3. Demony
Shiana czasami czuła się niewidzialna, chociaż ból i nieznośne zimno nie pozostawiały złudzeń — wciąż żyła, a w jej sercu tliła się nadzieja, że los w końcu się do niej uśmiechnie. Niektórzy nazwaliby ją niepoprawną optymistką, ale ona wiedziała, czym naprawdę były podyktowane jej myśli. Niezależnie od tego, jak ciężkie było życie, nie mogła się poddać — nie, dopóki Flynn, jej brat, wymagał opieki.
Spojrzała niechętnie na drewnianą misę leżącą u stóp. Padający deszcz zapełnił ją wodą, a dziewczyna doszła do wniosku, że nie powinna liczyć na więcej. Ulice świeciły pustkami, nie licząc pojedynczych osób przemykających pomiędzy rozmaitymi sklepikami. Nikt jednak nie zamierzał poświęcić jej nawet chwili uwagi, nie wspominając już o podzieleniu się jedzeniem czy nawet pieniędzmi. Musiała odejść z pustymi rękami — po raz kolejny. Przełknęła ślinę na myśl o czekającym na nią bracie, który zapewne z utęsknieniem wyczekiwał jej powrotu. Od kilku dni polegali na życzliwości otaczających ich ludzi, którzy zechcieli obdarować ich resztkami albo nawet czerstwym, paskudnym chlebem.
Nevello, pozwól nam przetrwać, pomyślała smętnie Shiana, choć w jej prośbie nie było przekonania. Pamiętała czasy, gdy wierzyła, że Bogini przyjdzie na ratunek, zaoferuje swojej córce pomocną dłoń, ale... Nic takiego się nie wydarzyło, a dziewczyna nie miała sił się modlić — już nie. Była zdana tylko na siebie i łut szczęścia.
Wstała z klęczek i podniosła miskę z ziemi. Zakręciło jej się w głowie, częściowo od zmiany pozycji, w której przebywała od wielu godzin, a częściowo z głodu oraz wycieńczenia. Zmusiła się do zrobienia chwiejnego kroku, podpierając się dłonią o zimną, chropowatą ścianę, po czym westchnęła drżąco.
Zawroty głowy ustąpiły, a ona ruszyła przed siebie tak szybko, jak pozwalało jej na to zmęczenie. Przemykała kolejnymi uliczkami, od czasu do czasu omijając pojedyncznych ludzi. Starała się zignorować ich pełne pogardy spojrzenia, co okazywało się znacznie łatwiejsze niż jeszcze kilka lat wstecz. Shiana nie wiedziała nawet, kiedy jej życie zaczęło wyglądać w ten sposób. Nie potrafiła wrócić myślami do momentu, gdy po raz pierwszy wyszła na ulicę z zamiarem zdobycia środków koniecznych do przetrwania. Pierwsza kradzież wydawała się tak odległa, jak czasy, w których nie musiała martwić się o każdy kolejny dzień.
— Uważaj, jak leziesz. — Ktoś warknął na nią, gdy poślizgnęła się na mokrej nawierzchni i zahaczyła o niego ramieniem. — Ścierwo...
Shiana spuściła wzrok i wymamrotała pospieszne przeprosiny, ruszając w dalszą drogę, zanim naraziła się na większe niebezpieczeństwo niż kilka nieprzyjemnych słów. Za dobrze znała ten ton, by choćby pomyśleć o próbie kradzieży czy wyłudzenia pieniędzy. W dzielnicy, w której każdy cieszył się dobrym zdrowiem i majątkiem, tacy jak ona nie byli mile widziani. Strażnicy dokładali wszelkich starań, aby trzymać ich z dala od wyższej kasty. Nie mieli jednak oczu dookoła głowy, co dawało jej jakiekolwiek szanse na przetrwanie; już dawno odnalazła ścieżki i przejścia, prowadzące za mury miejskie, gdzie życie wyglądało zupełnie inaczej niż to, do którego przywykła.
Irinei było piękne. Zasłynęło jako miasto królewskich wybrańców — tych, którzy zostali uznani przez królową Virię za najznamienitszych. Miało stanowić najjaśniejszy punkt Yirelle, rywalizując tym samym nawet z Erhadem, stolicą sąsiedniego państwa — Darenaru. Szybko okazało się, że życie w cieniu imponujących murów, nawet jeśli nie było w nim miejsca na szlacheckie wygody, dawało nadzieję. Większość szlachciców wzbraniała się przed jakimkolwiek kontaktem ze światem poza murami. Traktowali podobnych Shianie ludzi z pogardą, może nawet obrzydzeniem. Byli jednak nieliczni, którzy wpatrywali się w nich z ciekawością właściwą małym dzieciom, dopiero poznającym otoczenie.
To głównie dzięki nim Podmurze wciąż się rozwijało; coraz więcej ludzi upatrywało szansy w naiwności niektórych szlachetnie urodzonych, a granice między środkiem a Podmurzem zaczynały się zacierać.
Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu strażników, a gdy nikogo nie dostrzegła, skierowała się w stronę kraty odpływowej u podnóży muru. Wzdrygnęła się, kiedy woda zalała jej zniszczone buty, i z wysiłkiem zrobiła kilka kroków w przód. Nie lubiła korzystać z tego przejścia, tym bardziej, że znajdowało się na widoku, co w pogodny dzień całkowicie uniemożliwiało wyślizgnięcie się z miasta w dyskretny sposób. Dziś jednak strugi deszczu skutecznie skrywały jej sylwetkę z dala od ciekawskich spojrzeń, co postanowiła wykorzystać.
Pociągnęła za żeliwny pręt, a krata ustąpiła z metalicznym jękiem. Po raz kolejny podziękowała w duchu za swoją drobną posturę, gdy bez problemu prześlizgnęła się na drugą stronę, natychmiast zamykając za sobą przejście. Kilka chwil później znajdowała się już w plątaninie wąskich uliczek, a jej przemoknięte buty zagłębiały się w błotnistą nawierzchnię, chlupiąc nieprzyjemnie.
Za każdym razem, gdy wychodziła poza mury, miała ochotę uśmiechnąć się gorzko. Prawdziwe życie toczyło się właśnie tutaj; większość ludności zasiedlała Podmurze, a niektórzy, żyjący bezpośrednio w cieniu fortyfikacji, zaczynali powoli przenikać do niezwykle hermetycznej społeczności wyższej kasty — czy to za sprawą handlu, czy innych interesów. Świat okazywał się bowiem na tyle ciekawym miejscem, że nawet ludzie nieznający poważnych problemów czy trosk, pragnęli poznać jego tajemnice.
Pozostałe części, oddalone od Środka, funkcjonowały jednak dokładnie w taki sam sposób — chaotyczny, niepewny, pełen przemocy i strachu. Wszędzie tam, gdzie istniała niesprawiedliwość, pojawiali się tacy, którzy próbowali wykorzystać ją do własnych celów. Shiana, choć daleko jej było do prawdziwych bandytów, sama wiedziała, jak łatwo było łamać prawo, gdy na szali leżało życie — w wielu przypadkach nie tylko własne. Niektórzy zresztą nie dbali o czyjekolwiek dobro, poza swoim.
A ona za wszelką cenę próbowała nie dopuścić, aby wzrok któregokolwiek z rzezimieszków zwrócił się w jej stronę.
— Shiana, dziecko... — Głos Albreda, jednego z handlarzy, zatrzymał dziewczynę, wyrywając ją z zamyślenia. — Mam nadzieję, że wracasz z pustymi rękami. Ten mały diaboł nie zasługuje na nagrodę.
Uśmiechnęła się, wiedząc, że mężczyzna miał na myśli Flynna. Chłopiec nie należał do najspokojniejszych, a jego śmiech często roznosił się echem po okolicy. Był duszą towarzystwa, co zawsze wprawiało Shianę w szczere zdziwienie; ona sama nie potrafiła znaleźć sił, by wciąż szukać nawet nikłych powodów do radości. Może chodziło o jego wiek i brak ciężaru utrzymania rodziny? Był w końcu za mały, by mogła choćby myśleć o obarczeniu go odpowiedzialnością. W dużej mierze sądziła, że chodziło o charakter, odziedziczony po matce, która swoim uśmiechem rozjaśniała nawet najciemniejsze pomieszczenia.
— Co tym razem przeskrobał? — spytała z rozbawieniem, odsuwając na bok wspomnienie matki.
Albred wywrócił oczami, po czym machnął ręką.
— Idź do karczmy i sama się przekonaj.
Shiana zmarszczyła brwi; Flynn doskonale wiedział, że nie lubiła, gdy zapuszczał się tam sam. Większość mieszkańców go kojarzyło, ale nie było to bezpieczne miejsce. Jej brat miał tendencje do robienia... niezwykle głupich rzeczy, które nierzadko kończyły się płaczem. Szczerze liczyła, że ta sytuacja okaże się całkowicie inna.
Pożegnała handlarza nerwowym uśmiechem, a jej zmęczenie zniknęło, zastąpione niepokojem. Jak zwykle nie umiała powstrzymać myśli, które krążyły wokół czarnych scenariuszów niczym sępy. W takich chwilach zaczynała rozumieć, dlaczego rodzice tak obsesyjnie chronili swoje dzieci; nie potrafiłaby znieść krzywdy Flynna, nawet jeśli czasami miała go serdecznie dosyć i marzyła o tym, by chłopiec w końcu wydoroślał.
Weszła do karczmy, poślizgnąwszy się wcześniej na błocie, i natychmiast zaczęła rozglądać się za bratem. Niemalże westchnęła z ulgą, gdy ujrzała go przy jednym ze stolików. Wyglądał na zupełnie zdrowego, a jego twarz zdobił szeroki uśmiech. Wystarczyło jednak spojrzenie na siedzącego obok mężczyznę, żeby Shiana zrozumiała, na czym polegał problem.
Zmrużyła oczy, a jej ciało zesztywniało gwałtownie. Rzadko widywali w karczmie kapłanów Aesira — a co dopiero tych noszących czerń. W Yirelle próżno było szukać wyznawców obcej wiary. Wydawała się zbyt... brutalna, by przekonać do siebie większość mieszkańców. Nawet jeśli w Irinei nie brakowało przestępstw i zła w najczystszej postaci, wszyscy woleli modlić się do Bogini, w której naturze nie leżało sianie zniszczenia.
Nevella, choć uważana za Boginię Życia i Śmierci, ceniła opanowanie oraz spokój. Jej drogi znacznie różniły się od tych wytyczonych przez Aesira, którego zwano przecież Bogiem Harmonii. Shiana jako dziecko często myślała, że to właśnie Bogini miała więcej wspólnego z równowagą. Nawet teraz — gdy wątpiła w sens jakichkolwiek modlitw — wolałaby dalej łudzić się, że Nevella w końcu postanowi ją wysłuchać, niż zwrócić się w stronę Boga Bez Twarzy.
Aesir nie był sprawiedliwy, a jego osądy często zakrawały o brutalność. Nigdy nie pozwalał mieszkańcom Darenaru zapomnieć, że ich Bóg istniał i sprawował pieczę nad wszystkim, co działo się na jego terytorium. Gdy tylko ludzie oddalali się od wiary, znajdował sposób, by uświadomić im, jak ogromny błąd popełniali; nie wahał się zesłać na nich zła, jeśli dzięki temu starali się żyć w harmonii. Jego kapłani nieustannie przemierzali świat, wypełniając wolę boską.
Za to Nevella... Wydawała się nieustannie nieobecna. Yirelle już dawno przestało być miejscem bezpiecznym, zupełnie jakby zbrodniarze wiedzieli, że nie spotka ich tu kara. Być może Bogini ufała swoim wyznawcom na tyle, by powierzyć w ich ręce władzę absolutną — nawet jeśli oznaczało to dla ludzkości konieczność zwalczenia okrucieństwa bez pomocy boskiej. Shiana zaczynała jednak sądzić, że jedynie boska interwencja mogła uchronić Yirelle przed całkowitą zagładą i pogrążeniem w mroku.
Mimo targających nią wątpliwości wiedziała, że widok obcego kapłana nigdy nie zwiastował niczego dobrego — tym bardziej, gdy ów kapłan siedział tuż obok jej brata. Milczał, co widziała nawet z dużej odległości, ale na jego twarzy błąkał się uśmiech, który wydał jej się podejrzany — ani sympatyczny, ani w pełni wrogi.
Ruszyła w stronę stołu, zaciskając zęby ze zdenerwowania. Nie chciała kłopotów. Miała ich zbyt wiele, nawet bez podobnych sytuacji.
— Flynn — skarciła chłopca, zanim jeszcze zatrzymała się przy stole. — Mówiłam ci, że...
— Ana, Ana! Nie uwierzysz, skąd przyjechał Virren! — zawołał brat, wcinając się jej w słowo.
Dziewczyna oparła dłonie na biodrach i spojrzała kątem oka na mężczyznę, który upił łyk wody. Spuścił głowę, więc nie widziała dokładnie jego twarzy; wciąż jednak się uśmiechał. Doszła do wniosku, że z bliska wyglądał niemalże przyjaźnie.
— Zapewne z Darenaru — burknęła w odpowiedzi, a nieznajomy zaśmiał się krótko.
Shiana ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że był to przyjemny dźwięk; dość gardłowy, ale wypełniony dziwnym ciepłem, które rozlało się po jej ciele gwałtowną falą. Przypominał odrobinę śmiech jej ojca, który — podobnie jak uśmiech matki — potrafił przegnać nawet najczarniejsze z myśli.
— Racja, pani. Nie szukam jednak zwady. Chcę odpocząć przed dalszą drogą — odpowiedział kapłan Aesira, a wspomnienie ojca rozmyło się natychmiastowo.
Mężczyzna nie brzmiał jak prosty człowiek; wystarczyło zaledwie kilka słów, by Shiana zauważyła w jego głosie zaśpiew podobny do tego, którym szczycili się wszyscy szlachcice — nawet jeśli akcent przybysza całkowicie różnił się od yirellskiego. Wiedziała jednak zbyt mało o świecie, by zaryzykować zgadywanie, skąd rzeczywiście pochodził.
Przez moment przyglądała mu się z uwagą, aż w końcu doszła do wniosku, że przybysz nie stanowił zagrożenia. Siedział wyprostowany, a jego mięśnie wyglądały na całkowicie rozluźnione. Mimo to dostrzegała sztylet przypięty do pasa z jednej strony oraz miecz z drugiej. Gdyby tylko chciał, mógłby zrobić jej bratu krzywdę, a Flynn był zbyt nierozsądny, by trzymać się z dala od kłopotów. Nie ufała nieznajomemu, nawet jeśli sprawiał wrażenie spokojnego i relatywnie przyjaznego. Wolała postąpić z ostrożnością, która na przestrzeni lat stała się jej przyjaciółką, nie raz ratując życie.
— Chodź, Flynn — powiedziała stanowczo i wyciągnęła rękę w stronę brata.
Ten jednak pozostał przyklejony do krzesła. Wywrócił oczami, po czym skrzyżował ramiona na klatce piersiowej w buntowniczym geście, wbijając wzrok w Błogosławionego, który uśmiechał się pod nosem, wyraźnie rozbawiony zachowaniem chłopca.
Dziewczyna opuściła dłoń i dyskretnie rozejrzała się wokół; w karczmie nie znajdowało się wiele osób. Pora była dość wczesna, a pogoda nie zachęcała do opuszczania domostw. Mimo to wywoływanie awantury nie wydawało się dobrym pomysłem, skoro nieznajomy nie robił nikomu krzywdy. Zwróciłaby na siebie uwagę — a tego wystrzegała się jak ognia.
Westchnęła ciężko, po czym usiadła na wolnym krześle, zasługując w końcu na spojrzenie kapłana. Jego wzrok miał w sobie coś, co budziło niepokój, choć nie umiała wskazać przyczyny tego wrażenia. Może chodziło o intensywny, zielony kolor jego tęczówek, a może o sam fakt, że oczy mężczyzny pozostawały czujne nawet wtedy, gdy usta wykrzywiał łagodny uśmiech.
— Rzadko widujemy tutaj kapłanów Aesira — oznajmiła chłodno, marszcząc brwi. — Co więc cię tu sprowadza?
— Szukam kogoś. — Głos przybysza zabrzmiał zupełnie inaczej niż kilka chwil wcześniej, ciszej, bardziej zdawkowo.
Szukał kogoś? Irinei było znanym miastem, prawda, ale nie przyciągało zbyt wielu podróżnych. Wstęp za mury miejskie mieli tylko nieliczni, a Podmurze nie zachwycało tych nielicznych przyjezdnych na tyle, by chcieli kiedykolwiek tu wrócić. Zwykle obcy zatrzymywali się w karczmach w poszukiwaniu noclegu, by zregenerować siły i móc ruszyć w dalszą drogę. Kogo mógł więc szukać Virren?
Spojrzenie Shiany opuściło twarz mężczyzny. Skupiło się za to na jego czarnych szatach. Słyszała historie o Cieniach — ludziach pozbawionych przez Boga wszelkiej moralności. Budzili strach nawet w Yirelle, co samo w sobie stanowiło dowód ich okrucieństwa. I choć nie widziano ich od setek lat, najwyraźniej Aesir postanowił przypomnieć swoim wyznawcom, do czego był zdolny — nawet jeśli zamierzał wykorzystać do tego dłonie swoich kapłanów.
Virren nie wyglądał jednak na wypranego z emocji czy choćby niebezpiecznego, nawet mimo ostrzy przytroczonych do pasa. Shiana podejrzewała, że nie były to zresztą jedyne bronie, które posiadał, ale płaszcz w kolorze głębokiej czerni ukrywał wszelkie detale. Siedzący przed nią mężczyzna nie różnił się niczym od innych wojowników, których miała okazję widzieć. Zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że wydawał się znacznie bardziej cywilizowany. Być może dawne legendy nosiły znamiona prawdy, ale czas musiał zrobić swoje, wypaczając ich pierwotną treść. Z jakiegoś powodu wątpiła, by Virren rzeczywiście został pozbawiony moralności i dobra.
— Przykro mi, ale w ostatnim czasie nie widziałam tu nikogo nowego — odparła więc szczerze i obserwowała, jak kącik ust nieznajomego drży w wyrazie rozbawienia.
— A jednak jestem pewny, że tu była.
Czyli chodziło o kobietę... Shiana przekrzywiła głowę i przyjrzała mu się uważnie. Jasne włosy, wysokie kości policzkowe... Tak, był zdecydowanie przystojny, nawet mimo drobnej blizny nad lewą brwią i lekko krzywego nosa. Rzadko widywała podobny typ urody; opalona skóra stanowiła dość niespotykany widok. W Irinei padało zbyt często, a słońce nie grzało tak, jak powinno. Już wcześniej wiedziała, że pochodził z Darenaru, choć nie umiała odgadnąć rejonu po samym akcencie. Podejrzewała jednak, że musiał przybywać z północy, znacznie cieplejszej, dzikszej od pozostałej części kraju.
Nie dziwiła się, że miał kobietę; Aesir nie zabraniał swoim kapłanom posiadania rodzin, nawet jeśli nosili czerń. Dlaczego jednak wybranka Virrena postanowiła go zostawić bez słowa? A może ktoś ją porwał, zmuszając go do rozpoczęcia poszukiwań? Mężczyzna sprawiał wrażenie tak spokojnego, że Shiana wątpiła, aby podobny scenariusz mógł okazać się prawdziwy. Mimo to nie zamierzała wyciągać pochopnych wniosków, chociaż ciekawość rosła w niej z każdą chwilą.
— Cóż... Musiała się w takim razie dobrze ukryć. — Shiana wzruszyła ramionami. — Nie sądziłam, że jesteś tutaj akurat z takiego powodu.
— Nie? — spytał mężczyzna i uniósł brwi. — Wobec tego, czego się spodziewałaś?
— Sądziłam, że potrzebujesz odpoczynku przed dalszą drogą, zupełnie jak wszyscy, którzy się tu zatrzymują.
Dziewczyna ponownie wzruszyła ramionami i oparła łokcie na blacie stołu. Odwróciła na moment wzrok, ale szybko zwróciła się z powrotem w stronę Virrena i jego czarnych szat.
— Z tego, co wiem, raczej nie darzą was sympatią. Może chciałeś przed czymś uciec?
Mężczyzna zaśmiał się szczerze, a jego oczy błysnęły wesoło. Shiana mimowolnie zauważyła wokół nich niewielkie zmarszczki, które dodały mu sporo uroku.
— Nie mam przed czym uciekać — powiedział i przeczesał dłonią włosy. — Nie wszyscy by się z tym jednak zgodzili.
Nawet nie próbowała udawać, że zrozumiała, o co mu chodziło. Zdecydowała, że najlepszą odpowiedzią będzie milczenie, które zaś szybko wykorzystał Flynn, zasypując przybysza dziesiątkami pytań. I tak wytrzymał w ciszy zaskakująco długo; widocznie nie chciał jeszcze bardziej denerwować siostry. Był mądrym dzieciakiem, nawet jeśli odrobinę porywczym oraz aż nazbyt beztroskim.
Shiana zmarszczyła brwi i wbiła wzrok we własne dłonie. Nawet Virren, wyklęty przez swoich rodaków, najwyraźniej cieszył się nie tylko dobrym zdrowiem, ale także majątkiem. Tymczasem ona... Ona trzęsła się z zimna, w przemoczonych ubraniach i brudnych butach. Nie miała domu, a pieniądze widziała na tyle rzadko, by czasami zapominać nawet o ich istnieniu. Barter był zresztą znacznie częściej spotykany wśród mieszkańców Podmurza; większość dzieliła przecież ten sam los co ona — parszywy i niesprawiedliwy.
Spojrzała na Flynna, którego oczy świeciły jasno z ekscytacji. Drobne ciało chłopca podskakiwało przy każdym kolejnym słowie Virrena, a dłoń zaciskała się co rusz na mokrej sukience Shiany, gdy mężczyzna powiedział coś nadzwyczaj ciekawego.
Nie zasługiwał na takie życie. Miał w sobie zbyt wiele światła, by — tak po prostu — stracić je na rzecz brutalności i okrucieństwa świata. Musiała znaleźć jakieś rozwiązanie; coś, co pozwoliłoby jej uśmiechnąć się z dumą, że spełniła obietnicę daną rodzicom. Tymczasem każdy kolejny dzień wydawał się podobny do poprzedniego — równie mizerny, ponury i pozbawiony nadziei. Shiana zaczynała wątpić, że kiedykolwiek zdoła odwrócić los.
— Flynn... — powiedziała cicho, przerywając bratu. — Ściemnia się.
— Ale... — zaprotestował chłopiec, wiedząc doskonale, co miała na myśli.
— Żadnego ale. Zmykaj. Sądzę, że pan Virren także pragnie odpocząć od twoich pytań — skarciła go łagodnie, po czym zerknęła na mężczyznę, który uśmiechał się ciepło.
— Dlaczego zawsze musisz mi to robić? — jęknął Flynn, ale posłusznie zeskoczył z krzesła i zakołysał się na piętach. — Miło mi było pana poznać — dodał grzecznie, po czym posłał siostrze pełne złości spojrzenie.
Niemalże wybiegł z karczmy, udając się — jak miała nadzieję — do ich niewielkiej kryjówki. Virren odprowadzał go wzrokiem, dopóki chłopiec nie zniknął im z oczu.
— Bystry dzieciak — zauważył nieobecnym tonem, a Shiana pokiwała głową.
— Tak. Szkoda, że urodził się w takim miejscu — odpowiedziała i skrzywiła się lekko.
— Jakie to ma znaczenie? Wyjazd stąd byłby dziecinnie prosty.
Dziewczyna zwróciła się w jego stronę i zmarszczyła brwi. Wielokrotnie zastanawiała się nad opuszczeniem Irinei i Podmurza. Wyobrażała sobie życie z dala od deszczowej wilgoci, od błota i głodu, ale jej entuzjazm gasł, gdy tylko zdawała sobie sprawę z tego, że wszędzie musiałaby zmierzyć się z podobnym problemem. Była jedynie prostą dziewczyną; nie potrafiła nawet czytać i pisać, nie wspominając już o braku praktycznych umiejętności. Jej matka zmarła, zanim zdążyła przekazać córce wiedzę, a niedługo potem straciła także ojca.
Co więc mogła zaoferować światu?
Być może byłoby jej łatwiej, gdyby nie spoczywał na niej ciężar wychowania Flynna. Była wręcz boleśnie świadoma współczujących spojrzeń ludzi, którzy znali jej rodziców. Nie chciała ich zawieść, nie chciała hańbić pamięci rodziny Arnall, ale jednocześnie kończyły jej się pomysły, w jaki sposób mogła zapewnić bratu przetrwanie.
— Nie wszędzie życie wygląda jak w Podmurzu — powiedział Virren, zupełnie jakby czytał w myślach. — Irinei jest chyba jedynym miastem, gdzie istnieje aż tak wyraźna granica między kastami. Nawet rzemieślnicy nie przyjmują czeladników spoza określonych kręgów, co, możesz mi wierzyć, jest rzadkością.
Shiana otworzyła usta, zaskoczona słowami mężczyzny. Jej reakcja musiała wydać mu się naiwna, może nawet niedorzeczna, ale tylko uśmiechnął się na widok jej szczerego zdziwienia. Wiedziała, że jej wiedza o świecie nie była duża; nigdy nie opuściła Irinei, nawet gdy rodzice wciąż żyli. Podmurze od zawsze stanowiło dla niej dom, jakkolwiek okropny i nieprzyjazny. Sądziła jednak, że tak było wszędzie, w związku z czym wyjazd wydawał się dość niedorzecznym pomysłem.
— Niezależnie od tego, gdzie mieszkam, wciąż nie mam światu za wiele do zaoferowania — powiedziała pod wpływem chwili, a na jej policzki wpełzł blady rumieniec. — Tutaj przynajmniej znam pomocnych ludzi.
— To zapewne wiele ułatwia — zgodził się Virren, ale wcale nie przestał przyglądać się jej z łagodnością, która budziła głębokie zażenowanie. — Mam nadzieję, że wybaczysz mi śmiałość, pani, ale nie sądzę, by Irinei miało wiele do zaproponowania tobie.
— Wyjazd to ry—ryzyko — zająknęła się Shiana, a on ponownie skinął głową. — Tutaj się urodziłam, tutaj dorastałam. Jeśli nawet tu nie umiem sobie poradzić, co dopiero gdzie indziej?
— Czasami każdemu potrzebna jest pomoc. Mimo to los rzadko kiedy nagradza tych, którzy nie mają dość siły, by zawalczyć o szczęście.
— Cały czas walczę — warknęła, co Virren skwitował uniesieniem brwi.
— Czyżby? Nawet twój brat zaczął dostrzegać, że jesteś coraz bardziej ponura.
Shiana otworzyła usta, po czym zamknęła je zmieszana. Flynn, pomyślała ze złością, chociaż wiedziała, że jej braciszek nie miał złych zamiarów. Nie zdziwiłaby się nawet, gdyby chłopiec próbował w jakiś sposób przekonać Virrena do udzielenia im pomocy. Mimo to nie zdołała powstrzymać irracjonalnej złości na myśl o tym, że brat po raz kolejny zrobił coś za jej plecami — na dodatek zdradzając obcemu mężczyźnie słabość siostry.
— Ostatni czas nie należał do najprostszych — mruknęła cicho. — Radzę sobie, jak mogę.
— Jestem przekonany, że zrobiłabyś dla swojego brata wszystko. Wyjazd wcale nie byłby jednoznaczny z poprawą waszej sytuacji, ale przynajmniej dałby wam jakąkolwiek nadzieję.
— Byłby też ucieczką — obstawała przy swoim Shiana, a on jedynie westchnął.
Zamilkł na moment, chociaż miała nieodparte wrażenie, że wcale nie skończył tej dyskusji. Nie umiała powiedzieć, dlaczego w ogóle wciąż siedziała przy stoliku, zamiast ruszyć za bratem, ale z jakiegoś powodu chciała wysłuchać Virrena, zanim opuści karczmę.
— Ucieczką... Przed czym, pani? Przed głodem? Przed zimnem? Przed bezdomnością?
— Wielu ludzi zaczynało w ten sam sposób. Wielu z nich zdołało odwrócić los, bo nie uciekli, gdy było ciężko.
— A wielu z nich umarło — stwierdził spokojnie kapłan Aesira. — Nawet jeśli zostali i rzeczywiście dokonali tego, o czym mówisz, na pewno nie zrobili tego czekając. Jeśli uważasz, że nie masz nic do zaoferowania światu, dlaczego świat miałby zaoferować coś tobie?
Nie umiała odpowiedzieć na to pytanie, dlatego też milczała, wpatrzona w przestrzeń. Jakaś jej część miała ochotę przekląć mężczyznę i odejść, ale była wręcz boleśnie świadoma, że to — w istocie — byłaby ucieczka. A Shiana nie chciała wyjść na tchórza.
— Jesteś młoda. Na tyle młoda, że dopiero teraz powinnaś właściwie poznawać smak dorosłego życia — powiedział cicho Virren. — Los chciał inaczej, ale to nie znaczy, że już do końca powinnaś zadowalać się jedynie przetrwaniem. Posłuchaj człowieka, który zwiedził świat wzdłuż i wszerz, i uwierz, że istnieją miejsca, gdzie siła woli oraz determinacja wystarczają, aby odwrócić nawet najbardziej beznadziejną sytuację. Irinei nie jest jednym z nich, Shiano.
Dziewczyna spojrzała na niego w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak nieszczerości, jednak w oczach kapłana Aesira nie widziała nic poza dziwną, niespotykaną troską. Była dla niego kimś obcym. Dlaczego w ogóle udzielał jej rad? Dlaczego interesowało go, co właściwie stanie się z nią i jej bratem? Zadała to pytanie na głos, a on przechylił lekko głowę.
— Nie mam nic do stracenia, czyż nie?
— Ale też nic nie zyskasz — zauważyła, ale uśmiech Virrena wzbudził rumieniec na jej policzkach.
— Zyskam świadomość, że pomogłem ludziom, którzy nie zasługują na gnicie w miejscu, gdzie nie czeka ich nic dobrego. Uważasz, że to nic?
— Dla większości ludzi — mruknęła zmieszana, a on westchnął ciężko.
— Nie jestem większością. Odpowiadam jedynie za swoje czyny, nawet jeśli inni mogą uważać je za niezrozumiałe. Jedynie Aesir mógłby mnie od nich odwieść, ale jestem pewny, że on także nie chciałby niepotrzebnych śmierci.
— Twój Bóg nie słynie z miłosierdzia.
— Nie. Uczy nas, że powinniśmy dążyć do harmonii, do równowagi, a Irinei jest jej tak pozbawione, jak to tylko możliwe. Rozejrzyj się wokół.
Shiana wiedziała, co miał na myśli. Bogaci mieszkańcy Irinei opływali w luksusy, podczas gdy na Podmurzu nieustannie dochodziło do śmierci z głodu czy przemarznięcia, nie wspominając już o zabójstwach, które także stanowiły chleb powszedni. Niektórzy byli zdania, że właśnie na tym polegała równowaga; jednym żyło się wspaniale, podczas gdy inni dążyli tylko i wyłącznie do przetrwania.
Virren miał najwyraźniej inne zdanie.
— Świat nigdy nie będzie sprawiedliwy. Nigdy nie osiągniemy prawdziwej harmonii — powiedziała smętnie, a on pokiwał głową.
— Nie, nie osiągniemy. Dążenie do niej powinno być jednak nadrzędnym celem. Zawsze będą istnieć ci, którzy posiadają władzę, a co za tym idzie również bogactwo. Powinni jednak wykorzystać swoją pozycję, by zmienić świat na lepsze. Pchnąć go w stronę równowagi, zamiast jedynie pogłębiać przepaść dzielącą poszczególne kasty.
— Czy to tego wymaga od was Aesir? Czy to dlatego powołał Eshaar? — spytała, zanim zdążyła przemyśleć swoje słowa. — Byście siłą przypomnieli światu, na czym polega harmonia?
Virren zamilkł, chociaż przez jego twarz przemknął cień, którego nie potrafiła rozszyfrować. Nie wyglądał na złego czy urażonego, ale bez wątpienia część jego łagodności zniknęła, zmuszając Shianę do przełknięcia śliny w napięciu.
— Być może. Wierzę, że każdy z nas ma jednak swoją ścieżkę — odpowiedział dyplomatycznie kapłan. — Być może chciał, bym pojawił się na twojej drodze i pomógł ci podjąć jedyną słuszną decyzję.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, które z każdą kolejną chwilą stawało się coraz mniej zauważalne; nie wiedziała, czy Virren faktycznie został postawiony na jej drodze w wyniku jakiejkolwiek boskiej interwencji, ale jego słowa zawierały sporo prawdy.
— Gdzie powinnam się udać? — spytała cicho, ignorując palący rumieniec na twarzy.
— Na wschód. Do Darenaru — odparł mężczyzna. — Pochodzę z Keshiru, z samej północy. Dotarcie tam nie będzie proste, ale jeśli kiedykolwiek ci się uda, powołaj się na Virrena Dal'vara. A w międzyczasie... Do Irinei zmierza trupa aktorska. Może będą skłonni was ze sobą zabrać?
Shiana otworzyła oczy ze zdziwienia; nigdy nawet nie rozważała podróżowania z aktorami, ale na samą myśl poczuła dreszcz ekscytacji. Wątpiła, by zechcieli zabrać ich ze sobą; ani ona, ani Flynn nie mieli styczności z jakąkolwiek formą sztuki. Istniała jednak niewielka szansa, że umiejętności prania, sprzątania i gotowania przydadzą się w drodze — a to akurat potrafiła.
— Dziękuję — wymamrotała więc nieśmiało, a na twarzy Virrena pojawił się uśmiech.
Podskoczyła na krześle, gdy dłoń mężczyzny dotknęła ją w kolano, a nowy ciężar pojawił się na jej nodze. Niepewnie wsunęła rękę pod stół i wymacała niewielką, skórzaną sakiewkę. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, ale Eshaar nawet nie patrzył w jej stronę.
— Przydadzą ci się bardziej — mruknął.
— Ja... Nie mogę tego przyjąć.
— Ach, więc wolisz kraść, niż przyjąć oddane dobrowolnie pieniądze?
Shiana ponownie spłonęła rumieńcem i spuściła wzrok, zaciskając palce na sakiewce. Wsunęła ją do kieszeni znoszonej spódnicy.
— Nie mogę ci się niczym odpłacić.
— Dbaj o siebie i brata. Odpłacaj dobrem za dobro, a równowaga zostanie zachowana — powiedział Virren, po czym wstał.
Dopiero teraz zauważyła, jak wysoki był. Powiodła wzrokiem po szerokich ramionach, wąskiej talii i mocnych nogach; jego ciało należało do wojownika, silnego, gotowego do działania. Zapewne budził postrach, gdziekolwiek się nie pojawił, ale jednocześnie wiedziała, że nie potrafiłaby ponownie spojrzeć na niego ze strachem. Spojrzała raz jeszcze na jego twarz, starając się utrwalić ją w pamięci.
— Niech wzrok Aesira nigdy cię nie dosięgnie — pożegnał ją, po czym ruszył w kierunku wyjścia z karczmy.
A ona została sama, zaciskając palce na skórzanym materiale, z sercem pełnym nadziei.
***
Shiana to ostatnia bohaterka, z perspektywy której będziemy śledzić historię. Zapewne to jej wątek będzie się wydawał najmniej ekscytujący, ale nie spisujcie go na straty :D
Jak wrażenia? :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro