Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2

— W czym mogę panu pomóc? — wydusiłam z siebie.
Chłopak obejrzał się po pomieszczeniu, po czym swój wzrok skierował na mnie. Jego oczy miały cudowny odcień zieleni. Wręcz hipnotyzujący. Otrząsnęłam się z transu i czekałam na jego wypowiedź...
— Panu? — podniósł brew i w dwóch krokach stanął naprzeciwko mnie — Nie wyglądam chyba tak staro? - na jego ustach pojawił się rozbawiony uśmiech.
— Taki jest zwrot grzecznościowy... — wzruszyłam ramionami.
— Ja wolę mimo to po imieniu — stwierdził — Harry — wyciągnął w moją stronę dłoń.
Przeskakiwałam wzrokiem pomiędzy jego dłonią a tęczówkami. Ostatecznie podałam mu ją.
— Mia... — odpowiedziałam, wyrywając się delikatnie z uścisku.
— Ślicznie — stwierdził, wkładając dłonie z powrotem do kieszeni płaszcza.
—Dziękuje — szepnęłam cicho i odchrząknęłam — A więc, w czym Ci mogę pomóc? — zapytałam.
— Szukam towarzysza, którym mógłbym się zająć — odparł.
— Tak. Dziwne by było, gdybyś przyszedł tu z innego powodu... — uśmiechnęłam się lekko. Harry odwzajemnił uśmiech. Odwróciłam się i podeszłam do biurka, otwierając jedną z szuflad — Pies czy kot? — spytałam, grzebiąc w różnych papierach w poszukiwaniu kluczy.
— Kot — odpowiedział szybko.
Widać, że adopcja była pewną decyzją, a to się ceni. Dużo ludzi nie jest pewnych co do tego, przez co przywożą później zwierzęta z powrotem lub najprościej w świecie... Porzucają je.
— Kociak czy starszy?
— Bez znaczenia... — zamyślił się na chwilę — Ale wolałbym, gdyby był to jednak młodszy kotek — odparł, opierając się ramionami o ladę.
Wyciągnęłam odpowiedni kluczyk i podniosłam głowę. Moja twarz znajdowała się teraz kilka centymetrów od niego. Zdecydowanie za blisko. Odchrząknęłam i wyprostowałam się, co zrobił również chłopak...
— Taak... Zapraszam — powiedziałam i skierowałam się do pomieszczenia obok. Otworzyłam drzwi i wpuściłam chłopaka przodem — Tu znajdują się kociaki. Najstarsze z nich mają rok — odparłam.
Chłopak kiwnął głową i zaczął się rozglądać. Chodził pomiędzy klatkami, do niektórych zaglądając, do niektórych nie. Ja stałam z boku i obserwowałam go. W pewnym momencie zatrzymał się. Była to jedna z ostatnich klatek...
— Te są śliczne — stwierdził, spoglądając to na mnie to za kratki.
— Magic i Hope — stwierdziłam, powoli zmierzając w ich stronę — Rodzeństwo. Kocurek i kotka — dopowiedziałam, kiedy stałam już obok chłopaka.
— Który z nich to kocurek? — spytał, wskazując na dwie szaro-białe kulki.
Spały sobie spokojnie, wtulone w swoje futerko. Do czasu. Jeden z nich najwyraźniej nas usłyszał i podniósł swój łebek, nasłuchując i strosząc uszkami. Kiedy nas zobaczył, od razu wstał i podszedł do kratki, wysuwając między prętami swoją mordkę.
Harry podał mu palce do obwąchania, a kociak od razu wsunął pod nie swoją małą mordkę.
— A jak myślisz? — zachichotałam.
— Ten? — stwierdził z rozbawieniem, drapiąc zwierzaka za uszkiem.
Pokiwałam ze śmiechem głową.
— Są do adopcji?
— Obecnie nie — chłopak się wyprostował i jakby zasmucił — Znaleźliśmy te dwa Słodziaki kilka dni temu. Nie mają jeszcze wszystkich szczepień i są trochę za małe. Ale myślę, że jak przyjdziesz tu...może za dwa tygodnie, to spokojnie będziesz mógł jednego wziąć, a może i dwójkę? — uśmiechnęłam się do niego.
— Za dwa tygodnie? — dopytał, przygryzając wargę.
Jego wzrok, dalej był wbity w kociaka łaszącego się przy kratce, domagającego się pieszczot i uwagi.
— Tak... — chłopak stał zamyślony — Chciałbyś go potrzymać? — spytałam, czym wybudziłam Harry'ego z transu.
— Mogę? — spytał, patrząc na mnie z lekkim zaskoczeniem.
— Jeśli go nie upuścisz... — wzruszyłam ramionami.
Na jego twarzy w jednym momencie pojawił się szeroki uśmiech. Otworzyłam powoli klatkę, żeby kociak się nie spłoszył, po czym wzięłam Magic'a na ręce. Podałam kociaka chłopakowi i zamknęłam klatkę, na wypadek, gdyby Hope się obudziła. Harry delikatnie wziął ode mnie zwierzątko i oparł go przednimi łapkami o jego tors...
— W takim razie... Za dwa tygodnie zabieram cię do domku — uśmiechnął się do kociaka.
— To pewne, że on? — spytałam, przygryzając wargę.
Owszem, chciałabym, aby każdy kociak w schronisku miał dom, ale rozdzielenie tej dwójki mogłoby się trochę źle skończyć. Obydwoje wcześnie stracili swoją matkę, więc wychowali się w swoim towarzystwie, a teraz je również mieli stracić? Chłopak spojrzał na mnie i nie pewnie kiwnął głową. Otworzyłam z powrotem klatkę, żeby mógł włożyć do niej kociaka.
— A, nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli zostawię tę dwójkę razem? W innej sytuacji musiałabym go przenieść, ale...
— Pewnie... — przerwał mi — Boisz się o nią? — spytał, spoglądając przez chwilę na zwiniętą Hope.
— Ja... Tak. — odparłam — Jest jeszcze malutka, a poza bratem nie ma nikogo... — dokończyłam, lekko łamiącym się głosem.
Czułam, jak pod moimi powiekami zaczynają się gromadzić łzy. Skierowałam swój wzrok na sufit, ale jedna łezka i tak znalazła ujście i popłynęła po moim policzku. Poczułam, jak ktoś mnie przytula. Spojrzałam zdezorientowana na bruneta i odsunęłam się gwałtownie. Przetarłam mokre policzki i zamknęłam klatkę kociaków.
— Przepraszam... — szepnęłam.
— Hej, nic się nie dzieje — odparł, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu — Każdy z nas ma czasem gorsze chwile, a w twoim przypadku to nawet oczywiste — stwierdził.
Spojrzałam na niego nie zrozumiale.
— Podziwiam cię za to, że potrafisz tu pracować — wytłumaczył.
— Nie pracuje tu...jestem tylko wolontariuszką — stwierdziłam i skierowałam się w stronę biura.
—Nie pracujesz? — spytał, równając się ze mną.
-Nie można tego uznać za pracę, a mam trochę więcej uprawnień niż wolontariusz. Poza tym nie mogę myśleć o normalnej pracy, kiedy jeszcze się uczę — powiedziałam.
Wyszliśmy z pomieszczenia, które zamknęłam, po czym klucz schowałam z powrotem do szuflady.
— Jestem studentką, na kierunku biologicznym. Jakby cię to interesowało — stwierdziłam, wycierając oczy chusteczką.
— Bardzo dobry kierunek
— Dzięki
— Który rok? — kontynuował, opierając się o ladę biurka.
—Trzeci... — odparłam.
Pomiędzy nami nastała niezręczna cisza, która przerywana była cichymi szczeknięciami z dworu. Przerwał ją dopiero odgłos szeleszczących kamieni, które były wysypane na placu. Ktoś przyjechał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro