Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. Boskie więzy

Ciemność przypominała jej więzienie, z którego nie było ucieczki. Mogła błagać, skomleć żałośnie, ale mrok wcale nie stawał się lżejszy. Przytłaczał ją, niemalże odbierając dech w płucach. Próbowała się poruszyć, jednak z jakiegoś powodu ciało nie słuchało; jakby nie należało już do niej. Nie wiedziała nawet, gdzie się znajdowała – ani jak tutaj trafiła.

Starała się zachowywać spokój, co okazywało się coraz trudniejsze; towarzyszyło jej poczucie, że była martwa, przynajmniej po części. Nie czuła przecież głodu ani pragnienia, chłodu czy ciepła. Nawet ten okropny ucisk nie sprawiał, że rzeczywiście brakowało jej tchu. Czy w ogóle potrzebowała jeszcze powietrza?

Umarłam, pomyślała rozpaczliwie, w końcu pozwalając panice dojść do głosu. Szaleństwo zdołało wziąć nad nią górę i zniszczyć wszystko, na co pracowała. Zostawiła Flynna, zawiodła Darmilę i Mirtena, którzy dali jej szansę. Skrzywdziła ludzi, nie tylko tych bliskich, ale również obcych... Tak bardzo żałowała, że kiedykolwiek posłuchała Virrena i opuściła Irinei. Z ofiarowanymi przez niego pieniędzmi mogła przecież zrobić wszystko! Wynająć pokój w tawernie, zapewnić rodzeństwu jadło na długie miesiące. Wtedy sądziła, że to tylko tymczasowe rozwiązanie, a gdy tylko środki się wyczerpią, wraz z bratem wrócą do życia w skrajnej biedzie.

Czy jednak kilka miesięcy sielanki nie byłoby lepsze niż to?

– Skończże wreszcie biadolić.

Shiana wzdrygnęła się, gdy syczący głos rozbrzmiał tuż obok jej ucha – a przynajmniej takie miała wrażenie. Mięśnie szyi napięty się boleśnie, kiedy odruchowo spróbowała odwrócić głowę. Ta pozostała jednak w miejscu. Kątem oka dostrzegła dziwny kontur po swojej prawej stronie; stopniowo widziała coraz więcej i więcej, by w końcu znaleźć się twarzą w twarz z kobietą, którą pamiętała aż za dobrze.

– To t-ty – wymamrotała, zdziwiona, że jakikolwiek dźwięk opuścił usta.

Do tej pory wszelkie próby krzyku czy choćby szepty kończyły się niepowodzeniami. Cisza wciąż trwała, niezależnie od starań Shiany, sprawiając wrażenie wiecznej, niezniszczalnej.

Teraz, gdy patrzyła na pomarszczone oblicze staruszki – sprawczyni całego nieszczęścia, które spotkało ją w ciągu ostatnich miesięcy – pragnęła, by cisza powróciła. Była lepsza od wpatrywania się w lodowate oczy, jeszcze zimniejsze i potworniejsze niż te widywane w koszmarach.

– Boisz się – zauważyła nieznajoma. – Czy nie tego właśnie pragnęłaś, kiedy błagałaś mnie o wysłuchanie twych modlitw?

– Ja nigdy nie... – zaczęła Shiana, a kobieta uśmiechnęła się złośliwie. – Modliłam się jedynie...

Urwała, rażona nagłą świadomością potęgi, bijącej od staruszki – Bogini. Wiele razy zastanawiała się nad wyjaśnieniem tego, co zaszło pamiętnej nocy w gospodzie, ale skłamałaby, mówiąc, że kiedykolwiek przeszło jej przez myśl coś takiego.

– Nevella – szepnęła ledwie słyszalnie i przełknęła ślinę, gdy panika chwyciła ją za gardło.

Kobieta ani nie zaprzeczyła, ani nie potwierdziła. Jej wzrok stał się dziwnie nieobecny, kojarząc się Shianie ze wzrokiem mędrców posiadających wiedzę wykraczającą poza życie i śmierć. Spojrzenie osoby, będącej świadkiem upadku zbyt wielu władców, miast, państw... Może nawet światów?

– Pamiętam to imię... – westchnęła w końcu Bogini, a zmarszczki na jej twarzy wygładziły się, ustępując miejsca gładkiej, świetlistej skórze.

Trwało to zaledwie sekundę, ale dziewczyna wiedziała, że wcale jej się nie przewidziało.

– Tak się nazywałam. Nie sądzę, bym dalej nią była.

– Nie wyglądasz jak ona – zgodziła się cicho Shiana, przypominając sobie opowieści matki o sprawiedliwej, dobrej pani, strzegącej życia, ale także zapewniającej spokój w wiecznym spoczynku.

Biel włosów była jedynym elementem wspólnym dla Bogini i stojącej przed dziewczyną kobiety. Nevellę opisywano jako młodą, piękną – o spojrzeniu ciepłym niczym rozpływająca się czekolada. W przeciwieństwie do Aesira nie strzegła swojego oblicza niczym największej tajemnicy; objawiała się zawsze w tej samej formie, uwiecznionej na niezliczonej ilości portretów oraz rycin. Shiana widziała kilka z nich w księgach Mirtena, ale mężczyzna twierdził, że istniało znacznie więcej.

Oblicze Bogini wydawało się obce – i nie chodziło jedynie o wiek. Rysy twarzy, mimo zmarszczek oraz braku jędrności skóry, sprawiały wrażenie ostrych, nieprzyjemnych – może nawet nienaturalnie kanciastych. Mimo to najgorszy był dziwny mrok, który wprost promieniował od jej przygarbionej postaci. Nie kojarzył się w żaden sposób z ciepłem, z opieką przypominającą matczyną. Zapewne wyglądała dokładnie tak, jak niektórzy wyobrażali sobie Boginię Śmierci; sama Shiana również zwykła widzieć ją jako brzydką, przerażającą – wszakże właśnie taka była śmierć. Dopiero liczne opowieści wyprowadziły ją z błędu i nauczyły patrzeć na sprawy w inny sposób.

Żadne podania nie mówiły jednak o tym, co dokładnie działo się po tym, gdy ciało umierało. Ludzie od zawsze próbowali rozwikłać tę zagadkę – bezskutecznie. Bogini nie zmierzała zdradzać swoich sekretów. Czy to właśnie tutaj trafiali po śmierci? Do pustego, ciemnego miejsca, pozbawieni zdolności ruchu? Czy tylko ona dostąpiła tego zaszczytu?

– Umarłam? – spytała cicho, a Nevella uniosła brwi.

– Nie.

– W takim razie gdzie jestem? Co mi zrobiłaś?

– Nie pamiętasz – zdała sobie sprawę Bogini, po czym uśmiechnęła się zimno.

Uniosła kościstą dłoń, by dotknąć czoła Shiany. W jednej chwili wspomnienia wróciły do niej z ogromną mocą. Zaskomlała żałośnie, gdy przypomniała sobie cierpienie, które czuła, gdy jej ciało poruszało się wbrew woli, czyniąc rzeczy przyprawiające ją o dreszcze obrzydzenia.

Pamiętała krew, pamiętała przerażenie, błyszczące w oczach ofiar, na widok ciemnej cieczy wypływającej z ran, które zadawała sobie sama – bez żadnego zawahania czy cienia bólu. Najgorsza była jednak świadomość, że jakaś część jej umysłu – ta sprawiająca wrażenie obcej, zimnej – wypełniała się poczuciem sprawiedliwości, gdy tylko ciemność zaczynała spowijać tęczówki nieznajomych ludzi, zastępując blask bezdenną pustką. Nie umiała wymyślić ani jednego powodu, dla którego krzywdzenie innych wiązałoby się ze sprawiedliwością.

– Dlaczego to robisz? – jęknęła, targana rozpaczą.

– Ponieważ na to zasłużył.

– Kto?

Odpowiedziało jej milczenie, ciężkie i przytłaczające. Z każdą chwilą stawało się coraz bardziej nienawistne, a ciemność zaczęła zbliżać się niebezpiecznie do Shiany; dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie może oddychać. Panika zacisnęła się na jej gardle, wyduszając z niego żałosny pisk, który natychmiast zwrócił uwagę Bogini. Mrok rozrzedził się nieznacznie, dając płucom dziewczyny szansę na wznowienie pracy.

– Złodziej Twarzy. Bóg Oszustwa. Bóg Manipulacji – wymieniała po kolei Nevella, aż w końcu przymknęła oczy. – Aesir – syknęła drżąco.

Shiana otworzyła usta ze zdziwienia; Bóg Harmonii miał wiele imion, ale nigdy nie słyszała, by ktokolwiek określał go w ten sposób. Pomyślała o Virrenie – o ich pierwszej rozmowie, jeszcze przed wyjazdem z Irinei. Co by powiedział, gdyby tu był? Gdyby słyszał, w jaki sposób opisywała jego Boga?

– Miał czelność odebrać mi wszystko, więc i ja odbiorę wszystko jemu. – Nevella przekrzywiła głowę, a jej wzrok w końcu spoczął na dziewczynie, mrożąc krew w żyłach. – A ty mi pomożesz.

– Nie! – zaprzeczyła odruchowo, po czym jęknęła, gdy skóra na łopatce rozpaliła się nieznośnie, by po chwili całe ciało stanęło w ogniu.

Z każdą sekundą czuła się coraz słabsza, jakby resztki wolnej woli opuszczały ją wraz z kolejnymi falami bólu.

– Nie potrzebuję twojej zgody, dziewczyno – warknęła Nevella. – Należysz do mnie, nawet jeśli od początku próbowałaś się buntować, zamiast zwyczajnie zaakceptować swoje przeznaczenie.

– Jak mogłabym zaakceptować coś takiego?! Zmusiłaś mnie do krzywdzenia ludzi! – zawołała rozpaczliwie.

– Krzywdzenia? Uczyniłam ich lepszymi, Shiano Arnall. Uwolniłam ich spod jego władzy.

– Zrobiłaś z nich marionetki. Jak ze mnie – wydusiła, pozwalając, aby łzy spłynęły jej po twarzy.

– To była konieczność. Tylko tak mogłam uczynić świat lepszym. Tylko tak mogę wrócić życie temu, którego kocham. – Oczy kobiety zmrużyły się groźnie. – I nie pozwolę, aby ktokolwiek mi w tym przeszkodził.

Ogień zniknął, zastąpiony dziwnym uciskiem, jakby ktoś próbował przecisnąć jej ciało przez wąski, malutki otwór. Ciemność zabarwiła wzrok raz jeszcze, jednak tym razem zdawała się wirować dookoła w zatrważającym tempie. Głos Nevelli stawał się coraz mniej namacalny, rozbrzmiewając w głowie Shiany, by potem ucichnąć zupełnie.

Poczuła uderzenie chłodnego powietrza i otworzyła oczy, tylko by przerażenie niemalże ścięło ją z nóg. Znów panowała nad własnym ciałem, jednak wolałaby dalej trwać w zawieszeniu, zamknięta w ścianach umysłu. Z niedowierzaniem patrzyła na swoje palce, zaciskające się na rękojeści sztyletu, którego ostrze zostało przytknięte do szyi śpiącego, niczego nieświadomego Flynna.

Wykonuj polecenia, jeśli chcesz go ocalić.

Głos Bogini powrócił, a wraz z nim zjawiła się również rozpacz. Miała ochotę paść na kolana i wrzeszczeć, dopóki nie zabrakłoby jej sił. Zmusiła się jednak do zrobienia kroku w tył, a potem kolejnego i kolejnego. Pragnęła odsunąć się jak najdalej od brata – na wypadek, gdyby Nevella raz jeszcze przejęła nad nią kontrolę. Odwróciła się, wyciągając stopę w przód, jednak nie natrafiła na podłogę. Zaczęła spadać prosto w ziejącą pustkę, obserwując, jak nikłe, nocne światło słabło, by w końcu odejść w niepamięć.

Zerwała się na równe nogi, oddychając szybko, gwałtownie. Jej skóra pokryła się zimnym potem, sprawiając, że brudna, śmierdząca suknia przylgnęła do sylwetki w każdym możliwym miejscu. To był tylko sen, pomyślała histerycznie. Ciemność jednak nie zniknęła; spowijała pomieszczenie, w którym się znajdowała, uniemożliwiając jego rozpoznanie. Potrzebowała kilku chwil, aby wzrok przywykł do braku światła. Dostrzegła zarysy więziennych krat, których widok natychmiast przywołał wspomnienie ostatniego spotkania z Virrenem.

Jego również próbowałam skrzywdzić, uświadomiła sobie, kuląc się na niewygodnej pryczy. Zadrżała pod wpływem zimna, niemającego nic wspólnego z temperaturą celi. Pochodziło ze środka – z rażącego poczucia, że została zamknięta w potrzasku, z którego najzwyczajniej nie było ucieczki. Kiedy na szali leżało życie Flynna, nie mogła się sprzeciwiać. Zrobiłaby dla brata wszystko – włącznie z zaprzedaniem własnej duszy.

– Czego chcesz? – wymamrotała, przerywając głuchą ciszę, panującą w celi. – Co mam zrobić?

W pomieszczeniu rozległ się złowieszczy syk, który wzbudził dreszcze na jej skórze.

Eshaar muszą umrzeć.

Wstrzymała oddech, gdy dotarło do niej, czego oczekuje od niej Bogini. Przypomniała sobie ciepły wzrok Virrena, dobroć, jaką jej okazał. Zgięła się w pół, czując pieczenie znamienia, które raz jeszcze postanowiło przypomnieć jej, do kogo należała – nawet jeśli na samą myśl targały nią mdłości obrzydzenia.

– Jak niby mam tego dokonać? – wyjąkała, łapiąc się za głowę. – Nie wiem nawet, gdzie ich szukać!

Wiesz, gdzie jest jeden z nich. Zdobądź jego zaufanie, a zaprowadzi cię do pozostałych.

– I co wtedy?

Odpowiedziała jej cisza – złowroga i ciężka.

***

Aż do rana nie zmrużyła nawet oka, a gdy w końcu ciało poddało się zmęczeniu, niemalże od razu została wyrwana ze snu.

– A ta dalej wygląda jak martwa? – Nie sądziła, by kiedykolwiek wcześniej słyszała męski głos, który rozległ się tuż za kratami.

Zmusiła się do zachowania spokoju, nie chcąc zdradzać swojej przytomności. Oddychała miarowo, nawet jeśli ciekawość co chwilę podsuwała jej pomysł otworzenia oczu i skonfrontowania się ze strażnikiem.

– Śmierdzi, jakby rzeczywiście była martwa – odparł mu drugi, wyraźnie zniesmaczony, podczas gdy Shiana musiała zdusić jęk zażenowania.

– Panicz Dal'var przyjdzie tutaj przed południem. Może powinniśmy ją przygotować?

– Mieliśmy się do niej nie zbliżać pod żadnym pozorem. Jest niebezpieczna.

– Czyżby? Przecież nie robi nic, tylko leży. Nie widziałem, żeby kiedykolwiek choćby wstała.

– Rozkaz to rozkaz, Cam. Rusz się, mamy obchód do skończenia.

Shiana uniosła powieki, gdy tylko kroki mężczyzn oddaliły się od jej celi. Nie wiedziała, ile czasu miało minąć do wizyty Virrena; nie wątpiła jednak, że odzyskanie kontroli nad ciałem akurat w tym momencie nie było wcale przypadkowe. Przełknęła ślinę, przypominając sobie polecenie Nevelli, za którym podążyło wspomnienie sztyletu przytkniętego do szyi Flynna.

Być może istniał jakiś sposób, aby wyplątać się z tego wszystkiego? Gdyby powiedziała Virrenowi prawdę, zapewniłby jej bratu bezpieczeństwo. Przynajmniej nie musiałaby kłamać. Nie musiałaby udawać cudownego ozdrowienia. Nie musiałaby zdradzać człowieka, który od samego początku okazywał jej jedynie dobroć.

Jęknęła, kiedy znamię rozgrzało się ponownie – lżej, ostrzegawczo. Bogini nie zamierzała pozwolić jej na uknucie własnego planu; uważnie śledziła każdy krok, każdą myśl, pojawiającą się w głowie dziewczyny. Może i oddała jej kontrolę nad ciałem, ale wcale nie zniknęła. Czaiła się gdzieś w umyśle, cicha, niewidzialna, śmiertelnie niebezpieczna.

Podniosła się do pozycji siedzącej, a gdy strażnicy wrócili z obchodu, nie zerkając nawet w jej stronę, zbliżyła się do krat. Mężczyźni w końcu ją zauważyli; uznałaby ich reakcję za przezabawną, gdyby tylko nie trawiła jej rozpacz. Obaj podskoczyli, a jeden chwycił się za serce w odruchowym wyrazie strachu.

– Co do kurwy?! – zawołał i wziął głęboki oddech.

– Czy mogłabym dostać trochę wody? – spytała cicho, zachrypniętym głosem, który zapewne jedynie spotęgował niepewność strażników.

– To jakiś podstęp, wiedźmo?!

Shiana skuliła się mimowolnie, słysząc nienawiść w głosie mężczyzny. Cofnęła się o krok, zanim zdołała zapanować nad ciałem; czuła się dokładnie tak, jak wtedy, gdy przemierzała ulice Irinei w poszukiwaniu jedzenia. Odzwyczaiła się od podobnego traktowania, nawet jeśli teraz wydawało jej się znacznie bardziej uzasadnione niż wtedy.

Wówczas była jedynie biedna. Teraz? Nie nazywałaby siebie wiedźmą, ale prawda przyprawiała ją o dreszcze przerażenia. Nie posiadała żadnych specjalnych mocy, wprost przeciwnie. Towarzyszyła jej bezsilność – absolutny brak sprawczości i kontroli nad własnym życiem.

Naprawdę jestem jak marionetka, uświadomiła sobie z bólem. Przez głowę przemknęła jej myśl, że najrozsądniejszą rzeczą byłoby pozwolenie, aby śmierć zabrała ją, zanim wykona polecenie Bogini. Potem przypomniała sobie, że Nevella była śmiercią. Z całą pewnością znalazłaby sposób, aby przywrócić Shianie życie – albo powstrzymać przed jego odebraniem.

– Proszę – wyszeptała i podniosła wzrok na strażnika, który wciąż przyglądał jej się podejrzliwie. – Tylko odrobinę wody.

Mężczyźni wymienili spojrzenia. Jeden z nich w końcu ruszył w stronę zamkniętych drzwi. Wrócił po chwili z naczyniem, które następnie wsunął w niewielki otwór, służący do podawania więźniom jedzenia. Dopiero gdy odsunął się na bezpieczną odległość, Shiana odważyła się postąpić kilka kroków naprzód.

Bez zastanowienia wypiła zawartość kubka, zdając sobie sprawę z tego, jak spierzchnięte były jej wargi. Woda nie wystarczyła, żeby ugasić pragnienie w całości, ale wolała nie prosić o więcej w obawie przed rozgniewaniem strażników. Usiadła z powrotem na śmierdzącej pryczy, starając się nie zwracać uwagi na jej opłakany stan. Skrzywiła się na myśl, że Virren – przystojny wojownik – będzie patrzył na nią w takim wydaniu, jednak grymas pogłębił się, gdy zdała sobie sprawę z tego, jak bez znaczenia były podobne spostrzeżenia.

Miała jeszcze trochę czasu, by wymyślić wiarygodne wyjaśnienie, dlaczego obudziła się z letargu – i co właściwie stanowiło jego przyczynę. Wiedziała, że mężczyzna nie uwierzy jej od razu, ale cena porażki była zbyt wysoka, żeby Shiana choćby dopuszczała do siebie taką możliwość. Wcale nie sądziła, aby Virren – czy inni Eshaar – zasługiwali na śmierć, jednak jaki miała wybór?

Flynn był dla niej wszystkim. Nie umiałaby spojrzeć sobie w oczy, gdyby pozwoliła go skrzywdzić – albo skrzywdziła go samodzielnie. A czy będziesz umiała spojrzeć sobie w oczy, jeśli zdradzisz Virrena?, pomyślała i zacisnęła powieki.

***

Virren westchnął ciężko, patrząc na Deleinę, która za wszelką cenę próbowała dotrzeć do lochów bez jego pomocy. Sapała głośno, podczas gdy krople potu coraz gęściej rosiły jej czoło.

– Musisz być taka uparta? – wymamrotał, a ona prychnęła.

– Muszę stanąć na nogi, Dal'var. Erhad czeka. Skoro odmawiasz wyjazdu w pojedynkę, nie zamierzam opóźniać podróży swoją słabością.

Duma bez wątpienia była zarówno zaletą, jak i wadą kobiety. Virren nie sądził, by kilka dni zwłoki rzeczywiście zrobiło aż taką różnicę – szczególnie ze względu na Shianę, która wciąż nie wykazywała choć cienia poprawy. Nie żeby znacząco na to liczył; na własne oczy widział przecież dręczące ją demony. Niemalże zginął z ich rąk. Nie zmieniało to jednak faktu, że dziewczyna musiała ruszyć w drogę z nimi. Jej rola w całym zamieszaniu mogła być znikoma, ale skrywała w sobie odpowiedzi na pytania, na których zależało im najbardziej.

– Dobrze wiesz, że nie odmawiam wyjazdu tylko przez wzgląd na ciebie – powiedział, wywracając oczami.

– Wcale nie wiem. Właśnie dlatego idziemy teraz do tych cholernych lochów – odwarknęła Deleina i przyspieszyła, wbrew zmęczeniu.

Tym razem nie odezwał się ani słowem, zrównując się z nią bez większego trudu. W końcu – po szalenie długiej mordędze – dotarli do wilgotnego, ciemnego korytarza, na końcu którego zastali milczących, spiętych strażników. Virren zmarszczył brwi, podążając wzrokiem za spojrzeniami mężczyzn. Stanął w miejscu, gdy dostrzegł Shianę, siedzącą w kącie swojej celi; była przytomna, sądząc po lekkim kołysaniu ciała, które dostrzegał nawet w półmroku.

– Panicz Dal'var! – powitali go strażnicy, a głowa Shiany odwróciła się gwałtownie.

Virren odepchnął od siebie wspomnienie drobnych palców, zaciskających się na jego gardle z nadludzką siłą. Kobieta, siedząca w celi, przypominała raczej przerażone zwierzę niż istotę, która próbowała odebrać mu życie. Pytanie, na jak długo, pomyślał smętnie.

– Od kiedy jest przytomna? – spytał cicho, gdy fala niepewności przetoczyła się przez jego ciało.

– Od kilku godzin. Kiedy przejmowaliśmy wartę, wyglądała na martwą. Potem nagle wstała i zaczęła gadać – powiedział Cam, a Gallen zawtórował mu nieobecnym kiwaniem głową.

– Podejrzane – mruknęła Deleina. – Dlaczego nagle miałaby odzyskać kontrolę?

Virren zastanawiał się nad tym samym. Wątpił, by istota mieszkająca w ciele Shiany – Bogini, jak podejrzewał – tak po prostu odeszła. Musieli zachować ostrożność.

Z wahaniem podszedł do krat, by lepiej przyjrzeć się dziewczynie. Milczała, ale doskonale wiedział, że całe jej ciało zastygło w oczekiwaniu – może nawet strachu. Była wychudzona, upokarzająco brudna i zaniedbana. Mimowolnie poczuł ukłucie żalu w sercu, wiedząc, że on sam przyczynił się do stworzenia tak marnego obrazu, zabraniając strażnikom wchodzenia do celi.

– Shiano? – odezwał się cicho, a łzy popłynęły po jej twarzy, jakby nie potrafiła ich dłużej powstrzymywać.

– To j-ja – przyznała i skuliła się nieznacznie. – Nie wiem, na jak długo, ale...

Spuściła głowę, jedynie potęgując ból, ściskający serce Dal'vara. Przypomniał sobie rozpacz jej brata, błagającego o pomoc, zadającego pytania, na które Virren sam poszukiwał odpowiedzi. Nie widział krzty sprawiedliwości w tym, co spotkało rodzeństwo. Już wtedy, kiedy widział ich po raz pierwszy, czuł się zobowiązany, by spróbować im pomóc. A teraz? Teraz sam dołożył cegiełkę do ich nieszczęścia.

– Mam nadzieję, że rozumiesz, dlaczego musiałem cię tutaj umieścić – powiedział cicho, czym wywołał grymas wstydu na jej twarzy.

– Powinieneś był mnie zabić. Tak byłoby lepiej.

– Wciąż istnieje taka opcja – wtrąciła się Deleina, a Shiana dopiero teraz zwróciła uwagę na kobietę, stojącą nieopodal strażników. – Stanowisz zagrożenie, nawet jeśli chwilowo sprawiasz wrażenie poczytalnej.

– Deleino – skarcił ją Virren, chociaż wiedział, jak wiele prawdy kryło się w słowach kobiety. – Póki co nie mamy powodów do podejmowania tak drastycznych...

– Skończ pierdolić, Dal'var!

Strażnicy poruszyli się nerwowo na słowa obcej kobiety, która odważyła się podnieść głos na ich zwierzchnika. Virren uspokoił ich gestem; ze wszystkich osób Deleina miała najwięcej powodów, by chcieć śmierci dziewczyny – a raczej końca koszmaru, w którym żyli od zbyt długiego czasu. Mogła udawać silną, niezachwianą, ale rzeź w Świątyni wracała od niej każdej nocy wraz ze wspomnieniami twarzy poległych w niezwykle brutalny, groteskowy sposób. A Shiana – nawet jeśli nie miała na nic wpływu – była potencjalnym narzędziem zbrodni.

– Próbowała cię zabić. Nie wiemy, ilu ludzi udało jej się skrzywdzić. Gdyby nie fakt, że może okazać się w jakiś sposób użyteczna, już dawno byłaby martwa.

Nawet z odległości widział szok na twarzy dziewczyny; jej usta rozchyliły się nieznacznie, by zacisnąć się sekundę później, gdy próbowała powstrzymać ich drżenie. Zupełnie, jakby dotarło do niej, w jak dużych tarapatach się znalazła.

– Shiana jest ofiarą, Leini – powiedział spokojnie Virren, marszcząc brwi. – Sądzisz, że brałaby udział w czymś tak okropnym, gdyby miała wybór?

– Sądzę, że twoja naiwność naprawdę nie zna granic – odparła Martes i pokręciła głową. – Ile razy ludzie muszą cię zawieść, żebyś w końcu przejrzał na oczy?

Coś w jej tonie sprawiło, że skrzywił się mocno, dotknięty do żywego. Ostatnio wszystko – i wszyscy – zdawali się za wszelką cenę dążyć do udowodnienia mu, jak ślepy był.

– Gdybym była tobą, uważałabym na słowa.

Spojrzał w kierunku wejścia do lochów z zaskoczeniem, które jedynie nasiliło się, gdy dostrzegł Ilię. Jego narzeczona stała dumnie wyprostowana, mierząc Deleinę krytycznym wzrokiem.

– To właśnie naiwności Virrena zawdzięczasz życie, gdyż naiwnie wierzył w twoje ozdrowienie. Gnał dniami i nocami, by dowieźć cię do Keshiru na czas – dodała i uniosła brwi. – Może jednak powinien był cię zostawić?

– Ilio... – westchnął Dal'var, ze zdumieniem obserwując nagłą łagodność na twarzy księżniczki, gdy tylko przeniosła na niego spojrzenie. – Co tu robisz?

– Oprócz bronienia twojego imienia? – prychnęła i podeszła bliżej. – Przyszłam zobaczyć, jak ma się kobieta, która próbowała uśmiercić mego przyszłego męża.

Virren zerknął kątem oka na Shianę, która przyglądała się Ilii z niekrytym podziwem, nawet mimo tragicznej sytuacji. Jego uwaga szybko skupiła się jednak na Deleinie, odgrywającej właśnie teatralny atak kaszlu.

– Przepraszam, co?! – spytała Martes, zerkając to na niego, to na księżniczkę. – Kiedy do tego doszło?!

– Nie zdążyłem ci niczego wyjaśnić – mruknął Virren, a Ilia raz jeszcze prychnęła.

– Nawet gdybyś miał cały czas świata, nie chciałbyś niczego wyjaśniać – mruknęła, po czym ruszyła w stronę celi Shiany, mijając go z gracją. – Strażnicy, otwórzcie drzwi.

– Co?! Ili, nie możesz! – zaprotestował i wyciągnął rękę, powstrzymując mężczyzn od dostania się w pobliże krat.

– Ktoś musi, jeśli kiedykolwiek chcemy ruszyć do Erhadu – oznajmiła Ilia. – Trzeba ją przesłuchać. Być może rzeczywiście odzyskała zmysły, a być może będziemy wieźć ją spętaną jak zwierzę. Tak czy inaczej musi być gotowa do podróży jak najszybciej.

Eshaar nie mogli z tym dyskutować. Virren zastanawiał się, czy księżniczka planowała jechać z nimi – jej słowa zdecydowanie na to wskazywały. I choć czuł ścisk w żołądku na myśl o zabraniu Ilii do Erhadu, wiedział, że w tej sytuacji nie mógł oczekiwać od niej potulnego czekania na jego powrót.

– Dobrze, że chociaż jedno z was ma głowę na karku – mruknęła Deleina i chwyciła rękę Virrena, zmuszając go do opuszczenia jej wzdłuż ciała.

Strażnicy niepewnie ruszyli w stronę celi, a gdy nie spotkali się ze sprzeciwem Dal'vara, otworzyli zamek.

– Wykąpcie ją, posprzątajcie tu, a potem zaprowadźcie do komnaty przesłuchań – wydawała polecenia Ilia. – Zmarnowaliśmy już dość czasu.

Mógł jedynie stać i wpatrywać się w nią ponurym wzrokiem. Nie wiedział, kiedy zdążyła stać się kobietą, którą była obecnie. Może zawsze nią była? Zaczynał powoli wątpić w to, co do tej pory uważał za prawdziwe. Zaszantażowała cię, przypomniał sobie. Wielokrotnie próbowała tobą manipulować.

Nie mógł jednak powstrzymać myśli, że w chwilach zwątpienia, które ostatnio dręczyły go zarówno we śnie, jak i na jawie, potrzebował czyjegoś wsparcia. Kogoś, kto zabierze choć część ciężaru, który na co dzień spoczywał na jego barkach. Kogoś, kto potrafił za wszelką cenę dążyć do tego, czego pragnął.

Niegdyś patrzył na świat w niezwykle prosty sposób; widział zło, widział dobro, oddzielone od siebie wyraźną granicą. Zło – nieważne jak małe – nigdy nie zasługiwało na pochwałę. Kłamstwa, manipulacje... Gardził nimi bezgranicznie, nawet jeśli w pozycji władzy przydawały się nadzwyczaj często. Wybrał inną drogę – a przynajmniej właśnie to powtarzał sobie za każdym razem, kiedy sprawy zaczynały przybierać zły obrót. Wierzył, że każda trudność jedynie przybliżała go do osiągnięcia równowagi, harmonii...

Tymczasem nawet sam Aesir zdawał się nie respektować ustalonych przez siebie zasad. Świat zaś toczył się w kierunku zagłady, czego żadne dobro nie mogło zmienić. Być może potrzebował więc osób takich jak Ilia, Deleina czy Ralia, które nie wzbraniały się przed poświęceniem własnej moralności, jeśli w grę wchodziło ocalenie innych.

Chciał jednak wierzyć, że one również potrzebowały jego – by nie zgubić się na ścieżce skrytej w mroku. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro