Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

20. Wiedźma

Shiana nie mogła dłużej ignorować spojrzeń swoich towarzyszy. Przyglądali jej się z obawą, niczym nieuzasadnionym lękiem, który zdawał się rosnąć z dnia na dzień. Wiedziała, jak wygląda; blada, wychudzona, o szklistych, szalonych oczach. Sprawiała wrażenie chorej – albo niemalże obłąkanej. Czuła się zresztą bardzo bliska tego stanu. Dziury w pamięci stawały się coraz większe, a koszmary powróciły ze zdwojoną siłą. Przez jakiś czas próbowała za wszelką cenę unikać snu, ale jej ciało – wymęczone, słabe – buntowało się przeciwko niej nawet w tym aspekcie.

Strach, który jeszcze do niedawna zajmował każdy fragment myśli, zniknął, zastąpiony otępieniem. Być może nie miała już siły, by rozpaczać nad swym losem. Być może zwyczajnie się poddała, zdając sobie sprawę, że panika nijak nie pomagała rozwiązać problemu. Jak zresztą rozwiązać problem, nad którym rozłożyli ręce wszyscy uzdrowiciele, do jakich się udała?

Najgorsze nie były wcale koszmary czy wycieńczenie. Spojrzenia towarzyszy, choć znacząco pogarszały samopoczucie, także potrafiła znieść. Nie umiała za to pogodzić się z dystansem, który niespodziewanie pojawił się między nią a Flynnem. Chłopiec początkowo martwił się, nie odstępując jej niemalże na krok; z czasem zaczął jednak unikać wzroku siostry, a potem ulatniać się, gdy tylko pojawiała się w tym samym pomieszczeniu. Uciekał przed nią, łamiąc jej serce, a jednocześnie potwierdzając to, co w głębi duszy wiedziała aż za dobrze; była ledwie cieniem samej siebie, wrakiem, idącym na dno bez opamiętania.

Przynajmniej Flynn nie zostanie sam, gdy mnie zabraknie, myślała i przełykała gorzkie łzy, które pojawiały się coraz częściej na znak bezsilności.

– Shiano. – Głos Darmili wyrwał ją z letargu, niosąc za sobą dziwne ukojenie.

Ona jedna wciąż wierzyła w odnalezienie rozwiązania, choć pozostali patrzyli na nią ze zdumieniem, może nawet jawną dezaprobatą. Mirten przyglądał się żonie z troską, zupełnie jakby samo przebywanie w towarzystwie przeklętej, jak zwykła myśleć o sobie Shiana, mogło doprowadzić do jakiejś tragedii.

Uśmiechnęła się blado, a kobieta odwzajemniła gest z niepewnością.

– Zatrzymamy się na noc w gospodzie. Czekają nas ciężkie dni – powiedziała Darmila i machnęła ręką w stronę wyjątkowo zadbanej budowli, otoczonej drewnianym płotem oraz bramą, której szyld głosił: Ihvirski Gwar.

Pokiwała głową i zsunęła się z siodła z wysiłkiem. Wbrew nazwie gospody Ihvir nie należał do najgłośniejszych miejsc; w gruncie rzeczy wspominała je jako niezwykle spokojne, ale zaskakująco urokliwe. Położone na skraju pustyni u podnóża Gór Wiary, stanowiło ostoję dla wielu podróżników, szukających schronienia przed żarem, lejącym się z nieba, a także pragnących uzupełnić zapasy przed dalszą drogą. Stali mieszkańcy stronili od wystawnych biesiad, jednak karczmy rzeczywiście pękały zwykle w szwach, stanowiąc jednocześnie wspaniałe miejsce do występów.

Gdy trupa zawitała tu po raz ostatni, Shiana czuła się jeszcze całkiem dobrze. Nie miała aż takich problemów z pamięcią, potrafiła przesypiać noce, a przyszłość rysowała się w barwach pełnych nadziei. Och, jak srogo się pomyliła.

Zebrała swój niewielki dobytek i ruszyła za pozostałymi, powłócząc nogami, które drżały od niekończącej się jazdy w siodle. Zanim jednak dołączyła do grupy, tuż przed nią pojawił się nieznajomy mężczyzna.

– Ty... – wymamrotał, unosząc oskarżycielsko palec.

Podniosła wzrok i napotkała na brązowe, wypełnione gniewem oczy. Stojący naprzeciw człowiek wydawał się trząść z ledwie powstrzymywanej złości, choć nie wiedziała, co wyprowadziło go z równowagi. Nie miała wątpliwości – patrzył wprost na nią.

– Słucham? – spytała zdezorientowana, rozglądając się dookoła.

Niltem zatrzymał się przed wejściem do gospody i z uwagą śledził sytuację. Wiedziała, że nie pozwoli, by stała jej się krzywda – nawet jeśli on także zaczął stronić od towarzystwa Shiany.

– Jak śmiesz pokazywać się tutaj po tym, co zrobiłaś? – spytał mężczyzna, a jego głos zadrżał od tłumionych emocji.

W jednej chwili zimny pot pokrył jej skórę; była niemalże pewna, że nigdy wcześniej nie spotkała tego człowieka, ale najwyraźniej on pamiętał ją aż nazbyt dobrze. Wbrew wcześniejszym przemyśleniom poczuła, jak panika zaczyna wkradać się do ciała, gdy gniew w brązowych oczach przybrał na sile.

– Nie wiem, co zrobiłaś, wiedźmo – syknął wściekle – ale moja żona postradała zmysły!

– Nie znam ani ciebie, ani twojej żony – zaprzeczyła słabo Shiana, posyłając błagalne spojrzenie Niltemowi, który od razu ruszył w jej stronę.

– Łżesz! – wrzasnął mężczyzna i chwycił jej ramię, by szarpnąć za nie mocno.

Runęła na ziemię, a wraz z nią podróżny worek, który zabrzęczał głośno, gdy tylko liczne fiolki z ziołowymi miksturami zderzyły się z podłożem. Zanim zdążyła ponownie chwycić swój dobytek, mężczyzna już podnosił go z piachu, trzęsącymi się dłońmi rozsznurowując sakwę.

– Czy to tym ją otrułaś?! – Cisnął jedną z fiolek w jej kierunku, a ona odruchowo zacisnęła palce na szklanym naczyniu, które pękło, przecinając skórę.

– Zostaw ją! – warknął Niltem, który w końcu dopadł do mężczyzny i odepchnął go z dala od klęczącej na ziemi Shiany. – Ona nie jest żadną wiedźmą! Jest chora, a te mikstury przepisał jej uzdrowiciel.

– Akurat! Widziałem na własne oczy, co zrobiła z moją żoną! Zamieniła ją w... w potwora! – krzyknął raz jeszcze, a po jego twarzy zaczęły spływać łzy rozpaczy.

Nie mogła nie zauważyć cierpienia obcego człowieka, choć jego zarzuty w żadnym stopniu nie wydawały jej się słuszne. Nawet jeśli nie pamiętała wszystkiego, nie chciała wierzyć, że faktycznie dopuściłaby się czegoś tak okropnego, jak skrzywdzenie drugiego człowieka.

– Spójrz na nią – nakazał stanowczo Niltem. – Spójrz!

Obserwowała, jak twarz Ihvirczyka łagodnieje z każdą chwilą, aż w końcu jego ramiona opadły, a powieki zacisnęły się w oznace niechętnej akceptacji. Rozejrzała się wokół; dopiero teraz dostrzegła, jak wielu ludzi przyglądało się scenie z zainteresowaniem. Niektórzy posyłali jej wrogie spojrzenia, inni z współczuciem patrzyli na cierpienie znanego im człowieka.

– Jestem pewny, że widziałem ją z Adilą – wyszeptał. – Tuż przed tym, jak... jak zniknęła.

– Przed chwilą mówiłeś, że twoja żona stała się potworem – zauważył Niltem, pomagając Shianie pozbierać wszystkie rzeczy.

Chwycił ją za skaleczoną dłoń z ostrożnością, po czym podał jej kawałek materiału, by zatrzymać krwawienie.

– Najpierw zniknęła na długie tygodnie, a potem... Potem wróciła, nie przypominając samej siebie – wyjaśnił mężczyzna. – Nikt nie wie, co się stało. Nikt nie wie, co jej jest.

– Tymczasem Shiana była cały czas z nami. Jak mogłaby mieć coś wspólnego ze zniknięciem twojej żony?

Przełknęła ślinę, chcąc ze wszystkich sił wierzyć w zapewnienia Niltema, który wydawał się spokojny i pewny siebie, choć z całą pewnością musiał mieć wątpliwości. Mimo to była wdzięczna za jego wsparcie; wątpiła, że samodzielnie zdołałaby uspokoić Ihvirczyka. Jej własne zdenerwowanie nie ułatwiało wcale zadania, podobnie jak rażąca słabość ciała, która teraz wydawała się znacznie wyraźniejsza niż kilka minut temu.

– Wybacz. Jeśli widziałeś mnie ze swoją żoną, musiał być to przypadek – powiedziała cicho, a wargi mężczyzny zadrżały gwałtownie.

Gdy tylko skończyła mówić, poczuła ścisk w żołądku. Słowa Niltema, mimo że brzmiały rozsądnie, nie uwzględniały ponurej prawdy; znikała na długie godziny i nikt nie wiedział, co właściwie robiła. Równie dobrze rzeczywiście mogła spotkać się z żoną tego nieszczęśnika, nawet jeśli wydawało się nieprawdopodobne, aby przyczyniła się do jej zniknięcia.

– Nie wyglądasz, jakbyś mogła kogokolwiek skrzywdzić – przyznał nieznajomy. – Co ci dolega?

– Chciałabym wiedzieć – odparła, obserwując błysk podejrzliwości w brązowych oczach. – Być może ihvirscy uzdrowiciele będą w stanie mnie uleczyć.

– Nie będą. Są do niczego. – Odwrócił się i ruszył w tylko sobie znanym kierunku, podczas gdy Shiana starała się powściągnąć emocje.

– Mam nadzieję, że twoja żona poczuje się lepiej! – zawołała jeszcze, a mężczyzna zatrzymał się na sekundę, by zaraz potem przyspieszyć kroku.

Spuściła głowę, a Niltem pociągnął ją lekko za ramię. Posłusznie udała się za nim w stronę gospody, choć myślami znajdowała się zupełnie gdzieś indziej. Nie umiała wytłumaczyć dlaczego, ale poczucie winy zdawało się zżerać ją od środka; co, jeśli rzeczywiście spotkała niegdyś żonę tego człowieka, tylko zwyczajnie jej nie pamiętała? Co, jeśli kobieta próbowała jej pomóc i przez to ściągnęła na siebie boski gniew?

– Chyba nie zastanawiasz się, czy nie miał racji? – powiedział cicho Niltem, gdy już znaleźli się w gospodzie, a Shiana dalej sprawiała wrażenie nieobecnej.

– Ja... Nie wiem. Nie wydaje mi się, ale...

– Posłuchaj. – Jego dłonie chwyciły ją za ramiona ze stanowczością, której dawno u niego nie widziała. – Wiemy, że dzieją się niepokojące rzeczy, ale znamy cię, Shiano. Wszyscy się martwimy, ale to? – Pokręcił głową z grymasem. – Nie byłabyś w stanie nikogo skrzywdzić.

– Może jedynie ściągnęłam na nią nieszczęście – wyszeptała i zamrugała, gdy łzy rozmyły jej wizję. – Zdaje się, że nie potrafię robić niczego innego.

Mina Niltema złagodniała, a on sam przyciągnął ją bliżej i zamknął w uścisku. Po raz kolejny zdała sobie sprawę, że – wbrew pustynnemu upałowi – była lodowata, szczególnie w porównaniu z rozgrzaną skórą młodzieńca. Mimo to jego bliskość zdołała wlać w jej serce odrobinę nadziei, komfortu i potrzebnego ciepła. Niemalże zapomniała, jakie to uczucie – wtulać się w drugiego człowieka.

– B-boję się – przyznała cichutko, pozwalając, by ścisnął ją mocniej, zupełnie jakby chciał zabrać jej strach.

– Wiem. Wszyscy się boimy.

Trwali tak jeszcze przez chwilę, aż w końcu Shiana wyplątała się z jego ramion i zmusiła do bladego uśmiechu, który szybko zniknął, gdy dostrzegła Flynna, czającego się w jednym z rogów karczmy. Przyglądał jej się ze smutkiem, niepewnością, które raz jeszcze przywołały łzy do oczu. Spodziewała się, że gdy tylko dostrzeże jej wzrok, odwróci się i ucieknie, ale stał w miejscu, przestępując z nogi na nogę.

– Powinnaś z nim porozmawiać – powiedział Niltem. – Martwi się o ciebie bardziej niż my wszyscy.

– Unika mnie.

– Jest dobrym aktorem, ale nie aż tak dobrym, by potrafić ukryć to, co czuje – westchnął. – Sądzę, że po prostu nie chce, byś widziała jego strach.

Nie odpowiedziała, przyjmując jego słowa w milczącym bólu. Zacisnęła dłonie na płóciennym worku, po czym wypuściła ze świstem powietrze. Bądź odważna, pomyślała z desperacją i ruszyła w stronę Flynna, który zamarł na moment. Wciąż jednak nie próbował uciec, co przywołało na jej twarz lekki uśmiech.

– Flynn – mruknęła, gdy zatrzymała się tuż przed nim.

Obserwowała, jak warga chłopca drży pod wpływem tłumionych emocji. Wydawał się rozdarty między chęcią odejścia a rzucenia się jej w ramiona. Tymczasem ona nie miała wątpliwości; przytuliła go z całych sił, zanim zdążył podjąć decyzję, która złamałaby jej serce.

– Nie uciekaj, proszę – wymamrotała w jego włosy. – Nie zniosę tego.

– Wcale nie chcę uciekać – zaprzeczył, rozluźniając się nieco.

Trwali tak przez chwilę, aż w końcu odsunęła się i opuściła głowę, by spojrzeć w oczy Flynna.

– Czego ten człowiek od ciebie chciał? – wyszeptał chłopiec.

– Twierdził, że skrzywdziłam jego żonę. Ponoć widział mnie z nią tuż przed tym, jak... zniknęła. – Jej głos zabrzmiał słabo, niepewnie, a widok strachu w oczach brata jedynie pogorszył nastrój.

– I co mu powiedziałaś?

– Ja... Nie znam ani jego, ani jego żony – odparła, a Flynn spuścił wzrok. – Chyba nie sądzisz, że mogłabym...

Wstrzymała oddech w oczekiwaniu na odpowiedź chłopca, ale ten milczał, skubiąc skórki przy paznokciach, co robił, gdy się denerwował. Przełknęła ślinę i przykucnęła, aby spróbować odczytać emocje w jego tęczówkach.

– F-flynn – wyjąkała z rozpaczą.

– Któregoś razu udało mi się pójść za tobą – wyszeptał, a ona zamarła. – Zwykle znikasz wtedy, kiedy wszyscy są zajęci, ale tamtego dnia zauważyłem, jak wychodzisz. Więc za tobą poszedłem. – Wzruszył ramionami, po czym skulił się nieznacznie.

– Sam?! – Chłopiec pokiwał głową. – Dlaczego nikomu nie powiedziałeś?!

– Nie było czasu! Zanim bym kogoś znalazł, ty mogłabyś już odejść na tyle daleko, że nigdy bym cię nie dogonił!

Bez wątpienia miał rację; z jakiegoś powodu, gdy tylko jej choroba przejmowała kontrolę nad ciałem i umysłem, Shiana stawała się niezwykle przebiegła. Zarówno Flynn, jak i Niltem, Ingar oraz Ardel wielokrotnie próbowali powstrzymać ją przed zniknięciem, ale potrafiła wymknąć się niepostrzeżenie, kiedy tylko przestawali być czujni.

Tymczasem chłopiec najwyraźniej zdołał ją przechytrzyć – ten jeden raz. Przełknęła ślinę, gdy dotarło do niej, że nie miała nawet pewności, czy nie zobaczył przypadkiem czegoś złego. Przeczucie podpowiadało jej, że Flynn nie zachowywałby się tak dziwnie, gdyby nie był świadkiem jakiejś okropności.

– Powiedz mi, Flynn – poprosiła zmęczona, z bólem serca obserwując łzy w oczach brata. – Muszę wiedzieć.

– Przez jakiś czas chodziłaś po wiosce. Kilka razy zatrzymywałaś się przed domami i patrzyłaś w okna – zaczął, z uporem unikając jej wzroku. – W końcu zapukałaś do jednych drzwi. Otworzyła ci jakaś pani i zaprosiła do środka.

Shiana przełknęła ślinę, wsłuchując się w słowa chłopca oraz szaleńcze bicie własnego serca.

– Czekałem, aż wyjdziesz. Sam nawet nie wiem, jak długo. A potem ktoś w tym domu zaczął krzyczeć. – Przełknął ślinę. – Chciałem tam pobiec, ale zanim zdążyłem, wyszłaś na zewnątrz razem z panią, która otworzyła ci drzwi. Jej suknia... B-była cała we krwi. Tak jak twoje ręce – jęknął.

Zasłoniła usta, żeby stłumić okrzyk strachu. Sens słów brata dotarł do niej po kilku sekundach; odsunęła dłoń ze wstrętem, wbijając wzrok w skórę, zupełnie jakby spodziewała się dostrzec na niej krew. Świat dookoła zaczął niebezpiecznie wirować i musiała podeprzeć się ręką o podłogę, żeby nie upaść.

– Nie wiem, dokąd poszłyście. Nie dałem rady iść za tobą. Wróciłem do gospody.

– Powiedziałeś komuś?

– Bałem się. Bałem się, że nas wyrzucą – dodał szeptem Flynn, a Shiana poczuła, że jej policzki stają się mokre od łez.

– Posłuchaj mnie uważnie – poprosiła z desperacją w głowie. – To nasza rodzina, Flynn. Już wielokrotnie mówiłam Mirtenowi czy Darmili, żeby po prostu mnie zostawili, a oni ciągle wierzą, że znajdziemy lekarstwo. Nigdy by cię nie wyrzucili.

– Nie chcę zostać sam.

Ponownie go przytuliła, nie wiedząc, co innego mogła zrobić. Pragnęła obiecać mu, że wszystko skończy się dobrze – że wyzdrowieje, wróci do bycia sobą – ale nie potrafiła zdobyć się na kłamstwo. To, co usłyszała, całkowicie odebrało jej nadzieję. Umocniło za to przekonanie, że stanowiła zagrożenie – dla siebie, dla innych. Być może mężczyzna przed wejściem do gospody miał rację, nazywając ją wiedźmą. W końcu jeśli uczyniła coś tak okropnego raz...

Wzdrygnęła się, niezdolna powstrzymać reakcji.

– Nie zostaniesz. Mirten i Darmila na to nie pozwolą – rzekła w końcu, choć wiedziała, że Flynn miał na myśli zupełnie co innego. – Powinieneś powiedzieć im to, co mnie.

– A co z tobą?

– Będę tuż obok.

Wymusiła uśmiech, choć miała ochotę wrzasnąć. Przeklinała dzień, w którym spotkała tajemniczą kobietę – wiedźmę. Oddałaby wszystko, żeby tylko cofnąć czas. Nawet życie w Irinei – paskudne, zimne, mokre – wydawało się lepsze niż obecna egzystencja. Przynajmniej Flynn jest bezpieczny, pomyślała, choć nie znalazła dzięki temu ukojenia.

Zaczynała zresztą sądzić, że jedynie śmierć mogłaby je przynieść.

***

Wspominałam już we wpisie na tablicy, że ten rozdział powstał w wyniku podziału bardzo długiego fragmentu. Stąd też z radością ogłaszam, że dwudziesty pierwszy także jest już napisany i pojawi się najpewniej za tydzień bądź dwa – w zależności, jak będą przebiegały prace nad kolejną częścią, bo nie chciałabym zostawiać Was znowu na dłużej bez aktualizacji.

Tymczasem... Nie zazdroszczę Shianie. Sprawy się nieco skomplikowały, czyż nie?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro