15. Pod ścianą
Virren już dawno nie czuł się w domu tak obco; zwykle przyjazdy do Keshiru wiązały się z ogromną dawką nostalgii, a czasem ze zmęczeniem oraz niechęcią wobec czekających go obowiązków. Mimo to zawsze towarzyszyło mu wrażenie bycia pośród swoich — podobnie jak w Świątyni Aesira, gdzie spotykał się z braćmi i siostrami. Tutaj także nikt nie patrzył na niego z wrogością czy podejrzliwością, które w innych częściach świata nie tylko się zdarzały, ale stanowiły przykrą codzienność.
Tym razem nie potrafił jednak odnaleźć się nawet pośród życzliwych ludzi i rodziny, stęsknionej za jego obecnością. Ciążyła mu świadomość tego, co stało się z matką Ralii. Ciążyła mu myśl, że to właśnie jemu przyjdzie zmierzyć się z dawną przyjaciółką, by wyznać jej prawdę. A reakcja kobiety mogła być nieobliczalna, podobnie jak ona sama.
Jakby tego było mało, Virren zaczynał mieć serdecznie dosyć Ilii, która podążała za nim wszędzie, gdzie tylko mogła. Dokładał wszelkich starań, żeby unikać jej jak ognia, ale księżniczka Ardesii wykazywała się ponadprzeciętnym sprytem. Odkąd pamiętał, cechowała ją przebiegłość i zdolność do owijania całego świata wokół palca, co niegdyś wydawało mu się niezwykle przydatną umiejętnością. Obecnie była jak wrzód, którego najchętniej pozbyłby się w mgnieniu oka. Wiedział jednak, że Ilia przebywała na dworze z zaproszenia, a jawne ignorowanie jej zalotów nie spotkałoby się z poklaskiem.
Odnosił wrażenie, że dziewczyna zachowywała się co najmniej... dziwnie. Nie chodziło nawet o nieustanną potrzebę uwagi, bo ta akurat była dla niej całkowicie naturalna. Coś w jej spojrzeniu niepokoiło Virrena. Nie wydawała się ani odrobinę zrażona jego obojętnością czy chłodem, z jakimi traktował ją każdego dnia. Pozostawała spokojna, przypominając mu o ciszy, która zawsze spowijała świat tuż przed burzą — gwałtowną nawałnicą, niosącą za sobą ogromne niebezpieczeństwo.
Obserwował ją znacznie intensywniej, niż powinien, jeśli chciał zachować pozory, że księżniczka w ogóle go nie interesuje. Mimo to nie mógłby się nazywać prawdziwym łowczym, gdyby przeoczył nawet najmniejszy szczegół. Wiedział jednak, że — prędzej czy później — jego wnikliwe spojrzenie zrodzi pytania, na które wcale nie miał ochoty odpowiadać. A już na pewno nie wtedy, gdy zadawała je jego matka.
Siedział więc w milczeniu, przypatrując się wciąż pięknej, mimo upływu czasu, kobiecie. Anastea Dal'var uśmiechała się łagodnie, choć jej oczy błyszczały podejrzliwie. Zawsze umiała przejrzeć swojego pierworodnego, niezależnie od tego, jak dobrym był aktorem. Virren nie zamierzał nawet próbować kłamać, ale perspektywa mówienia tego, co rzeczywiście chodziło mu po głowie, nie wyglądała zbyt zachęcająco.
— Synu... Jak długo zamierzasz jeszcze trwać w poczuciu winy? — spytała matka, a on skrzywił się z niechęcią.
— Nie czuję się winny. Żałuję, że nie mogłem zrobić nic więcej. I że padło akurat na tych ludzi...
— Sądzisz, że ktoś inny zasłużył bardziej?
Zmrużył oczy, słysząc kpiący ton Anastei. Nigdy nie pochwalała szafowania osądami; uważała to za boskie zadanie, a żaden człowiek nie powinien stać na równi z Aesirem. Błogosławiony zgadzał się z nią do pewnego stopnia, ale ciężko było mu uwierzyć, że rodzina Ralii dopuściłaby się jakiegoś karygodnego czynu, który mógłby ściągnąć na nią wzrok Boga. Poza tym... To nie Aesir stał za zniknięciami — tego był pewny jak niczego innego.
— Nie, matko — powiedział zmęczonym tonem i pokręcił głową. — Twierdzę tylko, że ze strony Edelaanów spotkało mnie jedynie dobro.
Anastea prychnęła, machając ręką z pogardą. Na ten temat także miała odmienne zdanie, co doprowadzało Virrena do szału — szczególnie zważywszy na to, z jaką częstotliwością uświadamiała mu, że postępował głupio. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego właściwie podróżował po świecie w poszukiwaniu Ralii. Uważała go za nieszczęśliwie zakochanego — i przez jakiś czas, być może, miała całkowitą rację. Lata jednak mijały, a jego uczucia zamieniły się w sentyment, częściowo także w echo nadziei, że wszystko mogło jeszcze wrócić do normalności.
Ostatnie tygodnie pokazały mu dobitnie, że pozostał jedynym, któremu zależało na przeszłości. Wcale nie zmieniało to postaci rzeczy; wciąż spoczywała na nim odpowiedzialność, by choć próbować wskazać pierwszej Eshaar właściwą ścieżkę, z której ona sama zbaczała zbyt chętnie, zbyt pochopnie.
— Z mojej perspektywy wygląda to nieco inaczej, mój drogi — stwierdziła Anastea. — Gdyby nie ta dziewczyna...
— To co? — przerwał jej nieco niegrzecznie, czego pożałował niemalże od razu, dostrzegłszy urazę w oczach matki. — Wybacz, ale Ralia nie jest wcale złem wcielonym, wbrew temu, co sądzisz. Jest jedną z nas.
— A jednak nieustannie ignoruje polecenia i naraża ciebie na wiele niepotrzebnych zmartwień. Czy tak postępuje ktoś dobry? Może to, co spotkało jej matkę, jest zwyczajną karą za nieposłuszeństwo?
Nie odpowiedział, a jedynie zacisnął dłonie w pięści. Przez moment rozważał wyznanie matce prawdy — włącznie z tym, że zaginięcie Tessy nie było tylko przypadkowym zdarzeniem. Powstrzymał się, przypominając sobie słowa ojca; Anastea stała się w ostatnim czasie niezwykle chorowita, krucha. Nie potrzebowała więcej zmartwień, a wieści o sytuacji w Darenarze na pewno dostarczyłyby jej całą ich masę.
— Ralia stawiła się w Świątyni, odpowiedziała na wezwanie. Jeśli Aesir rzeczywiście chciał ją ukarać, nieco się spóźnił. A to, jak wiemy, nie wchodzi w grę.
— Wciąż uważam, że powinieneś wybić ją sobie z głowy. Jest tyle pięknych dziewcząt. Mądrych dziewcząt — dodała z naciskiem, wzbudzając w synu podejrzliwość. — Chyba czas, byś zaczął myśleć nie tylko o obowiązkach względem Aesira, ale także względem swojej rodziny, Virrenie. Czerń nie zwalnia cię z dbania o przyszłość rodu.
Przez chwilę milczał, próbując opanować złość. Anastea nie wiedziała, o czym mówi; nawet jeśli kiedykolwiek planowałby założyć rodzinę, obecna sytuacja skutecznie odwiodłaby go od tego pomysłu. Obowiązki wobec rodu były ostatnią rzeczą, o jakiej mógł teraz myśleć. Jaki sens miało zastanawianie się nad prawami dziedziczenia, skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na ogromne zagrożenie dla całego świata?
— Nie jestem zwolniony z obowiązków wobec rodu, ale na pewno nie oznacza to, że powinienem zrezygnować z wypełniania woli Aesira.
— Naprawdę? Czy to on kazał ci ganiać za Ralią na drugi koniec świata?
— Nie. Kazał mi ją prowadzić, czego, jak sama zauważyłaś, nie robię najlepiej — warknął nieprzyjemnie, po czym podszedł do matki, gdy ta odwróciła wzrok z urazą. — Przepraszam. Po prostu... Sprawa nie jest taka prosta. Możesz mi wierzyć, że zależy mi zarówno na Aesirze, jak i na rodzinie.
— W takim razie dlaczego nie spróbujesz połączyć jednego i drugiego? Dobra żona, Virrenie, nie ograniczałaby twojej wiary, a jedynie pomagałaby w chwilach zwątpienia. Niewiele kobiet może w pełni zrozumieć istotę roli, którą przyszło ci pełnić, ale... Są takie, które były ci wierne latami, a przywdzianie czerni niczego nie zmieniło.
Virren odsunął się od razu, gdy zrozumiał sens słów Anastei. Otworzył usta ze zdumienia, nie mogąc uwierzyć w to, że jego rodzice mogliby posunąć się do aranżowania małżeństwa syna, który ślubował przecież poświęcić swoje życie Bogu. Nie oznaczało to konieczności życia w samotności, ale... Jego ścieżka była na tyle trudna, że nie wyobrażał sobie, aby małżeństwo miało czynić ją jedynie cięższą. A kobieta, którą bez wątpienia miała na myśli Anastea, ściągnęłaby go na dno rozpaczy.
— Chyba nie mówisz poważnie, matko.
— A dlaczego nie, synu? Ilia była z tobą zawsze, nawet wtedy, gdy ty odstawiłeś ją w kąt, zajmując się tą swoją kapłanką. Nie poddała się, wracała i dalej trwa, gotowa zająć miejsce u twojego boku już na wieczność — powiedziała Anastea, niemalże błagalnym tonem, który wcale nie poprawił jego samopoczucia.
Nie chciał ranić uczuć matki, ale jednocześnie... Jednocześnie ciężko mu było uwierzyć, że księżniczka Ardessi okazała się na tyle przebiegła, by owinąć sobie wokół palca kogoś tak błyskotliwego i nieugiętego jak Anastea Dal'var. Być może to chorowitość czyniła jej umysł bardziej mętnym?
— Ona nie jest nawet jedną z nas. Jest obca — mruknął cicho, na co kobieta prychnęła.
— Dorastała w tym mieście. Opiekowaliśmy się nią od dziecka, a jej wiara nigdy nie stanowiła powodów do odrzucenia. To piękna dziewczyna, właściwie już kobieta. Na dodatek nie widzi poza tobą świata. Dlaczego tak bardzo nie chcesz dać jej szansy, na jaką bez wątpienia zasługuje?
Co miał powiedzieć? Przyznać, że Ilia — w istocie — była piękna, ale jedynie na zewnątrz? Próbować wytłumaczyć, jak przebiegła i pozbawiona skrupułów stała się na przestrzeni lat? Wątpił, by którykolwiek z argumentów faktycznie trafił do Anastei, szczególnie zważywszy na niewielką ilość czasu, jaką sam spędzał w Keshirze.
Miał jednak wrażenie, że mówili o zupełnie innych osobach. Nawet podczas krótkiej wizyty w jego sypialni Ilia zdołała wyprowadzić go z równowagi swoim zachowaniem, w którym próżno było szukać oddania i nieskazitelności, o której prawiła Anastea. Czy to możliwe, że jego matka stała się aż tak naiwna?
— Widzę ją w innym świetle — stwierdził dyplomatycznie. — Dużo by zyskała, gdybym faktycznie zdecydował się ją poślubić. Zyskałaby mnie, a tego najbardziej nie chciałbym jej oddać. Nie ufam jej, matko.
— A jednocześnie ufasz Ralii, która od lat wodzi cię za nos i zbywa jak nic nieznaczącego chłystka!
Zamilkł, dotknięty słowami matki. Posłał jej krzywe spojrzenie, licząc na to, że otrzyma jakiekolwiek przeprosiny albo chociaż dostrzeże na twarzy skruchę; nic takiego się nie stało. Anastea przyglądała mu się z dziwną złością, której nie potrafił pojąć, a która jednocześnie przypomniała mu lata dzieciństwa, gdy dostawał nagany za psoty, nieprzystojące komuś o jego pochodzeniu.
— Owszem, ufam jej. Aesir także jej ufa, a to najlepszy dowód na to, że nie warto z niej rezygnować. Za to Ilia... Cóż, tutaj nie mam żadnej pewności. I naprawdę nie rozumiem, skąd bierze się twoja pewność.
— Znam ją!
— A ja znam Ralię! — warknął ponownie i potarł skronie z irytacją. — Zabawne jest to, że wolisz stawiać na piedestale Ilię, a podważać moje słowa, zamiast w nie uwierzyć. Naprawdę jesteś skłonna zaufać jej, zamiast swojemu synowi?
— Ufam ci, przecież dobrze wiesz. Chciałabym jednak, żebyś to ty zaczął ufać także innym. Tym, którzy nie są twoimi braćmi i siostrami, wybranymi przez Aesira. Czy to tak dużo?
Tak, miał ochotę odpowiedzieć. W świecie, gdzie nic nie było jasne ani oczywiste, każdy mógł okazać się tym złym. Nie zamierzał podejrzewać swojej rodziny albo kogokolwiek w jej otoczeniu — włącznie z samą Ilią — ale jednocześnie byłby głupcem, gdyby zwyczajnie rozdawał zaufanie na prawo i lewo. Nie sądził, by to księżniczka Ardessii stała za zniknięciami — podejrzewał, że nawet o nich nie wiedziała. Mimo to jej zachowanie napawało go niechęcią, a już dawno nauczył się, jak wielką moc posiadały przeczucia.
— Pomyślę nad tym — oznajmił jednak zrezygnowany, nie chcąc pogłębiać złego samopoczucia matki, chociaż doskonale wiedział, że nie zmieni zdania.
Sytuacja była zbyt skomplikowana, a jego uczucia...
Jego uczucia zbyt klarowne.
***
Stajnia w Keshirze zawsze należała do jego ulubionych miejsc. Położona na uboczu, z dala od upalnych uliczek, wykutych w skale, stanowiła przyjemne wytchnienie od nieznośnego gorąca i wszechobecnej duchoty. Niegdyś bawiło go, że konie były traktowane lepiej niż ludzie, ale obecnie wydawało mu się to całkowicie logiczne i zrozumiałe; nie chodziło nawet o wytrzymałość zwierząt, a raczej o to, jak bardzo zasługiwały na troskę. W przeciwieństwie do ludzi.
Zwykle przychodził tu, by zebrać myśli — a raczej wyciszyć umysł. Wtedy wszystko wydawało się prostsze, a jedyny w swoim rodzaju zapach siana i koni działał niczym najlepszy lek na zwątpienie. Łatwiej było mu podejmować decyzje, łatwiej było rozprawiać o trudnych rzeczach, które jeszcze kilka chwil wcześniej zdawały się przerastać jego możliwości — a rozmowa z matką bez wątpienia należała do jednej z nich.
Cieszył się samotnością, chociaż wiedział, że nie miała trwać długo; za każdym razem, gdy próbował uciec od problemów, te znajdowały go bez żadnych trudności. Wolał nie łudzić się, że choć dzisiaj uda mu się skryć z dala od świata. Musiał wykorzystać każdą chwilę, by znaleźć wewnętrzny spokój; przeczucie mówiło mu, że będzie potrzebny.
Nie mylił się. Zaledwie godzinę po jego przybyciu do stajni, ktoś inny zjawił się w progu. Momentalnie dotarł do niego zapach perfum, kwiatowych, dziewczęcych, ale jednocześnie na tyle intensywnych, by konie wzburzyły się niespokojnie. Virren westchnął, gładząc po szyi gniadego ogiera, który towarzyszył mu na większości wypraw.
— Spokojnie, Nari — mruknął tak cicho, by zbliżająca się kobieta nie mogła go usłyszeć. — To tylko niegroźna wiedźma.
Koń parsknął cicho, ale stał spokojnie w miejscu, zupełnie jakby zdecydował się zaufać swojemu przyjacielowi, chociaż wolałby uciec w najdalszy zakątek boksu. Kroki zbliżały się coraz bardziej, aż w końcu ucichły, gdy Ilia zatrzymała się tuż obok Virrena.
— Znowu się ukrywasz? — spytała zadziornym tonem, a on spojrzał na nią kątem oka.
— Jak widać... nieskutecznie — skwitował niechętnie, co momentalnie starło uśmiech z jej twarzy.
— Dlaczego musisz być taki niemiły?
— Dlaczego musisz wszędzie za mną łazić?
— Twoja matka się o ciebie martwi.
Spojrzał w sufit, nie wierząc, że podobne słowa opuściły usta kobiety. O ironio, pomyślał i pokręcił głową z zamiarem zignorowania Ilii.
— To prawda! — upierała się księżniczka, zakładając ręce na piersi. — A ja nie mogę nie podzielać jej zdania. Zmieniłeś się. Jesteś nieustannie przygnębiony, nowe zmarszczki pojawiły się na twoim obliczu... Dlaczego nie pozwolisz sobie pomóc?
— Nie rozśmieszaj mnie, Ili — prychnął. — Dobrze wiem, że nigdy nie zależało ci na okazywaniu mi bezgranicznego wsparcia, a jedynie na zdobyciu tego, czego mieć nie mogłaś.
— Jak możesz tak mówić? Zawsze dbałam o twoje dobre samopoczucie, nawet wtedy, gdy...
— Zawsze dbałaś, przede wszystkim, o siebie — przerwał jej i ponownie zwrócił na nią spojrzenie. — Byłaś przy mnie zawsze, kiedy wydawało ci się to korzystne, a teraz wcale nie jest inaczej. Nie wiem, jak zdołałaś przekonać moją matkę do swoich racji, ale nie licz na to, że ze mną także ci się powiedzie.
Ilia przestała się uśmiechać. Zamiast tego wbiła w niego napastliwy wzrok, w którym nie znalazł ani krzty sympatii czy choćby urazy. Wydawała się niemalże posągowo poważna, zupełnie jakby jego słowa nie zrobiły na niej żadnego wrażenia, jakby od początku spodziewała się je usłyszeć.
Może zresztą tak właśnie było? Może doskonale wiedziała, co kryło się w umyśle Virrena, od kiedy tylko powrócił do Keshiru. W tamtym momencie przypominała mu jednak tylko i wyłącznie piękną statuetkę, niezdolną do posiadania jakichkolwiek ludzkich uczuć, a to jedynie podsyciło podejrzliwość.
— Smutne to słowa — powiedziała po chwili, a on uniósł brwi. — Do tej pory sądziłam, że jesteśmy przyjaciółmi. Że ufamy sobie i jesteśmy skłonni uwierzyć w dobre intencje drugiej osoby. Nie chodzi nawet o dyplomatyczną stronę naszej relacji... Kiedy zacząłeś mnie uważać za swojego wroga, Virrenie?
— Nie uważam cię za wroga, Ilio. Jedynie wątpię w twoją motywację, w dobre intencje. Nie pojawiłabyś się tutaj znienacka, wiedząc, że zjawię się w Keshirze, gdyby nie zależało ci na konkretnym efekcie.
— Może chciałam cię zobaczyć?
— Świetnie. Może zechciałabyś także przestać kłamać w żywe oczy? Moja matka zapewne nie widzi w nich przebiegłości, ale ja dostrzegam znacznie więcej niż ona. I nie podoba mi się to, co widzę.
— To jeszcze smutniejsze. Mam nieodparte wrażenie, że będziesz mnie widywał bardzo długo, mój drogi.
Virren ponownie prychnął, kręcąc głową.
— Jeśli sądzisz, że marudzenie mojej matki wystarczy, bym ci się oświadczył, jesteś...
— W błędzie? Zapewne miałbyś rację, gdyby nie fakt, że to nie stanowisko twojej matki pozwala mi wierzyć w podobny scenariusz.
Zamilkł na moment, badawczo przypatrując się pięknemu uśmiechowi, który wykwitł na ustach księżniczki. Nie zauważył nawet śladu napięcia w jej ciele, a oczy błyszczały niemalże radośnie. Co ona knuje?, pomyślał nie bez obawy, po czym odwrócił się do niej przodem. Wyprostował się, a ręce skrzyżował na klatce piersiowej, licząc na osłabienie pewności siebie Ilii. Dziewczyna jednak nie wydawała się zrażona, wprost przeciwnie; uśmiech zmienił się na nieco bardziej drapieżny, podczas gdy spojrzenie błądziło niespiesznie po całej sylwetce Virrena.
— W takim razie co? — warknął nieprzyjemnie, zmęczony podchodami i zachowaniem księżniczki.
— Doszły mnie słuchy, że Darenar znajduje się w dość... ciężkiej sytuacji — mruknęła ze smutkiem, który nie zabrzmiał ani odrobinę szczerze. — Podobno giną ludzie, czyż nie?
Virren nie odpowiedział; nie wiedział, co miałby powiedzieć, aby nie zdradzić, jak szokująca była wiedza dziewczyny. Jakim cudem zdołała zdobyć te informacje, skoro Eshaar robili wszystko, by zachować je dla siebie? Ba! By ukryć je przed całą ludnością Darenaru. Nie chcieli przecież wzbudzać paniki czy niepotrzebnej histerii. Tymczasem księżniczka z Ardessi nie tylko dotarła do prawdy, ale — najwyraźniej — zamierzała także wykorzystać ją przeciwko przyjacielowi.
— Podobno — odparł w końcu szorstkim tonem, który jedynie utwierdził Ilię w przekonaniu, że udało jej się poruszyć czułą strunę. — Co to ma do rzeczy?
— Nie spytasz, skąd to wiem? — spytała śpiewnie i zbliżyła się do niego powoli. — Musisz być ciekaw.
— Co to ma do rzeczy? — powtórzył z irytacją, a ona jedynie roześmiała się.
— Wszystko, Virrenie. Widzisz... Nie tylko Darenar został dotknięty dziwną plagą zaginięć.
— Ashein?! — zdziwił się Dal'var, w odpowiedzi otrzymując jedynie wzruszenie ramion.
— Ashein, Yirelle...Wygląda na to, że dzieje się coś niedobrego. Naprawdę niedobrego — dodała i zmarszczyła brwi.
— Tak, na to wygląda — zgodził się niechętnie.
Szczególnie, jeśli w innych państwach dzieją się podobne rzeczy, dodał w myślach, a Nari parsknął nerwowo, jakby wyczuwając zdenerwowanie swojego pana. Virren pogładził go nieobecnie po szyi, chociaż nawet na moment nie spuścił wzroku z Ilii, która wciąż wydawała mu się dziwnie zadowolona, tym bardziej w obliczu jej słów.
— Co Ashein robi w związku z zaginięciami? — spytał bezpośrednio, a ona ponownie wzruszyła ramionami.
— Nic. Wygląda na to, że to nie nas dotyczy problem.
— Nie nas?
— Nie nas. Tak się składa, że wszyscy zaginieni pochodzą z Darenaru. Z pierwszej ręki wiem, że sprawy w Yirelle mają się podobnie. Z tego samego źródła wiem również, że bardzo ucieszyło to królową Virię. — Ilia uśmiechnęła się niewinnie, podczas gdy serce Virrena na moment zamarło, by wznowić bicie w szybkim tempie.
Kusiło go, by spytać, co właściwie przez to rozumiała, ale postanowił milczeć, nie chcąc zdradzać prawdziwych myśli. Przybrał maskę obojętności — a przynajmniej na tyle, na ile umiał. Szkoda, że nie jestem Casparem, jęknął w duchu, wspominając opanowanie oraz nienaganne maniery księcia. Był zdecydowanie najlepszym aktorem z nich wszystkich, co wcale nikogo nie dziwiło, zważywszy na pochodzenie i rolę, którą przyszło mu piastować, zanim otrzymał znamię Aesira.
Caspar znajdował się jednak w Erhadzie, z inną misją, znacznie ważniejszą.
— Dlaczego miałoby to mnie interesować? — spytał obojętnie.
— Bo Yirelle planuje wykorzystać słabość Darenaru, Virrenie. Oczywiście dużo będzie zależało od tego, jak zachowa się król Hirion, ale... Cóż, bądźmy szczerzy, nie spodziewałabym się po nim rozwagi. Wystarczy spojrzeć, jak do tej pory przejmował się dyplomacją.
— Skąd masz takie informacje? — mruknął Virren, mrużąc oczy.
Zastanawiał się, czy Ilia mówiła prawdę; równie dobrze mogła próbować go oszukać, aby — jak zwykle — osiągnąć własne korzyści. Tylko dlaczego problemy Darenaru miałyby dawać jej jakiekolwiek argumenty w negocjacjach? Zasługiwała na podejrzliwość, jaką ją darzył, ale nie sądził, że cieszyłaby się z wojny między dwoma sąsiednimi państwami. Wiedziała, co oznaczałoby to dla samego Asheinu; gdyby Yirelle faktycznie zdołało podbić Darenar, rozkład sił stałby się daleki od wyrównanego.
Ashein, ze względu na swoje położenie i dość niesprzyjający klimat, nie należał do najłatwiejszych do zdobycia miejsc. Ponadto król Alluin Nermes, ojciec Ilii, idąc śladem swoich przodków, robił wszystko, by armia pozostawała w doskonałej kondycji. Wojownicy pochodzący z Asheinu słynęli z wytrzymałości na skrajne warunki pogodowe, a także z nieustępliwości i dyscypliny, którymi znacznie nadrabiali ewentualne braki w liczebności. Mimo to Virren szczerze wątpił, by nawet doskonale wyszkoleni żołnierze potrafili przeciwstawić się potędze zjednoczonych pod jednym sztandarem dwóch państw.
— Już mówiłam. Z pierwszej ręki — odparła wymijająco Ilia.
— Spodziewasz się, że ci uwierzę? Tym bardziej, jeśli nie chcesz zdradzić mi swojego źródła? — prychnął Virren, a w oczach dziewczyny błysnęła satysfakcja.
— Obawiam się, że nie możesz sobie pozwolić na lekceważenie takich informacji, niezależnie od tego, czy są prawdziwe, czy nie. Dopóki istnieje choćby niewielka szansa na potwierdzenie przypuszczeń, nie mógłbyś przejść obok nich obojętnie. A już na pewno nie w sytuacji, gdy stoisz przed możliwością uchronienia Darenaru od klęski.
Virren zamilkł, zdziwiony słowami Ilii. Próbował rozszyfrować, co kryło się za tajemniczym stwierdzeniem, ale jedyne opcje, które przyszły mu do głowy, momentalnie wzbudziły niechęć i skrajne zdegustowanie. Wiedział, że księżniczka nie cieszyłaby się tak wyraźnie, gdyby wspomniana możliwość nie dawała jej dokładnie tego, czego chciała.
— Co masz na myśli? — spytał pustym tonem, próbując nie odsunąć się, gdy Ilia podeszła jeszcze bliżej i położyła dłoń na jego klatce piersiowej.
Podobna zuchwałość nie była dla niej niczym dziwnym. Zachowywała się w ten sposób zdecydowanie zbyt często, by Virren czuł się jakkolwiek zaskoczony; jednak tym razem nie mógł powstrzymać napięcia w ciele, które momentalnie zdradziło, jak bardzo nie chciał jej bliskości — ani tego, co oznaczała.
— Widzisz... Mojemu ojcu wcale nie zależy na klęsce Darenaru. Nie zamierza poprzeć Yirelle, co nie zmienia faktu, że może zostać do tego zmuszony, jeśli weźmie pod uwagę dobro własnego kraju. Pozostawia to dwie opcje. Albo faktycznie Ashein dołączy do Yirelle, a Darenar przestanie istnieć...
— Albo?
— Albo to Darenar otrzyma od nas wsparcie. Oczywiście ojciec potrzebowałby dość solidnego argumentu, by zdecydować się na taki krok.
Virren zacisnął zęby, czekając na kontynuację ze strony Ilii. Kobieta wolała jednak napawać się jego zimną, niewypowiedzianą wściekłością. Był bezsilny, o czym doskonale wiedziała; znała go zbyt dobrze, by założyć, że potrafiłby choćby rozważyć odrzucenie propozycji, jaką bez wątpienia zamierzała mu za moment złożyć.
— Po prostu to powiedz — wycedził.
— Ojciec byłby skłonny rozważyć wsparcie Darenaru, gdybyś ty zechciał rozważyć małżeństwo ze mną.
— Dlaczego? Czemu tak bardzo ci na tym zależy? Twój ojciec nie zyska nic na tym sojuszu. Nie pochodzę z rodziny królewskiej, nie otrzymasz żadnego tytułu...
— Podobnie jak ty nie zostaniesz w przyszłości królem — odparła Ilia. — Jestem trzecim dzieckiem, a fakt, że ojciec darzy mnie miłością, niczego nie zmienia. Może jedynie spróbować dać mi to, czego chcę. A ja chcę ciebie. Być może jako władca nie zyska niczego materialnego, ale skoro i tak musi wybrać strony... Woli wybrać tę, po której zamierza stać jego córka. Jeśli się zgodzisz, rzecz jasna.
Zamknął oczy, gdy słowa dziewczyny zawisły w powietrzu niczym ostrze, gotowe pozbawić życia. W pewnym sensie właśnie tak się czuł — jakby odebrano mu coś niezwykle ważnego, zamykając jednocześnie w klatce, z której nie było ucieczki. Ilia doskonale wiedziała, co robi; dla kogoś takiego jak Virren nie istniała inna możliwość, niż akceptacja tej niedorzecznej, niemalże upokarzającej propozycji.
Nie mógłby narazić swojego kraju na potencjalny atak ze strony Yirelle i Asheinu. Nie kwestionował nawet prawdziwości słów Ilii, bo nie sądził, aby król Alluin rzeczywiście pragnął wystąpić przeciwko Hirionowi, z którym zawsze łączyły go dość przyjazne stosunki. Na tyle przyjazne, by wysłać jedną córkę na dwór królewski, a drugą na ten w Keshirze — drugi, co do ważności w państwie.
Mimo to żądanie wydawało się zbyt banalne, a cena zbyt niska, co musiał przyznać, niezależnie od tego, jak wściekły był. Nie chodziło w końcu o potencjalny sojusz czy ocieplanie relacji, a o coś niezwykle brzemiennego w skutkach.
— Oczywiście nie musisz się zgadzać od razu. Minie jeszcze sporo czasu, nim Viria faktycznie postanowi wypowiedzieć komukolwiek wojnę. Dużo będzie zależało od działań waszego władcy oraz od tego, jak szybko uporacie się z kryzysem. Możesz mi jednak wierzyć, Virrenie, że ludzie powoli zaczynają odczuwać niepokój, mimo waszych niezłomnych starań, by zataić przed nimi wszelkie informacje. Rozumiem, dlaczego postanowiliście dotrzymać tajemnicy, ale wystarczy, że ktokolwiek dowie się o niebezpieczeństwie, by nastroje zmieniły się diametralnie. Lud zacznie się buntować, a wtedy Darenar stanie się prostym łupem. To jest, o ile nie wykażesz się zdrowym rozsądkiem.
Z każdym kolejnym słowem czuł się coraz gorzej. Ilia miała rację, nie mógł jej tego odmówić. Przecież obawiali się masowej histerii właśnie z tego powodu; Hirion nie cieszył się wcale uwielbieniem swoich poddanych, a malejące znaczenie religii rzutowało na pragnienia pospolitych mieszkańców, którym nie podobało się nieustanne stanie w cieniu i podporządkowywanie się arystokracji. Argument, że na świecie musiała panować równowaga, brzmiał coraz bardziej niedorzecznie, podczas gdy bierność króla wobec pragnień ludu podsycała rosnące niezadowolenie.
Niezaprzeczalnie potrzebowali pomocy — zapewnienia, że nie staną do walki w pojedynkę, jeśli sprawy rzeczywiście przybiorą niekorzystny obrót.
— Załóżmy, że się zgodzę. Wciąż nie znaczy to, że Hirion spojrzy na sprawy w jednaki sposób — zauważył ostrożnie, a Ilia uniosła brwi.
— Spodziewasz się, że mógłby odmówić? Nie chcieć pomocy? Musiałby wykazać się jeszcze większą arogancją niż zwykle. W takiej sytuacji pokusiłabym się o nazwanie go głupcem, a mój ojciec zrobiłby to samo.
— I mielibyście słuszność — zgodził się. — Pytanie brzmi, czy nawet w obliczu głupoty Hiriona bylibyście skłonni pomóc?
Ilia przez moment milczała, aż w końcu wzruszyła ramionami.
— Być może. A być może nie. Sytuacja jest na tyle dynamiczna, że wiele może się w międzyczasie wydarzyć. Mój ojciec jest skłonny zrobić wszystko, co w jego mocy, by powstrzymać Virię, ale nie zniesie zniewagi czy braku szacunku. Na twoim miejscu modliłabym się więc do Aesira, żeby wlał nieco rozumu i rozsądku do głowy swojego króla. W przeciwnym razie Aesir może stać się tym, który podzieli losy Paerisa.
Virren zmarszczył brwi, a gdy nie odpowiedział, Ilia wspięła się na palce i musnęła ustami jego policzek. Przyjął ten gest z pozornym spokojem, choć miał ochotę odsunąć się kilka kroków w tył, może nawet odepchnąć dziewczynę jak najdalej. Nie mógł jednak zrobić nic podobnego.
Ostatnie słowa księżniczki wciąż dźwięczały w jego umyśle, budząc niepokój zbyt głęboki, by uznał go za niegroźny. Myśl o tym, że Aesir faktycznie miałby zniknąć, podobnie jak Bóg Czasu, była niezmiernie przerażająca i rzucała cień na istnienie samych Eshaar. Co stałoby się z nimi, gdyby moc tego, którego czcili, zanikła? Co stałoby się ze światem, pozostawionym samemu sobie?
Nie chciał się nad tym zastanawiać. Wiedział jedynie, że nie mogli dopuścić do ziszczenia się podobnego scenariusza, nawet jeśli oznaczało to dokonywanie osobistych wyrzeczeń. Liczyła się tylko ich misja.
A w tamtej chwili wydawała się ona jeszcze trudniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
***
Nawet nie wiecie, jak cieszę się, że nie zwlekałam z napisaniem kolejnej części tak długo, jak w przypadku poprzednich. Wygląda na to, że jednak muszę znacząco wydłużyć rozdziały, bo nigdy nie ruszymy z kopyta XD także mam nadzieję, że nie przeszkadza Wam czytanie dłuższych części :)
Doszłam też do wniosku, że pierwsze rozdziały wymagają znaczącego rozbudowania, ale póki co wstrzymuję się z korektą, bo jeszcze nie wiem, ile szczegółów przydałoby się tam dodać. A poza tym zgłosiłam Aesira do recenzji i liczę na to, że okaże się ona pomocna :)
Jak wrażenia? :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro