Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24. Wiara

 Virren nie pamiętał, kiedy ostatni raz doskwierało mu aż tak duże zmęczenie. Stan Deleiny okazał się poważny, choć głównie z powodu wycieńczenia – zarówno fizycznego, jak i emocjonalnego. Nawet nie potrafił sobie wyobrazić, jak okropne musiało być ukrywanie się w pustej komnacie, z towarzyszącą jej świadomością, co działo się za kamiennymi drzwiami. Ingerencja Caspara w umysł kobiety również nie pomogła, nawet jeśli w tamtej chwili nie widzieli innej drogi.

Uzdrowiciele twierdzili jednak, że jej życiu nie groziło żadne niebezpieczeństwo, co nieco uspokoiło Virrena – przynajmniej na tyle, by w końcu postanowił odejść od jej łóżka i zająć się ważniejszymi rzeczami. Nie było to jednak łatwe. Gdy tylko zamykał oczy, widział ściągnięte w bólu, zniekształcone twarze ludzi, których niegdyś uważał za swych mentorów. Nawet w najgorszych snach nie przypuszczał, że ktokolwiek mógłby dopuścić się czegoś tak okrutnego – a co dopiero osoby, które uważał za ofiary.

Najwyraźniej nic nie było takie, jak sądzili. Mimowolnie zastanawiał się, czy Aesir wiedział, co kryło się za pustymi spojrzeniami i ciałami, pozbawionymi energii. Miał ochotę wrzeszczeć z frustracji; podobne myśli w niczym przecież nie pomagały, a jedynie odbierały mu wiarę – w przyszłość, w siebie, w Boga. Do tej pory kurczowo trzymał się przeświadczenia, że Aesir rzucał im kolejne wyzwania, aby przetestować swoich wybranków, aby dać im szansę wykazania się. Jeśli jednak sprawy zabrnęły tak daleko, a żaden z Eshaar nie potrafił ich zatrzymać, czy nie powinien ich wspomóc?

Chyba że Aesir jest równie bezsilny, co my, pomyślał smętnie, a jego paskudny humor tylko przybrał na sile.

– Powinieneś odpocząć.

Westchnął ciężko w odpowiedzi na słowa Ilii, rozbrzmiewające z nietypową dla niej, szczerą troską. Spojrzał pobieżnie w jej stronę; ubrana we fiołkową suknię, zwiewną i dziewczęcą, sprawiała wrażenie niewinnej, może nawet łagodnej. Najwyraźniej nie widziała już potrzeby nieustannego prowokowania go ubiorem czy zachowaniem; dopięła swego, a mieszkańcy Keshiru oficjalnie usłyszeli o zaręczynach dziedzica Dal'varów z księżniczką z Ardessii.

Sama dziewczyna przyjęła wieści ze spokojem, którego zupełnie się nie spodziewał. Oczekiwał ekstazy, szumnego świętowania czy nawet przypominania mu na każdym kroku, że należał do niej, ale nic takiego nie miało miejsca. Zamiast tego wysłała posłańców do swego ojca, by ci przekazali mu wieści, po czym zwyczajnie usunęła się Virrenowi z drogi. Być może aż za dobrze rozumiała, jak niewiele mogła wskórać ciągłym nagabywaniem – tym bardziej w obliczu tragedii, z którą przyszło im się mierzyć.

Zdał sobie sprawę, że nie widział jej od kilku dni. W przeciwieństwie do niego wyglądała na wypoczętą, świeżą.

– Nie mogę – odparł szczerze. – To, co się wydarzyło... – Przełknął ślinę i pokręcił głową, raz jeszcze wracając pamięcią do makabrycznej rzezi.

– Nie pomożesz zmarłym, doprowadzając się do ruiny – zauważyła przytomnie Ilia, po czym podeszła do niego i zatrzymała się tuż obok. – Nie pomożesz też swojej przyjaciółce.

– Nie chcę jej tutaj zostawiać – westchnął bezsilnie, opierając łokcie na kamiennej balustradzie.

Spojrzał na rozciągający się przed nim Keshir, który o wschodzie słońca wyglądał nadzwyczaj imponująco. Niebo przybrało pomarańczowo-różową barwę, nadając skalnym budowlom ciepła, od zawsze kojarzącego mu się z domem. W oddali widział pustynne wydmy, pozornie nieruchome, choć lekki wietrzyk zapewne poruszał drobinami piasku, niosąc je w świat, w tylko sobie znanym kierunku.

Poranek wyglądał dokładnie tak jak wszystkie inne, jednak Virren nie potrafił znaleźć w nim nic znajomego czy kojącego.

– Nie zostanie sama. A ty powinieneś wracać do Erhadu. Albo chociaż dołączyć do ludzi twojego ojca w Świątyni. Wszędzie przydałbyś się bardziej niż tutaj.

Dal'var spojrzał na księżniczkę z niedowierzaniem.

– Co się z tobą stało? Brzmisz, jakbyś postradała zmysły.

– Może właśnie je odzyskałam? – spytała ze spokojem Ilia, a jej policzki zarumieniły się nieznacznie.

Wyglądała pięknie, choć miał ochotę skarcić samego siebie za podobne myśli; nie mógł zapominać o wcześniejszym zachowaniu kobiety – ani o jej wrodzonej dwulicowości. Nie zdziwiłby się wcale, gdyby obecne postępowanie księżniczki było jedynie sprytną grą. Kolejnym elementem układanki, mającej na celu zdobycie tego, czego pragnęła najmocniej.

– Nie sądzę – odparł więc chłodno i odwrócił spojrzenie.

Odpowiedziało mu milczenie, przesiąknięte niewysłowionym żalem. Odepchnął je jednak od siebie; miał wystarczająco dużo na głowie nawet i bez zamartwiania się Ilią.

– Jeśli nie chcesz wyjeżdżać, powinieneś zajrzeć do lochów – mruknęła kobieta po kilku chwilach ciszy.

Raz jeszcze zerknął na nią zaskoczony.

– Do lochów? A po cóż miałbym to robić?

– Gdybyś nie spędził ostatnich dni w odosobnieniu, wiedziałbyś, że strażnicy wtrącili do lochów jakiegoś dzieciaka, który desperacko chciał się z tobą zobaczyć.

Virren zmarszczył brwi. Nie wiedział, dlaczego ktoś miałby pragnąć spotkania z nim – a co dopiero dziecko. Nie rozumiał też decyzji strażników, by wrzucić je do więzienia.

– Zanim zaczniesz prawić morały – Ilia wywróciła oczami – to wiedz, że chłopak przekradł się do zamku, po tym, jak kilkukrotnie odmówiono mu audiencji. Nikt nie mógł do ciebie dotrzeć.

– Czego ode mnie chce?

– Nieustannie mówi coś o swojej siostrze, którą rzekomo znasz. Na imię jej Shiana. To jakaś twoja kochanka? – spytała księżniczka z ironią, choć aż za dobrze słyszał w jej głosie napięcie.

Virren jednak nie zamierzał rozwiewać wątpliwości Ilii. Gorączkowo przeszukiwał umysł; był pewny, że rzeczywiście słyszał gdzieś to imię, ale zmęczenie zrobiło swoje. Potrzebował chwili, by przypomnieć sobie niecodzienne spotkanie w Irinei, kiedy wciąż marzył o przekonaniu Ralii do zmiany zdania. Niemalże parsknął rozgoryczony; ileż oddałby, aby cofnąć się w czasie i raz jeszcze poczuć na barkach ciężar tamtych dni.

W porównaniu do teraźniejszości wydawały się wprost sielankowe.

– Ty naprawdę ją znasz – burknęła niepocieszona Ilia.

Przez moment rozważał zostawienie jej samej, ale szybko zrezygnował. Być może wcale nie chciał żenić się z podstępną szlachcianką, jednak zbędne okrucieństwo nie leżało w jego naturze.

– Spotkałem ją kiedyś w Irinei. Była biedna, wygłodzona... Zachęciłem ją do wyjazdu i powiedziałem, żeby mnie odnalazła, jeśli będzie potrzebowała pomocy. Ten dzieciak to zapewne Flynn, jej brat – wyjaśnił łagodnie, a z każdym słowem twarz Ilii nabierała koloru.

– Tylko ty mógłbyś zaproponować coś takiego sierocie – wymamrotała, co przyjął z uśmiechem, pierwszym od wielu dni.

– Nie sądziłem, że rzeczywiście mnie odnajdą. Skoro jednak tak się stało...

Odepchnął się od balustrady i ruszył w stronę wejścia do zamku. Ku jego zdziwieniu Ilia także podążyła za nim, uniósłszy suknię, by móc dotrzymać mu kroku. Nie protestował; determinacja błyszcząca w jej oczach wydała mu się zbyt silna, żeby mógł cokolwiek wskórać. Szli w milczeniu, każde pogrążone w myślach. Virren od czasu do czasu witał się z członkami służby czy szlachcicami, przebywającymi akurat w zamku, jednak zbywał wszystkich kilkoma słowami, chcąc jak najszybciej dotrzeć do lochów.

Gdy w końcu znaleźli się w wilgotnym, zatęchłym labiryncie cel, strażnicy natychmiast poderwali się z miejsc.

– Ponoć przetrzymujecie tu jakiegoś młodocianego włamywacza – powiedział cicho, a mężczyźni spojrzeli po sobie. – Wypuśćcie go.

– Panie?

– Wypuśćcie go i przyprowadźcie do mnie – poprosił, po czym wraz z Ilią zniknął za drzwiami, prowadzącymi do komnaty, w której zwykle przesłuchiwano podejrzanych.

– Urocze miejsce – skomentowała księżniczka i chwyciła fragment sukni, by wytrzeć podejrzanie wyglądającą plamę z jednego z krzeseł.

Virren nie potrafił powstrzymać rozbawienia na widok jej zniesmaczenia; zrobiła się lekko blada, ale wciąż nie zamierzała odpuścić. Usiadła z gracją właściwą księżniczce, po czym wbiła w niego wyczekujący wzrok. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, jeden ze strażników wepchnął do pomieszczenia chłopca, którego Dal'var od razu rozpoznał, choć był zdecydowanie wyższy, niż kiedy widział go po raz ostatni.

Wyższy i zdrowszy, zauważył z zadowoleniem, które jednak zniknęło, gdy tylko dostrzegł wyraz twarzy Flynna. Malowała się na niej desperacja, granicząca z szaleństwem.

– Flynn. Chcesz mi wyjaśnić, dlaczego...

– Musisz mi pomóc – przerwał mu chłopiec błagalnym tonem, który uderzył Virrena jeszcze mocniej, zważywszy na jego niespodziewanie niskie, dojrzałe brzmienie. – Błagam!

– Nie pomogę ci, jeśli nie wytłumaczysz mi, co się stało – poprosił łagodnie, a Flynn złapał się za włosy w rozpaczliwym geście.

Virren dostrzegł czerwone obtarcia na jego nadgarstkach i skrzywił się. Najwyraźniej sprawa była poważna, skoro nawet po zamknięciu w celi buntował się na tyle intensywnie, by doznać uszkodzeń skóry. Eshaar miał przynajmniej nadzieję, że właśnie stąd wzięły się rany; może i chłopiec nie wyglądał już na dziecko, ale wciąż nie powinien być traktowany z brutalnością, którą nierzadko stosowano wobec dorosłych. Szczególnie tych, którzy przejawiali oznaki buntu.

– Chodzi o Shianę. Ona... zachorowała – wyszeptał, a Dal'var poczuł, jak jego żołądek zaciska się ze strachu.

– Zachorowała? – Ukucnął przed chłopcem i uniósł głowę, chcąc lepiej widzieć emocje w oczach Flynna. – Jak to zachorowała?

Przez moment był pewny, że Shiana podzieliła los dziesiątek, a może i setek innych ludzi. Przypomniał sobie jednak, że zaginieni – bez wyjątków – pochodzili z Darenaru, podczas gdy osierocone rodzeństwo urodziło się w Yirelle. Czy wobec tego mogli się mylić? Czy istniała szansa, że nie tylko Darenar znajdował się w niebezpieczeństwie?

– Najpierw były koszmary. Potem zaczęła znikać na długie godziny. Nie ma pojęcia, co robiła w tym czasie. Koszmarów też nie pamięta – powiedział Flynn i zacisnął powieki, by ukryć swoje łzy.

Te jednak spłynęły w dół twarzy niezależnie od jego starań. Virren zwalczył chęć ich starcia; jego serce zakłuło na widok przejmującego smutku chłopca. Uczucie jedynie przybrało na sile, gdy zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Cokolwiek działo się ze Shianą, nie wróżyło nic dobrego.

– Wydaje mi się, że... Że w jakiś sposób krzywdzi ludzi. Robi im coś złego – dodał szeptem Flynn, a Virren zmarszczył brwi.

Przypomniał sobie wychudzoną, nieufną dziewczynę, którą poznał w karczmie. Być może miała w sobie cząstkę wojowniczki – w końcu robiła wszystko, by przetrwać – ale nie potrafił wyobrazić sobie Shiany krzywdzącej ludzi.

– Jesteś pewny? – spytał więc z powątpiewaniem, a chłopiec pokiwał niechętnie głową.

Cichym głosem zaczął opowiadać o wszystkim, co wydarzyło się od czasu wyjazdu z Irinei. Opowiedział im o trupie aktorskiej, o przedstawieniach i o tym, co jego siostra trzymała przed nim w tajemnicy przez długie miesiące.

Słuchał go, niemalże nie wierząc w słowa Flynna o tajemniczej, starszej kobiecie, która stała za całym zamieszaniem – za chorobą Shiany. Próbował odnaleźć w pamięci jakąkolwiek historię, mogącą wyjaśnić to, co się wydarzyło – nawet jeśli miałoby to być ludowe porzekadło. Jego umysł jednak milczał, podsycając czysty strach, który zrodził się w ciele Virrena.

– Pomyśleliśmy, że może pan zdoła jakoś pomóc – wymamrotał Flynn. – Błagam. Proszę nam pomóc.

Mimo że doskonale wiedział, jak powinna brzmieć odpowiedź na desperacką prośbę chłopca, nie umiał zmusić się do odmowy. Nie potrafił również powiedzieć chłopcu, że nigdy nie słyszał o czymś podobnym, a w świetle ostatnich wydarzeń Shiana urastała do miana głównej podejrzanej, choć brzmiało to skrajnie niedorzecznie. W końcu jedna dziewczyna nie mogłaby dokonać czegoś zakrojonego na tak dużą skalę sama.

– Ta staruszka, o której wspomniałeś... Czy ktoś z was ją widział?

Flynn potrząsnął głową.

– Wiem, jak to brzmi. Też bym nie wierzył, gdyby nie to dziwaczne znamię.

– Znamię? – spytała Ilia, zaskakując Virrena.

Nawet nie zauważył, że ona również podeszła do chłopca i kucnęła przy nim, nie zważając na swą piękną suknię.

– Darmila mówi, że... Mówi, że tylko kapłani Aesira mają coś takiego. – Flynn wzruszył ramionami, tuszując swoją niepewność.

Dal'var, jak na zawołanie, poczuł mrowienie w okolicy łopatki. Poruszył się niespokojnie, dając upust mętlikowi, który opanował jego głowę. Każda kolejna chwila wlewała w nią jeszcze więcej zwątpienia i niezrozumienia. Jeszcze nie tak dawno temu modlił się o więcej znaków czy wskazówek – elementów układanki, które finalnie ułożyłyby się w spójną całość.

Tymczasem miał wrażenie, że wszelkie nowe informacje siały jedynie większy zamęt, pozbawiając przy tym Virrena resztek sił.

Gdzie przebywa twoja siostra? – spytała łagodnie Ilia, a on poczuł niespodziewany przypływ wdzięczności. – Mógłbyś nas do niej zaprowadzić?

Oczy chłopca błysnęły wdzięcznie. Pokiwał energicznie głową, przestępując z nogi na nogę. Virren wstał, po czym spojrzał na nadgarstki Flynna.

– Dobrze. Najpierw jednak znajdziemy kogoś, kto opatrzy te rany – powiedział i położył palec na ustach, chcąc uciąć wszelkie protesty. – Nie pomożesz Shianie, jeśli ciebie również dopadnie choroba – dodał ciepło, z czym chłopiec nie mógł już dyskutować.

Virren wezwał strażników i poprosił, by zaprowadzili Flynna do uzdrowiciela. Wyjaśnił im, że mają go traktować jak gościa, a nie jak więźnia, co mężczyźni przyjęli z niechętną akceptacją. Wiedział jednak, że nie odważą się zignorować jego polecenia.

Kiedy został sam na sam z Ilią, zgarbił się pod wpływem ciężaru tego, co usłyszał.

– To wszystko brzmi, jak zmyślona historia – mruknęła księżniczka. – Jednocześnie wcale nie wydaje się niemożliwe, jeśli spojrzeć na to, w jaki sposób dochodziło do zaginięć. I jak wyglądają ofiary.

Nie mógł się nie zgodzić. Choć jego umysł nieustannie próbował znaleźć inne rozwiązanie, nie potrafił. To, co miało miejsce, znacząco wykraczało poza ludzkie pojęcie. Nie wiedział, kim była tajemnicza staruszka, ale coś podpowiadało mu, że nie należała ani do świata żywych, ani umarłych.

– Shiana pochodzi z Yirelle, czyż nie? – spytała Ilia.

Coś w tonie jej głosu kazało mu spojrzeć na nią i wstrzymać oddech. Sprawiała wrażenie głęboko zamyślonej, jednak paznokcie, stukające w zniszczony blat stołu, zdradzały zdenerwowanie. Albo ekscytację. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby cała sytuacja była dla niej dziwną zabawą.

– Tak sądzę – odparł, mimo niewesołych myśli.

– Może to nie przypadek, że akurat ona została wybrana do... cóż, czymkolwiek jest to, co robi. – Ilia zmarszczyła brwi. – Spójrzmy prawdzie w oczy, Virrenie. Tylko inny Bóg mógłby faktycznie przeciwstawić się Aesirowi.

Dal'var zamarł, rażony słowami księżniczki. Zupełnie nie wiedział, czemu uderzyły go tak bardzo; od jakiegoś czasu żyli przecież ze świadomością, że to, co się działo, musiało być wynikiem boskich potyczek. Mimo to żadne z nich nie odważyło się spekulować czy wprost nazywać głównych podejrzanych. Ilia najwyraźniej nie miała z tym problemu; jej głos pozostał spokojny, niemalże pozbawiony emocji, choć musiała zdawać sobie sprawę z tego, co sugerowała – i jak wielkie miało to znaczenie.

– Tylko dlaczego, Ili? – spytał niemalże szeptem. – Dlaczego którykolwiek z Bogów miałby chcieć zniszczenia Aesira?

Dziewczyna przestała stukać w blat, a na jej twarzy pojawił się pełen goryczy uśmiech.

– Twoja niewinność i wiara nigdy nie przestaną mnie zadziwiać, najdroższy – powiedziała, a Virren poczuł napływ ciepła do policzków. – Rozejrzyj się. Jesteśmy w lochach pełnych ludzi, którzy postanowili złamać prawo. Dlaczego? Być może część z nich została do tego zmuszona, ale pozostali? – Pokręciła głową. – Dokonali okropnych zbrodni, bo zwyczajnie chcieli. Skoro nawet ludzie kierują się wyłącznie swoimi zachciankami, dlaczego Bogowie mieliby postępować inaczej?

– Właśnie dlatego, że są Bogami, Ili – mruknął Virren. – Powinni być lepsi, czyż nie?

Ilia spojrzała w sufit, co wzbudziło irytację Dal'vara. Coś w tym prostym geście sprawiło, że poczuł się jak dziecko, niemające wiedzy o świecie, podczas gdy to ona do tej pory zachowywała się infantylnie, może nawet niedorzecznie. Tylko dzięki temu dostała to, czego chciała od wielu, wielu lat. Virren doskonale wiedział o prowadzonych przez nią gierkach, o licznych manipulacjach i kłamstwach. Rozumiał też, że uciekali się do nich niemalże wszyscy.

Czy rzeczywiście był głupcem, bo wymagał od siebie więcej? Bo wierzył, że mógł osiągnąć założone cele bez brukania własnej duszy?

– Być może powinni. A czy faktycznie są? Nevella od zarania dziejów oczekuje od nas składania jej czci w trakcie obrzędów pogrzebowych. Serrah nie wysłuchuje modlitw, chyba że są poprzedzone krwawą ofiarą. A Aesir... Niech wzrok Aesira nigdy cię nie dosięgnie – mruknęła teatralnie. – Nawet wasze pozdrowienie obrazuje groźbę, która od lat trzyma ludzi w ryzach, aby nikt się nie zbuntował. Bogowie również nami manipulują, od zawsze, na zawsze. Taki jest porządek tego świata. To my przypisaliśmy im konkretne cechy, zasługi. To my wynieśliśmy ich na piedestał, bo podzielili się z nami swoją mistyczną energią. W rzeczywistości wiemy o nich tyle, co nic.

– Czy nie na tym polega wiara?

Ilia zerwała się z krzesła, wzburzona jego pytaniem. Podeszła do niego energicznie, po czym chwyciła twarz w dłonie i pociągnęła go w dół, ku sobie. Kiedy ich czoła zetknęły się, a on mógł spojrzeć prosto w jej oczy, pierwszy raz dostrzegł w nich najprawdziwszą desperację.

– Twoja wiara cię zabije, Virrenie. Aesir nie zamierza kiwnąć palcem, żeby wam pomóc. Nie spodziewał się, że ktokolwiek może go przechytrzyć. Tymczasem ktoś znalazł sposób i nie spocznie, dopóki nie zniszczy wszystkiego na swojej drodze. Pochłonie Darenar, pochłonie was, tylko dlatego, że może. A Aesir od początku o tym wiedział. I wciąż wolał milczeć, bo dzięki temu nie musiał przyznawać się do własnej słabości. Bardzo to ludzkie, nie sądzisz?

Virren nie odpowiedział. Zmuszał się do brania kolejnych wdechów, choć jego klatka piersiowa poruszała się ciężko, opornie, jakby ktoś związał ją grubym, parzącym sznurem. Pragnął wyrwać się z jej uścisku, uciec od niechcianej bliskości, jednak coś nie pozwalało mu się ruszyć; jakiś złośliwy głos podpowiadał, że Ilia – po raz pierwszy w życiu – mówiła to, co faktycznie myślała. Ofiarowała mu szczerość w najczystszej postaci, nawet jeśli jej słowa zdawały się wciskać w niewielkie rysy na niezachwianej dotąd wierze Dal'vara, poszerzając je do rozmiaru zauważalnych wyrw.

– Miłość do Aesira cię zabije – powiedziała raz jeszcze, ściszając głos do szeptu. – Nie zmuszaj mnie, bym patrzyła, jak odrzucasz życie w imię tego, który nigdy nie kochał ciebie. Żadnego z was.

Zanim zdążył coś powiedzieć, Ilia odsunęła się i szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Słyszał, jak odprawiała strażników, pragnących eskortować ją do komnat, jednak myślami znajdował się daleko od keshirskich lochów. Jego serce biło w zastraszającym tempie, wpasowując się w chaos, panujący w głowie. Wątpliwości, które wcześniej zaledwie zaczynały kiełkować, zyskały realny kształt – bardziej przerażający, niż cokolwiek, co Virren potrafił sobie wyobrazić.

Bo jeśli Aesir zniknąłby z jego życia... Kim byłby bez niego?

***

Doskonale wiedział, że większość mieszkańców nie przywykła do widoku Eshaar, nawet jeśli Keshir wciąż pozostawał jednym z tych miejsc, w których religia nigdy nie straciła na znaczeniu. Ludzie patrzyli na niego z zaciekawieniem, może pewną podejrzliwością, jednak nie widział w ich oczach wrogości. Mimo to ciężar spojrzeń wydawał mu się bardziej odczuwalny niż kiedykolwiek wcześniej.

Nerwowość Flynna, idącego obok, wcale nie pomagała. Chłopiec rozglądał się dookoła z niepokojem, zupełnie jakby spodziewał się, że w każdej chwili może paść ofiarą czyjegoś ataku. Virren nie widział potrzeby uświadamiania mu, że nikt w mieście nie odważyłby się podnieść ręki na kogoś, towarzyszącego przyszłemu władcy. Wątpił, by jakiekolwiek słowa pocieszenia mogły ukoić jego nerwy. Jako jedynak nie potrafił wyobrazić sobie, jak czułby się, gdyby to jego rodzeństwu przytrafiło się coś tak okropnego, ale wystarczyło pomyśleć o Casparze czy Ralii, aby serce zakłuło przenikliwie. Ich krzywda bolałaby równie mocno.

– To tutaj – powiedział w końcu Flynn, zatrzymując się przed drzwiami niewielkiej gospody, znajdującej się na uboczu, z daleka od głównych uliczek miasta.

Nie była to jedna z obskurnych melin, których spodziewałby się Virren, patrząc na wcześniejszy status rodzeństwa. Widocznie ich los odmienił się na tyle, by – nawet mimo ciężkiej sytuacji – mogli sobie pozwolić na pobyt w nieco lepszym, przytulniejszym miejscu.

Dal'var przekroczył próg gospody, a jego nos natychmiast został uderzony przez zapach domowego jadła. Zdał sobie sprawę, ze od kilku dni nie jadł niczego ciepłego, pogrążony w żałobie. Na wprost wejścia dostrzegł szynkwas, za którym stała starsza kobieta, uśmiechająca się łagodnie. Na widok Flynna jej wzrok wypełnił się współczuciem. Gdy jednak spojrzała na Virrena, rozchyliła usta w wyrazie zdumienia.

– Panicz Dal'var! – wykrzyknęła i nerwowo wygładziła nieco brudną, podniszczoną suknię. – A niech mnie, chłopcze, dopiąłeś swego!

Dopiero wtedy Virren zauważył, że w głównej izbie gospody znajdywali się też inni, siedzący przy długim, zastawionym suto stole. Dostrzegł piękną kobietę, nieco tylko młodszą od jego matki, z ciemnymi włosami spiętymi w wymyślną fryzurę, dodającą jej dostojności. Obok niej siedział mężczyzna z bielutkimi jak śnieg włosami, choć nie mógł być wiele starszy od swojej – jak sądził Virren – małżonki. Jego twarz przypominała kamienną statuetkę, pozbawioną emocji, a jednocześnie noszącą znamiona trudów życia. Spoglądał smętnie na swoje dłonie, zupełnie jakby mógł znaleźć na nich odpowiedzi na dręczące go pytania.

Po obu stronach małżeństwa siedzieli również inni – młoda kobieta z krótkimi, nastroszonymi włosami, a także dwóch młodzieńców, zapewne młodszych od Virrena. Wydawali się różnić się od siebie w każdym aspekcie, jednak panowała między nimi dziwna zażyłość, która pozwalała szlachcicowi sądzić, że łączyło ich coś więcej niż jedynie przyjaźń.

Nigdzie nie widział jednak Shiany, co samo w sobie stanowiło niepokojący znak.

– To Darmila i Mirten – powiedział Flynn, wskazując dłonią na małżeństwo. – Zabrali nas z Irinei. Tylko dzięki nim udało nam się stamtąd wydostać – przyznał smętnie, a Virren skłonił głowę w geście powitania. – A to Ingar, Niltem i Ardel.

– Virren Dal'var. Miło mi was poznać – odparł Eshaar, uśmiechając się zdawkowo, choć doskonale wiedział, że nikomu nie było do śmiechu.

Atmosfera w gospodzie sprawiała wrażenie zbyt gęstej, aby ktokolwiek mógł ją przeoczyć, nawet jeśli nie znałby powodów takiego stanu rzeczy.

– Pomożesz jej? – spytał Niltem.

Jego głos zdawał się odzwierciedlać uczucia wszystkich zgromadzonych, ale Virren widział w oczach mężczyzny coś więcej – desperację, która niemalże od razu przypomniała mu wcześniejszą rozmowę z Ilią. Shiana, bez wątpienia, musiała być mu bliska.

– Nie jestem pewien, czy potrafię – odparł szczerze. – Gdzie ją znajdę?

Zgromadzeni wymienili nerwowe spojrzenia, a Flynn przestąpił z nogi na nogę. Spuścił głowę, próbując ukryć rumieńce wstydu oraz towarzyszące im łzy.

– Jej stan się pogorszył. Musieliśmy... – mruknął chłopiec, jednak kolejne słowa uwięzły mu w gardle.

– Mam nadzieję, że potrafisz się bronić – odezwała się Ingar i wstała z krzesła. – Chodź, zaprowadzę cię.

– Bronić? – spytał cicho Virren, jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi, poza grymasem na twarzy kobiety.

Najwyraźniej Flynn nie powiedział mu wszystkiego – albo raczej przedstawił łagodniejszą wersję, aby skłonić go do pomocy. Pokręcił głową, ale posłusznie ruszył za Ingar, która minęła szynkwas i zniknęła za drzwiami, prowadzącymi zapewne do spiżarni. Gdy Virren również przekroczył próg pomieszczenia, zobaczył, jak kobieta otwiera drewnianą klapę. Zawiasy zaprotestowały metalicznym jękiem, jednak ona nic sobie z tego nie zrobiła; zwinnie postawiła stopę na szczeblu drabiny i zaczęła schodzić w dół, do piwnicy.

Poszedł w jej ślady, a z każdym krokiem niepewność rosła. Nie miał pojęcia, czego powinien się spodziewać, jednak gdy tylko jego nogi dotknęły ziemi, poczuł silny dreszcz – zupełnie jakby coś mrocznego próbowało wedrzeć się głęboko w jego ciało. Odwrócił się, choć zdrowy rozsądek podpowiadał mu ucieczkę. Wstrzymał oddech, gdy dojrzał wychudzoną, potwornie bladą dziewczynę, siedzącą na prowizorycznej pryczy wciśniętej w kąt piwnicy. Virren nie miał wątpliwości, że patrzył właśnie na Shianę; potrafił dojrzeć znajome rysy twarzy, nawet mimo chorobliwej chudości.

Skłamałby jednak, mówiąc, że wyglądała lepiej niż w jego wspomnieniach. Jej sylwetka zdawała się kompletnie nieruchoma, a oczy wpatrywały się w jeden punkt, sprawiając przy tym wrażenie niewidzących. Były mętne, zasnute dziwną mgłą, która kojarzyła się Virrenowi z objawem ślepoty.

– Jeszcze kilka dni temu mówiła. Niewiele, ale nikt nie miał wątpliwości, że wciąż tam jest. Gdzieś w środku – mruknęła Ingar, a na jej twarzy pojawił się pełen goryczy grymas. – Nagle zwyczajnie zamilkła. Przestała jeść, pić, odpowiadać na pytania.

– Dlaczego zamknęliście ją w piwnicy? – spytał Virren, jednak zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć, zamglone oczy Shiany zwróciły się w jego stronę.

Ze zdumieniem obserwował, jak stopniowo odzyskują wcześniejszy kolor, nabierając równocześnie ostrości. W niemalże zwierzęcym odruchu obnażyła zęby, a z jej gardła wydobył się niski warkot, zdecydowanie różniący się od melodyjnego niegdyś głosu.

– Między innymi dlatego – wymamrotała Ingar i cofnęła się o krok.

Dal'var walczył z chęcią zrobienia tego samego; powietrze stało się dziwnie gęste, duszące, jakby próbowało zmusić go do ucieczki. Mimo to stał w miejscu, zbierając odwagę, by zbliżyć się do dziewczyny.

– Shiano – powiedział cicho, a ona zamilkła.

W jednej chwili na jej twarzy pojawił się dziki uśmiech, w oczach zaś błysnęła świadomość. Nawet na moment nie przestała go obserwować, podczas gdy on zmuszał się do stawiania kroku za krokiem. Gdy zatrzymał się blisko niej i przykląkł, gotów raz jeszcze przemówić, mógł w pełni dostrzec zadrapania wokół oczu oraz na policzkach dziewczyny. Widział też krew pod jej połamanymi, zbyt długimi paznokciami.

Wzdrygnął się, kiedy w pomieszczeniu rozległ się śmiech – nieludzki, pozbawiony wesołości, niewątpliwie dobiegający z ciała chorej.

Na rzeź prowadzona owieczka biała – wychrypiała Shiana, po czym raz jeszcze się roześmiała. – Och, gdyby tylko wiedziała!

Shiano... – powtórzył Virren, choć tym razem jego głos zadrżał.

Wyciągnął dłoń w jej stronę, zupełnie jakby dotyk mógł wyrwać ją z dziwnego transu, w którym się znalazła. Zanim jednak zdążył, zakrwawione palce dziewczyny zacisnęły się na jego przegubie z nadludzką siłą. Mimowolnie syknął z bólu; próbował wyszarpnąć rękę z uścisku, ale jego wysiłek spełzł na niczym.

– Możesz wierzgać, ile wlezie – syknęła dziewczyna, a druga dłoń zacisnęła się na gardle Virrena, niemalże unosząc go z ziemi.

– Virren! – zawołała Ingar, robiąc krok w stronę Shiany, ale gdy tylko chora na nią spojrzała, kobieta zatrzymała się w miejscu, jakby wrośnięta w ziemię. – Zostaw go! Ocknij się, do cholery!

Virren zamknął oczy, próbując za wszelką cenę się skoncentrować. Poczuł znajome mrowienie w ciele, gdy nagle wszystkie dźwięki, zapachy stały się wyraźniejsze. Czuł wilgoć, pleśń, a także kurz, pokrywający większość znajdujących się w piwnicy skrzyń i beczek. Słyszał desperackie bicie serca Ingar, jej chrapliwy oddech oraz odgłos szybkich kroków, zmierzających w stronę piwnicy, choć dobiegających z góry.

Kiedy otworzył oczy, nie dostrzegał już przed sobą Shiany; widział lodowate, niebieskie tęczówki, pomarszczoną skórę oraz włosy białe niczym śnieg. Miał wrażenie, jakby kontury postaci rozmywały się nienaturalnie, zupełnie jakby dziwna kobieta znajdowała się tuż przed nim i jednocześnie znikała niczym zwid.

– Kim jesteś? – wycharczał, a ona uśmiechnęła się szeroko.

– Tą, którą będziecie czcić. Tą, która zaprowadzi porządek.

Virren raz jeszcze spróbował wyrwać się z uścisku, ale kościste palce jedynie zacisnęły się mocniej, pozbawiając go tchu. Skupienie odeszło, gdy tylko obrazy przed oczami zaczęły się rozmywać; poczuł, jak opada z sił, a wrażenie mroku, spowijającego jego duszę, stało się niemalże namacalne.

Aesirze, pomóż mi, pomyślał błagalnie, a kobieta zarechotała.

– Być może nawet wysłuchałby tego żałosnego skomlenia. W końcu jesteś jego ulubioną zabawką, Virrenie Dal'varze. Gdyby tylko mógł...

Panika rozlała się po ciele Eshaar w odpowiedzi na jej słowa. Przymknął oczy, nie mogąc znieść ciemności, która z każdą chwilą zdawała się pochłaniać więcej i więcej, i więcej. Jak przez mgłę słyszał dźwięk otwierającej się ponownie drewnianej klapy, a tuż po nim rozpaczliwy wrzask:

– SHIANA!

Instynktownie nabrał powietrza, gdy tylko palce na gardle rozluźniły się. Opadł na ziemię niczym szmaciana lalka. Krztusząc się, otarł łzy z twarzy, których do tej pory nie był nawet świadom, po czym uniósł wzrok, chcąc sprawdzić, co właściwie się wydarzyło.

Nie widział już starszej, przerażającej kobiety, a jedynie wychudzone ciało Shiany, przyglądającej się swojemu bratu z wyrazem skrajnego zdziwienia, który po chwili zamienił się w czystą rozpacz. Rozejrzała się po pomieszczeniu, zatrzymując wzrok na Virrenie. Spojrzała na swoje dłonie, zupełnie jakby były obce, po czym rozpłakała się.

– Zabijcie mnie, błagam – wyszlochała. – Zabijcie, zanim ona to zrobi!

– Kim jest ona? – wyszeptał Virren, zmuszając swoje obolałe gardło do wysiłku.

Shiana nie odpowiedziała, pogrążona w rozpaczy. Trzęsła się bez kontroli, drżała niczym liść na wietrze; nie pomógł nawet dotyk Flynna, który podbiegł do niej, gdy tylko zaczęła płakać. Virren próbował pozbierać myśli, odzyskać skupienie, ale nie potrafił. Wyrównał oddech, odepchnął od siebie kaskady bólu w nadziei na poczucie znajomego mrowienia, jednak ono nie nadeszło.

Tym razem to on spojrzał na swoje dłonie, jakby zupełnie ich nie poznawał. Słowa kobiety dźwięczały mu w uszach, choć nie potrafił rozszyfrować, co dokładnie się za nimi kryło.

– Shiana? Co się stało? – spytał Flynn, a Virren uniósł wzrok, by raz jeszcze spojrzeć na dziewczynę.

Z każdą chwilą szloch stawał się coraz cichszy, aż w końcu ustał. Jej ciało ponownie znieruchomiało, oczy zaszły dziwną, acz znajomą mgłą. Zniknęła, zupełnie jak wcześniej.

– Odsuń się od niej – poprosił Dal'var.

– Nie skrzywdzi mnie! – oburzył się chłopiec, ale Niltem zdążył już złapać go za ubranie i odciągnąć na bok.

– A ja nie będę ryzykował twojej krwi na moich rękach, Flynn – mruknął Virren w odpowiedzi i dźwignął się z ziemi.

Gdy tylko napiął plecy, by się wyprostować, poczuł pieczenie w miejscu, gdzie znajdowało się znamię Aesira. Iskra niepokoju rozbłysła w jego umyśle, jednak postanowił ją zignorować, przynajmniej na razie. Ruszył w stronę wyjścia z piwnicy, gestem dłoni nakazując, by wszyscy poszli za nim. Kiedy ostatnia osoba wspięła się po drabinie, zamknął klapę i bez wahania zasunął rygiel, uniemożliwiając Shianie ucieczkę.

– Poprosiłbym was o jej związanie, ale to ryzykowne – powiedział cicho, uciskając palcami nasadę nosa. – Pod żadnym pozorem nie pozwólcie jej opuścić piwnicy. Wrócę tu ze strażnikami, zabierzemy ją do zamku.

– Do zamku?! Co z nią zrobicie?! – warknął Flynn, a Virren przykucnął przed chłopcem.

– Posłuchaj mnie uważnie. Twoja siostra nie jest sobą. Ktokolwiek nią steruje, jest niebezpieczny i stanowi zagrożenie nie tylko dla was, ale dla nas wszystkich. Musimy ją powstrzymać.

– Ale to wciąż Shiana! Ona wciąż tam jest!

Z tym nie mógł dyskutować. Widział przecież przebłysk świadomości, dzięki któremu udało mu się oswobodzić z żelaznego uścisku. Najwyraźniej obecność Flynna, jego miłość i oddanie, potrafiły przywrócić Shianę na powierzchnię. Virren jednak martwił się, że podobne incydenty będą zdarzać się coraz rzadziej, a kryjąca się pod spodem kobieta uzyska całkowitą kontrolę.

– Aesir obdarzył mnie możliwością wyostrzenia zmysłów – powiedział cicho. – Dostrzegania tego, czego nie widzi nikt inny. Zamiast Shiany, widziałem tę samą kobietę, którą spotkała w karczmie. Kimkolwiek jest, próbuje przejąć władzę nad ciałem twojej siostry. Jeśli się jej uda... – urwał, nie wiedząc, co właściwie powinien powiedzieć.

– Nie możesz na to pozwolić! Czy ten cały Aesir nie może jej powstrzymać? – jęknął Flynn, a Virren zacisnął dłonie w pięści.

– Nie wiem, czy Aesir jeszcze nas słucha – przyznał szczerze, zaskakując samego siebie. – Nie wiem, czy kiedykolwiek słuchał.

– Pamiętam, jak Shiana modliła się do Nevelli, kiedy byliśmy jeszcze w Irinei – wyszeptał Flynn i otarł rękawem łzy, które uparcie wypływały z jego oczu. – Na początku mówiła, że Bogini na pewno w końcu nam pomoże. A potem też przestała słuchać. Dlaczego Bogowie nas opuszczają, kiedy najbardziej ich potrzebujemy?

Virren zadrżał i uniósł wzrok. Napotkał spojrzenie Mirtena, stojącego za Flynnem. Mężczyzna zdawał się intensywnie nad czymś myśleć, jednak w końcu pokręcił lekko głową, po czym chwycił podopiecznego za ramię.

– Chodź. Nie pomożesz swojej siostrze, jeśli umrzesz z głodu. Niltem jej popilnuje – obiecał ciepłym głosem, popychając chłopca w stronę swojej żony, Darmili.

Gdy tylko kobieta zniknęła z pola widzenia, Virren dźwignął się z kucek i westchnął ciężko, przymykając oczy.

– Naprawdę sądzisz, że Aesir przestał słuchać? – spytał Mirten.

– Chciałbym, żeby było inaczej. Ale to wszystko, co się dzieje...

Raz jeszcze głos uwiązł mu w gardle, a znamię zapiekło wściekle.

– Słyszałem, że Keshir posiada jedne z większych zbiorów bibliotecznych w całym Darenarze. Jeśli pozwolisz, z chęcią bym się z nimi zapoznał – powiedział aktor, zaskakując Dal'vara zarówno zmianą tematu, jak i pełnym napięcia tonem. – Jako bajarz słyszałem niezliczone historie, jedne bardziej wiarygodne od innych. Jeśli jednak świat stoi u progu zagłady... Być może nieprawdopodobne opowieści kryją w sobie więcej prawdy, niż sądziłem?

Virren przez moment przyglądał się mężczyźnie, aż w końcu skinął głową. Pierwszy raz od dawna czuł, że nie miał do stracenia absolutnie nic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro