13. Próba cierpliwości
Caspar Silverius potrafił być cierpliwy, gdy wymagała tego sytuacja — a raczej tylko wtedy. Życie nauczyło go, że nawet szlachetne urodzenie i wpływowe nazwisko nie mogły przyspieszyć pewnych spraw. I chociaż nie stronił od wykorzystywania charyzmy, by nieco pomóc szczęściu, wiedział, kiedy znajdował się na straconej pozycji. Czasami czekanie było jedynym, co mógł uczynić, choć doprowadzało go do szału — szczególnie, gdy towarzyszyła mu bezsilność.
Król dotrzymał słowa, sprowadzając do Erhadu tłum medyków oraz jedną z ofiar, której nie musiał wcale daleko szukać. Kilku strażników natknęło się na nią podczas patroli w dzielnicy portowej; nikt nie wiedział, kim była kobieta, ale Caspar miał ochotę zakląć na widok jej porwanej sukni oraz zaschniętej krwi na jej ciele. Nie potrafił uwierzyć, że ktokolwiek mógłby okazać się aż tak zepsuty, tak pozbawiony moralności, by wykorzystać i skrzywdzić osobę pozbawioną świadomości, żywą, ale jednocześnie martwą.
Uzdrowiciele nie mieli wątpliwości — cokolwiek jej dolegało, nie było podyktowane odniesionymi obrażeniami. Mimo usilnych starań nie potrafili jednak ustalić, co właściwie powodowało jej stan. Z każdym kolejnym dniem książę zaczynał tracić wiarę, że uda im się ustalić cokolwiek, a król Hirion zdawał się napawać niemocą syna oraz jego towarzyszki — zupełnie jakby rozwiązanie zagadki nie leżało także w interesie królestwa.
Sytuacji nie poprawiał także porażający spokój Ralii Edelaan, który wydawał się Casparowi wprost nienaturalny. Przyjmowała brak odpowiedzi z całkowitym opanowaniem, chociaż widział w jej oczach iskry złości. Nie pozwalała sobie na żaden niewłaściwy ruch, nawet w obliczu uciechy Hiriona; wolała opuszczać pałac na całe dnie, trzymając się z daleka od centrum konfliktu. Uważał jej postępowanie za niezwykle... wyważone, a jednocześnie nie mógł powstrzymać myśli, że po raz kolejny próbowała przed czymś uciec.
Być może uciekała jedynie przed zaognionymi dyskusjami, ale miał nieodparte wrażenie, że uciekała także przed nim. Mijała go na korytarzach, kłaniając się nisko, a gdy próbował za nią podążyć, znikała bez śladu. Nie powinien się dziwić niemożnością dotrzymania jej kroku, skoro od lat udawało jej się umykać przed Virrenem Dal'varem, jednym z lepszych łowczych, jakich poznał. A jednak z każdym kolejnym dniem irytacja księcia rosła. Potrafił zrozumieć pobudki Hiriona, natomiast zachowanie Ralii stanowiło zagadkę.
Dlaczego właściwie zależało jej na tym, by trzymać się od niego z daleka?
Być może wiedział za dużo. Być może bała się, że ciągłe przebywanie w jego towarzystwie zmusi ją do odkrycia kolejnych kart, czego robić absolutnie nie chciała. A może kierowała się zupełnie innymi, znanymi tylko sobie pobudkami?
Westchnął ciężko, po czym zerwał się z łóżka, odrywając spojrzenie od namalowanego przez siebie obrazu, przedstawiającego Eshaar. Ostatnio wpatrywał się w niego zdecydowanie zbyt często, zbyt długo — zupełnie jakby liczył, że pośród zaschniętych, wymieszanych farb kryły się odpowiedzi na dręczące go pytania. Im dłużej przyglądał się własnemu dziełu, tym mniej magiczne się wydawało; wtedy, gdy Ralia zobaczyła je po raz pierwszy, miał wrażenie, że kolory ożyły, a postać stała się niemalże namacalna. Teraz widział jedynie płótno, pokryte feerią barw — do bólu wręcz zwykłych i porażająco ludzkich.
Podszedł do sztalugi, po czym przykrył ją płachtą. Przez moment stał w bezruchu, aż w końcu pokręcił głową, gdy nie wydarzyło się nic godnego uwagi; w pomieszczeniu wciąż panowała cisza, przerywana jedynie ćwierkaniem ptaków, dobiegającym zza okien z królewskich ogrodów.
Wyszedł na balkon, nie dbając o swój niekompletny ubiór. Nie spodziewał się ujrzeć nikogo w ogrodach, znajdujących się tuż pod oknem. Niewielu ludzi miało wstęp do tej części pałacu — a już na pewno nie posiadały go przypadkowe szlachcianki, które mogłyby poczuć się urażone widokiem nagiego torsu księcia.
Jakie było jego zdziwienie, kiedy ujrzał sylwetkę kobiety, siedzącej pośród traw i kwiatów Aril, sprowadzonych do ogrodów specjalnie na życzenie matki Caspara, która uważała ich zapach za niezwykle urokliwy. On także go lubił; kojarzył mu się z okolicami Świątyni Aesira oraz beztroską życia z dala od dworskiej etykiety, a także wiążących się z jego statusem obowiązków.
Zmrużył oczy, śledząc łagodne, czarne loki, opadające na nagie ramiona nieznajomej. Odziana w ciemną, luźną koszulę, pozbawioną jakichkolwiek zdobień, musiała należeć do służby, co tylko podsyciło jego zaskoczenie. Mimo to nie odezwał się ani słowem, delektując się słonecznymi refleksami w jej włosach i nieskazitelnością skóry, która swoją bielą kontrastowała z barwą prostego odzienia.
Mimowolnie oparł się o kamienną balustradę, a w jego głowie pojawiła się przelotna myśl, by wrócić do pokoju i sięgnąć po swoje niegdyś ukochane farby. Skarcił się jednak natychmiast; nigdy nie zdołałby oddać piękna świateł, tańczących w gęstych puklach, ani nawet łagodnego, brzoskwiniowego koloru kwiatów Aril, kołyszących się pod wpływem wietrzyku.
Zniechęcony nieprzyjemnym odkryciem, już miał odepchnąć się od bariery, gdy powietrze przeciął głos — niezwykle znajomy, chociaż Caspar przez chwilę nie dopuszczał do siebie myśli, że oto spędził długie minuty, podziwiając sylwetkę samej Ralii Edelaan, wyraźnie nieświadomej jego obecności. Przez moment rozważał powrót do komnat — tym razem, by dać jej prywatność, której bez wątpienia pragnęła. Nie mógł się jednak zmusić do ruchu; nucona przez nią melodia stawała się coraz głośniejsza, coraz bardziej hipnotyzująca — a on wsłuchiwał się w nią, próbując rozpoznać, skąd pochodziła.
Piosenka była mu całkowicie obca, co wcale nie przeszkadzało w docenieniu czystości głosu Eshaar oraz jego łagodności, która sprawiła, że kręcił głową z niedowierzaniem. Przywykł do jej stanowczego, twardego tonu, jakże pasującego do fasady wojowniczki, której nie mógł złamać nikt ani nic — poza samym Aesirem.
Tymczasem kobieta, siedząca pośród kwiatów, wydawała mu się do bólu ludzka, może nawet krucha. Coś w tym sprzecznym obrazie zmusiło go do odwrócenia się na pięcie, pospiesznego wtargnięcia do komnat i odnalezienia jakiejkolwiek koszuli; musiał dotrzeć do ogrodu, zanim ona postanowi się z niego ulotnić. Musiał spojrzeć na nią z bliska, upewnić się, że była prawdziwa, nawet jeśli pomyliłby jej głos z żadnym innym.
Gdy dotarł do wejścia, nieco zdyszany, z szybko bijącym sercem, zawahał się przez moment. Nie chciał jej spłoszyć czy zepsuć chwili, która miała być przeznaczona tylko dla niej. Z drugiej strony nie potrafił powstrzymać porażającej ciekawości i nadziei, że — tym razem — Ralia wcale nie ucieknie.
Wkroczył do ogrodu najciszej, jak umiał. Kobieta wciąż siedziała w bezruchu, a nucona przez nią melodia rozbrzmiewała w powietrzu znacznie głośniej i wyraźniej, wzbudzając gęsią skórkę na jego przedramionach. Z niebywałą gracją, której nie powstydziłby się sam Virren, ruszył w jej stronę, a szelest kroków został zamaskowany przez wiatr i melodię pieśni. Gdy w końcu zatrzymał się tuż przed nią, musiał wstrzymać oddech.
Miała zamknięte oczy, ale uśmiech, zdobiący jej twarz, stanowił widok tak rzadki, że Caspar ponownie poczuł chęć uwiecznienia go na płótnie. Kucnął, wiedziony potrzebą zapamiętania jej pogodnego oblicza, okalanego rozczesanymi włosami. Chyba po raz pierwszy widział ją w tak kobiecym wydaniu, a coś w tym odkryciu wzbudziło w nim poczucie niezręczności i dziwnego zawstydzenia, które natychmiast zbył z oburzeniem.
Ralia nie była w końcu nikim wyjątkowym, a on sam na co dzień miał styczność ze znacznie piękniejszymi szlachciankami. Mimo to nie mógł zaprzeczyć; wyglądała zdrowiej niż przed kilkoma dniami, gdy widział ją po raz ostatni. Skóra nabrała blasku, choć wciąż odcinała się mocno na tle dość tradycyjnego dla Eshaar ubioru. Z bliska nie była już tak nieskazitelna jak z wysokiego balkonu; perłowe blizny migotały, gdy padało na nie słońce, stanowiąc dowód burzliwego życia. Nie mógłby jednak uznać ich za szpetne. Sam posiadał co najmniej kilka. Każda niosła za sobą doświadczenie, a niektóre nawet dumę. Nie wątpił, że w jej przypadku było podobnie. Jego wzrok i tak skupił się zresztą na zarumienionych policzkach oraz kilku piegach, które wstąpiły na nos za sprawą erhadzkiej pogody.
Zamrugał, próbując powrócić do rzeczywistości. Melodia w końcu ucichła, a brwi Ralii uniosły się nieznacznie.
— Długo będziesz mi się przyglądał? — spytała kpiąco, po czym otworzyła oczy.
Dopiero wtedy w pełni uwierzył, że siedząca przed nim kobieta nie była jedynie dziwnym, niezwykle nierealnym snem; jej tęczówki znów poraziły go swoją barwą, przypominającą burzowe niebo, a wspomnienie nocy, spędzonej na pustyni, powróciło do niego z ogromną siłą. Przez chwilę wydawało mu się, że pośród nieprzeniknionego granatu błyszczą gwiazdy, a on sam ginie pośród nich, wabiony dzikim pięknem.
Otrząsnął się dopiero wtedy, gdy odezwała się po raz kolejny:
— Co ty, do cholery, masz na sobie?
Mimowolnie spojrzał w dół i zaklął szpetnie na widok białej, jedwabnej koszuli — zdecydowanie damskiej, co tylko podsyciło jego rozpacz. Nie chciał wiedzieć, do kogo należało owe odzienie, chociaż fakt, że zdołał się w nie ubrać, napawał go niepokojem.
— Cholera wie — burknął wściekle, a ona, ku jego zdziwieniu, roześmiała się w głos.
Nie pamiętał, czy kiedykolwiek słyszał, jak się śmieje. Wiedział jednak, że zapewne także i to wspomnienie zostanie w jego pamięci na długo, robiąc mu na złość.
— Warto było udawać, że nie słyszę twojego dyskretnego skradania się, choćby po to, by zobaczyć tę minę. Naprawdę bezcenna — powiedziała Ralia, nieświadoma tego, z jaką desperacją próbował zignorować niepokojące myśli.
— Bardzo śmieszne — mruknął urażony, po czym ściągnął koszulę, a śmiech Ralii ucichł. — Możesz sobie to zabrać — dodał zadowolony, gdy jej spojrzenie prześlizgnęło się po jego nagim torsie.
— Nie noszę bieli, książę. Ty także nie powinieneś. Rozumiem jednak, że okropnie się spieszyłeś — mruknęła ironicznie.
— Ty także byś się spieszyła, gdybyś otrzymała niepowtarzalną okazję ujrzenia prawdziwego oblicza Ralii Edelaan.
Ralia nie odpowiedziała; przez moment wpatrywała się w niego dziwnie, aż w końcu westchnęła, opadła na plecy i ponownie zamknęła oczy. Caspar odetchnął z ulgą, gdy zdał sobie sprawę, że — w istocie — nie miała zamiaru uciec. Rozluźnił się, po czym sam przyjął półleżącą pozycję, opierając ciężar na łokciach.
— Ta melodia, którą nuciłaś... — zaczął i zmarszczył brwi. — Nie znam jej.
— Nic dziwnego. Nie wychowałeś się w górach Iv'shik — powiedziała Ralia. — Moja matka śpiewała mi ją co wieczór, gdy nie mogłam zasnąć. Ludzie gór wciąż wierzą, że zawarta w niej modlitwa porusza Aesira na tyle mocno, by w podzięce odpędzał nocne mary z dala od umysłów dzieci. Szczególnie tych, które sam wybrał na swoich kapłanów.
Caspar spojrzał na nią z zaskoczeniem; nie spodziewał się, że ze wszystkich znanych światu melodii mogłaby wybrać akurat tę — przepełnioną sentymentem, ale skierowaną do Boga, który zdawał się trzymać ją w żelaznym uścisku.
— A ty?
— Co ja?
— Wierzysz w jej moc? — spytał, obserwując, jak powoli unosi powieki i wbija spojrzenie w błękitne, zasnute pojedynczymi chmurami niebo.
— Wierzę w to, że matka śpiewała ją z miłością, a jej głos pomagał mi zasnąć. Nie sądzę za to, by Aesir rzeczywiście przejmował się losem swoich zabawek.
Pokręcił głową; te słowa brzmiały już bardziej jak Ralia Edelaan, do której zdążył przywyknąć. Mimo to jej rozluźniona postawa sprawiła, że postanowił zaryzykować i kontynuować temat.
— Tęsknisz za rodziną?
— Czasami — przyznała, a jej głos niósł znamiona ostrożności, która wydała się mu dość zaskakująca. — Nie sądzę jednak, by oni tęsknili za mną.
— Niby dlaczego? — zdziwił się, czym zasłużył sobie na rozbawione spojrzenie.
— Z tego samego powodu, dla którego wy nie przyjęliście mnie z otwartymi ramionami. — Kpina w jej głosie była wręcz namacalna, a Caspar zmarszczył brwi. — Rodzice nigdy nie mieli żalu, że Aesir uczynił mnie Eshaar. Za to wszystko, co stało się potem...
— A co takiego się stało, Ral? — spytał, po czym przysunął się bliżej.
Na moment zesztywniała, wyraźnie nie czując się komfortowo z dzielącym ich niewielkim dystansem. Zmusiła się jednak do rozluźnienia, gdy Caspar nie zdradził chęci odsunięcia się.
— Zostawiłam Iv'shik daleko za sobą, podobnie jak wszystko, co znałam i w co wierzyłam — odpowiedziała mgliście, a on w jednej chwili zrozumiał, dlaczego powroty w rodzinne strony przychodziły jej z trudem.
Nie żałowała samotności ani nawet jawnego lekceważenia zasad zakonu; jej układ z Aesirem pozostawał dla księcia niejasny, a może nawet irytująco tajemniczy. Nie było jednak wątpliwości, że Bóg zdawał się tolerować wybryki swojej pierwszej Eshaar, chociaż pozostali nie potrafili ich zrozumieć i zaakceptować. Ona sama nie dbała o zdanie innych noszących czerń kapłanów.
Mimo to liczyła się ze zdaniem rodziny, która wychowała ją w wierze oraz poszanowaniu wobec każdego z religijnych dogmatów. Ralia doskonale wiedziała, że jej wybory nie należały do tych chwalebnych — a już na pewno nie z perspektywy oddanych Aesirowi, prostych ludzi.
— Nie sądzę, by twoja rodzina mogła się od ciebie odwrócić, skoro sam Aesir tego nie zrobił — stwierdził ostrożnie, a ona uniosła się na łokciach, przyjmując taką samą pozycję jak on.
— Proszę, proszę, naprawdę nie jestem już bezbożnicą? — zakpiła wyzywająco. — Liczysz na to, że wkupisz się w łaski swojego pana i władcy, jeśli będziesz dla mnie miły?
Caspar zmrużył oczy, ale ona wcale nie zamierzała wycofać się ze swoich słów. Patrzyła na niego z nieustępliwym spokojem, który — o dziwo — robił na nim znacznie większe wrażenie w obecnej sytuacji, gdy nie miała na sobie zbroi, a jej włosy falowały na wietrze. Może dlatego, że nawet pozbawiona atrybutów Eshaar wciąż miała w sobie więcej ognia niż wiele znanych mu osób?
— Nie widzę powodów, by mieszać cię z błotem — oświadczył bezpośrednio. — Nie zamierzam negować wyborów Aesira, nawet jeśli pozostają dla mnie niezrozumiałe. Pragnę ci jednak uświadomić, że nie jestem twoim wrogiem. A skoro już i tak wiem więcej niż pozostali... Równie dobrze mogę stać się sprzymierzeńcem.
Ralia zamilkła, ale nie przestała mierzyć go uważnym spojrzeniem. W normalnych okolicznościach uśmiechnąłby się z teatralnym zadowoleniem, chcąc nieco zetrzeć dyskomfort znajdowania się pod tak wnikliwą obserwacją. Teraz jednak nie czuł nic poza spokojem i wiarą we własne słowa. Nie pragnął się z nią sprzeczać. I chociaż wciąż towarzyszyło mu ukłucie zazdrości, że to akurat ona cieszyła się tak dużym zaufaniem Aesira, niczego to nie zmieniało. Wciąż musiał wierzyć, że Bóg miał plan wobec nich wszystkich — a obecne zadanie Caspara musiało wiązać się z Ralią.
— Jesteś... — zaczęła po chwili i skrzywiła się, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. — Nieco inny, niż się spodziewałam — powiedziała w końcu. — Oczekiwałam raczej nieustannej wrogości, przeplatanej z podejrzliwością. Nie wspominając już o wywyższaniu się w każdej możliwej sytuacji.
Roześmiał się rozbawiony. Tak... Zdążył zauważyć, że na początku śledziła jego ruchy z ogromną namiętnością, jakby w każdej chwili mógł ją zaatakować i siłą wydobyć skrywane przez nią sekrety. Dopiero po czasie zaczęła rozumieć, że wolał działać w inny sposób — współpracą, nawet jeśli wymagała ona sporej dawki cierpliwości oraz samozaparcia. Chciał zyskać jej zaufanie, wspomóc w tym, czego wymagał od niej Aesir. Nie zamierzał jej przy tym lubić, bo — mimo wszystko — ciągle decydowała się na świadome ignorowanie zasad, stawiając się jednocześnie ponad nimi wszystkimi.
A potem zrozumiał, że wcale nie miała takiego zamiaru.
— Wolałem zostawić to tobie — odparł ze śmiechem, a ona wywróciła oczami. — Zachowujesz się czasem jak dzikie zwierzę.
— Nie jeździłeś za dużo po świecie, co? — mruknęła Ralia. — Zbliż się kiedyś do granic Darenaru, a zobaczysz, że ludzie właśnie to w nas widzą. Niektórzy nawet i zwierzęta traktują lepiej.
— W takim razie dlaczego ciągle się na to skazujesz? Dlaczego nie osiadłaś w jakimś przytulnym, osamotnionym miejscu? — spytał Caspar i wyszczerzył zęby. — Nie mów, że kochaś Virren aż tak dał ci się we znaki na przestrzeni lat.
— Virren nie jest moim kochasiem — warknęła od razu, a napięcie wkradło się w jej barki. — Jest za to głupcem, bo wciąż uporczywie wierzy, że Ralia, którą znał, dalej istnieje. Uczynił swoją życiową misją podążanie za mną i tłumaczenie mi, jak źle robię, odcinając się od świata.
— Zgodzę się, że jest głupcem. Jednak... czy to źle? Martwi się o ciebie, zależy mu na...
— Przestań, książę — weszła mu w słowo kobieta, po czym westchnęła ciężko. — Zawsze będzie mi na nim zależeć, w jakiś sposób. Ale Virren żyje w przekonaniu, że to, co nas łączyło, powinno zaważyć na mojej decyzji. Kiedyś pewnie by tak było, ale... — Pokręciła głową z niechęcią. — Wszystko się zmieniło. Mnie przygniótł strach, poczucie osamotnienia i zdrady, a on... A on nigdy nie potrafił choćby spróbować tego zrozumieć. Zwyczajnie założył, że wybór Aesira mnie uraził.
Nie wiedział, jak zareagować na tak niespodziewaną szczerość. Wyraźnie nie sprawiało jej radości mówienie o Virrenie ani nawet myślenie o tym, jak zmieniły się ich relacje na przestrzeni lat. Sam książę znał Dal'vara na tyle dobrze, by wiedzieć, że kobieta miała jednak sporo racji; nieustannie przyświecała mu misja. Chciał sprowadzić Ralię na dobrą drogę i nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że — być może — za całą sytuacją stało coś znacznie głębszego, niż ktokolwiek mógłby sądzić.
Virren żył w przekonaniu, że to sam Aesir pragnął nawrócenia Edelaan. Caspar przez wiele lat wierzył w zapewnienia przyjaciela, jakoby Ralia potrzebowała światła, które pomogłoby jej ponownie odnaleźć boską ścieżkę. Rzeczywistość malowała się w całkowicie innych barwach; pierwsza Eshaar, choć krnąbrna, przepełniona goryczą i całą gamą sprzecznych uczuć, wciąż pozostawała wierna rozkazom Boga. Nawet teraz — siedząc pośród kwiatów w strzeżonym ogrodzie — była odziana w znienawidzoną czerń, nie ważąc się zapomnieć choćby na chwilę, kim uczynił ją Aesir.
— Virren wciąż cię kocha — mruknął cicho i wbił wzrok w jej twarz, spodziewając się ujrzeć na niej poruszenie czy jakąkolwiek inną oznakę targających nią emocji.
Tymczasem zobaczył jedynie pełną obojętności pustkę.
— Virren kocha wspomnienie — wyszeptała smętnie. — A ja nie potrafię raz na zawsze uświadomić mu, że przeszłość już nie wróci. Paradoksalnie to właśnie sam Aesir tego dopilnował. Tak, jak pilnuje wszystkiego innego.
Zawahał się, po czym usiadł, zginając jedną nogę w kolanie i opierając na niej łokieć. Ralia wyglądała na szczerze przygnębioną, co uznał za dobry znak. Najwyraźniej zaczynała czuć się w jego obecności na tyle swobodnie, by choć na chwilę zrzucić swoją maskę. W normalnych okolicznościach uznałby, że nie powinien nadużywać szczęścia, ale zwyczajnie nie mógł zagłuszyć pytania, które tłukło się w jego głowie.
— Do tej pory rzeczywiście miałem Aesira za milczącego Boga. Sądziłem, że z jakiegoś powodu pozwala nam błądzić po omacku. Ostatnio mam jednak wrażenie, że nie ma go z nami, bo nieustannie jest z tobą.
Ciało Edelaan zesztywniało, a emocje zniknęły z jej twarzy, zupełnie jak za sprawą jakiegoś zaklęcia. Dłonie zacisnęły się w pięści, po czym rozluźniły powoli, gdy odzyskała nad sobą kontrolę. Caspar z fascynacją obserwował, jak podnosi na niego wzrok, a głębokie upokorzenie, błyszczące w jej tęczówkach, wzbudziło dreszcz na jego plecach.
— Nie masz pojęcia, o czym mówisz.
Zerwała się z ziemi, spojrzała w niebo z grymasem, po czym opuściła ogrody. Nie obejrzała się za siebie, podczas gdy książę obserwował ją, dopóki nie zniknęła za rogiem. Dopiero wtedy wypuścił powietrze z płuc i zdał sobie sprawę, jak szybko biło jego serce. Popełnił błąd — zadał o jedno pytanie za dużo. A może nie chodziło wcale o ilość, a raczej o treść?
Coś w słowach Caspara dotknęło ją do żywego, podobnie jak tamtej nocy, spędzonej na pustyni. Zupełnie jakby wbił rozżarzony nóż prosto w sączącą się, niezasklepioną ranę.
Jej reakcja wydawała się przesadzona. I to na tyle mocno, by poczuł szczery niepokój; Ralia Edelaan, choć można było zarzucić jej naprawdę wiele, nie należała do osób lubujących się w dramatach. Nie robiła rzeczy dla poklasku, nie zależało jej na wzbudzeniu zainteresowania; w tym stanowiła zupełne przeciwieństwo Caspara, który nawet nie próbował zaprzeczać własnej próżności.
Skoro miał pewność, że jej zachowanie — z jakiegoś powodu — było całkowicie szczere... Jak powinien je zinterpretować? Co oznaczało?
Opadł na miękką trawę, po czym wbił wzrok w błękitne niebo i przesuwające się po nim obłoki. Myślami znajdował się jednak daleko, daleko od ogrodu, a zapach kwiatów Aril jedynie potęgował chaos, panujący w jego głowie.
A gdy w końcu zasnął, zmęczony wewnętrzną walką, śnił o burzowych chmurach i piorunach, wzniecających pożary, podczas gdy łagodna bryza rozprzestrzeniała płomienie coraz bardziej, wypełniając powietrze popiołem.
***
Ralia zaczynała mieć dość czekania — a raczej tego, co się z nim wiązało. Wiedziała, że Caspar obserwował ją z ogromną pieczołowitością. Zapewne spodziewał się wybuchów złości, nieposłuszeństwa — albo czegokolwiek, co potwierdziłoby jego tezę, jakoby była zwykłą buntowniczką, której zachowanie stanowiło jedynie dowód infantylności i lekceważącego stosunku do wszystkiego, w co on sam wierzył z namiętnością.
Nie mogła jednak zaprzeczyć; udało mu się ją zaskoczyć. Zdecydowanie nie oczekiwała od niego propozycji sojuszu, a już na pewno nie sądziła, że mogłaby rozmawiać z nim na jakikolwiek temat, niezwiązany bezpośrednio z ich zadaniem. Widziała, że ważył słowa, nie chcąc jej urazić — czy może spłoszyć — co tylko potęgowało zdziwienie; Caspar okazywał się zupełnie inny, niż zakładała. Co gorsza, miała wrażenie, jakby faktycznie zależało mu na zdobyciu jej zaufania.
Być może kierowała nim chęć wkupienia się w łaski Aesira? Nie mogła mieć pewności, a reakcja księcia na tę sugestię zmusiła ją do rozważenia także innych opcji — znacznie trudniejszych do zaakceptowania, przynajmniej z perspektywy osoby, która nauczyła się nie ufać nikomu i niczemu.
Poniekąd kusiła ją jego propozycja. Słowo sprzymierzeniec rozbrzmiewało w jej umyśle nawet mimo złości. Była wściekła, że po raz kolejny mu dała się sprowokować; lodowate palce znów zdołały zacisnąć się wokół jej płuc, odbierając dech i — przy okazji — zdolność logicznego myślenia. Najwyraźniej książę posiadał niebywały talent do rozdrapywania wszystkich jej ran, o których istnieniu nawet nie wiedział — a przynajmniej dopóki ona sama, w niezwykle dziecinny sposób, nie zdradzała mu swoich sekretów.
Mimo to... Przez kilka chwil, siedząc z nim w ogrodzie, czuła się lepiej. Jakby nie była samotna, jakby nie musiała zmagać się z problemami w pojedynkę. Już prawie zapomniała, jakie to uczucie. Przez lata była tylko ona... i on. Ale o tym nie chciała mówić — ani księciu, ani komukolwiek innemu. Obawiała się jednak, że Caspar i tak znajdzie sposób, by odkryć prawdę. Tym bardziej teraz — po tym, jak zostawiła go samego, uciekając przed niewygodnym pytaniem.
Westchnęła ciężko i przymknęła oczy, położywszy się wcześniej na łóżku. Nie czuła się senna, ale zmrok już dawno zapadł w Erhadzie, pogrążając miasto w ciemności. Jej komnaty nie należały do najbardziej okazałych, ale i tak dostarczały więcej wygód niż miejsca, w których sypiała zazwyczaj. Mimo to wolałaby spędzać noce pod gołym niebem, jeśli oznaczałoby to powrót do wolności, której w pałacu, bez wątpienia, nie posiadała.
Obracała się z boku na bok, modląc się o to, by w końcu odpłynąć. Kiedy zaś zapadła w płytki sen, miała wrażenie, że słyszy wokół głosy, a gdy otwierała na moment oczy, witała ją samotność. Jej serce biło szybko — za szybko — podczas gdy oddech rwał się nieregularnie, zupełnie jakby dokądś pędziła. W końcu jednak wszystko ustało, a w głowie Ralii zapanowała cisza — nienaturalna i jednocześnie dziwnie znajoma.
Rażona nagłym przeczuciem uniosła powieki, wstrzymując powietrze — tym razem zupełnie świadomie. Wypuściła je dopiero wtedy, kiedy jej wzrok padł na sylwetkę wysokiego mężczyzny, stojącego pod oknem; wpatrywał się w uśpione miasto, pozornie nie zdając sobie sprawy z przebudzenia Ralii.
A jednak musiał wiedzieć. Wiedział w końcu wszystko — włącznie z tym, jak wielka tęsknota zalała jej ciało na jego widok. Tuż za nią podążyło obrzydzenie do siebie samej oraz skrajna niechęć. Zapragnęła obrócić się na bok, plecami do niego, ale odrzuciła ten pomysł z goryczą. Nic nie mogło ukryć jej przed czujnym wzrokiem Aesira. Nic.
— Czego chcesz? — spytała drżącym głosem, ale w pomieszczeniu wciąż panowała cisza.
Dźwięczała jej w uszach, jedynie wzmacniając szaleńcze dudnienie serca oraz szum buzującej krwi. Wydawało jej się, że minęła cała wieczność, zanim Aesir obrócił się do niej i omiótł wzrokiem. Ponownie nie potrafiła zmusić się do wzięcia głębokiego oddechu; gardło zacisnęło się boleśnie, podczas gdy ciepło napłynęło do jej twarzy — zupełnie jak wtedy, gdy to Caspar obserwował ją z ukrycia.
— Czas płynie nieubłaganie — powiedział Bóg i zbliżył się do łóżka, rzucając cień na twarz Eshaar.
W świetle księżycowym wyglądał wręcz upiornie, wzbudzając w niej dreszcz przerażenia, zmieszanego z czystą fascynacją potęgą, która biła od niego nawet w tak niepozornej chwili.
— Nie możecie dłużej zwlekać. Ty nie możesz dłużej zwlekać — dodał Aesir, a ona zmarszczyła brwi, próbując odzyskać choć część świadomości.
— Dlaczego?
— Czy mam ci przypomnieć twoje Błogosławieństwo, Ralio Edelaan?
— Gdyby ciężar przyszłości spoczywał jedynie na moich barkach, nie potrzebowałbyś innych Eshaar — zauważyła śmiało, a on zmrużył oczy.
Chwilę później znalazł się tuż obok niej, kładąc rękę na jej ramieniu; palce Boga wbiły się boleśnie w skórę, a zapach świeżości wypełnił umysł. Przełknęła ślinę, zmuszając się do zniesienia palącego dotyku.
— Wszyscy jesteście potrzebni — zgodził się Aesir. Na jego twarzy pojawiła się dziwna łagodność, która jedynie wzmogła niepewność Błogosławionej. — Jednak to ty nie możesz zawieść. Przyszłość nie spoczywa jedynie na twoich barkach. Za to moje istnienie... Moje istnienie owszem.
— C-co? — wyjąkała, czując nagłe zawroty głowy.
Nie była pewna, czy zostały one wywołane słowami Aesira, czy raczej piekącym bólem w miejscu, gdzie znajdowało się znamię, nadane jej przez Boga w dniu narodzin. Jęknęła cicho, nie mogąc się powstrzymać, ale ból szybko zniknął pod wpływem kojącego zimna. Potrzebowała chwili, by zrozumieć, co właściwie się stało; gdy jednak udało jej się odpędzić łzy, a wzrok padł na oblicze mężczyzny, otworzyła usta ze zdziwienia.
Oczy Aesira — po raz pierwszy, odkąd pamiętała — nie wzbudziły w niej strachu. Brakowało im blasku, nieludzkiego wręcz chłodu, a zamiast tego wypełniły się zmęczeniem — zbyt wielkim, by mogło uchodzić za zwyczajne. Miała wrażenie, że dostrzega w nim wieki pracy i cierpienia, zupełnie jakby siedział przed nią starzec, doświadczony przez życie.
— Nie zwlekaj, Ralio. Są coraz silniejsi.
Nie zdążyła spytać o nic więcej; Aesir zniknął, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pokój wypełnił się dźwiękami nocy, a zasłony zaczęły powiewać na wietrze, którego jeszcze chwilę wcześniej nie było. Ona sama wzięła głęboki wdech, jakby ktoś rozwiązał sznur, oplatający jej klatkę piersiową.
Mimo mętliku w głowie czuła się lepiej niż kiedykolwiek. Jej palce mrowiły przyjemnie, a krew dudniła w uszach z ogromną siłą — potęgą, która do tej pory kojarzyła się Ralii tylko z jednym. Z nim. Tymczasem dzisiaj... Po raz pierwszy miała wrażenie, jakby wcale nie próbował nią manipulować, jakby przybył do niej z czystymi intencjami, a może nawet desperacją, tak niepasującą do boskiego oblicza.
Z wahaniem podeszła do lustra i zrzuciła z ramion koszulę, przyglądając się znamieniu, które srebrzyło się pięknie w półmroku. Lubiła na nie patrzeć, nawet jeśli przywoływało myśli oraz wspomnienia, o których wolałaby zapomnieć. Nigdy nie umiała odmówić mu piękna; teraz wydawało się jednak niemalże zachwycające.
— Cóż uczyniłeś? — spytała szeptem i przymknęła oczy, gdy kolejny powiew wiatru omiótł jej skórę, wzbudzając dreszcz niezrozumiałej przyjemności.
Zupełnie jakby on sam gładził jej ramiona, dodając otuchy, uspokajając; cokolwiek się wydarzyło, planował to od początku, a ona musiała — jak zawsze — zaufać mu bezgranicznie, chociaż wolałaby rzucić się z najwyższego klifu.
Nie czuła wstydu, nie czuła niechęci ani nawet żalu. Jedynie strach, zmieszany z chorym poczuciem ekscytacji.
Jeśli mówił prawdę, a jego istnienie rzeczywiście zależało od niej...
Co miała uczynić? Czego od niej wymagał?
Lodowata, wyzuta z emocji myśl pojawiła się w jej głowie, a Ralia zasłoniła usta, walcząc z nieoczekiwanymi mdłościami.
Czy na pewno chciała go ratować?
***
Już nawet nie obiecuję, że rozdział pojawi się szybko XD Ale chciałam Wam tylko powiedzieć, że planowanie idzie dobrze, także może akurat się uda.
A poza tym - wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Oby był mniej beznadziejny niż poprzedni <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro