Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Potrzask

 Caspar z niepokojem wsłuchiwał się w ciszę, panującą w erhadzkim więzieniu. Gdyby nie zdawał sobie sprawy, ilu ludzi znajdowało się w celach, zapewne uznałby ją za normalne zjawisko; jednak aż za dobrze wiedział, jak wyglądała rzeczywistość.

– Przerażające, czyż nie? – spytał ojciec, stojący tuż obok. – Jest coś złowieszczego w tym milczeniu...

– Dobrze powiedziane – zgodził się i spojrzał na Hiriona z ukosa. – Sądzisz, że to wystarczy?

– Mamy do czynienia z rozsierdzoną Boginią, synu. Obawiam się, że nie ma rzeczy, która by wystarczyła.

– Naprawdę wierzysz, że Nevella szukałaby zemsty za to, co stało się z Paerisem?

Hirion zamilkł, po czym westchnął ciężko. W tym momencie nie wyglądał jak wielki władca, a raczej jak zmęczony życiem człowiek, co Caspar doskonale rozumiał. Sam czuł się niemalże zmiażdżony ciężarem zbyt wielu rzeczy – a zamknięcie w więzieniu dziesiątek, może setek niewinnych ludzi, którzy w każdej chwili mogli zamienić się w opętanych przez Boginię morderców, zdecydowanie należało do jednej z nich.

– Chciałbym mieć lepszy pomysł. Jako król powinienem wiedzieć więcej, tymczasem... – Zacisnął usta w wyrazie złości. – Jestem tak samo bezsilny, jak wszyscy.

Caspar przez moment przyglądał się ojcu ze zdziwieniem; nie pamiętał, czy kiedykolwiek słyszał w jego głosie aż tak dużą szczerość – nie licząc pamiętnej rozmowy, która wstrząsnęła fundamentami tego, co książę uważał za prawdziwe. Hirion nie przypominał wcale mężczyzny, którego zwykł nienawidzić. W jakimś stopniu Caspar wzbraniał się jednak przed obdarzeniem go zaufaniem; skoro przez tyle lat potrafił odgrywać rolę złego ojca, być może teraz również udawał?

– Widzę pytania w twoich oczach. Równie dobrze mógłbyś je zadać, zamiast snuć domysły i podejrzenia – mruknął ojciec.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi wszystkiego wcześniej?

– Gdyby nie to, co dzieje się dookoła, nigdy nie uwierzyłbyś w żadne moje słowo. Aesir dołożył wszelkich starań, byś nie miał podstaw do kwestionowania wiary. Zapewne pamiętasz, że po tym, jak cię naznaczył, wielokrotnie próbowałem...

– Dać mi do zrozumienia, jak bardzo mną gardzisz? – wszedł mu w słowo Caspar, a Hirion skrzywił się, jakby go uderzył.

– To nie tobą gardziłem, synu. Gardziłem Aesirem i tym, co próbował z ciebie zrobić. Widziałem, że każdy kolejny dzień coraz bardziej przybliżał cię do Boga, a oddalał ode mnie. Nie jestem dumny ze swoich czynów. – Król przymknął oczy. – W obliczu końca świata łatwiej mi przyznać, że żałuję.

Nic mi po twoim żalu, chciał powiedzieć książę, jednak milczał. Dziwna pustka, która zamieszkała w nim po wydarzeniach z Świątyni, pozwalała mu spojrzeć na wszystko z innej perspektywy – tej pozbawionej emocji, logicznej. Jeśli Hirion kłamał, robił to absolutnie perfekcyjnie, począwszy od doboru słów, na mimice i drżeniu dłoni skończywszy.

Niemniej istniała szansa, że wcale nie kłamał, a Caspar – po raz pierwszy od wielu lat – patrzył na prawdziwe oblicze ojca. To, którego nie potrafił nienawidzić. Jeszcze nie wiedział, czy kiedykolwiek mógłby mu wybaczyć, ale rozsądek podpowiadał, że obecnie nie miało to żadnego znaczenia. Był sprzymierzeńcem – a tych zdawało się być mniej i mniej.

– Jeśli świat się jednak nie skończy... – zaczął ironicznie książę – ...wrócimy do tej rozmowy.

Hirion skinął głową, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu, który nieco rozjaśnił atmosferę.

– Zapewne powinniśmy wrócić również do rozmowy na temat twojej wybranki.

Caspar zamarł, rażony zaskoczeniem, co tylko powiększyło uśmiech ojca. Mężczyzna wydawał się szczerze rozbawiony zarówno reakcją syna, jak i całą sytuacją. Książę zdecydowanie nie podzielał wesołości. Wystarczyła zaledwie wzmianka o Edelaan, żeby jego dłonie zaczęły drżeć, a ciało rozgrzało się pod wpływem wspomnienia. Bogowie, opanuj się, skarcił się w myślach i odwrócił wzrok, nie mogąc znieść wyrazu twarzy ojca.

– Ze wszystkich kobiet musiałeś wybrać akurat ją... – westchnął król.

– Wcale jej nie wybrałem – oświadczył zgodnie z prawdą Caspar, a Hirion raz jeszcze skinął głową.

– A ona nie wybrała ciebie. Jednak wciąż nie mogło być inaczej. Gdy tylko zobaczyłem ją po raz pierwszy, zacząłem podejrzewać. Kiedy wtrąciła się do rozmowy, choć niechybnie jej tego zabroniłeś, wiedziałem.

Caspar przypomniał sobie dzień przyjazdu do Erhadu. Nie musiał wytężać umysłu, by przywołać wspomnienie Ralii, wyprostowanej i dumnej, sprzeciwiającej się królowi z taką pewnością, że nawet Hirion musiał ugiąć się pod siłą jej słów. Pamiętał dreszcze, które pełzały po jego skórze, choć wtedy uznawał je za zrozumiałą reakcję w odpowiedzi na potęgę. Gdyby ktoś tamtego dnia zapytał go, czy darzy Edelaan uczuciem, roześmiałby się w głos. Jednak nocą, w zaciszu własnych komnat, śnił o burzowych oczach i o jej krwi – symbolu cierpienia, które zdawało się tak wielkie, że mimowolnie zapragnął wchłonąć choć jego część.

– Patrzyłeś na nią tak, jakbyś wcześniej był ślepcem, a ona przywróciła ci wzrok – wyszeptał Hirion. – Mogłeś nie zdawać sobie z tego sprawy, oszukiwać się przez długie tygodnie, ale wiedziałem, że to jedynie kwestia czasu.

– I nie zrobiłeś nic, by to powstrzymać.

Król prychnął rozbawiony i zerknął na syna z ukosa.

– Powstrzymać? – Odwrócił się w jego stronę, po czym położył dłonie na ramionach, zmuszając księcia do spojrzenia mu prosto w oczy. – Gdyby nie Ralia, nigdy nie zacząłbyś zastanawiać się nad sensem wiary. Nie zacząłbyś wątpić. Była i jest dokładnie tym, czego dla ciebie chciałem, Casparze.

– A co, jeśli faktycznie zdołamy pokonać Nevellę? Czy wtedy również będzie tym, czego chciałeś?

– Nikt nie wie lepiej niż ja, że każde państwo potrzebuje silnej królowej. Takiej, która stanie w obronie ludu. Takiej, która za wszelką cenę powstrzyma króla od robienia głupstw. Valeria nigdy nią nie była.

Caspar skrzywił się na wspomnienie matki. Przez długi czas sądził, że to Hirion doprowadził do jej upadku. Obecnie nawet to wydawało mu się wątpliwe. Nigdy nie zrobiła absolutnie niczego, aby pokazać mężowi, jak wadliwy był jego plan. Nigdy nie sprzeciwiła się takiemu traktowaniu swojego jedynego syna. Wolała zniknąć, wycofać się i zrobić z siebie ofiarę.

Bez wątpienia nie mógłby związać się z kimś takim.

– Ralia nie chce być królową – wyszeptał smętnie, a Hirion ścisnął jego ramiona.

– To dobrze. To pierwsza cecha, którą powinna mieć przyszła władczyni – dodał i zabrał dłonie. – Kiedy nadejdzie czas, stanie na wysokości zadania. Jestem tego pewny. – Uśmiechnął się zdawkowo, po czym ponownie spochmurniał. – Póki co musimy jednak przeżyć. Oby więzienne kraty zdołały ich wszystkich powstrzymać, gdy nadejdzie rozkaz.

Książę wzdrygnął się, raz jeszcze spoglądając w dół ciągnącego się korytarza, spowitego ciszą. Wiedział, że tylko jedna rzecz mogłaby przerazić go bardziej – gdyby zamiast ciężkiego milczenia w powietrzu wybrzmiały głosy, niechybnie zwiastujące cierpienie tak duże, że śmierć byłaby przy nim łaską.

***

Ralia otarła pot, płynący po czole, i zatrzymała się na moment. Słońce paliło niemiłosiernie, jedynie podsycając ogień, który nieprzerwanie trawił jej ciało, odkąd tylko opuściła pałac z postanowieniem odnalezienia swojej matki. Nie wiedziała, co właściwie pozwalało jej wierzyć, że kobieta wciąż znajdowała się w pobliżu, ale nie zamierzała się poddawać, dopóki istniała jakakolwiek szansa.

Przez moment poczuła wyrzuty sumienia, że nie powiedziała o niczym Casparowi, ale po tym wszystkim, co stało się między nimi, potrzebowała czasu na poukładanie spraw w głowie. Unikała go, nawet jeśli zapytana na głos nigdy by się do tego nie przyznała. Jego bliskość sprawiała, że zdrowy rozsądek wyparowywał, zastąpiony uczuciami, których ani nie rozumiała, ani wcale zrozumieć nie chciała. Znała księcia na tyle dobrze, by wiedzieć jedno – nie pozwoli jej w nieskończoność uciekać. Zamierzała więc wykorzystać jego chwilową nieobecność i choć na moment wrócić do tego, co było aż nadto znajome – do samotności.

Odepchnęła od siebie nachalne myśli, wracając do piekielnej rzeczywistości. Erhad wydawał się niemalże opustoszały, a ona doskonale wiedziała, że nie stało się to za sprawą upału; ten akurat był dla mieszkańców niczym chleb powszedni. Skrzywiła się na myśl o łapankach, urządzonych przez żołnierzy Hiriona, które miały na celu odizolowanie wszystkich dotkniętych mrokiem. Nie pomogły wcale tłumaczenia, że chodziło o bezpieczeństwo.

Ludzi ogarnął strach – zarówno o własne zdrowie, jak i przyszłość. Nie wiedzieli, czy w mieście szerzyła się okrutna choroba. Nie wiedzieli, czy strażnicy lada moment nie wrócą, by zabrać kolejnych mieszkańców domostw. Zrezygnowali z przechadzania się ulicami, a cisza, panująca na zwykle zatłoczonych placach, przyprawiała Ralię o dreszcze.

Chodziła od domu do domu, pytając o Tessę – o to, czy ktokolwiek ją znał lub chociaż widział. Spotykała się jednak z odmowami, które nie wydawały się szczere, co tylko potęgowało frustrację. Nie mogła jednak zrobić nic, poza proszeniem o jakiekolwiek informacje. Przydałby mi się Virren, pomyślała głupio, po czym westchnęła i wznowiła wędrówkę.

Po upływie kolejnej godziny miała dość; czuła, że jej mięśnie zaczynają drżeć niepokojąco, a każdy oddech wydawał się trudniejszy od poprzedniego. Postanowiła ruszyć w drogę powrotną, jednak gdy tylko wyszła na plac z wąskiego zaułka, zatrzymała się jak rażona gromem.

Niewielka studnia, postawiona na środku, została obudowana kamiennym murem. Zwykle siedziały na nim dzieciaki, wykorzystujące zaskakująco dużą przestrzeń do licznych zabaw czy spotkań. Tym razem nie dostrzegła jednak nikogo, poza zgarbioną kobietą o włosach czarnych jak smoła i ciemnoniebieskich oczach.

Ralia rozpoznałaby Tessę Edelaan wszędzie, o każdej porze dnia i nocy. Im starsza była, tym bardziej zaczynała ją przypominać, co czasami sprawiało jej niemalże fizyczny ból; aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo krzywdziła rodziców nieobecnością. Tymczasem patrzenie na swoją twarz, łudząco podobną do matki, było jak rozdrapywanie w kółko tej samej rany.

Niemniej nic nie mogło równać się z bólem na widok lodowatego wzroku Tessy.

– Co chciałaś osiągnąć tą szaloną gonitwą? – Zachrypnięty głos rozbrzmiał w powietrzu, a temperatura nagle spadła.

Edelaan wzdrygnęła się mimowolnie; wiedziała, że usta Tessy bez wątpienia się poruszyły, jednak nie pamiętała, by kiedykolwiek słyszała podobny ton. Pod wieloma względami przypominał Aesira, wyzutego z emocji i nieludzkiego. Rozpacz chwyciła ją za serce, gdy zdała sobie sprawę, że kobieta – choć wyglądała jak jej matka – wcale nią nie była.

– Nie pozwolę ci kontynuować swojego obrzydliwego dzieła – powiedziała, dokładając wszelkich starań, by jej własny głos nie zadrżał pod wpływem uczuć. – Nie pozwolę ci wykorzystywać mojej matki.

Przerażający śmiech poniósł się echem po placu, a Ralia była pewna, że gdyby którykolwiek z mieszkańców próbował podsłuchać ich rozmowę, zrezygnowałby przez czysty strachu. Ona jednak stała w miejscu, niezdolna do wykonania choćby jednego kroku. Nie mogła zawrócić, ale nie mogła też zbliżyć się do istoty, która obecnie bawiła się Tessą niczym marionetką.

– Twojej matki już dawno tu nie ma, Ralio Edelaan. Długo ze mną walczyła. Poddała się dopiero po waszym małym spotkaniu. Najwyraźniej tylko pragnienie ujrzenia córki, ten ostatni raz, trzymało ją przy życiu.

– Kłamiesz – wycedziła przez zęby, a jej dłonie mimowolnie zacisnęły się w pięści.

– Dlaczego miałabym kłamać, kiedy prawda jest znacznie okrutniejsza? – Przekrzywiła głowę. – Twoja matka należy do mnie, a ty nie możesz zrobić nic, by ją uratować.

Obserwowała, jak ciało Tessy unosi się z murku, potem przemieszcza się powoli w jej kierunku. Wstrzymała oddech, gdy dłoń kobiety wystrzeliła w przód, po czym spoczęła na policzku Ralii; była lodowata niczym śnieg, w ogóle nie kojarząc się z matczynym ciepłem. W dotyku przypominała śmierć, co tylko utwierdziło Eshaar w przekonaniu, że patrzyła właśnie w oczy Bogini.

– Po co to wszystko? – wyszeptała. – Skoro Aesir zniknął, dlaczego najzwyczajniej nie pozwolisz nam żyć? Nie sprawisz, by cały świat czcił tylko ciebie... Nevello?

Dłoń zniknęła, a oczy kobiety zmrużyły się niebezpiecznie.

– Masz mnie za tak próżną? Sądzisz, że zależy mi na waszym oddaniu?

– Jeśli nie pragniesz naszej czci, to czego chcesz?

– Waszej śmierci, Ralio Edelaan. Tylko ona może odwrócić to, co zniszczył Aesir.

– Mówisz, o tym, co się stało w Chali?

Zanim zdążyła choćby się poruszyć, dłoń Tessy ponownie wystrzeliła w przód, tym razem zaciskając się na gardle Ralii. Momentalnie zaczęła się krztusić, gdy nieludzka siła miażdżyła tchawicę, a oczy zaszły łzami. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jej stopy wiszą w powietrzu; panika zalała ciało, kiedy spróbowała odnaleźć kontakt z podłożem, lecz wysiłek spełzł na niczym.

– To tylko jedna z jego zbrodni – wysyczała kobieta, której nie potrafiła już nazwać matką, nawet jeśli wciąż wyglądała tak samo.

Przez moment irracjonalna myśl pojawiła się w jej umyśle – twarz Tessy już na zawsze miała kojarzyć się jej z szaloną Boginią, pragnącą zniszczenia świata. Przynajmniej będzie też ostatnią, którą ujrzę, pocieszyła się w duchu, jednak gdy tylko ciemność zaczęła pojawiać się na obrzeżach wzroku Ralii, Nevella rozluźniła uścisk, choć furia wciąż błyszczała w granatowych oczach.

– To zbrodnie Aesira, nie nasze – wycharczała Ralia.

– Tak. I wciąż to wy za nie zapłacicie. A on od początku nie zamierzał kiwnąć nawet palcem. – Ręka Bogini zjechała w dół, po odsłoniętej szyi, by w końcu spocząć na klatce piersiowej Eshaar, tuż nad sercem. – Zadbał jedynie o swoje przetrwanie.

– Przecież mówiłaś, że...

Nie skończyła; kaskady bólu spłynęły w dół jej ciała, mając źródło w dłoni Bogini, która – choć wciąż spoczywała na powierzchni skóry – zdawała się sięgać głęboko do wnętrza. Nagle obraz opustoszałego placu zniknął sprzed oczu Ralii, zastąpiony ciemnością, która jednak nie wydawała się wroga, a raczej dziwnie kojąca. Miała wrażenie, że przemierza tę samą drogę, co za każdym razem, gdy używała Daru. Działo się to w tak zawrotnym tempie, że zaledwie kilkanaście sekund wystarczyło, aby stanęła przed ogromną, świetlistą kulą, którą nauczyła się kojarzyć z wyjściem z mroku.

Spójrz, co ci uczynił.

Głos Bogini rozbrzmiał w głowie Ralii, zmuszając ją do przełknięcia śliny. Czy powinna rozumieć, co miała na myśli?

Wiedziałam to już wtedy, kiedy wtargnęłaś do mojego królestwa, budząc mych gości ze snu.

Nienawiść Nevelli zdawała się zalewać całe jej ciało, sprawiając przy tym niemalże fizyczny ból. Mimo to stała wyprostowana; bała się oderwać wzroku od rażącego światła, które zaczęło pulsować w rytm uderzeń serca.

Kiedy tylko zdał sobie sprawę, że nie zdoła mnie powstrzymać, zrobił jedyną rzecz, którą mógł, by zapewnić sobie przetrwanie.

Cichy śmiech rozległ się w nicości, wzbudzając dreszcz na skórze.

– Co zrobił? – spytała szeptem Ralia, obserwując, jak rozbłyski światła stają się coraz częstsze, bardziej chaotyczne.

Powiedział ci, Ralio Edelaan. Jego istnienie zależy od ciebie.

– Jeśli ja umrę, umrze i on.

Nie. – Stanowczy głos tuż przy jej uchu sprawił, że drgnęła ze strachu. – Zastanawiałaś się, co dokładnie dzieje się, gdy używasz... daru?

Kobieta minęła Ralię, podchodząc bliżej światła. Już nie wyglądała jak Tessa; przypominała tę samą staruszkę, którą pamiętała z pierwszego spotkania. Poruszała się jednak, jakby wcale nie była zniedołężniała – zdawała się wprost płynąć przez ciemność. Wyciągnęła dłoń w stronę kuli, po czym syknęła wściekle, kiedy jej skóra zwęgliła się nieznacznie, by za moment ponownie przybrać pierwotny wygląd.

– W jakiś sposób przywracam energię tym, którym ją odebrałaś – wymamrotała niepewnie, a Bogini prychnęła gniewnie.

– Muszę przyznać, że doskonale to wymyślił. Przez lata sprawdzał, czy dokonał słusznego wyboru, by w końcu zyskać niezachwianą pewność. – Odwróciła się w kierunku Ralii. – Nieważne, na jak wielkie cierpienie by cię skazał, ty i tak trwałabyś przy nim, jak głupia, naiwna owieczka, idąca na rzeź.

Zdusiła w sobie chęć skulenia się pod wpływem jej głosu. A może pod wpływem prawdy, kryjącej się w tych słowach? Sama aż za dobrze zdawała sobie sprawę z własnej słabości, gdy chodziło o Aesira. Wiedziała o licznych manipulacjach, kłamstwach, o tym, że milczał, bo zwyczajnie nie zależało mu na niczym – poza własnym interesem. Nie spodziewała się więc wstydu, który nadszedł, gdy Nevella zamilkła i wbiła w nią pełne pogardy spojrzenie.

Ten jednak uderzył w nią z mocą zbyt dużą, by umiała go ukryć.

– Dokładnie to dla ciebie zaplanował. Rzeź.

Wstrzymała oddech, gdy chłód ogarnął każdą kończynę, każdą cząstkę ciała. Rzeź, pomyślała nieprzytomnie, a na jej twarzy wykwitł mimowolny uśmiech pełen goryczy. Pamiętała, jak sama przekonywała Caspara czy Virrena, że w planie Aesira nie było miejsca na sentymenty; traktował ich jak narzędzia, które mógł w każdej chwili poświęcić. Miałam rację.

Miała rację w tej jednej rzeczy, co do której wolałaby się mylić.

– Umieścił w tobie tyle swojej energii, by zagwarantować, że nie będę w stanie cię tknąć. Twój dar zaś czyni go coraz silniejszym, podczas gdy ja słabnę – wysyczała Bogini. – Czy wiesz, co stanie się, gdy Aesir zgromadzi wystarczająco dużo mocy? – Gdy nie otrzymała odpowiedzi, uśmiechnęła się zimno, po czym raz jeszcze ruszyła w stronę Ralii. – Twoje wątłe, ludzkie ciało nie będzie w stanie jej utrzymać, owieczko. Zginiesz w męczarniach. A on wykorzysta kolejnego Eshaar, by rosnąć dalej, aż w końcu będzie mógł się znowu ze mną równać.

– Dlaczego więc mnie nie zabijesz? – wymamrotała, usilnie walcząc z zawrotami głowy i mdłościami, które nasilały się z każdym słowem Bogini.

– Nie słuchałaś, dziewczyno?! Nie mogę cię tknąć, choćbym chciała. A niczego nie pragnę tak bardzo.

Dlaczego? – powtórzyła Ralia, jednak Nevella przekrzywiła jedynie głowę, napawając się cierpieniem w jej głosie.

– Ponieważ jesteś bardziej Aesirem niż sobą. A ja nie mogę go skrzywdzić, tak jak i on nie może skrzywdzić mnie. Jednak ty... – mruknęła i uśmiechnęła się drapieżnie. – Ty możesz. Wyrzeknij się go. Wyrzeknij się, a pomogę ci przeżyć.

Świat spłynie krwią tych, którzy wyprą się jej imienia.

Słowa Błogosławieństwa rozeszły się echem, przypominając jej o wizji, która dręczyła ją latami. Cóż za ironia, pomyślała rozpaczliwie. Oto stała przed sprawczynią tak wielkiego zła, zastanawiając się, czy ceniła swoje życie bardziej niż istnienie całego świata. Myśl, że Aesirowi wcale nie zależało na ocaleniu ludzkości, napawała ją wściekłością, wstrętem tak dużym, że miała ochotę wrzasnąć i uczynić dokładnie to, czego pragnęła Bogini.

Pomyślała jednak o Casparze.

Casparze, który sprawił, że pierwszy raz od dawna nie czuła się samotna.

Pomyślała o Virrenie.

Virrenie, który przemierzyłby świat wzdłuż i wszerz, byle tylko ją uratować.

Myślała także o pozostałych.

O tych, którzy zaufali jej, choć nie mieli ku temu żadnych podstaw.

– Wciąż się wahasz – wyszeptała z niedowierzaniem Nevella. – Nawet wiedząc, na jak okrutny los cię skazał...

– Od początku to wiedziałam. Od początku wiedziałam, że nie znaczę dla niego nic. Żadne z nas nie znaczy – powiedziała głucho i przełknęła ślinę. – Jednak to, co planujesz, to ludobójstwo. Moje życie nie jest warte tyle, co życia tysięcy ludzi.

– A co, jeśli zostawię ludzkość w spokoju? Co, jeśli chcę tylko odzyskać to, co mi zabrał? – Ralia uniosła wzrok, wbijając go w nieprzeniknioną twarzy Bogini.

– Sądzisz, że w to uwierzę?

– Sądzę, że musisz dokonać wyboru. Pozostań wierna swojemu Bogu, a ludzkość zginie. Pomóż mi, a ja ocalę tę waszą żałosną cywilizację.

– A jeśli faktycznie wyrzekłabym się Aesira? Co wtedy? Co zamierzasz? – naciskała Ralia, ale Nevella nie wydawała się skora do odpowiedzi.

– Aesir przestanie być Bogiem. Życie za życie.

Eshaar zamknęła oczy, nie mogąc znieść wzroku Bogini, a gdy je otworzyła, znów stała na opustoszałym placu, wpatrując się w twarz Tessy Edelaan. Zdała sobie sprawę, że żaden wybór nie był dobry – ale tylko jeden oznaczał uratowanie matki, ojca oraz wszystkich tych, których uważała za bliskich. Nie znaczyło to jednak, że podjęcie decyzji nie wiązało się z ryzykiem...

Skąd mogła wiedzieć, co zrobi Nevella, jeśli dopnie swego? Czego właściwie chciała? Do czego potrzebowała energii Aesira? Tak wiele pytań kłębiło się w jej umyśle, ale wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi na żadne. Milczenie i tajemniczość zdawały się cechą wspólną wszystkich Bogów.

– To twoja ostatnia szansa. Nie otrzymasz kolejnej – odezwała się Nevella, raz jeszcze brzmiąc jak jej matka.

A potem odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając Ralię samą. Niewypowiedziana groźba zawisła w powietrzu: jeśli zamierzała opowiedzieć się po czyjejś stronie, musiała zrobić to szybko. Tylko jak rozróżnić, które zło jest większe? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro