sobie sama... W końcu nauczy się nam ufać. Zapewniam cię jednak, że Ral nie zrobi niczego, by faktycznie przeciwstawić się woli Aesira. — Posłał Deleinie surowe spojrzenie, gdy ta otworzyła usta ze złością, chcąc odpowiedzieć na jego słowa. — Jeśli nie zamierzasz ufać Ralii, zaufaj chociaż jemu.

— Myślisz, że dlaczego w ogóle dopuściliśmy ją do głosu? — warknęła Martes, a Virren uśmiechnął się łagodnie.

Zapadła cisza, której nikt nie przerwał aż do momentu wjazdu do wioski. Mieszkańcy, pracujący na roli w pocie czoła, posyłali im zaciekawione spojrzenia, a część z nich nawet rozpoznała Dal'vara i wykrzykiwała w jego stronę pozdrowienia, na które odpowiadał uśmiechem oraz grzecznymi ukłonami. Niektórych kojarzył jeszcze z czasów dzieciństwa, a niektórych poznał już po Błogosławieństwie.

Spodziewał się, że wśród nich zobaczy także rodziców Ralii — Tessę i Milo. Mieszkali na skraju wioski, często witając przejezdnych i oferując im gościnę. Prowadzili niewielką gospodę, która prosperowała całkiem dobrze; Shaenar leżał na szlaku handlowym, a piękne okolice często sprowadzały podróżnych, którzy wszakże musieli się gdzieś zatrzymać. Państwo Edelaan należeli więc do bardziej zamożnych mieszkańców, chociaż nie zmieniało to ich filozofii życiowej: prawdziwe bogactwo wcale nie wiązało się ze złotem, a z wdzięcznością ludzi obdarowanych ciepłem i serdecznością.

Gospoda wydawała się jednak dziwnie cicha, a zwykle szeroko otwarte drzwi były zamknięte. Virren zmarszczył brwi i zatrzymał konia.

— Co robisz? — spytała zaskoczona Deleina, ale on nie udzielił jej wyjaśnień.

— Poczekaj chwilę — poprosił jedynie, po czym poprowadził wierzchowca do płotu, by zawiązać wodze wokół drewnianej sztachety.

Nie zdziwił się, gdy Martes uczyniła to samo i podążyła za nim w kierunku gospody. Wątpił, by wiedziała, gdzie właściwie się znajdowali i jaki związek z Ralią miała cała wioska. Zapewne spodziewała się, że zamarzył mu się zimny napitek albo chwila odpoczynku od siodła. Virren nie umiał jednak powstrzymać dziwnego niepokoju, który chwycił go za serce, gdy tylko zdał sobie sprawę z niecodziennego zachowania znanych mu przecież ludzi.

Drzwi ustąpiły z lekkością, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Ku zdziwieniu Dal'vara, wnętrze gospody wcale nie było puste, a kilku mężczyzn siedziało przy jednym ze stołów. Rozmawiali cicho, a ich postawy zdradzały przygnębienie, które jedynie spotęgowało niemiłe przeczucie Virrena. Błogosławiony rozejrzał się wokół w poszukiwaniu któregokolwiek z Edelaanów, a jego wzrok zatrzymał się na Milo, siedzącym za ladą i wycierającym kufel z nieobecnym wyrazem twarzy.

Dal'var zrobił kilka kroków w przód, a drewniana podłoga zaskrzypiała, zwracając uwagę wszystkich zgromadzonych. Milo zamrugał zaskoczony, po czym uśmiechnął się blado, chociaż jego oczy błysnęły ze znajomą sympatią.

— Panicz Virren! Cóż za miły widok! — zawołał i wyszedł zza lady, ukazując swoją wychudłą, niemalże chorobliwie wyglądającą sylwetkę.

— Pana także wspaniale widzieć — powitał go Virren, wyciągając ku niemu dłoń, którą mężczyzna ujął w swoje własne i potrząsnął nią gorliwie.

— Nic się nie zmieniłeś, chłopcze. — Milo pokręcił głową, a jego spojrzenie przesunęło się na stojącą z tyłu Deleinę, przyglądającą się całemu zdarzeniu z osobliwą miną.

Wyraźnie nie spodziewała się, że Virren Dal'var, syn władców Keshiru, mógłby spoufalać się w ten sposób ze zwykłymi wieśniakami.

— A kimże jest twoja urocza towarzyszka? — spytał starszy mężczyzna i ruszył w jej stronę. — Czyżbyś w końcu znalazł ukojenie po mojej małej diablicy?

Virren uśmiechnął się zakłopotany na widok jego szczerego rozbawienia, po czym pokręcił głową.

— Panie Edelaan, proszę poznać Deleinę Martes. Obawiam się, że towarzyszy mi jedynie w drodze do Keshiru — przedstawił kobietę, a ta posłała mu zaskoczone spojrzenie.

Przez moment stała jak słup, aż w końcu odchrząknęła i sama uśmiechnęła się do mężczyzny, także podając mu dłoń. Widocznie nie spodziewała się, że ktokolwiek mógłby określić Ralię Edelaan mianem małej diablicy.

— Ach, rozumiem, rozumiem... Tak czy inaczej, jestem zaszczycony. — Milo skłonił formalnie głowę, po czym zwrócił się z powrotem w stronę Virrena. — Ralia nie dała się przekonać do odwiedzin?

— Została wysłana do Erhadu — odparł Dal'var i uśmiechnął się przepraszająco. — W innym wypadku na pewno by...

— Bzdura — prychnął Milo, wywracając oczami. — Nie widziałem jej przeszło rok.

Brzmiał na rozgoryczonego, a Virren nie mógł nie zauważyć, że po raz kolejny odniósł się jedynie do siebie, pomijając swoją żonę. Rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie dostrzegał filigranowej kobiety o równie ciemnych włosach, co te należące do jej córki.

— Panie Edelaan... Jak się miewa pańska małżonka? — spytał ostrożnie, obserwując, jak z twarzy mężczyzny znika kolor, a uśmiech zostaje zastąpiony grymasem.

W gospodzie zapadła cisza, która momentalnie wzbudziła dreszcze na skórze Virrena; było w niej coś nie tylko nienaturalnego, lodowatego, jakby samo poruszenie tematu mogło spowodować tragedię.

— Musicie być spragnieni i głodni — mruknął Milo, ignorując pytanie Dal'vara.

Błogosławieni wymienili spojrzenia, a na twarzy Deleiny pojawiła się podejrzliwość; nawet ona wyczuwała, że coś było nie tak, chociaż znalazła się pośród zupełnie obcych ludzi. Nie zamierzała więc protestować, kiedy Virren w milczeniu przyjął zaproszenie Milo, który poprowadził ich do drugiej, znacznie mniejszej izby.

Zostawił ich na moment samych, a kiedy wrócił, niosąc trzy kufle i dzban jakiegoś napoju, Eshaar zdążyli już usadowić się przy zniszczonym, drewnianym stole. Gospodarz rozlał trunek, który okazał się zwykłym sokiem owocowym, po czym dołączył do nich, opierając łokcie na blacie. Jego wzrok przepełniony był głębokim smutkiem, ale i lękiem. Milo nerwowo pocierał jedną dłoń o drugą, otwierając kilkukrotnie usta i zamykając je, gdy nie znalazł odpowiednich słów.

— Dobrze, że akurat tędy przejeżdżaliście — powiedział w końcu cicho. — Zastanawialiśmy się, co powinniśmy zrobić, ale... — Pokręcił głową nieprzytomnie. — Tessa zniknęła. Kilka dni temu... Wyszła o świcie, obiecała, że wróci przed zmrokiem. Ruszyła w góry, aby nazbierać ziół. Nie wróciła.

— Próbowaliście jej szukać? — spytała Deleina, a Milo zaśmiał się gorzko.

— Oczywiście. Ja, stary Finnel, Haemish i jeszcze paru innych... I nic. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.

Virren zmarszczył brwi, a jego serce zamarło na moment. Już kiedyś słyszał podobną relację. Słyszał ich zbyt wiele, aby nie umieć znaleźć między nimi powiązania. Zwykle zaczynało się od niepozornego zaginięcia, bez żadnych śladów, żadnych pobudek, które mogłyby wskazywać na choćby ucieczkę. Mijały dni, tygodnie, czasami nawet miesiące... A potem zaginieni powracali, chociaż w niczym nie przypominali dawnych siebie ani nawet... ani nawet ludzi.

Poczuł mdłości na myśl o tym, że podobny los miałby spotkać matkę Ralii, jedną z cieplejszych i bardziej życzliwych osób, jakie dane mu było poznać. Jeśli ktokolwiek zasługiwał na stanie się zaledwie skorupą, ona znajdowała się na samym końcu listy.

— Nie znaleźliście żadnych śladów? — mruknęła zaniepokojona Deleiena.

— Nie. Wiatr zatarł ślady stóp, a oprócz tych nie było czego szukać. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Wszyscy mówią, że... Że minęło już za dużo czasu, by coś zdziałać. Że powinienem pogodzić się z... — Milo urwał, a jego dłonie zacisnęły się mocno.

Dal'var spojrzał na niego ze współczuciem, a Deleina westchnęła cicho. Nie potrafił sobie wyobrazić bólu, jaki towarzyszył stracie bliskiej osoby, a już na pewno nie w tak okropnych okolicznościach, gdy niepewność mieszała się z nieustanną nadzieją, że wszystko skończy się dobrze. Jego serce zakłuło boleśnie; nie chodziło bowiem o przypadkową nieznajomą, a kogoś, kto swego czasu był mu przecież niezwykle drogi. W jakiś sposób sprawiało to, że cała sytuacja i wszystkie pozostałe porwania wydawały się dużo bardziej realne.

— Czy moglibyście zaprowadzić mnie w miejsce, w które wybierała się pani Tessa? — spytał cicho Virren, a Milo podniósł na niego spojrzenie.

Momentalnie ożywił się, jakby Błogosławiony złożył mu obietnicę, że odnajdzie jego żonę. Dal'var, rzecz jasna, nie mógł zrobić nic takiego, ale widok nadziei, błyszczącej w oczach starszego mężczyzny, był zbyt miły, by potrafił ostudzić jego zapał.

— Oczywiście, kiedy tylko panicz zechce! — odparł gorliwie Edelaan i zmarszczył brwi. — Chociaż wątpię, że coś przeoczyliśmy. Chciałbym się mylić, ale..

— Mam spore doświadczenie w tropieniu, może jednak coś znajdę.

Virren zignorował wymowny wzrok Deleiny, która doskonale wiedziała, kogo tropił przez tyle lat. To nie był czas ani miejsce, by poruszać temat buntowniczości Ralii. Zresztą ona sama zdawała sobie z tego sprawę, bo wciąż milczała.

— Będę się za to modlił — powiedział Milo, a na jego czole pojawiły się zmarszczki świadczące o zmartwieniu. — Czy... Czy zdołacie poinformować Ralię? Nie przyjeżdża już tak często jak kiedyś, ale w głębi serca to dobra dziewczyna.

— Jak tylko wróci z Erhadu — zapewniła Deleina. — Powinna wiedzieć, co spotkało jej matkę.

Edelaan uśmiechnął się smutno, patrząc na Błogosławioną ze zrozumieniem. Ton Martes był rzeczowy, suchy, chociaż próbowała zamaskować swoją niechęć. Mimo to biła ona z jej oczu tak wyraźnie, że nawet siedzący bokiem Virren nie miał problemów z jej dostrzeżeniem.

— To dobra dziewczyna — powtórzył Milo, kiwając głową. — Nie wraca tu nie dlatego, że nie chce, a dlatego, że się wstydzi.

— I powinna — burknęła cicho Deleina.

— Wstydzi się przyznać, że wcale nie jest samowystarczalna i potrzebuje wsparcia, jak wszyscy inni. Za długo żyła w samotności...

— Sama tę samotność wybrała — zauważyła kobieta, a Virren spojrzał na nią ostro. — Nie musiała odwracać się od swoich braci i sióstr. Każde z nas kroczy tą samą ścieżką.

Milo nie odpowiedział, ale przyglądał się Deleinie z uwagą. W końcu odwrócił wzrok, a uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpiony zadumą.

— Gdyby tak było, każde z was otrzymałoby ten sam Dar i te same słowa Błogosławieństwa. Aesir ma jednak plany zarówno wobec grupy, jak i pojedynczych jednostek... A Ralia... — Pokręcił głową. — Ze Świątyni wróciła do nas kobieta, w której oczach błyszczało cierpienie, znajdujące ujście w krzyku, gdy nocne koszmary stawały się nie do zniesienia.

Virren doskonale pamiętał pustkę w ciemnych tęczówkach Ralii, gdy wyłoniła się z podziemi, odziana w czerń, z wciąż mokrymi włosami. Minęła go bez słowa, a jej milczenie trwało kolejnych kilka dni, aż w końcu oznajmiła, że wyjeżdża — na dobre. Wtedy sądził, że jej zachowanie zostało podyktowane głębokim szokiem, może pewnego rodzaju rozczarowaniem, które on sam doskonale rozumiał.

Szybko zdał sobie sprawę, że się mylił, a rozżalenie Ralii sięgało znacznie głębiej, niż mu się wydawało. Mimo to nigdy nie przyszło mu do głowy, że powód tego rozżalenia może nie mieć nic wspólnego z koniecznością przywdziania czerni i znoszenia wszechobecnej pogardy oraz lęku, podążających wszędzie tam, gdzie ona. I choć wielokrotnie zastanawiał się nad tym, co właściwie usłyszała podczas Błogosławieństwa i czym był jej Ilaan, nigdy nie odważył się spytać, nie tylko nie chcąc naruszać prywatności kobiety, ale także mając nadzieję, że w końcu sama zaufa mu ponownie i wyzna prawdę.

Jednak co, jeśli to właśnie ta prawda sprawiła, że odcięła się od wszystkich, włącznie z samym Bogiem? Co, jeśli od początku wiedziała więcej niż którekolwiek z nich, a ciężar tej wiedzy napełnił ją nienawiścią wobec świata?

Tylko dlaczego Aesir postanowił obarczyć brzemieniem akurat ją? Dlaczego skazał wszystkich pozostałych na poruszanie się po omacku? Dlaczego Ralia wolała milczeć, zamiast wyznać prawdę?

Virren westchnął ciężko, odpychając od siebie natarczywe myśli. Póki co musiał się skupić na innej sprawie — zaginionej kobiecie, która mogła stanowić kolejny element układanki. I choć wolałby się mylić, przeczucie wciąż podpowiadało mu, że istniało tylko jedno wyjaśnienie całej sprawy.

Mimo to... Znalezienie Tessy, zanim ona sama odnajdzie drogę do domu, mogło dostarczyć im nowych informacji. Być może umożliwiłoby zdemaskowanie osoby odpowiedzialnej za wszystkie zniknięcia — albo przynajmniej jednej z nich, bo Dal'var szczerze wątpił, by jeden człowiek potrafił dokonać tak wiele złego.

— Ralia o wszystkim się dowie — zapewnił Edelaana po długim milczeniu, a ten skinął głową w podziękowaniu. — Póki co mamy jednak ważniejsze sprawy. Kiedy możemy wyruszyć?

— Jak tylko zbiorę ludzi. Niedługo się ściemni, lepiej nie udawać się w góry samotnie — odparł Milo i wstał.

Chwilę później Virren oraz Deleina zostali sami, nie licząc przytłumionych odgłosów rozmów, dobiegających z głównej izby. Kobieta zaklęła pod nosem i zwróciła się w stronę Dal'vara z grymasem na twarzy.

— Ze wszystkich ludzi, jakich mogło to spotkać... — mruknęła, a on ponownie westchnął.

— Tessa to złota kobieta. Chyba nie znam osoby, która zasługiwałaby na ten los mniej niż ona.

— Myślisz, że to jedynie przypadek?

— Nie wiem. Gdyby ktoś celowo polował na rodziny Eshaar, wiedzielibyśmy o tym wcześniej.

— A jeśli nie chodzi tylko o Eshaar? Co, jeśli zaginieni są w jakiś sposób powiązani z Zakonem?

Virren zmarszczył brwi, zastanawiając się nad jej pytaniem. Było to powiązanie tak ogólne jak to tylko możliwe. Mimo słabnącej wiary, większość mieszkańców Darenaru wciąż wyznawało Aesira, co samo w sobie znacząco przybliżało ich do Zakonu. Samych Błogosławionych także było zbyt wielu, by ktokolwiek uznał ich za element wiążący zaginięcia.

Nie znaczyło to jednak, że podobny scenariusz był zupełnie nierealny.

— Powinniśmy się temu przyjrzeć — przyznał, a Deleina pokiwała głową.

— Ktoś musi też powiedzieć Ralii — dodała i skrzywiła się mocno. — Coś czuję, że nie będzie to proste zadanie.

— Poradzę sobie.

Ich relacje mogły wyglądać dziwnie — a nawet fatalnie — ale nie było nikogo, poza nim, kto mógłby przekazać jej wieści w odpowiedni sposób, o ile takowy w ogóle istniał. Znał Tessę, a jej strata wydawała mu się równie bolesna, co strata członka rodziny, chociaż starał się odrzucić negatywne myśli, dopóki nie zyska potwierdzenia. Dopóki była nadzieja.

Mimo to wiedział, że jego smutek nie mógł się równać z żalem córki, która utraciła matkę. Córki, która i tak nie umiała radzić sobie z emocjami.

Potrafił wyobrazić sobie wyraz jej twarzy, gdy zrozumie, co się stało. Potrafił wyobrazić sobie cierpienie w jej oczach, które stopniowo obejmowałoby całe ciało, aż w końcu nawet ona nie umiałaby go znieść.

Jeśli istniało coś, co mogło ją zupełnie złamać...

Virren zamknął oczy, gdy jego serce zakłuło boleśnie.

Nie chciał o tym myśleć.

***

Już to chyba pisałam, ale przysiadam do Aesira, a także do pozostałych historii na tym profilu. Fanfiki nigdzie nie uciekną, a ja chcę się skupić na poważniejszych projektach :)

No i to moje "przysiadnięcie", jak widzicie, wiąże się z nie do końca fajnymi rzeczami... 

Mam nadzieję, że rozdział się podobał :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro