28. Bez wyjścia
Caspar potarł kark, zmęczony całym dniem. Kiedy planował stworzenie specjalnej jednostki, która podlegałaby pod niego, miał na myśli coś zgoła innego; z całą pewnością nie spodziewał się, że będzie patrolował ulice w poszukiwaniu ofiar, które potem wtrącał do lochów, ignorując rozpaczliwe wrzaski i błagania ich rodzin. Czuł się prawdziwie podle, choć powtarzał sobie, że zapłaciłby każdą cenę, gdyby oznaczało to uchronienie pozostałych mieszkańców Erhadu przed kolejną rzezią.
Nie miał nawet czasu myśleć o Ralii, która unikała go jak ognia, sądząc zapewne, że nie zauważy – jakby to było w ogóle możliwe. Po cichu liczył, że zastanie ją w swoich komnatach, gdy w końcu wróci do pałacu. Wolał jednak nie nastawiać się na podobny scenariusz; kolejne rozczarowanie przelałoby czarę goryczy – a tego nie mógłby zdzierżyć.
Otworzył drzwi do swojej komnaty, wzdychając z ulgą, po czym stanął niczym sparaliżowany na widok kobiety, siedzącej pod ścianą na kamiennej posadzce. Wpatrywała się w sztalugę i spoczywający na niej znajomy obraz, którego nie uszkodził nawet wybuch Caspara. Płakała, co widział nawet z odległości. Najwyraźniej dawno przestała ocierać łzy, choć te nieustannie płynęły w dół, ginąc gdzieś pośród rozpuszczonych włosów.
– Ral? – spytał cicho, aby nie wyrwać jej z transu zbyt gwałtownie.
Nie odpowiedziała; pozwoliła za to swym powiekom opaść, podczas gdy twarz ściągnęła się w grymasie bólu.
– Co się stało? – powiedział łagodnie i zmusił się do zrobienia kilku kroków w przód. A gdy ona wciąż siedziała w bezruchu, przyspieszył, by jak najszybciej znaleźć się blisko.
– Przez tyle lat próbowałam go znienawidzić – wyszeptała drżąco, wzbudzając dreszcz na jego skórze.
Nie brzmiała jak Ralia, którą znał. Wydawała się złamana – bardziej niż tamtej nocy na pustyni, gdy zmieniło się wszystko. Żal ścisnął jego serce, kiedy zrozumiał, o kim mówiła.
– Tyle razy próbowałam odejść, ale on nigdy mi nie pozwolił. A teraz nie mam już wyjścia... – Otworzyła oczy, uwalniając kolejną kaskadę łez.
– Co się stało? – powtórzył z napięciem.
– Spotkałam dziś swoją matkę – powiedziała, a on zamarł. – Albo raczej jej ciało, opanowane przez Nevellę.
– Jesteś pewna, że...
– Tak – przerwała mu i zacisnęła na moment zęby. – To ona stoi za tym wszystkim, zgodnie z naszymi podejrzeniami. Zmusza ludzkość do zapłaty za grzechy Aesira – dodała gorzko, zaciskając dłonie w pięści.
– Grzechy Aesira – powtórzył powoli. – To, co stało się w Chali?
Ralia roześmiała się ponuro.
– Gdy zapytałam ją o to samo, niemalże mnie udusiła. Rękami mojej matki.
Przełknął ślinę i opadł na kolana. Uniósł brodę kobiety, odsłaniając szyję, po czym zaklął szpetnie na widok zaczerwienień, które zapewne miały niebawem przybrać barwę fioletu.
– Powiedziała mi... Powiedziała, że Aesir od początku o wszystkim wiedział. Że nie zamierzał nawet kiwnąć palcem, by uratować ludzkość przed zagładą. Pragnął jedynie własnego przetrwania.
W pierwszej chwili gniew wezbrał w sercu Caspara, by zgasnąć równie szybko; widział w oczach Ralii porażającą szczerość, która wystarczyła do ostudzenia emocji. Pomyślał o słowach ojca, o wszystkim, co wydarzyło się, odkąd przybył do Erhadu. Czy naprawdę mógł być zdziwiony tym, że Bóg, któremu ufał bezgranicznie, wcale na to zaufanie nie zasługiwał?
– Czy to źle, że uczynił wszystko, aby przetrwać? – wymamrotał mętnie, wbrew swoim myślom, marszcząc brwi. – Czymże byłby świat bez niego?
Ralia jedynie ukryła twarz w dłoniach.
– Nie powinnam ci tego mówić – jęknęła. W końcu pokręciła głową. – Nie powinnam, ale to i tak nie ma już znaczenia. Według Nevelli Aesir nie kłamał, kiedy wyznał mi, że jego istnienie rzeczywiście zależy ode mnie. Nawiedzał mnie tyle razy, a ja zawsze sądziłam, że chce mnie jedynie torturować. Przypomnieć, gdzie moje miejsce – prychnęła, a jej ciało zatrzęsło się od tłumionych emocji. – Tymczasem robił to tylko po to, by przekazywać mi swoją energię – dodała, a on wstrzymał na moment oddech.
– Po co miałby robić coś takiego?
– Żeby przetrwać. Żeby nie podzielić losu Paerisa – powiedziała z zaskakującym spokojem. – Nevella wcale nie odbiera ofiarom energii. Wykorzystuje własną moc, aby je kontrolować. Za to mój... Dar – wypluła wściekle – nikogo nie ratuje. Jedynie zabiera silę Nevelii i oddaje ją Aesirowi.
Podniosła wzrok i spojrzała głęboko w oczy Caspara, najwyraźniej próbując znaleźć w nich błysk zrozumienia. On jednak nie rozumiał – a może nie chciał zrozumieć.
– Czyli nie tylko przywracasz ludziom życie, ale także dzięki tobie Aesir odzyskuje siły? – spytał powoli, obserwując, jak resztki koloru odpływają z twarzy Ralii.
– Tak. Staje się coraz potężniejszy – przyznała pustym głosem, który wcale nie pasował do wypowiadanych przez nią słów.
Czy nie powinni się cieszyć? Jej Dar był przecież jeszcze potężniejszy, niż sądzili! Przypomniał sobie jej wcześniejsze słowa, jakoby Aesir nie dbał o los ludzkości. Dlaczego tak myślała, skoro wszystkie znaki zdawały się temu przeczyć?
– Nawet jeśli ludzkość zostanie starta w pył, Aesir będzie wystarczająco silny, by zbudować cywilizację na nowo. Jeden świat upadnie, a z jego zgliszczy odrodzi się drugi – podsumowała Ralia i przełknęła ślinę.
– Ral, posłuchaj... Dlaczego Aesir miałby chcieć upadku ludzkości? Nevella równie dobrze może kłamać. Skoro twój Dar ją osłabia...
– Przestań, Cas – przerwała mu błagalnym tonem, a kolejne łzy spłynęły po jej bladej twarzy. – Choć raz przestań zaprzeczać wszelkim dowodom na okrucieństwo Aesira. Choć raz odrzuć na bok nauki i pomyśl. Przypomnij sobie słowa ojca. Całe cierpienie, na jakie mnie skazał. To, co kazał uczynić pierwszym Eshaar.
– Miał swoje...
– Cholera jasna! – warknęła Ralia, sprawiając, że wszystkie włoski zjeżyły się na ciele księcia. – Wiesz, jaka jest cena jego przetrwania?! Wiesz, co stanie się ze mną?!
Zimno opanowało jego serce na widok desperacji błyszczącej w oczach kobiety.
– Moje ciało nie może w nieskończoność gromadzić boskiej energii, Cas – dodała słabym tonem, który wydał mu się ledwie słyszalny.
Krew dudniła mu w uszach, a serce łomotało wściekle – ze złości, ale przede wszystkim z rozpaczy, która z każdym słowem stawała się bardziej odczuwalna. Choć z całej siły pragnąłby udawać głupiego, odepchnąć od siebie sens jej słów, nie mógł.
Gdyby kiedyś ktoś zapytał go o to, czym byłaby śmierć w imię boskie, nie wahałby się ani chwili – byłaby zaszczytem. Teraz jednak, patrząc na mokrą od łez twarz Ralii, zaczynał rozumieć, ile naiwności kryło się w podobnym myśleniu.
Przez moment przyglądał się jej w skupieniu, próbując wyobrazić sobie przyszłość bez niej. Panika chwyciła go za serce, zaciskając na nim ostre szpony. Oddałaby życie Bogu. Wypełniłaby boską wolę, pomyślał, po czym jęknął na głos, kiedy zdał sobie sprawę, że podobna myśl wcale nie przynosiła mu ukojenia. Opadł na podłogę, opierając łokcie o podwinięte kolana; cisza zadźwięczała mu w uszach nieprzyjemnie, czyniąc emocje jeszcze wyraźniejszymi.
Odważył się spojrzeć na Ralię, której twarz ponownie się wygładziła , a ślad po wcześniejszej złości zniknął, zastąpiony sztuczną maską. Unikała jego wzroku, nawet teraz próbując być silną w obliczu jego słabości.
– Naprawdę sądzisz, że Aesir mógłby tak po prostu cię poświęcić? – wyszeptał, a ona skinęła głową bez namysłu.
– Poświęcał mnie od lat, Casparze. Nigdy nie pozwolił mi sądzić, że jestem kimś więcej niż jedynie narzędziem.
– Więc co zamierzasz? Dalej używać Daru, aż w końcu... – Głos uwiązł mu w gardle.
– Do tego właśnie mnie stworzył. Wszystko, co robił przez lata, prowadziło właśnie do tego.
Otworzył usta, by zamknąć je z wściekłością. Chciał móc powiedzieć jej, że dostąpiła zaszczytu. Zapewnić ją, że działania Aesira musiały zostać podyktowane koniecznością, a za najwyższy wymiar poświęcenia, bez wątpienia, czekała na nią nagroda. Mimo to nie mógł. Patrzył na Ralię, doskonale wiedząc, że nigdy nie pogodziłby się z jej śmiercią – nawet jeśli oznaczałaby ona przetrwanie Boga.
Co jednak miał zrobić? Czy w ogóle potrafił wyrzec się tego, w co wierzył przez całe życie, byle tylko ją ocalić?
Nie chodzi tylko o nią, uświadomił sobie, wziąwszy kilka uspokajających oddechów. Przetrwanie Aesira oznaczało, że Nevella nie da za wygraną. Nie spocznie, dopóki Bóg Harmonii nie zapłaci za krzywdę, którą jej wyrządził.
– Jeśli nawet Aesir przetrwa, Nevella nie cofnie się przed niczym – powiedział cicho, a ona skinęła głową. – Jaki więc sens ma twoje poświęcenie?
Zacisnęła zęby, przyglądając mu się w milczeniu. Jej wzrok zdawał się krzyczeć, żeby w końcu przejrzał na oczy – by wyrzekł słowa, które miały nieodwracalnie zszargać więź z Aesirem. Położyć kres temu, co uważał za fundament swojego istnienia. Próbował otworzyć usta, wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, ale nie mógł.
– Żaden, poza tym najbardziej egoistycznym – powiedziała więc za niego. – Od dawna zadajemy sobie pytanie, dlaczego tylko ja otrzymałam dar przywracania ofiar do życia. Tymczasem odpowiedź rzeczywiście była prosta.
– Nie wierzę, Ral. Nie wierzę, że Aesir mógłby okazać się tak okrutny, by...
– Raz jeszcze wymordować cały naród, używając do tego cudzych rąk?
Zimno rozlało się po jego ciele. Zadrżał gwałtownie, a wzrok kobiety stał się niemalże nie do zniesienia. Odzwierciedlał to, co kotłowało się w jego duszy; im więcej uczuć ścierało się w brutalnej walce, tym wyraźniejszy stawał się strach, pełznący po jego skórze niczym choroba. Wiedział, że gdy tylko pozwoli emocjom dojść do głosu, rozpadnie się na setki kawałków – a tego zrobić nie mógł. Przyglądał się więc, jak kolejne łzy spływają po jej twarzy, po czym znikają, zamykając krąg cierpienia, którego smak zdążyła poznać aż za dobrze.
Zróbże coś!, wrzasnął w myślach, a jego ciało drgnęło wyrwane z letargu. Jęknął żałośnie i chwycił się za głowę w desperackiej próbie odzyskania kontroli, jednak było już za późno.
Wstyd uderzył w niego z mocą, na moment odbierając dech w płucach. Zaraz za nim podążyła wściekłość, a jeszcze później żal tak wielki, że mimowolnie skulił się pod jego ciężarem. Przez lata wierzył w słuszność swej wiary. Nie potrzebował wcale nieustannego prowadzenia za rączkę czy dowodów obecności Aesira, bo wierzył, że znamię czyniło go kimś wyjątkowym.
Tymczasem uczyniło go niewolnikiem.
– Nie możemy na to pozwolić – wycedził. Zimno zamieniło się w ogień, gorący, palący, dodający mu sił i determinacji. – Nie pozwolę ci umrzeć.
– Jeśli Aesir się nie odrodzi, ludzkość wciąż ugnie się pod siłą Nevelli – zauważyła przytomnie Ralia, choć na jej twarzy pojawiło się napięcie, silnie kontrastujące z wcześniejszą obojętnością. – Nie zdołamy jej powstrzymać, Cas.
– Musi istnieć jakiś sposób!
Odpowiedziało mu milczenie – ciężkie, przesycone niepewnością. Jej wzrok błądził nerwowo po twarzy Caspara, jakby starała się odkryć, co naprawdę myślał. Gdyby tylko wiedziała, jaki chaos faktycznie panował w jego głowie...
– A co, jeśli istnieje? – szepnęła w końcu, a on zamarł. – Nevella pragnie zniszczenia Aesira, ale... pragnie też czegoś jeszcze. Odzyskać to, co straciła – dodała z naciskiem. – Musi chodzić o Paerisa. O przywrócenie go do życia. Może właśnie do tego potrzebuje energii Aesira.
– Dlaczego więc cię nie zabiła? Nie zabrała jej dla siebie? – spytał ostrożnie Caspar, a Ralia skrzywiła się, nieobecnie pocierając ślady na szyi.
– Z jakiegoś powodu nie może tak po prostu mnie zabić. Powiedziała, że jestem bardziej Aesirem niż sobą. – Wzdrygnęła się wyraźnie. – A ona nie może go tknąć, tak jak i on nie może tknąć jej.
Wziął głęboki wdech, zaskoczony słowami kobiety.
– Powiedziała ci dlaczego? – wyszeptał, czując, jak serce ponownie przyspiesza.
– Nie – prychnęła Ralia. – Faktem jest, że pozbycie się mnie byłoby dziecinnie proste. – Przymknęła oczy, jednak zmarszczka z jej czoła wcale nie zniknęła. – Nie widzę więc powodów, dla których miałaby kłamać. Najwyraźniej rzeczywiście nie jest w stanie pozbyć się Aesira bezpośrednio. A skoro nie może mnie zabić...
Caspar aż za dobrze wiedział, do czego zmierzała. Nevella musiała zdawać sobie sprawę, że Ralia znajdowała się pod ścianą. Tylko siła woli pozwalała jej trwać przy Aesirze, mimo całego cierpienia, które na nią sprowadził. Niemniej każdy człowiek posiadał granice wytrzymałości – a ona znajdowała się niebezpiecznie blisko swoich. Bogini z całą pewnością zamierzała to wykorzystać.
– Obiecała oszczędzić ludzkość, jeśli tylko jej pomogę. Jeśli wyrzeknę się Aesira – wyszeptała i z wahaniem uniosła powieki, by spojrzeć w oczy Caspara.
Poczuł, jak jego żołądek zaciska się, a kwas niemalże podchodzi do gardła. Wyrzec się Aesira, pomyślał nieprzytomnie. Choć jeszcze chwilę wcześniej targała nim wściekłość – na Boga, na wszystko, co ich spotkało – to nie potrafił sobie wyobrazić, jak wyglądałoby jego życie bez niego. Życie przeciwko niemu.
Zrozumiał, czemu Ralia siedziała na kamiennej posadzce, prawdziwie złamana. Wisiało nad nią widmo śmierci, ale też zdrady własnych przekonań. Przesłaniało ono wszystko, spowijając umysł w ciemności, z której nie było wyjścia. Jak mogła podjąć decyzję, jeśli każda droga wydawała się równie mroczna, równie brutalna?
– Możesz dalej korzystać z Daru, aż w końcu Aesir stanie się zbyt potężny i umrzesz. Jeśli jednak przetrwa, będzie mógł powstrzymać Nevellę przed wymordowaniem ludzi – zaczął ostrożnie, a jego słowa spotkały się z gorzkim uśmiechem.
– On także nie może jej tknąć, Casparze – przypomniała. – Nie bezpośrednio. Tylko rozlew krwi może ją powstrzymać.
– A jeśli zgodzisz się jej pomóc? Jaką mamy gwarancję, że faktycznie oszczędzi ludzkość?
– Żadnej. Równie dobrze może kłamać albo chcieć sprowadzić na ludzkość coś znacznie gorszego niż zniszczenie.
Caspar zaklął szpetnie, nie mogąc powstrzymać żałości. Czuł się, jakby stał nad przepaścią, patrząc w bezkresną pustkę. Nawet jeśli próbowałby zawrócić, na końcu ścieżki znajdowała się następna wyrwa – być może skrywająca jeszcze mroczniejsze sekrety. Jak mieli wybrać?
– Powiedziała, że nie dostanę kolejnej szansy – wyszeptała Ralia. – Jeśli odmówię, nie będzie już odwrotu.
Zginie, pomyślał i przełknął ślinę. Zniknie na zawsze, zostawiając go samego. W imię wiary, która przez lata sprowadzała na nią jedynie cierpienie. Przypomniał sobie błysk błękitu w jej oczach, gdy po raz pierwszy patrzyła na namalowany przez niego obraz. Czy już wtedy moc Aesira krążyła w ciele Ralii niczym trucizna?
Nagle do głowy wpadła mu niepokojąca myśl.
– Ral... Skoro Nevella jest w stanie przejmować kontrolę nad ofiarami, czy Aesir... czy Aesir nie zrobi tego samego tobie? – spytał cicho, a dreszcz strachu zjeżył wszystkie włosy na jego ciele.
Jeśli była blada wcześniej, teraz wydawała się niemalże przezroczysta. Zatrzęsła się widocznie, a on mimowolnie przybliżył się do niej, choć wiedział, że nie może zaoferować jej ani krzty pocieszenia.
– Nie wiem – wyszeptała. – Nie czuję... Nie czuję jego obecności. Gdyby nie Nevella, zapewne nigdy nie wpadłabym na to, że... – urwała, zaciskając powieki.
– Może kłamie? Może nie powinniśmy wierzyć w żadne jej słowo?
Gdy tylko skończył mówić, fala bezsilności przetoczyła się przez jego ciało. Być może faktycznie nie powinni jej wierzyć; a może nie powinni ignorować Bogini, skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że...
Że Aesir wcale nie był tym, za kogo Caspar uważał go przez całe swe życie.
– Co, do cholery, mamy zrobić? – wymamrotał, podczas gdy ona zwiesiła głowę w geście, który rozumiał aż za dobrze.
Miał ochotę błagać o jakikolwiek znak, jakąkolwiek wskazówkę, co właściwie było słuszne. On – książę, który nigdy nie musiał zniżać się do tego poziomu. Tymczasem cóż mu pozostało? Spojrzał na Ralię, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści. Gdyby tylko istniało jakieś rozwiązanie, by uchronić ją od śmierci, a jednocześnie zapewnić Aesirowi przetrwanie. Mógłby wtedy żądać od niego odpowiedzi, mając przy boku kobietę, którą...
– Nie pozwolę ci umrzeć – powiedział, wzdrygając się na brzmienie własnego głosu. Był cichy, słaby, dziwnie drżący. – Skoro nosisz w sobie moc Aesira, może zdołasz jakoś do niego dotrzeć? Skłonić go do pomocy?
Odpowiedział mu pozbawiony wesołości śmiech, który jednak w ogóle go nie zdziwił. Jedynie podsycił uczucie bezsilności, trzymające go w żelaznym uścisku. Po części chciał wierzyć, że jego Bóg odpowie na modlitwy, na rozpaczliwe prośby, jednak... Przez lata milczał – nawet wtedy, gdy mógł się odezwać i udzielić im jakichkolwiek rad.
Ukazywał się tylko jej, a każdy taki zaszczyt sprowadzał na nią jeszcze więcej nieszczęścia oraz cierpienia.
– Powinniśmy powiedzieć pozostałym – wymamrotał nieobecnym tonem, zmuszając Ralię do otworzenia oczu. – Powinni wiedzieć o tym, co przekazała ci Nevella. Ani ty, ani ja nie potrafimy myśleć klarownie.
Tym razem również skomentowała jego słowa milczeniem, choć nawet z tej niewielkiej, dzielącej ich odległości widział napięcie mięśni oraz strach, błyszczący w spojrzeniu. Istalir był ledwie chłopcem, a Kylmir wyraźnie jej nie ufał. Caspar wcale nie dziwił się, że obawiała się ich reakcji. Sam nie był pewny, jak zareagują na wieść, że choćby rozważała zwrócenie się ku Nevelli.
– Powiem im sam – wymamrotał, kiedy wstrząsnęła nim kolejna fala strachu. – Spróbuję ich przekonać, że...
– Nie, Cas. Nie próbuj ich przekonywać. Sam zauważyłeś, że żadne z nas nie myśli klarownie. Jeśli moja śmierć jest najlepszym rozwiązaniem, to... – wzięła głęboki wdech, po czym uśmiechnęła się cierpko. – Cóż, od zawsze wiedziałam, że właśnie tak kończy się droga Eshaar.
Nie – miał ochotę krzyknąć, ile sił w płucach. Droga Eshaar kończyła się chwałą, władzą, potęgą. W to nauczono go wierzyć. Tylko to pozwalało mu przetrwać liczne upokorzenia ze strony ojca i jego doradców. Tylko to dawało mu siłę, żeby chodzić z wysoko uniesioną głową, podczas gdy poczucie głębokiego wstydu zalewało go od stóp do głów.
Jakże odmiennie postrzegali czerń, którą przyszło im nosić. Niegdyś wydawało mu się, że to ona się myliła. Teraz...
– Nie chcę cię stracić – wyszeptał, a ona zwiesiła głowę.
– Stracisz mnie tak czy inaczej. Niezależnie od wybranej przeze mnie drogi.
Poczuł się tak, jakby odebrała mu dech w piersiach. Jakby zawiązała sznur wokół jego klatki, po czym ścisnęła z całych sił. Mimowolnie położył dłoń tam, gdzie powinno znajdować się serce; biło, wyrywając się szaleńczo w stronę siedzącej pod ścianą kobiety. Oddałby wszystko, by móc ją przy sobie zatrzymać, by ochronić ją przed losem, na który nie zasługiwała.
– Ral... – jęknął i zbliżył się do niej.
Chwycił jej twarz w dłonie, chcąc zmusić ją do spojrzenia w jego oczy. Nie umiał powiedzieć, co kłębiło się w jego duszy, ale może mógł jej chociaż pokazać? Musiała zobaczyć, jak wiele znaczyła. Musiała.
– Od początku wiedzieliśmy, że to czyste szaleństwo. – Uśmiechnęła się słabo, po czym wreszcie otworzyła oczy.
Błyszczały od niewylanych łez, a ich granatowa barwa wydawała się przez to wyjątkowa. Oparł swoje czoło o jej, próbując znaleźć ukojenie w mieszających się oddechach, w cieple bijącym od jej skóry, choć dalej pozostawała przeraźliwie blada – nawet mimo najjaśniejszego rumieńca. Przykryła jego dłoń swoją, a ten delikatny dotyk natychmiast wysłał go w spiralę wspomnień.
Myśl o tym, że już nigdy więcej nie doświadczy podobnej bliskości, sprawiała mu niemalże fizyczny ból. Jeśli zdecydowałaby się odwrócić od Aesira i pomóc Nevelli, przynajmniej by żyła. Nie zniknęłaby bez śladu, a ich wspólna przyszłość nie byłaby skreślona – nie definitywnie. Może mógłby odejść z nią? Wyrzec się swego Boga, byle tylko...
– Nie, Casparze. – Ralia pokręciła głową, najwyraźniej doskonale odczytując, co kryło się za desperacją w jego oczach. – Darenar będzie cię potrzebował, niezależnie od mojego losu.
Miała rację, jednak wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej. Chciał, by stała u jego boku. By razem z nim mierzyła się z trudnymi decyzjami, służyła szczerymi radami i... nigdy nie pozwoliła mu zboczyć z dobrej ścieżki. Tak, jak teraz, pomyślał z rozżaleniem i zacisnął powieki.
– Spróbujemy znaleźć inne wyjście – obiecał, bardziej sobie niż jej.
Ku jego zdziwieniu nie odpowiedziała, zamiast tego całując go w usta. Zaskoczenie trwało ułamek sekundy, po którym przyciągnął ją bliżej i spróbował wyrzucić z umysłu wszystkie myśli, niezwiązane z jej smakiem czy zapachem. Ciepłem skóry. Miękkością włosów oraz cichymi westchnieniami, które co jakiś czas wymykały się spomiędzy jej warg. Dotykiem dłoni, z każdą chwilą pewniejszym, odważniejszym. Starał się zignorować desperację, wiszącą w powietrzu; pragnął zresztą zastąpić ją czymś innym, intymniejszym, głębszym.
Czymś, co mógłby zapamiętać do końca swych dni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro