Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Ojciec i syn

 Dwór królewski w Erhadzie zawsze budził w Casparze skrajne emocje. Przypominał labirynt, który swoim pięknem zapierał dech w piersiach. Nie dało się nie zauważyć swoistej magii tego miejsca, szczególnie wtedy, gdy wiatr wpadał w jeden z licznych dziedzińców, aby potem przemierzać korytarze, poruszając starymi proporcami, zdobiącymi ściany. Nikt nie wiedział, jak dokładnie powstało to zjawisko, nikt nie umiał go wyjaśnić, ale każdy je podziwiał, co jedynie podsycało wyjątkowość dworu.

Mimo to Caspar już dawno nie czuł się tutaj swobodnie, choć zwykł nazywać to miejsce domem. Jako mały chłopiec uwielbiał biegać po ogrodach, goniąc wiatr, który wygrywał niezwykłe melodie, fascynujące księcia bardziej niż jakiekolwiek inne zajęcia. Poznał labirynt na tyle dobrze, że zawsze umiał uniknąć gniewu swoich opiekunów, którzy byli za niego odpowiedzialni i często otrzymywali reprymendy za niedopilnowanie dziedzica. Wtedy nie widział, że pod całym tym pięknem kryje się także obłuda. Widział jedynie zapierający dech w piersiach krajobraz; słońce, zachodzące za licznymi domostwami Erhadu, położonymi u podnóża góry, oraz pustynię, rozciągającą się za murami miasta.

Nie cierpiał tutaj wracać. Krzywił się na samą myśl o ujrzeniu gmachu, który niegdyś wydawał mu się całym światem. Dziś przypominał raczej zaścianek, gdzie — bez wątpienia — nie był mile widziany. Wszyscy dworzanie woleli, by trzymał się z daleka, dzięki czemu nie musieli wcale udawać szczęśliwych na widok spowitego w czerń księcia. Przez długi czas wolał zresztą podporządkować się ich woli; tak było zwyczajnie łatwiej, zarówno im, jak i jemu. Mimo to nie mógł ulegać w nieskończoność — szczególnie nie w tej sytuacji.

Nie potrafił przepuścić okazji, by pojawić się na niezwykle istotnym spotkaniu, na które — rzecz jasna — nie został zaproszony. Nie był zapraszany nawet na zwykłe spotkania, chociaż nie mógł powiedzieć, żeby bardzo z tego powodu ubolewał. Miał ważniejsze sprawy na głowie, niż wysłuchiwanie bzdur o organizowaniu kolejnych uczt i wyjazdów, tymczasem właśnie tego dotyczyło większość pomniejszych narad. Jego ojciec zapewne nie zdawał sobie sprawy z tego, ile obowiązków spoczywało na barkach Caspara, nawet po tym, jak odsunął go od spraw królestwa. Gardził nim tak mocno, że wolał zaryzykować oddanie tronu w obce ręce niż przekazać go synowi, odzianemu w czerń. A młody książę nienawidził go z taką samą pasją.

Poniekąd pasowała mu rola koszmaru, dręczącego rodzinę królewską. Ba, czasem nawet bawiło go obserwowanie lodowatej wściekłości w oczach władcy, gdy po raz kolejny książę ośmielił się zlekceważyć jego wolę, nie łamiąc jednocześnie żadnych praw — krnąbrność nie była wszakże zbrodnią, przynajmniej wtedy, gdy wciąż nosiło się najpotężniejsze nazwisko w państwie. Z ogromną uwagą pilnował jednak, by nie przekroczyć granic; król Hirion jedynie na to czekał. Caspar nie miał żadnych wątpliwości, że ojciec zamierzał wykorzystać każdy błąd przeciwko niemu.

Lud nie mógł przecież poznać prawdy; służba Aesirowi, nawet w czerni, nie była wystarczającym powodem, aby zepchnąć Caspara z tronu. Mało tego — stanowiła raczej płaszcz ochronny, który dawał księciu poczucie bezpieczeństwa. Upokarzanie boskiego kapłana — niezależnie od koloru noszonych przezeń szat — zostałoby uznane za godne potępienia. Hirion, choć panował w Darenarze od wielu lat, wciąż nie stał wyżej niż Bóg. Musiał więc znaleźć niezwykle ludzki powód, by odsunąć księcia od władzy.

Caspar wkroczył do budynku, ucinając swoje rozważania, i niemalże natychmiast zatrzymał się, gdy doskoczył do niego jeden ze służących. Wyglądał na iście przerażonego niespodziewaną wizytą królewskiego syna, czemu zresztą nie można się było dziwić. Wśród służby krążyło przekonanie, że Caspar Silverius zwiastował burzę, a on sam z chęcią przykładał się do utrwalenia tego mitu — nieco na złość ojcu, nieco z bardziej trywialnego powodu. Lubił maskować arogancją swoją niepewność — a ta towarzyszyła mu zawsze, gdy zjawiał się w pałacu. Nikt nie musiał przecież wiedzieć, jak krucha była jego pozycja na dworze.

— K-książę... — zająknął się na jego widok służący, a Caspar uniósł brwi, łącząc dłonie za plecami.

— B-brawo, to rzeczywiście ja — odparł rozbawiony, przedrzeźniając mężczyznę. — Mógłbyś chociaż udawać, że cieszysz się z mojego przybycia. Chyba nie chciałbyś urazić tak ważnej persony?

Nie czekał na odpowiedź. Zamiast tego wyminął sługę i ruszył prosto do głównej sali obrad, gdzie trwało obecnie spotkanie. Szacował, że dopiero się rozpoczynało; skłonność do teatralnych spóźnień zdecydowanie płynęła w żyłach zarówno króla, jak i jego syna.

— Książę... Król jest obecnie bardzo zajęty i...

— I gówno mnie to obchodzi — przerwał mu Caspar i machnął ręką. — Przecież nie wejdę do środka, krzycząc: „A kuku!", na litość boską.

Co prawda przez chwilę szczerze rozważał taką opcję, ale istniały inne sposoby na upokorzenie ojca, bez jednoczesnego kompromitowania siebie samego. Wolał otworzyć drzwi z rozmachem i stanąć w progu, podczas gdy jego płaszcz wirowałby wokół sylwetki. Dopiero gdy materiał przestałby szeleścić, Eshaar ruszyłby przed siebie, a cisza w komnacie brzmiałaby niczym najpiękniejsza melodia... Tak. To było zdecydowanie lepsze rozwiązanie.

— Książę, proszę! — spróbował raz jeszcze służący i, w akcie desperacji, chwycił go za okrycie.

Caspar odwrócił się gwałtownie i spojrzał na niego z teatralną wyższością.

— Nie sądzę, że chwytanie za płaszcz członka rodziny królewskiej to najmądrzejsze posunięcie — stwierdził zimno, a mężczyzna przełknął ślinę w strachu.

Mimo wszystko młody książę nie mógł zignorować lojalności poddanego. Oczywisty lęk, błyszczący w jego oczach, nie powstrzymał go przed rozpaczliwą wręcz próbą wykonania powierzonego mu zadania. Caspar doskonale wiedział, że dla stojącego przed nim mężczyzny wywiązywanie się z obowiązków stanowiło różnicę między życiem a śmiercią. Manipulowanie ludźmi, którzy mieli coś do stracenia, było dziecinnie proste — a król Hirion wykorzystywał tę taktykę nader często. Nie przejmował się tym, że strach w niczym nie przypominał szacunku i oddania; wystarczał jednak, by ludzie podporządkowywali się jego woli.

— Słuchaj... Zawróć, póki jeszcze możesz. Udawaj, że wcale mnie tu nie było — powiedział więc z przepraszającym uśmiechem i pokiwał głową. — Czarne szaty bardzo łatwo pomylić ze zwykłym cieniem, prawda? Czy na pewno widziałeś mnie, a nie cień? Jak się nad tym zastanowisz, wszystko wyda ci się ciemne, rozmazane...

— Panie? — spytał niepewnie służący, a Caspar położył dłonie na jego ramionach, wpatrując się głęboko w oczy.

— Nie, nie... Przecież gdybyś widział mnie, musiałbyś mnie zatrzymać. To twoje zadanie, pamiętasz? Tymczasem widziałeś cień, przemierzający korytarze. A przecież cienie są z reguły niegroźne, czyż nie?

— Zgadza się — wymamrotał mężczyzna i zamrugał z dezorientacją, jakby sam nie wierzył w to, co mówił. — Musiało mi się coś przywidzieć.

— Widziałeś cień. Tylko cień — powiedział, po czym ruszył dalej.

Silverius wiedział, jak zdezorientowany czuł się sługa. Nie wiedział, dlaczego w jego umyśle pojawiła się myśl, że faktycznie nie spotkał na korytarzach żywej duszy, a sylwetka, która oddalała się od niego w szybkim tempie, była cieniem — tylko cieniem — dziwnym, trudnym do wyjaśnienia, ale wciąż niepodważalnym.

Caspar spojrzał przez ramię i uśmiechnął się z satysfakcją, gdy sługa odwrócił się na pięcie, by wrócić tam, skąd przyszedł, mamrocząc pod nosem coś o prześladujących go upiorach. Zapewne czekała go reprymenda, że nie dopilnował księcia, ale wina — bez wątpienia — miała spaść na młodzieńca, który po raz kolejny ośmielił się wykorzystać swoje umiejętności przeciwko nic niepodejrzewającemu służącemu. Była to jednak niewielka cena do zapłacenia za zagwarantowanie bezpieczeństwa niewinnemu człowiekowi, który w innym wypadku zostałby wyrzucony na bruk za niewykonanie polecenia, znając miłosierdzie króla.

Wrota do sali narad zawsze robiły niebywałe wrażenie. Duże, zdobione i ciężkie górowały nad każdym, kto ośmielił się zapuścić w te rejony dworu — a takich nie było wcale wielu. Caspar często wpatrywał się w nie z niemym podziwem; czasami nawet próbował oddać ich piękno za pomocą farb i wody, ale nigdy mu się to nie udało. Być może gdyby nie trafił do Świątyni, zdążyłby nauczyć się, jak oddawać nawet najbardziej misterne detale i sprawiać, by obrazy nie różniły się niczym od rzeczywistości, ale... Ale Aesir miał inne plany. Wybrał dla niego ścieżkę ukrytą w mroku — znacznie trudniejszą, obfitującą w liczne wątpliwości i przeciwności losu.

Jedną z owych przeciwności była — bez wątpienia — konieczność niezwłocznego powrotu do Erhadu. Nawet jeśli wizja stanięcia przed obliczem króla napawała go skrajną niechęcią, wiedział, że istniały sprawy znacznie ważniejsze niż ich konflikt. Póki co zamierzał więc zadowolić się chwilą satysfakcji, gdy pojawi się w progu i obdarzy ojca spojrzeniem złośliwej uciechy. Przybrał najbardziej dumny wyraz twarzy, na jaki było go stać, i pchnął ogromne drzwi, które ustąpiły z zaskakującą łatwością.

W pomieszczeniu natychmiast zapadła cisza, a Caspar opuścił ręce wzdłuż ciała i wyprostował się z gracją. Płaszcz, w istocie, zaszeleścił, po czym opadł nieruchomo. Nikt nawet nie odważył się odezwać.

— Wybaczcie to spóźnienie — oświadczył głośno i ruszył do przodu, mierząc wszystkich wzrokiem. — Już zapomniałem, jak ciężko tu trafić.

Nie czekał na odpowiedź; usiadł na jednym z licznych wolnych miejsc, po czym rozłożył się wygodnie, kładąc buty na gładkiej powierzchni stołu. Spojrzał prosto na ojca, którego — pomimo powierzchownego spokoju — wypełniała lodowata furia. Nie cierpiał, gdy coś — lub ktoś — krzyżował mu plany. A już na pewno nie tolerował zniewagi ze strony wzgardzonego syna.

Jak dobrze być w domu, pomyślał Caspar i uśmiechnął się szeroko, choć miał ochotę kląć z frustracji. W komnacie rozległ się szmer, kiedy pozostali zgromadzeni zaczęli szeptać między sobą w oczekiwaniu na reakcję króla, która, jak na złość, wcale nie nadchodziła. Dostrzegł hrabiego Jaela, Ver'zira i Kaeliusa. Reszty nie znał, choć — sądząc po ich urodzie — także pochodzili z Erhadu. Zapewne byli kolejnymi pionkami w grze prowadzonej przez ojca, które miały zostać zastąpione nowymi, gdy tylko przestaną spełniać swoje zadania.

— Co słychać? Wszystko po staremu? — rzucił nonszalancko, co przelało czarę goryczy.

Król uderzył dłonią w stół, a jeden z nieznanych Casparowi mężczyzn, siedzący nieopodal, podskoczył przestraszony.

— Jak śmiesz, Casparze? — spytał zimno monarcha, a on wzruszył ramionami.

— Jak zwykle, tatku. Musisz być jednak bardziej specyficzny, bo nie wiem, do której zniewagi się odnosisz.

— Mówisz do króla! — oburzył się jeden z nieznajomych, a młody Silverius spojrzał wymownie w sufit.

— Zgadza się. Pytanie tylko, dlaczego w takim razie odpowiada mi jego przydupas?

— Dość! — warknął król Hirion.

Atmosfera stała się jeszcze gęstsza, a książę postanowił zrezygnować z podsycania konfliktu. Nie zjawił się tutaj tylko po to, by zirytować ojca do granic możliwości, choć stanowiło to najbardziej rozrywkową część wizyty. Cała reszta przypominała tortury; przypominała mu o wszystkim, co miał, a co stracił, gdy rodzina uznała go za niegodnego. Za wyrzutka.

— Jeśli nie opuścisz tego spotkania, wezwę strażników. Omawiamy sprawy dotyczące królestwa, a ty nigdy nie działałeś na jego korzyść, choć przyznaję to z bólem — oświadczył ojciec, co Caspar skwitował kpiącym uśmiechem.

Oczywiście, że przedstawiał go w negatywnym świetle. Na każdym kroku przypominał wszystkim, jak wyrodny był jego syn, unikając obowiązków, choć jako dziedzic tronu powinien interesować się sprawami królestwa. Nie miał ochoty tłumaczyć wszystkim zgromadzonym, jak ciężko było interesować się czymkolwiek, jeśli nie wpuszczano go nawet na te najmniej istotne narady.

— Wszelkie zażalenia kieruj do Aesira — odparł książę i wzruszył ramionami. — Możesz zrzucać na mnie winę za wiele rzeczy, ale akurat moja nieobecność nie była wcale wyborem. O czym dobrze wiesz, jesteś w końcu królem.

Ponownie zapadła cisza, a Hirion nawet na moment nie spuścił wzroku z syna. Nie żeby Caspar był tym bardzo przejęty; każdy dzień wiązał się z natarczywymi spojrzeniami, które często graniczyły wręcz z pogardliwymi. Jako dziedzic tronu nigdy nie spodziewał się, że z uwielbianego przez ludzi księcia stanie się wyrzutkiem, kojarzącym się z zagładą. Wciąż nie traktowano go aż tak fatalnie jak pozostałych Eshaar — był w końcu Casparem Silveriusem, pełnym charyzmy, szarmanckim, którego niecodzienna historia niezmiennie fascynowała. Mimo to musiało minąć wiele lat, zanim pogodził się ze zmianą tytułu dziedzica na Eshaar.

Przez długi czas jedynym pozytywnym aspektem decyzji Aesira wydawała się Casparowi czerń, w której wyglądał oszałamiająco dobrze — przynajmniej jego własnym zdaniem.

— Wyjdźcie — powiedział w końcu władca, a pozostali zaczęli podnosić się z krzeseł.

Po chwili zostali sami — ojciec z synem, król z księciem. Caspar przestał się uśmiechać; osiągnął to, czego chciał. Audiencja u monarchy, choć wymuszona, była mu potrzebna. Nie mógł zmarnować okazji, niezależnie od niechęci, jaka budziła się w nim, gdy nieustannie przedstawiano go jako wroga królestwa.

Zdawał sobie sprawę z kontrowersji, jakie wokół siebie tworzył. Był w końcu artystą, wolną duszą, której nie dało się zamknąć w ramy pasujące do większości ludzi. Miał swoje zdanie i był gotów bronić go zawsze — szczególnie wtedy, gdy jednocześnie bronił Boga, który wybrał go do szerzenia swoich nauk.

Królowi bez wątpienia nie podobało się, jak barwną postacią stał się jego syn. Sam Caspar potrafił zrozumieć, skąd brała się część pogardy ojca. Tak jak on maskował niepewność arogancją, tak i król próbował coś ukryć — czysty strach, przed wieloma rzeczami. Ponad wszystko bał się utraty władzy, destabilizacji pozycji, co z definicji czyniło wszystkich wokół potencjalnym zagrożeniem. Z jakiegoś powodu myśl o oddaniu tronu w ręce syna — sługi Aesira — wydawała mu się najstraszniejsza.

Mimo to Caspar nigdy nie pragnął, wbrew opinii ojca, odebrać mu korony. Spędził większość dzieciństwa na nieustannych przygotowaniach do czekającej go roli króla, ale pobyt w Świątyni całkowicie zmienił jego priorytety. Otrzymał od Boga misję, która musiała zakończyć się powodzeniem — nawet kosztem pogrzebania swojej reputacji, a może nawet i moralności. Jako król nigdy nie mógłby pozwolić sobie na poruszanie się w cieniu; tymczasem jako Eshaar właśnie tam czuł się najlepiej.

Nigdy jednak nie wyprowadził Hiriona z błędu. Pozwalał mu myśleć, że czyhał na jego pozycję, motywując go tym samym do podejmowania lepszych decyzji. A przynajmniej taką miał nadzieję. Tak czy inaczej król nie musiał zdawać sobie sprawy z czystych intencji syna.

— Zanim zaczniesz mnie pouczać... — odezwał się po chwili ciszy i ściągnął nogi z blatu, ignorując zaskoczenie na twarzy Hiriona, spowodowane nagłą powagą księcia. — Twoi... lojalni pomocnicy opuścili pomieszczenie z myślą, że zamierzasz przemówić mi do rozsądku, a w świetle tego, co mam do powiedzenia... tak będzie lepiej. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej.

— Czyżby? Sądzisz, że wiesz coś, o czym nie wie sam król? — zakpił ojciec, co Caspar skomentował długim, przeciągłym westchnieniem.

— Nikt nie wie wszystkiego. Śmiem twierdzić, że ci, którzy zdają sobie z tego sprawę, wiedzą więcej niż pozostali.

— Caspar... — Ostrzegawczy ton głosu władcy zmusił księcia do wywrócenia oczami.

— Nigdy nie potrafiłeś tego zrozumieć. Zastanawiam się, po co właściwie zadaję sobie trudu... — mruknął, ale zdecydował się nie kontynuować. — W Darenarze dochodzi do coraz częstszych zaginięć. Ofiary znikają na długie miesiące, po czym wracają, przypominając raczej żywe trupy niż ludzi. Nie odzywają się, nie jedzą... Jedynie obserwują, jakby na coś czekali.

Król zmrużył oczy, wyraźnie niezadowolony z wypowiedzi Caspara. Zapewne albo nie widział w niej nic istotnego, albo zaniepokoiła go ona znacznie bardziej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Młody Silverius typował pierwszy wariant — Hirion nie słynął z wiary w rzeczy dziwne i niewyjaśnione, nawet jeśli spoglądał im prosto w oczy.

— Jeśli w okolicy grasuje porywacz, oddeleguję jeden z oddziałów na jego poszukiwania. Czy naprawdę musiałeś robić takie przedstawienie, by...

— W okolicy? — parsknął Caspar. — Jeśli nazywasz cały kraj okolicą, to tak, masz rację. Między zaginionymi nie ma żadnych powiązań, a mimo to kończą w podobny sposób. Widziałem ich na własne oczy — dodał i wzdrygnął się nieznacznie.

Nigdy wcześniej nie spotkał się z ludźmi, którzy przypominali skorupy. W ich spojrzeniu nie kryło się nic, poza przerażającą pustką, z której nawet on nie potrafił zakpić. Nie miała bowiem nic wspólnego ze skrajną głupotą. Wyglądali tak, jakby ktoś sterował ich ciałami, jakby zostali pozbawieni wszelkiej energii.

Jakby zniknęły ich dusze, pomyślał Caspar. I choć wydawało się to zupełnie niedorzeczne, nie umiał znaleźć innego wyjaśnienia. Pozostali Eshaar się z nim zgadzali — cokolwiek przytrafiło się tym ludziom, nie zwiastowało niczego dobrego.

— A cóż mówi na ten temat Aesir? — spytał kpiąco Hirion, co wprawiło księcia w jeszcze gorszy nastrój.

Zacisnął pięści i posłał ojcu zimne spojrzenie.

— Nie waż się — mruknął cichym tonem. — Nie waż się ignorować moich słów. Machnięcie ręką na ostatnie wydarzenia byłoby co najmniej niemądre, ale kpienie z Aesira i ścieżki, jaką dla mnie wybrał, to przejaw zwykłej głupoty. A spośród wszystkich określeń, jakimi bym cię obdarzył, głupiec nie stanowiłby pierwszego wyboru.

— Casparze... Chyba nie łudzisz się, że twoja, jak to ująłeś, ścieżka jest oznaką wielkich nadziei, jakie pokłada w tobie Bóg? — zaśmiał się Hirion. — To kara. Kara za twoją lekkomyślność i za hańbę, jaką przynosiłeś naszemu nazwisku.

Caspar wcale nie dziwił się jego słowom. Odkąd pamiętał król robił wszystko, by przekonać samego siebie, że jego syn był czarną owcą. Nie mógł jawnie dyskredytować imienia Boga, natomiast mógł stworzyć dziesiątki kłamstw, by wmówić swoim dworzanom, że książę nie nadawał się na króla. Posunął się nawet do obarczenia matki winą za wydanie na świat kogoś tak wyrodnego. Oczekiwał od niej kolejnego następcy, ale Valeria nigdy nie dała mu drugiego dziecka.

Hirion powtarzał kłamstwa tak często, że zapewne w końcu zaczął w nie wierzyć, a nienawiść do syna oraz jego matki stawała się coraz większa. Mimo to Caspar nie miał wątpliwości, że w głębi duszy wiedział, jak wyglądała rzeczywistość. Wiedział — i bał się jej bardziej niż czegokolwiek innego.

— Kara... — powiedział powoli książę i uniósł brwi. — Och, doprawdy, ojcze, naprawdę sądzisz, że kara boska wygląda w ten sposób? Czy to dlatego mnie tak traktujesz? Liczysz na to, że Aesir i ciebie postanowi skazać na tak marny los?

Uśmiechnął się szerzej, gdy Hirion drgnął, dotknięty do żywego. Tak... Wbrew swoim kłamstwom, już dawno zrozumiał, że, choć Eshaar faktycznie budzili wszędzie strach i niepewność, a historia opisywała ich jako bezwzględnych morderców, to tytuł ten oznaczał coś zgoła innego. Oznaczał potęgę. Oznaczał boskie przyzwolenie na robienie rzeczy, które w oczach ustanowionego prawa były zbrodniami. Oznaczał boską wiarę w to, że dana jednostka nosiła znamiona wybitności.

Aesir oczekiwał od nich wszystkich wielkich rzeczy — co do tego Caspar nie miał żadnych wątpliwości. Wybierał swoich Eshaar skrupulatnie, przydzielając każdemu inne zadanie. Obdarzał ich darami, które miały pomóc w pełnieniu nowych ról w nadchodzących czasach — potężnymi umiejętnościami godnymi Cieni. A spojrzenia mieszkańców oraz nieustające szepty stanowiły cenę, jaką przyszło im zapłacić za jego łaskę.

Hirion również spoglądał na nich z niepokojem, chociaż jego strach miał źródło w całkowicie innym miejscu. Miejscu, które Casparowi wydawało się niemalże niedorzeczne, jako że nigdy nie otrzymał żadnych powodów, by faktycznie podejrzewać swojego syna o chęć poprowadzenia rebelii przeciwko obecnemu władcy. Niemniej w głowie monarchy podobny scenariusz wydawał się niezwykle prawdopodobny, głównie ze względu na charyzmę, jaką odznaczał się niedoszły dziedzic; miał również potężnego sprzymierzeńca, który dla większości mieszkańców Darenaru był znacznie ważniejszą postacią niż ludzki król.

Ludzie bali się Eshaar, niektórzy nawet nimi gardzili, ale jednocześnie nikt nie odważyłby się zakwestionować ich działań, o czym Hirion doskonale wiedział. Wiedział i — po części — nie potrafił powstrzymać zazdrości; gdyby tylko to jemu przypadł zaszczyt wstąpienia w szeregi wybrańców Aesira, zyskałby niemalże władzę absolutną. Naród poszedłby wszędzie za królem, za którym stał sam Bóg.

Być może Hirion odsuwał go od wszelkich spraw związanych z polityką wewnętrzną państwa, ale wciąż nie mógł zignorować słów syna, jeśli ryzykowałby tym ściągnięcie na siebie boskiego gniewu. Dawało to księciu przewagę — przynajmniej w toczącej się obecnie dyskusji — i zamierzał ją wykorzystać.

— Masz szczęście, że bardzo cierpliwy ze mnie człowiek, ojcze — rzucił wesoło Caspar, pławiąc się w niepewności króla. — I trochę przygłuchy. Dzięki temu mogę udać, że nie słyszałem w twoim głosie kpiny. Wydawało mi się za to, że obiecałeś przyjrzeć się sprawie. Chyba nie pomieszało mi się w głowie, co?

— Jesteś szalony — wycedził król, a Caspar nadstawił ucha.

— Słucham?! — zawołał i uśmiechnął się przepraszająco. — Co mówiłeś?! — Odpowiedziało mu milczenie, które natychmiast starło z jego ust uśmiech. — Dobrze ci radzę, ojcze. Jeśli nie chcesz, aby Aesir zakończył twoją zabawę w wielkiego monarchę, wyślesz swoich ludzi na poszukiwanie sprawcy.

— Aesir nigdy by nie...

— Aesir jest Bogiem, ja jestem jego wybrańcem, a ty jesteś nikim. Eshaar przysięgali mu służyć, a jeśli on stwierdzi, że ma dość twojej próżności, nie zawaha się odebrać ci... cóż, wszystkiego. — Uśmiechnął się zawadiacko. — Chyba byśmy tego nie chcieli, czyż nie? Nie wyglądasz najgorzej w tym czepku na głowie.

Caspar wskazał na koronę i wzruszył ramionami.

— Ach... Jak dobrze być w domu. Chyba zostanę tu na kilka dni. Stęskniłem się nieco za dworskim życiem i całą tą beztroską — westchnął teatralnie, choć w rzeczywistości wolałby znaleźć się gdziekolwiek indziej. — Poza tym przyda ci się pomoc w ustaleniu planu działania. Nie martw się, spytam Aesira, co o tym wszystkim myśli.

Nie czekając na odpowiedź, wstał i ruszył w stronę wyjścia. Miał ochotę roześmiać się triumfalnie — jak zwykle, gdy stawiał ojca w sytuacji bez wyjścia. Czuł jego wściekłość i niemalże widział oczami wyobraźni wypieki na jego twarzy, gdy zrozumiał, że po raz kolejny okazał się marnym przeciwnikiem dla wybrańca Boga, którym gardził, chociaż nie mógł podważać jego istnienia.

Caspar nigdy nie przyznałby tego na głos, ale służba Aesirowi była nie tylko zaszczytem, ale także świetną okazją do siania chaosu — szczególnie na dworze królewskim. Być może czyniło go to gorszym człowiekiem, jednak odczuwał ogromną satysfakcję za każdym razem, gdy psuł humor ojcu albo krzyżował jego plany. Nigdy nie odważyłby się zaszkodzić królestwu, ale obserwowanie złości Hiriona poprawiało mu humor, nawet jeśli niszczył tym samym resztki ich więzi. Nie pomagał swojej reputacji, zachowując się dokładnie tak, jak opisywał go ojciec, ale Caspar nie potrafił odmówić sobie choć odrobiny zemsty.

Nic nie mogło zresztą sprawić, by król spojrzał na niego jak na swojego dziedzica. Ani jego wzorowe postępowanie, ani błagania matki, ani nawet świadomość tego, że jeśli nie odda tronu w ręce jedynego syna, dynastia rodu Silveriusów zakończy się bezpowrotnie. Jeśli wolał zaprzepaścić setki lat budowania królestwa z powodu strachu czy pogardy... Caspar nie zamierzał próbować go przekonywać.

Został wybrany przez Boga do wielkich czynów i nie potrzebował wcale ciężaru korony na głowie, by wiedzieć, jak wielka spoczywała na nim odpowiedzialność. Dlatego szedł z uniesioną głową, czerpiąc siłę z pełnych strachu spojrzeń, które tylko utwierdzały go w przekonaniu, że posiadał moc, o jakiej wielu mogłoby jedynie pomarzyć — a król stał na ich czele. 

*** 

Ach, Caspar... Mój ukochany bohater <3 Nie będę ukrywać, że jest moim ulubieńcem, chociaż wydaje mi się, że może czasami drażnić :D 

Co myślicie? :D


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro