29. Zdrajca
Ralia nie mogła zasnąć. Przewracała się z boku na bok, od czasu do czasu zerkając na Caspara, oddychającego miarowo, zupełnie jakby nie dręczyły go żadne troski. Przyglądała się spokojnej, rozluźnionej twarzy, pragnąc zapamiętać każdy szczegół, każdą rysę na przystojnym obliczu, choć tych nie było wcale wiele. Zastanawiała się, dlaczego ze wszystkich kobiet wybrał akurat ją. Brakowało jej urody, nie miała charyzmy ani szlacheckich manier. Nawet jej pochodzenie pozostawiało wiele do życzenia.
Niemniej musiałaby być ślepa, by nie dostrzegać szczerości w jego bólu, w desperacji, z którą spoglądał głęboko w jej oczy. Gdyby tylko mogła ukoić jego cierpienie, zrobiłaby to bez wahania. Była jednak bezsilna, podobnie zresztą jak on.
Podniosła się z łóżka tak cicho, jak umiała. Książę nawet się nie poruszył, co wzbudziło ironiczny uśmiech Ralii. Pogładziła jego policzek wierzchem dłoni, po czym ruszyła w głąb pomieszczenia, podnosząc z ziemi kolejne części ubioru. Od czasu do czasu spoglądała na sztalugę oraz spoczywający na niej obraz, za każdym razem czując, jak głęboki dreszcz przenika jej ciało.
Zerknęła przez okno; do świtu brakowało jeszcze kilku godzin, ale Ralia wiedziała, że już nie zaśnie. Zbyt wiele myśli kłębiło się w jej głowie. Wyszła więc na balkon, by pooddychać świeżym powietrzem i spojrzeć na księżyc – zupełnie jakby mógł dostarczyć jej odpowiedzi. Gdy tylko stanęła przy kamiennej balustradzie, subtelny ruch w ogrodzie zwrócił jej uwagę.
Valeria, pomyślała zaskoczona, po czym wzdrygnęła się na widok przenikliwego wzroku królowej. Kobieta wpatrywała się w jeden punkt – w nią – nie mrugając praktycznie w ogóle, a jej ciało zastygło nienaturalnie. Ralia przełknęła ślinę, gdy dłoń królowej uniosła się i krótkim gestem nakazała jej zejście na dół. Wspomnienie ich ostatniej rozmowy wystarczyło, by wszystkie włoski zjeżyły się nieprzyjemnie, a serce przyspieszyło w szczerej obawie.
Mimo to odwróciła się i, zerknąwszy ostatni raz na śpiącego Caspara, podążyła do ogrodu, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Gdy tylko znalazła się pośród znajomych kwiatów, a ich zapach owionął ją złudnym poczuciem bezpieczeństwa, uniosła brodę i pewnie wkroczyła na oświetloną przez księżyc trawę, stając naprzeciwko Valerii Silverius.
– Co się stało z twoim postanowieniem trzymania się z daleka od mojego syna? – spytała rozbawiona królowa, jednak jej oczy pozostały zimne.
– Życie – odparła Ralia, a Valeria parsknęła, po czym skinęła głową.
– Dobrze. Caspar potrzebuje czegoś, co pozwoli mu przetrwać nadchodzący czas.
– A cóż takiego ma się wydarzyć?
Królowa spoważniała i zrobiła kilka kroków w stronę Ralii. Dopiero teraz dostrzegła, jak puste było jej spojrzenie, jak sztywne było ciało. Mrok, który wcześniej zaledwie kiełkował, teraz zdawał się wypełniać ją całą. Edelaan cofnęła się odruchowo, a Valeria przekrzywiła głowę.
– Ach... Więc pochłonął cię na tyle, byś widziała prawdę.
– Pochłonął mnie?
– Aesir, rzecz jasna. Już podczas naszej ostatniej rozmowy czułam jego moc. – Zacmokała niezadowolona. – Niebawem stanie się na tyle silny, by przejąć nad tobą kontrolę, moja droga. Naprawdę zamierzasz mu na to pozwolić?
– Kim jesteś? – spytała Ralia, mrużąc oczy.
– Valerią Silverius, rzecz jasna. Królową Darenaru. Żoną Hiriona Silveriusa. – Zamyśliła się na moment. – Choć zapewne nie o to pytasz. Chcesz wiedzieć, kim się stałam. Kim uczyniła mnie Nevella.
Serce Ralii zamarło, gdy tylko imię Bogini wybrzmiało w powietrzu i zawisło nad nią niczym najczarniejszy cień. Stanęła nieruchoma, sparaliżowana strachem. Wcześniej nawet nie podejrzewała, że królowa mogłaby – w jakiś sposób – współpracować z Boginią. Teraz wydawało jej się to tak oczywiste, że miała ochotę pomstować na własną głupotę.
– Aesir odebrał mi wszystko. Nevella zaś obiecała mi jedyną rzecz, która mogła zapełnić wyrwę w mym sercu. – Królowa uniosła wzrok i uśmiechnęła się paskudnie. – Zemstę.
– W zamian za...?
Valeria spojrzała w księżyc, a jej oczy błysnęły mrokiem, na przekór wpadającemu w nie światłu.
– Za pomoc, rzecz jasna. Podejrzewała, że możesz wzbraniać się przed podjęciem słusznej decyzji. – Zerknęła w jej stronę znacząco. – Najwyraźniej cierpienie, które zesłał na ciebie Aesir, nie jest wystarczające.
– Kazała ci mnie przekonać? – spytała z niedowierzaniem Ralia, a Valeria skinęła głową. – Dlaczego więc próbowałaś pchnąć mnie w ramiona Caspara?
– Chciałam, żebyś zapragnęła żyć. – Królowa uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Żebyś była skłonna zrobić wszystko, aby otrzymać szansę na zbudowanie z nim przyszłości. Nie spodziewałam się, że okażesz się aż tak odporna.
– Nigdy nie postawiłabym własnych korzyści nad dobro całej ludzkości – warknęła Ralia, zaciskając dłonie w pięści. – Nie jestem...
– Mną? – zachichotała Valeria, a dźwięk ten zabrzmiał niemalże karykaturalnie. – Cóż, nie wszyscy są w stanie znosić upokorzenie za upokorzeniem, nie rozsypując się niczym domek z kart. Nie kłamałam, mówiąc, że byłabyś dobrą królową. Wciąż możesz nią zostać.
– Co Nevella zamierza zrobić, jeśli jej pomogę? – wycedziła, ignorując szybsze bicie serca.
Nie cierpiała iskry nadziei, która rozbłysła w niej w odpowiedzi na słowa Valerii. Oddałaby wiele, by móc zwyczajnie trwać przy Casparze, podczas gdy świat toczyłby się dalej – w niewiadomym kierunku. Wiedziała jednak, że podobna wizja była zwykłą mrzonką. Sprytną, trafnie wykreowaną, ale wciąż mrzonką.
– Ach, podejrzewała, że spytasz. – Matka Caspara raz jeszcze pokiwała głową, a uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony powagą. – Chce tylko odzyskać to, co straciła. Naprawić to, co zniszczył Aesir. A zniszczył... wiele.
– Nie możesz oczekiwać, że wyrzeknę się wszystkiego na podstawie tych szczątkowych...
– A czymże różni się to od bezgranicznej wiary w Aesira? – przerwała jej Valeria, obracając się gwałtownie. – Czy kiedykolwiek podzielił się z tobą swoimi planami? Wiesz, dokąd zmierzał świat pod jego wodzą?
Edelaan otworzyła usta, by zamknąć je niemalże od razu, gdy nic sensownego nie przyszło jej do głowy. Oczywiście, że nie wiedziała, dokąd zmierzał świat; od lat wyrzucała to Aesirowi, a on wciąż milczał, napawając się cierpieniem swojej kapłanki.
Bogini stanowiła jednak wielką niewiadomą. Aesir... Aesir był chociaż znajomy. Bezpieczny – choć słowo to wydawało się niedorzeczne w kontekście Boga, który uczynił jej życie prawdziwym piekłem.
– Milczysz. Dobrze. – Valeria skinęła głową i uśmiechnęła się zimno. – To znaczy, że nie jesteś wcale głupia. Potrzebujesz jedynie większej zachęty...
Nagle światło księżyca zniknęło, przysłonięte gęstym, duszącym mrokiem. Ralia zamrugała, próbując odpędzić ciemność, ale ta nie odpuszczała; wiła się wokół niczym dym, sprawiając, że skóra zaczęła piec nieprzyjemnie. Edelaan zakaszlała, nie mogąc znieść drapania w gardle, a gdy udało jej się ponownie złapać oddech, mgła zniknęła. Zniknęły również ogrody; zastąpił je znajomy już widok komnaty Caspara – tej samej, którą opuściła niespełna kilkanaście minut wcześniej.
Zamarła, gdy jej spojrzenie skrzyżowało się z tym należącym do księcia.
– Ral – wydusił Cas, a ona rzuciła się w przód, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy nim, jednak niewidzialna siła przytwierdziła jej stopy do posadzki.
Próbowała się ruszyć, ale nie mogła; zamiast tego wpatrywała się z desperacją w błyszczące ostrze, przytknięte do skóry Silveriusa przez nikogo innego, jak przez jego własną matkę.
– Cóż mogłoby być większą zachętą, hm? – zaśmiała się Valeria, zwiększając nieco nacisk.
Ralia obserwowała, jak sztylet przybiera na krawędzi barwę szkarłatu, a po skórze Caspara zaczyna spływać krew. Przełknęła ślinę, aż za dobrze rozumiejąc, że oto stanęła przed kolejnym wyborem: poświęcić siebie czy jego? W tym wypadku odpowiedź wydawała się prosta, dziecinnie wręcz.
– To twój syn – wydusiła z niedowierzaniem, jednak królowa pozostała niewzruszona.
– Tak. Pierworodny. Jedyny. – Jej tęczówki zasnuły się ciemnością, a głos stał się zimniejszy. – Od lat nie należał jednak do mnie, tylko do niego. – Spojrzała na Ralię pustym wzrokiem. – Nie myśl, że odbiorę mu życie z przyjemnością. Niemniej zrobię to, jeśli nie pozostawisz mi wyboru.
– Ral, nie... – jęknął Caspar i zakaszlał, gdy Valeria uniosła nieco ostrze, miażdżąc mu tchawicę.
Edelaan zacisnęła dłonie w pięści, pozwalając kolanom ugiąć się pod ciężarem ciała, które nagle zaczęło ważyć więcej niż jeszcze chwilę wcześniej. Patrzyła na rozpacz w oczach księcia, na jego gorącą krew, plamiącą nagą klatkę piersiową. W jednej chwili zrozumiała, dlaczego kilka godzin wcześniej był skłonny wyrzec się Boga, byle tylko ocalić ją.
– Przestań – poprosiła cicho, kierując słowa do królowej, choć jej spojrzenie wciąż tkwiło w Casparze. – Zrobię, co chcesz, ale nie pozwolę ci go skrzywdzić.
– Ach... Miłość – westchnęła kobieta, a ona spuściła głowę, wbijając wzrok w kamienną posadzkę. – To niezwykłe, jak wiele jesteśmy w stanie uczynić w jej imię.
Opuściła ostrze, z fascynacją przyglądając się zdobiącej je krwi. Caspar natychmiast rzucił się w przód i klęknął przed Ralią. Raz jeszcze ujął jej twarz w dłonie, a szkarłat zmieszał się z łzami, cieknącymi po opalonej skórze bez zahamowania.
– Nie rób tego – powiedział błagalnie. – Moje życie nie jest warte takiego...
Położyła mu palec na ustach, zatrzymując potok słów. Nie chciała słyszeć więcej, nie mogła. Nie chodziło jedynie o uczucia; o porażający strach, że mogłaby go stracić. Chodziło także o przyszłość świata. Nie kłamała, mówiąc, że Darenar potrzebował silnego władcy. Gdyby pozwoliła mu umrzeć, zniweczyłaby wszelkie szanse ludzkości na przetrwanie.
– Sam nazywałeś mnie bezbożnicą. Może czas, bym faktycznie się nią stała... – Uśmiechnęła się blado, na przekór targającym nią uczuciom, które nie miały nic wspólnego z wesołością.
Odsunęła się i dźwignęła z kolan. Wystarczyła sekunda, by zatęskniła za jego dotykiem, ciepłem bijącym od gładkiej skóry. Starała się nie myśleć o tym, czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczy; wątpiła, by Nevella zamierzała pozwolić jej żyć. Nie miało to jednak znaczenia – ważne, że on był bezpieczny. Wszyscy byli.
– Ral... – Cichy szept księcia rozbrzmiał w powietrzu, a jej serce zakłuło. – Wróć do mnie. Proszę.
Nie odpowiedziała. Nie potrafiła zmusić się do złożenia mu fałszywej obietnicy – do kłamstwa. Wolała milczeć i trzymać się nadziei, że Caspar wiedział, jak bardzo jej zależało. Spojrzała na Valerię, przyglądającą się tej scenie z obojętnym wyrazem twarzy. Gdy tylko przechwyciła wzrok Ralii, wyciągnęła w jej stronę dłoń.
– Czas na nas – oznajmiła pogodnie.
– Gdzie ją zabierasz?! – warknął Caspar i sam również wstał z kolan.
– To już cię nie dotyczy – odparła Valeria, po czym szarpnęła Ralię za ramię, gdy tylko się do niej zbliżyła. – Nie próbuj jej szukać, synu, dla własnego dobra. Szkoda by było, gdyby to poświęcenie poszło na marne.
– Nie, poczekaj! – zawołał książę, wyrzucając dłoń w przód w desperackiej próbie schwycenia Edelaan, ale było już za późno.
Raz jeszcze otoczył ją gęsty, lepki dym, odbierając dech w płucach. Wydawał się jeszcze intensywniejszy, mroczniejszy niż wcześniej; nie widziała niemalże nic zza kłębiących się, wirujących spirali. Caspar zniknął, podobnie jak królewskie komnaty oraz łagodne powiewy wiatru, kojące rozgrzaną skórę. Panika chwyciła ją za gardło, gdy uświadomiła sobie, że nie zdążyła się pożegnać – nie tak naprawdę. Z histerią próbowała przypomnieć sobie jego zapach, jego smak, sposób, w jaki jego oczy błyszczały, gdy znajdował się blisko.
Poczuła, jak ciemność ściska ją z każdej strony, coraz mocniej, mocniej, aż w końcu napór zniknął, a jej kolana uderzyły o twardą ziemię. Zakrztusiła się, gdy tumany piasku wzbiły się w powietrze, osiadając na języku, powiekach, włosach. Oczy zaczęły łzawić, próbując pozbyć się uwierających je drobinek, ale wzrok w dalszym ciągu pozostawał rozmazany. Minęło sporo czasu, zanim kurz przestał kręcić się dookoła, a Ralia mogła w końcu skupić się na czymś innym niż walka o każdy oddech. Dopiero wtedy dotarły do niej przytłumione głosy – na tyle znajome, że rozpoznała je mimo rozproszonego skupienia.
– G-gdzie jesteśmy? – wydusiła i poślizgnęła się na piasku, próbując wstać.
Zmrużyła oczy, rozglądając się po jaskini pogrążonej w półmroku. W przeciwieństwie do Jaskini Słowa, była niemalże mikroskopijna. Surowy, kamienny, nisko osadzony sufit. Podłoże składające się głównie z miękkiego, pustynnego piasku, który w niektórych miejscach wydawał się bardziej zbity; właśnie w tych utwardzonych punktach znajdowały się nieliczne meble – skalne półki, pojedynczy blat oraz kilka krzeseł. Dopiero po chwili dostrzegła wnękę, rozświetloną przez pochodnie, zatknięte w żelazne uchwyty.
Wstrzymała oddech na widok Nevelli, zasiadającej na zdobionym tronie – nijak niepasującym do surowego wnętrza. U jej stóp klęczała Valeria, a tuż obok nieznana Ralii kobieta, ubrana w przepiękną, bogato zdobioną suknię. Na jej głowie spoczywał kryształowy diadem, błyszczący w świetle pochodni. Gdy tylko nieznajoma poruszyła się, światło odbiło się od dziesiątek łańcuszków, przypominających krople deszczu spływające z misternej konstrukcji prosto w jasne, falowane włosy.
– Tu, gdzie wszystko się zaczęło. Tu, gdzie wszystko rozpocznie się na nowo – odparła Bogini, po czym wstała, a Valeria i nieznajoma odsunęły się, robiąc jej przejście.
Dopiero teraz Ralia mogła dostrzec twarz obcej kobiety; wciągnęła powietrze ze świstem na widok oblicza królowej Virii. Zimny pot oblał jej ciało. Jeśli władczyni sąsiedniego państwa była tutaj, przyszłość Darenaru stała się jeszcze bardziej niepewna.
Bogini przeszła przez pomieszczenie, zmuszając Edelaan do podążania za nią wzrokiem. Jej oczy stopniowo przyzwyczajały się do półmroku, pozwalając dostrzegać coraz więcej szczegółów; widziała runy na płaskich fragmentach skały, przypominające tą, którą sama nosiła na plecach. Jak na zawołanie – znamię zapiekło, a jej głowę przeszył ostry ból, wyrywając z gardła mimowolny jęk. Ponownie upadła, jednak tym razem nawet nie poczuła zderzenia z ziemią; symbol Aesira palił żywym ogniem, tłumiąc wszystko inne.
Jak przez mgłę docierał do niej głos Nevelli, ale nie potrafiła rozszyfrować kolejnych słów. Obserwowała, jak drobinki piasku krążą dookoła, jak osiadają na ziemi, a jej wzrok naprzemiennie rozmywał się i wyostrzał, powodując mdłości.
– Co się dzieje? – wybełkotała nieprzytomnie, by chwilę później wrzasnąć, kiedy całe ciało rozgrzało się tak jak znamię.
Jak śmiesz, Ralio Edelaan.
Głos Aesira rozbrzmiał w jej głowie, niosąc za sobą kaskady nowego bólu.
– A-Aesir – wydyszała, a Nevella odwróciła się w jej stronę gwałtownie.
Pojawiła się tuż przed nią i chwyciła za ramię z nadludzką siłą.
– Aesir – wysyczała wściekle w głowie Ralii, powtarzając jej słowa.
Jak śmiesz odwracać się przeciwko mnie.
Jęknęła kolejny raz i zacisnęła powieki. Wystarczyła zaledwie sekunda, by znalazła się pośród mroku, znajomego, a jednocześnie tak przytłaczającego. Serce waliło jej jak oszalałe, obezwładnione bólem oraz strachem. Zmusiła się do uchylenia powiek, po czym wstrzymała oddech na widok sylwetki mężczyzny, spowitej oślepiającym światłem. Była pewna, że już kiedyś go widziała – nieludzko piękne rysy twarzy kojarzyły jej się tylko z nim, ale...
Wyglądał inaczej. Silniej, bardziej nienaturalnie, ale jednocześnie mogłaby przysiąc, że wcale nie przypominał dawnego siebie. Przełknęła ślinę, zdając sobie sprawę, jak wiele podobieństw widziała między jego obliczem a tym należącym do Caspara. A może to jej umysł płatał figle?
– Nie miałam wyjścia – wymamrotała i wrzasnęła, kiedy dłoń Aesira wystrzeliła w przód, a niewidzialna siła chwyciła ją za gardło.
Trwało to zaledwie ułamek sekundy; opadła na ziemię z głuchym łoskotem, kiedy sylwetka zgarbionej staruszki pojawiła się znikąd, wychodząc Bogu naprzeciw.
– Nevella – powitał ją chłodno Aesir. – Sądziłaś, że tak po prostu pozwolę ci przejąć nad nią kontrolę?
– Sądzę, że nawet przez moment nie spodziewałeś się, jak nieposłuszna okaże się twoja owieczka.
Ralia przełknęła ślinę, boleśnie świadoma tego, jak ogromna moc emanowała z boskich postaci. Próbowała dźwignąć się z ziemi, ale jej kończyny odmówiły posłuszeństwa. Mogła jedynie wpatrywać się w tę scenę z poczuciem beznadziei, zdana na łaskę silniejszych od siebie.
– Zlekceważyłem cię – zgodził się Aesir i postąpił w przód, splatając dłonie za plecami. Spojrzał pobieżnie na Ralię, jednak jego wzrok nie wyrażał absolutnie nic.
Ział bezkresnym chłodem, który wzbudził dreszcz na jej skórze.
– Tak jak i my zlekceważyliśmy niegdyś ciebie – odparła Nevella. – Zapłaciliśmy wysoką cenę... więc i ty zapłacisz.
– Czyżby? Nie jesteś wystarczająco silna, by... – urwał, chwytając się za klatkę piersiową.
Jego oczy zmrużyły się niebezpiecznie, podczas gdy Nevella zaczęła chichotać. Ralia nie musiała widzieć jej twarzy, by wiedzieć, że – cokolwiek się działo – stanowiło ziszczenie jej planu. Wrzasnęła, kiedy skóra po przeciwnej stronie od znamienia Aesira rozgrzała się do czerwoności, a po plecach spłynęły pierwsze krople, które w obliczu ogromu bólu mogły być tylko krwią.
– Ona należy do mnie – wysyczał Aesir, ale Ralia słyszała jego głos jak przez mgłę.
Wiła się na ziemi, wrzeszcząc, krzycząc, ile sił w płucach, choć jej głos stawał się coraz słabszy i słabszy, i słabszy, aż w końcu mogła tylko jęczeć ochryple. Miała wrażenie, że siły opuszczają jej ciało; serce nie biło już w szalonym rytmie, zamiast tego kurcząc się wolno. Oddech rwał się chaotycznie, zupełnie jakby płuca nie mogły już pomieścić powietrza. Od czasu do czasu mięśnie drżały, wycieńczone wysiłkiem.
– Już nie – zaśmiała się Nevella i odwróciła w stronę Ralii.
Szarpnęła jej ciało, jakby nic nie ważyło, po czym rozerwała cienki materiał koszuli, odsłaniając plecy. Edelaan próbowała się osłonić, ale mogła jedynie spuścić głowę, przełykając łzy upokorzenia. Jej wzrok na zmianę rozmywał się i wyostrzał, jednak ból osłabł, dzięki czemu mogła pozbierać myśli.
– Całe to poświęcenie... – wyszeptał Aesir, a Ralia poczuła, jak chłodne palce przesuwają się po wrażliwej skórze pleców. Mimowolnie wzdrygnęła się pod wpływem dreszczu. – Tylko po to, żeby wrócić mu siły?
– Bez niego nigdy nie pozbędę się ciebie raz na zawsze.
– I sądzisz, że tak po prostu ci na to pozwolę? – prychnął Bóg Harmonii, a Ralia jęknęła, kiedy kolejny palec dźgnął ją tam, gdzie czuła największy ból.
– Spójrz, głupcze! To już się dokonało! Z każdą chwilą słabniesz, podczas gdy on rośnie w siłę!
A więc dlatego czuję się, jakbym umierała, pomyślała. Niespodziewanie zalała ją ulga; całe cierpienie miało się wreszcie zakończyć. Świat miał przetrwać albo utonąć w ogniu, jednak nie musiała się tym dłużej przejmować. Opadła na kolana z głuchym łoskotem, gdy Bogini przestała ją podtrzymywać. Mogłabym po prostu odejść, zniknąć. Zacisnęła dłonie w pięści tak mocno, że długie paznokcie wbiły się w miękką skórę. Nigdy nie zobaczyłabym już Caspara.
Odwróciła się w stronę Aesira i Nevelli, toczących walkę na spojrzenia. Nie mogła się poddać, nawet jeśli niczego nie pragnęła mocniej.
– Pokrzyżowałaś mi nieco plany, Nev, ale wciąż nie jesteś wystarczająco silna. Tylko spójrz, co uczyniło z tobą kontrolowanie tak wielu marionetek... – westchnął Aesir. – Cała twoja uroda, twój blask... Sądzisz, że dalej będzie tobą zainteresowany? Czy może zwyczajnie pozbędzie się ciebie jak starej zabawki?
Fala mocy przetoczyła się przez powietrze, odbierając Ralii dech w piersiach. Zakrztusiła się, zwracając na siebie uwagę Aesira; jego spojrzenie zdawało się potęgować ścisk w klatce jeszcze bardziej, przeszywając ją lodem. Ku jej zdziwieniu, Bóg podszedł bliżej i kucnął obok. Wcale nie wyglądał na słabszego, wbrew słowom Nevelli; zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że skóra wprost promieniowała boską energią. Przełknęła ślinę; gdyby nie porażający błękit oczu, nie mogłaby oprzeć się wrażeniu, że patrzy w oblicze Caspara Silveriusa.
– Co zrobiłeś? – spytała cicho, a on uśmiechnął się zawadiacko.
Jęknęła na widok niesymetrycznie uniesionych kącików ust, które sprawiły, że jej serce pękło na milion części.
– Od początku wiedziałem, że miłość do mnie nie wystarczy. Za to miłość do niego... – wyszeptał Aesir, z każdym słowem brzmiąc coraz bardziej jak książę. – Była dokładnie tym, czego potrzebowałem.
Wstał, a Ralia spojrzała na Nevellę, która przyglądała się scenie z niemą wściekłością. Powietrze wokół niej drżało, wprawiając gęstą ciemność w wir. Była potężna – na tyle potężna, by kształtować rzeczywistość swoją mocą, a jednocześnie sprawiała wrażenie zupełnie bezsilnej.
– A więc ona – skinęła głową w stronę Edelaan – była tylko przynętą? Pozwoliłeś mi sądzić, że reszta jest jedynie zabezpieczeniem, podczas gdy...
Nevella zamilkła, chwytając się za gardło, gdy Aesir – Caspar – uniósł rękę. Gwałtowny podmuch owiał twarz Ralii, uświadamiając jej, że płakała. Jakby łzy mogły cokolwiek zmienić, pomyślała rozpaczliwie i uniosła głowę.
– Nie dokonałbym tego, czego dokonałem, gdybym był głupcem, Nev – warknął głosem przesyconym czystą energią. – Setki lat, a ty dalej popełniasz te same błędy...
Opuścił dłoń, jednak moc nie zniknęła, wirując wokół niego z szaleńczą prędkością. Bogini wzięła głęboki wdech, a jej sylwetka zaczęła zasnuwać się mrokiem.
– Dostałam to, czego chciałam – wysyczała, po czym zerknęła na Ralię. – Pozbądź się go – nakazała, by sekundę później zniknąć w dymnych spiralach.
Eshaar parsknęła bez humoru i zmusiła drżące nogi do tego, by dźwignęły ją raz jeszcze. Wyprostowała się, ignorując drżenie powietrza, moc bijącą od znajomego, acz tak obcego mężczyzny. Była boleśnie świadoma jego wzroku, przesuwającego się po półnagiej sylwetce. Zepchnęła jednak wstyd tak głęboko, jak umiała, po czym zapytała:
– Co zrobiłeś Casparowi?
Nienawidzę go, pomyślała desperacko, gdy Aesir spojrzał na nią z bezdusznym uśmiechem.
A jednak wciąż kochasz, czyż nie?, odparł w jej głowie i zbliżył się do niej.
– Powinnaś się cieszyć, Ralio Edelaan. Ofiarowałem mu wieczne życie. – Nachylił się do jej ucha. – To mogłaś być ty. Gdybyś tylko nie wierzyła w każde słowo Nevelii... Gdybyś poczekała... – Jego oddech owionął ją, przywołując wszystkie wspomnienia ich spotkań na przestrzeni lat.
Wtedy potrafiła oprzeć się manipulacjom. Teraz, słysząc głos Caspara – zaskakująco głęboki, nęcący – miała ochotę wrzeszczeć, bo oddałaby niemalże wszystko, by cofnąć czas. Błękitne oczy patrzyły na nią z cichą kpiną, której nie widziała w oczach Silveriusa nigdy, nawet wtedy, gdy nazywał ją bezbożnicą.
– Czas, kiedy wierzyłam w twoje słowa, minął bezpowrotnie – wyszeptała drżąco, a on odsunął się gwałtownie.
Wcześniejszy zawadiacki uśmiech zniknął, a zastąpiła go maska pełna obojętności.
– Sprawię, że cię znienawidzą. Sprawię, że będą ścigać cię jak psa. A Caspar Silverius stanie na ich czele.
Mimowolnie skuliła się na samą myśl o tym, że Caspar mógłby obrócić się przeciwko niej. Ten, który jako jedyny próbował ją zrozumieć, dotrzeć do niej i odkryć, co kryło się głęboko w jej umyśle i sercu.
– Nie pozwolę ci.
Odpowiedział jej śmiech, który znała aż za dobrze, a jednocześnie tym razem wzbudził dreszcz strachu. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, dookoła zapadła ciemność, a Ralia wrzasnęła, czując, jak spada w niekończącą się przepaść.
***
Virren westchnął z ulgą na widok murów obronnych, które z każdą chwilą wydawały się coraz większe. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz przebył drogę do Erhadu w tak krótkim czasie, ale tym razem czuł się, jakby sami Bogowie deptali im po piętach. Może właśnie tak jest, pomyślał, zerkając na Shianę, która ledwo trzymała się w siodle. Jej głowa bujała się nieprzytomnie w przód i w tył, jednak dziewczyna wciąż zaciskała palce na wodzach. Nie miała zresztą wyjścia; jej nadgarstki pozostawały spięte kajdanami na specjalne życzenie Ilii, poparte przez Deleinę, choć Virren protestował. Shiana nie wydawała się groźna, zupełnie jakby Bogini miała inne sprawy na głowie.
Ilia zaś wyglądała na niewzruszoną, zarówno upałem, jak i trudami podróży. Siedziała wyprostowana, a jej koń poruszał się żwawo, z energią pokonując kolejne metry nieskończonego piachu. Dostrzegła jego spojrzenie i uśmiechnęła się wyzywająco, co skwitował bezgłośnym westchnieniem.
Zdążył już przyzwyczaić się do milczenia, do pełnej napięcia ciszy. Skłamałby za to, mówiąc, że nie znajdował pocieszenia w jej niezłamanym uporze i próbach robienia dobrej miny do złej gry. Była odważna – zaskakująco. Jeśli zaś ona mogła spoglądać w przyszłość bez strachu, on także powinien.
Kiedy wjechali do Erhadu, przywitała ich nienaturalna pustka. Ulice, niegdyś tętniące życiem, przypominały raczej miasto duchów. Pojedynczy ludzie przemykali między domami, umykając przed spojrzeniami Virrena tak szybko, jak tylko mogli. Dal'var zmarszczył brwi zaniepokojony, podczas gdy jego serce przyspieszyło w obawie. Zerknął na Deleinę, która również przyglądała się otoczeniu z niepewnością; mimo trudów podróży, widział w jej wzroku skupienie. Odzyskała siły nader szybko, za co był wdzięczny. Przeczucie podpowiadało mu, że przeprawa przez pustynię była najprostszą częścią wędrówki.
Mozolnie pokonywali kolejne ulice, aż w końcu stanęli przed bramą pałacową, strzeżoną – jak zwykle – przez królewskich legionistów.
– Czego tu chcecie? – warknął strażnik, przestępując nerwowo z nogi na nogę.
– Przybywamy do króla Hiriona z wieściami. Nazywam się Virren Dal'var, a to księżniczka Ilia Nermes.
Mężczyźni wymienili spojrzenia, a ich postawy zdradzały zdenerwowanie. Każda komórka w ciele Virrena krzyczała, że coś było nie w porządku, jednak zdecydował się milczeć, podczas gdy wspomnienie rzezi w Świątyni Aesira znalazło drogę do powierzchni jego umysłu. Wzdrygnął się mimowolnie; miał szczerą nadzieję, że tym razem mroczne przeczucie stanowiło jedynie odzwierciedlenie zmęczenia.
– Przepuśćcie nas, nie mamy całego dnia – zażądała Ilia, wychodząc przed szereg. Uniosła dłoń, na której palcu widniał sygnet świadczący o przynależności do rodu królewskiego Ardessii.
Strażnicy spojrzeli po sobie, wyraźnie zastanawiając się, cóż powinni uczynić. W końcu rozstąpili się z wahaniem i zaczęli otwierać bramę. Virren szczerze zdziwił się na widok równie opustoszałego dziedzińca, który zwykle tętnił życiem, podobnie jak miasto. Ilia również zmarszczyła nos, choć nie powiedziała ani słowa. Pewnie wjechała na sam środek i zeskoczyła z konia, gestem nakazując Deleinie oraz Virrenowi uczynienie tego samego.
Dal'var stanął twardo na ziemi, po czym podszedł do Shiany i pomógł jej zsunąć się z siodła.
– Coś jest nie tak – wymamrotała, a kolana ugięły się pod nią bezwładnie. – Zniknęła... Zniknęła z mojej głowy...
Otworzył usta, zaskoczony jej słowami. Chwilę później w jego ciele wybuchła złość; Shiana zarzekała się, że odzyskała świadomość tylko dzięki zniknięciu Bogini. Zarówno Deleina, jak i Ilia zarzucały jej kłamstwo; tylko on upierał się, że wcale nie miała powodów, by kłamać. Najwyraźniej jednak jego naiwność raz jeszcze doszła do głosu, całkowicie zagłuszając zdrowy rozsądek. Zapewne spłonąłby ze wstydu, gdyby nie dotarł do niego sens słów umęczonej aktorki. Coś rzeczywiście było nie tak.
– Porozmawiamy później – wycedził, a ona przymknęła oczy i osunęła się w jego ramiona całkowicie.
Zaklął pod nosem, chwytając ją pod kolanami. Ilia posłała mu krzywe spojrzenie, które zignorował; odsunął się za to, robiąc miejsce stajennym, którzy podbiegli do nich w pośpiechu. Wymusił pełen wdzięczności uśmiech, po czym ruszył w stronę wejścia do pałacu, nie czekając na żadną z towarzyszących mu kobiet.
– Wasza Wysokość przypomni mi, dlaczego chciała wyjść za tego dupka? – mruknęła Deleina, a Ilia zachichotała, choć trwało to zaledwie ułamek sekundy.
Gdy drzwi pałacowe stanęły otworem, tutaj również przywitała ich cisza. Tym, co zaskoczyło Virrena najbardziej, był brak służących w zasięgu wzroku.
– Dobrze, że nie ma tu mojego ojca – prychnęła Ilia. – Z całą pewnością cofnąłby obietnicę wsparcia Hiriona, gdyby wiedział, jak powitał jego córkę.
– Ili... – westchnął Dal'var, a ona wywróciła oczami.
– Rozchmurz się, najdroższy. Skoro zdecydowałam się podróżować przez pustynię bez królewskiej eskorty, chyba jednak nie jestem tak delikatna i rozpuszczona, za jaką mnie masz.
– Nie chcę się wtrącać, ale najlepiej przestańcie oboje – wymamrotała Deleina. – Ta cisza... Po prostu lepiej milczeć – dodała, przełknąwszy ślinę, a Virren nie mógł się z nią nie zgodzić.
Pokonali resztę drogi, nie odzywając się do siebie. Shiana od czasu do czasu próbowała dźwignąć głowę, otwierając na chwilę oczy, jednak delirium zdawało się trzymać ją w swym władaniu zbyt mocno. Krok za krokiem, zbliżali się do sali, w której król Hirion zwykle przyjmował gości. Nie spotkali ani jednego służącego, ani jednego dworzanina – zupełnie jakby wszyscy rozpłynęli się w powietrzu bez śladu.
I choć czuł niepokój – może nawet strach – to nic nie mogło przygotować go na widok Caspara Silveriusa, siedzącego na krześle zwykle zajmowanym przez króla Darenaru. Opierał czoło na dłoni, zastygnąwszy w absolutnym bezruchu; gdyby nie łagodne unoszenie i opadanie klatki piersiowej, Dal'var byłby skłonny uznać go za martwego.
– Casparze? – spytał niepewnie, a książę drgnął niczym rażony piorunem.
Podniósł wzrok – dziwnie pusty, mętny. Nienaturalny podobnie jak cisza, spowijająca cały pałac niczym najstarszy z grobowców. Jego oczy wydawały się wyblakłe, pozbawione zwyczajowego blasku i iskry, tak charakterystycznych dla dziedzica tronu.
– Gdzie jest król Hirion? Gdzie jest Ralia? – mruknął Virren, ze zdziwieniem obserwując, jak te same oczy stają się żywsze.
Wypełniły się nienawiścią tak wielką, że Dal'var mimowolnie cofnął się o krok i ścisnął mocniej Shianę, która poruszyła się niespokojnie.
– Chciałbym to wiedzieć – wycedził Caspar. – Liczę, że niebawem się dowiem.
Odwrócił głowę, spoglądając w ścianę, a Virren dostrzegł ranę na jego szyi. Deleina natychmiast ruszyła w przód, chcąc obejrzeć świeże skaleczenie, ale Caspar ponownie zwrócił się w ich stronę, mrożąc spojrzeniem, którego nie widzieli nigdy wcześniej.
– Cas, co się stało? – spytała Deleina, sięgając w stronę pasa, do którego przytroczyła miecz.
Książę dostrzegł ten mimowolny ruch, jednak nie zareagował. Przez moment milczał, by w końcu wciąż głęboki wdech i powiedzieć:
– Król Hirion nie żyje.
Okrzyk zaskoczenia wyrwał się z ust Ilii, a Virren zastygł, niemalże wypuszczając z rąk Shianę. Jego serce również zatrzymało się w niemym szoku, by zaraz podjąć szaleńczą gonitwę. Zimny pot wstąpił na czoło, jednak myśli pozostały chaotyczne. Król Hirion nie żył. Władca Darenaru... nie żył.
– Jak?! Jak to możliwe?! – zawołał z desperacją.
– I co Edelaan ma z tym wspólnego? – dodała równie przejęta Deleina.
Virren raz jeszcze wstrzymał oddech, gdy zdał sobie sprawę, że mógł istnieć tylko jeden powód nienawiści w głosie Caspara. Odłożył Shianę na drewniany stół, nie przejmując się cichym jękiem, który wydostał się spomiędzy spierzchniętych warg, po czym podbiegł do księcia i ukucnął przed jego krzesłem.
– Cas...
– Ralia Edelaan zdradziła nas wszystkich – powiedział Silverius lodowatym głosem, a jego wzrok wypełnił się upiorną pustką. – Mieliśmy rację, nie ufając jej od początku. Uśpiła naszą... moją czujność, a gdy tylko nadarzyła się okazja... – Dotknął rany na swojej szyi, po czym uniósł palce, zabarwione szkarłatem. – Zabiła mojego ojca i uciekła.
Virren poczuł, jakby każde kolejne słowo Caspara godziło prosto w jego serce. Z całych sił próbował milczeć, choć miał ochotę potrząsnąć przyjacielem i wyjaśnić mu, że Ralia nigdy nie dopuściłaby się czegoś tak strasznego. Szukał fałszu w zielonych oczach, szukał jakichkolwiek oznak kłamstwa, jednak widział jedynie przeszywającą na wskroś nicość.
Opadł na ziemię bezwładnie, a jego własne oczy zaszły łzami.
– To niemożliwe, Cas. To... Ralia nigdy by nie... – mamrotał pod nosem, jednak jego głos utonął w morzu przekleństw Deleiny.
Uniósł wzrok, napotykając spojrzenie Caspara. Przełknął ślinę, gdy oczy przyjaciela błysnęły czystym błękitem, a w powietrzu rozniósł się zapach morskiej bryzy.
– Sądzisz, że kłamię? Kochałem ją, Virrenie. A ona pozwoliła mi sądzić, że... – urwał, zaciskając powieki. – Zdradziła nas wszystkich. I teraz przyjdzie jej za to zapłacić.
Obserwował, jak książę wstaje i wychodzi zamaszystym krokiem, nie zważając na nic i nikogo. Obserwował czarne szaty, powiewające za nim z dramatyzmem, który do tej pory wydawał mu się synonimem Caspara Silveriusa. Teraz zaś nie mógł powstrzymać myśli, że zwiastowały burzę. Rozlew krwi. Początek rządów przepełnionych pragnieniem zemsty.
Ral, pomyślał z rozpaczą, cóżeś uczyniła?
KONIEC TOMU I
***
Zastanawiałam się, czy umieścić podziękowania w osobnym poście, ale uznałam, że po tak nieskończenie długim czasie publikowania, nie będę jeszcze bardziej przeciągać.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek skończę Aesira. Właściwie od początku miał być to projekt, luźny, z którym nie wiązałam praktycznie żadnych planów. W międzyczasie okazało się, że polubiłam postaci za bardzo, by opuszczać je po pierwszym — w założeniu również ostatnim — tomie.
Po drodze dopadły mnie dziesiątki kryzysów. Przerw tak długich, że zastanawiałam się, czy powrót ma w ogóle sens, ale uparłam się, żeby skończyć. Niezależnie od wszystkiego. Fakt, że mi się udało... Chyba nie jestem w stanie ubrać w słowa tego, jak wielką dumę czuję.
Chciałam podziękować, jeśli dotarliście tutaj ze mną. Albo jeśli kiedykolwiek byliście. Prawdę powiedziawszy, nie wiem, czy dałabym radę, gdyby nie komentarze i zapytania, co dalej z Aesirem.
No właśnie... Co dalej?
Dalej czekają na mnie poprawki, dlatego jeśli macie uwagi — śmiało! Przyjmę wszystkie z pocałowaniem dłoni :)
Po chwili oddechu zamierzam zasiąść do pisania drugiej części, której publikacji nie zacznę, dopóki nie będę mogła zagwarantować regularności. Uznajcie to za dowód na to, że wyciągnęłam wnioski z błędów :)
Tymczasem żegnam się, choć mam nadzieję na szybki powrót.
Dziękuję <3
Elusive
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro