16. Głębia mroku
Im więcej czasu mijało, tym mocniej Shiana zaczynała wierzyć, że wszystko było jedynie snem — dziwnym, absolutnie niewiarygodnym, ale wciąż snem. Zdarzały się dni, gdy zapominała nawet o nieszczęsnym znamieniu, zdobiącym jej plecy; nie piekło, nie swędziało ani nie przypominało o swojej obecności w żaden inny sposób. Wystarczyło jednak spojrzenie w lustro, by uświadomić sobie, że choć część tej niecodziennej przygody była prawdziwa — namacalna.
Mimo to życie wróciło do normalności, przynajmniej tej, do której przywykła w tygodniach poprzedzających tajemnicze zdarzenie. Na stałe zadomowiła się w aktorskiej grupie, a jej występy cieszyły się ogromną popularnością, gdziekolwiek się nie odbywały.
Także Flynn rozkwitał pod wpływem możliwości rozwijania talentów, a Mirten z radością wziął go pod swoje skrzydła. Widziała w oczach brata nie tylko wdzięczność, ale zalążki więzi zbyt silnej, by uchodziła za jedynie sympatię; w pewnym sensie traktował starszego mężczyznę jak ojca, którego właściwie nigdy nie miał. I chociaż na początku nie wiedziała, co o tym sądzić, z każdym dniem coraz łatwiej przychodziło jej spoglądanie na chłopca z ckliwym, pełnym ulgi uśmiechem. Zasługiwał na dorastanie w normalnej atmosferze, nawet jeśli oznaczało to obdarzenie miłością mężczyzny, z którym nie wiązały go żadne więzy krwi.
Sprawy układałyby się idealnie, gdyby nie dręczące ją koszmary. Nie umiała powiedzieć, z czego dokładnie wynikały ani dlaczego tak silnie oddziaływały na jej umysł, ale za każdym razem, gdy budziła się w środku nocy — albo czasami nawet rano — pot pokrywał skórę, a oddech rwał się nerwowo. Najgorsze było jednak płynące ze środka uczucie niepokoju, rozpierające i na tyle intensywne, by wzbudzić mdłości. Nie potrafiła sobie przypomnieć, o czym śniła, ale miała przeczucie, że nękające ją obrazy spowijał mrok — gęsty, lepki, o mackach sięgających nawet najdalszych zakamarków umysłu.
Bała się zasypiać. Robiła wszystko, by utrzymywać oczy otwarte najdłużej, jak mogła, ale zmęczone występami oraz nieustannym podróżowaniem ciało miało granice wytrzymałości. Schudła — a i tak należała do drobnych osób — co nie przeszło bez echa; Darmila posyłała jej zmartwione spojrzenia, podczas gdy Niltem i Ardel dokładali wszelkich starań, by poprawić Shianie humor. Nie pomagały zapewnienia, że była jedynie wycieńczona ciągłym podróżowaniem i znajdowaniem się w centrum uwagi; cienie pod oczami zdawały się potwierdzać przypuszczenia innych. Działo się coś niedobrego. Coś, co z każdym dniem stawało się coraz trudniejsze do zignorowania.
Westchnęła ciężko i przetarła twarz. Myślenie w kółko o tym samym niczego nie zmieniało. Nie pomagało rozwikłać, co stało za koszmarami — albo za znamieniem, które wciąż odznaczało się na tle coraz mocniej opalonej skóry, choć Shiana miała wrażenie, że powoli bledło. Mogło to być jedynie złudzenie, graniczące z desperacką nadzieją na rozwiązanie problemu, zanim faktycznie postrada zmysły z niepokoju. Wolała nie zastanawiać się nad tym, czy faktycznie tak było — czy pogrążała się w szaleństwie, nie potrafiąc udźwignąć ciężaru wspomnienia tajemniczej kobiety o włosach białych jak śnieg i głosie przypominającym kruszący się pod stopami lód.
— Weź się w garść — wymamrotała do samej siebie, czego pożałowała od razu, gdy ktoś położył dłoń na jej ramieniu.
Podskoczyła niczym oparzona, czując, jak serce zrywa się do szaleńczej gonitwy, jakby groziło jej faktyczne niebezpieczeństwo. Potrzebowała kilku chwil, by zdać sobie sprawę, że znajdowała się wśród swoich. Wśród przyjaciół, którzy nie zrobiliby jej krzywdy, a raczej broniliby ją przed wszelkimi zagrożeniami — nawet jeśli oznaczało to pilnowanie Shiany na każdym kroku.
Położyła dłoń na piersi i uśmiechnęła się na widok Darmili, przyglądającej się jej z matczyną troską. Próbowała zatuszować zdenerwowanie, co wyszło dość marnie; nie tylko nie posiadała ogromnego talentu aktorskiego, ale także nie mogła liczyć na oszukanie kogoś tak bystrego jak żona Mirtena. Kobieta cechowała się zbyt dużą spostrzegawczością, a sama jej obecność w pomieszczeniu zdawała się potwierdzać to, jak bardzo niepokoiło ją ostatnie zachowanie Shiany.
— Pukałam, ale nie odpowiadałaś — powiedziała Darmila. — Zaniepokoiłam się, wybacz.
Shiana zamrugała nieco zdezorientowana, po czym zdała sobie sprawę, że znajdowała się w niewielkim pokoju, który od paru dni nazywała swoim. Zatrzymali się w dość sporej mieścinie — Rilm — usytuowanej w południowej, aczkolwiek wciąż niezwykle pogodnej części Darenaru. Ich podróż miała na początku przybrać zupełnie inny kierunek, ale wszyscy zgodnie uznali, że przyda im się odpoczynek od nieskończonego upału i palącego słońca. Decyzja okazała się tym bardziej trafna, gdy zostali powitani przez niezwykle przytulną gospodę, oferującą śmiesznie niskie ceny, a na dodatek dysponującą wieloma wolnymi pokojami.
Dziwne, pomyślała Shiana, przełykając nerwowo ślinę. Mogłabym przysiąc, że nie opuszczałam głównej izby. Spojrzała za okno, a jej niepokój jedynie wzrósł, gdy dostrzegła pomarańczowo-różową barwę nieba, charakterystyczną dla zachodzącego słońca. Wydawało jej się wprost niemożliwe, aby rozmyślania zajęły aż tyle czasu — kilka godzin, sądząc po porze dnia. Najwyraźniej zgubiła się we własnym umyśle bardziej, niż przypuszczała. Brak snu też robi swoje, stwierdziła, szukając jakiegokolwiek pocieszenia, po czym ponownie spojrzała na Darmilę, która nie ruszyła się nawet o milimetr.
— Wszystko w porządku. Zamyśliłam się — powiedziała uspokajająco, ale kobieta nie wyglądała na przekonaną.
Podeszła do łóżka zajmowanego przez Shianę i usiadła na krawędzi na tyle blisko, by dziewczyna czuła bijące od niej ciepło. Zwalczyła chęć wzdrygnięcia się, gdy zdała sobie sprawę, że jej własna skóra była lodowata, zupełnie jakby spędziła ostatnią godzinę w zimnej kąpieli — albo na dworze, owiewana chłodnym wiatrem, zwiastującym nadejście głębokiej nocy.
— Ostatnio często ci się to zdarza — zauważyła Darmila, kładąc swoją dłoń na jej, po czym zmarszczyła brwi. — Jesteś lodowata!
Shiana zmieszała się, ale wzruszyła tylko ramionami. Nie wiedziała, co powiedzieć; nie odczuwała chłodu i nie potrafiła także wyjaśnić, dlaczego właściwie przypominała w dotyku sopel lodu.
— Nie sypiam najlepiej — wymamrotała w końcu. — Mam wrażenie, że moje ciało wykorzystuje cały zapas energii, żeby utrzymać mnie przytomną. Na ogrzewanie już nie starcza — dodała żartem, a wzrok kobiety stał się jeszcze bardziej zatroskany.
Dobra robota, pomyślała Shiana i westchnęła. Chciała uspokoić Darmilę, a zamiast tego jedynie zdradziła część swoich problemów. Nie wątpiła, że otrzyma zaraz szereg pytań, które z kolei dostarczą jej jeszcze większych kłopotów. Nie znała przecież odpowiedzi na zbyt wiele pytań, by móc ze spokojem ducha zwierzyć się aktorce. Obawiała się, że zabrzmi jak obłąkana. Obawiała się, że była obłąkana, a niespodziewana utrata świadomości upływu czasu wcale nie koiła zszarganych nerwów.
— Dlaczego nie śpisz? — spytała Darmila, zadając pierwsze z pytań, na które Shiana sama chętnie poznałaby odpowiedź.
— Właściwie to nie wiem — przyznała niepewnie, zaciskając palce na materiale spódnicy. — Poniekąd boję się zasnąć. Śnią mi się koszmary. A przynajmniej tak sądzę, bo nigdy ich nie pamiętam. Budzę się jednak z uczuciem niepokoju, dziwnego ścisku w żołądku. Jakbym doświadczyła czegoś naprawdę złego — mruknęła i zmarszczyła brwi.
— I naprawdę niczego nie pamiętasz? — zdziwiła się Darmila.
— Nie. Może czułabym się lepiej, gdybym wiedziała, czego tak naprawdę się obawiam. — Skrzywiła się mocno, przymykając oczy. — A może nie... Już sama nie wiem, co robić.
— Próbowałaś zażywać jakichś ziół? Na oczyszczenie umysłu?
— Do tej pory nie były mi potrzebne. Zresztą i tak nigdy nie mogłabym sobie pozwolić na wizytę u zielarza...
— Teraz możesz — zauważyła aktorka. — Powinnaś skorzystać z okazji, rozejrzeć się po mieście. Wszyscy widzimy, że coś cię trapi. Schudłaś, masz sińce pod oczami, na dodatek znikasz zdecydowanie zbyt często, by...
— Znikam? — przerwała jej Shiana, nareszcie czując chłód ogarniający jej ciało.
— Znikasz — powtórzyła Darmila, nie bez zawahania. Przez moment przyglądała się badawczo swojej rozmówczyni, po czym przekrzywiła głowę. — Sądziłaś, że nie zauważymy?
— J-ja... — zająknęła się niepewnie i odchrząknęła. — Potrzebowałam odpocząć. Od zgiełku, od rozmów... Sama rozumiesz.
Uśmiechnęła się przepraszająco na poparcie słów, chociaż czuła się bliska omdlenia. Zacisnęła dłonie na sukience, chcąc ukryć ich drżenie, ale Darmila i tak wiedziała.
— Dziecko... Co cię trapi? Tak naprawdę?
Nie wiem, pomyślała rozpaczliwie, walcząc ze łzami, które niespodziewanie zalśniły w jej oczach. Przysięgam, nie wiem!
Do tej pory nie była nawet świadoma, że znikała — cokolwiek to znaczyło. Nie mogła przyznać się do swojej niewiedzy; wszyscy z miejsca uznaliby ją za szaloną. Co stałoby się z Flynnem, gdyby jego siostra postradała zmysły? Co stałoby się z nią samą, gdyby prawda wyszła na jaw?
Czym właściwie była prawda?
Szczególnie trapiła ją odpowiedź na ostatnie pytanie — a raczej jej brak. Wszystko, co zdarzyło się w ostatnich tygodniach, sprawiało wrażenie absolutnych bzdur. Kobieta o białych włosach, jej przedziwne słowa i ten rozdzierający ból... Shiana nie sądziła, by kiedykolwiek mogła wymyślić podobną historię, ale jednocześnie nie potrafiła uwierzyć w prawdziwość tych zdarzeń.
Przynajmniej tak było do tej pory. Znamię mogłaby jakoś wyjaśnić, gdyby popuściła wodze fantazji i założyła, że tajemnicza staruszka faktycznie istniała. Gdyby została czymś odurzona, doświadczanie wizji czy halucynacji nie byłoby wcale czymś dziwnym, ale nie słyszała do tej pory, by istniała jakakolwiek substancja zdolna oddziaływać na ludzi nawet tygodnie po zażyciu. A jak inaczej miała wyjaśnić zniknięcia, o których wspomniała Darmila? Czym w ogóle były?
— Nie wiem — odparła w końcu. — Coś jest nie w porządku. Dzieje się coś dziwnego, a ja nie umiem sobie z tym poradzić. Może tracę zmysły? — spytała cicho, a jej głos zadrżał nieznacznie.
Darmila natychmiast zbliżyła się jeszcze bardziej i objęła Shianę ramieniem. Po raz kolejny uderzyło ją ciepło skóry starszej kobiety, które wydawało się niemalże nie do zniesienia. Mimo to nie odsunęła się, zamiast tego próbując odnaleźć rytm oddechu i choćby zalążek spokoju.
Oddychaj, powiedziała sobie i zmusiła się do wypuszczenia powietrza, zalegającego w płucach. Nie poczuła się lepiej, ale zdołała rozluźnić zaciśnięte mięśnie, które nie pozwalały jej na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Z wahaniem odwzajemniła uścisk i przymknęła oczy, by niewylane wcześniej łzy spłynęły w końcu po bladych policzkach.
— Jutro pójdziemy do miasta. Znajdziemy zielarza, może nawet uzdrowiciela. Zbadają cię i na pewno dobiorą odpowiednie zioła. Jesteś młoda, Shiano, a ostatni czas był dla ciebie niezwykle intensywny. Może potrzebujesz nieco wsparcia, na ten przejściowy okres.
— Dziękuję — wymamrotała, skupiając całą swoją wolę na tym, by uwierzyć w słowa Darmili.
Och, jakże chciałaby, żeby okazały się one prawdziwe! Dałaby niemalże wszystko!
A jednocześnie... Jednocześnie znamię na jej łopatce zaczęło mrowić nieprzyjemnie, przypominając o swojej obecności i uświadamiając, że żaden zielarz nie byłby w stanie wyjaśnić tego, co wydarzyło się niespełna kilka tygodni wcześniej. Ona za to nie była gotowa, by wyznać komukolwiek prawdę.
Przełknęła głośno ślinę, pozwalając, by kojące słowa Darmili rozbrzmiewały w jej głowie i zagłuszały głęboki lęk, który miał powrócić, gdy tylko zostanie sam na sam z własnymi myślami oraz koszmarami, czającymi się tuż pod powierzchnią świadomości.
***
Ralia nie mogła pozbyć się niepokoju, który towarzyszył jej od momentu, gdy uzdrowiciele w końcu załamali ręce, oznajmiając, że nie są w stanie odnaleźć przyczyny stanu ofiary. Choć w większości rany na ciele zdążyły się zagoić, jej oczy wciąż pozostawały puste — i to chyba ich widoku obawiała się najbardziej.
Widziała już wiele, a cierpienie oraz śmierć stanowiły dla niej niejako chleb powszedni; podróżowała w końcu po kraju, zatrzymując się w różnych miejscach, nie tylko tych spokojnych i uważanych za porządne. W zaginięciach nie było jednak nic naturalnego, a ostatnia wizyta Aesira zdawała się jedynie podkreślać wagę sytuacji.
Nie zwlekaj, Ralio. Są coraz silniejsi.
Cóż więcej mogli wywnioskować, skoro nawet najmądrzejsi uzdrowiciele nie potrafili udzielić wyjaśnień? Mimo to dalsze zwlekanie nie wchodziło w grę; Aesir wyraził się dostatecznie jasno, nawet jeśli Ralia ciągle biła się z myślami i nie chciała wierzyć w to, że posiadała jakąkolwiek władzę nad istnieniem Boga.
Władzę, pomyślała z niechęcią, przymykając oczy. Czuła się tak samo bezsilna, jak wcześniej. Niosła jedynie większy ciężar; najwyraźniej była odpowiedzialna nie tylko za los Darenaru, ale także jego — tego, który stał u źródła wszelkiego istnienia. Nie wiedziała, w jaki sposób, ani dlaczego właściwie wybrał właśnie ją.
Jednocześnie nie umiała zignorować poczucia, że po raz pierwszy ujrzała go w innym świetle. Jego wizyta nie przypominała bowiem ostatniej, gdy nakazał jej udać się do Świątyni, by odpowiedzieć na wezwanie. Nie chodziło nawet o słabość, którą od niego wyczuła — ani o ludzkość, tak niepasującą do oblicza Boga, jawiącego się w jej oczach jako istota absolutnie idealna, bez najmniejszej skazy.
Chodziło o pewną przejrzystość — zupełnie jakby po raz pierwszy odsłonił kawałek siebie, a nie tylko planu, którego była kluczowym elementem. Pozwolił jej się poznać, chociaż Ralia nie chciała wierzyć, że ujrzała choć krztę prawdy; szukała w tym kolejnego sposobu, by zyskać jej przychylność, zdobyć zaufanie. Skoro nic innego nie przyniosło spodziewanych rezultatów, postanowił odebrać jej ostatnią wymówkę, która pozwalała trwać w przekonaniu, że znaczyła dla niego tyle, co nic — zabrał przekonanie, że nie była jakkolwiek wyjątkowa, a jej rola sprowadzała się do narzędzia, podążającego wszędzie tam, gdzie on sobie życzy.
Jeśli mówił prawdę, a Ralia rzeczywiście była tą, od której zależało jego istnienie, nie mogła dłużej stać w cieniu.
Dlaczego jednak miałby powierzyć jej tak trudne zadanie?
Nie wybrał cię teraz. Wybrał cię wtedy, kiedy sądziłaś, że zrobisz dla niego wszystko, przypomniała sobie i otworzyła oczy. Wciąż znajdowała się w tym samym ogrodzie, w którym jakiś czas temu zastał ją Caspar — i jak zwykle postanowił wściubić nos w nieswoje sprawy. Tym razem była jednak całkowicie sama, a zapach kwiatów Aril powoli słabł, ustępując miejsca trawom, wilgotniejącym pod wpływem nadciągającego zmroku. Ucichł również szum wiatru, dzięki czemu doskonale słyszała odległe śmiechy dworzan, biesiadujących bez jakichkolwiek trosk.
Robiło się późno, a oni wciąż nie otrzymali wezwania od króla. Ralia westchnęła ciężko i opadła na plecy. Chłód ziemi wzbudził dreszcz na jej skórze, ale nie zamierzała się podnosić. Wolała wpatrywać się w niebo, mieniące się dziesiątkami różnych odcieni różu, pomarańczu, a czasem nawet głębokiej czerwieni i purpury, gdzieniegdzie poprzetykanych nocnym granatem. W jakiś dziwny sposób połączenie tak wielu kolorów przynosiło ukojenie — wprost przeciwnie do setek myśli, tłoczących się w jej umyśle, utrzymujących ciało w nieustannej gotowości do działania. Była zmęczona oczekiwaniem, które zdawało się jedynie wzmagać wewnętrzne napięcie, czyniąc je trudnym do zniesienia. Co jednak miała zrobić?
— Panienko?
Obcy głos wyrwał ją z transu. Otworzyła oczy i podniosła się z ziemi, spoglądając na członków królewskiej straży, stojących nad nią z grobowymi minami. A więc wezwanie w końcu nadeszło, pomyślała, starając się zignorować kłucie w klatce piersiowej, które pojawiło się zupełnie znikąd.
— Jego Wysokość cię wzywa — oświadczył ten sam mężczyzna, a Ralia skinęła głową.
Narzuciła na siebie płaszcz i, bez zbędnej zwłoki, gestem nakazała strażnikom prowadzenie. Doskonale wiedziała, dokąd zmierzają, ale nie chciała wyrywać się przed szereg. Szukała siły, by wyciszyć swój lęk — zarówno przed tym, co czekało ją w komnacie, jak i przed dalszą drogą, wciąż leżącą w cieniu. Nie oczekiwała, że nadchodzące spotkanie zmieni wiele — magicznie odsłoni to, co do tej pory umykało ich spojrzeniom. Bała się jednak, że nie zmieni absolutnie nic, a oni wrócą do punktu wyjścia, choć i tak nie zaszli daleko.
Kiedy stanęła przed niewielkimi, niepozornymi drzwiami, zawahała się. Strażnicy odwrócili się w jej stronę ze zdziwieniem, ale Ralia zignorowała ich reakcje. Przez moment nie była w stanie zrobić kroku w przód; wpatrywała się za to w ciemne, popękane drewno, zupełnie jakby odpowiedź na uporczywe pytania znajdowała się właśnie pośród licznych drzazg oraz prześwitów. Znajduje się za nimi, pomyślała nieobecnie, marszcząc brwi. Zmusiła się do ruchu, chociaż jej nogi wydawały się sztywne, obce. Nawet stukanie butów o posadzkę nie przekonywało Ralii, że faktycznie poruszała się naprzód; jej umysł skupił się na drzwiach, które z każdą chwilą przerażały bardziej. Wyciągnęła dłoń w ich stronę, po czym cofnęła ją z drżącym oddechem.
Nagle zapragnęła się odwrócić, odejść tam, skąd przyszła, i już nigdy nie musieć patrzeć na ten dziwnie porażający obrazek. Wiedziała jednak, że nie mogła. Jej droga prowadziła dokładnie tam — w sam środek strachu.
Położyła dłoń na klamce, po czym nacisnęła ją z mocą, która zdecydowanie nie była konieczna, a drzwi ustąpiły z głośnym jękiem. Zamknęła oczy w instynktownym odruchu, chroniąc je przed tym, co znajdowało się w pomieszczeniu. Dopiero gdy powitała ją cisza, odważyła się unieść powieki i spojrzeć w głąb pokoju. Dostrzegła zatroskane oblicze Caspara, a także podejrzliwy wzrok Hiriona, jednak ani jeden, ani drugi mężczyzna nie miał dla niej znaczenia. Jak w transie obróciła głowę w stronę łoża, na którym leżała drobna kobieta o skórze na tyle bladej, że zdawała się świecić w półmroku.
Nawet z daleka widziała puste spojrzenie — tak puste, że Ralia poczuła chęć dotknięcia swojej klatki piersiowej, gdzie znajdowało się serce. Zacisnęła dłoń w pięść, próbując się uspokoić; nie musiała wcale sprawdzać, żeby wiedzieć, że biło — szybko, z dziwną desperacją, ale także stanowczością, która pozwoliła jej znaleźć siłę, by przekroczyć próg.
— Ral? — Cichy głos Caspara rozbrzmiał w powietrzu, ale ona nawet na niego nie spojrzała.
Jej wzrok był utkwiony w nieruchomej sylwetce, chociaż wolałaby patrzeć gdziekolwiek indziej. Z każdym kolejnym krokiem miała jednak wrażenie, że coraz trudniej jest jej zawrócić, obudzić się z transu. Coś w bladym ciele zdawało się ją przyciągać, szeptać do niej w języku, którego nie słyszała nigdy dotąd, a który jednocześnie wydał jej się znajomy; był językiem pełnym nienawiści, okrucieństwa... mroku.
— Kobiety i ich delikatność — wymamrotał Hirion, zakładając zapewne, że reakcja Ralii wiązała się ze słabością.
I choć cały świat wirował, skóra pokryła się potem, a mięśnie drżały bez kontroli, wiedziała, że działo się coś innego — coś, czego nie umiała w żaden sposób wyjaśnić, a co zupełnie nie wiązało się z pierwotnym strachem. Uniosła dłoń w stronę łóżka, po czym odskoczyła, gdy nieruchoma do tej pory kobieta usiadła gwałtownie, wbijając swój pusty wzrok w Ralię. Powietrze poruszyło się złowrogo, a ciche szepty przybrały na sile, zagłuszając wszystkie myśli. Wybrzmiewały głośniej i głośniej, i głośniej aż w końcu zrozumiała, czego od niej chciały.
Ponownie uniosła dłoń, robiąc krok w przód, nawet mimo zimna, które zdawało się sięgać samego środka jej istnienia. Pięło się po skórze, zostawiając za sobą dreszcze i wilgoć, zupełnie nieprzypominającą tej, która jeszcze jakiś czas wcześniej przesiąkała przez ubrania. Nie... Ta była odrażająco śliska, lepka, zupełnie jakby miała przylgnąć do niej już na zawsze. A jednak wiedziała, że nie może się cofnąć, nawet jeśli kroczyła w stronę ciemności.
Kobieta ponownie się poruszyła, tym razem odsuwając się najdalej, jak mogła — byle tylko nie zbliżać się do wyciągniętej ręki Eshaar. Przypominała skrzywdzone zwierzę, uciekające przed okrutnym dotykiem. Ralia nie rozumiała jej reakcji, nie wiedziała, czym została podyktowana, ale nawet ogromne przerażenie, którego zapach stał się niemalże namacalny, zostawiając w ustach kwaśny posmak, nie mógł sprawić, by zrezygnowała.
A kiedy położyła dłoń na ciele kobiety, wszystko się zmieniło.
Miała wrażenie, że świat stanął w miejscu; kontury najpierw wyostrzyły się, by rozpłynąć zaledwie sekundę później, zacierając granice między tym, co rzeczywiste, a tym, co wkradło się w jej umysł. Przez moment nie umiała złapać tchu, przerażona własnymi myślami i obezwładniającym uczuciem nienawiści. Jednocześnie wiedziała, że nie należało ono do niej. Czuła się tak, jakby ktoś nasączył jej ciało jadem, trującym oraz na tyle silnym, by wypalał wszystkie wnętrzności i zastępował je czystym cierpieniem. Czystym, ale wciąż tak brudnym, że nie potrafiła powstrzymać mdłości. Żołądek skurczył się boleśnie, a jej kolana uderzyły w ziemię z hukiem, którego dźwięk zniknął, przykryty rozdzierającym krzykiem — jej własnym. Krzykiem przypominającym wrzask setek dusz, wyrywanych prosto z ciał wbrew ich woli. Krzykiem, który swoją głośnością mógłby zwołać lawiny, wzburzyć morza i skruszyć skały — podobnie, jak właśnie kruszył jej serce.
Najgorszy był jednak mrok, gęstniejący z każdą sekundą. Zdawał się pochłaniać wszystko dookoła, a to, co niegdyś widziała jako piękne, nabierało nowych kształtów — brzydkich, zniekształconych, aż w końcu stawały się plamą nicości, znacznie bardziej przerażającej niż jakikolwiek koszmar.
Tam, gdzie wcześniej było życie, pojawiła się śmierć. A ona znalazła się w samym jej środku.
***
Aloha!
Weekend uważam za niezwykle owocny, bo tyle, co pisałam przez te kilka dni, to nie pisałam chyba od pół roku. Także jestem niezmiernie szczęśliwa, chociaz mam też poczucie, że do tego rozdziału będę wracać przy poprawkach. Chyba nie wypadł jednak najgorzej - no i w końcu coś zaczęło się dziać, zgodnie z obietnicą :D
Nasi bohaterowie będą się musieli zmierzyć z trudnymi sprawami :D
Jak się podobało? :D
Pozdrowionka!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro