Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[2] the death of me.


Nowosybirsk, tego samego dnia


Major Vasilyev z wściekłością uderza pięścią w stół, sprawiając, że dwie szklanki do whisky zderzają się ze sobą. Dźwięk brzęczącego szkła roznosi się echem po pomieszczeniu, niknąc w krzykach i posapywaniach żołnierzy trenujących parę metrów dalej. W izbie panuje półmrok; na samym jej środku stoi stół ze świerkowego drewna i pasujące do niego krzesła. Przy jednym z nich siedzi Dmitri Vasilyev, drugi (zaraz za Zahkarovem) dowódca Cerberusa - to on odpowiada za część bojową organizacji. Jest wściekły, gdyż liczył, że likwidacja Zimowego Żołnierza przebiegnie bez zarzutu. Ma ochotę roznieść cały swój oddział żołnierzy w pył. Jedyne, co mogło go uspokoić, to kilka szklaneczek dobrego trunku.
Brock Rumlow obserwuje walczących przez kraty oddzielające pomieszczenie od dużej sali treningowej. Huk pięści uderzającej w drewniany blat sprawia, że mimowolnie drga. Strach powoli opanowuje jego zimne serce. On, Crossbones, nigdy się nie bał - to inni bali się jego. Teraz było inaczej. Odpowiada głową za misję egzekucyjną, która się nie powiodła, więc Zakharov mógł wyciągnąć konsekwencje z jego porażki. Kara byłaby bolesna. Rumlow może okazać się zbędny. A zbędne jednostki są likwidowane.
Mężczyzna obraca się, podchodzi do stołu i przysuwa sobie krzesło. Siada, krzyżując ramiona i rozluźniając nogi. Wbija wzrok w blat.
Trzy siedzenia i dwie szklanki.
Jest pewny, że ta druga nie jest przeznaczona dla niego. Nie dziś.

Czekali.

Po dziesięciu minutach zauważają, że tłum walczących rozstpuje się. Spomiędzy żołnierzy wyłania się Zakharov, niosący litrową butelkę whisky. Za nim podąża jego zastępca - komandos Pietrov. Generał wchodzi do pomieszczenia powolnym krokiem, z głośnym hukiem stawia alkohol na stół i z uśmiechem klepie majora po ramieniu. Przesuwa wzrok na Rumlowa.
- Czemu jesteście tacy zdenerwowani? Panowie, rozchmurzcie się! Mamy taki piękny dzień... - Rosjanin, wciąż uśmiechając się szeroko, otwiera butelkę i nalewa whisky do szklanki Vasilyeva. Major, wciąż zdenerwowany, odchyla się na krześle i obserwuje, jak płyn uderza o ścianki przezroczystego szkła. Crossbones, zdezorientowany, unosi brwi. Zaczyna zastanawiać się nad tym, czy główny dowódca Cerberusa nie zwariował.
- Komandosie Pietrov, jakim trunkiem dziś się raczymy? - zagaja Zakharov, wlewając alkohol do swojej szklanki.
- To whisky Alberta Rye, sir. Odmiana Dark Batch, bardzo znana w Kanadzie, rocznik siedemdziesiąty czwarty. - posłusznie oodpiera zastępca, stojący przy wejściu z rękami założonymi za plecami.
- I to jest napitek godny bogów, panowie! - rzuca dowódca, duszkiem wypijając zawartość szklanki. Po chwili odkłada naczynie na blat i spogląda na byłego agenta.
- A ty, Rumlow, czemu nie pijesz? - w tym momencie generał zauważa, że brakuje jednej szklanki. - Pietrov, załatw naszemu gościowi szklaneczkę, przecież nie będzie siedział o suchym pysku! Radi Boga!

Po minucie naczynie znajduje się na blacie, a Zakharov napełnia je obficie alkoholem. Mężczyzna, niesamowicie zadowolony, rozluźnia się na krześle, wyciąga kubańskie cygaro zza połów swojej kurtki i odpala je zapałkami. Zaciąga się głęboko, po czym wypuszcza dym z ust i nozdrzy. Zapach tytoniu miesza się z wonią potu i krwi walczących żołnierzy.
Rumlow opiera się rękami o blat i uważnie wpatruje w generała, szukając jakichkolwiek oznak szaleństwa czy fałszu. Nie wierzy w jego dobry humor. Musi być jakiś haczyk, którego jeszcze nie rozpracował.
Vasilyev z ciężkim westchnieniem stawia opróżnioną szklankę na stół. Dowódca ponownie napełnia obydwa naczynia.
- Zakharov, powinieneś odstawić te cygara, bo miesza ci się w głowie. Przegraliśmy. Misja nie została wypełniona. Uciekliśmy z pola bitwy, Zimowy Żołnierz przepadł. Nie mamy powodów do radości. - rzecze major swym ciężkim, zachrypniętym głosem. Generał, słysząc jego słowa, uśmiecha się jeszcze szerzej i odchyla na krześle.
- Mylisz się, przyjacielu, twoje myślenie jest błędne. Wręcz przeciwnie. Bitwa została przegrana, ale zwycięstwo w wojnie należy do nas. - zadowolony dowódca przykłada szkło do ust i przechyla je, powoli sącząc whisky. Mężczyźni spojrzeli na niego z niedowierzaniem. Czemu wygaduje takie bzdury?
Rumlow jest pewny, że dziś ominął karę, jednak drugiej szansy nie dostanie. Pojmuje to bardzo szybko. Jednak wciąż nie wie, dlaczego Zakharov jest taki radosny.
- Otóż, panowie - zaczyna Rosjanin, odstawiając prawie nietkniętą szklankę. - byłem pewny, że nie uda nam się złapać lub zgładzić Barnesa. To nie jest takie proste; polujemy na Zimowego Żołnierza tak długo, ponieważ ten umie dobrze się ukryć i zna nasze sposoby działania. Teraz dodatkowo ma liczne wsparcie, więc schwytanie go graniczy z cudem. Celem tej misji było sprawdzenie umiejętności Wilczycy; chciałem upewnić się, że umie poradzić sobie z tak trudnym celem. To, co zobaczyłem na polu bitwy całkowicie mnie zadowoliło. Jej lojalność, posłuszeństwo i bezgraniczne oddanie misji wprawiło mnie w zachwyt. Gdy wyznaczymy datę kolejnego ataku, będzie gotowa. Zmiecie Barnesa z powierzchni ziemi; jestem tego bardziej niż pewny.
W pomieszczeniu panuje cisza. Dowódca powoli dopija zawartość naczynia, po czym ostatni raz zaciąga się cygarem. Major obraca swoją szklankę w dłoniach, Rumlow kurczowo ściska brzeg blatu.
Teraz rozumie. Akcja w Nowym Jorku była tylko przedsmakiem, próbką prawdziwej walki. To, co szykowano Barnesowi było o wiele poważniejsze niż jakaś bijatyka na uboczu metropolii. "Broń doskonała" Cerberusa będzie miała swój "popisowy występ" w najbliższej przyszłości.
Zakharov pochyla się nad stolikiem i z lubieżnym uśmiechem obserwuje trenujących żołnierzy, których znacząco ubyło w trakcie ostatnich trzydziestu minut.
- Pietrov. - rzuca, upijając łyk ze szklanki. - Pokaż mi moją zabawkę.
Komandos wychodzi z pomieszczenia i rusza ku walczącym. Odsuwa kilku z nich na bok, by spełnić zachciankę dowódcy. Zebranym ukazuje się Wilczyca, stojąca w bojowej pozycji w samym środku sali treningowej. Rumlow odwraca się, by mieć lepszą widoczność.
Dziewczyna ma dłonie zawinięte w bandaże, których biel jest ledwo widoczna przez krew wsiąkniętą w bawełnę.
Są pewni, że posoka należy do jej przeciwników.
- Jak długo ćwiczy? - rzuca zaintrygowany Crossbones.
- Odkąd tu przyszedłem. Czyli od jakichś trzydziestu minut. - odpiera dowódca. Szeroki uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Jest przepełniony dumą i zachwytem. Jego marionetka jest doskonała w każdym calu.
Naprzeciw bojowniczki staje trzy razy większy od niej żołnierz. Reszta trenujących odsuwa się w trwodze. Na twarzy Wilczycy pojawia się pełen zadowolenia uśmiech. Dziewczyna w trzech susach znajduje się przy przeciwniku. Trzy razy kopie go w brzuch, unika kilku ataków i wykonuje zamach ramieniem. Jej pięść trafia w nos napastnika. W ciszy przerywanej sapaniem walczących rozlega się ciche chrupnięcie; żołnierz łapie się za nos i przerażony robi kilka kroków w tył, krzycząc w języku rosyjskim, że się poddaje.
Zakharov osusza kolejną szklankę whisky. Mruży oczy, niczym zadowolony kocur, po czym opiera ręce o stół, a twarz o dłonie. Obserwuje, jak do Wilczycy podchodzi kolejny wojownik, którego nogi trzęsą się niczym galareta.
Vasilyev stawia swoje naczynie z hukiem na stół i syczy:
- Shlyukha!
Znowu jedna trzecia jego wojskowych będzie niezdatna do walki. Będą odczuwać braki w ludziach w niedalekiej przyszłości.
Z drugiej strony... po co im żołnierze, skoro mają tę ognistowłosą wojowniczkę?


Wakanda, godzinę później


Chłód przenika do moich mięśni i sprawia, że dostaję drgawek. Jestem przyciśnięty do ośnieżonego podnóża góry. Moją szyję miażdży metalowa dłoń - zaciska się na gardle, przez co oddycham z trudem. Wbijam wzrok w przeciwnika - jego oczy są takie same jak moje. Gniew wypełnia je i rozpala jak ogień. Twarz wykrzywia mu grymas wściekłości. Jest taki jak dawny ja - z tą różnicą, że jego ramię zdobi krwistoczerwona gwiazda, której ja się wyzbyłem.
To dziwne uczucie - patrzeć na własną twarz, być mordowanym przez własnego sobowtóra.
Jesteśmy gdzieś na Syberii - pamiętam te ośnieżone wzgórza i chłód sięgający szpiku kości. Za tym drugim mną stoi tłum ludzi. Nie rozpoznaję nikogo, dopóki mój wzrok napotyka starszą parę - mężczyznę i kobietę. Po twarzach obojga płyną łzy. Czuję ukłucie w sercu, gdy uświadamiam sobie, że te wszystkie osoby to moje ofiary, a na czele zbiorowiska stoją Maria i Howard Starkowie.
Zamykam oczy, gdyż nie jestem w stanie znieść smutku i żalu obecnego na ich obliczach. Metalowa dłoń coraz mocniej zaciska się na moim gardle. Prawie nie mogę oddychać.
- Otwórz oczy, tchórzu. - słyszę swój własny, przepełniony nienawiścią głos. Posłusznie rozchylam powieki i wbijam wzrok w jego rozgniewaną twarz. Staram się nie patrzeć na tłum za nim.
Po kilku sekundach jego słowa znów rozdzierają głuchą ciszę.
- Jesteś potworem.

Poddaję się.
Rozluźniam mięśnie, opuszczam wzrok, ostatni raz przełykam ślinę.
Ma rację. Jestem mordercą. Nie zasługuję na normalne życie - nie po tym, co robiłem.
Jestem potworem.

Zapada ciemność.


Nagle czuję, jak ktoś szarpie moim ramieniem. Zrywam się na równe nogi i przyjmuję pozycję bojową, jednocześnie rozglądając się wokół. Dlaczego jeszcze żyję?
Przede mną stoi Steve. Ma wyciągnięte ręce, jakby chciał mnie złapać. Zauważam, że otaczają mnie białe ściany, proste meble i ogromne okna wychodzące na dziką dżunglę. Uświadamiam sobie, że był to tylko sen, a ja jestem w Wakandzie.
Rozluźniam się i biorę głęboki oddech, by uspokoić rozszalałe serce. Rogers kładzie mi rękę na ramieniu.
- Zły sen? - pyta, wodząc wzrokiem po moim obliczu. Odwracam głowę. Nie chcę, by z moich oczu wyczytał to, jak bardzo wstrząsnął mną ten koszmar.
- To nic. - uśmiecham się cierpko. Przesuwam dłonią po twarzy, by pozbyć się resztek senności. Tłumię westchnienie.
- Jeszcze parę miesięcy terapii i będziesz spał spokojnie. Zobaczysz. - Kapitan posyła mi lekki uśmiech i zaciska palce na moim barku. Kiwam głową, mimo, że nie wierzę w jego słowa. Moja terapia trwa już dłuższy czas, a postępy są znikome. Zbyt wiele złego wyrządziłem, by moje sumienie przestało mi wypominać te wszystkie zbrodnie.
Spoglądam na niego.
- Dlaczego przyszedłeś? Coś się stało? - mówię. Widzę, że chce mi coś powiedzieć.
- Cóż, T'Challa chce omówić dzisiejszy incydent i dowiedzieć się więcej na temat tej tajemniczej bojowniczki. Zaprosił jakiegoś eksperta, kogoś, kto może mieć pewne kluczowe informacje. Musimy przy tym być.
Kiwam głową na znak, że zrozumiałem. Chwilę później wychodzimy z pomieszczenia, który od czasu odmrożenia służy mi za pokój mieszkalny i kierujemy się ku głównej części budynku, w której zazwyczaj spotykamy się z królem.

Po pięciu minutach stajemy w izbie otoczonej ścianami ze szkła. Naprzeciw nas, przodem do ogromnego ekranu przytwierdzonego do elewacji stoi T'Challa. Z rękami założonymi na plecach uważnie śledzi materiał filmowy pokazujący dzisiejszą walkę w Nowym Jorku. Tym razem z boku obserwuję, jak czerwonowłosa kobieta przyciska mnie do betonu. Ciągle czuję silny ból w okolicach szyi. Dała mi nieźle popalić.
Przy ogromnym stole siedzi Sam, którego oczy niespokojnie wodzą po ekranie. Wilson po wydarzeniach w Niemczech ukrywa się w Waszyngtonie, musiał tu przybyć specjalnie na zebranie. Niedaleko niego usadowiła się Wanda. Dziewczyna od czasu uwolnienia z więzienia przebywa z nami tu, w Wakandzie.
Naprzeciw nich, o ścianę opiera się Natasha, była agentka KGB, która pomogła nam uciec z lotniska w Niemczech. Pewnie to ona jest "ekspertką", o której mówił Steve.
Król obraca się do nas. Ekran znajdujący się za jego plecami gaśnie.
- Siadajcie. Panna Romanoff ma parę informacji, którymi może się z nami podzielić. - mówi. Odsuwam sobie krzesło i sadowię się na nim. Rogers i Natasha robią to samo. Black Panther kiwa głową na znak, że gość może już mówić.
- Ta tajemnicza dziewczyna nie jest bronią Hydry; ona już dawno wymarła, a wraz z nią wszelkie eksperymenty, które kontrolowali. - zaczyna. - Jakiś czas temu dowiedziałam się o stosunkowo nowej organizacji, działającej od około pięciu lat i mającej nikły związek z nazistowskim stowarzyszeniem. Nazywa się "Cerberus". Ten eksperyment to prawdopodobnie ich sprawka.
- Przecież w czasie zamieszek w Waszyngtonie opublikowałaś wszystkie informacje dotyczące Hydry. Nie było tam nic o Cerberusie? - pyta Sam.
- Sęk w tym, że Hydra nie wiedziała o istnieniu Cerberusa. Są tak tajni, że nawet nie wiem, jakiej są narodowości i kto nimi dowodzi.
- Słyszałem, jak bojowniczka otrzymywała rozkazy w języku rosyjskim. - wtrącam. - Powiedziano jej: "zlikwiduj cel, moja droga", a ona odparła: "przyjęłam".
Romanoff z roztargnieniem bawi się własnymi palcami.
- Pewnie są z Rosji. - mówi Steve.
Zapada cisza. Po kilku sekundach przerywa ją król.
- Wiesz coś jeszcze? - zwraca się do Natashy.
- Udało mi się pozyskać informacje o ich najważniejszym projekcie. Miał przyćmić wszystkie eksperymenty Hydry. Pragnęli stworzyć idealną maszynę do wykonywania "brudnej roboty", marionetkę, która będzie skuteczna, a przede wszystkim lojalna. Nie chcieli, by w przyszłości obróciła się przeciwko swoim stwórcom. - kobieta zerka na mnie. Odwracam wzrok. Wiem, że teraz mówi o mnie.
- Słyszałam jeszcze, że pragnęli "zbratać człowieka z naturą", cokolwiek to znaczy. - dodaje.
Cisza znów zalega w pomieszczeniu. Atmosfera staje się ciężka, jakby bezradność i pytania bez odpowiedzi unosiły się w powietrzu w postaci lotnej. Zerkam na wszystkich zebranych: Steve ma przymknięte oczy i zmęczoną twarz, Wanda ze zmartwieniem wygląda przez okno, Sam wbija pusty wzrok w blat, zaś Natasha w zamyśleniu skubie rękaw swojej kurtki. T'Challa ze zmarszczonymi brwiami patrzy prosto na mnie.
- Byłeś jej celem. Dlaczego? - pyta. Mam ochotę wzruszyć ramionami, ale powstrzymuję się. Zamiast tego odpowiadam:
- Nie wiem.
Moje słowa rozpływają się w ciszy.
To prawda. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie z Cerberusa uwzięli się na mnie. Wiem jedno: to jeszcze nie koniec. Przyjdą po mnie, prędzej czy później.
Wbijam wzrok w zatroskaną twarz Rogersa. On uważa, że żadna ze zbrodni nie była moją winą. Jednak to moje ręce bez skrupułów odbierały życie niewinnym ludziom. Muszę ponieść za to karę.
Zasługuję na śmierć z jej rąk.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro