Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25. Bliskość

Ralia oparła się o ścianę, przymykając oczy z wysiłku. Pot spływał jej po czole, podczas gdy dreszcze przebiegały przez ciało w nieregularnym rytmie. Wiedziała, że gdyby tylko uniosła powieki, zobaczyłaby ciemność, stopniowo znikającą z pola widzenia, by w końcu rozpłynąć się całkowicie. Przez ostatnie tygodnie poznała ten schemat aż za dobrze; Hirion zadbał o nieskończenie wiele okazji do nauki kontroli jej... Daru.

Okazało się zresztą, że nie musiał wcale daleko szukać. Wystarczyło zaledwie przejść się ulicami Erhadu, aby zobaczyć ogrom cierpienia, jaki wiązał się z przetaczającą się przez kraj falą zaginięć. Miasto, w którym nigdy nie brakowało żebraków i bezdomnych, lgnących do stolicy niczym ćmy do światła, zamieniło się niemalże w obozowisko pozbawionych życia istot, mających niewiele wspólnego z ludźmi. Bił od nich mrok, gęsty, duszący, który Ralia zdążyła poznać aż za dobrze; za każdym razem, gdy używała swoich zdolności, zdawała się tonąć pośród ciemności. Dawała się jej pochłonąć, przenieść w próżnię – również niepokojąco znajomą.

Bała się, że w końcu utknie w niej na zawsze, zdana na łaskę tajemniczej kobiety – Bogini, choć uporczywie odmawiała nazwania jej po imieniu. Niezmiennie była jednak sama, pozbawiona drogi ucieczki. Próbowała wszystkiego, aby wydostać się z przesiąkniętego mrokiem miejsca, ale jej wysiłki spełzały na niczym. Potrzebowała kilkunastu prób, zanim zrozumiała, że ucieczka oznaczała powrót do samej siebie – i to właśnie w sobie powinna szukać wyjścia.

Także przed chwilą podążała za srebrzystymi nićmi, które zdawały się prowadzić głęboko w umysł – głębiej i głębiej, i głębiej. Liczyła krok za krokiem, aż cyfry zamieniały się w liczby, a te z kolei w niekończącą się sekwencję, niemożliwą do zapamiętania. Uporczywie brnęła jednak przed siebie, dopóki nie dotarła do kłębiących się obłoków srebrzystego światła. A gdy wyciągała do nich dłoń, ciemność zaczynała się rozmywać, ustępując miejsca niewyraźnym konturom rzeczywistości. Mieszanina barw raziła w oczy, zapachy odurzały intensywnością, dźwięki zdawały się otulać ciało, ostatecznie przywracając je do życia.

Ralia wypuściła drżące powietrze raz jeszcze i powiodła wzrokiem po zgromadzonych wokół mieszkańcach. Patrzyli na nią z przestrachem, ale i uwielbieniem, znacznie wykraczającym poza zwykłą wdzięczność. Skrzywiła się z niesmakiem, raz jeszcze przeklinając w myślach Aesira. Tęskniła za czasami, gdy niosła na barkach ciężar upokorzenia; w jakiś sposób był znacznie łatwiejszy do zniesienia niż... to.

– Myślelim, że Tevan już taki zostanie. Po stokroć dzięki ci, pani!

Ralia zignorowała kobiecy głos; zamiast tego zatrzymała wzrok na rozglądającym się dookoła mężczyźnie w sile wieku, który jeszcze przed chwilą nie miał w sobie nawet krzty życia. Wyglądał na przerażonego, zdezorientowanego do szpiku kości, czemu wcale się nie dziwiła.

– Czy pamiętasz, co się stało? – spytała cicho, a jej głos zadrżał.

– J-ja... Poszedłem na t-targ. Kupowałem ryby u starego Andersa, a tu nagle, jakby wyczarowana, pojawiła się przede mną kobita... – Tevan przełknął ślinę, trzęsąc się z nerwów. – Piękna była, oj piękna. Podobna do ciebie, pani.

Edelaan zamarła, gdy wszystkie mięśnie w ciele napięły się obronnie. W jakiś sposób wiedziała, że mężczyzna wcale nie zamierzał prawić jej komplementów, a kobieta, którą spotkał, rzeczywiście przypominała Ralię. Nie odezwała się jednak ani słowem, pozwalając mu kontynuować.

– Obiecała mi... No... Jakby to... – jąkał się, zerkając na swoją żonę, która tupała nogą zniecierpliwiona. – N-nie wiem, co za demon mnie opętał! Amishka, ja przysięgam!

– Skończże ględzić!

– Poszedłem za nią – wydusił mężczyzna. – Nie mogłem się powstrzymać, zupełnie jakby mie jaka zła siła omiotła!

– Łajza! – warknęła żona, ale Ralia powstrzymała ją, gdy tylko ruszyła w stronę zrozpaczonego mężczyzny.

– Co było dalej? – spytała stanowczo, rzuciwszy kobiecie ostrzegawcze spojrzenie.

– Zaprowadziła mnie do piwnicy. Upuściła mi krew...

– Jak to krew?! – odezwała się ponownie Amishka, ale mężczyzna nawet nie zwrócił na nią uwagi.

– Ja wiedział, że to nic dobrego, ale nie mogłem wyjść. Coś trzymało mie siłą w miejscu. A potem wzięła nóż, rozcięła dłoń, ale zamiast krwi... Pani, jakby smoła!

Mimowolnie wzdrygnęła się; nie potrzebowała wcale bardziej szczegółowego opisu, żeby umieć wyobrazić sobie ten widok. Odsunęła na bok obrzydzenie, ciągle wpatrując się głęboko w pełne przerażenia oczy mężczyzny.

– Pamiętasz coś jeszcze? – spytała, ale on jedynie jęknął.

Jego skóra stała się bledsza, gdy wspomnienie zawładnęło umysłem. Spojrzał nieprzytomnie na nadgarstek, na którym widniała niewyraźna blizna – zapewne pozostałość po spotkaniu z nieznajomą.

– Nadstawiła swoją rękę nad moją, a ta smoła... weszła we mie, jak jaki demon! Żywcem przypalała. Chyba żem zemdlał... Dopiero tyś mie wybudziła, pani.

– Tygodniami żeś tu zalegał! – warknęła żona, wyraźnie wściekła, że jej mąż wpakował się w kłopoty, idąc za nieznajomą. – Nie mówiłeś, nie piłeś! Od zmysłów odchodzilim!

– T-tygodniami? Bogowie! – jęknął Tevan i ukrył twarz w dłoniach.

Ralia zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym, czy chce zadawać kolejne pytanie; strach ścisnął jej gardło, zadając niemalże fizyczny ból. Podejrzewała, że mężczyzna może nie znać odpowiedzi, ale... Co, jeśli się myliła? Co, jeśli jego słowa miały zadać kolejny cios prosto w jej serce?

Westchnęła po chwili, przerywając kłótnię małżonków, która wydawała jej się zupełnie nieistotna.

– Czy ta kobieta... – zaczęła Ralia, gdy w pomieszczeniu zapadła cisza. – Czy powiedziała, jak ma na imię?

– Tessa. Znasz ją, pani?

Pokręciła głową, choć miała ochotę wrzasnąć z frustracji, bólu i wściekłości. Czy znała kobietę, którą opisywał Tevan? Szczerze wątpiła, nawet jeśli doskonale wiedziała, że w poprzednim życiu Tessa była jej matką. Ta nie zrobiłaby jednak żadnej z rzeczy, które opisywał mężczyzna. Nie próbowałaby uwieść nieznanego człowieka, nie zaprowadziłaby go do mrocznej piwnicy, nie skrzywdziłaby nikogo – choćby na to zasługiwał. Przede wszystkim nie znajdowałaby się w Erhadzie, tylko u boku swego męża, opłakującego zapewne jej zniknięcie.

– Nie. Ale zamierzam ją znaleźć i powstrzymać – powiedziała cicho, walcząc z palącymi łzami, cisnącymi się do oczu.

Bez kolejnego słowa odwróciła się na pięcie, po czym opuściła niewielkie domostwo, wychodząc na zalaną światłem ulicę. Na przekór grzejącemu słońcu, naciągnęła na głowę kaptur, chcąc ukryć twarz przed ciekawskimi spojrzeniami. Musiała wrócić do swych komnat, by choć na chwilę znaleźć ciszę i spokój. Miejsce, w którym mogłaby pozwolić sobie na łzy, na przeżycie żałoby, którą odsuwała w czasie zdecydowanie za długo.

***

Gdy tylko dotarła do pałacu, jeden ze służących natychmiast pokrzyżował jej plany.

– Pani... Król Hirion wzywa cię do sali obrad. Przybyli inni Eshaar – powiedział, ukłoniwszy się z szacunkiem.

Ralia przymknęła oczy, w pierwszej chwili zakładając, że mężczyzna miał na myśli Caspara i Virrena. Szybko przypomniała sobie, jak rzadko pałacowa służba odnosiła się do Silveriusa mianem Eshaar – dla nich wciąż był przecież księciem, dziedzicem tronu, któremu służyli w stopniu równym, co królowi. Jeśli zaś nie chodziło mu o niego...

Ruszyła z miejsca, zostawiając służącego w tyle. Przebywała tu od tak długiego czasu, że doskonale znała drogę, prowadzącą do sali obrad; nie potrzebowała eskorty, ale też nie zaprotestowała przeciwko towarzystwu mężczyzny. Zapewne otrzymał polecenie, aby przyprowadzić ją za wszelką cenę, co tylko podsyciło niepokój, który niespodziewanie wkradł się w serce Ralii, jedynie potęgując panujący w nim rozgardiasz.

Przekroczyła próg komnaty i zamarła na widok Kylmira oraz Istalira – brudnych, zmęczonych, z grobowymi minami. Wydawali się jednak nienaruszeni, nawet jeśli nie przybywali z dobrymi wieściami.

– Edelaan. Usiądź – powitał ją Hirion, a jego głos był pełen zmęczenia oraz frustracji, tak bardzo zresztą znajomej.

Nie protestowała; zajęła miejsce przy stole, raz jeszcze przenosząc spojrzenie na Eshaar. Jedynie Istalir zdobył się na cień uśmiechu, który jednak zgasł szybko, zastąpiony powagą.

– Co się stało? – spytała bezpośrednio, a oni wymienili spojrzenia. – Nie byłoby was tu, gdybyście nie mieli jakichś informacji. Virren i Caspar was tu przysłali?

– Nie. Musieliśmy się z nimi minąć w trakcie drogi. Król Hirion poinformował nas, że ruszyli w stronę Świątyni – sprostował Kylmir.

– W takim razie... – ponagliła, co nie spodobało się mężczyźnie.

– Wysyła nas starszy Faell. Świątynia zamieniła się w azyl dla ofiar. Ludzie z całego Darenaru zaczęli napływać do nas w poszukiwaniu pomocy. Skoro uzdrowiciele nie są w stanie nic zrobić... – urwał, krzywiąc się z niesmakiem, a Ralia przymknęła oczy.

– Jak trwoga, to do Boga! – rzucił Istalir z typową dla siebie wesołością. – Miałaś rację, jak się okazuje.

– W każdym razie... – powiedział Kylmir, posławszy młodszemu Eshaar krzywe spojrzenie. – Faell postanowił zwołać jeszcze jedną naradę. Świątynia nie jest gotowa na przyjęcie tak wielu osób. Przybylibyśmy tutaj szybciej, ale zatrzymali nas ludzi nad jeziorem Iv. Dziesiątki, może nawet setki ofiar – zamilkł, pozwalając, aby grymas pojawił się na twarzy. – Jakby tego było mało, ich rodziny również pogrążają się w chorobie. Niektórzy umierają z wycieńczenia, upału, głodu... Przysięgam, nigdy nie widziałem czegoś takiego.

– Rada jest wściekła, że zatailiśmy przed nimi tyle... szczegółów – dodał strapiony Istalir.

– Pytanie, dlaczego Rada nie zorientowała się wcześniej – mruknęła Ralia, po czym westchnęła ciężko, próbując wyrzucić z głowy obraz dziesiątek ciał, leżących na piasku w oczekiwaniu na śmierć.

– Ponieważ Rada od lat skupia się na podtrzymaniu iluzji czegoś, co nie istnieje – stwierdził Hirion. – Nie tak prosto przekonać lud do wiary w Boga, który nie dba o jego dobro.

– Dbanie o dobro ludu jest twoim zadaniem, Wasza Wysokość – odparł Kylmir. – Aesir...

– Aesir już dawno przestał słuchać.

Wszyscy spojrzeli na Ralię, której cichy głos położył kres dyskusji, zanim jeszcze zdążyła się rozpocząć.

– Caspar i Virren ruszyli do Świątyni, aby wtajemniczyć was w to, co się wydarzyło. Skoro jednak się minęliście...

Wzięła głęboki wdech, po czym zaczęła opowiadać. Z każdym słowem obaj wydawali się coraz bardziej przerażeni; zapadali się na krzesłach, przytłoczeni ciężarem, który dla Ralii i Hiriona stał się już niemalże znośny. Gdy skończyła, w pomieszczeniu zapadła cisza.

– To wszystko jest... – zaczął Istalir, po czym położył głowę na blacie stołu, na moment zapominając, że znajdował się w obecności króla.

– Posiadasz Dar uzdrawiania? Przywracania ludziom życia? – spytał z niedowierzaniem Kylmir. – Dlaczego, do cholery, nie zrobiłaś nic wcześniej?!

– Bo nie wiedziałam – wycedziła Ralia. – Przez lata wierzyłam, że Aesir zwyczajnie pozbawił mnie tego zaszczytu. I nigdy nie wyprowadził mnie z błędu. Zabronił mi wyznawania wam prawdy. Nigdy też nie cofnął swojego zakazu, więc, jak widzisz, w końcu rzeczywiście stałam się zdrajczynią, zupełnie taką, za jaką mnie uważaliście.

– Dlaczego Aesir miałby postąpić w taki sposób?

– Jestem już naprawdę zmęczona odpowiadaniem na to pytanie. Zadawałam mu je nieskończenie wiele razy, w zamian otrzymując jedynie milczenie. Kimkolwiek jest istota stojąca za całym tym gównem, zdaje się wiedzieć więcej na temat planów Aesira niż my. – Ralia pokręciła głową.

Zastanawiała się, czy powinna powiedzieć im o obietnicy – a może propozycji, którą złożyła jej staruszka podczas ostatniego spotkania. Widziała jednak w oczach Kylmira wściekłość, nieufność. Skoro wątpił w jej lojalność nawet po tym, co usłyszał, zapewne nie miałby problemu, by posądzić ją o zdradę, gdyby tylko wiedział.

– Mówiła o Aesirze... wiele rzeczy. Mówiła, że odebrał jej wszystko, a ogrom jego okrucieństwa nie zna granic. Że żadne legendy nie są w stanie go opisać.

– Ponieważ to, co robi z ludźmi, nie jest wcale okrutne? – zakpił Istalir, ale został zignorowany.

Hirion zmrużył oczy; coś w jego postawie zmieniło się, zmuszając pozostałych do ponownego zamilknięcia. Król przez moment wpatrywał się nieobecnie przed siebie, aż w końcu utkwił wzrok w Ralii.

– Wiesz, kim ona jest? – spytał, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, uśmiechnął się zimno. – Musisz wiedzieć.

– Podejrzewać – sprostowała od razu. – Nigdy tego nie powiedziała.

– A jednak nie ma zbyt wielu Bogiń, zdolnych do czegoś takiego, czyż nie? – Hirion uniósł brwi. – Nie zachowało się również wiele legend na temat Paerisa... Poza tą jedną, w której Aesir zesłał swoich Eshaar, by wymordowali całą Chalę. Pewnie ją znacie?

Kylmir skinął sztywno głową, walcząc ze złością. Wyraźnie nie podobał mu się ton króla, jak i przypomnienie o wydarzeniach, które sprawiły, że Eshaar budzili postrach wszędzie, gdzie się nie pojawili. Istalir zaś siedział nieruchomy, wsłuchując się w słowa monarchy z napięciem.

– Napotkałem kiedyś bardzo ciekawą wersję tejże legendy. Oczywiście uznałem ją za wymysł spaczonego umysłu, ale teraz wydaje mi się niemalże prawdopodobna – ciągnął król, wyraźnie napawając się sytuacją.

– Nie mamy na to czasu – warknęła Ralia. – Aesir milczy, bo, jeśli wierzyć Bogini, sprawy zaszły na tyle daleko, że nie jest już w stanie się z nami kontaktować. Jest zbyt słaby. Jeśli masz coś do powiedzenia, zwyczajnie mów.

Hirion przekrzywił głowę w niemym ostrzeżeniu, choć wiedziała, że nie był prawdziwie zły. Zdążyła już nauczyć się czytać między wierszami, gdy chodziło o monarchę – nawet jeśli jej ton mógł budzić szok u postronnych obserwatorów. Nie odważyłaby się zresztą odezwać w ten sposób, gdyby w pomieszczeniu znajdowali się również doradcy króla.

– Paeris i Nevella byli boską parą kochanków. Bogini Życia i Śmierci oraz Bóg Czasu... Według tej samej legendy, to właśnie oni stali za stworzeniem świata, a nie Aesir – odezwał się w końcu Hirion, rezygnując z kontynuowania przedstawienia.

– Niedorzeczne – burknął Kylmir, ale władca jedynie posłał mu ostre spojrzenie.

– Niedorzeczne, w istocie. A jednak to, co ma miejsce, to akt boskiej zemsty. Któż więc miałby lepszą motywację niż Bogini, której Aesir odebrał wszystko? Zarówno ukochanego, jak i władzę nad całym światem?

– Jeśli to prawda... – zaczął Kylmir, po czym umilkł, gdy dotarła do niego waga słów, które zawisły w powietrzu, choć nie zostały wypowiedziane.

Jeśli legenda okazałaby się prawdziwa, stali u progu wojny, wywołanej przez Boga, któremu ślubowali wierność, a który okłamywał ludzkość na każdym kroku.

Ciszę przerwał jęk drzwi do komnaty, które otworzyły się, ukazując sylwetkę Caspara Silveriusa. Ralia mimowolnie drgnęła, gdy umysł rozświetlił się wspomnieniem ich pocałunku. Wystarczyło jednak zaledwie jedno spojrzenie na księcia, by ponownie wyparła z głowy ich ostatnie spotkanie; Caspar wyglądał okropnie. Włosy zwisały posklejane potem oraz kurzem, zadbana zwykle szata odpychała zarówno brudem, jak i zapachem, a spojrzenie...

Przypominał szaleńca, dręczonego koszmarami nawet na jawie. Hirion zerwał się z miejsca, chcąc ruszyć w stronę syna, ale zatrzymał się, gdy książę osunął się na ziemię, a jego kolana uderzyły w posadzkę z głuchym jękiem. Łzy spłynęły po brudnej skórze, znacząc szlaki na policzkach. Dopiero teraz Ralia dostrzegła, że szaty Caspara nie były jedynie zakurzone – plamiło je coś, co odruchowo wzięła za krew.

– Nie musimy udawać się do Świątyni – wymamrotał nieobecnie młody Silverius.

– Co się stało, synu?! – spytał nagląco Hirion, a Caspar uniósł wzrok.

Spojrzał prosto w oczy Ralii. Natychmiast zapragnęła pokonać dzielącą ich odległość i otoczyć go ramionami – zupełnie tak, jak on trzymał ją, gdy obudziła się ze śpiączki. Wiedziała jednak, że patrzyło na nich zbyt wiele osób, a wcześniejsze postanowienie trzymania się z daleka, wcale nie straciło zasadności.

Ofiary okazały się nimi nie być. Ci biedni ludzie, którzy przybyli do Świątyni po pomoc... – Caspar przełknął ślinę i zacisnął dłonie w pięści. – Wymordowali wszystkich. Radę, adeptów, wszystkich.

Świat zawirował, a kontury otaczającego ją pomieszczenia rozmyły się niebezpiecznie, gdy dotarł do niej sens słów księcia. Przez moment nie umiała oddychać. Wsłuchiwała się w szaleńcze bicie swojego serca, choć jak przez mgłę docierała do niej wrzawa, która wybuchła dookoła. Słyszała Kylmira, rozpaczliwie wyrzucającego z siebie kolejne pytania. Słyszała tubalny głos Hiriona, próbującego zmusić Eshaar do powściągnięcia emocji.

Na pierwszy plan wysuwało się jednak echo rozmowy z Boginią – jej słowa, które wtedy wydawały się jedynie złośliwym sposobem na wyrażenie swego triumfu, niczym więcej. Teraz zaczęły ciążyć Ralii, przygniatając ją, dusząc oraz tłamsząc.

Jeśli przyszłaś tu po pozostałych, spóźniłaś się.

Nie zdołała powstrzymać rzezi, której dopuścili się ci, znajdujący się pod kontrolą Bogini. Nie zdołała dotrzeć do nich, zanim...

– Caspar – odezwała się cicho, a wrzawa dookoła ustała. – Jesteś pewny, że to były ofiary?

– Deleina jest tego pewna.

– W takim razie wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie. Erhad... – powiedziała, a wiązanka przekleństw wyrwała się z ust króla.

– Do diaska, nie pomyślałem o tym – warknął Hirion, ściskając skronie. – Moi ludzie od jakiegoś czasu sprowadzają tutaj ofiary. Odkąd Ralia odkryła swój... Dar. A nawet i bez tego nie było ich mało. Jeśli oni wszyscy zwrócą się przeciwko nam...

– Czy Edelaan nie może ich uleczyć? – spytał Kylmir, a król prychnął wściekle.

Tym razem Ralia musiała przyznać mu rację; jej Dar nie miał żadnego znaczenia w obliczu setek, może tysięcy istnień dotkniętych mrokiem.

– To nie jest takie proste. Nie nazwałabym tego leczeniem, raczej przywracaniem energii. A ta nie bierze się znikąd. Jeśli próbowałabym pomóc zbyt wielu osobom jednocześnie, równie dobrze mogłabym zamienić się z nimi miejscami – wymamrotała Ralia.

– Jaki więc z tego pożytek?!

– Zadaj to pytanie swojemu Bogu – wtrącił się król, zanim Edelaan zdążyła odpowiedzieć Kylmirowi. – To oraz wiele innych.

– Kłótnie nie zwrócą im wszystkim żyć – mruknął Caspar, raz jeszcze zwracając na siebie uwagę. – Powinniśmy jednak zabezpieczyć możliwie wiele potencjalnych... morderców – dodał, krzywiąc się na własne słowa.

Jego oddech dopiero teraz zaczął się wyrównywać, oddając pole zmęczeniu – nawet wyczerpaniu.

– Zajmę się tym – oznajmił Hirion i złagodniał. – W tym stanie nie zdasz nam się na wiele. Odpocznij. A wy – zwrócił się do Kylmira – powinniście znaleźć sposób, by ściągnąć do Erhadu pozostałych Błogosławionych. Zakładam, że nie wszyscy byli w Świątyni. Będziemy potrzebować ludzi, jeśli...

Nie musiał kończyć. Wszyscy wiedzieli, co wisiało w powietrzu.

– Virren udał się do Keshiru. Przyjął propozycję Ilii. Pozostaje nam czekać na wsparcie ze strony Asheinu, choć zapewne trochę to potrwa – powiedział Caspar i dźwignął się z kolan.

Zachwiał się niebezpiecznie, a król natychmiast chwycił go za ramię, pomagając utrzymać pion. Spojrzał na Ralię i subtelnym skinieniem głowy nakazał jej pomoc. Zanim jednak zdążyła wstać, walcząc ze wciąż szalejącym sercem, książę spojrzał na nią błagalnie.

Nie wiedziała, czy prosił, aby pozostała na swoim miejscu, czy może poszła za nim. Uznała jednak, że nie potrafiła zwyczajnie go zostawić – nie, kiedy w jego oczach wciąż błyszczała rozpacz. Sama także pragnęła uciec od pełnego wyrzutu spojrzenia Kylmira, od Hiriona, od własnych myśli.

Nie powinnaś uciekać, dając mu jednocześnie nadzieję, wyrzuciła sobie, ale jej ciało zrobiło już swoje: wstała i podeszła do księcia, wślizgując się pod jego ramię. Caspar oparł się na niej z ulgą, a Ralia robiła wszystko, by tylko zignorować wzrok Istalira, który – na przekór ponurej atmosferze – wyszczerzył się znacząco.

– Gdyby coś się stało... – powiedział książę, zanim opuścili pomieszczenie, a Hirion skinął głową.

Gdy tylko znaleźli się za drzwiami, część ciężaru Caspara zniknęła. Jego krok zyskał zaś sprężystość, nawet jeśli wciąż wydawał się absolutnie wyczerpany. Nie przestał jej obejmować, jednak Edelaan miała wrażenie, że nie chodziło już o fizyczne wsparcie, a o coś znacznie bardziej przyziemnego – potrzebę kontaktu czy bliskości, którą rozumiała aż za dobrze, choć zdrowy rozsądek podpowiadał, jak fatalnym pomysłem było poddanie się emocjom.

Z każdym krokiem znajdowali się coraz bliżej komnat księcia, a jej niepewność rosła – podobnie jak dziwne zawstydzenie, zmieszane z ekscytacją, która mimowolnie zalewała ciało, gdy tylko wspominała Caspara. Powinna zwyczajnie zostawić go pod drzwiami i odejść, ale od początku wiedziała, że nie będzie w stanie, nie tylko ze względu na uczucie, które zrodziło się między nimi, mimo wszelkich przeszkód. Niezależnie od tego, jak bardzo próbował ukryć swoją rozpacz, ta wydawała się wprost namacalna. Jak więc mogłaby zostawić go w potrzebie?

Silverius otworzył drzwi, po czym wepchnął Ralię do środka, zapewne doskonale świadomy toczącej się w jej głowie bitwy. Mimowolnie wywróciła oczami, co skwitował niewielkim uśmiechem. Nie widziała w nim jednak żadnej wesołości.

– Nie dziś, Ral. Błagam. Nie mam siły walczyć – poprosił cicho i zdjął płaszcz.

Rzucił go na podłogę, nie przejmując się niczym – ani nikim. W ślad za płaszczem poszła zbroja, a za nią czarna koszula. Obserwowała go niepewnie, czując się niczym podlotek, który nigdy wcześniej nie widział mężczyzny. Zmusiła się do zachowania spokoju, śledząc wzrokiem każdy fragment odsłoniętej skóry – częściowo chcąc upewnić się, że nic mu nie dolegało, a częściowo ponieważ nie była w stanie się powstrzymać.

Nawet w tak ponurej, pozbawionej radości sytuacji, skłamałaby, próbując umniejszyć piękno Caspara. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek myślała o nim w tych kategoriach, ale... Tak wiele się zmieniło. Nie wiedziała nawet kiedy, ale stał się w jej oczach nie tylko dziedzicem tronu; widziała mężczyznę, silnego, charyzmatycznego – nader aroganckiego, co z jakiegoś powodu nie drażniło jej już tak bardzo. Widziała subtelne zarysy mięśni, które spędziłyby sen z powiek niejednemu artyście, pragnącemu odwzorować idealne ludzkie ciało. Zapewne mogłaby podziwiać je w nieskończoność, ale na pierwszy plan niezmiennie wysuwało się cierpienie, widoczne w każdym geście, w każdym kroku i oddechu.

Oddałaby wiele, byle tylko zobaczyć jego figlarny uśmiech – niczym niewymuszony, naturalny.

Książę podszedł do odsłoniętej sztalugi, wbijając w nią nieprzytomne spojrzenie. Na moment znieruchomiał, czym zdołał uśpić czujność Ralii. Kiedy chwycił za krawędzi płótna i szarpnął gwałtownie, posyłając obraz oraz podtrzymującą go konstrukcję na ziemię, Edelaan drgnęła zaskoczona.

Mężczyzna splótł dłonie na karku, przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu. Dopiero po kilku minutach opadł na krzesło i oparł łokcie o kolana, czym skutecznie pozbawił Ralię widoku na swoją twarz. Z wahaniem podeszła więc bliżej, po czym uklęknęła przed nim i zmusiła do spojrzenia jej w oczy.

– Cas... – wyszeptała na widok łez, ponownie spływających po jego twarzy.

– Nie mogę zapomnieć widoku ich ciał, Ral. Przygnałem tu przez pustynię tak szybko, jak pozwolił mi na to koń, bo za każdym razem, gdy próbowałem zasnąć czy chociaż zamknąć oczy, widziałem... – Jego głos urwał się, zanim szloch zdążył wydostać się z gardła. – Nie potrafiłem tego wytrzymać. Wszędzie była krew. Smród rozkładu. Ludzie, których znałem, a którzy...

Jęknął bezsilnie, podczas gdy Ralia walczyła, żeby nie wzdrygnąć się w odpowiedzi na jego cierpienie – i na wszystko, co opisywał. Nie umiała wyobrazić sobie tego, jak czuł się, gdy przekroczył próg miejsca, które traktował jak dom, po czym zastał jedynie śmierć i zniszczenie.

– Co ze mnie za przyszły władca, jeśli nie umiałem zachować spokoju, kiedy był potrzebny? – wyszeptał.

Przypominał dziecko – zagubione, desperacko pragnące pocieszenia. Miała poczucie, że jest do tego najgorszą osobą. Nie wiedziała ani co powiedzieć, ani co zrobić, by choć odrobinę ulżyć jego cierpieniu. Nie mogła przecież zabrać mu wspomnień. Nie mogła nawet zrozumieć tego, co czuł.

– Władca nie musi być obojętny, tym bardziej w obliczu śmierci swych poddanych – wymamrotała w końcu, a on uśmiechnął się gorzko.

– Musi być za to silny. A ja...

Przełknął łzy, które wydawały się łzami nie tylko smutku, ale i upokorzenia. Mimowolnie wyciągnęła dłoń w jego stronę, kładąc ją na policzku księcia. Uniósł głowę, a ich spojrzenia raz jeszcze się skrzyżowały. Szukał w jej oczach zrozumienia, wsparcia, podczas gdy ona rozpaczliwie pragnęła mu je dać – za wszelką cenę.

Pukanie do drzwi wyrwało ich z transu; Ralia chciała opuścić dłoń i się odsunąć, jednak Caspar zacisnął palce wokół jej nadgarstka, przytrzymując ją w miejscu.

– Wejść – nakazał zaskakująco stanowczym tonem, choć jego oczy wciąż błyszczały od nadmiaru emocji.

Służąca wślizgnęła się do pomieszczenia, kłaniając się z szacunkiem, ale nawet wtedy Caspar nie przestał przyglądać się Ralii.

– Wasza Wysokość, król kazał przygotować ci kąpiel – oznajmiła cicho kobieta, po czym odsunęła się, robiąc miejsce kilkunastu kolejnym osobom, niosącym wielkie dzbany z parującą wodą.

– Dziękuję – odparł cicho książę i zmusił się do cieplejszego uśmiechu.

Wstał, pociągając za sobą Ralię, by również dźwignęła się z kolan. Gdy tylko puścił jej rękę, odsunęła się o krok. Przez moment zastanawiała się, czy powinna na niego czekać, podczas gdy on będzie zmywał z siebie trudy podróży. Miała mu tyle do powiedzenia – i żadna z tych rzeczy nie wydawała się odpowiednia na teraz, zważywszy na stan, w jakim się znajdował. Równie dobrze mogła zwyczajnie odejść i wrócić, gdy odzyska nieco sił.

Nie zauważyła służących, pospiesznie opuszczających komnatę. Nie zauważyła również Caspara, który ponownie zmniejszył dzielącą ich odległość. Dopiero gdy poczuła, jak odgarnia włosy z jej twarzy, wróciła do rzeczywistości. Miała ochotę przekląć swoje zachowanie, chociaż wiedziała, czym zostało podyktowane. Wcale nie chciała nigdzie iść. Nie chciała uciekać czy zostawiać go samego.

Nie sprawiało to jednak, że czuła się pewnie – wprost przeciwnie. Poruszała się po omacku, po terenach, które przypominały raczej grząski grunt lub kruszący się pod stopami lód. Potrafiła poradzić sobie z wieloma rzeczami, ale uczucia – w dodatku do niego? Brakowało tylko drżących dłoni i nerwowego śmiechu, by dopełnić obraz niezręczności, który zdawał się przesłaniać jej wizję.

– Przestań myśleć, Ral – poprosił cicho Caspar, zmuszając ją do uniesienia wzroku. – Jadąc do Świątyni, rozważyłem wszelkie możliwe scenariusze. I wiesz co? Żaden nie ma znaczenia, bo w obliczu tego, co nas czeka, nie potrafię zmusić się do zachowania zdrowego rozsądku. Nie w tej sprawie. W każdej, tylko nie w tej.

Topniała pod wpływem jego dotyku oraz słów. Miała ochotę zamknąć oczy i zwyczajnie dać się ponieść – podobnie jak wtedy, gdy żegnał ją pocałunkiem. Oboje mieli czas, by zastanowić się nad pewnymi kwestiami. Podczas gdy on postanowił odrzucić wątpliwości, ona zamierzała trzymać się zimnej logiki, w której brakowało argumentów na poparcie tego szaleństwa. Przynajmniej tak było, kiedy Caspar znajdował się daleko, a wspomnienie jego ust oraz dłoni, błądzących niespiesznie po jej skórze, zdawało się odległe – może nawet nieprawdziwe.

Teraz stał tuż obok, wpatrując się w jej oczy z błaganiem, z pragnieniem, które docierało do najgłębszych zakamarków duszy Ralii.

– Zostań ze mną.

Cichy szept przeciął powietrze, a ciepło Caspara zniknęło, gdy odsunął się i ruszył w kierunku pomieszczenia, w którym czekała na niego kąpiel. Obejrzał się przez ramię, wyraźnie dając jej do zrozumienia, żeby poszła za nim, nawet jeśli wcale tego nie wymagał. Jej serce zabiło jeszcze szybciej, gdy mimowolny dreszcz ekscytacji przebiegł wzdłuż pleców.

Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była z kimś tak blisko. Gdy wszelkie bariery znikały, ustępując miejsca intymności i zaufaniu. Przez moment zapragnęła się wycofać – uciec z daleka od własnych myśli, od przejmującego uczucia strachu, który niespodziewanie chwycił ją za gardło.

Bała się. Bała się tak wielu rzeczy, ale ta wydawała się zbyt przyziemna – szczególnie w obliczu otaczającego ich mroku oraz niepewności. Czy naprawdę potrafiłaby spojrzeć sobie w oczy, gdyby zwyczajnie uciekła przed tym, co – jako jedna z nielicznych rzeczy – dawało jej nadzieję i namiastkę normalności? Chęć, by walczyć, nawet jeśli na końcu batalii wcale nie czekał na nich słodki koniec?

Aesir odebrał mi już zbyt wiele, pomyślała, zaciskając pięści. Zrobiła niepewny krok w przód, a za nim kolejny i kolejny, aż w końcu stanęła na środku drugiego pomieszczenia. Obserwowała, jak Caspar zanurza się w parującej wodzie, nie sprawiając wrażenia zażenowanego czy choćby poruszonego jej obecnością. Światło palących się świec i kandelabrów nadały jego skórze zdrowszego odcienia, nawet jeśli wciąż zdobił ją brud. Oczy zaś błyszczały, przypominając kamienie szlachetne; doskonale znała zieleń jego tęczówek, nawet jeśli obecnie sprawiały wrażenie ciemnych, niemalże czarnych.

Zdjęła buty, niedbale rzucając je w kąt, a za nimi podążył również płaszcz i skórzany kaftan. Jej palce zadrżały pod wpływem czujnego wzroku księcia, który śledził każdy ich ruch, kiedy rozsznurowywała koszulę. A gdy stanęła przed nim naga, jego spojrzenie stało się jeszcze intensywniejsze, zmuszając ją do wyzbycia się resztek niepewności.

– Włosy. Rozpuść je – powiedział błagalnie.

Nawet mimo zaskoczenia, posłusznie pozwoliła ciemnym falom spłynąć na ramiona. Krok za krokiem znajdowała się coraz bliżej, aż w końcu zatrzymała się przed balią, a on znieruchomiał, jakby nie był pewny, czy rzeczywiście odważy się przekroczyć kolejną granicę. Zanim zdążyła się rozmyślić, uniosła nogę i zanurzyła stopę w parującej cieczy. Ralia syknęła, gdy gorąca woda sparzyła jej skórę, jednak nawet na moment nie przestała się zanurzać. Szybko zresztą zapomniała o dyskomforcie, gdy Caspar objął ją i przyciągnął do siebie – tak blisko, że czuła każdą krzywiznę jego ciała. Strach zniknął całkowicie, zastąpiony poczuciem bliskości – uzależniającej, dziwnie dekadenckiej.

Nic nie miało znaczenia, gdy trzymał ją w ramionach, wtulając twarz w jej włosy, gładząc odsłoniętą skórę niemalże z namaszczeniem. Jego dotyk tworzył iluzję, której była boleśnie świadoma – oboje byli – ale nie zamierzała robić nic, by wyrwać się spod jej wpływu. Nie pragnęła niczego, poza zagłębieniem się w nią, pozwoleniem, aby pochłonęła ją bez reszty.

Kiedy pocałował ją po raz drugi, nie myślała o tym, jakim szaleństwem było obdarzenie uczuciem dziedzica tronu. Nie myślała o rozsądku, o milczeniu Aesira, o końcu świata. Liczył się tylko on, jego dłonie, usta, ciche szepty, przepełniające pomieszczenie, gdy poznawali siebie nawzajem. Wystarczyło zaledwie kilka chwil, by zdała sobie sprawę, że podjęta przez nią decyzja była znacznie ważniejsza, niż sądziła.

Nie potrafiłaby zawrócić. Nie potrafiłaby przed nim uciec, gdy jedyne, czego chciała to mieć go bliżej, bliżej i bliżej, aż w końcu nie dzieliło ich nic. Nie potrafiłaby się odsunąć, kiedy jego oczy zdawały się wabić ją oddaniem i uczuciem, którego na razie wolała nie nazywać, bo wiedziała, że nazwałaby tym samym własne.

Nie umiałaby się cofnąć, kiedy aż za dobrze rozumiała, że wskoczyli w ogień, który wcale nie gasł; jedynie zdawał się przybierać na sile. A oni i tak chcieli więcej. Płonęli dla siebie, pośród półmroku pomieszczenia, pośród stłumionego blasku świec, w akompaniamencie wzburzonej wody oraz dźwięków, które opuszczały ich usta w wyrazie zachwytu.

I choćby ten wieczór był wszystkim, co mieli...

Nie zawróciłaby. 

***

No zwyczajnie musicie mi dać znać, co myślicie o tej końcówce - nie dajcie mi żyć w niepewności, ok? :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro