Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Krawędź

 Virren wpatrywał się w ojca, pogrążonego w obowiązkach. Mężczyzna z kamienną twarzą wczytywał się w jeden z dokumentów, przyniesionych mu przez doradców. Zapewne był to jeden z raportów dotyczących stanu okolicznych ziem, nad którymi Cerven Dal'var sprawował pieczę. Wyglądał jak prawdziwy władca; poważny, dostojny, z bystrym spojrzeniem. Jego siwe włosy dodawały mu surowości, jednak rysy do złudzenia przypominały te Virrena — szlachetne, ale jednocześnie dość łagodne. Eshaar często zastanawiał się, czy z wiekiem będzie stawał się coraz bardziej podobny do ojca, zarówno z wyglądu, jak i mądrości, która cechowała pana Keshiru.

W tamtej chwili szczerze żałował, że nie dało się oszukać czasu. Być może lata doświadczenia pozwoliłyby mu znaleźć wyjście z sytuacji, w której się znalazł — w której znaleźli się oni wszyscy, czy tego chcieli, czy też nie. Zastanawiał się, jak właściwie powinien postąpić; czy mógł zdradzić ojcu tajemnicę, której strzegli Eshaar? Czy mógł liczyć na to, że Cerven zachowa spokój i udzieli mu bezwarunkowego wsparcia? Do tej pory nigdy go nie zawiódł, ale sytuacja nie należała do typowych.

— Synu, niebawem twój wzrok wypali mi dziurę w czaszce — powiedział Cerven, nie unosząc spojrzenia znad raportu. — Czy mogę poznać powód twojej obecności w tym nielubianym przez ciebie miejscu?

Mimowolnie uśmiechnął się, słysząc słowa ojca. Faktycznie nie przepadał za przebywaniem w owalnym pomieszczeniu, służącym władcy Keshiru za miejsce pracy. Jeśli nie musiał przyjmować poddanych, zaszywał się właśnie tutaj, chcąc znaleźć spokój, konieczny do zachowania skupienia. Wszyscy wiedzieli, że wszelkie rozmowy były tam surowo zabronione, gdy władca pracował, jednak mały Virren nigdy nie potrafił usiedzieć w ciszy. Przez długi czas nie rozumiał, dlaczego rodzice w ogóle zmuszali go do czegoś, czego szczerze nie cierpiał, ale im starszy był, tym bardziej doceniał wartość udzielonych mu lekcji.

— Niegdyś siedzenie tu było jednym z moich nielicznych obowiązków — zauważył z tęsknotą w głosie, która zmusiła ojca do podniesienia wzroku.

Zielone, znajome oczy zdawały się spoglądać głęboko w serce Virrena, a on miał szczerą nadzieję, że dostrzegą dokładnie to, czego bał się wypowiedzieć na głos. Wątpił, by Cerven posiadał taki talent, ale najwyraźniej i tak zdołał dojrzeć coś, co skłoniło go do przerwania pracy.

— Niegdyś byłeś zaledwie dzieckiem. Dziś jesteś dorosłym mężczyzną. Nie znaczy to, że nie możesz zasięgać rady, gdy jej potrzebujesz, Virrenie — powiedział cicho, a niepewność Eshaar zniknęła bez śladu.

Nie powinien wątpić w ojca. Był surowy, ale zawsze sprawiedliwy, co czyniło go wspaniałym panem, nawet jeśli nie najczulszym rodzicem. Teraz jednak nie potrzebował rodzicielskiej troski, tylko rozsądku i mądrości — a tych Cerven miał pod dostatkiem.

— Matka uważa, że powinienem ożenić się z Ilią — zaczął więc i, zgodnie z podejrzeniem, nie dostrzegł na obliczu ojca zaskoczenia.

— Twoja matka bardzo ceni tę dziewczynę. W istocie uważa ją za wspaniałą kandydatkę na żonę.

— A ty? Podzielasz jej zdanie? — spytał ostrożnie Virren.

Cerven zamyślił się, gładząc policzek dłonią. Wyraźne szukał odpowiednich słów; widocznie jego opinia nie była aż tak krystalicznie jasna jak Anastei.

— Jest dobrze urodzona, piękna, w idealnym wieku — przyznał w końcu. — Jej maniery są nienaganne, a lojalność prawdziwie imponująca. Od lat trwa w postanowieniu zostania twoją małżonką. To bardzo ważne, Virrenie, by móc liczyć na osobę, z którą dzielisz życie.

— Nie ufam jej, ojcze — odparł szczerze, a Cerven skinął głową.

— Tak, tak podejrzewam. Twoja matka nie patrzy na świat tak jak my. Chciałaby widzieć swojego syna szczęśliwego, z gromadką dzieci dookoła, z żoną, która pozostanie mu oddana po wsze dni. A Ilia bardzo skrupulatnie odgrywa rolę perfekcyjnej kandydatki do ziszczenia jej wizji.

— W tym rzecz, ojcze, to tylko rola... Nigdy nie odważyłbym się powierzyć jej sekretów. Nie jestem tylko twoim synem, jestem Eshaar — wymamrotał Virren, przymykając oczy.

— Ilia zdaje się nie mieć nic przeciwko twojej posłudze.

— Może dlatego, że sama jest bezbożnicą?

Cerven zaśmiał się krótko, po czym ponownie spoważniał.

— Być może, synu. Jednak gdyby brak wiary miał dla ciebie znaczenie, już dawno przestałbyś gonić za tą dziewczyną Edelaanów — zauważył, czym jedynie pogłębił smutek Virrena.

— Ralii nie brak wiary, ojcze. Odpowiedziała na wezwanie. Aesir zdaje się darzyć ją zaufaniem, więc i ja jej ufam. Na pewno nie zasłużyła na...

— Na co? — Ton ojca natychmiast stał się bardziej surowy. — Poświęciłeś jej wiele długich lat. Nie będę kwestionował woli Aesira, ale w tym wypadku zgadzam się z twoją matką. Powinieneś zapomnieć o Ralii Edelaan.

— Nie mogę. Tym bardziej teraz, gdy... — urwał, zaciskając dłonie w pięści.

— Gdy co?

Czy faktycznie powinien zdradzać ojcu informację o tym, że zaginięcie Tessy Edlaan nie było wcale przypadkiem? Nie sądził, by pozostali Eshaar ucieszyli się na wieść, że podzielił się tajemnicą ze swoją rodziną, ale... Propozycja — a raczej groźba — Ilii zmieniała stan rzeczy. Musiał znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji, zanim w ogóle ruszy w drogę do Erhadu, by rozmawiać z Hirionem. Musiał mieć poparcie ojca.

— Tessa Edelaan zaginęła — powiedział więc cicho, patrząc Cervenowi prosto w oczy.

Dostrzegł w nich niezrozumienie, które szybko przerodziło się w niepokój.

— Przecież wiem, synu. Przykro mi.

— Mi również, ale nie to jest największym problemem. Tessa nie jest jedyną zaginioną. Od miesięcy docierają do nas informacje o nagłych zniknięciach. Sądziliśmy, że problem dotyczy jedynie Darenaru, jednak prawda jest inna.

Cerven milczał, uważnie wsłuchując się w każde słowo syna. Gdy Virren nie dostrzegł na twarzy ojca oznak złości czy strachu, postanowił opowiedzieć mu całą historię — od początku do końca. Z każdym kolejnym słowem czuł, jak ogromny ciężar znika z jego ramion, a z kolei plecy starszego mężczyzny stawały się coraz bardziej zgarbione. Twarz władcy dalej nie zdradzała żadnych emocji, jednak wiedział, że była to wyćwiczona przez lata panowania umiejętność, niemająca za wiele wspólnego z tym, co faktycznie działo się w jego głowie.

— Staraliśmy się utrzymać wszystko w tajemnicy, żeby nie wzbudzać paniki, ale wygląda na to, że to nie jest już możliwe — wyznał smętnie Eshaar. — Podobno wszystkie królestwa wiedzą o tym, co się dzieje. Ludzie znikają nie tylko z Darenaru, ale wszystko wskazuje na to, że giną tylko ci, którzy stąd pochodzą.

— Skąd taka pewność? — spytał Cerven, a Virren skrzywił się mocno.

— Ilia zaskoczyła mnie kilka dni temu. Nie omieszkała wspomnieć o niecnych zamiarach królowej Virii, która podobno planuje wykorzystać naszą słabość.

— Viria nie ma wystarczającej armii, by choć myśleć o podboju Darenaru — prychnął władca Keshiru, po czym zmarszczył brwi. — Chyba że otrzymałaby wsparcie. Alluin chce ją poprzeć?

— Alluin chce uszczęśliwić swoją ukochaną córeczkę. Zgadnij, w jaki sposób — dodał rozgoryczony.

Cerven zmrużył oczy, wyraźnie niezadowolony ze słów syna. Virren nie spodziewał się, że prawda aż tak wyprowadzi z równowagi zwykle opanowanego mężczyznę. Widocznie szantaż znajdował się wysoko na liście rzeczy, których nie tolerował. Zapewne potrafił dostrzec korzyści, płynące z sojuszu, ale nie znaczyło to, że zaakceptowanie propozycji było dzięki temu łatwiejsze.

— Ilia jest znacznie sprytniejsza, niż sądziłem — burknął w końcu ze złością, a Eshaar westchnął tylko.

— Tymczasem ja zawsze uważałem ją za podstępną i przebiegłą. Wolałbym chociaż raz się pomylić.

— Musisz udać się do Erhadu, synu. Hirion powinien o tym usłyszeć, nawet jeśli to jedynie plotki.

— Naprawdę sądzisz, że Alluin pozwoliłby Ilii kłamać, byle tylko dostała to, czego chce? Hirion może nie być najlepszym władcą, ale na pewno nie darowałby manipulacji, opartej na kłamstwach — zauważył Virren, co ojciec potwierdził skinieniem głowy.

— Problem polega na tym, że ciężko byłoby jej udowodnić kłamstwo, nawet jeśli rzeczywiście wymyśliła całą historyjkę. Na przestrzeni lat do moich uszu docierało wiele niepokojących wieści, z których tylko niektóre okazały się prawdziwe. Władca musi jednak słyszeć je wszystkie i samodzielnie decydować, które wymagają reakcji.

— Ojcze... Co, jeśli Hirion uzna je za wyssane z palca?

— Byłby głupcem, Virrenie — odparł stanowczo Cerven. — W obecnej sytuacji nie może pozwolić sobie na podawanie w wątpliwość prawdziwości takich doniesień. Byłby też głupcem, gdyby nie próbował wynegocjować z Alluinem innych warunków sojuszu.

— Czy małżeństwo nie jest czasem najwygodniejsze? Nie spieszy mi się do ślubu z Ilią, ale wątpię, aby ona czy jej ojciec zrezygnowali z tego warunku.

— Nie zrezygnują, to oczywiste. Hirion musi mieć jednak absolutną pewność, że wojska Alluina wesprą Darenar i jego samego, jako króla. Musi mieć pewność, że to jemu przysięgną posłuszeństwo, a nie mężowi córki ich władcy.

Spojrzał na ojca zaskoczony. Nie przyszło mu do głowy, że sojusz zawarty poprzez małżeństwo z Ilią mógłby oznaczać dla Hiriona początek końca, jednak wcale nie zdziwiłby się, gdyby ludzie dostrzegli słabość panującego władcy w zgodzie na podobny sojusz. Jaki król pozwala, by inni negocjowali warunki za niego, całkowicie wyłączając go z dyskusji? Nawet jeśli nikt nie dowiedziałby się o szczegółach, to wciąż pojawiałyby się wątpliwości, dlaczego to syn Cervena Dal'vara, a nie chociażby Caspar Silverius, został postawiony w roli łącznika między dwiema nacjami.

— W takim razie co mam zrobić?

— Jedź do Erhadu. Powiedz mu to, co powiedziałeś mnie. Spraw, żeby zrozumiał, że musi nawiązać kontakt z Alluinem i postawić własne warunki. Jego pozycja nie jest na tyle silna, żeby przetrwać kolejne wątpliwości ludu.

— A jeśli... — zaczął Virren, ale nie skończył.

Co jeśli faktycznie będzie musiał ożenić się z Ilią?

— Zrobisz to, co do ciebie należy, Virrenie. Wychowałem cię na honorowego mężczyznę — powiedział cicho Cerven i, ku zdziwieniu syna, wstał z krzesła.

Chwilę później położył dłoń na jego ramieniu i ścisnął je mocno.

— Ilia jest przebiegła oraz podstępna. Z tym akurat się zgadzam. Nie możesz jej ufać, synu, nigdy. Ale swoim szantażem udowodniła jedno... Lepiej mieć ją po swojej stronie.

Co do tego na pewno miał rację. Ilia była zdecydowanie bardziej niebezpieczna, niż ktokolwiek mógł sądzić. Potrafiła zjednywać sobie ludzi, mamić ich pięknym uśmiechem, pod którym kryło się zepsucie. Czuł szczere obrzydzenie na myśl o tym, że mógłby nazywać tę kobietę żoną, ale nigdy nie zawiódłby ani ojca, ani Darenaru. Musiał postąpić słusznie.

***

 — Naprawdę nic mi nie jest — powiedziała Shiana, czując, jak zmęczenie zalewa całe jej ciało.

Miała szczerze dość wizyt u przeróżnych zielarzy i uzdrowicieli, którzy zgodnie twierdzili, że nie widzą żadnych oznak choroby. Przepisywali jej jedynie ziółka nasenne, które zdawały się działać — przynajmniej taki wysnuwała wniosek, budząc się codziennie we własnym łóżku. Mimo to cienie pod oczami wcale nie zniknęły, a jedynie pogłębiły się, co stawało się coraz trudniejsze do ukrycia. Przestała za to miewać koszmary, dzięki czemu była w stanie kłaść się spać bez większych obaw, nawet jeśli wcale nie budziła się wypoczęta.

Wszystkie jej zapewnienia spotykały się jednak ze stanowczym oporem ze strony Darmili, która nieustannie zaciągała ją do nowych specjalistów. Nie przyjmowała do wiadomości słów medyków, że większość ziół wymagała czasu, aby ich działanie rozwinęło się w pełni. Niepokoiła ją chudość Shiany, brak apetytu oraz niechęć, z jaką podchodziła do kolejnych wizyt u uzdrowicieli.

— Dziecko, nie wyglądasz wcale, jakby nic ci nie było — odparła kobieta, powtarzając po raz kolejny te same słowa, które Shiana znała już na pamięć.

— Potrzeba czasu, by...

— By co? Twierdzisz, że sypiasz lepiej, że nie miewasz koszmarów, ale Ingar doskonale słyszy, jak tłuczesz się w nocy. Gdyby nie znała cię lepiej, pomyślałaby, że nie jesteś sama — mruknęła Darmila, całkowicie ją zaskakując.

— Wcale się nie tłukę. Przysięgam, nie miałam koszmarów, odkąd zabrałaś mnie do pierwszego zielarza — zapewniła, chociaż nie potrafiła zignorować ukłucia niepokoju głęboko w sercu.

— W takim razie może faktycznie zapraszasz kogoś do pokoju i wstydzisz się przyznać? To nie byłoby nic złego, kochanie, wiesz, że nie zwykliśmy nikogo piętnować!

— Ależ nie, Darmilo! — odparła Shiana, rumieniąc się na samą myśl. — Nie mogłabym!

Na moment zapadła cisza, podczas której starsza kobieta nieustannie wpatrywała się w swoją podopieczną, jakby spodziewała się, że znajdzie na jej twarzy odpowiedź. Oczywiście nic takiego nie mogło się wydarzyć, a Shiana poczuła szczere przygnębienie. Najwyraźniej była beznadziejnym przypadkiem; nie sądziła, by Ingar kłamała na temat hałasów, dobiegających z jej pokoju. Być może zioła sprawiały, że jedynie nie pamiętała swoich snów, choć dalej ich doświadczała?

— Nawet jeśli dalej mam koszmary, nie pamiętam ich — powiedziała więc cicho, dając upust swoim myślom. — Samo to sprawia, że czuję się znacznie lepiej.

— Na pewno musi istnieć jakieś wyjaśnienie tego wszystkiego. Prawie nic nie jesz, jesteś strasznie cicha, potrafisz godzinami wpatrywać się w jeden punkt... To nie może być zwykła choroba, Shiano! — zawołała Darmila z desperacją.

Przez moment miała ochotę się rozpłakać; jej życie nie powinno wyglądać w ten sposób, nie, kiedy dopiero odnalazła swoją ścieżkę. Ze zdumieniem odkryła jednak, że łzy nie nadeszły, a zamiast tego na ich miejscu pojawiła się złość. Nie zasługiwała na to, co się działo, a wszystko było winą tej okropnej, białowłosej kobiety. Marzyła, by tamten wieczór w ogóle się nie wydarzył, bo wtedy wszystko byłoby po staremu. Jednak ilekroć próbowała znaleźć wytłumaczenie dla swojego położenia, jej starania spełzały na niczym.

— Wszyscy twierdzą, że nic mi nie jest! Może po prostu jestem obłąkana!

— Nie jesteś! Widzieliśmy kilkukrotnie ludzi ogarniętych przez szaleństwo, a ty w ogóle ich nie przypominasz. Powinniśmy dalej szukać, dopóki ktoś nie znajdzie remedium na twoje problemy!

— Powinniście dać mi spokój, ot co! Sprawiam wam tylko kłopoty! Dlaczego w ogóle tak bardzo przejmujecie się losem jakiejś sieroty?!

W chwili, gdy skończyła mówić, zdała sobie sprawę, że w oczach Darmili błyszczą łzy — szczere, podyktowane głębokimi uczuciami. Kobieta wyraźnie czuła się zraniona słowami Shiany — a raczej faktem, że w ogóle była w stanie je wypowiedzieć. Jednak jak mogła myśleć inaczej? Stała się ciężarem, zbędnym balastem, którego nie potrzebowali. Flynn przynajmniej był użyteczny, występując na scenie i zarabiając na swoje utrzymanie. A ona? Nie śpiewała od dawna — od kiedy zaczęły się problemy ze snem i jej tajemniczymi zniknięciami. Była zbyt zmęczona, by wytrzymać nawet krótki występ bez zatracenia koncentracji. Poza tym wyglądała na tyle upiornie, że nikt nie chciałby śledzić jej przedstawienia.

— Bo cię kochamy, Shiano. Ciebie, Flynna... Jesteście dla nas jak rodzina, a rodziny się nie zostawia. Myślałam, że ty również patrzysz na nas w ten sposób — powiedziała cicho Darmila, a Shiana w końcu poczuła łzy napływające do oczu. — Wiemy, że całe życie musiałaś radzić sobie sama, ale teraz masz nas. I nie opuścimy cię w potrzebie.

Cichy szloch targnął jej ciałem; desperacko próbowała powstrzymać rozpacz, ale matczyne ciepło, bijące od starszej kobiety, zbyt mocno przypominało wyblakłe wspomnienia o jej własnej matce — tak bardzo podobnej. Bała się zostać ponownie sama, a jednocześnie nie potrafiła znieść myśli, że jej życie stanowiło źródło cierpienia dla innych. Zawdzięczała im tak wiele, a oni ciągle trwali u jej boku, oferując więcej. Nie mogła się im odpłacić, tym bardziej nie w tej sytuacji, gdy nie potrafiła nawet zmusić się do wypełnienia swoich dni jakimikolwiek wartościowymi zajęciami.

Poczuła miękkie ciało Darmili, przyciskające się mocno do jej własnego; skóra kobiety zdawała się niemalże parzyć, była tak ciepła. A może to ona była lodowata? Pozbawiona życia, pomyślała Shiana i zapłakała mocniej, zaciskając kurczowo palce na sukni. Tak bardzo pragnęła wrócić do stanu sprzed kilku tygodni, gdy wszystko wydawało się proste. Tak bardzo chciała znowu poczuć się bezpieczna, wolna od zmartwień.

Tymczasem mogła jedynie łkać, zastanawiając się, co właściwie działo się z jej ciałem, umysłem... duszą.

— Shiano? — Cichy głos Darmili zmusił ją do stłumienia płaczu. — Co to jest?

W jednej chwili zamarła, a łzy zastygły w oczach w magiczny sposób. Nie musiała wcale pytać, o co chodziło kobiecie; wyraźnie czuła ciepłe palce przesuwające się po plecach, zmierzające w stronę znamienia. Poczuła duszący strach na myśl o tym, że ktokolwiek ujrzy srebrną runę na jej łopatce; nie umiała przecież wyjaśnić, skąd się wzięła, a wcale nie chciała, by uznano ją za prawdziwie obłąkaną — nawet jeśli właśnie taka była.

Gwałtownie odsunęła się od Darmili i objęła ramiona dłońmi.

— Nic — mruknęła, unikając spojrzenia opiekunki, ale ta wyraźnie nie zamierzała przyjąć podobnego wyjaśnienia.

— Nic? Jestem pewna, że nie widziałam tego, gdy zajmowałam się tobą na początku podróży — stwierdziła, po czym przysunęła się bliżej.

Shiana próbowała przycisnąć plecy do ściany, jednak zmęczenie robiło swoje; nie była wystarczająco silna, aby postawić się stanowczemu uściskowi dłoni Darmili. Przez chwilę wyrywała się zawzięcie, licząc na to, że żona Mirtena zrezygnuje, ale nic takiego się nie wydarzyło. Została odwrócona, a plecy, odsłonięte przez zbyt luźną, wiszącą na niej suknię, znalazły się na widoku. Zacisnęła zęby, gdy aktorka wciągnęła powietrze ze świstem w wyrazie zaskoczenia, może nawet szoku.

— Shiano...

Kolejne łzy popłynęły po jej policzkach. Jak miała wytłumaczyć nagłe pojawienie się znamienia? Całe zajście było przecież zupełnie nieprawdopodobne, nawet jeśli zapoczątkowało lawinę okropnych zdarzeń. Może było jedynie oznaką początku szaleństwa, na które nie istniał żaden lek? Nie chciała widzieć w oczach Darmili wstrętu czy też litości. Mimo to nie potrafiłaby się zmusić do kłamstwa; dobrzy ludzie nie zasługiwali na tak rażąco okrutne traktowanie.

— N-nie wiem, jak to wytłumaczyć — wyjąkała rozpaczliwie i opadła na łóżko, ukrywając twarz w dłoniach. — Na pewno mi nie uwierzysz, ja sama sobie nie wierzę!

— Dziecko... Tylko prawda pozwoli nam znaleźć jakieś rozwiązanie.

Shiana spojrzała na nią z ogromną niepewnością, ale, wbrew swoim przypuszczeniom, nie dostrzegła niczego poza ciepłem i miłością, których potrzebowała zdecydowanie bardziej niż snu. Pozwoliła sobie na iskierkę nadziei, że po wszystkim nie zostanie sama, a ludzie, którzy przyjęli ją pod swoją opiekę, faktycznie zamierzali wspierać ją w każdej sytuacji. Nawet jeśli nie przywykła do podobnego myślenia czy okazywania takiego zaufania, była to winna nie tylko im, ale również Flynnowi, swojemu bratu.

— Czasami mam wrażenie, że mi się to przyśniło, Darmilo — wyszeptała nieprzytomnie. — Coś takiego nie może być w końcu prawdziwe, jednak... Wszystko, co działo się w ostatnich tygodniach również nie wydaje się możliwe. Uznasz mnie za wariatkę, jeśli powiem ci prawdę.

— Wiem, że byś mnie nie okłamała, Ana. Zawsze byłaś uczciwa, szczera. Obiecuję, że wysłucham cię do końca i nie będę oceniać.

Och, jakże pragnęła, by rzeczywiście tak było! Bolesny ucisk w klatce piersiowej zdawał się jednak coraz bardziej nieznośny, a cichy głos w głowie, powtarzający, że już niebawem zostanie sama, przybierał na mocy. Serce przyspieszyło, dłonie pokryły się zimnym potem, dreszcz wstrząsał wykończonym ciałem; paradoksalnie czuła się bardziej żywa niż w ostatnich paru dniach. Mimo to oddałaby wiele, by ponownie zatracić się w pustce, bo wtedy przynajmniej mogła liczyć na obecność innych obok siebie. Prawda miała wszystko zmienić.

— Zanim zacznę... Obiecaj, że zajmiecie się Flynnem, niezależnie od tego, co się ze mną stanie.

— Shiano...

— Obiecaj! — wykrzyknęła z desperacją, a Darmila zgodziła się bez zastanowienia. — Nie pozwolę, żeby moje szaleństwo odebrało mu szansę na normalne życie. Jest tutaj szczęśliwy, rozwija się. Zasługuje na lepszy los niż ja.

Żona Mirtena wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu zrezygnowała, potrząsając jedynie głową, za co Shiana była wdzięczna. Nie potrzebowała zapewnień, że wcale nie postradała zmysłów, i że wszystko się ułoży. Chciała jedynie mieć tę opowieść za sobą.

— Po jednym z występów poczułam się okropnie senna, więc przymknęłam na chwilę oczy, a kiedy je otworzyłam, przy moim stoliku siedziała zakapturzona staruszka z białymi włosami. Mówiła bardzo dziwne rzeczy — wymamrotała po chwili, wzdrygając się na wspomnienie lodowatego spojrzenia kobiety.

— Jakie rzeczy?

— Mówiła, że mam talent. Talent do pokazywania prawdy, której ludzie nie chcą widzieć. Do zmuszania ich do poczucia słów, a nie jedynie ich wysłuchania. Nie wiem, o co jej chodziło, ale... W pewnym momencie poczułam ogromny ucisk w klatce, nie mogłam złapać tchu, wszystko dookoła mnie całkowicie się rozmyło. A ona dalej mówiła, chociaż nie pamiętam jej słów zbyt dobrze. Świat wirował, zrobiło mi się ciemno przed oczami, po czym... Chyba straciłam przytomność — dokończyła smętnie, zaciskając powieki.

Czuła rumieńce na policzkach, które nagle stały się gorące. Obawiała się, że już w tamtej chwili Darmila postanowi uciec z pokoju i wezwać medyka, by ogłosił oficjalnie jej szaleństwo, ale kobieta nie ruszyła z miejsca.

— Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek po występie zemdlała — powiedziała tylko ostrożnie, a Shiana otworzyła oczy.

— Bo tak nie było. Najwyraźniej to wszystko działo się w mojej głowie, bo kiedy się ocknęłam, obok siedział Niltem i twierdził, że zwyczajnie spałam. Uznałam to wszystko za dziwaczny sen, ale wkrótce poczułam tak ogromny ból w okolicy łopatki, że nie byłam w stanie ustać na nogach. Wróciłam do pokoju i czekałam, aż w końcu ustanie, a kiedy ponownie mogłam się ruszyć, odkryłam to znamię. Cała moja sukienka była we krwi. Było tam tyle krwi, Darmilo — jęknęła dziewczyna i złapała się za głowę.

Oczy żony Mirtena rozszerzyły się w szoku, gdy ponownie wciągnęła ze świstem powietrze.

— Pytałaś mnie kiedyś, czy istnieje jakiś skuteczny sposób, by sprać krew. Założyłam, że chodziło o plamy z krwawienia miesięcznego — wyszeptała Darmila, zmuszając Shianę do gwałtownego zaprzeczenia. — Dlaczego mi nie powiedziałaś?

— Jak to brzmi?! Przyśniła mi się jakaś kobieta, a potem na moich plecach pojawiło się to! — Odwróciła się raz jeszcze, mocniej naciągając dekolt sukienki, by odsłonić całość znaku. — Jak w ogóle to wyjaśnić?! Niltem twierdził, że przy stole nie siedziała żadna kobieta, a ja nigdy nie widziałam srebrnego tatuażu u nikogo innego!

— Ja widziałam — powiedziała Darmila. — U kapłanów Aesira.

Shiana otworzyła usta, zszokowana podobną sugestią, po czym opadła bezwładnie na posłanie. Pamiętała, że Bóg Harmonii naznaczał swoich wybrańców, ale nigdy nie zastanawiała się, w jaki dokładnie sposób. Tymczasem pewność, błyszcząca w oczach aktorki, zadziałała na nią niemalże piorunująco. Czy faktycznie spotkany przez nią Virren nosił podobne znamię? Czy to możliwe, że została naznaczona jako jedna z kapłanek?

A Nevella z radością przyjmie cię do swego królestwa, gdzie nie sięga nawet wzrok Aesira.

Niespodziewanie przypomniała sobie słowa tajemniczej staruszki i wzdrygnęła się mocno. Znamię nie mogło pochodzić od Aesira. Nie miał przecież nad nią bezpośredniej władzy, jeśli wierzyć wszystkim legendom. Pochodziła z Yirelle i tylko Nevella mogła oczekiwać od niej bezwzględnego posłuszeństwa. Nigdy jednak nie mieszała się w losy swoich wyznawców, wykonując jedynie swoje obowiązki i pozwalając im żyć wedle własnych pragnień.

— Kobieta wspomniała coś o Nevellii — wymamrotała Shiana, a Darmila uniosła brwi. — Nie wydaje mi się jednak, by Bogini miała z tym coś wspólnego.

— A jak to inaczej wyjaśnić? Jeśli nie postradałaś zmysłów, a naprawdę nie wyglądasz na obłąkaną, musi istnieć jakieś wytłumaczenie!

— Nawet jeśli to znak od Nevelii... Nie słyszałam, żeby jakikolwiek kapłan Aesira cierpiał na bezsenność, koszmary, zaniki pamięci...

— Zaniki pamięci? — zdziwiła się kobieta, powodując kolejną falę gorąca na twarzy Shiany.

— Ja... Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek znikała — wyznała niechętnie. — Czasami mam wrażenie, że umykają mi długie godziny, zupełnie jakbym spała, a potem budziła się w całkiem innym miejscu, choć to przecież niemożliwe.

— Chcesz powiedzieć, że nie pamiętasz nic z czasu spędzonego poza gospodami, z dala od nas?

Skinęła głową, zaciskając dłonie na sukni. Wiedziała, jak brzmiała ta opowieść. Gdyby ktoś inny znajdował się na jej miejscu, nigdy nie uwierzyłaby w podobne zdarzenia, jednak... Nie mogła zaprzeczyć istnieniu znamienia, nie mogła zignorować koszmarów i tych okropnych dziur w pamięci, które nie dawały jej spokoju. Co robiła, gdy oddalała się trupy? Gdzie była? Po co znikała?

— Shiano... Powinnaś była powiedzieć nam wcześniej. — Głos Darmili wydawał się znacznie cichszy, słabszy niż zwykle.

Odważyła się na nią spojrzeć i niemal natychmiast pożałowała swojej brawury; ramiona aktorki sprawiały wrażenie, jakby dźwigały ogromny ciężar, a twarz straciła młodzieńczy blask, który wyróżniał ją na tle innych kobiet w jej wieku. W jednej chwili stała się starsza, bardziej zmęczona, przytłoczona życiem, a Shiana nienawidziła siebie za dostarczenie jej tak wielu powodów do zmartwień. Skuliła się, ponownie obejmując ramiona dłońmi w poszukiwaniu pocieszenia, ale to nie nadeszło. Zamiast tego raz jeszcze zdała sobie sprawę z zimna własnej skóry, nienaturalnego, martwego.

— Nie sądzę, by pomógł ci zwykły zielarz — mruknęła w końcu Darmila. — Nigdy nie słyszałam o czymś podobnym, ale przecież nie jestem uzdrowicielką.

— Może naprawdę jestem szalona? — szepnęła Shiana, jednak jej słowa ponownie spotkały się ze stanowczym sprzeciwem.

— Nie myśl tak. Koszmary, dziury w pamięci można by tym wyjaśnić, ale to znamię... — Kobieta pokręciła głową i wzdrygnęła się nieznacznie. — Porozmawiam z Mirtenem. Powinnaś mu je pokazać, być może widział w swoich księgach coś podobnego.

— Nie chcę być dla was ciężarem.

— I nie jesteś! Jestem pewna, że mój mąż się ze mną zgodzi. Zrobimy wszystko, żebyś poczuła się lepiej.

Shiana uśmiechnęła się z wdzięcznością, chociaż wcale nie zmniejszyło to okropnego ucisku głęboko w klatce piersiowej. Jakiś głos podpowiadał jej, że — cokolwiek się z nią działo — nie dało się tego wyleczyć. Nie w znany ludziom sposób. Mimo to perspektywa trwania w zawieszeniu, w oczekiwaniu na rozwój zdarzeń, wydawała się absolutnie nieznośna — nawet bardziej niż myśl, że pociągnie za sobą ludzi, których zdołała prawdziwie pokochać.

— Dziękuję — powiedziała więc, ignorując nieznośne przeczucie, że znajdowała się na krawędzi przepaści, w którą mógł zepchnąć ją każdy zły ruch. 

***

Ach, nawet nie wiecie, z jak wielką przyjemnością dodaję ten rozdział. Powiedziałabym, że to zapowiedź czegoś dobrego, ale nie będę porywać się z motyką na słońce. Czas wolny stał się u mnie towarem deficytowym i ciężko mi skupiać się na wielu projektach jednocześnie. Tak, sama jestem sobie winna, ale czasami potrzebuję też odskoczni od ambitnych historii - jak chociażby od Aesira. 

Przerwa trwała jednak stanowczo zbyt długo, tęskniłam niemiłosiernie i zależy mi na zwiększeniu częstotliwości pisania, więc jak zwykle - proszę, abyście trzymali za mnie kciuki! 

Dziękuję wszystkim, którzy wciąż tu są i czekają, aż Elusive łaskawie raczy coś napisać. Znaczy to naprawdę wiele <3

Trzymajcie się cieplutko! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro