Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Pragnienia

Caspar nie potrafił pozbierać myśli. Słowa ojca wciąż dźwięczały mu w uszach, choć zdawały się równie pozbawione sensu co na początku. Nie chciał wierzyć, że Hirion — ten sam, który od lat gardził nim na każdym kroku — zrobiłby cokolwiek, by uchronić syna przed złem. Złem, prychnął do siebie i pokręcił głową. Aesir nie był złem. Książę skłamałby, mówiąc, że nie czuł niepewności w obliczu niejasnego, tajemniczego zachowania Boga, ale przecież cała wiara opierała się na niezliczonych sprawdzianach.

Poznanie Ralii i jej historii pociągnęło za sobą ogromną ilość pytań bez odpowiedzi, ale nawet na moment nie sprawiło, że całkowicie zwątpiłby w swoją drogę. Wciąż uważał się za wybrańca, powołanego do czynienia wielkich rzeczy; tymczasem słowa Hiriona rzucały nowe — zupełnie inne — światło na sytuację.

Co, jeśli jego znamię rzeczywiście stanowiło wynik boskiej kary, a nie nagrody? Jeśli wcale nie był wyjątkowy, a jedynie idealnie nadawał się do przypomnienia królowi, gdzie powinna leżeć jego lojalność?

— Chyba nigdy nie widziałam cię tak zdenerwowanego.

Dreszcz przebiegł po jego plecach, gdy cichy głos Ralii przeciął ciszę i przypomniał mu, że wciąż znajdował się w królewskim pałacu — w tym samym ogrodzie, gdzie jeszcze kilka tygodni wcześniej przecierał oczy ze zdumienia na widok uśmiechniętej, promieniejącej kobiety, która teraz stała za nim, opierając się nonszalancko o jeden z filarów.

Nie miała na sobie zbroi, a jedynie czarną, sznurowaną koszulę, przewiązaną skórzanym pasem. Światło księżyca sprawiło, że jej włosy błyszczały, podczas gdy oczy zlewały się barwą z gwieździstym, granatowym niebem. Niemalże uśmiechnął się, gdy po raz kolejny przypomniał sobie noc, która zmieniła wszystko, choć wtedy wydawała się jedną z wielu. Gdyby wtedy wiedział, że zdoła nie tylko zrozumieć Ralię Edelaan, ale także spojrzy na nią z jakimkolwiek uczuciem, wcale nie byłby taki skory do zabierania jej ze sobą w podróż.

Tymczasem obecnie mógł jedynie wpatrywać się w jej twarz i walczyć z chęcią pokonania dzielącego ich dystansu.

— Dużo się wydarzyło — powiedział na przekór swojemu pragnieniu, po czym odwróciwszy się do Ralii plecami, przechylił się przez balustradę.

Dźwięk kroków poniósł się echem po krużganku, a chwilę później ucichł, gdy kobieta zatrzymała się tuż obok niego — na tyle blisko, by czuł ciepło jej ciała. Chęć zmniejszenia dzielącej ich przestrzeni stała się jeszcze wyraźniejsza; wystarczyłoby przestąpić z nogi na nogę, a ich ramiona otarłyby się o siebie.

Zacisnął pięści, walcząc z uczuciami, nad którymi zdawał się panować coraz mniej.

— Sądzisz, że Hirion skłamał? — spytała beznamiętnie, zupełnie nieświadoma batalii toczącej się w ciele Caspara.

— Kłamstwo jest jednym z jego licznych talentów — odparł wymijająco, jednak nie łudził się, że zaakceptuje tę odpowiedź.

— Nie sądzę, by skorzystał z niego tym razem.

— Dlaczego?

— Dlatego, że nie wiem, co mógłby tym zyskać. Nastawienie nas przeciwko Aesirowi wydaje się najgorszym możliwym posunięciem.

— Może właśnie o to mu chodzi? O to, żebyśmy utonęli w morzu wątpliwości, ciągnąc za sobą cały Zakon? — wymamrotał smętnie, choć niespecjalnie wierzył w swoje słowa.

Ralia odwróciła się w jego stronę, a on niechętnie przeniósł wzrok na jej twarz. Zaskoczyła go niepewność w granatowych oczach; dziwna nieśmiałość, tak różna od tego, do czego go przyzwyczaiła.

— Toniemy w nim od lat, Casparze. I to wcale nie za sprawą króla. — Przygryzła wargę, po czym westchnęła ciężko. — Nie powiedziałam ci tego, ale w tę noc, gdy Aesir dał mi do zrozumienia, że jego los spoczywa w moich rękach... — zawahała się. — W pierwszej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle chcę go ratować.

Książę przełknął ślinę, gdy głos kobiety zadrżał. Nie mogło być łatwo przyznać się do tego drugiemu człowiekowi. Drugiemu Eshaar. Gdyby nie sens jej słów, uśmiechnąłby się przekornie i powiedział coś, co niechybnie by ją zirytowało. Sytuacja była jednak zbyt poważna.

— Nigdy mu się nie sprzeciwiłam. Tymczasem on testował mnie na wszelkie możliwe sposoby, zupełnie jakby chciał sprawdzić, jak zachowam się, gdy w końcu wyzna mi prawdę. — Spuściła wzrok. — Nie odeszłam tylko dlatego, że zbyt wiele razy dał mi do zrozumienia, czym skończy się moje nieposłuszeństwo.

— Groził ci? — spytał Caspar, a ona parsknęła.

— Nie musiał! Zsyłał mi sny, przypominające o domu, o rodzinie... O tym, co się wydarzy, jeśli zawiodę.

— Jaką masz pewność, że to jego zasługa? — spytał z powątpiewaniem Caspar.

— Przychodziły zawsze wtedy, gdy myślałam o ucieczce. A tuż po nich przybywał on, pouczający mnie, że uciekanie od przeznaczenia nie ma sensu. To chyba dość jasny komunikat? — odparła i uniosła brwi.

Książę skrzywił się mocno. Upieranie się przy swoim nie miało sensu, tym bardziej, gdy w oczach Ralii dostrzegał tylko szczerość. Przełknął ślinę. Jeszcze jakiś czas temu niczego nie pragnął tak bardzo, jak zdobycia jej zaufania. Teraz, kiedy w końcu je otrzymał, miał wrażenie, że filary, na których zbudował swój świat, kruszyły się jeden po drugim.

— Dlaczego mi to mówisz? — mruknął sfrustrowany, a ona przymknęła powieki.

— Ponieważ ci ufam — odparła, potwierdzając jego domysły. — Ponieważ wierzę, że Hirion mógł mówić prawdę, a my jesteśmy marionetkami, biorącymi udział w przedstawieniu, w którym od początku nie mieliśmy nic do powiedzenia.

— Czyli wierzysz, że Aesir wcale mnie nie wybrał — stwierdził z goryczą Caspar, czym zmusił ją do otworzenia oczu.

— To nic nie zmienia. Nagroda czy kara, wciąż otrzymałeś jego znamię i robiłeś wszystko, by okazać się godzien. Aesir mógł ukarać Hiriona na setki różnych sposobów. Ale na pewno nie naraziłby na szwank swoich planów, tylko po to, by zrobić na złość jakiemuś marnemu człowiekowi.

Wstrzymał oddech, gdy dłoń Ralii uniosła się powoli, niepewnie, aż w końcu jej palce dotknęły policzka Caspara. Delikatnie odgarnęła włosy z jego czoła, a on próbował opanować drżenie, które go ogarnęło.

— Ufam ci, Casparze, a od bardzo długiego czasu nie ufałam nawet sobie. Jeśli to nie czyni cię wyjątkowym... — urwała z rozbawieniem, co skwitował teatralnym westchnieniem.

Kiedy zaczęła opuszczać dłoń, złapał ją za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę. Mimowolnie oparła się o jego klatkę piersiową, wstrzymując oddech — zupełnie jak on przed kilkoma chwilami.

— To od początku był mój plan. Chciałem, żebyś zaczęła mi ufać. Nie spodziewałem się jednak... — Pokręcił głową z niedowierzaniem, gdy jego wzrok mimowolnie spoczął na ustach Ralii, które, jak na złość, rozchyliły się łagodnie.

— Tego, że okażę się czymś więcej niż zbuntowaną zdrajczynią? — spytała, gdy nie dokończył.

Mógł przysiąc, że dostrzegł na jej policzkach nieco więcej koloru, chociaż nikłe światło księżyca czyniło podobne spostrzeżenia niezbyt wiarygodnymi. Mimo to myśl, że ona również czuła wiszące w powietrzu napięcie, ośmieliła go na tyle, by położył obie dłonie na jej biodrach.

— Znacznie więcej — zgodził się, zaskoczony brzmieniem własnego głosu. — Z jakiegoś powodu nie potrafię zapomnieć tamtej nocy na pustyni.

Obserwował, jak jej wzrok wypełnia się wstydem, a ciało porusza się instynktownie. Zacisnął palce, nie pozwalając Ralii odsunąć się nawet o milimetr.

— Pamiętam twoje oczy — wyszeptał i, wbrew zdrowemu rozsądkowi, oparł swoje czoło o jej. — Gwiazdy odbijały się w nich tak wyraźnie, że mógłbym je policzyć.

— Cas...

— Proszę, pozwól mi — jęknął błagalnie, po czym przymknął powieki.

Jeszcze wyraźniej usłyszał szum krwi, wrzącej w jego żyłach, oraz szaleńcze bicie serca, którego rytm wydawał mu się dziwnie obcy, a jednocześnie ekscytujący do granic możliwości.

— Wtedy po raz pierwszy dostrzegłem, jak wielki jest ciężar tajemnic, które niosłaś na swych barkach. Chciałem wierzyć, że pragnąłem tylko twych sekretów, ale...

Tym razem nie miał wątpliwości; gdy otworzył oczy, dostrzegł, że jej policzki zaróżowiły się pod wpływem emocji, które zdawała się dzielić wraz z nim. Być może nie widział gwiazd w granatowych tęczówkach Ralii, ale to, co ujrzał, zaparło mu dech w piersiach. Strach. Niepewność. Pragnienie. Szaleństwo.

— Oboje stoimy na krawędzi przepaści, oboje trzymamy los świata w rękach. Ale to ty jesteś księciem. To ty staniesz na czele narodu. A ja... Jestem nikim, Casparze — wyszeptała.

— Naprawdę tak myślisz? — spytał z niedowierzaniem, kręcąc głową. — Z jakiegoś powodu nasze drogi zamieniły się w jedną, wspólną. Ani ty nie możesz pokonać jej sama, ani ja. Musisz to dostrzec, Ral. Musisz.

Puścił jej biodra, by ująć w dłonie twarz, rozgrzaną jego bliskością i uczuciami. Płonęła, podobnie jak on. Ralia zacisnęła palce na czarnej kamizeli Caspara, wyraźnie zastanawiając się nad możliwymi ścieżkami. Mogła go odepchnąć. Mogła go przyciągnąć. Zdecydowała się jednak nie robić nic, w wyrazie niezdecydowania oraz sprzecznych uczuć.

— To szaleństwo. Nie powinieneś... — powiedziała, ale on już nie słuchał.

Miała rację. Nie było nic rozsądnego w jego uczuciach. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego pragnął być blisko niej — bliżej i bliżej, aż w końcu nie dzielił ich już żaden dystans. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego jej zapach odbierał mu zdolność myślenia. Podobnie nie wiedział, czy kiedykolwiek zdoła zapomnieć, jak miękkie były jej usta, gdy postanowił podjąć decyzję za nią i poddać się pragnieniu. Ciche westchnienie, które wyrwało się z jej gardła, miało powracać do niego w snach, nieustannie przypominając o falach przyjemności, rozchodzących się po jego ciele — wszędzie tam, gdzie znalazły się jej dłonie, kiedy i ona postanowiła przestać walczyć.

Ze wszystkich pocałunków w jego życiu żaden nie smakował jak ten — rozpaczliwy, namiętny, a jednocześnie wypełniony zrozumieniem, które zdawało się sięgać jego duszy. Odcisnął na nim piętno na tyle wyraźne, by zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek mógłby obdarzyć uczuciem kogoś, kto nie byłby Ralią Edelaan.

***

Ralia nie mogła zasnąć. Niezależnie od tego, jak bardzo próbowała, jej myśli uciekały w stronę Erhadzkiej Pustyni, na której z całą pewnością przebywali obecnie Virren oraz Caspar. Szczególnie drugi z mężczyzn siedział jej w głowie. Jęknęła bezgłośnie, gdy po raz kolejny zawładnęło nią wspomnienie pocałunku, który nigdy nie powinien się wydarzyć.

Kiedy podchodziła do księcia, chciała jedynie zapewnić go, że wcale nie potrzebował być wybrankiem Aesira, aby wyróżniać się na tle innych. Nie tylko nosił tytuł dziedzica tronu Darenaru, ale także posiadał cechy, które czyniły go najlepszym kandydatem na władcę. Nie kłamała, mówiąc, że zdołała mu zaufać, odnaleźć w nim oparcie. Właściwie próbowała robić wszystko, by trzymać się od niego z daleka, chroniąc sekrety zarówno swoje, jak i Aesira, ale on i tak znalazł sposób na przebicie się przez twardy mur, który wokół siebie zbudowała.

Mimo to nie potrafiła zrozumieć, jak doszło do tego. Solidarność w obliczu zagrożenia często zbliżała ludzi, ale wciąż chodziło o nią i o niego — księcia, na którym spoczywała podwójna odpowiedzialność. Nawet jeśli znaleźliby sposób na uratowanie Darenaru, pochodzili z różnych światów. Czymkolwiek była ta chwila zapomnienia, której oboje poddali się bez opamiętania, nie mogła prowadzić do niczego więcej.

Dlaczego więc nie potrafiła wyrzucić go z głowy? Zacisnęła zęby, przypominając sobie własne myśli sprzed kilku miesięcy, gdy po raz pierwszy rozmawiała z Casparem Silveriusem. Wydał jej się piekielnie bystry i inteligentny. Niebezpieczny. Gdyby tylko wiedziała, z jaką łatwością wpadnie w pułapkę jego osobowości...

— Czy nie powinnaś być przypadkiem wniebowzięta?

Ralia odwróciła się błyskawicznie i wyciągnęła sztylet z pochwy, zanim rozpoznała kobiecy głos, który rozbrzmiał w ogrodzie. Valeria Silverius wyłoniła się z cienia, a jej bose stopy muskały trawę, podobnie jak lejąca się, liliowa suknia. Ralia schowała broń i skłoniła się nisko.

— Wasza Wysokość — powiedziała cicho, a Valeria westchnęła ciężko.

Przysiadła na ziemi, a wieczorna wilgoć wsiąknęła w błyszczący materiał niemalże od razu. Nie wyglądała wcale jak królowa; zmęczenie, widoczne na niegdyś pięknej twarzy, przywodziło Ralii na myśl matkę — Tessę — która zawsze nosiła swoje troski na wierzchu, gdzie wszyscy mogli je dojrzeć.

— Nie wiem, czy jeszcze zasługuję na ten tytuł — wyszeptała matka Caspara.

Edelaan podeszła bliżej, mijając miejsce, w którym kilka dni wcześniej tonęła w objęciach syna Valerii. Zignorowała dreszcz, przebiegający po ciele, po czym zatrzymała się tuż przed siedzącą na ziemi władczynią.

— Od dawna nie mam wpływu na to, co dzieje się w królestwie. Równie dobrze mogłabym nie istnieć. — Kobieta westchnęła, gdy odpowiedziało jej milczenie. — Bycie królową okazało się znacznie trudniejsze, niż sądziłam.

Ralia zwalczyła chęć wywrócenia oczami. Valeria Silverius, choć ukarana przez Aesira w niezwykle dotkliwy sposób, nie miała pojęcia o trudach życia. Otoczona pięknymi murami, odziana w jedwabiste tkaniny, egzystowała w słodkiej niewiedzy.

— Bycie matką zaś okazało się jeszcze trudniejsze — dodała, niezrażona miną rozmówczyni, i uniosła wzrok, by spojrzeć na Ralię. — Chciałabym powiedzieć, że wychowanie Caspara to moja zasługa, ale byłoby to wierutne kłamstwo. Pozwoliłam, by Aesir mnie złamał, a mój syn... ukochany, jedyny syn stracił na tym najwięcej.

Brzmiała na prawdziwie przejętą, zupełnie jakby rzeczywiście nie potrafiła zdzierżyć tego, jak wyglądała jej relacja z księciem.

Caspar to dobry człowiek — mruknęła Eshaar, a królowa uśmiechnęła się smutno.

— Dlatego właśnie pytałam, czy nie powinnaś być wniebowzięta, wiedząc, że spośród wszystkich kobiet, wybrał właśnie ciebie?

Ralia wstrzymała oddech, po czym wypuściła go powoli, nie chcąc ukazywać pełni swojego zaskoczenia słowami Valerii.

— Nie nazwałabym tego w ten sposób — stwierdziła ostrożnie, czym wywołała chichot królowej.

— Możesz nazywać to jak chcesz, ale rzeczywistość wciąż pozostanie jedna. Zawsze wiedziałam, że Cas nie zwiąże się z potulną, delikatną dziewczyną. Moja nieobecność nauczyła go cenić siłę, niezależność. Pragnął kogoś, kto nie okaże się... mną. — Valeria uśmiechnęła się gorzko, mierząc ją spojrzeniem.

— Caspar jest księciem. Może pragnąć kogo zechce, ale to nie zmienia faktu, że u jego boku powinna stanąć królowa.

— A ty nią nie jesteś?

Tym razem to Ralia parsknęła śmiechem. Jej serce zakłuło boleśnie, gdy zdała sobie sprawę, jak gorzko brzmiał ten dźwięk. Nie, nie była królową. Jeśli istniał ktoś, kto nadawałby się do tej roli mniej niż ona, jeszcze nie spotkała go na swojej drodze. Nie wątpiła, że Caspar w końcu również zda sobie z tego sprawę; kiedy kurz opadnie, a świat wciąż będzie istniał, dostrzeże, jak bardzo pomylił się z wyborem.

— Nie, Wasza Wysokość. Nie jestem — odparła spokojnie, nawet jeśli słowa ledwo przeszły przez zaciśnięte gardło.

— Cas zdaje się nie podzielać tej opinii. Nie dba o konwenanse. W jego oczach jesteś boską wybranką. Wojowniczką. A Darenar stoi u progu wojny. Sądzisz, że delikatna, ułożona szlachcianka poprowadzi naród lepiej?

Edelaan spojrzała w niebo — zaskakująco zachmurzone, mimo ciepłego wieczoru.

— Sądzę, że szlachcianka może być chociaż zainteresowana rządzeniem, w przeciwieństwie do mnie.

— Dlaczego więc pozwalasz mu się łudzić? Czy to nie okrutne?

— Być może oboje jesteśmy wobec siebie okrutni. Ja, dając mu nadzieję, a on...

Urwała, gdy wstyd po raz kolejny ścisnął jej gardło. Caspar nie musiał wcale się starać, by zapałała do niego jakimkolwiek uczuciem. Okazał zrozumienie, zaoferował wsparcie. Tymczasem ona, niczym ćma lecąca w stronę światła, nie potrafiła się temu oprzeć. Po latach samotności oraz izolacji dzielenie sekretów z drugą osobą przypominało orzeźwiający wietrzyk w samym środku pustyni. W końcu mogła oddychać.

On także dał jej nadzieję, choć wątpiła, by rozumiał, jak wiele zrobił. Wątpiła również, że ktokolwiek dostrzegłby w tym okrucieństwo, jednak w obliczu dzielących ich różnic, misja Caspara, mająca na celu zdobycie zaufania bezbożnicy, nie mogła skończyć się inaczej, jak tylko złamanym sercem.

— Wskoczyłby za tobą w ogień, jeśli byś mu pozwoliła — odezwała się Valeria, a na jej twarzy pojawił łagodny, choć smutny uśmiech.

— Niewykluczone, że będzie musiał. Nie z miłości, a raczej z konieczności.

Coś w spojrzeniu królowej uległo zmianie; wcześniejsza delikatność nagle zniknęła, zastąpiona dziwnym, odrobinę mrocznym błyskiem.

— Ponieważ Aesir go do tego zmusi — mruknęła pustym głosem, który wzbudził dreszcz na plecach Ralii.

Eshaar zmrużyła oczy, przyglądając się kobiecie. Zarówno słowa Hiriona, jak i wcześniejsza rozmowa z Casparem, dały jej wgląd w przeszłość Valerii Silverius. Miała wszelkie prawo, by darzyć Aesira niechęcią, jednak Ralia na jej miejscu robiłaby wszystko, żeby przekonać Boga o swoim posłuszeństwie — w obawie przed tym, co jeszcze mógłby na nią zesłać. Tymczasem niechęć królowej wydawała się oczywista nawet w półmroku panującym w ogrodzie.

— Ponieważ świat zmierza ku zagładzie — sprostowała więc, ale Valeria jedynie przewróciła oczami.

— Świat zmierza ku niej od dawna. Czasami zwalnia, czasami przyspiesza, jednak nigdy się nie zatrzymuje.

Ralia kucnęła przy królowej; z bliska dokładnie widziała, jak wiele emocji kłębi się w jej tęczówkach. Przełknęła ślinę, gdy usta kobiety wykrzywiły się w pełnym pogardy grymasie — tak bardzo niepasującym do łagodnego tonu, którym posługiwała się na początku rozmowy.

— Może w końcu nadszedł moment, żebyśmy choć spróbowali się temu przeciwstawić? — spytała ostrożnie.

— A jaki widzisz w tym sens, Ralio Edelaan? Czy uważasz, że świat zasługuje na ratunek?

Wspomnienie przerażającej wizji końca mignęło jej przed oczami. Tym razem nie pociągnęło za sobą paniki czy nawet strachu. Czy potrafiła stać z boku i patrzeć, jak wszystko, co znała, zamienia się w popiół?

— Nawet jeśli świat jest nieodwracalnie zepsuty, nie mamy innego — stwierdziła po chwili milczenia.

— I to wystarczający powód, by kurczowo trzymać się jego przetrwania? Skąd pewność, że ze zgliszczy nie powstałoby coś lepszego?

— Aby coś powstało, ktoś musiałby przetrwać.

Królowa uśmiechnęła się, a mrok zniknął z jej oczu równie niespodziewanie, co się pojawił. Przez moment Ralia zastanawiała się, czy przypadkiem wzrok nie płatał jej figli.

— Jak na kogoś, kto nie jest zainteresowany staniem na czele narodu, wykazujesz się zaskakującą determinacją, by go uratować. — Przekrzywiła głowę. — Musisz bardzo kochać swojego Boga.

Tym razem to usta Eshaar wygięły się w wyrazie zniesmaczenia, zanim zdołała powściągnąć reakcję.

— Ciekawe — wyszeptała Valeria. — Służebnica Aesira, jego ostrze w ciemności... Och, jakże musi być niezadowolony, wiedząc, że ta, którą wybrał, gardzi nim z taką pasją.

Ralia wstała, nie mogąc znieść złośliwej uciechy w słowach kobiety. Nie zdążyła jednak zrobić choć kroku, bo zimna dłoń królowej zacisnęła się na jej nadgarstku z zaskakującą siłą.

— Aesir zniszczył całe moje życie, Ralio. Skazał mego syna na noszenie czerni i budzenie strachu, gdziekolwiek by się nie pojawił. Pozbawił Hiriona możliwości dbania o lud, podobnie jak każdego władcę przed nim. Dał nam wolną wolę, która zaczyna się oraz kończy tam, gdzie on sam zechce. — Palce Valerii wbijały się w skórę Eshaar coraz mocniej, sprawiając niemalże ból. — Powinniśmy pozwolić światu rozpaść się w drobny pył. Tylko w ten sposób uwolnimy się od niego.

Sekundę później ucisk zniknął z nadgarstka Ralii, ale nie ruszyła się z miejsca, rażona siłą czystej nienawiści w głosie królowej. Echo jej słów zdawało się wciąż rozbrzmiewać w ogrodzie, odbijając się od filarów, podróżując między kamiennymi łukami krużganków. Przez moment Edelaan nie potrafiła nabrać powietrza w płuca, a gdy w końcu zmusiła się do ruchu, odkryła, że jej nogi drżą niczym gałązki na wietrze.

— Mówisz o zdradzie — wymamrotała, kręcąc głową.

— Być może. — Valeria wzruszyła ramionami. — Ale mówię również o sprawiedliwości. Czasami jedno jest tożsame z drugim.

Ralia nie odpowiedziała. Słowa królowej wydawały się oburzające, jednak w jakimś stopniu potrafiła dostrzec w nich prawdę — a przynajmniej jej małe ziarenko. Niegdyś sądziła, że wolałaby umrzeć, niż zdradzić tego, któremu ślubowała wierność. Teraz? Wydarzyło się zbyt wiele, by umiała zwyczajnie zapomnieć o ogromie cierpienia, które zdawało się podążać za wyznawcami Aesira. Pragnęła jednak wierzyć, że — mimo wszystko — wciąż stała po dobrej stronie.

Tymczasem nienawiść w oczach Valerii, złamane serca Caspara oraz bezsilność króla Hiriona kładły się długim cieniem na wierzeniach Ralii. Każdy kolejny dzień budził coraz większe wątpliwości, a pytania, które zadawała od tak długiego czasu, wciąż nie otrzymywały odpowiedzi. Jak długo mogła czekać?

Przełknęła ślinę i odwróciła się plecami do królowej, by ruszyć w stronę wyjścia z ogrodu. Tym razem nikt jej nie zatrzymał, nawet jeśli do końca czuła na plecach palący, upiorny wzrok.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro