Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Bóg, który milczy

Ralia nie wiedziała, czego powinna się spodziewać. Etykieta nie stanowiła dla niej całkowicie obcego konceptu — wychowywała się z Virrenem, który był przecież szlachetnie urodzony — ale nigdy wcześniej nie miała okazji, aby spojrzeć prosto w oczy królowi Darenaru. Wcale zresztą nie zależało jej na tym spotkaniu. Wolała pozostawać w cieniu, z dala od czujnych spojrzeń i uwagi, którą zawsze poświęcano Błogosławionym w czarnych szatach.

Zupełnie nie podejrzewała, że przyjdzie jej wstąpić w światło w tak niesprzyjających okolicznościach; nie chodziło jedynie o towarzystwo Caspara oraz o zmęczenie, jakie czuła po podróży, ale przede wszystkim o palące rany na dłoniach i...

I obraz, którego nie spodziewała się zobaczyć — a przynajmniej nie na jawie. Często widywała tę scenę w koszmarach, oblewając się zimnym potem, pomieszanym z łzami bólu, a także przerażenia, na które nie mogła nic poradzić — jedynymi łzami, na jakie potrafiła się zdobyć.

Mimowolnie spojrzała na Silveriusa, idącego obok niej z zaciętą miną, po czym wypuściła ze świstem powietrze. Nie wiedziała, czy bardziej zaskakiwało ją jego milczenie i łagodność, z jaką zajął się opatrywaniem jej dłoni, czy raczej dokładność, z jaką przeniósł na płótno wizję, która do tej pory wydawała się jej osobistym ciężarem.

Tymczasem najwyraźniej wcale nim nie była. Może i Caspar nie wiedział, co dokładnie kryło się za obrazem, ale Aesir — z jakiegoś powodu — uchylił rąbka tajemnicy także i jemu. Tylko dlaczego? Może od początku wiedział, że Ralia nie poradzi sobie sama z brzemieniem przyszłości? Może wcale nie chciał, by była samotna do końca świata, dźwigając ciężar jego sekretów?

Skarciła się w myślach, zaciskając zęby. Nie powinna robić sobie nadziei — a przede wszystkim nie powinna łapać się pierwszej, lepszej okazji, by uczłowieczyć Aesira. Musiał mieć powód, by postąpić tak, a nie inaczej. Nie wątpiła jednak, że powód ten pozostawał ukryty i nie miał wiele wspólnego z troską o jej dobro. Zbyt wiele razy dał jej do zrozumienia, że była jedynie pionkiem w grze — niczym więcej.

— Ojciec będzie próbował cię sprowokować. Dla dobra sprawy... — zaczął Caspar, gdy zatrzymali się tuż pod drzwiami, za którymi znajdował się cel ich wyprawy.

— Tak, wiem — przerwała mu Ralia i skinęła głową. — Pozwolę ci mówić. Nie jestem głupia.

Książę przyjął jej słowa z zadowoleniem, po czym spojrzał na wrota z ironicznym uśmiechem. Przez moment stał w miejscu, aż w końcu pchnął je z dużo większą siłą, niż potrzebował, a one otworzyły się z impetem. Gdyby nie fakt, że zamierzała dotrzymać obietnicy, wyśmiałaby teatralność tego wejścia, chociaż wydawało jej się niezwykle spójne z tym, co reprezentował sobą Caspar.

Z pewną dozą niepewności przekroczyła próg, a jej wzrok natychmiast zatrzymał się na wysokim, dość szczupłym mężczyźnie — do złudzenia przypominającym z wyglądu starszą wersję księcia. Jego ciemne włosy były gęste, choć na skroniach zaczynała pojawiać się siwizna, która — dziwnym trafem — dodawała mu pewnej szlachetności, tak pasującej królowi. Na twarzy widać było głębokie zmarszczki, szczególnie wokół ust i oczu. Ralia nie wzięłaby go jednak za zniedołężniałego starca; wzrok Hiriona zdawał się przenikliwy aż do bólu, podobnie zresztą jak ten należący do jego syna, choć porażał siłą błękitnych tęczówek, zamiast zielonych.

Edelaan nie znała Caspara na tyle dobrze, aby wypowiadać się o nim z pełnym przekonaniem, ale nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała w oczach młodego Silveriusa aż tyle chłodu. Mimowolnie zapragnęła się skulić, uciec jakoś od przeszywającego zimna, ale zdusiła w sobie tę chęć i dołączyła do księcia.

Skłoniła się formalnie, chociaż jej towarzysz pozostał niewzruszony i jedynie przyglądał się ojcu z kpiącym, wyzywającym uśmiechem. Coś w spokoju Caspara pozwoliło Ralii się rozluźnić; wyprostowała się z niespotykaną jak na siebie dumą.

— Synu. Nie spodziewałem się kolejnej wizyty. A już na pewno nie... z towarzystwem. — Głos Hiriona zionął dystansem, ale książę nie wydawał się w żadnym stopniu poruszony.

— Ach, tak. Poznaj Ralię Edelaan, pierwszą Eshaar. Uznałem, że przyda się tu ktoś z doświadczeniem.

Ralia uniosła brwi, ale nie odezwała się, dopóki spojrzenie króla nie spoczęło ponownie na niej. Ku jej zdziwieniu mężczyzna podszedł bliżej i zmrużył oczy, zupełnie jakby spodziewał się, że kobieta złamie się pod wpływem presji.

— To zaszczyt, Wasza Wysokość — powiedziała, po czym ponownie skłoniła się posłusznie.

— Nie wierzyłbym jej na twoim miejscu. Gdyby Aesir jej kazał, zabiłaby cię w mgnieniu oka — stwierdził Caspar i wyszczerzył zęby, podczas gdy Ralia próbowała zachować spokój. — Byłoby to, zapewne, świetne widowisko. Podejrzewam ją o wyjątkowe zdolności.

W jednej chwili zaczął przypominać arystokratę, z którym wyruszała w podróż — bezczelnego oraz, ponad wszelką miarę, irytującego. Zastanawiała się, czy postanowił skorzystać z okazji i doprowadzić ją do szału, wiedząc, że nie mogła odpowiedzieć. Posłała mu krzywe spojrzenie, ale nie skomentowała słów Caspara w żaden inny sposób.

— A ty świadomie przyprowadziłeś ją do mojego domu — wycedził król, wciąż nie spuszczając wzroku z Ralii. — Zachowanie godne księcia.

— Twój dom miewa gorszych gości. — Caspar wywrócił oczami, ignorując pogardliwy ton ojca. — Obawiam się zresztą, że sytuacja wymaga naszej wizyty. O czym powinieneś doskonale wiedzieć, zważywszy na ostatnią rozmowę, jaką odbyliśmy.

— Ach, znów zamierzasz tłumaczyć mi, że powinienem zająć się śledztwem w sprawie tych tajemniczych zaginięć?

— Szczerze mówiąc, liczyłem na to, że zrozumiesz za pierwszym razem i nie będę się musiał powtarzać — odparł Caspar i westchnął. — Czyżbym przecenił twoją inteligencję, ojcze?

Ralia zdusiła chęć zamknięcia oczu, by nie widzieć dłużej wściekłości Hiriona. Nie była nią zdziwiona; Caspar zachowywał się bezczelnie, nawet jak na niego. Musiała wierzyć, że miał ku temu powody, choć zastanawiała się, co mogło uzasadnić tak ogromne lekceważenie. Młody Silverius nie słynął jednak z nieprzemyślanych działań — nawet jeśli jego pomysły zwykły szokować.

— Zgodnie z ustaleniami rozesłałem ludzi po całym Darenarze — powiedział w końcu król i zwrócił się w stronę syna. — Minęło jednak zbyt mało czasu, by...

— Czas jest luksusem, którego nie mamy — przerwał mu książę i spoważniał. — Musimy działać szybko i w tajemnicy. Nie chcielibyśmy wybuchu masowej histerii, czyż nie?

— Nie widzę powodów, dla których miałoby dojść do...

— Giną ludzie i nikt nie jest już bezpieczny. Historia doskonale pokazuje, że wcale nie potrzeba wojen ani zarazy, by społeczeństwo zaczęło się buntować. Sądzisz, że coraz liczniejsze zaginięcia rozejdą się bez echa?

— Już mówiłem. Nie sądzę, by sytuacja rzeczywiście była tak zła, jak...

— Ach, czyli jednak przeceniłem twoją inteligencję.

Hirion na moment zamilkł, a jego ramiona napięły się pod wpływem tłumionych — niezbyt skutecznie — emocji. Wyglądał, jakby lada moment miał rzucić się na syna i przekonać go do swoich racji za sprawą przemocy, ale Ralia nie sądziła, by Caspar pozwolił mu na wyprowadzenie choćby jednego ciosu.

Nie sądziła też, że ona sama umiała stać z boku, podczas gdy książę i król wydawali się bardziej zainteresowani słownymi przepychankami, zamiast rozwiązywaniem problemu. Zostawiając wahanie za sobą, zrobiła krok w przód, czym zwróciła uwagę mężczyzn.

— Książę nie zabrał mnie ze sobą bez powodu — zaczęła, wziąwszy głęboki wdech, chociaż wzrok młodego Silveriusa nakazywał jej milczenie.

— Czyżby? — spytał kpiąco Hirion, a Ralia skinęła ze spokojem głową.

— Jeśli ktoś wie, co właściwie nam grozi, jestem to ja. Zaginięcia są tylko początkiem, a koniec... Koniec ma smak popiołu, krwi niewinnych ludzi i łez cierpienia.

— Cóż za poetycki opis. Skąd jednak mogę mieć pewność, że to prawda, a nie jedynie wyssane z palca bajki?

Edelaan nie odpowiedziała. Przez moment zastanawiała się, czy był w ogóle sens w próbach przekonania Hiriona do swoich racji; całe jego ciało zdawało się krzyczeć, że nie zamierzał nawet słuchać, a co dopiero wierzyć w realność niebezpieczeństwa. Musieli jednak coś zrobić. Potrzebowali wsparcia królestwa, jeśli chcieli liczyli na znalezienie jakichkolwiek odpowiedzi i powstrzymanie tego, co wciąż zbliżało się wielkimi krokami.

W jednej chwili poczuła przypływ siły — dziwnie obezwładniającej oraz uspokajającej jednocześnie. Wiedziona instynktem, zbliżyła się do króla i uniosła dumnie głowę.

— Jestem pierwszą Eshaar. Widziałam więcej, niż ktokolwiek sądzi, a wiążąca się z tym odpowiedzialność przytłaczała mnie przez wiele, wiele lat. Zapewne dalej uginałabym się pod ciężarem powierzonego mi zadania, ale nie mogę. Bo jeśli nie przeciwstawimy się temu, co nadchodzi, czeka nas śmierć. Mnie. Caspara. Ciebie, Wasza Wysokość — powiedziała cicho, a Hirion roześmiał się w głos.

— W takim razie, dlaczego wasz ukochany Aesir nie zareaguje? Dlaczego sam nie zapobiegnie...

— Aesir jest Bogiem — przerwała mu Ralia, ku wściekłości króla i niedowierzaniu Caspara. — A my jesteśmy zostaliśmy stworzeni, by wypełniać jego wolę. Wolę, która jest niepodważalna, nawet jeśli jesteśmy przez nią jedynie narzędziami, gotowymi na wszystko. Wola Aesira jest niepodważalna, a ci, którzy uważają się za większych od Boga... — przerwała i spojrzała na Caspara, szukając niemego przyzwolenia. Książę skinął głową, a jego oczy błysnęły dziwnie. — ...są jedynie dowodem na to, że nie moglibyśmy udźwignąć nawet ułamka potęgi, którą posiada on.

Nie wiedziała, skąd wzięła się w niej odwaga, ale miała wrażenie, że nie była sama, a Bóg, który milczał przez tak długi czas, nagle zaczął nad nią czuwać. A może nie chodziło wcale o nią? Może jedynie wprawiał w ruch coś, co musiało nastąpić?

Spodziewała się, że król będzie wściekły; była w końcu nikim i nie powinna odzywać się do niego w ten sposób. A jednak... W oczach Hiriona nie błyszczała zimna furia. Ralia widziała podobne spojrzenie wielokrotnie i nie miała problemu z nazwaniem emocji, która najwyraźniej zdołała zapanować nad ciałem władcy. Strach.

Bał się wypowiedzianych przez nią słów? Czy może raczej jej samej, dumnie wyprostowanej i nieustępliwej? Edelaan nie potrafiła jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania, ale poczuła, jak w jej zmęczone ciało wstępuje nowa energia, a umysł oczyszcza się z mroku.

— Lud nie potrzebuje wiedzieć, jak poważnie wyglądają sprawy. Nie muszą wiedzieć, że Eshaar próbują nie dopuścić do końca znanego nam świata — mruknął cicho Caspar. — Nikt nie będzie jednak protestował, jeśli to książę Darenaru stanie na czele specjalnej jednostki, która zajmie się poszukiwaniem odpowiedzi. Pozostali Eshaar będą działali w ukryciu, są do tego przyzwyczajeni. Daj mi więc do dyspozycji swoich ludzi, a my zrobimy resztę, podczas gdy ty będziesz mógł żyć swoim życiem i pławić się w bogactwie, udając, że nigdy nie miałeś syna.

Ralia spojrzała na księcia, próbując wyczytać coś z jego twarzy. Okazało się to jednak nadzwyczaj trudnym zadaniem; wzrok Silveriusa był utkwiony w otwartych na oścież drzwiach, a całe jego ciało wydawało się całkowicie rozluźnione. Mimo to miała wrażenie, że w jego słowach kryła się gorycz, z jaką ona sama zwykła wypowiadać się o Aesirze i roli, którą przyszło jej odegrać.

Przez wiele lat czuła, że Bóg skazał ją na pogardę, na wygnanie i przytłaczającą wręcz odpowiedzialność. Tymczasem Caspar zdawał się myśleć w tożsamy sposób o swoim ojcu, który powinien przecież go wspierać, niezależnie od pozycji społecznej. Charyzma księcia nagle stała się znacznie bardziej zrozumiała, podobnie jak i potrzeba, by błyszczeć wszędzie tam, gdzie się zjawiał.

Pragnął upewnić się, że król nie miał racji, spisując go na straty. A ona nie mogła powstrzymać myśli, że idealne życie Caspara wcale idealne nie było.

— Możemy współpracować i ograniczyć tym samym panikę ludzi. Możemy też działać siłą, nie zważając na straty — dodała cicho, a Hirion zacisnął zęby, chociaż wydawał się pogodzony z losem.

— Powinienem was powiesić — wycedził wściekle, co Caspar skwitował rozbawionym prychnięciem.

— Powinieneś zrozumieć, że nie masz nad nami żadnej władzy. I, jeśli chcesz pozostać królem, radziłbym ci to zaakceptować. Nie, żebyś kiedykolwiek słuchał moich rad — dodał nieco gorzkim tonem.

Spojrzał na Ralię i uśmiechnął się kpiąco, rzucając jej nieme wyzwanie. Być może chciał ją sprowokować, by zaczęła szukać odpowiedzi, dlaczego relacje ojca i syna stały się aż tak oziębłe. Nie zamierzała jednak się wtrącać — nie w tym przypadku. Zamilkła, krzyżując ramiona na piersiach, a Hirion skinął głową, niemalże niezauważalnie. Zarówno ona, jak i Caspar, uznali, że nie otrzymają lepszej odpowiedzi. Bez kolejnego słowa ruszyli w stronę wyjścia, odprowadzani przez uważny wzrok króla.

***

 Virren nie miał wątpliwości; niezależnie od tego, jak bardzo chciał wierzyć w bezpieczny powrót Tessy Edelaan, nic nie wskazywało na to, by wiara miała w czymkolwiek pomóc. Każda kolejna godzina, każdy kolejny dzień przybliżał go do zrozumienia, że kobieta znajdowała się poza ich zasięgiem.

Górska ścieżka była opustoszała. Wyglądała, jakby nikt nie podróżował nią od długiego czasu; buty ślizgały się na pokrytych piaskiem kamieniach, a wiatr nieustannie zacierał jakiekolwiek ślady, zostawiane przez Dal'vara oraz ludzi, którzy pomagali mu w poszukiwaniach. Eshaar wiedział, że powinien się poddać i wyjaśnić Milo, co — według wszelkich oznak — stało się z jego żoną. Nie mógł jednak zmusić się, aby całkowicie zgasić nadzieję błyszczącą w oczach ojca Ralii za każdym razem, gdy wszyscy powracali z gór. Widok przygnębienia na pooranej zmarszczkami twarzy zadawał Virrenowi wystarczający ból, żeby zepchnąć jego myśli w ciemność.

— Nie uważasz, że nadszedł czas, by zaprzestać poszukiwań?

Virren był mocno zdziwiony, gdy Deleina postanowiła zostać w Shaenarze i zaangażować się w przeczesywanie gór. Tessa była dla niej kimś obcym, a niechęć do jej córki powinna działać na niekorzyść. Eshaar okazała się jednak nie tylko wzorową towarzyszką podróży, ale przede wszystkim człowiekiem, za co Dal'var był jej niezmiernie wdzięczny. Nawet milczące, często szorstkie wsparcie koiło nerwy i dawało siłę, by po raz kolejny zmusić się do wspinania się po górskiej ścieżce, którą przemierzał już dziesiątki razy.

— Wciąż wracam tu z myślą, że może coś przeoczyłem — wymamrotał nieprzytomnie i potarł potylicę.

Przymknął oczy, biorąc głęboki wdech, a wirujące w jego głowie obrazy rozmyły się. W umyśle zapanowała cisza, sprawiając, że wszystkie dźwięki wokół rozbrzmiały głośniej, wyraźniej. Do jego nozdrzy dotarł specyficzny zapach pustynnego piasku, zmieszanego ze słodyczą kwiatów, porastających zbocze, oraz korzennością ziół, wystających ze szczelin w skałach. Powietrze drżało; zarówno od nieubłaganego upału, jak i wiatru, nieustannie zmieniającego kierunek oraz siłę.

Virren pamiętał dzień, gdy po raz pierwszy udało mu się wyciszyć myśli na tyle, by stać się jednością z otoczeniem; wtedy nie umiał powiedzieć, gdzie kończył się on, a gdzie zaczynał się świat, ale było to uczucie tak obezwładniające, że zaczął go szukać w momentach wymagających pełnego skupienia albo wtedy, gdy potrzebował chwili wytchnienia. Jego Dar miał jednak swoją cenę; budzenie umysłu, pogrążonego w niezachwianej ciszy, wcale nie należało do rzeczy łatwych.

Nadużywanie Ilaanu wiązało się z nieprzyjemnymi konsekwencjami, które dla każdego były inne. Wszystkie prowadziły jednak do tego samego — do szaleństwa, do zatarcia granicy między rzeczywistością a snem, przypominającym niekończącą się iluzję, stopniowo pożerającą każdy przebłysk świadomości. Błogosławieni wiedzieli, że — jak przystało na Dar płynący od Boga Równowagi — nikt nie mógł bezkarnie nadużywać mocy.

Miał szczerą nadzieję, że Aesir nie uważał jego ostatnich poczynań za nadużycie. Kierowała nim w końcu słuszność sprawy i wiara — w to, że Tessa nie była wcale stracona, a szanse na jej bezpieczny powrót do domu nie nikły z każdym oddechem, chociaż wszystkie znaki, a raczej ich brak, prowadziły do smutnych wniosków.

Virren otworzył oczy i rozejrzał się wokół; barwy stały się żywsze, bardziej przejrzyste, a piasek zamienił się w morze kryształów o różnych kształtach. Błyszczały, rozgrzane promieniami słońca, wirując w powietrzu, gdy mocniejszy podmuch wiatru podrywał je w górę. Ziemia zdawała się tętnić pod jego stopami w rytm stawianych na niej kroków, chociaż mężczyzna nie mógł się oprzeć wrażeniu, że odzwierciedlała także każdy oddech, każde westchnienie, a nawet bicie jego własnego serca.

Obrócił głowę w lewo, gdy kropla potu Deleiny skapnęła na rozgrzany piasek i zasyczała cicho — zbyt cicho, by ktokolwiek mógł ją usłyszeć. A jednak Dal'var nawet z odległości widział miejsce, w które spadła — tak wyraźnie, jakby zabarwiła ziemię na zupełnie inny kolor. Kucnął, przesuwając dłoń po piasku, aby zbadać jego temperaturę i fakturę. Był zbyt gładki, jak na górski piasek; wiatr musiał przynieść go prosto z pustyni, zakrywając tym samym ślady pozostawione przez ich poszukiwania.

Eshaar spojrzał w niebo i zmrużył oczy, aby ochronić je przed rażącym światłem. Krystalicznie czysta, błękitna barwa górowała nad nimi, czyniąc ich niewolnikami żaru. Virren widział jednak tworzące się na horyzoncie, potężne chmury, które w przeciągu kilku godzin miały dotrzeć nad Shaenar i przynieść za sobą burzę. Burzę, pozbawiającą ich jakichkolwiek szans na znalezienie tropu.

Westchnienie wyrwało się z jego gardła, a słowa Deleiny rozbrzmiały w głowie, niosąc się po niej echem. Świat powrócił do normalności, a Dal'var opadł na ziemię i oparł łokcie na zgiętych kolanach.

— Nie wiem, jak mam mu to powiedzieć — wymamrotał, walcząc z nudnościami, które nagle wstrząsnęły jego ciałem.

Zimny pot oblał skórę Virrena, a dłonie drżały niekontrolowanie. Próbował wyrównać oddech, odegnać ciemność, która zasnuła jego wizję, ale ona zdawała się przybierać na sile z każdą kolejną sekundą.

— N-nie... Nie wiem — wyjąkał nieprzytomnie.

Jego plecy uderzyły o ziemię, a ostre światło przedarło się przez mrok, pozwalając mu dostrzec zarys twarzy Deleiny, która pochyliła się nad nim z niepokojem. Wiedział, że coś do niego mówiła, ale nie potrafił rozszyfrować poszczególnych słów; zlewały się w jedno i przypominały raczej skomplikowaną melodię, która wciągała go jeszcze głębiej w nicość.

Zdawał sobie sprawę, że nie powinien się jej poddawać. Próbował za wszelką cenę zmusić swoje ciało do reakcji, ale ono pozostawało nieruchome. Mógł jedynie leżeć, modląc się o to, by następny oddech nie był tym ostatnim. W końcu jednak zamknął oczy, gdy słońce stało się nie do zniesienia, a głos Deleiny przestał brzmieć jak melodia, zamieniając się w piskliwy, przerażający jazgot.

Śpij, Virrenie. Czuwam nad tobą.

Powiew bryzy morskiej zniknął z jego umysłu tak szybko, jak się pojawił, a wraz z nim odeszły resztki świadomości.

***

Podniósł się gwałtownie, łapczywie wciągając powietrze, zupełnie jakby próbował uratować się przed utonięciem. Jego skóra błyszczała w świetle księżyca, pokryta warstwą potu, a włosy przykleiły się do czoła. W panice rozejrzał się wokół, po czym uspokoił się, gdy dostrzegł zarysy znajomych kolumn i mebli.

Znajdował się w swoim pokoju, w Keshirze. Tylko jak tam trafił? Ostatnim, co pamiętał, była górska ścieżka i... głos Aesira, rozbrzmiewający w jego umyśle. Nie mógłby pomylić go z czymkolwiek innym, choć słyszał go zaledwie raz w życiu — podczas Błogosławieństwa. Czy to za jego sprawą dopadła go aż tak ogromna słabość? Czy to on sprawił, że Virren został zmuszony do zaprzestania poszukiwań?

Czuwam nad tobą.

— W końcu się obudziłeś.

Niemal podskoczył, gdy w pomieszczeniu rozbrzmiał czyjś głos, zgoła inny od tego, który dźwięczał mu w głowie. Wypuścił ze świstem powietrze, a jego wzrok padł na niewysoką kobietę, opierającą się o jedną z kolumn. Stała do niego bokiem, krzyżując ramiona na klatce piersiowej z pozorną nonszalancją, chociaż doskonale widział, jak napięte były jej mięśnie; zwiewna suknia mogła nie przylegać do ciała, ale półprzezroczysty materiał zdawał się odsłaniać więcej, niż zakrywał.

— Co tu robisz, Ili? — spytał ostro i potarł skroń.

Chłodny podmuch wiatru wzbudził gęsią skórkę na jego plecach, a Virren dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że nie ma na sobie nic, oprócz ciemnych spodni. Nie dostrzegał jednak nigdzie swojego kaftana i całej reszty ubrań.

— Doprawdy, nie widziałeś mnie od dobrego roku i witasz mnie tak ozięble? — mruknęła kobieta i w końcu spojrzała w jego stronę.

Bez żadnego skrępowania powiodła wzrokiem po jego sylwetce, po czym uśmiechnęła się niewinnie, a jej policzki zaróżowiły się w, zapewne, fałszywym zawstydzeniu. Dal'var niemalże zapomniał, jak urocza potrafiła być, chociaż doskonale wiedział, że stanowiło to jedynie element przedstawienia. Ilia Nermes była synonimem piękna i brzydoty jednocześnie, a Virren miał nieszczęście dorastać z nią pod jednym dachem, nieustannie znajdując się w kręgu jej zainteresowań.

— Jak przekonałaś strażników, żeby cię tu wpuścili?

Nie miał pojęcia, jak znalazł się w Keshirze, ale nie musiał wcale znać szczegółów, aby wiedzieć, że jego matka nigdy nie zostawiłaby swojego syna bez ochrony, gdy ten leżał nieprzytomny.

— Och, trochę łez, trochę pięknych słówek... Mężczyźni są niezwykle przewidywalni — zaśmiała się kobieta, po czym zrobiła kilka kroków w stronę łóżka. — Przynajmniej zdecydowana większość. Co czyni całą resztę znacznie bardziej... interesującą.

Virren pokręcił głową i skrzywił się mocno. Wstał, po czym ruszył w stronę komody, mijając Ilię bez słowa, a ona natychmiast prychnęła z niezadowoleniem. Eshaar zastanawiał się, co właściwie musiałby zrobić, by dała mu spokój i zrezygnowała z doprowadzania go do szału. Bycie oschłym oraz obojętnym nie odnosiło skutków, ale nie umiał zmusić się do bardziej drastycznych środków; wciąż pozostawała pod opieką jego rodziny, a Dal'var wolałby znosić jej gierki i manipulacje do końca życia, niż narazić dobre imię rodu.

— Dobrze wyglądasz — powiedziała Ilia. — Aesir ci błogosławi.

Dreszcz przebiegł po jego plecach, gdy tylko wspomnienie morskiej bryzy pojawiło się w głowie, ale nie dał po sobie niczego poznać. Towarzystwo kobiety samo w sobie było dość uciążliwe, a on zdecydowanie nie potrzebował kolejnych pytań, które niechybnie zrodziłyby dziesiątki plotek.

— Jest środek nocy. Nie powinnaś tu być. — Zignorował jej słowa, wyciągając z szuflady starą, ciemną koszulę.

Spojrzał w lustro i odetchnął z ulgą, gdy znamię Aesira, znajdujące się nad prawą łopatką, błysnęło w srebrnym, księżycowym świetle. Za każdym razem, gdy na nie spoglądał, ciężar spadał mu z serca; dopóki znak zdobił jego skórę, był bezpieczny. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego aż tak obawiał się, że mógłby któregoś dnia zniknąć, ale nie zamierzał brać zaufania Boga za pewnik — a jego ostatnie działania zapewne nie zrobiły nic, aby umocnić więź między nim a Aesirem.

Narzucił na siebie tkaninę i natychmiast poczuł się lepiej, gdy natarczywy wzrok Ilii przestał wypalać dziury w jego nagiej skórze.

— To odrobinę nieprzyzwoite, czyż nie? — zachichotała kobieta, a on wywrócił oczami.

Keshir był uważany za jedno z bardziej religijnych miejsc w całym Darenarze, ale nie znaczyło to wcale, że panowały tu tak rygorystyczne zasady, jak choćby w Erhadzie. Równowaga nie polegała bowiem na stronieniu od wszelkich uciech, a raczej na oddawaniu się im z umiarem. Wizyta Ilii w jego komnacie byłaby raczej źródłem plotek niż skandalu, co jednak stanowiło ostatnią rzecz, jakiej pragnął Virren.

Wszyscy od lat zastanawiali się, dlaczego potomek władców Keshiru i księżniczka z Ardessi nie zostali związani węzłem małżeńskim, chociaż tego się spodziewano — od czasu, gdy Ilia, jako mała dziewczynka, trafiła pod skrzydła Dal'varów. Ona sama zapewne nie chciałaby niczego innego, ale Virren nigdy nie był zainteresowany małżeństwem.

Nie z nią, pomyślał i skrzywił się na widok rozanielonego uśmiechu, który zdawał się rozświetlać pomieszczenie. W połączeniu ze złotymi, gęstymi lokami, pięknie błyszczącymi w świetle księżyca, oraz dużymi, fiołkowymi oczami wyglądała niemalże eterycznie. Piękna. Piękna, a zarazem bestia, dodał, po czym wyszedł na taras, z którego rozciągał się widok na całe miasto, pogrążone jeszcze we śnie.

Pojedyncze światła migotały w dole, a horyzont zaczynał — bardzo subtelnie — różowić się na wschodzie, choć niebo wciąż pozostawało ciemne i klarowne. Po burzy, która nadciągała nad Shaenar, nie pozostał żaden ślad, a Eshaar zaczął się zastanawiać, ile właściwie minęło czasu, odkąd pogrążył się w ciemności.

Ilia dołączyła do niego i oparła się o kamienną barierkę; stanęła tak blisko, że niemalże ocierała się o jego ramię.

— Przegapiłeś urodziny swojej matki — stwierdziła rozbawiona, niemalże czytając mu w myślach, na co Virren westchnął ciężko, a na jego czole pojawiła się głęboka zmarszczka.

Nigdy nie zdarzyło mu się nie wrócić do domu na czas. Jeśli istniała jedna, jedyna tradycja, którą respektował ponad wszystkie inne, było nią święto Anastei.

— Nie miałem pojęcia, że przytrafi mi się coś takiego... — mruknął i pokręcił głową, a Ilia poruszyła się z ekscytacją.

— Czym właściwie jest coś takiego? — spytała, kładąc dłoń na jego przedramieniu.

Spojrzał przelotnie w dół, ale nie odpowiedział. Nie zrobił też nic, by odsunąć kobietę; zaraz znalazłaby sposób, aby naruszyć jego przestrzeń osobistą jeszcze bardziej, a on nie czuł się na siłach, by walczyć z jej zalotami.

Czuł się za to, jakby przespał długie tygodnie, a jego ciało wciąż się nie zregenerowało. Wydawało się dziwnie ciężkie i sztywne, niezdolne do poruszania się z gracją. Każdy ruch przychodził z trudem, a serce kołatało bez rytmu — i to wcale nie ze względu na obecność Ilii, ku jej niezadowoleniu.

— Deleina... Jest jeszcze w mieście? — spytał, a Nermes naburmuszyła się, zabierając dłoń.

— Mówisz o tej... dziewczynie, która cię tu przywiozła?

Posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, z którego — rzecz jasna — nic sobie nie zrobiła, przyglądając mu się dalej z teatralnym wręcz oburzeniem.

— Owszem.

— Nie mam pojęcia. Zostawiła cię tutaj, zapewniła, że nic ci nie grozi, po czym się oddaliła.

Virren skinął głową, ale nie odpowiedział. Nie dziwił się Deleinie, że nie chciała narazić się na gniew Ilii. On sam także rozważałby późniejsze przybycie do Keshiru, gdyby wiedział, że Nermes wróciła do miasta.

Tylko wtedy nie wiedziałby o Tessie...

Jego myśli mimowolnie powróciły do Milo i do całej rodziny Edelaanów, a smutek zalał jego ciało. Tak bardzo chciałby coś zdziałać, sprawić, by matka Ralii wróciła do domu — cała i zdrowa. Ale nie mógł... Niemalże zginął, próbując znaleźć jakikolwiek ślad jej obecności. Znalazł się na krańcu wytrzymałości, zmuszając samego Aesira do interwencji. Tylko po co?

Cały wysiłek poszedł na marne, a Ralia wciąż o niczym nie wiedziała. Zapewne, wraz z Casparem, znajdowali się już dawno w Erhadzie, być może zdążyli nawet opuścić stolicę. Miał szczerą nadzieję, że — dla własnego dobra — nie wróci do Świątyni przez dłuższy czas, pozostając w słodkiej niewiedzy. Wiedział jednak, jak niewłaściwe było zatajanie przed nią prawdy; chodziło o jej matkę, którą kochała — co do tego nie miał wątpliwości, nawet jeśli ich drogi rozeszły się znacząco.

— Wracaj do siebie, Ili. Porozmawiamy rano — powiedział cicho, a ona otworzyła usta, żeby zaprotestować.

Zrezygnowała jednak na widok jego pustego, nieobecnego spojrzenia, utkwionego w pogrążonych we śnie domostwach Keshiru. Zacisnęła usta i posłusznie udała się w kierunku wyjścia, nie oglądając się za siebie. A Virren został sam, próbując uporządkować myśli i znaleźć pośród chaosu jakiekolwiek ukojenie.

Jak na zawołanie, bryza morska powróciła, a on przymknął oczy i zaciągnął się nią tak głęboko, jak tylko mógł.

***

Coś ostatnio mi się te rozdziały rozciągają, bo cały czas mi wpadają do głowy nowe pomysły. Ale obiecuję, że następny będzie trochę bardziej... konkretny. Za to chciałam trochę zacząć przybliżać elementy magiczne, że tak to ujmę :D 

No i.. co myślicie o "przyjaciółce" Virrena? :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro