29: Randka-Randka
I found a love for me
Darling just dive right in, and follow my lead
I found a girl, beautiful and sweet
I never knew you were the someone waiting for me
Cause we were just kids when we fell in love
Not knowing what it was, I will not give you up this time
But darling just kiss me slow, your heart is all I own
And in your eyes you're holding mine
Baby I'm dancing in the dark, with you between my arms
Barefoot on the grass, listening to our favourite song
When you said you looked a mess, I whispered underneath my breath
But you heard it, darling you look perfect tonight
~ Ed Sheeran "Perfect"
*
Piątkowy wieczór w Hogwarcie tak teraz, jak i dawniej, wyglądał podobnie. Uczniowie, zadowoleni z końca nauki na ten tydzień wylegali na korytarze, aby wspólnie spędzić ten czas. Na bok szły podręczniki, sterty notatek, a także resztki ambicji. Draco znał ten stan rozluźnienia z autopsji, ponieważ sam w czasach szkolnych całkowicie poświęcał piątkowe popołudnia na lenistwo; w ostatnich latach nauki, na szóstym i siódmym roku, wypijał drinki ze znajomymi, zazwyczaj opróżniając przynajmniej jedną butelkę skrywanej na dnie kufra whisky. I on, i Blaise, i Teodor mieli podwójne magiczne dno w bagażach, w którym mieściło się po dziesięć litrowych butelek, co dawało około dwudziestu wieczorów umiarkowanego pijaństwa.
Siedząc na ławeczce przy głównym wejściu do zamku, stał się ciekawym obiektem do obserwacji przez dziesiątki młodych oczu. Oto on — Draco-wilkołak-nauczyciel — który wrócił do Hogwartu. Zapewne większość studentów orientowała się, gdzie aktualnie pracuje. Zapewne McGonagall nie przemilczała tej kwestii. Przynajmniej miał taką nadzieję. Wiedza o Wolfcamp zapewne przyczyniłaby się do zwiększenia świadomości wśród młodzieży. Nawet jeśli nie usłyszeliby tego od dyrektorki, wystarczyło, że jeden z nastolatków miał rodzica urzędnika. W pewnym wieku lubi się plotki. Tak, z pewnością wiedzieli.
Draco, jak dotąd oparty o ścianę, wsparł się łokciami na kolanach i zwiesił głowę. Minęło już pięć minut od wyznaczonej godziny spotkania. Niepokój spuścił lodowatą kulę do jego żołądka. Zaczął się bać, że Hermiona nie przyjdzie. Z drugiej strony rozsądek podpowiadał mu, że nie wystawiłaby go bez słowa wyjaśnienia. Właściwie nie miałby jej za złe takiego posunięcia, wtedy po prostu próbowałby dalej, aż do skutku lub wyraźnej odmowy.
Dziesięć po siódmej zaczął tracić nadzieję. Do głowy też wpadł mu pomysł, aby odwiedzić Hermionę w jej pokoju i dowiedzieć się, co się stało. Postanowił jednak poczekać cierpliwie do końca studenckiego kwadransa. Zlękniony przyglądał się swoim wypastowanym butom, niecierpliwie podrygującym na kremowym, kamiennym tle.
Z gwaru rozmów, tupotu szkolnego obuwia, śmiechów, odgłosów wydawanych przez zabawki z Magicznych Dowcipów Weasleyów przebił się nowy, niepasujący do reszty dźwięk.
Stuk. Stuk. Stuk.
Mężczyzna poderwał głowę i niemal odetchnął z ulgi, zaraz jednak zaparło mu dech z wrażenia.
Przypomniała mu się scena z balu bożonarodzeniowego w czwartej klasie, kiedy to pierwszy raz nie znalazł żadnego słowa krytyki na piętnastoletnią wtedy Granger. I tym razem zabrakło mu języka w gębie.
Wyglądała nieziemsko. Miała na sobie płaszczyk. Długa brudno-fioletowa suknia spływała do jej kostek, omiatając czarne szpilki z paseczkiem nad kostką. Ułożyła włosy, a na twarz nałożyła niezbyt mocny makijaż. Widząc osłupienie Malfoya, uśmiechnęła się z pewną nieśmiałością i zawstydzeniem. Uczniowie oglądali się za nauczycielką, najwyraźniej również nie mogąc uwierzyć w zmianę zewnętrzną, jaka zaszła w pani profesor od OPCM. Owszem, codziennie robiła się na bóstwo, ale dzisiaj sobie nie żałowała.
— Hej — przywitała się, nerwowo poprawiając dłuższy, skręcony kosmyk nad czołem.
— Hej — odpowiedział jej Draco.
Zorientował się, że wciąż siedzi na ławeczce, więc czym prędzej wstał.
— Przepraszam za tę obsuwę. Włosy nie chciały mnie słuchać...
— Poradziłaś sobie z nimi świetnie.
— Tak sądzisz?
Lekki rumieniec pojawił się na kobiecych policzkach, sprawiając, że w głowie Malfoya zakotłowała się myśl: jakaż ona słodka.
— Jesteś piękna.
***
Godziny pielęgnacji nie poszły na marne. Od rana, w każdym możliwym momencie dnia, poprawiała swoją urodę. Po pierwsze chciała ukryć zaniedbania spowodowane depresją, w jaką wpadła po rozstaniu. Po drugie chciała zachwycić Draco i mając przed oczami reakcję mężczyzny, mogła uznać, iż jak najbardziej jej się udało. Cierpienie, pieniądze wydane na specyfiki i poświęcony czas nie zostały zaprzepaszczone. Wstała nawet dużo wcześniej, żeby wydepilować całe ciało "Gładziwoskiem Babci Czarownicy", z zaciśniętymi zębami wyskubała brwi, a po obiedzie spędziła godzinę w wannie z maseczką na twarzy i włosach. Kiedy zostało jeszcze dużo czasu, uznała, że w sumie mogłaby zrobić zabieg na całe ciało, w efekcie czego stała przez kwadrans bez ruchu na środku łazienki, starając się, aby glinka ubabrała jak najmniejszą powierzchnię armatury i kafelków — nie udało się, przez co następnego dnia czekało na nią mozolne ścieranie mazidła z płytek; nie mogła wszak pozwolić, żeby to skrzaty sprzątały konsekwencje jej kaprysu.
— Dziękuję. Ty...
— Wciąż jestem osłabiony po pełni. Ciężko nadążyć za młodymi wilkołakami. Wpadłem też w swędzirośl i kolczywiązy. Przepraszam... Gadam bez sensu. — Mięśnie twarzy Draco się napięły. — Jesteś gotowa?
— No tak.
Malfoy wyciągnął ku pannie Granger ramię.
— To się pospieszmy, bo nie lubię jeść odgrzewanej kaczki.
***
Było lepiej, niż sobie wyobrażała. Zakładała, że przez większość spotkania będzie panowała niezręczna cisza, a porozumiewać będą się głównie za pomocą posępnych spojrzeń. Jak dotąd jedynym momentem randki, kiedy nie odzywali się zbyt wiele do siebie, był etap, kiedy musieli przejść od wrót zamku do bramy, za którą ciągnęła się droga do Hogsmeade. Bynajmniej nie było niezręcznie. Draco podziwiał krajobraz wiosennych Hogwardzkich błoni, a ona wypatrywała w dali świateł wioski czarodziejów. Tuż za bramą się teleportowali.
Wylądowali na środku polany otoczonej gęstym lasem. Po chwilowym szoku kobieta zauważyła lewitujące lampiony we wszystkich kolorach tęczy, dające przytłumioną wielobarwną poświatę, a także okrągły stolik nakryty do kolacji za pomocą śnieżnobiałego obrusa, dwóch zestawów talerzy, kilku rodzajów sztućców, kieliszka wąskiego do szampana i bardziej pękatego do wina oraz smukłego wazonu z kwiatami. Serwety w kształcie łabędzi potrząsały materiałowymi łbami, ocierając swoje szyje w czułym geście. Poczuła też, że miejsce wypełnione jest ciepłym powietrzem, niosącym ze sobą lawendowo-różaną nutę zapachową. Draco się postarał. Zresztą, czy spodziewała się czegoś innego po arystokracie? Pamiętając zaangażowanie, jakie pokazał na cmentarzu, zdziwiłaby się, gdyby mężczyzna potraktował całą tę randkę po łebkach. Wiedząc, że to najpewniej dla Malfoya ważne, skomplementowała całą ideę, a także dokładniej oglądnęła "prywatną restaurację".
Była głodna, więc z radością przywitała skrzaty podające do kolacji. Po niewielkiej przystawce w postaci małych nadziewanych dyni przyszedł czas na danie główne tego wieczoru: gęś pieczoną w czerwonym winie oraz sałatkę z karmelizowaną gruszką i orzechami. Zastanawiało ją, dlaczego skrzaty pomagają przy randce, skoro Narcyza z nich zrezygnowała, wtedy też Draco ją uświadomił, że pożyczył darmową siłę roboczą od Blaise'a, który to dostał całą ich armię w ramach ostatniej woli prababci.
Gdy żołądki napełniły się posiłkiem, Draco wzniósł toast szampanem za pierwszą prawdziwą randkę, a następnie pozwolił, żeby służące istotki wypełniły kieliszki czerwonym winem. Rozmowa przebiegała bez zarzutów. Gładko przechodzili z jednego tematu do drugiego. Dowiedziała się więcej o jego nowej pracy, a zwłaszcza o podopiecznych. Nie przypominała sobie faktu, jakoby Draco z podobnym entuzjazmem mówił o uczniach Hogwartu. Po części cieszyła się jego szczęściem, ale z drugiej strony żałowała, że pracuje tak daleko i zapewne kolejne spotkania byłyby dość rzadkie — ona miała swoje obowiązki w Hogwarcie, a on w Wolfcamp; ona musiała przebywać w starym zamczysku przez większość dnia, a on w alpejskiej głuszy. Pomimo pewnych niedogodności, wierzyła, że dalsze meetingi miały sens. Wśród tematów rozmów nie mogło zabraknąć ich wspólnych znajomych. Ron i Pansy, a także Blaise i Ginny oficjalnie przyznali się do tego, że tworzą pary. O ile w przypadku Blinny całe grono znajomych się domyślało z powodu subtelności Zabiniego godnej wyczynom kota czującego ruję; o tyle dla większości (prócz wtajemniczonej Hermiony) Ransy już nie było tak oczywistym połączeniem. I w ten sposób gryfoni i ślizgoni zostali związani miłosnym paktem o nieagresję. Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od małego podstępu mającego dopiec Potterowi.
Atmosfera stawała się coraz luźniejsza. Wymiana plotek, dyskusja na aktualnie gorące tematy pozwoliła zapomnieć Hermionie na chwilę o powodzie, przez który się pokłócili i zerwali dość kontrowersyjną umowę. Kiedyś jednak musiał nadejść moment, kiedy zaczną tę rozmowę. Minęły prawie dwie godziny randki, kobieta sączyła drugi kieliszek wina, właściwie dochodząc do jego dna. Po wyjątkowo zabawnej anegdocie Malfoya o aktualnych regulacjach prawnych dotyczących nadawania dzieciom nietypowych imion (Luna zalewała Hermione nieprawdopodobnymi pomysłami w kwestii nazwania córeczki, a Teodor żalił się na zbyt wybujałą wyobraźnię krukonki do Dracona) zapadła cisza.
Panna Granger uznała, że właśnie nadszedł ten czas. Kiedy oboje byli rozluźnieni, kiedy mieli dobre nastroje, mogła wreszcie poruszyć spędzający sen z powiek temat.
— Wiesz, że muszę zadać to pytanie. Wiesz, że od początku chcę to zrobić. — Hermiona przechyliła kieliszek, denerwując się charakterem jeszcze niewypowiedzianego pytania. Krwisty płyn nieomal rozbryzgał się na nieskazitelnie białym obrusie. Spojrzała spod rzęs na Draco; jego postawa jakby zesztywniała, a twarz przybrała bledszy odcień, jednak kiwnął głową na znak zgody. Przełknęła ślinę, denerwując się zapewne nie mniej niż adresat pytania. — Dlaczego zmieniłeś zdanie? Dlaczego spotykamy się tutaj w takiej formie? Dlaczego po tym wszystkim, zaprosiłeś mnie na randkę?
Mężczyzna poprawił się na krześle, zaplatając jedną rękę za oparciem, a drugą kładąc na stół. Palce jego dłoni drżały, jakby chciał po coś sięgnąć, żeby dać upust zdenerwowaniu; ostatecznie delikatnie zabębniły w blat, jakby ze zniecierpliwieniem, kobieta jednak wiedziała, że ten gest nie miał nic wspólnego z bezczelnością, prędzej z bezradnością.
— Zrozumiałem parę rzeczy. Tęsknota za kimś, kogo kocham... za tobą... dała mi wiele do myślenia. Długo próbowałem się temu przeciwstawiać, ale jak widzisz, się nie udało.
— Och... a więc jesteśmy tutaj dlatego, że się nie udało? — Panna Granger westchnęła cichutko, będąc zawiedzioną odpowiedzią. Nie tego się spodziewała, ale może to wina zbyt wielu telenowel i komedii romantycznych, które pochłonęła w ostatnim czasie. W każdym razie oczekiwała czegoś innego.
— Kobieto! — Malfoy jęknął, kręcąc głową; w kącikach wąskich ust plątał się pobłażliwo-uprzejmy uśmiech. — Właśnie powiedziałem, że cię kocham, a ty skupiasz się na jednym niefortunnym zdaniu.
— "Nie udało się" brzmi... źle.
— A "kocham cię"?
Spuściła wzrok, wpatrując się przez chwilę w nóżkę kieliszka stojącą na stoliku. W zasięgu widzenia miała także flakonik z kwiatami. Kątem oka dostrzegła też ruch, ale zbyt mocno wczuwała się we własne ciało, żeby pojąć, co się dzieje. Jednego była pewna — na policzkach kwitł coraz większy rumieniec, bo Draco miał słuszność. Koncentrowała się na rzeczach mało ważnych, kiedy te najważniejsze umykały jej, pomimo tego, że były tak oczywiste.
Kiedy podniosła głowę, zobaczyła wyciągniętą dłoń. Powiodła wyżej, lustrując przedramię, ramię, a następnie poważną — lekko zestresowaną — minę Malfoya. Zatrzymała się dopiero na bacznie wpatrujących się weń oczach. Zauważyła pewną zmianę w otoczeniu; światła jakby przygasły, pozwalając na więcej intymności, a muzyka pojawiła się znikąd. Nie mogąc powstrzymać odruchu, rozejrzała się, w poszukiwaniu źródła dźwięku. Nie znalazła go. Znów zerknęła na czekającą na jej ruch rękę.
— Zatańczysz? — zapytał Draco, zapewne pragnąc rozwiać wszelkie wątpliwości.
***
Wlepiała w niego wielkie orzechowe oczy, jakby niewyobrażalnie ją zaskoczył. Chyba jeszcze trawiła informację o jego uczuciach jej względem. Śmiał się w duchu, gratulując sobie wrażenia, jakie zrobił na Hermionie. Właśnie tak miało być. Wszystko jak dotąd wydawało się idealne. Oby i reszta wieczoru właśnie taka była.
Kiedy już nabrał wątpliwości, skinęła głową i ujęła jego dłoń. Podniosła się niezgrabnie z krzesła. Poprowadził ją dalej, kierując się na specjalnie przygotowany do tańca kawałek polany. Zwolniła kroku, a Draco spojrzał na nią z pytaniem w oczach. Opuściła głowę, a on powiódł wzrokiem tam, gdzie wskazała. Szpilki zapadały się w ziemię, utrudniając jej chodzenie, nie mówiąc o ewentualnym tańcu. Zaśmiał się, kucając przed nią. Popatrzył w jej twarz z dołu, a ona się spłoniła. Jeszcze bardziej. Już wcześniej okolicę jej kości policzkowych pokrywał szkarłat. Dłonie oparł na prawej łydce i lekko muskając skórę pod rajstopą, powiódł nimi w dół, aż do zapięcia jej butów. Zadrżała, a i on poczuł pewne podniecenie związane ze swoim obecnym położeniem. Otworzył klamerkę, niby przypadkiem, ale tak naprawdę specjalnie, dotykając kostki. Nie potrzebował widzieć jej twarzy, aby wiedzieć, że szkarłat zmienił barwę na buraczaną. Co najważniejsze nie zaprotestowała, gdy ściągnął pierwszą szpilkę, nie mówiąc już o drugiej, którą zsunął z niewielkiej stopy z podobną pieczołowitością. Podniósł się i — z o wiele mniejszą finezją — pozbył się swoich angielek, a także skarpetek. Dziękował Merlinowi za to, że były bardzo świeże.
— Możemy? — zapytał, ponownie wyciągając dłoń ku swojej wybrance.
— J-j-asne — wyjąkała. Mężczyzna cieszył się, iż kobieta nie może ukryć zawstydzenia i błyszczących z pożądania oczu pod dawną strzechą.
Ujął ją w pasie, drugą rękę wyciągając do boku. Nieśmiało położyła dłoń na jego łopatce. Przyciągnął ją bliżej do siebie tak, że pomimo otwartej przestrzeni czuł mieszankę damskich perfum, płynu do kąpieli oraz szamponu do włosów. Wszystko kwieciste i słodkie jak ona. Ukrył głupi, szczeniacki uśmiech satysfakcji pod poważną maską. Wsłuchał się w muzykę, aby prowadząc, ruszyć do tańca. Początkowo Hermionie plątały się nogi, ale już po chwili znalazła wspólny rytm z Draconem.
Od zawsze był dobrym tancerzem. Wszelakie bale i bankiety były nieodłącznym elementem życia czarodziejskiej arystokracji. Pierwsze lekcje tańca wziął w wieku pięciu lat, a swój parkietowy debiut przeżył ponoć w 1982 roku na wystawnych urodzinach którejś z nieżyjących od dawna ciotek, uwieszony u spódnicy Narcyzy.
Przytulił ją mocniej, praktycznie wciskając jej ciało w swoje. Jego dłoń zsunęła się na biodro, niemalże zatrzymując się na pośladku. To był ich czas oraz ich prywatność. Wszystko przygotował i prócz obsługujących skrzatów nikt nie miał prawa zbliżyć się do polany. Mógł więc pozwolić sobie na zuchwalszy gest.
W powolnym tańcu zataczali koła, zagarniając coraz większą część polany, na trawie zostawiając po sobie wgniecione odciski bosych stóp. Trawę pokrywała wilgoć zbierającej się rosy, która wsiąkała w nogawki męskich spodni, chłodem smagając skórę przy każdym ruchu. Draco wsłuchiwał się w piosenkę, będącą tłem dla cichego szmeru coraz głębszego oddechu Hermiony. Była jedną z jego ulubionych, więc miał nadzieję, że jego partnerka, tak jak i on, czuje gęsią skórkę na ciele, wywoływaną każdym kolejnym bitem oraz słowem śpiewanego wiersza o miłości. O miłości... Ponad połowa piosenek odnosiła się do uczucia, a Malfoy przestał się temu dziwić, poznając siłę, którą była weną do napisania znanych mu poematów.
Kobieta oparła skroń o jego obojczyk, łaskocząc krótkimi włosami w szyję. Jak bardzo drażniącym nie był ten zbyt delikatny dotyk kosmyków, mężczyzna nie zamierzał psuć nastroju i tylko oparł brodę na czubku jej głowy. To tak jak wtedy, gdy spała mu na ramieniu — pomimo straszliwego drętwienia, nie potrafił zmusić się, żeby odebrać jej komfort dla swojej wygody.
— Jest ci dobrze? — zapytał, kiedy Ben Sherman ustąpił pola zespołowi Nieśmiałki.
— Lepiej niż dobrze... — mruknęła w odpowiedzi.
— Bałem się, że to nie wyjdzie. Że będziesz wciąż na mnie zła.
— Byłam zła, ale rozumiem twoje wątpliwości.
— Już nie mam wątpliwości — odparł pewnie.
Odsunął się trochę, spoglądając na Hermionę. Uśmiechnęła się nieśmiało. Chyba mu wierzyła. Jeśli on sam nie wątpił w swoje uczucia, ona tym bardziej nie powinna; wszak najtrudniej było przekonać samego siebie. Dotknął ustami jej skroni, wcześniej ściągając z czoła niesforny kosmyk. Zobaczył orzechowe oczy, wpatrujące się weń z oczekiwaniem. Więcej zachęt nie potrzebował. Tym razem złożył pocałunek na malinowych ustach. Po ponad miesiącu rozłąki zdawały się jeszcze bardziej aksamitne, a także chętne. Znów była jego, o ile kiedykolwiek do niego należała. Nie potrzebował deklaracji, aby uznać to za pewnik — wystarczyły jej spragnione pieszczoty wargi.
Mimo rozchodzących się w eterze nut krzesanych z instrumentów zatrzymał się, aby w pełni doświadczyć długo wyczekiwanego powitania. To zaskakujące, że tak znany przez niego pocałunek, na nowo odkrywał przed nim swoje tajemnice. Zapomniał już dawno o tym, że Hermiona lubi od czasu do czasu lekko podgryzać jego wargę, a jej dłonie w zatraceniu desperacko szukają bezpośredniego kontaktu ze skórą jego ciała, niszcząc pracę, jaką wykonał, wkładając starannie koszulę do spodni. Takie rzeczy umykają, ale gdy odkrywa się je na nowo, przypominają, dlaczego to właśnie z tą osobą było tak wyjątkowo. Dlaczego ona zapadła tak głęboko w pamięć.
To kusiło, ciągnęło, wytrąciło z wcześniej obranej drogi. Inaczej planował ten wieczór, ale małe odstępstwo od scenariusza nie powinno zniszczyć całego zamysłu. Grawitacja działała wbrew sobie, przyciągając jego ręce do krągłych, obiecujących pośladków. A może to był magnetyzm? Tak, to raczej był magnetyzm. Siła zbliżająca dwa ciała do siebie, a wraz ze zmniejszeniem odległości, trudniej było się oderwać, nie mówiąc o zaprzestaniu. Nie potrafił przestać przypominać sobie tego, co mógł stracić przez głupotę i egoizm, a myśl o tym, że po raz kolejny... Nie. Nie chciał myśleć o ewentualnej stracie. Kiedy już zdecydował, idiotyzmem byłoby, gdyby się wycofał. A gdyby ona go porzuciła? Nie pozwoliłby jej na to. Nie po tym, co razem przeszli. Nie, kiedy sprowadziła go na właściwą drogę.
Pocałunki stawały się śmielsze, natarczywe, a także nieustępliwe. Obejmowały większe obszary. Smakował jej warg, skroni, żeby nagle w przypływie pożądania skupić się na szczupłej szyi. Słuchał coraz bardziej urywanego oddechu, przyspieszonego tętna — i tego jej przy uchu i tego dudniącego w jego głowie. Dłonią odnalazł dekolt, przez satynowy materiał gładząc twardniejącą brodawkę, stanowiący kontrast dla reszty miękkiej piersi. Zadrżała, opierając czoło na jego barku.
Definitywnie plany uległy zmianie.
— Poczekaj... — niechętnie szepnął do jej ucha, wcale nie chcąc przerywać podjętych kroków.
Z jeszcze większą niechęcią, a zarazem trudnością, odsunął się od niej, szybkim krokiem zmierzając do stolika. Wziął pierwszą lepszą różdżkę — jak później zauważył, nienależącą do niego — i przetransmutował jedno z krzeseł w koc. Nie zauważył, że w tym czasie kobieta bacznie się mu przyglądała.
***
Mogłaby rzec, że pchanie się mężczyźnie w ramiona na pierwszej randce jest nieodpowiedzialnym i wyjątkowo niemoralnym posunięciem, jednakże z Draconem już wcześniej łączyły ją stosunki bardziej zażyłe niż przyjaźń. Taniec i bliskość obudziły pragnienia z uśpienia, każąc olać zdrowy rozsądek. Zresztą... przy Malfoyu niespecjalnie wychodziło jej trzymanie się wcześniej ustalonych przez siebie reguł.
Obserwowała, jak mężczyzna pospiesznie transmutuje krzesło w koc za pomocą jej różdżki. Jej różdżki! Różdżki, która wypaliła Neville'owi dziurę w spodniach, gdy chciał podgrzać sobie herbatę (i bynajmniej nie chodziło wtedy o jego wątpliwe zdolności magiczne, gdyż doskonale wiedziała, iż ten konkretny czar wychodzi mu po mistrzowsku). Różdżki, która wyrwała się z dłoni Luny, gdy ta chciała tylko się jej przyglądnąć. Jakim sposobem różdżka o niebywale kapryśnej naturze dała się ujarzmić Malfoyowi? Hermiona zdziwiła się, zapominając, dlaczego stoi na środku polany i nawet powrót byłego kochanka, a także fakt, iż starannie rozłożył koc u jej stóp, nie był w stanie przywrócić jej do rzeczywistości.
— Wszystko w porządku? — zapytał Draco, wyglądając na zakłopotanego nagłą zmianą nastroju Hermiony.
Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco, wzruszając ramionami. Okres między grą wstępną, a najprawdopodobniej dalszymi jej konsekwencjami nie wydawał się dobrym do dyskusji na temat humorów jej różdżki.
— Jak nigdy wcześniej — odpowiedziała, i żeby nie zadać kłamu swoim słowom, oparła dłonie o męskie ramiona, popychając Malfoya w tył, aby ostatecznie wylądować na nim okrakiem na ziemi.
Sięgnął do jej karku, wpijając usta w jej wargi. Ciepło migrujące w podbrzuszu kumulowało się mozolnie w jednym punkcie, tuż nad twardym dowodem zaangażowania Dracona w zbliżający się do finału akt miłosny. Nie mogąc oprzeć się pokusie, podwinęła miednicę, mocniej naciskając na rozbudzone przyrodzenie. Przyjemny spazm przeszył kobiece ciało w akompaniamencie niskiego pomruku. Uśmiechnęła się, po tym, jak skubnęła zębami cienką skórę, pod którą żywo trzepotała tętnica. Podniosła się wyżej, wpatrując w twarz wybranka. Dzięki światłu lewitujących lampionów doskonale widziała przyciemnione gorącą krwią policzki Malfoya, roziskrzony wzrok, którym ją pożerał, a także lekko napięte mięśnie szczęki.
Rozejrzała się niby powoli, ale z głęboko skrywaną niecierpliwością. Polanę otaczał gęsty las, nie wątpiła też w to, iż jej zaradny przyjaciel zadbał o własną prywatność, rzucając czary maskujące i mylące mugoli. Zapewne przewidział taki obrót akcji. Mężczyźni przecież myślą o takich rzeczach — o tym była przekonana.
Złapała z nim kontakt wzrokowy. Powoli położyła dłonie na jego klatce piersiowej; pod żebrami tłukło się serce, jakby chciało wyrwać się z bezpiecznego więzienia. Odpięła pierwszy guzik koszuli, a następnie — idąc za ciosem — pozostałe, krawat rozluźniła na końcu. Odsłoniła bladą skórę pokrytą szeregiem blizn. Te najświeższe były wciąż zaróżowione. Opuszkami musnęła pokiereszowaną skórę, wywołując gęsią skórkę na jej powierzchni. Nie uważał na siebie. Drgnęła, gdy palce dużych dłoni ułożonych na pośladkach się zacisnęły, chcąc ją przyciągnąć. Poczuła to w środku. Spojrzała spode łba, zauważając, że Draco przygląda się jej z pewną dozą fascynacji i mało subtelnym oczekiwaniem. Po tym wszystkim — tak po prostu — mieli wrócić do dawnych zwyczajów. Z jednej strony ją to przeraziło, a z drugiej strony sprawiło, że zyskała pewien spokój. Przecież właśnie tego chciała. Zgodziła się na randkę — prawdziwą randkę — aby wrócić do punktu wyjścia. Tym razem miało być inaczej.
Na bok wątpliwości. Mogła je mieć parę dni temu. Teraz to nie miało większego znaczenia. Zadecydowała, strojąc się na tę okazję i nie odwołując spotkania. Zadecydowała, mówiąc "tak" wtedy na cmentarzu. Ba, o randce wiedzieli jej najlepsi przyjaciele: Luna, Ron i Neville. Zgoda zdawała się wyjątkowo oficjalna.
Przecież tego właśnie chciała. Dokładnie tego. Posiąść go całego, nie tylko jego ciało. Teraz gdy przyznawał się do swoich uczuć, cel ten stał się jak najbardziej możliwy do osiągnięcia. Stęsknione palce zacisnęły się na sprzączce od paska, luzując zapięcie. Równocześnie gładki materiał sukni, ślizgając się po jej udach, został uniesiony do góry, odsłaniając koronkową górę od pończoch. Kciuk Dracona zbadał ozdobny element bielizny, jakby nie ufając oczom. Wiedziała, co się zaraz wydarzy. Mężczyzna parsknął, przewracając Hermionę na plecy, a wyszło mu to tak lekko, iż po raz kolejny zadziwił kobietę siłą, która kryła się we wysportowanym ciele.
— I kto tu kogo zaciąga do łóżka? — mruknął, zrywając z szyi krawat, a następnie rzucając go w bok.
— Może po randce z tobą byłam umówiona na kolejną? — zaśmiała się Hermiona, pozwalając, aby gorące dłonie odpięły zamek na plecach, a następnie uwolniły jej ciało z plątaniny materiału. Została w samych majteczkach i staniku; obu dobranych do siebie idealnie z tej samej cienkiej tkaniny.
— Już na nią w takim razie nie pójdziesz — stwierdził Draco. — Zostaniesz ze mną całą noc — rzekł, wycałowując drogę do podbrzusza. — I może cały jutrzejszy dzień?
Panna Granger parsknęła pełnym niedowierzania śmiechem, po czym zacisnęła zęby, kiedy Malfoy, zsuwając bieliznę z pupy, specjalnie podrażnił odsłoniętą łechtaczkę. Jego twarz zaraz znalazła się obok jej twarzy. Obrzuciła krótkim spojrzeniem prawie nagie męskie ciało. Kiedy zdążył się rozebrać? Czy to miało jakieś znaczenie?
— Wiesz, że teraz nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, jak przedtem? — zapytał, od niechcenia krążąc dłonią w okolicach kobiecego łona.
— To ty się mnie pozbyłeś — poprawiła go z poważną miną, starając się nie zwracać uwagi na to, co działo się poniżej pasa.
— Chyba nigdy sobie tego nie wybaczę — westchnął. — Hermiono?
— Hm?
— Kocham cię i przepraszam za tamto...
— Ja ciebie też kocham.
***
Kochać i być kochanym, akceptować i być akceptowanym, takim jak się jest naprawdę. W czasach materializmu i pogoni za karierą cel trudny do osiągnięcia, a zwłaszcza dla wilkołaka. Skłamałby, gdyby powiedział, że słowa wypowiedziane przez Hermionę Granger go nie wzruszyły. Wzruszyły i to bardzo. Zmotywowały jego zlęknione o jutro serce do pracy na najwyższych obrotach.
Łzy dla mężczyzny to coś, czego powinien się wstydzić i właśnie tak teraz było. Gdy tylko poczuł znajome pieczenie w kącikach oczu, przylgnął ustami, a także całym swoim ciałem do kobiety, aby nie zauważyła jego chwili słabości. Kto jak kto, ale on po latach ciężkich przeżyć powinien być zahartowany. Scałowywał jej zaangażowanie, w tym samym czasie pieszcząc ciało, aby zebrać pragnienie. Chciał dawać przyjemność. Zawsze chciał to robić, ale teraz jego potrzeby zeszły na dalszy plan. Chciał nagrodzić ukochaną za wszystko, co zrobiła, żeby wytrwać u jego boku, mimo chwilowego załamania. Chciał jej podziękować za kolejną szansę, której nie zamierzał zmarnować. Chciał, aby stali się jednością — i ciałem, i duchem.
Miękkie ciało odpowiadało na dotyk, wyginając kręgosłup w łuk, drżąc, pulsując. Domagało się więcej i więcej, ponaglając do działania. Ale on miał czas. Miał czas, żeby masować, lizać, całować i przygryzać. Miał czas, aby oglądać, jak spełnienie wyciska z cichym jękiem powietrze z kobiecych płuc; jak pierś faluje, nabierając życiodajnego tlenu, kiedy brakuje tchu; jak mięśnie brzucha kurczą się, napinają, rozluźniają, i tak w kółko, i tak bez przerwy, aż do końca ekstazy; jak pot perli się na skroni, a policzki różowieją z wysiłku; jak paznokcie niemal rwą sploty koca, a palce mną tkaninę.
Jej spojrzenie błagało, tak samo, jak drżące z trudu mięśnie, aby zakończył te słodkie tortury, aby doprowadził do upragnionego finału. Żeby tym razem zrobili to wspólnie. Przystał na tę niemą prośbę, pozbywając się bokserek, uwalniając naprężoną męskość. I znów, skłamałby, gdyby powiedział, że było mu łatwo, kiedy dostał w posiadanie tak kuszące ciało. Wsuwając się między jej nogi, doświadczał jednego z cudowniejszych uczuć, zwłaszcza że wiedział, iż już niedługo ona będzie tylko jego. Splótł swoje dłonie z jej dłońmi, nie przerywając intymnego aktu. Wypłowiały mroczny znak znalazł się w bardzo bliskim sąsiedztwie z bliznowatym napisem "szlama" — jak policzek dla wszystkich śmierciożerców, a zwłaszcza martwego już Voldemorta. Był dumny, że on — wilkołak, były śmierciożerca i członek czystokrwistego rodu — pokochał mugolaczkę.
Bezbronne ciałko trzęsło się w jego ramionach, wraz z nim przeżywając narastającą przyjemność, żeby nagle doznać epilogu wieczornego zjednoczenia. Po wszystkim, gdy emocje opadły, przytulił ją do piersi i z wolna głaszcząc głowę, pozwolił, aby się uspokoiła. Poznał, czym jest błogość, kiedy uświadomił sobie, że w ten sposób mógłby spędzać resztę dni swojego życia. Nie miałby nic przeciwko "uwiązaniu" do jednej kobiety, domu i w przyszłości dziecka. Hermiona, według jego osobistego odczucia, wydawała się doskonałą kandydatką na partnerkę na całe życie. Doceniał jej inteligencję, poczucie humoru, szczerość, przywiązanie do przyjaciół i rodziny. Kiedy spędzali razem czas, nuda nie gościła między nimi, a tematy rozmów same się znajdowały. Nic dziwnego więc, że sięgnął za siebie w poszukiwaniu spodni. Na oślep wymacał pudełeczko i zacisnął na nim palce. Sytuacja może nie wyglądała na najodpowiedniejszą na tego typu wyznania i prośby, ale bez wątpienia taką była.
— Hermiono? — szepnął do jej ucha, a ona spojrzała mu w oczy z pytającym wyrazem twarzy.
— Hm? — mruknęła podobnie jak parę minut wcześniej.
— Tylko się nie przestrasz. — Kobieta w odpowiedzi uniosła brew, ale nie odezwała się słowem. — Może uznasz mnie za wariata, po tym wszystkim, co zrobiłem i jak się zachowywałem, ale ja wiem... po prostu to wiem, że chciałbym, żebyśmy byli razem.
Hermiona uśmiechnęła się delikatnie, chichocząc.
— Jeśli pytasz — wtrąciła — czy będę twoją dziewczyną, to się zgadzam.
Draco pokręcił głową.
— Nie. Ja pytam, czy zostaniesz moją żoną — wyjaśnił, a widząc zmieszanie na twarzy Hermiony, dodał: — W przyszłości.
Wyciągnął pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym przed siebie i jednym ruchem kciuka otworzył wieczko, pokazując fioletowy klejnot osadzony na złotej obręczy. Kobieta zamrugała wolno, patrząc to na Dracona, to na biżuterię.
Nie wiedział, jak odebrać taką reakcję, więc wpadł w lekką panikę.
— M-możesz odpowiedzieć, k-kiedy chcesz — zająknął się, przypominając ciapę Longbottoma. Tylko Longbottom mógłby tak brawurowo zepsuć swoje zaręczyny.
— Draco, zostanę twoją żoną — szybko odpowiedziała Hermiona, łagodząc napad paniki. — Ja tylko jestem zaskoczona tym... wszystkim. Przyznasz, chyba że to wielki... postęp.
— Och, bądź cicho, Granger.
Zamknął jej usta pocałunkiem, po czym wsunął pierścionek na jeden z jej smukłych palców. Klejnot należący do rodu Malfoyów prezentował się na jej zgrabnej dłoni idealnie. Już niedługo i ona miała wejść do jego rodziny, chociaż niedługo w ich wypadku zapewne opiewało na parę lat.
— Kto się oświadcza na pierwszej randce? — kobieta zaśmiała się, oglądając pierścionek z każdej strony. Draco chyba mógł uznać, że się jej podoba.
— Drugiej — poprawił ją — pamiętasz randkę w ciemno?
— Przecież mówiłeś, że to nie-randka.
— Kłamałem. W sumie to była jedna z bardziej udanych randek w moim życiu.
— To i tak dość wcześnie.
Malfoy położył się na plecach, pozwalając Granger przytulić policzek do jego mostka. Niebo nad ich głowami było czyste, a gwiazdy wyraźnie odcinały się od granatu wszechświata. Było idealnie.
— W mojej rodzinie normą są śluby z nieznajomą osobą. Zaręczyny w wieku nastoletnim... Może po części chciałem ci udowodnić szczerość moich zamiarów? Przede wszystkim jednak — podkreślił — oświadczyłem się, bo właśnie tego chciałem. Dalej chcę i już nie zmienię zdania. Ponoć jestem uparty, wiesz?
— Wierzę. Oj... — Draco podniósł głowę, zaskoczony nagłą konsternacją ze strony Hermiony. — Ojciec nie będzie zachwycony...
— A co on... ma do twoich związków?
— Do moich związków niewiele... Prędzej... do ciebie. Wściekł się, że kolejny... facet... mnie zostawił. Użył wielu niecenzuralnych słów i dość obrazowych przymiotników, charakteryzując ciebie i Harry'ego.
Twarz Malfoya pobladła, gdyż w swoim cudownym planie nie uwzględnił, że prędzej czy później będzie musiał stanąć oko w oko z przyszłym teściem, który od początku nie darzył go zbytnią sympatią, nie mówiąc o tym, iż jego sytuacja uległa diametralnemu pogorszeniu. Chyba wolałby znów zmierzyć się z rozsierdzonym pupilem Hagrida. Tak, z pewnością potyczka ze wściekłym hipogryfem dawała lepsze rokowania.
— Zajmę się tym... — zapewnił co najmniej niepewnie.
— Nie przekonałeś mnie. Kiedy zamierzasz to zrobić? Moi rodzice powinni wiedzieć, że ich jedyna córka ma narzeczonego.
Draco cudem tylko powstrzymał się przed przewróceniem oczami. Teodor ostrzegał, że pierścionek wszystko zmienia, a on głupi myślał, że zyska chwilę spokoju. Zaraz zacznie się wypytywanie o termin wesela, listę gości, a nim się oglądnie, będzie stał w przybytku Madame Blanc i mierzył garnitury ślubne.
— Czy jest za późno na wizytę u twoich rodziców? Teraz? Zaraz?
***
Dom państwa Granger był ulokowany na obrzeżach jednego z tych mugolskich — aż do fundamentów — małych miasteczek. Tutaj beton nie pokrywał każdego skrawka ziemi, a samochód nie stał na samochodzie. Na osiedlu domów jednorodzinnych można było oddychać namiastką świeżego powietrza. Tych parę faktów zdawało się przesądzić o fakcie, iż Draco jeszcze nie zemdlał; z pewnością klaustrofobiczne brudne miejskie slumsy nie zrobiłyby mu dobrze.
Z daleka, domek będący kopią innych podmiejskich osiedlowych domków, wyglądał przytulnie i zachęcająco. Wyglądał. W środku niestety skrywał człowieka, którego Draco zaczął obawiać się bardziej niż samego Lorda Voldemorta. Charles Granger, poznany na weselu Luny i Teodora, nie wydawał się tatusiem idącym na kompromisy, zwłaszcza jeśli chodziło o jego jedyną córkę. Już wtedy za nim nie przepadał. A teraz? Teraz było jeszcze gorzej.
Idąc ścieżką prowadzącą od furtki, między kwitnącym ogrodem, aż do ganku sprawiła Malfoyowi podobną lekkość jak ostatni spacer do celi śmierci skazańcowi. Może przesadzał. Może panikował. Miał jednak powód. Do końca życia plułby sobie w brodę, jeśli złe stosunki z ojcem narzeczonej zniszczyłyby misternie układany i krok po kroku realizowany plan.
Hermiona uśmiechnęła się pokrzepiająco, wduszając guzik od dzwonka. Zapewne ku jej zdziwieniu mężczyzna nie poczuł się pokrzepiony. Nawet najładniejszy uśmiech nie załatwiał sprawy.
Salazarze, na co mi to było?, westchnął arystokrata w duchu, wznosząc oczy ku niebu.
Drzwi się otwarły, a w progu stanęła Jean w szlafroku i puchatych kapciach. Już wiedział, po kim jego narzeczona odziedziczyła gust.
— A któż to... — zdziwiła się kobieta, szerzej uchylając skrzydło drzwi. — Hermiona? I... — Pani Granger otworzyła szerzej usta, poznając blondyna.
— Draco Malfoy, poznaliśmy się na weselu Luny i Teodora — przypomniał jej uprzejmie, jak się nazywa.
— Och — jęknęła, zlękniona rzucając przestraszone spojrzenie za siebie.
— Możemy wejść? — zapytała Hermiona, praktycznie przekraczając próg.
Pięćdziesięciolatka otrząsnęła się z pierwszego szoku, przepuszczając gości.
— Oczywiście, córeczko...
Pojawienie się przybyszy w domu państwa Granger nie pozostało niezauważone przez męską część mieszkańców. Draco nawet nie zdążył rozglądnąć się po ciasnym korytarzyku, kiedy z najbliższego pokoju doszedł odgłos kroków.
— Jean, kto to... — z salonu wyszedł Charles, omiótł spojrzeniem twarze zgromadzonych, zatrzymując się na jednej z nich. Żyłka na skroni, tuż pod siwiejącą linią włosów zapulsowała, a zwiotczała twarz się zaczerwieniła. — Ty!
— Dobry wieczór. — Arystokrata skinął głową, jak najniżej tylko mógł, bez zginania całego tułowia, nie mówiąc o padaniu na kolana. — Jestem rad, że jeszcze mnie pan pamięta...
Charles zmarszczył brwi.
— Skarbie — pan Granger z czułością zwrócił się do Hermiony — dlaczego ten mężczyzna przyszedł z tobą do naszego domu?
Jeśli Hermiona topniała pod zatroskanym spojrzeniem ojca, to Draco już dawno powinien wyparować pod wpływem żaru bijącego z nienawistnego spojrzenia dentysty. Granger spuściła swoje oczy na szpilki. Buty nosiły na sobie ślady po ich randce na łonie natury.
— Mamo, tato... — zaczęła nadzwyczaj wysokim tonem — muszę wam coś powiedzieć...
Charles popatrzył na zakłopotaną Hermionę i równie przestraszonego Dracona, dodając dwa do dwóch.
— Jesteś z nim w ciąży? — zapytał, słowo "nim" otulając w taką pogardę, że nawet świętej pamięci Snape byłby pod wrażeniem.
— Nie, tato! — natychmiast obruszyła się Hermiona.
— Dzięki ci panie!
Draco zazgrzytał zębami. Nie mógł pozwolić mówić swojej narzeczonej za siebie. To on powinien przejąć ster tej rozmowy. Na Merlina! Wszak to on starał się o jej rękę, a nie odwrotnie! Stojąc z boku i milcząc, nie robił dobrego wrażenia, to pewne. W obliczu tak charyzmatycznego mężczyzny, jak ojciec Hermiony, nie powinien kłaść po sobie uszu i podwijać ogona. Przyszedł tutaj po to, aby przekonać rodziców ukochanej do siebie, a nie jeszcze bardziej ich zrażać.
Odetchnął, zaciskając i rozluźniając pięści. Tylko tchórz zostawiłby w takim punkcie tę sprawę. Żeby uniknąć nieprzyjemności w przyszłości, musiał działać teraz.
— Oświadczyłem się Hermionie, a ona przyjęła moje oświadczyny — oznajmił, patrząc prosto w oczy Charlesa.
Przyszły teść groźnie zmrużył powieki. Przeniósł wzrok na swoją córkę, która wyczekiwała jego reakcji.
— Nie pamiętasz, jak przez niego cierpiałaś? — spytał łagodnie.
— Draco zrozumiał swój błąd — zapewniła. — Wierzę w to.
Wymieniła z Draco spojrzenia, uśmiechając się lekko. I on wierzył w jej wiarę. Ten drobny gest dodał mu otuchy.
— Młody. Ty i ja. Garaż — wyartykułował dentysta, krocząc w stronę drzwi po lewej stronie.
— Dobrze, proszę pana — bez wahania zgodził się Draco, ruszając za panem Granger. Co prawda nie rozumiał wyrażenia "garaż", ale uznał, że to może taki mugolski odpowiednik prośby o dyskusję.
— Tato... — jęknęła błagalnie Hermiona, robiąc krok w przód.
— Zostań z matką — polecił ojciec dziewczyny. — Muszę porozmawiać z tym... ekhem... — kaszlnął — jak mężczyzna z mężczyzną.
Garaż, jak się okazało i jak odkrywczo domyślił się Draco, był miejscem. Dokładniej miejscem spoczynku mechanicznej bestii, służącej mugolom w transporcie. Oprócz wcześniej wspomnianego samochodu, w obszernym pomieszczeniu znajdowały się błyszczące narzędzia, zamienne elementy toczące dla auta, których nazwę kiedyś Draco gdzieś usłyszał, ale teraz nie mógł sobie jej przypomnieć, duże ilości pudełek, a także oznakowane czaszkami specyfiki. Zaskakujące, że mugole mogli ot, tak trzymać w domach trucizny, nawet Malfoy — mistrz eliksirów — nie mógł zdobyć pozwolenia na bardziej śmiercionośne specyfiki niż trutka na gryzonie.
Arystokrata przyglądnął się wysokiemu pojazdowi, przypominającego dwa złączone ze sobą samochody w kolorze granatu o dużych szybach i czterech oczach z przodu. Na przodzie widniał okrągły znaczek z napisem "Fiat". Obszedł maszynę dookoła, badając każdy jej szczegół. Na klapie bagażnika srebrne litery głosiły "Multipla". Pamiętając, że mugole lubią, gdy chwali się ich pojazdy, pokiwał głową z uznaniem.
— Ładny samochód.
Pan Granger podrapał się po głowie, patrząc na swojego Fiata Multiple.
— To? — zaburczał z powątpiewaniem. — Nie znasz się na motoryzacji, prawda?
Draco zamrugał, nie wiedząc, co zrobił źle. Może podwójna obudowa maszyny nie była już modna? Może wśród samochodów panowały inne kanony urody?
— Ma pan rację — przyznał blondyn.
— Siadaj — wydał krótką komendę gospodarz, wskazując na brudny stolik w samym rogu garażu.
Gość nie omieszkał skrupulatnie wypełnić polecenie, zajmując jedno z dwóch wolnych miejsc. Starał się nawet udawać, iż brudne siedzenie zniszczonego zębem czasu krzesła wcale mu nie przeszkadza. Owszem, miał na sobie jeden z ulubionych garniturów, ale czego nie robi się dla poprawy rodzinnych stosunków? Czego nie robi się, aby wkupić się w łaski rodziny narzeczonej? Była jego narzeczoną od pół godziny, a on już w myślach nadużywał tego określenia.
Przez chwilę obserwował, jak Charles grzebie w kartonach, żeby wyciągnąć z kryjówki dwie butelki ale. Piwo stanęło na blacie, po wcześniejszym otwarciu za pomocą metalowego gadżetu nazywanego przez ludzi niemagicznych "otwieraczem" (jakże oryginalnie). Draco nie mógł się nadziwić, jak pomysłowi byli mugole. Nie mógł też zrozumieć, jak mogą funkcjonować bez magii. Z chęcią zabrałby otwieracz ze sobą na pamiątkę. Co jak co, ale piwo otwierał dość często. Ciekawym byłoby rozwiązanie mniej mainstreamowe.
Ojciec Granger pociągnął łyk piwa i wskazał szyjką butelki na Draco.
— Myślisz, że po numerze, jak odwaliłeś, tak po prostu przyjmę cię z otwartymi ramionami do mojej rodziny? — zapytał nieco spokojniej i z wyjątkowo niewielką ilością pogardy. — Oddam ci moja jedyną córeczkę? Zasługuje na kogoś lepszego, ale wybrała właśnie ciebie.
Fakt. Hermiona zasługiwała na "kogoś lepszego" niż teraźniejszy Draco, ale on wiedział, że takie rzeczy da się wypracować. Wystarczyło się postarać i wsłuchać w jej życzenia.
— Postaram się na nią zasłużyć. Dam jej wszystko, czego zapragnie... — zapewnił i zanim nabrał powietrza, aby kontunuować, Charleś się wtrącił.
— Widziałem ten klejnot. Kasa nie załatwi wszystkiego. Liczy się zaangażowanie. Już raz jej zrobiłeś krzywdę.
Piwo pana Granger znikało w ekspresowym tempie. Niskoprocentowy słodowy trunek chyba go uspokajał.
— Nigdy więcej już tak nie postąpię, obiecuję...
Charles odchylił się na krześle. Mebel zaskrzypiał.
— Pamiętaj, młody, że jestem z wykształcenia dentystą i mam dostęp do różnych środków.
— Przypominam, że jestem mistrzem eliksirów i mam dostęp do różnych takich...
— Ty mi grozisz?! — wybuchnął mężczyzna, powracając do swojej poprzedniej pozycji.
— Nie, proszę pana, ja tylko myślałem, że przechwalamy się swoimi osiągnięciami zawodowymi — wycedził Draco. Tak naprawdę jawna groźba wytrąciła go z równowagi, a jego zbyt długi język nie utrzymał się za zębami.
Charles prychnął ze śmiechem, uderzając otwartą dłonią w kolano. Pokiwał głową z pewnym uznaniem.
— Jesteś bystry — zagrzmiał swoim tubalnym głosem. Draco doszedł do wniosku, że mugol najpewniej ma taki właśnie sposób bycia. Ostry i autorytarny. Pacjenci zapewne zapadali na niemotę, poddając się zabiegom dentystycznym. — Wyglądasz też na ułożonego faceta, chociaż swoimi czynami temu przeczysz. Hermiś opowiadała o tym, że porzuciłeś prestiżową posadę w Hogwarcie, żeby zająć się wyrzutkami. To godne pochwały.
— To nie są wyrzutki — posępnie poprawił arystokrata.
— Nie? — Charles uniósł brew z powątpiewaniem. — Czarodziejskie społeczeństwo was odrzuca, popraw mnie, jeśli się mylę.
Nie mylił się; inność w świecie czarodziejów bywała piętnowana. Zapewne nie tylko w magicznym świecie.
— Ma pan rację.
— Właśnie. — Pusta butelka zniknęła pod stołem. — Powiedz mi, młody, zaplanowaliście już termin ślubu? Kiedy zamieszkacie razem?
— Dopiero się oświadczyłem, nie musimy...
— Śmiem stwierdzić, że już dawno zamieszałeś w kociołku mojej córeczki, że wyrażę się waszym językiem. Czy podczas tego... aktu... nie myślałeś o konsekwencjach w postaci ciąży? Podejmując się, ekhem, aktu, powinieneś zawsze wstępnie zakładać, że mógłby cię on związać z kobietą. Oświadczając się, powinieneś planować wspólne życie. Ba, gdy tylko ta myśl zakwitła jakimś cudem pod twoimi tlenionymi kłakami, powinieneś zaplanować wszystko ze szczegółami.
— A pan tak zrobił? — arystokrata odbił piłeczkę, pamiętając słowa Jeane podczas wesela.
— Ekhem... — odchrząknął pięćdziesięciolatek. — To były inne czasy.
— Śmiem stwierdzić, że wyczuwam subtelną nutę hipokryzji. — Draco skrzyżował ręce na piersi.
— Mogłem się domyślić, że będziesz taki wyszczekany. Dobrze, młody, karty na stół, bo inaczej spędzimy tutaj pół nocy. Powiem, co mam powiedzieć, a ty postąpisz słusznie. Kocham moją córeczkę z całego serca, tak samo, jak moją żonę i od lat dbam o to, żeby włos im z głowy nie spadł. Wiem, zdarzały się różne sytuacje niezależne od moich starań, ale ostatecznie wszyscy wyszli z tego cali i zdrowi. Nie życzę sobie, żeby kolejny palant robił nadzieję Hermisi, po czym ją porzucił, zrozumiano? Oświadczyłeś się? Super. Ale teraz zacznij planować przyszłość. Chcę, żeby ślub odbył się jeszcze w tym roku. Chcę być pewny, że twoje słowa to nie puste obietnice bez pokrycia; podstępny sposób, aby dobrać się do... — Charles się zakłopotał. — Do mojej córeczki. Jeśli naprawdę chcesz z nią być, ślub w szybkim terminie nie sprawi ci kłopotu, prawda? I intercyza. Żadnego podpisywania intercyzy.
Draco rozumiał obawy ojca Hermiony, mimo że osobiście uważał, iż są one nieuzasadnione. Zapewne sam w przyszłości, jeśli miałby córkę, bałby się, że oddając ją w ręce obcego mężczyzny, skazuje ją na niepewny los. Ale dzisiaj, tej nocy, to on starał się o czyjąś córkę.
— Nigdy bym jej tego nie zaproponował — skomentował zdanie o intercyzie. Nawet gdyby zatrważająca część majątku rodziny Malfoyów nie utonęła w akcjach charytatywnych i w intencji oczyszczenia nazwiska, nie zmusiłby jej do podpisania dokumentów. — Kocham Hermionę i to właśnie z nią chcę żyć. Mieć z nią dzieci. I bynajmniej nie mam zamiaru migać się od swoich obowiązków. Wszystko, co dostaniemy od losu, przyjmę z otwartymi ramionami i jeszcze podziękuję. Bylebym tylko mógł z nią być, tak długo, jak przewrotny los mi pozwoli — złożył obietnicę przed ojcem Hermiony, lecz tak naprawdę zrobił to dla siebie. Jego głos nawet nie zadrżał. — Dobrze, panie Granger. Już nawet wiem, jaką datę powinniśmy wybrać. Czy wrzesień będzie dobrym miesiącem na ślub i wesele?
— Tak, chłopcze — przytaknął Charles, wstając. — Nie mów do mnie panie, proszę pana, czy co tam wymyśliłeś. Na imię mam Charles.
Ręka rosłego dentysty zawisła w powietrzu przed twarzą Malfoya. Ten wstał, ściskając prawicę przyszłego teścia.
— A ja mam na imię Draco — rzekł pewnie, potrząsając ręką.
— No to wszystko sobie wyjaśniliśmy, Draco.
***
Zniecierpliwione kobiety siedziały przed kominkiem w salonie. Jedna, aby się uspokoić, dziergała szalikopodobne coś, a jej córka popijała gorącą czekoladę. Obie podrywały się na każdy zasłyszany dźwięk, choćby dochodził z podwórka. Obie znały Charlesa i wiedziały, do czego zdolna jest głowa rodziny Grangerów. Obie pamiętały wojnę z sąsiadem o psa załatwiającego się na petuniach Jean. Sąsiad — jako jedyny — ogrodził się płotem zdolnym zatrzymać kundelka w ryzach posesji.
Wreszcie rozległ się tupot dwóch par butów na schodkach prowadzących do garażu. Do salonu wszedł Charles i Draco. Hermiona z ulgą zauważyła, że jej narzeczony wygląda na całego i zdrowego, a co najważniejsze — szczęśliwego. Jeśli Draco w takiej sytuacji tryskał pozytywnym nastawieniem, ona powinna czuć to samo. I właśnie to czuła. Radość.
— Kochanie, ty i Draco macie moje błogosławieństwo — ojciec uśmiechnął się do córki, po czym zwrócił się do żony: — Jean, czy zmieszczę się jeszcze w swój garnitur?
*
Tęskniliście? Ja za pisaniem tak ;P Od razu zapowiem, że ostatni rozdział pojawi się do połowy grudnia, najpewniej wcześniej ;)
Druga sprawa... Jutro (tj. sobota 11.11.17) na grupie DRAMIONE [PL] odbędzie się pierwszy "Tydzień z...", podczas którego przez parę dni będą pojawiać się posty tematyczne. Zaczynamy od pytań do autorki. Czemu zaczynamy? A no... bo zgodziłam się iść na pierwszy ogień. Będziecie mogli pomęczyć mnie trochę na facebookowym gruncie o przeróżne rzeczy. W planie są jeszcze dni z ulubionymi scenami, alternatywnymi zakończeniami i wiele innych atrakcji.
Także... członkinie grupy DRAMIONE [PL] zapraszam na "Tydzień z Anną Ralską" i tym samym z "Ach! Ta Szkolna Miłość!", "Esencją Cierpienia" oraz "Zapisanymi Sobie".
Mam nadzieję, że do jutra ;P
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro