Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Echo przysięgi

Ralia uśmiechnęła się kpiąco, słuchając rozmowy prowadzonej przez dwóch gości karczmy. Jeden z nich był stałym bywalcem – kupcem o donośnym głosie, którego kojarzyła nawet ona, choć wcale nie przebywała w mieście od długiego czasu. Nie mogła za to powiedzieć, by znała drugiego z mężczyzn, bardziej wycofanego. Nieznajomy rozglądał się nerwowo, co prawie na pewno wiązało się z jej obecnością; czuła na sobie czyjeś spojrzenie stanowczo zbyt często, by uznać je za przypadek. Nie dziwiła się tej nerwowości. Wystarczyło posłuchać ich rozmowy, a wnioski nasuwały się same.

— Czemu właściwie nazywają Aesira Bogiem Bez Twarzy? Może nikt nie chce zdradzić, jak wygląda, bo jest zwyczajnie szpetny? — zarechotał kupiec i odstawił kufel z piwem na blat, a część płynu wylała się na i tak lepką powierzchnię.

— Cicho, głupcze — syknął drugi, po czym znowu zerknął na Ralię ze strachem w oczach.

Tym razem postanowiła zareagować. Odwróciła się w stronę mężczyzn, posławszy karczmarzowi niewinny uśmiech, gdy ten zmrużył oczy w niemym ostrzeżeniu. Wyraźnie nie chciał żadnych burd ani bijatyk — tym bardziej na tle religijnym. Nawet tutaj, w niezwykle oddalonym od Świątyni Aesira zakątku świata, obrażanie Bogów uważano za kiepski pomysł — szczególnie w obecności ich kapłanów.

— Co, boisz się, że Aesir usłyszy? — kontynuował kupiec, zupełnie ignorując nerwowość rozmówcy oraz jego niezbyt ukradkowe spojrzenia w stronę szynkwasu, przy którym siedziała Ralia.

Być może powinna siedzieć cicho, ale jej nastrój był już wystarczająco podły, nawet bez konieczności wysłuchiwania obraźliwych herezji.

— Sądzę, że twój towarzysz bardziej obawia się mnie — powiedziała więc, wtrącając się do rozmowy.

Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony, z uwagą śledząc jej czarny, charakterystyczny strój. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, na kogo patrzy; bladość wstąpiła na jego twarz, a gardło poruszyło się pod wpływem gwałtownego przełknięcia śliny.

— Na twoim miejscu uważałabym na słowa. W niektórych częściach świata byłbyś już w drodze na szubienicę za głoszenie herezji.

— Prosimy o wy-wybaczenie — zająknął się ten, którego nie kojarzyła, ale skomentowała to jedynie wywróceniem oczami.

— To nie mnie powinniście prosić. Chociaż, jeśli mam być szczera, wątpię, by Aesira obchodziła wasza rozmowa, niezależnie od jej heretycznej treści.

Odwróciła się z powrotem w stronę karczmarza, który odetchnął z ulgą i bez słowa postawił przed nią kolejny kufel piwa — zakazanego trunku, jeśli słuchać bardziej konserwatywnych kapłanów. Uważali, że alkohol osłabia skupienie, a — co za tym szło — także więź z Bogiem. Być może kiedyś nawet się z nimi zgadzała — jak z każdą głoszoną przez nich nauką — ale już dawno przestało jej zależeć na umacnianiu relacji z tym, którego niegdyś wielbiła bezgranicznie.

Z zadowoleniem upiła łyk napoju, rozkoszując się nim, mimo obrzydliwego smaku.

— Ponoć kapłani Aesira noszą błękit i srebro — rzucił kupiec, a satysfakcja Ralii wyparowała.

Mężczyzna wiedział, kim była — a i tak odważył się wypowiedzieć te słowa. Najwyraźniej przebłysk strachu, który dostrzegła w jego oczach, szybko uleciał, zastąpiony niespotykaną brawurą. Nie wiedziała, czy gratulować mu odwagi, czy raczej płakać nad jego głupotą. Jeśli znał choć kilka legend o Eshaar — Cieniach Aesira — powinien wiedzieć, po jak niebezpiecznym gruncie stąpał. Może życzył sobie śmierci? A może pragnął sprawdzić, ile prawdy było w opowieściach?

Raz jeszcze rozważyła milczenie; nie miała ochoty odpowiadać na jego jawną prowokację, ale wątpiła, by mężczyzna zamierzał dać jej spokój. Tacy jak on rzadko odpuszczali.

— Jak widać nie tylko — przyznała więc chłodno. — Okazuje się, że wyroki boskie są, w istocie, niezbadane.

— Słyszałem, że Eshaar nie zostaje się bez powodu. Mówią, że to kara.

Ralia spojrzała w oczy karczmarza, który wydawał się niezwykle zniesmaczony zachowaniem gościa. Potrząsnął lekko głową, prosząc ją o zachowanie spokoju, a ona była skłonna spełnić tę prośbę. Raz jeszcze zwróciła się w stronę kupca, dokładając wszelkich starań, aby na jej twarzy nie widniał nawet cień złości.

— Mówią też, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem — odparła. — Radziłabym zastanowić się nad znaczeniem tego powiedzenia.

— Musiałaś mu zaleźć za skórę, skoro postanowił się zemścić — zarechotał mężczyzna, ignorując jej słowa.

Najwyraźniej nie był odważny, tylko zwyczajnie głupi.

— Kerran, zamknij się — syknął jego towarzysz, wyglądający, jakby miał za moment zemdleć.

— Posłuchaj go. Aesir być może nie dba o heretyczne rozmowy, ale kpienie z jego Eshaar... Nierozsądne — dodała, kręcąc głową.

— Sądzisz, że przybyłby ci na ratunek? — zaśmiał się kupiec Kerran.

Nóż świsnął w powietrzu, a ostrze wbiło się w drewnianą ścianę karczmy, tuż obok głowy mężczyzny, który natychmiast przestał się śmiać. Ralia uśmiechnęła się leniwie, opuszczając rękę.

— Nie. Sądzę, że następnym razem nie chybię — powiedziała. — Nie musisz szanować Aesira, nie musisz szanować mnie, ale przez wzgląd na naszego dobrego gospodarza powinieneś trzymać gębę na kłódkę.

Mężczyzna nie odpowiedział; wbił wzrok w niemalże pusty kufel na stole, ale nie odważył się poprosić karczmarza o kolejny. Kolor powoli wracał na jego twarz, zdradzając budującą się złość. Wcale nie miał ochoty siedzieć cicho. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na drżący wciąż nóż, by zacisnął zęby i podjął rozsądną decyzję.

Dzikuska — syknął tylko, ale Ralia zdążyła już odwrócić się w stronę karczmarza.

Chwyciła własny kufel w obie dłonie. Gospodarz musiał widzieć zbielałą skórę na jej knykciach, bo zbliżył się nieco i wyszeptał:

— Dziękuję.

Skinęła sztywno głową, nie ufając swojemu głosowi, po czym przymknęła oczy.

Eshaar — słowo równie zapomniane, co sami ludzie, do których się odnosiło. Zdziwiła się, że padło akurat tutaj, w niepozornej karczmie z dala od Świątyni. Historie o Cieniach Aesira nie należały do tych przyjemnych; jeszcze w czasach nowicjatu napawały ją przerażeniem. Nie wierzyła zresztą w większość z nich. Nie umiała wyobrazić sobie świata, w którym jej ukochany Bóg nie był wcale idealny. Nie potrafiła zrozumieć, jak mógłby skazać któregokolwiek ze swoich wiernych sług na noszenie czerni, kojarzącej się ze śmiercią i cierpieniem... zagładą. Obecnie miała ochotę wyśmiać swoją naiwność. Skoro Aesir już raz powołał Eshaar, mógł to uczynić po raz kolejny, nawet jeśli nikt się tego nie spodziewał.

Ralia nie czuła się wybrana, szczególnie widząc spojrzenia pozostałych Błogosławionych, pełne strachu, może nawet przerażenia. Była pierwszą Eshaar od wieków, a wszystko, w co wierzyła, rozpadło się w drobny mak.

Zacisnęła zęby, gdy drzwi karczmy uchyliły się z głośnym jękiem. Nie musiała wcale odwracać się w ich stronę, żeby wiedzieć, kto stał w progu. Spodziewała się, że ją odnajdzie — nawet tutaj, niemalże przy samej granicy Darenaru. Dokonywał tego co rok, odkąd opuściła Świątynię bez słowa, przygnieciona ciężarem Błogosławieństwa. Nie przyjmował do wiadomości, że wcale nie chciała być odnaleziona; miała powód, by zbudować dookoła siebie mur, którego nie mógł sforsować absolutnie nikt — nawet on.

Virren Dal'var był jednak nieustępliwy. Nie odpuszczał, choć Ralia dokładała wszelkich starań, by uświadomić mu bezcelowość podążania za nią po całym świecie. Ignorowała wezwania do Świątyni z pełną premedytacją, o czym wiedzieli wszyscy — także sam Aesir. Skoro nawet Bóg pozwalał na ten mały bunt, Ralia nie potrafiła pojąć, dlaczego Dal'var nie zamierzał rezygnować z prób nakłonienia jej do powrotu w miejsce, wobec którego czuła jedynie niechęć. Nie wątpiła też, że, gdyby faktycznie zdecydowała się zjawić w Świątyni, nie spotkałaby się z ciepłym powitaniem.

Częściowo potrafiła zrozumieć pozostałych Eshaar, traktujących ją z gorącą pogardą. W końcu — w przeciwieństwie do nich — uciekła przed obowiązkiem, zamiast podążać dalej drogą wyznaczoną przez Aesira, niezależnie od jej trudu. Już dawno przestała marzyć o tym, że pewnego dnia będzie mogła wyprowadzić ich z błędu. Przywykła do samotności, nawet jeśli tęsknota za przeszłością czasami spędzała jej sen z powiek, podsycając tylko poczucie krzywdy — a to nie opuszczało Ralii nawet na moment.

Skrzywiła się w obliczu ponurych myśli, podczas gdy kroki Virrena rozbrzmiewały coraz bliżej. Wzięła głęboki wdech, przygotowując się na nieuniknione — pytania, na które niezmiennie nie zamierzała odpowiadać. Nie mogła.

— A więc tutaj cię poniosło — powitał Ralię mężczyzna, budząc dreszcz na jej skórze.

Zwalczyła chęć spojrzenia w jego stronę, a palce zacisnęły się na rączce kufla z większą siłą. Wiedziała, że patrzenie na Virrena było ostatnią rzeczą, jaką powinna zrobić; pragnęła odwlec ten moment najdłużej, jak się dało. Gdy chodziło o niego, nic nie wydawało się proste ani klarowne, nawet lata po tym, jak obiecała samej sobie, że zamknie pewien etap życia i odnajdzie się w nowej rzeczywistości, w której nie było miejsca dla dawnych przyjaciół.

Mimo usilnych starań nie potrafiła wyzbyć się sentymentu, który wciąż zatruwał jej umysł, gdy wspominała beztroskie chwile spędzone w towarzystwie Dal'vara. Kojarzył się ze szczęściem — a za tym tęskniła chyba najbardziej.

— Jak widać — odparła smętnie i upiła jeszcze jeden łyk piwa na przekór mężczyźnie siedzącemu obok.

Niespodziewanie — paskudny trunek zaczął smakować wybornie.

— Ral...

— Czemu zawdzięczam tę wątpliwą przyjemność? — przerwała mu, zanim rozpoczął kolejny umoralniający wykład.

— Doskonale wiesz, czemu. Nie mów, że nie poczułaś wezwania.

Naprawdę nie mogła uwierzyć, że nawet po tak długim czasie zadawał sobie trud, by ją odnaleźć. Jako jedyny nie chciał zaakceptować faktu, że pierwsza Eshaar odwróciła się od Boga. Jako jedyny miał również rację; Aesir nie pozwoliłby jej odejść, nawet gdyby błagała go dniami i nocami. Mogła się jedynie buntować, czekając aż w końcu przekroczy granicę, która zmusi go interwencji — do dania jej jakiegokolwiek znaku, że wcale nie skazał jej na przywdzianie czerni bez powodu. 

Ten jednak wciąż nie nadchodził, a Bóg zdawał się napawać cierpieniem swojej kapłanki. Być może nawet bawiła go gonitwa Virrena za tym, co dawno przestało istnieć.

— Virren... — westchnęła ciężko, po czym spojrzała na niego niechętnie.

Nie zmienił się praktycznie wcale; jego jasne włosy wydawały się lśniące i miękkie nawet w niezbyt dobrym świetle karczmy, a zielone oczy przyglądały jej się z troską, która natychmiast złapała ją za gardło i ścisnęła mocno. Pamiętała czasy, gdy patrzyła na Dal'vara z adoracją, może nawet miłością. W Świątyni byli niemalże nierozłączni, chociaż dzieliła ich przepaść; on — szlachcic z Keshiru, ona — córka prostych ludzi z Shaenaru. Gdyby nie fakt, że oboje zostali wybrani przez Aesira, nigdy by się nie poznali. Może tak byłoby lepiej, pomyślała z goryczą i odwróciła wzrok.

— Jak długo zamierzasz jeszcze udawać, że nie jesteś jedną z nas? Zostaliśmy wybrani, Ral. — Dłoń mężczyzny znalazła się na jej ramieniu, a Ralia zmusiła mięśnie do rozluźnienia.

— Powiedz mi, Virren, do czego właściwie zostaliśmy wybrani, co? Do siania strachu i zamętu, gdziekolwiek byśmy nie poszli? — odparła kpiąco.

Wyraźnie zdołała go zirytować; jego palce nagle wbiły się w trzymane ramię mocniej, po czym zniknęły, gdy zabrał dłoń. Nie musiała nawet na niego patrzeć, żeby poczuć jego rozgoryczenie. Kąciki jej ust drgnęły w gorzkim rozbawieniu. Znała go zbyt dobrze, by pozwolić mu cokolwiek wskórać. Co roku zaczynał rozmowę inaczej, starając się podejść ją w zupełnie nowy sposób, ale Ralia zawsze umiała odczytać, dokąd zmierzały myśli Virrena Dal'vara; ta jedna rzecz się nie zmieniała. Był dla niej niczym otwarta księga, zaczarowana tak, by nigdy nie mogła jej w pełni zamknąć, mimo usilnych prób.

— Wiesz, że...

— Wiem gówno, Virren. Śmiem twierdzić, że ty również — warknęła stanowczo, zanim zdążył rozwinąć wypowiedź.

Słyszała już wszelkie argumenty, jednak żaden nie zmieniał faktu, że Aesir milczał. Powoływał nowych Eshaar, ale jednocześnie nie dawał im jasnych wytycznych, czego właściwie od nich oczekiwał. Byli niczym dzieci we mgle, poruszające się po omacku — a Ralia, w przeciwieństwie do pozostałych, otrzymała chociaż przedsmak tego, co czekało ich, jeśli zawiodą. Przełknęła ślinę, starając się zepchnąć wspomnienie głęboko w czeluści umysłu. Nie chciała, by Virren dostrzegł strach w jej oczach.

— Jest nas coraz więcej, Ral. Jeśli nie ma żadnej misji, jeśli to wszystko nie ma sensu... Dlaczego Aesir wciąż wskazuje nowych Eshaar?

— Złe pytanie, Dal'var — odparła cicho i pokręciła głową. — Powinieneś raczej zastanawiać się, dlaczego od lat każe ci rozmyślać nad sensem naszego istnienia, zamiast zwyczajnie odpowiedzieć na którąś z modlitw.

— Być może chce, byśmy odkryli to sami. Być może to nasz pierwszy sprawdzian.

— A być może dowiemy się, po co zostaliśmy stworzeni, dopiero w ostatnim możliwym momencie, kiedy on tak zdecyduje — stwierdziła z ironią, ignorując ukłucie bólu. — Jesteśmy tylko narzędziami, Virren, niczym więcej.

— Co się z tobą stało, Ral? Kiedyś wierzyłaś, że...

— Kiedyś byłam głupia, Virren — przerwała mu. — Głupia i naiwna, tak jak wy wszyscy.

— Do diaska z tobą — zaklął mężczyzna, a ona przez moment miała ochotę pogładzić jego ramię w uspokajającym geście, zupełnie jak za dawnych czasów.

Zacisnęła dłoń w pięść, by powstrzymać odruch zrodzony z czystego sentymentu.

— Jedyną osobą, która mogłaby wskazać nam kierunek, jest sam Aesir — mruknęła cicho, zerkając na niego kątem oka. — Mógłby przerwać milczenie, udzielić jakichkolwiek wyjaśnień albo nawet przekazać je nowym Eshaar. Tymczasem pozwala nam błąkać się po świecie bez celu. Co ci to mówi, Virren?

— Musi istnieć jakiś powód...

— Oczywiście, że istnieje! — Ralia podniosła głos, uderzając zaciśniętą wcześniej pięścią w stół.

W karczmie na moment zapadła cisza, by po chwili odgłosy rozmów ponownie rozbrzmiały, choć z nieco większą ostrożnością. Virren wpatrywał się w Ralię zaskoczony, a ona pokręciła głową — częściowo odmawiając dalszego komentarza, a częściowo nie wierząc we własną porywczość. Powinna kontrolować emocje — szczególnie w jego towarzystwie. Jeśli istniał ktoś, kto potrafił czytać między wierszami, był to właśnie on.

— Oczywiście, że istnieje — powtórzyła spokojniej. — Aesir jednak nie zamierza się nim dzielić. Z nikim.

— Czy to dlatego trzymasz się z daleka od pozostałych? — spytał szeptem. — Bo nie sądzisz, że Aesir kiedykolwiek wskaże nam drogę?

— Dlaczego nie zadasz tego pytania jemu?

Nie czekała na odpowiedź. Dopiła piwo, po czym wstała z krzesła, a Dal'var wcale nie próbował jej zatrzymać. Ciągle patrzył na nią z uwagą, być może nawet podejrzliwością, ale zamierzał pozwolić jej odejść — jak za każdym razem. W takich chwilach żałowała, że ich drogi się rozeszły. Żałowała, że nie zdobyła się na odwagę, by wyznać mu prawdę — zarówno o dniu swojego Błogosławieństwa, jak i koszmarach, zesłanych na nią przez ich ukochanego Boga. Być może byłoby łatwiej, gdyby dzieliła to brzemię z kimś jeszcze, ale słowa Aesira były niepodważalne.

Bóg nie chciał, aby którykolwiek z Eshaar wiedział, co kryła przyszłość. Chciał, by dźwigała ten ciężar sama, dopóki nie nadejdzie odpowiedni czas. Nie dbał o jej cierpienie, nie dbał o to, co myśleli o niej pozostali. Pozwalał im sądzić, że była heretyczką, bezbożnicą, choć nigdy nie odważyłaby się zignorować jego woli.

Nienawidziła go i kochała jednocześnie. Manipulował nią, o czym doskonale wiedziała; a jednak nie robiła nic, by wyrwać się spod jego wpływu. Powiedziała Virrenowi prawdę — byli tylko narzędziami, stworzonymi w konkretnym celu. Ich los został z góry przesądzony, nawet jeśli część z nich wciąż wierzyła, że jest inaczej — że mieli jakikolwiek wybór. A ona wolała trzymać się z daleka, pozwalając im cieszyć się resztką wolności, zanim zostanie im odebrana — tak jak jej.

Podeszła do ściany i wyrwała z niej sztylet, nie zważając na pełne strachu spojrzenia, po czym wyszła z karczmy. Nie obejrzała się za siebie.

***

Drzwi zamknęły się za Ralią z cichym trzaskiem. Przez moment Virren oddychał ciężko, próbując opanować złość i rozczarowanie, które zawsze pojawiały się po rozmowach z kobietą. Za każdym razem spodziewał się, że uda mu się w jakiś sposób przekonać ją do swoich racji, ale jego wysiłki spełzały na niczym. Niezależnie od tego, jak rozpoczynał dyskusję, kończyła się tak samo — zostawał sam, z poczuciem przegranej.

Tym razem nie było wcale inaczej, chociaż miał nieodparte wrażenie, że pierwszy raz od dawna zobaczył na jej twarzy coś więcej niż perfekcyjną maskę, skrywającą wszystkie prawdziwe uczucia. Zwykle zbywała go kilkoma kąśliwymi uwagami, które miały na celu uświadomienie mu, że dawna Ralia przestała istnieć, a wraz z nią odeszły także jej przekonania. Ulatniała się niezwykle szybko, zupełnie jakby samo przebywanie w towarzystwie innego Eshaar wydawało jej się udręką.

Dziś było inaczej. Dzisiaj — po raz pierwszy od dawna — dostrzegł w jej oczach złość. Nie irytację, którą czuła za każdym razem, gdy odnajdywał ją pomimo licznych prób zatarcia śladów. Prawdziwą, szczerą wściekłość. Tylko dlaczego? Co zmusiło ją do tak silnych emocji? Nie umiał odpowiedzieć na te pytania, ale iskra nadziei mimowolnie zapłonęła gdzieś w jego sercu, pośród morza zwątpienia i niepewności.

Jeśli była zdolna do odczuwania tak gorącej złości, wciąż jej zależało.

— Mam nadzieję, że zamierzasz za to zapłacić. — Głos karczmarza wyrwał go z zamyślenia, a Virren spojrzał na pusty kufel, stojący na ladzie.

Skrzywił się mocno, gdy zdał sobie sprawę, że Ralia po raz kolejny zdołała go oszukać. Westchnął ciężko, po czym wyciągnął z sakiewki trójkątną monetę. Rzucił ją karczmarzowi i powiedział:

— Dołożę kolejną, jeśli powiesz mi, dokąd zamierza się udać — powiedział i skinął głową w stronę drzwi, za którymi kilka minut wcześniej zniknęła Ralia.

— Lepiej przeznacz pieniądze na coś innego. Znam się na ludziach zbyt dobrze, by uwierzyć w jej kłamstwa — prychnął mężczyzna. — Twardy orzech do zgryzienia, ta pannica.

Virren nie odpowiedział, wiedząc doskonale, że karczmarz trafił w sedno. Ralia Edelaan była zagadką, której nie potrafił rozwiązać. Wciąż pamiętał uśmiechniętą, radosną dziewczynę, z którą spędzał niemalże cały wolny czas, gdy oboje byli jeszcze nowicjuszami. Często wracał wspomnieniami do beztroskich chwil; do bezlitosnego słońca Gór Iv'shik, do wydm na pustyni, na szczyty których wspinali się, by wykrzykiwać modlitwy, a także całe mnóstwo nieznaczących nonsensów.

Pokochał ją wbrew wszystkiemu i wszystkim, choć wcale tego nie planował, podobnie jak nie planował kiedykolwiek stworzyć z nią czegoś więcej. Wciąż był szlachcicem, obarczonym obowiązkami wobec swojego rodu. Nie łudził się, że ktokolwiek pozwoli mu o tym zapomnieć. A jednak ich uczucie dało mu siłę, by przetrwać ciężkie lata nauki z dala od znajomego domu, gdzie wszystko wydawało się prostsze.

Za to nic nie mogło przygotować go na jej odejście — na dodatek tak gwałtowne i niezrozumiałe. Ralia wzniosła wokół siebie olbrzymi mur, za który nikt nie miał prawa wstępu — poza samym Aesirem, choć i to dla wielu stanowiło dyskusyjny temat. Virren wiedział, że nawet w najgorszych koszmarach nie spodziewała się zostać Eshaar, ale nigdy nie posądziłby jej o tchórzostwo czy podejmowanie decyzji w oparciu o dziecinny gniew. Już jako dziewczynka potrafiła odsunąć na bok emocje, gdy wymagała tego sytuacja. Mimo to, kiedy opuszczała Świątynię, wyglądała zupełnie obco, a jej głos — obojętny, pozbawiony emocji — wzbudził w nim dreszcz niepokoju.

Nie próbował jej zatrzymać, sądząc, że potrzebowała czasu, aby nauczyć się dźwigać swe brzemię. Mijały jednak dni, tygodnie, miesiące, a ona ciągle nie wracała — nawet po tym, jak on sam podzielił jej los i przywdział czerń. Chciał powiedzieć jej, jak dobrze rozumiał złość, zagubienie, niepewność... Przecież także ich doświadczył. Słyszał szepty, widział pełne strachu spojrzenia, ale im dłużej myślał o swoim losie, tym większy spokój pojawiał się w jego sercu; Aesir wybrał go po raz kolejny, nawet jeśli postanowił ukryć jego ścieżkę w cieniu. Dał mu za to siłę i wytrwałość, by mógł sprostać powierzonemu mu zadaniu.

Prowadź ją, Virrenie.

Słowa Błogosławieństwa często powracały do niego w snach, szczególnie wtedy, gdy starał się odszukać Ralię. Być może nawet sam Bóg nie spodziewał się tak gwałtownej reakcji ze strony swojej wybranki, choć była to myśl absurdalna. Virren nie miał jednak wątpliwości, że chodziło o nią — pierwszą Eshaar od wieków, która okazała się także nieokiełznanym żywiołem. Jeśli Aesir zdecydował się powierzyć mu misję sprowadzenia jej do Świątyni, nie zamierzał się poddawać, chociaż czasami miał ochotę wrzeszczeć z frustracji oraz bezsilności.

Minęły długie lata, a zapał Virrena z każdym rokiem malał; zaczynał powoli sądzić, że nie mógł zrobić zupełnie nic, poza czekaniem, aż kobieta sama odnajdzie drogę. Wielokrotnie zresztą wyobrażał sobie powrót Ral do Świątyni; powitałby ją z otwartymi ramionami, zapewniając, że nigdy w nią nie wątpił. Podejrzewał, że ten moment wynagrodziłby mu wszystko — każdą niedogodność, której doświadczył na przestrzeni lat. Byłby skłonny poczekać i drugie tyle, ale...

Obawiał się, że kończył im się czas — wszyscy zaczynali to zauważać. Darenar stawał się coraz bardziej niebezpieczny, a wieści o kolejnych zaginięciach zaczynały spływać z różnych stron kraju, choć Eshaar robili wszystko, by utrzymać je w tajemnicy. Równowaga między dobrem a złem stawała się chwiejna. Nikt za to nie wiedział dlaczego. Być może Virren miał rację, uważając tę sytuację za test — sprawdzian ich umiejętności. A być może rzeczywiście byli naiwni, sądząc, że otrzymają jakiekolwiek wskazówki.

Zacisnął zęby, zanim zdążył zapędzić się w niebezpieczne rejony. Ralia miała na niego większy wpływ, niż sądził. Jeśli zaledwie kilka minut rozmowy mogło sprawić, że zaczynał wątpić w swoją ścieżkę...

— Sądzę, że wyruszy do Irinei — powiedział karczmarz, a Dal'var ponownie spojrzał na niego z uwagą. — Udawała szczególnie zainteresowaną zleceniem w Ihvirze, więc na pewno nie pojedzie w tamtym kierunku.

Eshaar skinął głową w podzięce i położył na ladzie kolejną monetę, mimo wcześniejszych słów gospodarza. Najwyraźniej mężczyzna postanowił zlitować się nad nim z dobroci serca — a ją zawsze należało nagradzać, jako że stanowiła coraz większą rzadkość. Virren wiedział, że nie powinien w ogóle zastanawiać się nad sprawdzeniem, dokąd rzeczywiście zamierza udać się Edelaan. Jego miejsce było w Świątyni, do której w odpowiedzi na wezwanie zaczęli zapewne przybywać pierwsi Błogosławieni. Ruszenie w kolejną pogoń za kobietą, która zdecydowanie nie chciała być odnaleziona, nawet jemu wydawało się szalone.

Mimo to...

Gdy zapytał ją, dlaczego trzymała się na uboczu, nie oczekiwał, że wyzna mu prawdę. Nie umiał jednak wyrzucić z głowy jej słów; wciąż dźwięczały w umyśle, napawając go niepokojem.

Dlaczego nie zadasz tego pytania jemu?

W jej głosie słyszał gorycz, może nawet żal skierowany bezpośrednio do Boga. Zupełnie jakby obwiniała go nie tylko za uczynienie jej Eshaar, ale także za wszystko, co stało się później. Z jakiegoś powodu nie sądził, by był to przejaw egoizmu czy nawet dziecinnej złości. Od długiego czasu zastanawiał się, dlaczego Aesir pozwalał jej na ignorowanie wezwań, ale jedyne możliwe wyjaśnienie tylko motywowało go do walki o Ralię.

Skoro Bóg nie odwrócił się od niej, ona nie mogła odwrócić się od niego. Za każdym razem, gdy ją widział, miała na sobie znienawidzoną czerń — zniszczoną, zaniedbaną, ale również niezmienną. Gdziekolwiek nie szła, zdawała się bronić imienia Aesira oraz wszystkich wybrańców. Znosiła pełne pogardy spojrzenia, słuchała obrzydliwych szeptów; musiała więc trwać przy nim, niezależnie od tego, co mówili pozostali.

Nie wiedział, kiedy właściwie przestał ją rozumieć. Nie wiedział też, jak właściwie wyglądała relacja Ralii z Aesirem, a ona nie zamierzała się niczym dzielić. Raz po raz wybierała samotność, z dala od tych, którzy nieśli podobne brzemię. Virren nie sądził, by miało się to zmienić w najbliższym czasie, ale nie był gotowy zrezygnować.

Jeszcze nie tym razem, pomyślał smętnie i zacisnął dłoń w pięść.

Wstał z krzesła, skinął karczmarzowi głową, po czym ruszył w stronę wyjścia, zdeterminowany, aby złapać trop Ralii Edelaan ten ostatni raz. W głowie słyszał pogardliwe parsknięcie Caspara i kpiący głos Deleiny — swoich najbliższych towarzyszy — którzy od dawna próbowali przekonać go do porzucenia marzeń o nawróceniu buntowniczki. Gdyby tylko widzieli go w tym momencie...

Przymknął oczy i pozwolił światu rozpłynąć się wokół niego w feerii barw, dźwięków oraz zapachów.

***

Rozdział po licznych poprawkach, zasadniczo napisany całkowicie od nowa, ale chyba w końcu w takiej postaci, w jakiej chciałabym go widzieć <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro