14. Nieubłagany czas
Caspar niemalże zakrztusił się własną śliną, gdy uniósł powieki, a pierwszym, co ujrzał, była twarz Ralii Edelaan. Podrywając ciało do pozycji siedzącej, prawie zderzył się z kobietą, która przyglądała mu się beznamiętnym wzrokiem. Wciągnął ze świstem powietrze, po czym chwycił białe prześcieradło i owinął je wokół bioder.
— Co ty tu robisz?! — zawołał z teatralnym oburzeniem. — Planowałaś wykorzystać mnie we śnie?
— Nie jestem zainteresowana twoimi wątpliwymi wdziękami — odparła, a on zwrócił uwagę na dziwnie zachrypnięty głos.
Przyjrzał się jej uważnie, zatrzymując wzrok na fioletowych sińcach pod oczami, których nie widział od dłuższego czasu; ostatni raz wyglądała w ten sposób jeszcze w Świątyni Aesira, a on zdążył się już przyzwyczaić do widoku wypoczętej, promieniejącej Ralii.
— Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha — powiedział bezpośrednio, czym zasłużył sobie na pogardliwy uśmiech.
— No popatrz, a widzę jedynie ciebie. Czy to jakiś znak?
Caspar prychnął urażony i postanowił wstać z łóżka, odrzucając prześcieradło zamaszystym gestem. Ralia obróciła się na pięcie, gdy tylko zdała sobie sprawę, że nie miał nic pod spodem; wprawiła go tym w doskonały humor, chociaż zwykle gardził gwałtownymi pobudkami.
— Na litość boską... — warknęła Edelaan, kiedy dobiegło ją wesołe pogwizdywanie księcia. — Nie przyszłam tutaj, by...
— Podziwiać moje piękne ciało?
— ...marnować czas na twoją błazenadę — skończyła, oglądając się przez ramię.
Zakładał właśnie spodnie, z dbałością o powolność swoich ruchów. Obrócił głowę w bok, uśmiechając się figlarnie na widok jej intensywnego spojrzenia. Jego mina zmieniła się jednak, gdy dostrzegł, że wcale nie wpatrywała się w niego z namaszczeniem, a zamiast tego utkwiła spojrzenie w znamieniu Aesira na prawej łopatce, jedynie częściowo widocznym z miejsca, w którym stała. Jej dłonie zacisnęły się w pięści i zadrżały z napięcia, co tylko podsyciło ciekawość Caspara.
— Czy mogę wiedzieć, dlaczego ze wszystkich miejsc na moim ciele wpatrujesz się akurat w to, które mogłabyś podziwiać również w lustrze? — spytał nonszalancko, a ona otrząsnęła się z zamyślenia i odwróciła z powrotem w stronę drzwi.
— Najwyraźniej nie znalazłam nic ciekawszego — odparła, ale jej ton nie brzmiał nawet w połowie tak zaczepnie jak jeszcze kilka chwil wcześniej. — Ubierz się. Poczekam na ciebie na zewnątrz.
— Wciąż nie powiedziałaś mi.... — drzwi za Ralią zamknęły się z trzaskiem — ...co tu właściwie robisz. Ech, kobiety — westchnął ciężko, ale postanowił spełnić jej prośbę.
Gdy tylko skompletował ubiór — tym razem z nieco większą rozwagą niż ostatnim razem — opuścił komnatę i rozejrzał się wokół. Dostrzegł Ralię stojącą pod jednym z proporców; jej wzrok skupiał się na przeciwległej ścianie, chociaż Caspar nie dostrzegał tam nic interesującego. Z drugiej strony nie dostrzegał również jakichkolwiek emocji w oczach kobiety, co jedynie podsyciło jego własne zaniepokojenie.
— Wszystko w porządku? — spytał, wiedziony impulsem, a ona skrzywiła się mocno.
— Nie. Uzdrowiciele mieli swoją szansę, a Hirion trzymał nas z daleka wystarczająco długo, książę. Czas płynie nieubłaganie — dodała ciszej i odepchnęła się od muru. — Wypadałoby coś z tym zrobić, nieprawdaż?
Caspar przez moment stał w miejscu, aż w końcu podążył za nią, chociaż jego konsternacja nie zmniejszyła się ani odrobinę.
— I co niby zamierzasz? Wparować do komnat króla i zażądać...
Ralia zatrzymała się gwałtownie, a on niemalże nie zdążył wyhamować. Odwróciła się w jego stronę i uniosła brwi.
— Nie, książę. To, zdaje się, twoje zadanie. Ja mogę jedynie stać z boku i milczeć, zupełnie tak, jak przykazałeś mi przed przybyciem do pałacu. Za to żadne z nas nie może sobie pozwolić na czekanie.
— Skąd ta pewność? Jeszcze wczoraj nie wydawałaś się przejęta brakiem odpowiedzi — zauważył Silverius, po czym zmrużył oczy na widok napięcia jej żuchwy. W jednej chwili otworzył usta ze zdziwienia, kładąc dłonie na ramionach Ralii. — Czyżby Aesir znowu przekazał ci jakieś wskazówki?
Odwróciła wzrok, a na jej twarzy pojawił się blady rumieniec, chociaż nie sprawiała wrażenia zażenowanej. Złej, owszem... Może przepełnionej goryczą — ale na pewno nie zawstydzonej.
— Ral... — zaczął ponownie, a ona wyrwała się z uścisku i ruszyła dalej korytarzem.
— Nie nazwałabym tego wskazówkami — skwitowała cicho.
Caspar pokręcił głową z niedowierzaniem, a jego serce zabiło szybciej pod wpływem ekscytacji. Najwyraźniej wcale nie mylił się, gdy założył, że Aesir rzeczywiście podążał za swoją pierwszą Eshaar, gdziekolwiek by nie poszła.
— Zesłał ci wizję? Przemówił do ciebie? — drążył więc temat, choć odpowiadało mu jedynie milczenie.
Cokolwiek miało miejsce, Ralia nie zamierzała zdradzać swoich sekretów. A może to sam Bóg jej zabronił? Książę nie wiedział, co prawda, dlaczego zależałoby mu na trzymaniu Cieni w całkowitej ciemności, z dala od wyjaśnień, ale... Determinacja Edelaan wydawała się zbyt solidna, zbyt ugruntowana, by nie czuł nawet najmniejszego niepokoju.
— Kiedy w końcu przestaniesz być taka uparta? — warknął wściekle, a ona ponownie zatrzymała się w pół kroku.
— Posłuchaj mnie uważnie... — mruknęła, wciąż stojąc do niego tyłem. — Rozumiem twoją niezachwianą wiarę, ale Aesir... — urwała, by spojrzeć w sufit z desperacją. — Jego obecność wcale nie prowadzi do czystości umysłu. Wprost przeciwnie.
— A skąd mam to niby wiedzieć, co? — prychnął Caspar. — Mogę jedynie wierzyć ci na słowo. Całe szczęście, że jesteś taka wylewna, to znacznie ułatwia sprawy.
Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, Ralia obróciła się gwałtownie, a on niemalże na nią wpadł. Smukłe dłonie zacisnęły się na jego koszuli, zmuszając go do lekkiego pochylenia, dzięki czemu wpatrywał się prosto w wypełnione wściekłością, ciemnoniebieskie oczy.
— Co chcesz usłyszeć, wasza wysokość? — spytała ironicznie. — Chciałbyś zobaczyć sny, które potrafi zesłać? Czy może wolałbyś wiedzieć, jakie to uczucie, gdy zjawia się w twojej sypialni w środku nocy? — dodała, a on otworzył usta ze zdziwienia.
W pierwszej chwili sądził, że żartuje, ale rumieniec na jej policzkach stał się jeszcze gorętszy — tuż po tym, gdy zrozumiała, co właściwie powiedziała. Zacisnęła zęby, po czym puściła koszulę Caspara i odeszła. Zbliżyła się do balustrady krużganku, wyraźnie świadoma wzroku odprowadzającego jej sylwetkę. Zwiesiła głowę, a dłonie zadrżały z tłumionego gniewu, który próbowała ukryć za wszelką cenę.
Obserwował ją przez chwilę, po czym niepewnie zbliżył się do kobiety, a gdy ona nie uczyniła niczego, by go odepchnąć, położył rękę na jej ramieniu.
Zesztywniała pod wpływem dotyku, ale nie poruszyła się nawet o milimetr.
— Chciałbym usłyszeć prawdę, Ral — powiedział cicho, co skwitowała prychnięciem. —Aesir naprawdę ci się objawił?
Przez moment milczała, a przez jej twarz przemknął grymas, zawierający zbyt wiele emocji, by potrafił wszystkie odczytać. Walczyła ze sobą. Najchętniej odwróciłaby się w drugą stronę i odeszła, daleko od niego. Nie miała jednak dokąd uciec — szczególnie w obliczu polecenia Boga, które musiało ją dogłębnie poruszyć.
W końcu skinęła więc głową, a on mimowolnie wypuścił wstrzymywany oddech. Zignorował dziesiątki pytań, które natychmiastowo pojawiły się w jego umyśle; zamiast tego wciąż wpatrywał się w Ralię z uwagą, licząc na to, że postanowi kontynuować sama z siebie. Widział, z jakim trudem przychodziło jej mierzenie się z sytuacją. Miał przeczucie, że zadawanie pytań jedynie pogorszyłoby sprawy. Mimo to nie mógł wyprzeć się niezdrowej ekscytacji, która rozgorzała w całym jego ciele.
— Od czasu do czasu postanawia przypomnieć mi, do kogo należę. Być może pozwala mi na więcej niż wam, bo nigdy nie zignorowałam żadnego polecenia. Żadnego bezpośredniego polecenia — mruknęła w końcu i spojrzała w bezchmurne niebo, którego skrawek prześwitywał zza wysokich murów.
— A niech mnie... — wyszeptał Caspar. — Ty naprawdę odpowiedziałaś na wyzwanie, bo on ci kazał, co?
Ralia odwróciła głowę z kpiącym uśmiechem na ustach.
— Przecież wam to mówiłam. Mówiłam to również tobie.
— Ale nikt ci nie uwierzył. Ja również.
— Czy to moja wina? — spytała lekceważąco, po czym zmrużyła oczy. — Caspar... Inni nie mogą się dowiedzieć. Tym bardziej po tym, co zobaczyłam wczoraj.
Książę zamarł z otwartymi ustami, ale gdy zdał sobie sprawę, że mówiła poważnie, zamknął je z niezadowoleniem. Niemalże nie mógł uwierzyć, że po raz kolejny planowała trzymać istotne informacje w tajemnicy. Zmusił się jednak do zachowania spokoju; istniała przecież szansa, że miała ku temu ważny powód.
— Co zobaczyłaś? — powiedział z niechęcią, a ona pokręciła głową.
— Nic dobrego. Aesir... On... — zaczęła, ale urwała niepewnie, pocierając bezwiednie bark. — Wydawał się słaby. Tak słaby, że niemalże ludzki. A jeśli jest jedna cecha, której nigdy nie użyłabym w odniesieniu do niego...
Nie musiała wcale kończyć. Caspar pamiętał doskonale moment, w którym dane mu było spojrzeć na oblicze Boga — do bólu pięknego, blondwłosego młodzieńca o błękitnych oczach, przeszywających na wskroś swoją intensywnością. Sprawiał wrażenie zbyt idealnego, by móc istnieć, pozbawiając księcia złudzeń co do swojej boskości. Nic w twarzy Aesira nie przywodziło na myśl ludzkości, choć została przybrana na jej obraz.
— Co ci powiedział? — spytał drżącym głosem, a Ralia ponownie zwiesiła głowę.
— Powiedział, że przyszłość świata nie spoczywa jedynie na moich barkach — mruknęła, wzbudzając dreszcz na skórze Silveriusa.
— Czy to dlatego zdecydowałaś się zdradzić mi prawdę? Bo Aesir tego oczekiwał?
Przez moment milczała, jedynie potęgując niepewność, która nagle zawładnęła ciałem Caspara. Nie mówiła mu wszystkiego — nie miał co do tego wątpliwości. Zastanawiała się, ile może zdradzić, a ile powinna zachować w tajemnicy. To ona dyktowała warunki, kierując się jedynie swoimi przeczuciami i — być może — przykazaniem boskim. Skąd mógł jednak wiedzieć, czy mówiła prawdę? Czy w ogóle zamierzała kiedykolwiek w pełni się otworzyć?
Mimo to, patrząc w jej oczy, nie dostrzegał fałszu. Nie widział także pustki, którą zwykle starała się maskować rzeczywiste intencje. Wydawała się szczerze zmęczona, przytłoczona zdarzeniami, które dla księcia stanowiłyby spełnienie wszelkich marzeń.
— Nie wiem, czego oczekuje Aesir — przyznała w końcu cicho, tonem zupełnie niepodobnym do swego zwyczajowego. — Wiem jednak, że kończy się nam czas. Cokolwiek się dzieje... Nie dotyka tylko ludzkości.
Silverius otworzył usta, a gdy zdał sobie sprawę z sensu jej słów, wstrzymał oddech.
— Ral...
— Kończy się nam czas — powtórzyła stanowczo Ralia. — Obawiam się jednak, że kończy się on także jemu.
Caspar nie odpowiedział. Nie wiedział, co właściwie mógłby rzec; Aesir był nieśmiertelny, a świat bez niego nie miał prawa istnieć. Nie mógł istnieć. Boska potęga stała u podstaw wszelkiego stworzenia, budząc je do życia, nadając sensu egzystencji. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby, że coś wiecznego może zniknąć — wypalić się zupełnie tak jak ogień w palenisku nad ranem. Książę także nie chciał brać takiej ewentualności pod uwagę, ale...
Ralia patrzyła na niego z powagą i determinacją, które wydawały się zbyt intensywne, by stanowić jedynie kolejny element gry aktorskiej. Coś mówiło mu zresztą, że gdyby faktycznie zamierzała go oszukać, wybrałaby znacznie bardziej wiarygodne oszczerstwo niż to.
— Jak to możliwe? — wycedził, a ona zacisnęła dłonie w pięści.
— Nie wiem — mruknęła tylko, zwieszając głowę. — Wiem tylko, że nie możemy dłużej zwlekać.
Bez wahania obróciła się tyłem do niego i ruszyła wzdłuż korytarza, a Caspar zmusił się do podążenia za nią. Wbił wzrok w jej plecy, niezdolny do rozglądania się wokół; ich rozmowa nieustannie dźwięczała mu w głowie, zupełnie jakby spodziewał się, że wyciągnie z niej coś więcej. Olśnienie jednak nie przychodziło, a on z każdym kolejnym krokiem zaczynał odczuwać coraz większy niepokój.
Nie byłby sobą, gdyby nie podważał prawdziwości słów Ralii. Nie byłby sobą, gdyby potrafił zignorować zazdrość na myśl o tym, że Aesir, który przecież uczynił go wyjątkowym, wybrał kogoś innego na swojego najważniejszego powiernika. Mimo to nie miał wątpliwości, że umysł kobiety pozostawał największą zagadką, z jaką przyszło mu się zmierzyć.
Czy to rzeczywiście słowa Boga pchnęły ją do pośpiechu? Czy może chodziło o coś zupełnie innego, pozostającego wciąż w ukryciu? Caspar potrafił obserwować ludzi, wyciągać wnioski i interpretować zachowania — a Ralia Edelaan nigdy nie robiła niczego bez żadnego zastanowienia. Powiedziała mu dokładnie tyle, ile chciała. Ile sądziła, że potrzebował wiedzieć, by podążyć za nią ślepo w przekonaniu o słuszności swego działania.
Nie była jednak na tyle dobrą aktorką, by udać emocje — a te zabłysły w jej oczach z siłą, której kompletnie się po niej nie spodziewał. Nie znał całej prawdy, ale musiała być ona na tyle ponura, na tyle zła, by zmusić Ralię do okazania niezwykle ludzkiej strony swojej natury. Nawet jeśli nie mógł w pełni zaufać jej planom... Bez wątpienia nie zignorowałaby polecenia Aesira, nie sprzeciwiłaby się mu w jawny sposób. Temu akurat mógł ufać.
Zrównał się z nią i kątem oka zerknął na ściągniętą w napięciu twarz. Momentalnie skrzywiła się jeszcze mocniej, gdy zdała sobie sprawę z jego natarczywego wzroku, ale nie zareagowała; pozwoliła mu błądzić spojrzeniem w poszukiwaniu odpowiedzi. Te pozostały ukryte, ale utwierdził się w przekonaniu, że nie mogła w nieskończoność trzymać ich z dala od niego. Musiał sprawić, że w końcu zaufa mu bezgranicznie.
Odwrócił głowę i skupił się na wędrówce, przyjmując maskę wesołości, tak znanej wszystkim w pałacu. Jego uśmiech zrzedł niewiele później, gdy dotarli w końcu do publicznej części królewskiego dworu, gdzie zwykle król podejmował gości i petentów, przybywających w oficjalnych sprawach. Tym razem nie było wcale inaczej, chociaż widok delegatów z Yirelle stanowił ostatnią rzecz, jakiej mógł się spodziewać.
Nie chodziło nawet o sam fakt, że relacje Yirelle z Darenarem od lat pozostawały dość... chłodne. Królowa Viria długo nie mogła pogodzić się z określaniem Erhadu mianem Kryształu Świata, a Caspar przyznawał jej rację. Nic w suchym, darenarskim krajobrazie nie przypominało kryształu — a już na pewno nie stolica, która, oprócz pięknych budowli i zapierających dech w piersiach miejsc, stanowiła także siedlisko brudu oraz ubóstwa. Jeśli ktokolwiek mógł porównywać ją do jakiegokolwiek kruszcu, musiałby użyć takiego ze zgniłym wnętrzem — przeżartym, ciemnym, odrażającym.
Niechęć królowej Virii znacząco ochłodziła stosunki dyplomatyczne dwóch państw, a Hirion nie robił nic, by zabiegać o ich poprawę. Caspar był przekonany, że próżność władczyni stanowiłaby doskonały punkt wyjściowy do negocjacji, ale jego ojciec nie dostrzegał korzyści w utrzymywaniu bliższych kontaktów.
Tym bardziej zaskakujący był widok posłańców, których nie dało pomylić się z nikim innym; odziani w piękne, przynajmniej jak na długość podróży, szaty z emblematami z daleka informującymi o przynależności do dworu Virii, wzbudzali niezwykłą sensację wśród erhadzkich dworzan, mijających ich na korytarzu. Wyraźnie na coś czekali, a pełne irytacji oblicza zdradzały, że wcale nie podobał im się sposób, w jaki zostali potraktowani przez króla.
Caspar wymienił spojrzenia z Ralią, która także nie wydawała się zadowolona z obecności Yirellczyków, sądząc po napięciu jej barków. Mimo to nie powiedziała ani słowa, a zamiast tego pozwoliła księciu wysunąć się przed nią i przejąć inicjatywę.
— Witajcie w imieniu króla oraz całego... — zaczął Silverius, ale wyższy z dwóch mężczyzn przerwał mu niemalże natychmiastowo.
— Zostaliśmy już powitani — prychnął z silnym yirellskim akcentem, a drugi skrzywił się mocno.
Caspar zmrużył na moment oczy, przyglądając się bacznie nieznajomym. Obaj prezentowali się imponująco, górując nieznacznie nad księciem Darenaru — zarówno wzrostem, jak i muskulaturą. Jeden z nich — ten niższy — wydawał się nastawiony pokojowo, a łagodne rysy twarzy silnie kontrastowały z sylwetką atlety. Miał jasne, półdługie włosy oraz bladą skórę, co jednak zdawało się być cechą charakterystyczną większości osób, pochodzących z deszczowego Yirelle.
Drugi zdecydowanie nie sprawiał wrażenia potulnego. Spojrzenie jego ciemnych, gniewnych oczu zapewne niejednego zmusiłoby do odwrócenia się na pięcie i oddalenia w popłochu, ale Silverius nie zamierzał okazywać słabości; to on był u siebie, chociaż nie podobało się to niemalże nikomu na dworze.
— Przemierzyliśmy cały Darenar, by dotrzeć tutaj jak najszybciej. Tymczasem co nas spotyka? — kontynuował ze złością posłaniec. — Okupowanie korytarza w nadziei, że król w końcu znajdzie dla nas czas! Czy naprawdę traktujecie tak dyplomatów, czy to tylko nas spotkał ten wątpliwy zaszczyt?
Książę zignorował bolesny ścisk żołądka i uśmiechnął się przepraszająco. Zerknął w stronę zamkniętych drzwi do sali obrad, po czym raz jeszcze spojrzał na Ralię, która zdążyła oprzeć się o ścianę z nonszalancją, zupełnie do niej niepodobną. Wyglądała raczej jak sam Caspar, rzadko dający po sobie poznać, że coś zdołało go dogłębnie poruszyć.
— Wybaczcie — wymamrotał, po czym bez wahania pchnął drzwi od komnaty, wszedł do środka i zamknął je za sobą, ku niezadowoleniu dyplomatów oraz kobiety, która wyraźnie nie cieszyła się z perspektywy dotrzymywania Yirellczykom towarzystwa.
Spodziewał się, że zastanie Hiriona w towarzystwie innych gości, ale — ku jego zaskoczeniu — król był sam, nie licząc kilku doradców, z którymi książę miał już nieprzyjemność zetknąć się podczas ostatniej wizyty w Erhadzie. Wtedy także nie wyglądali na zadowolonych z jego przybycia, a wspomnienie ich oburzonych min niezwykle poprawiło Casparowi humor.
— Ojcze, czy możesz mi łaskawie wyjaśnić, dlaczego pod drzwiami stoją niezwykle ważni dyplomaci, podczas gdy ty nie robisz... cóż, nic? — spytał beztrosko, momentalnie wprawiając Hiriona w złość.
— Synu...
— Który z twoich doradców uznał to za doskonały pomysł? — przerwał Hirionowi Caspar i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. — W końcu nie ma to jak negocjować z rozwścieczonymi Yirellczykami! Ta adrenalina, ten dreszczyk emocji... — rozmarzył się teatralnie, po czym spoważniał w mgnieniu oka, gdy na czole króla pojawiła się pionowa zmarszczka.
— Wiesz, po co przybyli? — spytał władca, a Eshaar pokręcił powoli głową.
— Zakładam, że istnieje tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć.
— Nie wydaje ci się to podejrzane, że pojawili się akurat teraz? W sytuacji, gdy Darenar mierzy się z tyloma... zagadkami? — mruknął, zaskakując Caspara.
Przez moment milczał, zdziwiony zachowaniem ojca, który nigdy — a już na pewno nie z własnej woli — nie pytał go o zdanie. Król nie wyglądał jednak, jakby próbował wpędzić go w pułapkę. Wydawał się dziwnie szczery, co mimowolnie wzbudziło w młodym księciu zwątpienie.
— Być może — zgodził się w końcu ostrożnie. — Mimo to nie sądzę, by trzymanie ich pod drzwiami stanowiło najmądrzejszy plan działania.
— Powinni wiedzieć, że nie zamierzamy skakać wokół nich tylko dlatego, że przebyli cały Darenar — stwierdził jeden z doradców, a Hirion zmrużył oczy.
— Powinni też wiedzieć, że mamy dla nich szacunek — odparł Caspar i spojrzał na ojca, który powoli skinął głową.
Nie potrzebował kolejnych słów zachęty; odwrócił się w stronę wyjścia, po czym ruszył do drzwi, by wpuścić posłańców oraz Ralię, która także została na zewnątrz.
— Wybaczcie — zwrócił się do mężczyzn i raz jeszcze uśmiechnął się przepraszająco. — Zaszło okropne nieporozumienie.
— Czyżby? — burknął jeden z dyplomatów, ale szybko umilkł, gdy drugi zrobił krok w stronę wejścia i pociągnął go za sobą.
Caspar poczekał, aż obaj przekroczą próg, po czym spojrzał na Ralię, wciąż stojącą pod ścianą.
— Chodź. Mam przeczucie, że nasze czekanie właśnie się zakończyło — mruknął, ale ona nie ruszyła się z miejsca. — Ral?
— Tymczasem ja mam przeczucie, że czekaliśmy zbyt długo — odparła po chwili i posłała mu krzywy uśmiech. — Jeśli nawet w Yirelle zauważyli coś dziwnego...
— Nie wiemy, czy...
— Jestem pewna, że nawet twój ojciec wie, dlaczego ambasadorzy znaleźli się w Erhadzie. Albo chociaż to przeczuwa. — Wywróciła oczami i odepchnęła się od ściany. — I nie zwiastuje to niczego dobrego...
Odwrócił się za nią, gdy minęła go bez wahania, wchodząc do sali. Przez moment spoglądał na jej sylwetkę z uwagą, aż w końcu poszedł w ślady pozostałych. Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się wokół; posłańcy zdążyli już podejść do króla, a ich duma najwyraźniej nie była aż tak urażona, by zapomnieć o zasadach panujących na dworze. Skłonili się formalnie, zgodnie z etykietą, a gdy Hirion przyjął ich powitanie, wyprostowali się z gracją.
— Wybaczcie tę zwłokę — powiedział król, upewniając się, że jego ton oddaje skruchę, choć Caspar doskonale wiedział, jak daleko było mu do podobnego uczucia. — Zaszło nieporozumienie, za które, bez wątpienia, ktoś poniesie karę. Przebyliście długą drogę z Yirelle, mniemam więc, że sprawa nie cierpi zwłoki.
— Wasza Wysokość — zaczął jeden z mężczyzn, nastawiony zdecydowanie bardziej pokojowo. — Nazywam się Finrel, a mój towarzysz to Hilmar. Znajdujemy się tutaj z polecenia Jej Wysokości Królowej Virii z rodu Ulerian, umiłowanej władczyni Yirelle. Przybywamy w pokoju, niosąc wieści, które dotarły na królewski dwór i wielce zaniepokoiły Jej Wysokość.
Caspar nie dał po sobie poznać, że słowa mężczyzny momentalnie zdołały wzbudzić w nim podenerwowanie — albo raczej spotęgować je do stopnia, w którym poczuł, jak pocą mu się dłonie, a żołądek zaciska się nieprzyjemnie. Spojrzał na Ralię, opierającą się o jedną z kolumn z niezachwianym spokojem, a gdy ona także zerknęła w jego stronę, uniosła brwi w wyzywającym geście. Wiedział, co myślała. Równie dobrze mogłaby mieć napis na czole, głoszący: „A nie mówiłam?". Nie poprawiło mu to humoru ani trochę, choć wciąż miał nadzieję, że sytuacja okaże się niezbyt poważna.
— Cóż to za wieści? — spytał ze spokojem Hirion, zupełnie nie zdradzając oznak niepewności.
Brzmiał na niemalże znudzonego, choć nigdy nie pozwoliłby sobie na tak jawne zlekceważenie posłańców — przynajmniej nie w ich obecności. Caspar przez moment zastanawiał się, czy on sam potrafiłby odpowiedzieć z podobnym opanowaniem, ale szybko odrzucił od siebie te rozważania. Niegdyś często myślał o sprawach związanych z przejęciem tronu; czasami nawet tęsknił za perspektywą wygodnego życia na dworze, z całą rzeszą doradców, gotowych zrobić wszystko, by podejmował dobre decyzje. Póki co były jednak ważniejsze kwestie — ważniejsze nawet niż władanie królestwem.
— W Yirelle doszło do serii nietypowych zaginięć — oświadczył drugi z dyplomatów i zmarszczył brwi. — Ludzie znikają na kilka tygodni, czasem miesięcy, po czym wracają.
— Tylko nie przypominają już ludzi — dodał Finrel, wzdrygając się na samo wspomnienie. — Nie mówią, nie jedzą, nie śpią... Zupełnie jakby uszło z nich całe życie.
— A jednak żyją. Co do tego nie ma wątpliwości. Próbowaliśmy ustalić przyczynę podobnego zjawiska. Niestety... Bez skutku.
— To doprawdy niepokojące — zgodził się Hirion, po czym sam zmarszczył brwi. — Nie rozumiem jednak, dlaczego postanowiliście udać się z tym do Erhadu. Czy Yirelle potrzebuje pomocy?
Sprytnie, pomyślał książę i zwrócił się w stronę posłańców, którzy wymienili ostrożne spojrzenia. Taktyka jego ojca mogła okazać się na wagę złota; jeśli Yirelle faktycznie zmagało się z podobnym problemem, niewarto było zdradzać, jak poważnie rysowała się sytuacja w Darenarze.
— Nie, Wasza Wysokość. Przybyliśmy tu, by zapytać was o to samo.
— To znaczy? — spytał król, a Caspar poruszył się nieznacznie, gdy napięcie powróciło do jego ciała.
— To nie Yirellczycy znikają, Wasza Wysokość. Wszyscy zaginieni mają jedną wspólną cechę: pochodzą z Darenaru, a jedynie mieszkają w naszym królestwie. Jej Wysokość uznała, że to nie może być przypadek czy nieznaczący zbieg okoliczności. Od lat nasze stosunki należały do tych z gatunku chłodnych, niemniej... Jeśli niebezpieczeństwo grozi sąsiedniemu królestwu, nie moglibyśmy stać bezczynnie i patrzeć.
Choć ton głosu posłańca Finrela zdradzał niepokój i poruszenie, chyba nikt nie miał wątpliwości, co naprawdę niosła za sobą wiadomość; królowa Viria zdawała sobie sprawę ze słabości państwa, władanego przez Hiriona. Być może nie zamierzała podejmować żadnych kroków, mających na celu podważenie pozycji Darenaru w świecie, ale... Ale zdecydowanie zamierzała wykorzystać sytuację, by ugrać dla siebie jak najwięcej. Caspar nie musiał nawet patrzeć na ojca, by wiedzieć, że zrozumiał ukryty przekaz — i wzbudził on w nim gniew.
— W imieniu całego królestwa dziękuję za troskę i tak wspaniałomyślną postawę — powiedział jednak ze stoickim spokojem król, pozwalając sobie na łagodny uśmiech. — Darenar jest dozgonnie wdzięczny królowej Virii za szybką reakcję. Oczywiście przyjrzymy się sprawie; jeśli rzeczywiście istnieje jakieś zagrożenie, należy się nim bezzwłocznie zająć. Tymczasem mam szczerą nadzieję, że obywatele Yirelle pozostaną bezpieczni — dodał i wstał z miejsca, rozkładając szeroko ręce. — Musicie być wykończeni podróżą. Jael, zaprowadź naszych gości do ich kwater. Odpocznijcie, będzie jeszcze czas na wznowienie rozmów.
Dyplomaci nie wyglądali na zadowolonych ze słów króla, ale nie śmieli zaprotestować. Ukłonili się raz jeszcze, wymieniając między sobą spojrzenia, po czym posłusznie opuścili salę, podążając za nieco zaskoczonym doradcą królewskim, który jednak uśmiechnął się szeroko, by zatuszować niepewność.
Zaledwie chwilę później w pomieszczeniu zostały trzy osoby: król, Caspar oraz Ralia, która postanowiła się nieco zbliżyć. Nie potrzebowali wcale słów, by dojść do porozumienia. Czas — w istocie — upływał zdecydowanie zbyt szybko, a zaistniała sytuacja rzucała ogromny cień na sprawy. I choć pojawienie się posłańców z Yirelle nie było nikomu na rękę, książę wiedział, że dało się znaleźć w tym także pozytywy.
Hirion nareszcie musiał potraktować ich poważnie. Być może nie bał się gniewu boskiego i nie wierzył w mętne przepowiednie, ale zależało mu na reputacji i pozycji Darenaru w świecie. Tymczasem ta została właśnie podważona.
A tego ścierpieć nie mógł.
***
Tak, żyję. Nie, nie porzuciłam opowiadania.
Właściwie niczego nie porzuciłam, ale potrzebowałam czasu na dojście do ładu z pewnymi sprawami. No ale jestem i może tym razem uda się zostać na dłużej :) Wypadałoby na dobre zostawić te początki i ruszyć z fabułą, bo trochę jednak przed nami :D
W każdym razie... Oby do nie tak odległego następnego :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro