Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Jaskinia Słowa

 Jaskinia Słowa zapierała dech w piersiach — zawsze. Jeśli w całej Świątyni istniało miejsce, które Ralia wspominała tylko i wyłącznie z zachwytem, była to właśnie olbrzymia grota położona głęboko pod ziemią. Na przestrzeni wieków artyści uwiecznili ją setki razy, ale żaden obraz nie mógł się równać z rzeczywistością.

Być może chodziło o jej rozmiary, które sprawiały, że każdy człowiek czuł się jedynie malutkim, nic nieznaczącym punktem, a może o drogę do niej prowadzącą — krętą i ciemną, silnie kontrastującą z blaskiem tysięcy świetlików latających w powietrzu. Szelest ich skrzydeł przypominał piękną, mistyczną pieśń, niepotrzebującą wcale słów, by odciskać piętno na wszystkich, którym dane ją było usłyszeć.

Największe wrażenie robiła jednak tafla jeziora — gładka, przypominająca lustro odbijające nie tylko to, co materialne, ale także wszystko, czego ludzkie oko nie było w stanie dostrzec. Spoglądanie w nieporuszoną głębię zawsze napawało Ralię uczuciem dziwnego strachu, mieszającego się z czystą fascynacją. Zastanawiała się, czy faktycznie widzi siebie, czy raczej osobę, którą miała się stać — którą chciała być.

Jej ciemne włosy zyskiwały srebrne refleksy, a oczy świeciły zupełnie jak te, które powracały do niej w snach, chociaż pragnęła wymazać je z pamięci. Fioletowe sińce nie odznaczały się na tle i tak niebieskawej pod wpływem światła skóry, a perłowa blizna wyglądała raczej jak nietypowy tatuaż niż jak szpetne rozcięcie. Kobieta patrząca na nią z odbicia wydawała się młodsza, pełna siły, której Ralia nie potrafiła w sobie znaleźć.

— Nie stój tak — warknął Caspar Silverius, a ona oderwała wzrok od tafli, przenosząc go na księcia, który zatrzymał się tuż obok.

Wyglądał na szczerze poirytowanego otaczającym go tłumem, czemu wcale się nie dziwiła. Sama także nie przepadała za towarzystwem, chociaż zapewne miała ku temu zgoła inne powody niż stojący obok niej młodzieniec. Jako jeden z nielicznych przypadków w historii został naznaczony przez Aesira lata po urodzeniu, czego nikt nie mógł przewidzieć. Z dziedzica tronu stał się adeptem, a prawo stanowiło w tym temacie jasno — niezależnie od pochodzenia, należał do Boga, a jego miejsce było w Świątyni wraz z innymi wybrańcami.

Nie znaczyło to, że ludzie przestali zwracać na niego uwagę. Przez długi czas budził zainteresowanie gdziekolwiek się nie pojawił, szczególnie pośród młodych dziewcząt. Z ciemnymi włosami, falującymi łagodnie w artystycznym nieładzie, smukłą sylwetką, szarmanckim uśmiechem i nienagannymi manierami, stanowił dość ciekawe zjawisko. A fakt, że w jego żyłach płynęła królewska krew, jedynie podsycał fascynację wszystkich wokół.

Ona sama zwykle stroniła od jego towarzystwa. Nie widziała wtedy świata poza Aesirem i Virrenem, z którym spędzała większość wolnych od nauki chwil. Dal'var był jednak szlachcicem, w związku z czym Caspar wydawał się dla niego naturalnym sprzymierzeńcem; często gawędzili, podczas gdy ona siedziała obok, przeważnie całkowicie ignorując ich obecność. Tylko czasami zdarzało jej się brać udział w rozmowie albo chociaż obserwować ich z zainteresowaniem; pamiętała niedorzeczne myśli, które mimowolnie pojawiały się w jej umyśle, kiedy zastanawiała się nad różnicami w barwie ich oczu. Tęczówki Virrena przypominały te należące do kotów — zielone, z domieszką złota — podczas gdy oczy księcia miały barwę szmaragdów.

Spojrzenie Virrena zawsze budziło w niej falę ciepła, podczas gdy wzrok Caspara napawał ją niepewnością; zdawał się widzieć znacznie więcej, niż chciała pokazać. Dlatego unikała go, kiedy tylko nadarzała się ku temu okazja. A kiedy została zmuszona do przyodziania czerni, pomysł zacieśniania jakichkolwiek więzi stał się całkowicie absurdalny.

— A niby jak mam stać? — odwarknęła równie przyjaznym tonem, odsuwając na bok wspomnienia, a Silverius skwitował teatralnym westchnięciem.

— Jakby obchodziło cię gadanie starszyzny — mruknął i wyprostował się dumnie.

Nie był aż tak postawny jak chociażby Virren, ale wciąż górował nad nią znacząco, a pewność siebie bijąca od jego sylwetki jeszcze bardziej podkreślała różnicę wzrostu. Caspar zapewne doskonale wiedział, że roztaczał wokół siebie aurę dominacji; wykorzystywał ją niczym broń przeciwko wszystkim, którzy choćby myśleli o wejściu mu w drogę. Jego obecność nigdy nie pozostawała niezauważona — chyba że akurat próbował ją ukryć.

— Lepiej nie okazywać im jawnego nieposłuszeństwa. Nigdy nie wiadomo, co wymyśli ta banda starych ramoli — dodał i uśmiechnął się kpiąco, co Ralia potraktowała jako jednoznaczne potwierdzenie jej własnych domysłów.

Obrady od lat stanowiły raczej tradycję niż cokolwiek pożytecznego. Dawniej, gdy Błogosławieni brali czynny udział w decydowaniu o losach świata, coroczne wezwania wydawały się sensowne. Religia traciła jednak na znaczeniu, a Bogowie odchodzili w zapomnienie, co niezmiennie dziwiło wszystkich członków Zakonu; wszakże nie brakowało dowodów na ich istnienie. Każde kolejne Błogosławieństwo potwierdzało, że Aesir nie był jedynie legendą, zwyczajnym mitem — a jeśli istniał on, istnieli także inni. Mimo to ludzie kwestionowali konieczność wiary. Świat zdawał się przeć do przodu niezależnie od tego, jak gorliwie modlili jego mieszkańcy, z jakim oddaniem poświęcali życia Bogom.

Ralia niejednokrotnie słyszała pytania, jaki właściwie był sens oddawania czci Aesirowi, skoro pozwalał on na tak wiele nieszczęść? Dlaczego wyznawać Boga, którego domeną były równowaga oraz harmonia, podczas gdy stworzony przezeń świat nie miał jakichkolwiek szans na ich osiągnięcie?

Nienawidziła tych pytań. Od lat odpowiadała na nie w ten sam sposób; Aesir zobowiązywał ludzi do wiecznych starań, by podążać ścieżką balansującą na krawędzi między światłem a ciemnością. Nagradzał dobro, ale czynienie zła nie oznaczało wcale boskiego potępienia, dopóki podejmowane decyzje nie przechylały szali zbyt mocno w którąś ze stron. Tak długo, jak harmonia stanowiła nadrzędny cel, był w stanie wybaczać ludziom potknięcia — o ile pozostaną mu wierni.

Niegdyś wypowiadała te słowa z przekonaniem o ich słuszności. Coraz częściej zastanawiała się jednak, na ile Aesir rzeczywiście pragnął równowagi, a na ile zwyczajnie bawiło go obserwowanie ich zmagań.

— Czasami sądzę, że Aesir również nie ma ochoty wysłuchiwać w kółko tych samych frazesów — kontynuował Caspar, nieświadomy jej własnych przemyśleń, które zapewne przyprawiłyby go o atak wściekłości.

Już i tak uważał ją za heretyczkę. Odwróciła spojrzenie, wbijając je w siedzących przy kamiennym stole starców. Odziani w tradycyjne, błękitno—srebrne szaty prezentowali się co najmniej wystawnie, chociaż ich wychudłe ciała już dawno przestały imponować. Nie zajmowali jednak swoich pozycji ze względu na siłę młodości, a raczej swoją wiedzę, mądrość w podejmowaniu decyzji. Niegdyś zasiadali w radach miejskich, niektórzy nawet w królewskiej, służąc za łącznik między ludem a samym Bogiem. Niemniej czasy te przeminęły bezpowrotnie, o czym wiedzieli wszyscy zgromadzeni w Jaskini Słowa. Obecnie nawet pośród Błogosławionych nie cieszyli się już takim posłuchem. Nikt nie zamierzał podważać przebiegu obrad, ale stawało się coraz bardziej oczywiste, że Zakon potrzebował świeżej krwi, jeśli kiedykolwiek chciał odzyskać dawne znaczenie.

— Czy nie powinieneś przypadkiem milczeć? W myśl swojej zasady o nieokazywaniu jawnej niechęci? — spytała Ralia, nie odwracając wzroku od Starszego Faella, a Caspar parsknął cicho.

— A co niby mogliby mi zrobić, hm?

Nic — brzmiała odpowiedź. Mimo noszonej przez Silveriusa czerni, wciąż był członkiem rodziny królewskiej, dziedzicem tronu, któremu należał się szacunek i posłuszeństwo. Wystarczyłoby zapewne jedno słowo księcia, aby zapoczątkować falę niezwykle nieprzyjemnych konsekwencji dla Starszyzny, gdyby tylko król Hirion Silverius dowiedział się o niewłaściwym traktowaniu swojego pierworodnego — a zarazem jedynego dziecka.

Ralia postanowiła nie udzielać oczywistej odpowiedzi na zadane pytanie, a zamiast tego skupiła uwagę na Starszym Faellu, który kontynuował — jak mniemała — coroczną przemowę, dotyczącą szerzenia nauki Aesira. Musiała przyznać, że nie była to najbardziej porywająca wypowiedź, jaką słyszała. Nawet w czasach, gdy wciąż czekała na dzień Błogosławieństwa, zdarzało jej się być świadkiem znacznie bardziej charyzmatycznych wystąpień — głównie w wykonaniu stojącego obok mężczyzny, którego charyzma zdołałaby poruszyć nawet martwych.

Dość szybko przyłapała się na błądzeniu myślami wokół wszystkiego, tylko nie słów opuszczających usta Starszego. Myślała o bezdennych oczach, ukazanych jej przez Aesira, a także o swoim Darze, którego w dalszym ciągu nie potrafiła odnaleźć. Sięgała także pamięcią ku przeszłości, próbując odszukać jakikolwiek dowód potwierdzający prawdziwość słów Boga, ale jej starania spełzły na niczym. Wpatrywała się więc w świetliki, latające wysoko pod sklepieniem Jaskini, jakby spodziewała się znaleźć wśród nich odpowiedź.

Z niechęcią zdała sobie sprawę, że pierwszy raz od dawna nie czuła absolutnej bezsilności. Nie wiedziała, czy była to zasługa magii Jaskini Słowa, czy może zwykłej nostalgii, która w tym miejscu wydawała się wręcz namacalna. Na moment ponownie stała się dawną Ralią, skłonną do uczepienia się choćby niewielkiej iskierki nadziei, by z czasem zamienić ją w płonący równo ogień. Czar jednak prysł, gdy ktoś szarpnął ją za rękaw płaszcza.

— Już czas. — Głos Virrena pomógł jej wrócić do rzeczywistości, choć nie zdołał ukoić żalu w sercu.

Skinęła głową, po czym odwróciła się na pięcie i — wraz z pozostałymi Eshaar — ruszyła w kierunku wnęki Jaskini, ukrytej za kilkoma kamiennymi filarami. Starszy Faell skończył przemawiać, oficjalnie rozpoczynając obrady, ale żaden z Cieni nie zamierzał w nich uczestniczyć — a przynajmniej nie w ich oficjalnej części.

Tradycja nigdy nie brała ich pod uwagę. Czasy, gdy widok czarnych szat stanowił chleb powszedni, minęły dawno temu, a milczenie Aesira sprawiało, że nawet Eshaar nie wiedzieli, do czego właściwie zostali stworzeni i jaka była ich rola. Spryt pomagał im jednak ukryć swoją niewiedzę przed pozostałymi; wymykali się z obrad, gdy tylko Starszy kończył przemowę, a ich zniknięcie było natychmiast odnotowywane. Dawali w ten sposób do zrozumienia, że wcale nie poruszali się po omacku, a każdy, kto chciałby im przeszkodzić, naraziłby się na niezadowolenie samego Boga.

Nikt nie mieszał się w ich sprawy, choć Starsi nieustannie wypytywali o plany Aesira; chcieli poznać odpowiedzi na pytania, na które sami Eshaar poszukiwali odpowiedzi od lat. Zasłaniali się boskimi poleceniami, by tylko nie pokazać, jak niewiele wiedzieli — jak ślepi byli. Z jakiegoś powodu stworzona przez nich iluzja sprawdzała się bezbłędnie, co Ralia wiedziała dzięki corocznym wykładom Virrena, który z determinacją ignorował jej zapewnienia, że wcale nie potrzebowała informacji na temat działalności całego Zakonu.

Po raz pierwszy obrady Cieni miały przebiegać w atmosferze niepokoju i napięcia związanego z tym, co działo się w całym państwie. Po raz pierwszy naprawdę mieli o czym dyskutować, czego świadomość ciążyła Ralii przy każdym kroku. Jako jedyna mogła chociaż przypuszczać, jak wiele zależało od powodzenia ich misji, co zupełnie nie poprawiało jej nastroju. Na domiar złego nie sądziła, by pozostali w ogóle chcieli ją wysłuchać; traktowali ją jak obcą, czemu nie mogła się nawet dziwić. Kojarzyła wszystkich Eshaar, ale z kilkoma z nich nie zamieniła ani słowa w całym życiu; byli od niej znacznie młodsi. Kiedy oni zaczynali naukę w Świątyni, ona niemalże ją kończyła.

Jak miała przekonać ich, że wcale nie zboczyła ze ścieżki? Aesir, choć nakazał jej powrót, wcale nie cofnął nakazu milczenia, który nałożył na nią lata wcześniej. Musiała zachować prawdę dla siebie, niezależnie od tego, jak ciężko było jej przebywać w obecności innych Eshaar ze świadomością, że od lat pozwalała im żyć w kłamstwie.

Dotarcie do bocznej komnaty zajęło im zaledwie kilka minut, choć Ralii wydawały się całą wiecznością. Szła w środku grupy, ale nieustannie czuła spojrzenie Virrena na plecach, zupełnie jakby obawiał się, że mogła w każdej chwili zniknąć albo zawrócić. Tymczasem Aesir nigdy nie pozwoliłby jej odejść, a jego głos rozbrzmiewał w snach zbyt wyraźnie, zbyt klarownie, by umiała przekonać samą siebie do choćby rozważenia zignorowania jego polecenia.

Zatrzymała się i rozejrzała uważnie po niewielkim pomieszczeniu. Nie zdołała powstrzymać zaskoczenia na widok całkiem przytulnego wnętrza, które bez wątpienia nosiło znamiona użytkowania — i to dość częstego. Właściwie miała wrażenie, że znalazła się w jednym z keshirskich domów, wykutych w skale. Jedynymi elementami wykonanymi z drewna były krzesła oraz okrągły stół, postawiony na samym środku komnaty. Przyniesienie ich tutaj musiało kosztować sporo wysiłku, co jedynie podsycało jej ciekawość; wszyscy wyglądali, jakby czuli się w izbie nad wyraz komfortowo, swobodnie. Rozsiedli się na swoich miejscach bez cienia wątpliwości, kładąc definitywny kres podniosłości, panującej na obradach.

— Nie stój tak — powiedział Caspar, powtarzając słowa sprzed kilkunastu minut, i niezbyt delikatnie pchnął ją do przodu.

Sam zaś ruszył w stronę niewielkiej półki skalnej, po czym wdrapał się na nią i wyciągnął nogi przed siebie, ziewając ze znudzeniem. Ralia uniosła brwi, ale posłusznie zajęła jedno z krzeseł i skrzyżowała ramiona na piersi w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń.

— Co, Edelaan... Zdziwiona? — spytała kpiąco Deleina.

— Odrobinę — skwitowała w odpowiedzi. — Nie wiem, po co tyle zachodu — dodała, a Virren parsknął śmiechem.

— Niektórzy z nas bywają tutaj znacznie częściej niż raz na dziesięć lat — powiedział łagodnym tonem i położył dłoń na jej ramieniu w poufałym geście. — Cieszę się, że postanowiłaś jednak do nas dołączyć.

Ralia nie odpowiedziała. Zamiast tego wbiła wzrok w drewniany blat i zmusiła się do zachowania kamiennego wyrazu twarzy, chociaż wspomnienie słów Aesira ponownie nawiedziło jej umysł. Nie miała wyjścia. Otrzymała bezpośrednie polecenie, którego nie odważyłaby się zignorować — szczególnie zważywszy na to, co zobaczyła w wizji.

Puste, martwe oczy prześladowały jej sny, niezależnie od tego, jak mocno próbowała zapomnieć. Czasami zastanawiała się nawet, czy był to wynik jedynie poruszonego sumienia, pomieszanego z czystym strachem, czy raczej kolejne z działań Aesira, mające na celu zmuszenie Ralii do posłuszeństwa.

— Nie zrobiłam tego bez powodu — stwierdziła ostro i uniosła wzrok.

— Podobno przejeżdżałaś obok — zaśmiał się Istalir, niewysoki chłopiec, najmłodszy z nich wszystkich.

Kiedy Edelaan opuszczała Świątynię, on dopiero zaczynał naukę. W jej oczach wciąż był dzieckiem, chociaż słyszała, że doskonale radził sobie z zielarstwem, zaopatrując pozostałych Eshaar nie tylko w leki, ale także trucizny. A przynajmniej tak twierdził Virren, choć wątpiła, by którekolwiek z nich posunęło się do ich użycia. Świat widział w nich potencjalnych morderców, zdolnych do wielkiego okrucieństwa, jednak rzeczywistość zdecydowanie różniła się od ludzkich wyobrażeń.

— I miałam ku temu powód — powtórzyła, po czym zerknęła w stronę Caspara, który przyglądał się jej z uwagą. — Możemy przejść do rzeczy?

Książę skinął głową i wyprostował się nieco.

— Powinniśmy chyba zacząć od wyjaśnienia niektórym, co właściwie dzieje się na świecie — stwierdził, uśmiechając się kpiąco. Ralia nie zamierzała wyprowadzać go z błędu, a zamiast tego uniosła nieznacznie brwi. — Od jakiegoś czasu zewsząd dochodzą nas słuchy o zaginięciach. Ludzie znikają bez śladu, po czym wracają długie miesiące później, przypominając raczej skorupy niż żywe istoty.

Edelaan zachowała spokój, chociaż kosztowało ją to naprawdę sporo wysiłku; dreszcz targnął jej ciałem tak gwałtownie, że musiała zmienić pozycję, aby móc go ukryć. To, co zobaczyła w wizji, bez wątpienia przypominało skorupę. Martwą, zimną i przerażającą. I choć Ralia była przyzwyczajona do brutalności, do śmierci oraz cierpienia, puste oczy wydawały się nienaturalne. Nieludzkie.

— Nie jedzą, nie mówią... — wymamrotał cicho Caspar. — Tylko obserwują, jakby na coś czekali.

Pierwszy raz słyszała w jego głosie aż tak wielką niepewność. Wyglądał jak strapiony młodzieniec, a nie dumny, wyniosły książę, którego podziwiała jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Nie mogła powstrzymać się od myśli, że skoro nawet on czuł niepokój, wszyscy powinni się bać.

— Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Sądzę, że nikt z nas nie widział — dodał mężczyzna i skrzywił się mocno. — Od miesięcy próbujemy dowiedzieć się czegoś więcej, znaleźć jakiekolwiek powiązania między zaginionymi. Póki co nasze wysiłki spełzały na niczym.

— Jest nas zbyt mało — wtrącił się Virren i westchnął. — Na dodatek wszędzie patrzą na nas z wrogością. Dlatego też uznaliśmy, że najrozsądniej będzie poprosić o pomoc.

Deleina parsknęła śmiechem, rozbawiona doborem słów Dal'vara. Nie tylko zresztą ona; Istalir szczerzył zęby, a Kylmir spuścił wzrok, chociaż kąciki jego ust drgały wesoło.

— Już widzę, jak nasz książę kogokolwiek prosi — zakpiła Martes, a Ralia zerknęła na Caspara, który wyraźnie odzyskał rezon.

Wpatrywał się w sufit, nonszalancko pocierając palcem wskazującym brodę. Zapewne niejeden rzeźbiarz uznałby tę pozę za godną odzwierciedlenia w kamieniu, ale Edelaan nie mogła się powstrzymać od wywrócenia oczami; pewne rzeczy się nie zmieniały, a skłonność Caspara do teatralności wciąż miała się doskonale, nawet po latach spędzonych z dala od dworu królewskiego i Świątyni.

— Znając go, zapewne wpadł do sali tronowej i zrobił pośmiewisko ze wszystkich, oprócz siebie samego — stwierdził Kylmir, a Silverius westchnął dramatycznie.

— Och, moi mili, przestańcie, bo się zarumienię — powiedział. — Król nie był zachwycony moim przybyciem, niemniej zdecydował się nam pomóc. Nie jest wystarczająco głupi, by zignorować naszą rozmowę. Obiecał wysłać ludzi w poszukiwaniu odpowiedzi. Obiecał także opracować dekret, który zapewniałby nam odrobinę więcej władzy.

— Obiecał, hm? — spytała Ralia, a on spojrzał na nią z figlarnym, zaskakująco szczerym uśmiechem.

— Semantyka — rzucił wesołym tonem. — Oczywiście postawił pewne warunki. Jak mówi, musi zbadać dokładnie sprawę, aby stwierdzić, czy w ogóle istnieje konieczność przyznawania Eshaar jakichkolwiek przywilejów.

— Sądzisz, że będzie upierał się przy swoim? — spytał Virren, brzmiąc na zatroskanego.

— Ależ skąd. Czy on kiedykolwiek robił mi na złość? — zakpił Caspar. — Hirion nie jest głupcem — powtórzył nieco poważniej, a uśmiech zniknął z jego twarzy. — Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak niewiele trzeba, by lud zaczął się buntować. Sprawdzi wszystkie tropy, co do tego nie mam wątpliwości.

Ralia zmarszczyła brwi. Zaangażowanie króla w sprawę wydawało się dobrym pomysłem, przynajmniej pozornie. Zapewniało dostęp do środków, które pozostawały poza zasięgiem Cieni. Dawało szansę na ustalenie prawdy, ale czyniło ich też zależnymi od czyjejś łaski — od łaski osoby, która nie pałała miłością ani do Błogosławionych, ani tym bardziej do Eshaar. Istniał powód, dla którego członkowie Starszyzny Zakonu nie zasiadali już w królewskiej radzie — czy jakiejkolwiek innej. Hirion, choć większości wydawał się porządnym, bogobojnym władcą, był głównym powodem umniejszenia znaczenia religii w całym Darenarze.

— Hirion nie może pozwolić sobie na rozszerzenie naszych przywilejów — powiedziała Edelaan, a uwaga natychmiast skupiła się na niej.

— Niby dlaczego? — mruknęła Deleina i zmrużyła oczy.

— Jest królem. Być może sprawdzi wszystkie tropy, ale wątpię, by faktycznie dał nam jakąkolwiek władzę. Choćby z tego względu, o którym mówił Caspar: lud faktycznie nie potrzebuje dużo, by zacząć się buntować. Nikt nie zareaguje dobrze na wieść o naszym udziale. Nikt. Danie nam dodatkowych przywilejów byłoby jednoznaczne z przyznaniem, że dzieje się coś złego.

Przez moment panowała cisza, a Ralia walczyła z chęcią uśmiechnięcia się z goryczą. Widziała, że nie byli zadowoleni z jej słów; ich zdaniem nie miała prawa głosu, nawet jeśli to, co mówiła, brzmiało niezwykle rozsądnie.

— Hirion, podobnie jak i cała reszta mieszkańców Darenaru, nie odważy się przeciwstawić Aesirowi — stwierdził stanowczo Virren.

— Naprawdę? — zaśmiała się Ralia. — Zaskoczę cię, ale wyznawców Aesira jest coraz mniej. Nikt nie podważa jego istnienia, ale większości wydaje się ono zbędne. Istnieją miejsca, gdzie imię Boga znaczy tyle, co legendy z Ery Powstań. Zabawne jest jednak to, że nawet ci, którzy dawno wyrzekli się wiary, patrzą na Eshaar jak na zarazę.

— Tym bardziej konieczna jest interwencja — zaprzeczył Dal'var, a na jego twarzy pojawiła się determinacja. — Ludzie jeszcze nie zdają sobie z tego sprawy, ale coś się zbliża, a te zniknięcia to dopiero początek. Potrzebują Aesira, czy tego chcą, czy nie. To nasze zadanie, by ich o tym uświadomić.

Ralia wypuściła powietrze nosem i pokręciła głową. Virren zawsze był idealistą; kiedyś uważała tę cechę za niezwykłą, a może i w pewien sposób porywającą. Stanowił wzór, dający jej siłę, by marzyć o lepszym świecie, o wprowadzaniu zmian w imię Boga, który tchnął w nich życie.

Teraz jednak brzmiał jak dziecko, niemające pojęcia o rzeczywistości.

— Zrozumieją dopiero wtedy, gdy świat zacznie płonąć, a cierpienie będzie zbyt wielkie, by potrafili je znieść — mruknęła cicho Ralia, odwracając wzrok. — Wtedy zwrócą się ku Bogu i jego wybrańcom. Do tego czasu będą traktować nas jak najgorszych wrogów.

— To dość pesymistyczne spojrzenie na sprawy — powiedział Caspar, wzbudzając w niej nerwowość swoim teatralnie wesołym tonem.

— Gdybyś faktycznie rozejrzał się wokół, widziałbyś to, co ja. Ludzie już teraz obarczają nas za całe zło tego świata. Nie chcą wcale nawrócenia i na pewno nie podziękują nam, jeśli uda nam się dojść do sedna sprawy. Powinniśmy więc skupić się na poszukiwaniu odpowiedzi, nie wzbudzając przy tym zainteresowania ludu, bo ten nie stanie po naszej stronie.

— Edelaan ma rację — stwierdził Kylmir, ku jej zaskoczeniu. — Nawet Starszy Faell zauważył, że ludzie odchodzą od wiary. Rada jest niezwykle zmartwiona takim stanem rzeczy, bo od lat dokładają wszelkich starań, żeby zatrzymać ten proces. Póki co nasze jawne zaangażowanie jedynie pogłębiłoby rozłam między ludem a Zakonem.

— Niby dlaczego? — żachnął się milczący do tej pory Istalir. — Może zobaczyliby nas jako tych, którzy starają powstrzymać tragedię? Może w końcu przestaliby nas uważać za zagrożenie?

— Prędzej uznaliby nas za przyczynę zniknięć — odparł smętnie Kylmir, kręcąc głową. — Nie zdołamy wygrać z setkami lat uprzedzenia, Istalirze. Lepiej, byśmy działali w cieniu. Im mniej wiedzą ludzie, tym większą swobodę działania będziemy mieć.

— Panika nigdy nie jest sprzymierzeńcem władców — zgodził się książę i zeskoczył z kamiennej półki, kierując się w stronę stołu. — Naszym zresztą też, jak słusznie zauważył Kylmir. Wprowadza chaos i przerażenie, a te rozprzestrzeniają się szybciej niż najgorsza zaraza. Wciąż jednak uważam, że dekret nie byłby najgorszym pomysłem, przynajmniej w jakiejś formie.

— Caspar... — zaczęła Ralia, ale Silverius spojrzał na nią rozbawiony.

— Dasz mi skończyć, zaskakująco pyskata bezbożnico?

Zacisnęła dłonie w pięści, starając się stłumić złość. Nie odezwała się ani słowem, co książę przyjął z zadowoleniem, chociaż nie przestał przyglądać się jej z uśmiechem.

— Nikt nie musi wiedzieć o waszym zaangażowaniu. Myślę, że zdołam przekonać ojczulka do stworzenia specjalnej jednostki, podlegającej tylko pode mnie. Wciąż jestem dziedzicem tronu, księciem jakże wspaniałego królestwa. Tego na pewno nikt nie odważy się zakwestionować.

— Jesteś też Eshaar — zauważył Kylmir, a Deleina prychnęła.

— Daj spokój, Kyl. Jakby Caspar pozwolił nam kiedykolwiek zapomnieć o pochodzeniu swojego tyłka. Wszyscy wiedzą, że jest przede wszystkim arystokratą. Jeśli faktycznie chcemy pomocy króla, bez wzbudzania nadmiernej paniki, Silverius jest naszą jedyną nadzieją.

Na moment zapadła cisza, jednak nikt nie czuł ulgi z powodu podjętej decyzji. Ralia doskonale wiedziała, że królewskie śledztwo będzie jedynie początkiem długiej drogi do odkrycia prawdy. Za pustymi, martwymi oczami kryło się przecież coś znacznie większego, niż ktokolwiek sądził — być może nawet początek końca, którego wizję zesłał na nią Aesir. Niezależnie od tego, jak okropną perspektywą wydawała się współpraca z królem, który uważał Zakon za naczelnego wroga, wciąż musieli się jej podjąć.

— Co teraz? — spytała więc, ignorując dreszcz przerażenia, i wbiła wzrok w Virrena.

Dal'var wyglądał na niepocieszonego obrotem zdarzeń, ale zdawał się akceptować argumenty, które zostały przedstawione. Zawsze wykazywał się tolerancją dla poglądów różniących się od jego własnych, chociaż nigdy nie przestawał walczyć o swoje. Podejrzewała, że prędzej czy później wróci do tematu, ale póki co był skłonny się z nimi zgodzić.

— Musimy ustalić, z czym właściwie mamy do czynienia. Wciąż uważam, że zaginionych coś łączy, nawet jeśli do tej pory nie udało nam się tego udowodnić — mruknął Istalir.

— Sądzę, że powinniśmy dowiedzieć się, co właściwie powoduje ich... przemianę — dodała Ralia. — Ich oczy wyglądają przecież, jakby ktoś wyssał z nich całe życie. Musi istnieć jakieś wytłumaczenie...

— Chwileczkę — przerwał jej Caspar. — Chyba nie wspomniałem, jak dokładnie wyglądają zaginieni.

Ralia zaklęła szpetnie w myślach. Powinna trzymać język za zębami. Powinna udawać, że wszystko, co działo się na obradach, było jej obojętne. Tak byłoby łatwiej. Nie musiałaby odpowiadać na niewygodne pytania, uciekając się do kolejnych kłamstw. Jak miała wyjaśnić swoją wiedzę? W obecnej sytuacji nawet powiedzenie prawdy wydawało się nie najlepszym rozwiązaniem; nigdy nie uwierzyliby, że sam Aesir podzielił się z nią informacjami, skoro od lat konsekwentnie ignorował ich modlitwy i prośby.

— Nie musiałeś — burknęła w odpowiedzi, decydując się przyjąć najprostszą możliwą wersję, i spojrzała na niego przelotnie. — Tak, jak mówiłam... Miałam całkiem dobry powód, żeby się tu zjawić.

— Wiedziałaś? Od początku wiedziałaś, co się dzieje?! — spytał z niedowierzaniem Virren, a Edelaan wywróciła oczami.

— Od zarania dziejów — mruknęła złośliwie. — Natknęłam się na taki... przypadek, kiedy uciekałam przed tobą i groźbą wysłuchiwania kolejnego wykładu na temat moralności. Sądziłam, że to pojedyncze zdarzenie, ale niestety się myliłam.

Dal'var umilkł, chociaż jego spojrzenie ciskało gromy. Ralia ze zdumieniem uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy nie patrzył na nią w ten sposób, chociaż irytowała go nad wyraz często. Niespodziewane ukłucie gdzieś w okolicach serca niemalże zmyło z jej twarzy kpiący uśmiech; myśl, że Virren, jedyna osoba, która zawsze w nią wierzyła, straciła cierpliwość, była niepokojąca i bolesna.

Z drugiej strony... Czyż nie tego właśnie chciała? Spokoju?

— Wracając do tematu... Coś musi wywoływać ich stan. Jakaś trucizna, choroba... Cokolwiek — westchnęła. — Jeśli nie uda nam się znaleźć bezpośredniego powiązania między porwanymi, może uda nam się znaleźć inne.

— Co proponujesz? — spytał Caspar, a ona nie umiała powstrzymać wrażenia, że nie do końca wierzył w jej historię.

Jego spojrzenie było przenikliwie i czujne, zupełnie jakby podejrzewał ją o zdradę. Nie mogła go jednak winić; nigdy nie kochał Aesira fanatyczną miłością, w przeciwieństwie do niej. Nie... Wiara Caspara była silna i niezachwiana ze względu na przeświadczenie o jej słuszności. Nie wierzył tylko w Boga, ale także we wszystko, co sobą reprezentował. Był człowiekiem z misją, chociaż różniła się ona od tej przyjętej przez Virrena.

Był narzędziem w rękach Aesira i, w przeciwieństwie do niej samej, czerpał z tego ogromną siłę oraz dumę.

— Potrzebujemy informacji. Musi istnieć sposób, by je zdobyć, bez jednoczesnego wzbudzania niepokoju — mruknęła cicho, a Silverius uśmiechnął się z zadowoleniem.

— Racja. Sądzę, że powinniśmy przewieźć jednego z zaginionych...

— Caspar... — zaczął Virren, ale książę nie przejął się jego ostrzegawczym tonem.

— ...do Erhadu. Nie znajdziemy nigdzie lepszych uzdrowicieli niż tam.

— Ci ludzie byli już oglądani przez uzdrowicieli — spróbowała Deleina, bez skutku.

Książę wzruszył ramionami.

— Przez miernoty, zapewne. Tymczasem ja mówię o uzdrowicielach zatrudnianych przez ojczulka. Rzekomo najlepszych w całym kraju, a może i na świecie. Jeśli rzeczywiście istnieje fizyczna przyczyna ich dolegliwości, to nasza najlepsza szansa na jej odnalezienie.

W pomieszczeniu zapadła cisza, którą Silverius uznał za milczącą zgodę na jego plan. Ralia miała ochotę uśmiechnąć się z politowaniem nad własną niemocą; propozycja Caspara, choć wydawała się sensowna, była jednocześnie zaledwie kroplą w morzu. Póki co nie wiedzieli jednak absolutnie nic, a jeżdżenie po świecie i zadawanie pytań, na które nikt nie znał odpowiedzi, mijało się z celem. Czas za to gonił ich nieubłaganie — tego jednego była pewna.

— Naprawdę nie wpadniemy na nic lepszego? — spytała Martes i ucisnęła nasadę nosa z irytacją.

Ralia nie mogła powstrzymać przypływu sympatii wobec kobiety. Gdyby sytuacja wyglądała inaczej, być może potrafiłaby się do niej zbliżyć, nawiązać przyjaźń. Póki co musiała jednak zadowolić się chłodnym porozumieniem.

— W międzyczasie powinniśmy szukać powiązań między zaginionymi — powiedział Virren, po czym westchnął ciężko. — Nie pozostaje nam nic innego.

— Zakładam, że Caspar uda się do Erhadu? — spytał Kylmir i zmarszczył brwi.

— Owszem. Wraz z Edelaan — oznajmił Silverius stanowczym tonem, a Ralia spojrzała na niego ze zdziwieniem.

— Słucham?

— Ja i ty. To chyba rozsądny wybór, skoro tylko my widzieliśmy ofiary na własne oczy?

Wiedziała, że propozycja Caspara nie była podyktowana rozsądkiem. Była podyktowana zupełnie czymś innym — chęcią odkrycia tajemnicy, którą skrywała. Zawsze uważała go za czujnego obserwatora, znacznie czujniejszego niż inni. Nie ufał jej, podobnie jak pozostali, ale jego podejrzliwość wydawała się głębsza; zupełnie jakby zdawał sobie sprawę, że Ralia wcale nie kłamała, gdy mówiła o posiadaniu niezwykle dobrego powodu, by wrócić do Świątyni.

Jego zielone oczy patrzyły na nią z intensywnością, która zapewne potrafiłaby wyprowadzić z równowagi większość ludzi. Mimo to nie były nawet w połowie tak lodowate i nieludzkie, jak te należące do Aesira; nawet teraz dostrzegała w nich ślady ekscytacji i wesołości, których nigdy nie odnalazłaby w boskim spojrzeniu.

I choć Caspar Silverius ponad wszelką wątpliwość nie mógł się równać z Aesirem, wciąż musiała wykazać się sprytem, jeśli nie chciała pokazać mu, że pod maską twardej, nieustępliwej wojowniczki kryła się skrzywdzona, upokorzona dziewczyna, pozbawiona jedynej rzeczy, której pragnęła ponad wszystko. 

***

Widzę, że moja koncepcja pisania krótkich rozdziałów jednak trochę nie wypala :D

Mam nadzieję, że Wam to nie przeszkadza :D 

Pojawił się tutaj zalążek planu, ale jeszcze długa droga, zanim cokolwiek się wyjaśni :D

No i co myślicie o relacji Caspar-Ralia? :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro