Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

23. Rzeź

Caspar nie pamiętał, żeby kiedykolwiek między nim a Virrenem panowało aż tak głębokie milczenie. Obaj mieli o czym myśleć; podczas gdy Dal'var zapewne zastanawiał się nad swoją przyszłością, książę wracał pamięcią do wydarzenia sprzed wyjazdu. Nie wiedział, co właściwie podkusiło go do pocałowania Ralii. Może faktycznie stał się na ułamek sekundy niepoczytalny?

Niezależnie od powodów szalonej decyzji, stało się. I nie mógł wyrzucić z głowy obrazu jej błyszczących oczu, podobnie jak nie potrafił pozbyć się obezwładniającego pragnienia, by wrócić do Erhadu i raz jeszcze wziąć kobietę w ramiona. Sprawić, że poddałaby mu się – zupełnie jak za pierwszym razem – choć nie robiła tego nigdy. W tamtej chwili ufała mu bezgranicznie, nawet jeśli oznaczało to zignorowanie zdrowego rozsądku i uporczywego głosu, nieustannie powtarzającego jej, jak niewłaściwie było to, co się między nimi działo.

On sam doskonale rozumiał, skąd brały się wątpliwości Ralii. Sam również myślał o ciążącej na nim odpowiedzialności. Jednak w obliczu końca świata, w obliczu słabości rodziców, czy naprawdę królestwo zyskałoby cokolwiek, gdyby jego wybór padł na jakąś uroczą szlachciankę? Darenar potrzebował przywódców z krwi i kości, zdolnych do zrobienia wszystkiego, by odzyskał dawną świetność.

Zerknął na Virrena, trwającego w zamyśleniu; pionowa zmarszczka przecinała jego czoło, zdradzając ogrom zmartwienia. Paradoksalnie małżeństwo z Ilią wydawało się Casparowi idealnym przykładem tego, do czego powinien posunąć się władca. Być może cały kraj skorzystałby na tym, gdyby to właśnie Dal'var stanął na czele narodu, mając u boku przebiegłą, aczkolwiek lojalną księżniczkę z Ardessii. Serce księcia zakłuło boleśnie, choć nie umiał powiedzieć, czy było to uczucie miłe, czy wprost przeciwnie. Z jednej strony wcale nie podobała mu się perspektywa oddania tronu komukolwiek; spędził zbyt wiele lat, kurczowo trzymając się swojego dziedzictwa na złość Hirionowi. Z drugiej...

Gdyby nie ciążący na nim tytuł, mógłby zwyczajnie podróżować po świecie, być może nawet w towarzystwie kobiety, która uporczywie dręczyła jego umysł.

Skrzywił się do własnych myśli. Nie umiał nazwać tego, co czuł do Ralii – być może nie chciał. Jedna pochopna decyzja wystarczyła, by nie mógł skupić się na czymkolwiek innym, podczas gdy czekało go niełatwe zadanie, wymagające przygotowania. Dodawanie sobie kolejnych zmartwień nie brzmiało jak najlepszy plan. Westchnął ciężko, czym zwrócił uwagę Virrena, który spojrzał na towarzysza kątem oka, jednak zachował milczenie.

Gdy kilka godzin później słońce znalazło się wysoko na niebie, upał stał się nie do zniesienia, a na horyzoncie zamajaczyły niewyraźne zarysy Świątyni Aesira, obaj mężczyźni odetchnęli z ulgą. Caspar spodziewał się, że poczuje spokój – jak zawsze, gdy docierał do miejsca, w którym spędził większość życia. Tym razem w jego sercu pojawiło się jedynie ukłucie zwątpienia, wystarczające, by zdał sobie sprawę, jak wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich tygodni.

Odepchnął wątpliwości na bok, po czym ścisnął boki wierzchowca. Chciał jak najszybciej znaleźć się pośród chłodniejszych murów i zmyć z siebie trudy podróży. Im bliżej Świątyni się znajdowali, tym silniejszy stawał się jego niepokój; powietrze zdawało się dziwnie gęste, przesycone zapachem, który nieodzownie kojarzył się Casparowi ze śmiercią, choć nie umiał go opisać. Po minie Dal'vara widział, że nie tylko jemu coś nie pasowało.

Przeczucie potwierdziło się, gdy nikt nie wyszedł im na powitanie; zwykle mury, oddzielające dziedziniec od pustynnej drogi, były obstawione strażnikami, którzy mieli za zadanie informować o jakichkolwiek przybyszach – albo wrogach. Książę próbował dostrzec czyjąś sylwetkę, ale jego wzrok zawiódł; zerknął więc raz jeszcze na Virrena, a ten skinął głową w niemym porozumieniu.

Zeskoczył z konia, po czym przymknął oczy. Caspar z uwagą śledził, jak ciało przyjaciela zastyga w bezruchu, podczas gdy piasek wokół jego stóp zaczyna wirować łagodnie, by opaść sekundę później. Mężczyzna uniósł powieki, ukazując błyszczący w spojrzeniu wstręt. Na jego twarzy wykwitło obrzydzenie tak silne, że książę również zamarł.

– Co czujesz? – spytał szeptem, ześlizgując się z siodła najciszej, jak umiał.

– Krew. Rozkład – wymamrotał Virren. – Niczego nie słyszę.

Dreszcz targnął ciałem Caspara, gdy książę zdał sobie sprawę, co stoi za słowami drugiego Eshaar. Chwycił za rękojeść miecza, którego pochwa została przytroczona do siodła, i poprowadził konia na dziedziniec. Dookoła nie dostrzegł ani jednej żywej duszy; nie widział stajennego, nie widział innych Błogosławionych. Przywiązał wodze do jednej z barierek tuż przy wejściu; ogier zarżał cicho przestępując z nogi na nogę w wyrazie nerwowości. Kiedy Virren podążył w ślad za przyjacielem, od razu ruszyli w stronę wejścia do Świątyni, stawiając kroki z rozwagą, aby nie zaburzyć panującej martwej ciszy.

Pod pomnikiem Aesira – tym samym, który niegdyś budził w Casparze taki respekt – leżało ciało. Zakrwawione, pokryte różnobarwnymi sińcami, obrzydliwie spuchnięte. Musiał wstrzymać oddech; smród rozkładu stał się tak wyraźny, że zakręciło mu się w głowie, a żołądek skurczył się pod wpływem mdłości. Chwycił za pelerynę, po czym dźwignął ją, tworząc maskę dookoła nosa oraz ust.

– Boże... – wymamrotał Virren, który zdawał się znosić makabryczny widok znacznie lepiej.

Częściej stykał się ze śmiercią, a Dar, otrzymany od Aesira, niejako zmusił go do zbudowania tolerancji na wiele okropieństw.

– Jesteś w stanie go rozpoznać? – spytał słabo książę, nie będąc w stanie zbliżyć się nawet o krok do martwego mężczyzny.

Nawet z dalszej odległości nie miał wątpliwości, że ofiara była jednym z Błogosławionych, ale twarz wydawała się zbyt zdeformowana, aby pozwolić na odgadnięcie tożsamości.

Virren pokręcił głową i spojrzał w lewo, w głąb korytarza prowadzącego do Komnaty Obrad, gdzie zwykle spotykali się Starsi. Ruszył w tamtą stronę, a Caspar podążył za nim, niemalże natychmiast zdając sobie sprawę, dlaczego przyjaciel wybrał akurat ten kierunek. Starał się oddychać przez usta, ale smród był tak gęsty, że książę musiał przytrzymać się ściany, bo zawroty głowy stały się jeszcze silniejsze; modlił się, by nie zwymiotować – chyba nie zniósłby takiego upokorzenia.

Kiedy jednak położył dłoń na kamiennej ścianie, a ta okazała się lepka od krwi, nie zdołał powstrzymać torsji. Wypuścił miecz z ręki, drugą pociągając za prowizoryczną maskę. Zgiął się w pół, pozwalając, aby żołądek skurczył się spazmatycznie i wyrzucił z siebie całą zawartość. Mimo to nie poczuł się wcale lepiej. Dojście do siebie zajęło mu kilka minut, po których ruszył dalej chwiejnym krokiem, podniósłszy miecz z brudnej posadzki.

Gdy wszedł do komnaty, zastał Virrena klęczącego na ziemi w wyrazie szoku i bezradności. Członkowie Rady Starszych siedzieli wokół stołu w groteskowym przedstawieniu – ułożeni niczym szmaciane lalki, choć Caspar wątpił, by ktokolwiek mógł uznać ten widok za wynik zabawy. Oparł się o ścianę, a jego umysł na moment całkowicie zamilkł; nie obchodził go już smród ani krew, wyściełająca gęsto pradawne kamienie.

Wpatrywał się w niby znajome, ale jednak obce, zdeformowane twarze, ale nie potrafił zdobyć się na jakikolwiek ruch. Towarzyszyła mu pustka, dziwne otępienie, którego pragnął trzymać się kurczowo; to, co miało przyjść później, było o stokroć gorsze.

– Musimy przeszukać resztę Świątyni.

Dopiero szept Virrena wyrwał go z letargu. Caspar zamrugał, a jego wzrok na powrót wyostrzył się, pozwalając mu dojrzeć przyjaciela, wpatrującego się w niego ze smutkiem, niepokojem oraz zmęczeniem. Ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że jego własna twarz była mokra; przetarł policzki dłonią, unikając spojrzenia Dal'vara.

– Co tu się stało? – wymamrotał drżąco, ale doskonale wiedział, że żaden z nich nie miał odpowiedzi.

Postanowili rozdzielić się, by jak najszybciej przeszukać całą Świątynię w poszukiwaniu ocalałych. Z każdym kolejnym pomieszczeniem nadzieja przygasała coraz mocniej, a gdy w końcu obaj dotarli do Jaskini Słowa, zniknęła całkowicie. Jezioro – niegdyś piękne, magiczne – zabarwiło się na czerwono, choć w pobliżu nie dostrzegali żadnych ciał. Jedyną pozostałością po wcześniejszej świetności były świetliki, które ciągle latały nad taflą, zupełnie nieświadome tragedii, która rozegrała się w ich domu.

Virren pociągnął księcia w kierunku znajomego przejścia, prowadzącego do kryjówki Eshaar. Caspar powłóczył nogami; bał się tego, co zastaną w środku. Na samą myśl o tym, że pozostali mieliby podzielić los wymordowanych braci i sióstr, miał ochotę wrzasnąć z wściekłości oraz żalu, ale mimo to szedł przed siebie w ciszy. Gdy po kilku minutach zatrzymali się przy przejściu, zasłoniętym ciężkimi, żeliwnymi drzwiami, nadzieja ponownie zagościła w sercu Silveriusa.

Wspólnie z Virrenem pchnęli metolowe wrota, ale te ani drgnęły. Raz jeszcze naparli na nie z całej siły, jednak rezultat pozostał ten sam. Dal'var walnął w nie kilkukrotnie pięścią, po czym zawołał:

– Jest tam kto? Otwórzcie, to ja, Virren! Jest ze mną Caspar!

Przez moment nie działo się absolutnie nic, aż w końcu w powietrzu rozległ się chrzęst otwieranego zatrzasku. Caspar pospiesznie chwycił jedno ze skrzydeł drzwi i pociągnął je wraz z Virrenem, po czym natychmiast wparował do niewielkiego pomieszczenia, które nauczył się kochać. Na podłodze nieopodal wejścia leżała Deleina, oddychając ciężko, zupełnie jakby napawała się każdym kolejnym haustem, a książę zdał sobie sprawę dlaczego, gdy tylko uderzyła w niego duchota.

Ciężkie wrota powstrzymały wrogów przed wtargnięciem do kryjówki, ale skutecznie ograniczyły przepływ powietrza, który w jaskini i tak nie był przecież najlepszy. Kobieta sprawiała wrażenie ledwo przytomnej, a jej skóra lśniła od potu. Bez wątpienia żyła, co dało Casparowi powód do radości. Pozwolił sobie jedynie na niewielki uśmiech, który zniknął, gdy tylko Virren przykucnął przy Deleinie i zapytał:

– Co tu się stało? Gdzie są Kylmir i Istalir?

– W-wody – wycharczała w odpowiedzi, a Caspar natychmiast zaczął obmacywać pas w poszukiwaniu bukłaka.

Kiedy pierwsze krople spłynęły do jej ust, zaczęła pić tak łapczywie, jakby nigdy wcześniej nie smakowała niczego lepszego. Zakaszlała, jednak wcale nie zaczęła wyglądać lepiej.

– Deleino – poprosił raz jeszcze Virren, ale ona przymknęła oczy, ponownie pozwalając, by świadomość wymknęła się spod jej palców.

Książę zacisnął dłonie w pięści, wiedząc, że zamierzał złamać daną sobie lata wcześniej obietnicę. Kiedy tylko odkrył, na czym polegał jego Dar, przysiągł, że nigdy nie użyje go wobec innych Eshaar czy nawet Błogosławionych. Zwykle zresztą nie musiał się do tego uciekać; naturalna charyzma w połączeniu z wiedzą wystarczała, by przekonać ich do jego racji. Teraz nie miał wyjścia.

Ukucnął obok przyjaciela, a ten skinął głową, utwierdzając go w decyzji.

– Deleino – zwrócił się do niej, a jego ciało zamrowiło przyjemnie, gdy magia Aesira rozlała się po nim. – Spójrz na mnie.

Kobieta otworzyła oczy, nie mogąc oprzeć się łagodnemu tonowi głosu księcia.

– Zignoruj ból, zignoruj wszystko, co czujesz i odpowiedz na pytanie Virrena. Nie ma nic ważniejszego, rozumiesz? – spytał z uśmiechem, który tylko spotęgował siłę wpływu jego słów na umysł Deleiny.

– Rozumiem – zgodziła się słabo. – Jestem taka senna.

– Och, wiemy! Gdyby to mogło poczekać, pozwolilibyśmy ci zasnąć – zapewnił Caspar, choć obaj mężczyźni doskonale wiedzieli, że robiliby co w ich mocy, aby do tego nie dopuścić. – Znasz nas, przecież nie męczylibyśmy cię bez powodu, czyż nie?

Skupił się jeszcze mocniej, próbując wymusić posłuszeństwo na zmęczonym, ogarniętym chorobą umyśle kobiety. Miał wrażenie, że ona sama nie kontrolowała własnych myśli, a świadomość wymykała jej się co kilka sekund, czyniąc jego zadanie znacznie trudniejszym.

– Musisz się skoncentrować, Leini – powiedział, używając zdrobnienia, którego szczerze nie cierpiała, co zmusiło ją do reakcji.

Na moment oprzytomniała, a Caspar wykorzystał sytuację, nawiązując z nią silniejsze połączenie.

– Co stało się w Świątyni? – spytał stanowczo, drżąc z wysiłku.

– Od jakiegoś czasu do Świątyni przybywały rodziny z ofiarami w poszukiwaniu ratunku. Starszy Faell postanowił zaoferować im azyl. Chciał zwołać kolejną naradę. Wysłał Istalira do Erhadu, by was poinformować, a Kylmir ruszył z nim.

– Jaki związek... – zaczął Virren, ale książę uciszył go gestem dłoni.

Nie mógł pozwolić, by koncentracja Deleiny ponownie się rozmyła.

– Mów dalej – poprosił, a ona jęknęła.

– Obudziły mnie krzyki. Wyszłam z pokoju i zobaczyłam... Zobaczyłam...

– Co zobaczyłaś?

– Nie wiem! Nie wiem!

– Skup się, Leni!

– Starszy Faell dał im schronienie, a oni... zabili wszystkich.

– Kto?

– Ci ludzie... Ale wcale nie wyglądali jak wcześniej! – jęknęła i złapała się za głowę, zaciskając powieki. – Potwory, byli jak potwory!

Caspar spojrzał na Virrena, który otworzył usta w szoku, po czym opadł na podłogę bezwładnie.

– Mówisz o ofiarach? – spytał książę, próbując zyskać potwierdzenie teorii, która zdążyła już wlać w jego serce lodowate zimno.

– T-tak. W jednej chwili nie mieli w sobie życia, a potem...

Ciało Deleiny opanowały konwulsje, które natychmiast zmusiły Caspara do osłabienia wpływu, jednak to nie wystarczyło, by kobieta się uspokoiła.

– Musimy zabrać ją do uzdrowiciela – wymamrotał Virren, a książę zgodził się z nim nieprzytomnym skinieniem głowy. – Do Keshiru jest znacznie bliżej.

– Jedź więc i sprowadź pomoc. Nie możemy... Nie możemy ich tu zostawić – dodał, mając na myśli wszystkich zabitych.

– Wracaj do Erhadu – odparł stanowczo Virren, chwytając niemalże nieprzytomną Deleinę w ramiona i podnosząc ją z ziemi. – Nie wiemy, czy jest tu bezpiecznie. Król musi dowiedzieć się o tym, co zaszło. Jak najszybciej, Casparze. – Na moment zacisnął powieki, a gdy ponownie je uniósł, w jego oczach błyszczała wściekłość, jakiej nie widział nigdy wcześniej. – Czy tego chcemy, czy nie, wojna właśnie się rozpoczęła.

Wyszedł z pomieszczenia, zanim książę zdołał odpowiedzieć. Tym razem to on opadł na posadzkę, pozwalając słabości raz jeszcze wziąć go w swoje objęcia. Czuł strach – najprawdziwszy strach przed tym, co przyniesie przyszłość. Jednocześnie nie potrafił wyzbyć się poczucia wstydu, gdy zdał sobie sprawę, że to właśnie Virren zachował zimną krew w obliczu makabry – nie on. Nie książę Darenaru, dziedzic tronu, a zwykły szlachcic.

Raz jeszcze wcześniejsze rozważania powróciły do niego z mocą, co uznał za absurdalne; oto leżał na podłodze, przejmując się własną słabością, zamiast prawdziwie istotnymi sprawami. Przełknął ślinę, kiedy dotarło do niego, że wciąż musiał uzupełnić swoje zapasy w kuchni – jeśli cokolwiek nadawało się do zabrania w drogę – i wrócić na dziedziniec, mijając po drodze dziesiątki gnijących ciał.

Najgorsza wydawała mu się jednak świadomość, że zamierzał zostawić tych wszystkich ludzi daleko za sobą. Nie zasługiwali na taki los; zasługiwali za to na godny pochówek i szacunek, z którego każda mijająca minuta odzierała ich coraz bardziej. W jednej chwili uświadomił sobie, że podobna przyszłość czekała znacznie więcej osób, jeśli nie zdołają czegoś zrobić.

Tylko czego?

Niezmiennie nie posiadał odpowiedzi.

***

Błądziła między snem a jawą. Chwilami miała wrażenie, że ciemność zaciskała wokół niej swe szpony, by za moment odpuścić, zostawiając ją dryfującą pośród nicości, bezwładną i wyczerpaną. Coś jednak nie pozwalało jej się rozluźnić; świadomie poszukiwała mroku, zupełnie jakby to właśnie on skrywał odpowiedzi na pytania dręczące ją od zbyt długiego czasu.

Zupełnie niespodziewanie znalazła się w tym samym miejscu, w którym ostatni raz widziała swoją matkę. Jej serce momentalnie przyspieszyło w przypływie obawy. Zwolniło zaś, gdy tylko zrozumiała, że tym razem dookoła nie było nikogo – ani niczego – poza nią samą. Nie widziała bezkształtnych cieni, niewyraźnych konturów sylwetek. Nie słyszała też przeszywających szeptów ani jęków bólu.

Mimo to wiedziała, że już kiedyś tu była; słowa matki wybrzmiały w jej głowie, odbijając się echem od ścian umysłu.

Wróć do światła!

Wiedziona dziwnym impulsem odwróciła się i wstrzymała oddech, stając twarzą w twarz ze staruszką o włosach białych niczym najświeższe płatki śniegu. Również jej oczy przywodziły na myśl zimę swoim lodowatym błękitem. Zimę albo Aesira – były równie nieludzkie.

– Kim jesteś? – spytała, a kobieta uśmiechnęła się, choć wcale nie sprawiała wrażenia radosnej.

– Powinnam zadać to pytanie tobie. Wszakże to ty raz jeszcze wkroczyłaś do mojego królestwa – odparła, mrożąc krew w żyłach Ralii. – Znam jednak twe imię za dobrze, córko Edelaanów, wybranko Boga Bez Twarzy.

Nie odpowiedziała, choć dziesiątki pytań cisnęły się jej na usta.

– Jeśli przyszłaś tu po pozostałych, spóźniłaś się. – Uśmiech na twarzy staruszki jedynie się pogłębił. – Są poza twoim zasięgiem.

Dreszcz przebiegł po skórze Ralii; nie wiedziała, co kryło się za słowami tajemniczej kobiety, ale nie mogły znaczyć nic dobrego. Za wszelką cenę starała się nie dać po sobie poznać, jak niejasna była dla niej cała sytuacja.

– Twoja matka stanowi idealny dodatek do mojej kolekcji. Bardzo długo stawiała opór. Modliła się do Aesira, zupełnie jakby obchodził go jej los. Zupełnie jakby mógł cokolwiek zrobić.

Eshaar zacisnęła dłonie w pięści, gdy złość zmieszana z rozpaczą zalały jej ciało. Złośliwa satysfakcja w głosie nieznajomej brzmiała niczym najgorsza trucizna. Chciała ją sprowokować, zmusić do przerwania milczenia.

– Nigdy jej nie odzyskasz. Nawet twój malutki Dar nie zdoła przywrócić tego, co straciła.

– Co zrobiłaś?! – warknęła Ralia, nie potrafiąc dłużej powstrzymać gniewu.

– Spytaj swego Boga – odpowiedział śmiech w mrocznej pustce, który zaraz umilkł, gdy twarz kobiety stała się beznamiętna. – Nie sądzę jednak, by kiedykolwiek odpowiedział.

W jednej chwili czas zwolnił, a każde słowo odciskało na umyśle Edelaan coraz większe piętno. Mimowolnie przełknęła ślinę, starając się stłumić rodzące się obawy. Zbyt dobrze pamiętała wizję roztoczoną przez Aesira. Nie potrafiła sobie wyobrazić świata bez niego, a jednak...

– Co masz na myśli? – wycedziła, mimo że obawiała się odpowiedzi.

– Potężny, wszechwiedzący... – zakpiła staruszka. – Zawsze sądził, że może bez końca narzucać wszystkim swoją wolę. Gdyby tylko jego arogancja nie przysłoniła mu tego, co oczywiste, zapewne nie musielibyście błądzić po omacku. Zrobił jednak dokładnie to, czego oczekiwałam. Manipulował, kłamał, łudził się, że nikt nie zdoła go przechytrzyć.

Kobieta zrobiła krok w przód, a Ralia napięła ciało; ze wszystkich sił pragnęła uciekać, jednak wiedziała, że nie może. Zbyt wiele zależało od tego dziwnego, niespodziewanego spotkania. Stała więc w oczekiwaniu, obserwując płynne ruchy staruszki. Nie zareagowała nawet wtedy, kiedy zatrzymała się tuż przed nią i wyszczerzyła zęby w pełnym szaleństwa uśmiechu.

– Byłam ciekawa, dlaczego przez cały ten czas się od niego nie odwróciłaś. Tak... Tyle cierpienia, tyle strachu. – Zacmokała z dezaprobatą. – Teraz jednak widzę prawdę. Niewidzialne kajdany, którymi spętał cię, gdy tylko dałaś mu ku temu okazję.

Edelaan przełknęła ślinę, desperacko próbując otrząsnąć się z wpływu, jaki miało na nią spojrzenie kobiety. Lód zdawał się wsiąkać w jej ciało, przenikać każdą jego część; przestała czuć cokolwiek, poza obezwładniającym zimnem stojącym w tak silnym kontraście do wściekłości; ta, dziwnym trafem, rozpłynęła się bez śladu.

– Mogę cię uwolnić – wyszeptała kobieta, a jej długi palec przeciął powietrze, by wylądować na policzku Ralii. – Mogę zakończyć twoje cierpienia, zanim Aesir pozbawi cię resztek kontroli.

– Jestem mu potrzebna – wycedziła z trudem, choć doskonale wiedziała, jak żałośnie brzmiały te słowa.

Sama od lat wyśmiewała Virrena, próbującego przekonać ją, że Aesir uważał ich za swoich wybrańców. Mimo to nie kłamała; Bóg wielokrotnie dawał jej do zrozumienia, jak ważnym ogniwem była. Być może nie chciała wierzyć w żadne zapewnienia z jego strony, ale dawały jej poczucie bezpieczeństwa; tak długo, jak próbował zatrzymać Ralię przy sobie, nie musiała się martwić boskim gniewem.

– Och, nawet nie wiesz jak bardzo – zgodziła się kobieta, jednak w jej głosie raz jeszcze rozbrzmiała złośliwa uciecha. – Gdybyś tylko wiedziała, do czego wybrał cię twój Bóg...

Zanim zdążyła przemyśleć swoje działania, chwyciła staruszkę za ramiona i potrząsnęła nią gwałtownie. Szybko jednak cofnęła się o krok, gdy jej dłonie zapiekły pod wpływem parzącego zimna. Spojrzała na swoją skórę; była wściekle zaczerwieniona, choć dotykała kobiety zaledwie przez kilka sekund. Podniosła wzrok, by ponownie zmierzyć się z siłą błękitnych tęczówek, błyszczących złowrogo.

– Kim jesteś? – wymamrotała z niedowierzaniem, a staruszka zmrużyła oczy.

– Kimś, komu Aesir odebrał wszystko, choć błagałam, by tego nie robił. Odbierze wszystko również tobie, jeśli odrzucisz moją pomoc.

– Ci wszyscy ludzie... Jak mogłabym przyjąć pomoc kogoś, kto dopuścił się czegoś takiego?!

– Tak samo, jak możesz służyć jemu. Służysz mu, choć jego okrucieństwo zapisało się na kartach historii niejednokrotnie. Legendy nie są w stanie oddać ogromu zła, którego dokonał. – Mrok wokół kobiety zaiskrzył, zupełnie jakby wściekłość, bijąca z jej głosu, nasączała go magią w najczystszej postaci.

Ralia nie odpowiedziała; coś w słowach tajemniczej nieznajomej chwyciło ją za gardło i ścisnęło mocno. Już dawno przestała wierzyć w dobroć Aesira – a nawet w jego sprawiedliwość, którą rzekomo stawiał nad wszystko inne. Mimo to nie myślała o historii, upatrując w niej dowodów na to, jak okrutny potrafił być Bóg. Nauczyciele w Świątyni wielokrotnie mawiali, że nic nie działo się bez przyczyny; nawet te makabryczne zdarzenia, jeżące włosy na karku, wynikały z ludzkich niedoskonałości zasługujących na karę.

Co, jeśli wcale tak nie było?

– Aesir zrobi wszystko, żeby przetrwać. A ty jesteś tą, którą poświęci jako pierwszą. – Kobieta przekrzywiła głowę. – Jeśli mu pozwolisz, rzecz jasna.

Odwróciła się na pięcie i zaczęła powolnie oddalać się od Ralii. Z każdym kolejnym krokiem stawała się coraz bardziej niewyraźna, aż w końcu mrok całkowicie pochłonął jej sylwetkę. Eshaar stała nieruchomo, obserwując staruszkę, podczas gdy w jej głowie toczyła się batalia. Nie wiedziała, w jaki sposób Aesir miałby ją poświęcić – w końcu sam przyznał, że to od niej zależy jego istnienie.

Nie byłaby jednak zaskoczona, gdyby źle zinterpretowała to, co chciał jej przekazać. Albo gdyby celowo wprowadził ją w błąd – robił to przecież już wcześniej. Mimo to na samą myśl, że rzeczywiście potraktowałby ją z aż tak dużym wyrachowaniem, czuła panikę. Nie mogła wziąć oddechu, dusząc się niepewnością i lękiem.

Ciemność zaczęła wirować wokół. Naciskała na nią z każdej strony, jedynie utrudniając nabranie powietrza, aż w końcu mroczna pustka rozmyła się całkowicie. Ralia otworzyła oczy, zdając sobie sprawę, że znajdowała się w swoim pałacowym łóżku. Czarna koszula przykleiła się do skóry za sprawą potu, a chłód nocy sprawił, że ciało zadrżało bez kontroli.

Spojrzała na dłonie i jęknęła, gdy dostrzegła na nich czerwone plamy – pozostałość po spotkaniu z nieznajomą. Kim właściwie była? Bez wątpienia sprawczynią wszystkiego, co od miesięcy spędzało im sen z powiek, ale...

Ralia do tej pory nie spotkała nigdy kogoś, kto wydawałby się tak nieludzki – poza samym Aesirem. Przypomniała sobie słowa Hiriona, w których twierdził, że ludzkość odgrywa w trwającej wojnie znikomą rolę. Coraz bardziej zaczynała zgadzać się z podobnym twierdzeniem.

Znajdowali się w samym środku boskich potyczek. Jakie mieli więc szanse, by je powstrzymać?

***

Zostało już bardzo niewiele do końca. Cieszę się, ale jednocześnie pisanie tych końcowych rozdziałów przypomina prawdziwą udrękę.

Tak czy inaczej  mam nadzieję, że rozdział się podobał! Jak zwykle będę wdzięczna za Wasze przemyślenia <3



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro