19. Ciemność
Na początku otaczała ją nicość. Mroczna, głęboka... nieskończona. Dryfowała w niej bezwładnie, pozbawiona woli oraz poczucia czasu. Wpatrywała się w ciemność, a cisza dźwięczała w uszach boleśnie; nie słyszała nawet własnego oddechu, zupełnie jakby pustka pochłaniała każdy dźwięk. Umysł – zwykle głośny, chaotyczny – również milczał, zasnuty trującą mgłą. Nie umiała powiedzieć, jak długo trwała w zawieszeniu, ale gdy w końcu poczuła iskrę życia, zachłysnęła się powietrzem i zdała sobie sprawę, że nie jest wcale sama.
Otaczały ją niewyraźne sylwetki, zatarte na krawędziach, pozbawione jakichkolwiek ludzkich cech, a jednocześnie tak znajome, że miała ochotę wrzasnąć z czystego przerażenia. Nagle usłyszała ich szepty – ciche westchnięcia pełne bólu i lęku, który rozumiała aż za dobrze. Zastanawiała się, czy oni widzą ją w ten sam sposób – jako cień, oddzielony od fizycznego ciała, niezdolny do samodzielnego ruchu. Odrzuciła tę myśl, gdy kolejna iskra spłynęła na nią, budząc czucie w dłoniach i stopach. Nieprzyjemne prądy rozeszły się po skórze, zupełnie jakby próbowały uświadomić jej, że wciąż posiadała kończyny – sztywne, zimne, jednak ponad wszelką wątpliwość należące do niej.
Z każdym oddechem czuła się silniejsza; coraz lepiej dostrzegała kontury otaczających ją sylwetek. Stawały się wyraźne, precyzyjne, aż w końcu przestała mieć wątpliwości, że otaczali ją ludzie – odarci ze świadomości, ale żywi, choć zapewne woleliby być martwi. Nie potrafili się ruszyć, lecz potrafili szeptać – ich słowa, początkowo urywane, również zyskiwały na mocy. Oczekiwała w napięciu, przekonana, że już za moment będzie mogła nie tylko poczuć, ale również zrozumieć, co mówili.
Wstrzymała oddech, gdy zdała sobie sprawę, że bezimienni ludzie modlili się gorliwie, prosząc Aesira o łaskę, zupełnie jakby podejrzewali go o zawieszenie ich w nicości. Fala mdłości uderzyła ją z zaskakującą siłą, a znamię na łopatce zapiekło wściekle, przypominając o swoim istnieniu. Uniosła się do pozycji siedzącej, walcząc z przeszywającym bólem. Szepty ucichły gwałtownie, gdy postaci odnotowały czyjąś obecność.
Zanim zdążyła się obejrzeć, ciała zaczęły pełznąć w jej stronę, wyginając się groteskowo, a panika jedynie nasiliła mdłości. Pierwotny strach zawładnął myślami. Odsunęła się, za wszelką cenę próbując zignorować uczucie tarcia skóry o podłoże, piekące i nieprzyjemne. Co, jeśli pragnęli jej krzywdy? Co, jeśli...
Chaotyczne rozważania urwały się, gdy dostrzegła srebrzyste smugi na podłodze — ponad wszelką wątpliwość zostawione przez nią. Bezimienni okazali się nimi niezwykle zainteresowani; zatrzymali się, a kiedy ich dłonie zetknęły się z błyszczącą substancją, na ich twarzach pojawiła się szczera ulga, podczas gdy oczy rozbłysły iskrą życia.
Nie umiała wyjaśnić tego, co się działo. Nie umiała stwierdzić, dlaczego czerpała aż taką satysfakcję z widoku ich rozwijających się kształtów. Przypominali pąki kwiatów, rozkwitające pod wpływem wody i światła; podobnie jak wcześniej ona, ich blask zaczynał rozrzedzać mrok, który ustępował, zostawiając za sobą mgliste spirale, wirujące pod wpływem każdego ruchu.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła, siedząc w bezruchu, ale w końcu drgnęła, gdy poczuła czyjeś dłonie na ramionach. Tym razem jednak nie zamierzała uciekać; coś w tym dotyku wydawało się znajome, kojące. Przymknęła oczy z rozkoszą, wdychając świeży zapach, który nagle owionął twarz. Przypomniał jej o domu, o kwiecistych zboczach, po których biegała jako dziecko, nie znając trosk czy zmartwień.
— Córko.
Uniosła powieki i zdała sobie sprawę, że patrzy w ciemnoniebieskie oczy swojej matki. Tessa Edelaan, choć niegdyś była ucieleśnieniem piękna, wydawała się znacznie chudsza i starsza, niż pamiętała. Jej nagie ciało zdradzało wiek; zdawało się mniej jędrne, obleczone cienką, pomarszczoną gdzieniegdzie skórą, pod którą próżno było szukać stalowych niegdyś mięśni kobiety.
Mimo to Ralia nie potrafiła powstrzymać łez szczęścia, które napłynęły do oczu. Żal ścisnął serce, gdy zrozumiała, jak bardzo tęskniła za swoją matką i ojcem, choć świadomie się od nich odsunęła. Podjęła decyzję za nich, bojąc się odrzucenia oraz samotności. Skazała się na wygnanie – na dokładnie to, czego obawiała się najbardziej – jednak myśl, że sama dokonała tego wyboru dodawała jej otuchy. Pozwalała przetrwać trudne chwile, gdy leżała pośród ciemności i wspominała czasy, kiedy do snu kołysał ją głos Tessy oraz ciepło matczynej miłości. Świadomość, że mogła jeszcze do nich wrócić, koiła zszargane nerwy, jednocześnie przypominając, dlaczego zdecydowała się odejść; kochała ich za mocno, by skazywać na dzielenie z nią cierpienia, którego ogromu nie mogliby zrozumieć.
— Wróciłaś do mnie. – Drżący głos matki ponownie rozbrzmiał w powietrzu, a jaj dłonie zacisnęły się mocniej na ramionach. – Och, nie powinnaś była. Nie powinnaś...
— D-dlaczego? – spytała Ralia.
— Jeśli jesteś tutaj, nie ma cię tam. A jeśli nie ma cię tam... — Rozpaczliwy szloch wyrwał się z gardła Tessy, wzbudzając dreszcze na skórze córki.
Instynktownie położyła dłonie na jej przedramionach, a płacz ustał równie szybko, jak się pojawił.
— Czym jest tutaj?
— Wszystkim. Niczym. Snem. Prawdą. Więzieniem. Wolnością.
— Matko...
— Uciekaj, nim będzie za późno. Uciekaj, nim cię spostrzeże.
— Kto? Musisz mi wyjaśnić! Gdzie jesteśmy? Co się dzieje? Kim są...
— Wróć do światła! – Zupełnie niespodziewanie głos Tessy rozbrzmiał w jej głowie, a oddech ugrzązł w piersi.
Wszystko dookoła zaczęło wirować, kształty ponownie rozmyły się, tworząc plątaninę barw i tekstur, która przyprawiła Ralię o kolejną falę mdłości. Miała wrażenie, że powietrze ściska ją niczym imadło; napierało na ciało z zatrważającą mocą, zupełnie jakby próbowało pozbawić ją odzyskanego dopiero życia. Poczuła, jak grunt usuwa się spod stóp, a kończyny wiotczeją bezwładnie.
Z każdą chwilą traciła zdolność myślenia, wciągana w bezlitosny wir powietrza. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzała, była zimna, nieskazitelna biel, poprzetykana srebrnymi nićmi.
***
Usiadła gwałtownie, łapczywie zaczerpując powietrza. Drżała niczym liść na wietrze, a zimny pot spływał po rozgrzanej skórze; nie przynosił jednak żadnego ukojenia. Nie umiała stwierdzić, czy obrazy, które wciąż przewijały się przed jej oczami, stanowiły wymysł szalonego umysłu, czy odzwierciedlały prawdziwe zdarzenia. W pewnym sensie przypominały najdziwniejszy ze snów, ale pieczenie znamienia wydawało się zbyt intensywne, by mogło stanowić tylko zbieg okoliczności. Wciąż czuła dotyk Tessy na swoich ramionach. Wciąż słyszała jej tajemnicze słowa, pozbawione wszelkiego sensu, a jednocześnie budzące pierwotny lęk, którego Ralia doświadczyła jedynie kilka razy w ciągu życia – i za każdym razem nie pragnęła niczego, poza zapomnieniem.
— Ral? Ral, słyszysz mnie?!
Zdała sobie sprawę, że od kilku minut trzęsie się bezwładnie, wpatrując w bieloną ścianę komnaty. Głos, który wybudził ją z letargu, brzmiał dziwnie znajomo, ale nie potrafiła przypomnieć sobie, do kogo należał. Nie umiała również odwrócić głowy w jego stronę; mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa, a stawy wydawały się skostniałe. Jęknęła tylko, skupiając się na powstrzymaniu drżenia, co okazało się znacznie trudniejsze, niż sądziła. Zacisnęła powieki z desperacją, gdy wszelkie wysiłki spełzły na niczym.
— Jestem przy tobie.
Czyjeś ramiona otoczyły ją ciasno, przypominając o nieprzyjemnym wirze, który jeszcze kilka chwil temu targał jej ciałem. Mimo to nie poczuła strachu; ciepło spłynęło po skórze, uświadamiając jej, jak zmarznięta była. Drżenie ustało, a sztywne mięśnie rozluźniły się, wyrywając z ust jęk ulgi. Miała wrażenie, że bolało ją wszystko, począwszy od skóry, na kościach skończywszy. Momentalnie przestała walczyć o utrzymanie siedzącej pozycji, spodziewając się zaznać upadku, jednak nic się nie wydarzyło – ktoś trzymał ją stabilnie, pewnie, zupełnie jakby nie ważyła absolutnie nic.
Wzięła głęboki oddech, skupiając uwagę na zapachu, który również znała. Kojarzył jej się z bezpieczeństwem, ze świeżością oraz czymś szlachetnym. Niewiele osób pachniało tak czysto. Ponownie jęknęła, czując ciepło, napływające do policzków.
— Caspar – wymamrotała, a jej głos został stłumiony przez miękki materiał jego tuniki.
— Myśleliśmy, że się nie obudzisz.
Ponownie zesztywniała, gdy wspomnienia tamtego dnia wróciły do niej z pełną klarownością. Nie umiała powiedzieć, jak wiele czasu minęło, ale ból, który poczuła po dotknięciu kobiety, wciąż wydawał się niemalże namacalny. Zadrżała, a Silverius ścisnął ją mocniej. Tym razem była jednak w pełni świadoma tego, jak blisko siebie się znajdowali – bliżej niż kiedykolwiek. Starała się nie skupiać na jego dłoni, gładzącej włosy, ani na ruchu mięśni, gdy oplatał ją w talii, przesuwając palcami po odsłoniętej gdzieniegdzie skórze. Jego gest – niezależnie od tego, jak wielkiego ukojenia dostarczał – został podyktowany silnymi emocjami. Strachem, niepewnością, może nawet ulgą, że zdołała odzyskać przytomność. Nie powinna doszukiwać się w nim czegoś więcej. Nie powinna w ogóle o tym myśleć – tym bardziej w obliczu setek pytań, kłębiących się w umyśle.
— Co się stało? – spytał Caspar, a ona drgnęła w jego ramionach.
Rozluźnił uścisk, dzięki czemu mogła spojrzeć prosto w zatroskane oczy. Zignorowała chłód, który momentalnie ogarnął jej ciało. Musiała poukładać myśli, jeśli chciała odpowiedzieć na jego pytanie. Nie wiedziała jednak, gdzie kończyła się rzeczywistość, a zaczynała fantazja. Nie wiedziała nawet, czy może wierzyć w cokolwiek, włącznie z przedziwnym spotkaniem z Tessą.
Zamarła, zdając sobie sprawę, że istniał prosty sposób, by przekonać się o prawdziwości wspomnień.
— Czy... Czy z moją matką wszystko w porządku?
Caspar otworzył usta zaskoczony, po czym zmrużył podejrzliwie oczy; wyglądał teraz zdecydowanie bardziej jak książę, którego znała, co pozwoliło jej odzyskać nieco trzeźwości.
— Dlaczego pytasz?
— Odpowiedz – nakazała stanowczo.
Nieświadomie położyła palce na jego przedramieniu, wbijając paznokcie w skórę. Spojrzał pobieżnie w tym kierunku, po czym westchnął ciężko. Przykrył jej dłoń swoją, po czym odłożył ją na pościel. Nie zabrał jednak ręki.
— Zniknęła – oświadczył prosto, a Ralia poczuła, jak krew w jej żyłach zamarza. – Poszła w góry nazbierać ziół i nie wróciła. Virren próbował ją odnaleźć, ale ślady zostały dawno zatarte. Albo w ogóle ich nie było.
Nie odpowiedziała; gula w gardle stawała się coraz większa, aż w końcu nie mogła jej nawet przełknąć. Walczyła z łzami, napływającymi do oczu, ale wiedziała, że nie zdoła ich powstrzymać. Przymknęła powieki, nie chcąc patrzeć na twarz Caspara, gdy pierwsze krople spłynęły w dół policzków. Wątpiła, czy kiedykolwiek wcześniej widział jej łzy, ale na pewno nie widział ich z tak bliska.
— Nie mamy pewności, czy... — zaczął Silverius, po czym urwał, kiedy powieki Ralii zacisnęły się jeszcze mocniej.
— Mamy – odparła cicho.
Nie mogło być innego wytłumaczenia; Tessa Edelaan podzieliła losy innych zaginionych. Prawdziwe zbiegi okoliczności zdarzały się nad wyraz rzadko, a zniknięcie jej matki nie pozostawiało złudzeń – tym bardziej w obliczu dziwacznej wizji, której doświadczyła. Wciąż nie umiała ubrać w słowa tego, czego była świadkiem. Odpowiedzi na nurtujące ją pytania pozostawały ukryte, ale nie miała zamiaru rezygnować z ich poszukiwania. Musiała je znaleźć – dla siebie, dla matki, dla ojca.
— Ral...
— Co się stało, kiedy zemdlałam? – spytała, zanim Caspar zdążył powiedzieć coś więcej.
Bała się, że ujrzy w oczach księcia współczucie czy troskę. Tymczasem on przyglądał się jej badawczo, zupełnie jakby próbował odgadnąć, co przed nim ukrywała. Uniosła brodę w wyzywającym geście, a cień uśmiechu przemknął przez jego usta.
— Liczyłem na to, że ty mi powiesz – stwierdził Silverius. – Najpierw wrzeszczałaś, jakby obdzierali cię ze skóry, a potem zemdlałaś. Uzdrowiciele twierdzili, że fizycznie nic ci nie dolegało, jednak cały czas pozostawałaś w śpiączce. W pewnym sensie przypominałaś wszystkie ofiary.
Ralia skrzywiła się, gdy dreszcz targnął jej ciałem. Przypomniała sobie niewyraźne kształty, błagalne modlitwy i jęki bólu. Otaczające ją sylwetki pozostawały nieruchome – niemalże martwe – jednak ich cierpienie było prawie namacalne. Przypomniała sobie pusty wzrok kobiety, która doprowadziła do jej omdlenia. Przypomniała sobie agonię, którą poczuła, gdy tylko dotknęła jej skóry – i zrozumiała, co właściwie się wydarzyło.
— Czy ona... Czy ona żyje? – wymamrotała, a Caspar skinął głową.
— Nie tylko żyje, ale również ma się lepiej niż kiedykolwiek. Rusza się, oddycha, mówi... Wróciła do bycia sobą, a nie jedynie pustą skorupą. Nie pamięta jednak, co się z nią działo ani w jaki sposób zniknęła. Wie za to, że cierpiała, a ty zabrałaś cały jej ból. Jest ci dozgonnie wdzięczna.
Przełknęła ślinę, czując ścisk w gardle. Przypomniała sobie pewność, z jaką wkroczyła do pomieszczenia. Nawet przez moment nie wątpiła, że znalazła się dokładnie tam, gdzie powinna. Nie kwestionowała potrzeby, by dotknąć kobiety – po prostu zrobiła to, co podpowiadał jej instynkt.
— Ral... — mruknął książę, ale położyła dłoń na jego ustach, działając równie odruchowo, co wtedy.
— Nie wiem, co się stało — powiedziała cicho. — Nie wiedziałam... J-ja...
Bała się spojrzeć w oczy Caspara. Na jego miejscu oczekiwałaby odpowiedzi, ale co właściwie miała mu powiedzieć? Być może od niedługiego czasu żyła nadzieją, że Aesir w istocie nie pozbawił jej Ilaanu, ale to nie zmieniało wiele. Przez tyle lat spychała wstyd tak głęboko, jak umiała; myśl, że ktokolwiek mógłby choć podejrzewać, że ich ukochany Bóg odebrał jej coś tak cennego, napawała ją skrajnym upokorzeniem.
Tymczasem nadszedł moment, gdy nie mogła już dłużej udawać.
— Powiedz prawdę, Ral. Gdyby chodziło tylko o mnie, potrafiłbym poradzić sobie z twoją nieufnością — mruknął Caspar. — Ale nie tylko ja byłem świadkiem tego, co się wydarzyło.
Nie musiał wcale tłumaczyć, co miał na myśli. Król bez wątpienia zamierzał przesłuchać ją na wszelkie możliwe sposoby. Podobnie jak reszta nie wiedział o tym, jak długo żyła w przekonaniu, że została pozbawiona Daru. Co gorsza — akurat on nie mógł się dowiedzieć, jeśli chcieli wymusić na nim posłuszeństwo.
— W dniu Błogosławieństwa Aesir zesłał na mnie wizję końca świata — zaczęła więc, a jej głos zadrżał nieznacznie. — Nakazał mi przywdziać czerń i opuścić Świątynię. Uczynił mnie Eshaar, zesłał na mnie koszmary, z którymi musiałam sobie jakoś poradzić.
— Mogłaś komuś powiedzieć, Ral.
— Nie mogłam — odparła z pozornym spokojem. — Nie mogłam, ponieważ otrzymałam polecenie. Aesir nie chciał, by ktokolwiek inny znał prawdę. Właściwie nigdy nie cofnął swojego zakazu. Mówiąc ci to wszystko, po raz pierwszy faktycznie łamię ślubowanie — dodała gorzko, a on wstrzymał oddech.
— Dlaczego miałby zakazywać ci...
— Caspar — przerwała mu stanowczo i odważyła się spojrzeć w jego oczy. Dostrzegła w nich tylko szok oraz oburzenie. — Przestań być naiwny. Gdyby Aesir był w stanie powstrzymać samodzielnie to, co nadchodzi, bez wątpienia by to zrobił. Czy naprawdę sądzisz, że przyznawanie się do własnej słabości przed wszystkimi byłoby dobrym pomysłem?
Książę nie odpowiedział, ale jego spojrzenie złagodniało; wyglądał, jakby intensywnie zastanawiał się nad jej słowami.
— Przez długi czas nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi, dlaczego wybrał akurat mnie, ale jest ona prosta. Wybrał tą, która kochała go tak mocno, że nie odwróciłaby się od niego, nawet wiedząc o jego słabości. Wybrał tą, która potrafiłaby znieść lata upokorzenia, niepewności, nienawiści i wciąż być mu wierna — wymamrotała i przełknęła ślinę. — Od lat Virren powtarzał mi, że zostaliśmy wybrani. Miał rację, a jednocześnie nie mógłby się bardziej mylić.
Caspar nie odpowiedział, choć całe jego ciało znieruchomiało pod wpływem widocznego napięcia. Wiedziała, że za wszelką cenę próbował zdyskredytować jej słowa, znaleźć sposób, aby udowodnić, jak wadliwy był ten tok rozumowania. Milczał jednak, bo wciąż nie wyjaśniła najważniejszego — dlaczego trzymała swój Ilaan w tajemnicy.
— To, co się wydarzyło, zaskoczyło mnie tak samo jak i ciebie. Po Błogosławieństwie starałam się zrobić wszystko, by odzyskać spokój. Liczyłam na to, że znajdę ukojenie w Ilaanie, ostatecznym dowodzie na miłość Aesira. — Ralia zamknęła oczy, walcząc ze wstydem. — Tymczasem przemierzyłam większość świata, a mój Dar pozostawał ukryty. Przez lata sądziłam, że...
— ...że Aesir cię go pozbawił — dokończył drżącym głosem Caspar.
Nie musiała wcale widzieć jego twarzy, by umieć wyobrazić sobie widniejące na niej współczucie. Zacisnęła dłonie w pięści; nie potrzebowała litości. Nie potrzebowała rozczulania się nad jej losem — tym bardziej po latach trzymania się na uboczu. Potrzebowała, by ktoś zrozumiał, do czego została zmuszona.
— Być może gdybym natrafiła na jedną z ofiar szybciej, odkryłabym go wcześniej. Aesir jednak pozwolił mi wierzyć, że naprawdę odebrał mi także ten jeden przywilej, którego pragnęłam, odkąd trafiłam do Świątyni.
— Dlaczego miałby robić coś takiego? — wyszeptał, a ona otworzyła oczy i uśmiechnęła się gorzko.
— By odpowiedzieć na to pytanie, musiałabym rozumieć, w jaki sposób działa moja... zdolność. Tymczasem nie jestem nawet pewna, co właściwie się wydarzyło.
Zanim zmieniła zdanie, zaczęła opisywać ciemność, której lepkie macki wciąż czuła na skórze. Opowiedziała mu o spotkaniu z matką, ignorując łamliwość swojego głosu i desperacką chęć ukrycia się przed czujnym spojrzeniem Caspara. Jednocześnie nie mogła powstrzymać rozlewającej się po ciele ulgi, gdy — pierwszy raz od długiego czasu — zdała sobie sprawę, że nie musi mierzyć się z tym wszystkim sama.
Oto siedziała obok księcia Darenaru, najmniej spodziewanego powiernika, jakiego mogła sobie wyobrazić. Przez moment zastanawiała się nawet, czy gdyby na jego miejscu znalazł się ktokolwiek inny, wciąż potrafiłaby przezwyciężyć słabość i wyznać prawdę, łamiąc tym samym zakaz Aesira. Wątpiła, co prawda, by Bóg planował ją ukarać; sprawy stały się przecież zbyt poważne, a na szali leżało jego istnienie.
Tymczasem wiara Caspara zdawała się równie silna co Ralii — choć motywowana innymi pobudkami. Aesir musiał o tym wiedzieć. Wiedział przecież wszystko.
— Najwyraźniej otrzymałaś Dar przywracania życia, a raczej jego esencji — powiedział w końcu książę, a jego wzrok utkwił w białej pościeli. — Wielokrotnie mówiliśmy, że ofiary wyglądają, jakby ktoś wyssał z nich duszę. Jeśli zaś wierzyć legendom, każdy z nas otrzymał od Boga cząstkę jego energii.
— Zważywszy na to, że zaginięcia dotyczą tylko ludzi z Darenaru, poddanych Aesira...
— Wygląda na to, że ktoś kradnie boską energię — dokończył Caspar, po czym wzdrygnął się.
Raz jeszcze w jej umyśle pojawiło się wspomnienie zaskakująco ludzkiego oblicza Boga. Mimowolnie doszukiwała się w tym podstępu; kolejnego sposobu na manipulację. Teraz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Aesir został niejako postawiony pod ścianą, podobnie jak jego Eshaar, skazani na wypełnianie przeznaczenia, którego nie rozumieli. Miała ochotę uśmiechnąć się z gorzkim triumfem na myśl o tym, jak wściekły i zawiedziony musiał być, gdy zrozumiał, że ktoś próbuje go przechytrzyć, krok po kroku odbierając mu moc.
Mimo to pozostała poważna; niezależnie od tego, jak bardzo chciałaby ukarać Aesira, tak naprawdę karałaby także siebie oraz wielu innych. Ostatnie wydarzenia zdawały się tylko to potwierdzać — fizyczne istnienie zarówno samego Boga, jak i jego wyznawców, były ze sobą powiązane. W jakim stopniu? Tego nie była pewna.
— Znasz legendę o Paerisie? — spytał szeptem Caspar, a ona uniosła wzrok, wyrwana z ponurych myśli.
— Każdy ją zna, książę — odparła powoli, starając się rozszyfrować jego wyraz twarzy.
Wyglądał, jakby trawiła go gorączka; oczy błyszczały nienaturalnie, skóra zbladła i pokryła się potem, a klatka piersiowa poruszała się w rytmie zdradzającym zdenerwowanie.
— Do tej pory sądziłem, że jest pełna metafor, ukrytych znaczeń, ale teraz... — wymamrotał. — Eshaar wymordowali całą ludność Chali, a Paeris zniknął. Mówi się, że jego istnienie stało się bezcelowe. Mówi się też, że sam Aesir wygnał go z tego świata. Ale co, jeśli prawda leży gdzieś pomiędzy?
Wiedziała, do czego zmierzał. Przełknęła ślinę, gdy dreszcz wstrząsnął jej ciałem.
— Być może faktycznie żyjemy dzięki boskiej energii. Wygląda jednak na to, że Bogowie żyją dzięki nam.
— Naprawdę sądzisz, że okazaliby się tak lekkomyślni? Tak naiwni, by związać swoje istnienie z ludźmi? — spytała Ralia, a Caspar westchnął ciężko.
— Może nie mieli wyjścia? Może był to jedyny sposób, aby powołać nas do życia? Ryzyko musiało się wydawać względnie niewielkie. Nikt nawet nie zbliżył się do odkrycia prawdy o stworzeniu przez cały ten czas. — Pokręcił głową. — To, co wydarzyło się z Paerisem, także nie przybliżyło nas do rozwiązania zagadki, choć najwyraźniej mieliśmy odpowiedź na wyciągnięcie ręki.
— To wciąż legenda — powiedziała, marszcząc czoło. — Nie mamy żadnej pewności, co się wydarzyło. Nie zdziwiłabym się, gdyby Aesir sam przedstawił ją w taki sposób, by ostrzec wszystkich przed sprzeciwianiem się jego woli.
— Mamy jednak niepodważalny dowód, że istnieje jakiś związek między mocą Aesira a tym, co dzieje się na świecie. Ty zaś otrzymałaś Dar przywracania boskiej energii osobom, które ją utraciły. Ku temu musi być jakiś powód.
Ralia pozwoliła, by wspomnienie lepkiej ciemności otoczyło ją po raz kolejny. Przez moment nie znajdowała się w jasno oświetlonym pokoju; dookoła ponownie ujrzała wykrzywione, spowite cieniem, lamentujące ciała. Gdy tylko mrok rozrzedził się pod wpływem srebrzystego blasku, zaczęły pełznąć w jego kierunku niczym dzieci łaknące matki.
— Nie wiem, czy właśnie tego dokonałam — wymamrotała w końcu. — Nie wiem, czym było to miejsce, ale w jakiś sposób jestem pewna, że wszyscy ci, których tam widziałam, to inne ofiary. Miałam wrażenie, jakby ciemność ich więziła, nie pozwalając się ruszyć, zadając im cierpienie.
Wróć do światła!
Głos matki ponownie rozbrzmiał w jej głowie i zmusił do zaciśnięcia palców na pościeli.
— Jest tylko jedna osoba, która może pomóc mi zrozumieć — powiedziała cicho, a Caspar przykrył jej dłoń swoją.
— Wyjaśnienia należą się nam wszystkim. Zbyt długo akceptowaliśmy milczenie. Wszystko wskazuje na to, że od początku jesteśmy jedynie pionkami w grze prowadzonej przez Bogów — stwierdził z zaskakującą stanowczością, po czym spojrzał na nią łagodnie. — Nie wiem, dlaczego Aesir skazał cię na życie w samotności. Prawdę powiedziawszy, nie wiem również, dlaczego się od niego nie odwróciłaś. Wiem za to, że już nie jesteś sama.
Parsknęła śmiechem, zanim zdążyła się powstrzymać.
— Czy to nie ty z lubością nazywałeś mnie bezbożnicą? — spytała, a Caspar wywrócił oczami.
Przesunął kciukiem po jej skórze, a gest ten wydał się Ralii dziwnie intymny. Wstrzymała oddech, by wypuścić go chwilę później najspokojniej, jak umiała. Nie odważyła się spojrzeć w oczy księcia, który zaś przyglądał się jej reakcji z typową dla siebie ciekawością.
— Od jakiegoś czasu nazywam cię boską wybranką — przypomniał i uśmiechnął się rozbawiony.
— Oboje wiemy, że robiłeś to tylko po to, by mnie zdenerwować.
— Z grzeczności nie zaprzeczę. Zdaje się jednak, że niechcący miałem rację — dodał, a ona skrzywiła się mocno. — Nie rób takiej miny. Im szybciej zaakceptujesz swoją rolę, tym lepiej. Uciekałaś wystarczająco długo.
Tym razem uniosła wzrok i przełknęła ślinę na widok determinacji w zielonych tęczówkach księcia. Wyglądał jak urodzony przywódca, za którym poszłaby bez wahania, gdyby ją poprosił. Podobna myśl wydała jej się niedorzeczna; jeszcze jakiś czas temu widziała w nim przecież zagrożenie. Był bystry, przebiegły, dzięki czemu doskonale potrafił ukrywać prawdziwe zamiary. Operował słowem z pewnością i precyzją, podporządkowując innych swojej woli, choć nigdy nie kierowały nim złe pobudki. Jego wiara we własne umiejętności zdawała się nie mieć końca.
Dziwnym trafem wszystkie te cechy wydawały jej się teraz zaletami, choć początkowo obawiała się ich bardziej niż czegokolwiek innego. Był niezwykle cennym sprzymierzeńcem, ale także... przyjacielem? Gdy patrzyła w jego oczy, czuła spokój; niezależnie od wszystkiego, myśl, że Caspar rozumiał, dlaczego dokonała takich wyborów, dawała jej ukojenie.
Coś w jego spojrzeniu zmieniło się, a Ralia poczuła przemożną chęć, by odwrócić dłoń, wciąż trzymaną przez księcia, i spleść ich palce ze sobą. Jęknęła w duchu, zdając sobie sprawę z niedorzeczności sytuacji. Z każdą chwilą ich wrogowie stawali się silniejsi, a przyszłość świata coraz bardziej niepewna; tymczasem ona siedziała obok przyszłego króla Darenaru, zastanawiając się nad rzeczami, które nigdy nie powinny pojawić się w jej głowie.
Niezgrabnie zabrała dłoń, a Caspar odchrząknął, wyraźnie zmieszany. Zignorowała palenie policzków i opadła na miękką poduszkę. Głupiaś, pomyślała wściekle, podczas gdy książę wstał z lóżka, by ruszyć w stronę okna. Mimo to zerknęła na niego kątem oka; wyglądał na zirytowanego, choć nie zamierzała rozważać, co właściwie stanowiło przyczynę takiego stanu rzeczy.
— Nie mam już dokąd uciec — przyznała, pragnąc powrócić do wcześniejszej rozmowy. — Nawet gdybym chciała, działanie w pojedynkę nie ma dłużej sensu. Szczególnie w obliczu konfrontacji z twoim ojcem — dodała z niechęcią, ale Caspar nawet nie drgnął.
— Nie pozwolę mu cię skrzywdzić — oświadczył spokojnie, zupełnie jakby nie mówił wcale o królu Darenaru. — Jeśli jeszcze nie zrozumiał, że to nie on rozdaje karty, tym razem nie pozostawimy żadnych wątpliwości.
— Jak zamierzasz wyjaśnić to, co się wydarzyło, skoro nawet ja nie mam odpowiedzi?
— Nie musi wiedzieć, że dopiero teraz odkryłaś swój Dar — powiedział Caspar, po czym obrócił głowę w jej stronę. — W jego oczach także jesteś wybranką, Ral. Dlaczego nie pozwolić mu sądzić, że jesteś jeszcze bardziej wyjątkowa?
Zmarszczyła brwi, a na ustach księcia wykwitł pełen zadowolenia uśmiech. Zupełnie niespodziewanie pomyślała, że w łagodnych promieniach słońca, dodających jego skórze oraz rysom twarzy dziwnej boskości, przypominał jej samego Aesira. Bóg jednak nigdy nie miał zielonych oczu, nigdy nie śmiał się w głos ani nie posyłał jej zagadkowych spojrzeń, wprawiających w skrajną konsternację.
— Kto powiedział, że nie mogłaś otrzymać od Aesira więcej niż jednego Daru? — dodał Caspar, gdy wciąż przypatrywała mu się bez słowa. — Jeśli powiemy, że Bóg pobłogosławił cię nową umiejętnością, nikt nie będzie tego kwestionował.
— Wciąż będzie podejrzliwy. Będzie chciał wiedzieć, czym właściwie jest ta umiejętność.
— I nie musi wiedzieć, Ral.
— Jest królem. Nawet jeśli jego wiara pozostawia wiele do życzenia, wciąż sprawuje władzę w królestwie. Nie uważasz, że nie powinniśmy robić z niego wroga?
Caspar roześmiał się, odrzucając głowę w tył w dramatycznym akcie. Miała nieodparte wrażenie, że wcale nie był przy tym rozbawiony; zdążyła poznać go na tyle, by nuta goryczy, rozbrzmiewająca gdzieś pośród melodyjnego dźwięku, stała się trudna do przeoczenia.
— Dopóki masz mnie po swojej stronie, nie znajdziesz w królu sprzymierzeńca — przyznał ponuro, zaciskając palce na parapecie. — Nie ma nikogo, kogo Hirion nienawidziłby bardziej niż mnie.
— Dlaczego?
Nie odpowiedział od razu, a zamiast tego ponownie wbił wzrok w widok za oknem. Ralia nieświadomie wstrzymała na moment oddech, zupełnie jakby jakikolwiek niepotrzebny dźwięk mógł sprawić, że Caspar postanowi zignorować jej pytanie. Nie wiedziała zresztą, dlaczego właściwie aż tak zależało jej na jego szczerości.
— Ponieważ jest na mnie skazany — mruknął w końcu książę i opuścił głowę. — Aesir naznaczył mnie późno, niespodziewanie. Zapewne większość osób uznałoby to za zaszczyt, za wyróżnienie. Hirion tymczasem uznał mnie za wyraźnie wybrakowanego, skoro nawet Bóg odczuł potrzebę, by zaingerować w moje wychowanie — stwierdził z ironią. — A kiedy ukończyłem nauki, otrzymując tytuł Eshaar, król zyskał potwierdzenie tego, co przez lata usilnie wmawiał wszystkim na dworze. Jego pierworodny, jedyny syn z prawego łoża, jest zakałą rodu, której nawet Aesir nie chciał pośród swoich umiłowanych.
— Niektórzy uznaliby bycie Eshaar za największe możliwe wyróżnienie, nawet mimo strachu, jaki wzbudzamy.
— Nie on. Nie w moim przypadku. — Spojrzał w niebo, a jego żuchwa napięła się pod wpływem zaciskających się zębów. — Prawdą jest, że Hirion nienawidzi Aesira, bo nie tylko odebrał mu dziedzica, ale także pozbawił alternatyw. Moja matka nie była w stanie dać mu kolejnego dziecka.
Ralia pokręciła głową; w jednej chwili zrozumiała, dlaczego relacje Caspara z ojcem, a także całą resztą świata, wydawały się tak skomplikowane. Nawet jeśli wiara traciła na znaczeniu, prawo było nieubłagane; brak potomstwa nie dawał podstaw do rozstania. To Bogowie decydowali o tym, czy ktoś otrzyma błogosławieństwo w postaci dziecka. Tylko oni mogli zapoczątkować nowe istnienie — a przynajmniej w to właśnie wierzono.
Jeśli wolą Aesira matka Caspara urodziła tylko jedno dziecko, nawet sam król Darenaru nie mógł się temu sprzeciwiać. Mógł za to znienawidzić Boga, który skazał ich na taki los. Najwyraźniej posunął się jednak dalej, czyniąc ze swojego syna wyrzutka.
— Aesir wiedział, co robi, wybierając ciebie, Casparze — powiedziała po chwili milczenia, a książę spojrzał na nią zaskoczony. — Nie znam jego planów, ale na pewno nie kierowała nim chęć ukarania Hiriona. Być może naznaczył cię później, bo nie chciał ingerować w sprawy królestwa, ale zwyczajnie nie dałeś mu wyboru. — Uniosła brwi i pozwoliła sobie na niewielki uśmiech. — Może to ty jesteś tym prawdziwie wyjątkowym.
— Chciałbym w to wierzyć — wyszeptał i sam uśmiechnął się blado. — To miejsce sprawia, że czuję się... jak wyrzutek. Jak oszust, udający wielkiego księcia, choć tak naprawdę doskonale wiem, że król, gdyby tylko mógł, wygnałby mnie na drugi koniec świata.
— Ale nie może. I nigdy nie będzie mógł. A ty masz szansę położyć kres wszelkim zarzutom czy plotkom, które krążą na twój temat. Wystarczy, że poprowadzisz ludzi i pokażesz im to, co dostrzegł w tobie Aesir. To, co dostrzegam ja, chociaż przez długi czas uważałam cię za pretensjonalnego cwaniaka.
— Czy ty właśnie powiedziałaś mi coś miłego? — spytał z niedowierzaniem, a ona wywróciła oczami.
— Nie ekscytuj się, wciąż uważam cię za niezmiernie irytującego i wścibiającego nos w nieswoje sprawy.
— Ależ dziękuję — parsknął, a szeroki uśmiech ponownie zagościł na jego twarzy. — Tyle komplementów! Niedługo pomyślę, że zaczynasz mnie szczerze lubić.
Ralia nie odpowiedziała. Prawdę powiedziawszy, nie umiała określić, co właściwie czuła względem księcia. Irytował ją, doprowadzał do szału, ale jednocześnie jako jedyny zdawał się ją rozumieć. Nawet jego ekspresyjna natura nie wydawała się tak przytłaczająca jak na początku; być może dlatego, że nauczyła się dostrzegać to, co kryło się pod spodem, pod maską wiecznie uśmiechniętego, szarmanckiego młodzieńca.
Caspar musiał zauważyć na jej twarzy coś, co sprawiło, że ponownie spoważniał, a napięcie sprzed kilku minut powróciło, choć dzielił ich obecnie większy dystans. Otworzył usta, ale zamknął je od razu, najwyraźniej nie znalazłszy słów, które mogłyby położyć kres krążącej w powietrzu niezręczności.
— Od dawna nikogo nie lubiłam — powiedziała w końcu, czując się nad wyraz głupio. — Lubiłam za to samotność. Ona nie próbowała mnie zmienić. Ty także nie próbujesz.
Ku jej zdziwieniu książę zbliżył się do łóżka, po czym uniósł dłoń i odgarnął kosmyk włosów z twarzy Ralii. Jego spojrzenie podążało za ruchem palców z niemalże dziecinną fascynacją, zupełnie jakby sam nie wierzył w to, że zdecydował się na taki gest.
— Chciałbym powiedzieć to samo o tobie — wyszeptał, a jego głos wzbudził dreszcz na jej skórze. — Mam jednak wrażenie, że zmieniłaś zbyt wiele.
Jego dłoń opadła bezwładnie, a powieki przymknęły się pod wpływem niewidzialnego ciężaru. Gdy ponownie otworzył oczy, nie znalazła w nich ani śladu emocji, które jeszcze przed chwilą zdawały się przyciągać jej uwagę niczym najciekawsze z przedstawień.
— Odpocznij. Będziesz potrzebowała siły, jeśli mamy zmierzyć się z Hirionem.
Minutę później została sama. Wiedziała jednak, że sen nie nadejdzie — a powodów ku temu było zdecydowanie więcej, niż by chciała.
***
Też nie wierzycie, że właśnie przeczytaliście nowy rozdział, co?
Ale jednak w końcu udało mi się tutaj wrócić - zakończyłam kolejną korektę, więc sporo się pozmieniało. A ten rozdział jest zwieńczeniem poprawek, a także jednym z moich ulubionych pod kątem rozwoju relacji między bohaterami.
Koniecznie dajcie znać, co sądzicie! Uroczyście przysięgam, że kolejny rozdział pojawi się wcześniej niż za rok :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro