Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25: Labirynt Uczuć

Z góry przepraszam, jeśli pojawią się jakieś literówki i błędy, ale niestety nie mam komputera, żeby to posprawdzać dokładniej. Za dywizy zamiast pauz również przepraszam...

*

Blask odbity od złotego pucharu migotał wraz z tańczącymi płomieniami świec i kominka. Nagroda za wygraną konkurencję leżała niedbale porzucona na łóżku, przypominając wydarzenia ostatnich dni, najmocniej rzucając świadomości na pożarcie ostatnie godziny.

Jedna przegrana. Jedna wygrana. Na samym końcu jednak wielka porażka. Jego osobista.

Draco otworzył walizkę podróżną. Niewiele miał do pakowania. Tylko parę rzeczy. Mógłby zakończyć ten rozdział szybko i bez świadków - uciec, póki jej tu nie było - ale coś kazało mu czekać. Ociągać się, składając własnymi rękami powoli i pedantycznie dokładnie podkoszulki w kostkę. Mógł użyć magii, ale tego nie zrobił. Liczył na to, że usłyszy wyjaśnienia. 

Tak bardzo chciałby się mylić, a on nigdy się nie mylił. Przeważnie miał rację.

***

Quidditch. Malfoy tym sportem fascynował się odkąd - wtedy jeszcze ubóstwiany - tata zabrał go na mecz między Ognistymi Włóczniami a Płomieniami Feniksa. Miał wtedy pięć lat. Owszem, wcześniej dostał miotełkę dziecięcą, ale nie była niczym poza zwykła zabawką. Po tamtym meczu wszystko nabrało głębszego sensu.

Co jak co, ale sądził, że mecze pójdą Walecznym Hipogryfom gładko. Jakże się mylił. Beauxbatons, ich pierwszy przeciwnik, był silną drużyną. Mecz ciągnął się długo, a punkty były zdobywane równomiernie. Żadna z drużyn nie była lepsza, ani gorsza. O wygranej reprezentacji Hogwartu zadecydował łut szczęścia. Hermiona dojrzała znicza przed szukającym gospodarzy. Miała fart, gdyż była wystarczająco blisko, żeby do niego dolecieć, a Paula Ducos akurat patrolowała drugi koniec boiska. Ostatecznie ten mecz zakończył się wynikiem trzysta pięćdziesiąt do dwustu dziesięciu. W tym samym dniu rozegrano mecz między Ilvermorny i Durmstrangiem, który zakończył się druzgocącym zwycięstwem Belfrów Z Klasą, ostatecznie dając im aż dwieście sześćdziesiąt punktów przewagi.

Kolejnego dnia rozegrały się mecze między przegranymi o trzecie i czwarte miejsce, a także walka o puchar.

To dopiero była ciężka przeprawa. Reprezentacja Hogwartu zastosowała chyba wszystkie sztuczki, których nauczyli się podczas tych paru miesięcy. Draco nie mógł powiedzieć złego słowa o współczłonkach drużyny - każdy dawał z siebie wszystko.

Malfoy wiedział, że są na przegranej pozycji od chwili, gdy kapitan przeciwników odpowiedział po raz pierwszy na wcieloną w życie taktykę. Na każdy manewr znajdowali odpowiedź, odbierając kafla, unikając tłuczków , a także broniąc nawet te piłki, które wydawały się Draconowi nie do obronienia przez amatora. Właśnie. Beauxbatons, Hogwart i Durmstrang byli amatorami, a Ilvermorny zawodowcem. Ponoć w Ameryce modne są stypendia sportowe, to też każdy chce wypaść jak najlepiej. Belfrowie Z Klasą składali się najpewniej ze zlepku byłych gwiazd szkolnego sportu.

Wraz z Hooch ustalili, że Hermiona nie może złapać znicza, póki oni nie odrobią strat. Nieważne jednak, jak mocno się starali, przewaga Amerykanów stale rosła, ostatecznie wydając się nie do odrobienia. Warwick - obrońca - najwyraźniej pamiętał zachowanie Draco podczas balu otwarcia i nie dość, że za każdym razem był w stanie wybrnąć z ataku ścigających, to jeszcze po każdej takiej akcji złośliwie uśmiechał się właśnie do arystokraty. Co ciekawe, żeby jeszcze bardziej go pognębić, Warwickowi czasem zdarzało się wpuszczać w pętle piłki rzucone przez Hooch lub, o zgrozo, Longbottoma. Przez takie zagrania ego Draco bardzo ucierpiało.

Nie poddali się, a przynajmniej nie szybko. Mecz zakończył się po zaciętej walce między Granger a jakimś Grantem o złotego znicza. To była kwestia honoru, lecz i tak polegli. Czarnoskóry zawodnik zepchnął Hermionę z linii lotu, łapiąc skrzydlatą piłeczkę. Draco pamiętał doskonale ten gorzki smak przegranej, kiedy na popołudniowym niebie zaiskrzyły promienie układające się w wynik tego spotkania. 

Czterysta dwadzieścia do stu dziesięciu. 

Nie musieli rozgrywać meczu z Durmstrangiem, który poległ sprowadzony do parteru przez Beauxbatons. Ostatecznie pierwsze miejsce zajął Ilvermorny, drugie Hogwart, trzecie Beauxbatons, a czwarte Durmstrang. 

***

Otworzyła drzwi, nie pukając wcześniej. Liczyła na to, że jeszcze go zastanie. Nie pomyliła się, a szok wywołany jego widokiem sprawił, że skamieniała z dłonią na klamce. Pociągnęła nosem, wpatrując się w rozmazaną plamę. Przetarła oczy, a na rękawie bluzy została mokra, zapewne słona, plama.

Mężczyzna siedział na pościelonym łóżku, u jego stóp leżała zamknięta walizka. Na szafce nocnej nie pozostała żadna z jego rzeczy - notatnik, pióro z kałamarzem czy eliksir tojadowy. Na kolanach trzymał puchar, który zdobyli razem. Przyglądał się mu jeszcze przez chwilę, po czym uniósł głowę. Utkwił w pannie Granger stalowe tęczówki, zimniejsze niż były na co dzień. Mogłaby przysiąc, iż były niczym kryształki lodu. Odłożył trofeum za siebie, wręcz nim rzucając. Przechylił głowę, jakby czekał na jej reakcję. Nie potrafiła nic zrobić, a tym bardziej powiedzieć. Wreszcie zdobyła się na to, aby zamknąć za sobą drzwi. Nikt nie powinien teraz przyjść. Pozostali świętowali i pewnie nawet nie zauważyli zniknięcia bohaterów dzisiejszego wieczoru.

Wstał. Sztywny i zachowujący dystans. Zrobił parę kroków. Przystanął nie za blisko ani nie za daleko. Skrzyżował ręce na piersi i oparł się plecami o wysoką ramę najbliższego łóżka, które należało do Hagrida.

— Wytłumaczysz mi, czego byłem tam świadkiem? - zapytał, nie oszczędzając pretensji w głosie. Hermiona przełknęła ślinę, tarmosząc między palcami jeszcze chłodny od pobytu na dworze materiał. - Domyślam się, ale kurwa, chcę mieć pieprzoną pewność, że dobrze rozumiem sytuację.

***

Zwycięscy Międzyszkolnego Pucharu Quidditcha zostali nagrodzeni niecałą godzinę temu, zwiastując nadejście głównego dania, którego każdy był ciekawy. Co też przyszykowali kucharze z Departamentu Magicznych Gier i Sportów? Nic miłego.

Dreszcz przebiegł wzdłuż kobiecego kręgosłupa, mrożąc krew w żyłach. Wyzwania w labiryncie nie kojarzyły jej się z niczym dobrym. Od czasu śmierci Cedrica Diggory'ego uważała, że zrobienie jakiejkolwiek dyscypliny wymagającej użycia wysokiego, żywego labiryntu, byłoby wielkim faux pas. A jednak to zrobili. Serce wyrywało się z klatki piersiowej, jakby chciało uciec od źródła strachu. 

Zielone więzienie miało wielkość dwóch boisk do Quidditcha. Było długie, a oni - zawodnicy - z miejsca, w którym stali, nie byli w stanie dojrzeć nic poza murem o wysokości ponad dziesięciu metrów. Nad labiryntem wznosiły się trybuny. To, co działo się w środku miały obserwować kamery, które dzięki połączeniu magii i techniki przekazywać miały wydarzenia, jako obraz wyświetlony w powietrzu. Coś jak kino. Tylko, że bez płótna. Wewnątrz podobno działały czary - osoba błądząca w korytarzach nad sobą miała widzieć tylko nocne niebo, podobnie jak w Wielkiej Sali Hogwartu. Dzięki temu obraz przekazywany na żywo nie stanowił żadnej podpowiedzi. Ponoć o wszystkim pomyśleli.

Chłodny wieczór zamieniał oddech w gęstą parę. Hermiona drżała, zaciskając kurczowo palce na różdżce. 

Na podwyższenie wdrapał się Kingsley w eleganckiej marynarce w kolorze burgundu, połyskującym krawacie oraz matowej koszuli i spodniach. W uchu miał nieodłączny kolczyk. Niestandardowy zestaw, jak na stanowisko Ministra Magii. Schacklebolt w sumie nigdy nie mieścił się w normach. Zapewne właśnie dlatego wciąż piastował swoje stanowisko.

— Oto przed nami ostatni etap Turnieju Międzyszkolnego imienia Albusa Dumbledore'a - przemówił, najpierw wzmacniając swój głos za pomocą Sonorusa. - Zmagania fizyczne już za nami. Zwycięzcy zostali wyłonieni. Dziś czeka nas sprawdzian wiedzy. Jak widzicie, kiedy wy cieszyliście się zmaganiami w Quidditchu, nasi specjaliści od sportów magicznych przygotowali labirynt, który spełniać będzie swą rolę tylko tego jednego wieczora. Zasady są proste. Liczy się jak najszybsze pokonanie labiryntu. Żeby nie było tak prosto, jurorzy ustanowili, że żeby zdobyć puchar nie wystarczy grać o czas. Dodatkowe punkty dostać można za kreatywne rozwiązanie napotkanego problemu. Jak widzicie, do labiryntu prowadzą dwa wejścia. Jedno przeznaczone jest dla uczniów, a drugie dla ich opiekunów. Obie części różnią się od siebie stopniem trudności. Chyba nie muszę mówić, kto ma wyżej postawioną poprzeczkę? - Mężczyzna błysnął białymi zębami, śmiejąc się z własnego żartu. - Zawodnicy wchodzą zgodnie z kolejnością dotychczasowych wygranych. W obu przypadkach najpierw Ilvermorny, później uczniowie Durmstrangu, Hogwartu i Beauxbatons i kolejno nauczyciele z Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu. W razie potrzeby nagłego wydostania się z labiryntu, regulamin przewiduje wykorzystanie czerwonych iskier. Tym samym zawodnicy kończą z dotychczas zdobytymi punktami. Wszystko jasne? - Minister tym razem zwrócił się do gromady, która stała za jego plecami.

Hermiona popatrzyła na Draco. Malfoy jak zwykle wyglądał na wyluzowanego. Dla osoby postronnej. Ona już nauczyła się części jego aktorskich sztuczek. Może i nie była w stanie określić wszystkich nastrojów i myśli arystokraty tylko i wyłącznie patrząc na jego postawę, ale zawsze była pewna jednego - gdy się denerwował, mięśnie jego twarzy drgały, jakby powstrzymywał ich napinanie, a palce szukały czegoś, czym mogłyby się zająć. Przypominała sobie wszystkie te chwile, w których młody Malfoy, jeszcze w czasach szkolnych, nonszalancko bawił się piórem, zaciskał pięści lub przeczesywał włosy, kiedy odpowiadał na zaczepki. Wtedy odbierała te gesty jako część znieważenie ofiary (nic mnie nie obchodzisz, moje pióro ma więcej mojej uwagi niż ty), ale teraz znała ich genezę.

Szesnastu zawodników, każdy w swoim tempie i z charakterystyczną dla siebie werwą, kiwnęło głowami. Wszystko było jasne. Labirynt. Parę zadań. Gra o czas, ale i o jakość. Czerwone iskry oznaczają prośbę o pomoc. Panna Granger mimowolnie kiwnęła po raz drugi, w głębi czując, że znajomość zasad, wcale nie przygotowała jej do czyhających wyzwań.

Kingsley z dumą podniósł kciuk w górę i ruszył w stronę trybuny dla specjalnych gości. Z pewnością również chciał coś widzieć.

- Boisz się? - Hermiona szepnęła do Draco, kiedy szesnastoosobowy szereg się rozluźnił, zbijając się w dwuosobowe grupki. Omawiali strategie. 

- Nie - zaprzeczył Draco. Spodziewała się tego. Nie spodziewała się za to tego, że mężczyzna złapie ją za ręce, obracając przodem do siebie. Zmusił ją by patrzyła prosto w jego oczy. Wyrażały najczystszą determinację. - Wygramy to. Za wszelką cenę. Jesteśmy najlepszym zespołem. Spójrz na nich... - Obróciła głowę, tak, jak jej polecił. Nie powinna dać sobą tak łatwo manipulować. Przyglądnęła się przeciwnikom. Pojęła, co miał na myśli, ale była zbyt grzeczna, żeby przyznać mu rację. - Staruszek, kulejąca czarownica... facet o psim imieniu. - Obrzucił nienawistnym spojrzeniem Warwicka. - Nie mają z nami szans.

- Nie powinieneś ich oceniać tak powierzchownie... Staruszek może mieć doświadczenie, czarownica władać mistrzowsko magią, a War... facet o psim imieniu już pokazał, na co go stać.

- Może i nie powinienem. - Draco znów zerknął na bruneta. Był na niego cięty od meczu. Twierdził, że tamten robił mu na złość. - Chciałem ci dodać otuchy.

- Ekhem. - Cała szesnastka spojrzała na niskiego, łysego mężczyznę z tytułem "sędzia" wypisanym na bluzce w żółto-czerwone pasy. - Poproszę państwa o przejście do namiotu. Tam będziecie państwo czekać na swoją kolej, a tymczasem...

- Ilvermorny - wtrącił się głos Ministra Magii, który najwyraźniej już zajął swoje miejsce na trybunach. - Przygotujcie się.

- No właśnie - przytaknął sędzia, kiwając łepetyną, jakby Kingsley miał go zobaczyć.

Warwick, jego partnerka niewyróżniająca się niczym na tle innych i para uczniów w barwach Ilvermorny ruszyli w stronę wejść do labiryntu. W parach czekali przed każdym z dwóch wejść do labiryntu. Tłumy na trybunach wiwatowały, skandując imiona swoich zawodników.

Nad rosły żywopłot wystrzeliły fajerwerki, a z armaty wystrzelono na znak, że można ruszać. Reprezentanci amerykańskiej szkoły praktycznie wbiegli między ściany, które natychmiast się za nimi zasunęły, broniąc przed powrotem. Kąciki ust Hermiony uniosły się w gorzkim uśmiechu. Warwick, mężczyzna ambitny, za nic nie pozwoliłby sobie na porażkę. Może i był dla niej miły, ale w głębi pożądał zwycięstwa. Jeszcze parokrotnie próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Najgorzej to znosiła, gdy krążąc nad boiskiem w czasie meczu, była przez niego zaczepiana.

Jej myśli zostawiły bruneta w spokoju. Nim wejście do namiotu się zamknęło, żeby nie mogli oglądać tego, co kibice, zauważyła księżyc na bezchmurnym niebie upstrzonym nieskończoną ilością gwiazd. Spojrzała na Draco. Stał sztywno z tym swoim charakterystycznym - nieodgadnionym - wyrazem twarzy.

- Nic nas nie zaskoczy? - zapytała, mając na myśli księżyc, który dla laika równie dobrze i tej nocy, mógłby osiągnąć pełnie swojej objętości.

- Nic. - Domyślił się; zawsze się domyślał. - Wszystko wyliczyłem. Upewniałem się.

- Dobrze.

Mijały minuty, a w namiocie panowała cisza, jak gdyby wśród wrzasków i oklasków powtarzających się raz za razem, ktoś łudził się, że rozróżni przytłumione słowa komentatora. Osoba ta, kimkolwiek była, robiła świetne show, gdyż od czasu do czasu wybuchała salwa śmiechu. Hermiona też chciałaby się pośmiać, bo pomogłoby jej to w rozluźnieniu.

Nagle ryk tłumu i huk armaty kazał pannie Granger wysnuć przypuszczenie, iż komuś udało się przejść labirynt. Wszyscy spojrzeli na sędziego, który jednym machnięciem różdżki zatrzymał bękitno-czerwono-złoty zegar nauczycieli. Pośrodku tarczy zawirowały cyfry, układając się w wynik.

Trzydzieści dwie minuty, czternaście sekund. Sto osiem punktów na sto pięćdziesiąt możliwych. Kobieta nie wiedziała, czy to dobry czy może zły wynik. Wiedziała jedno - Draco za wszelka cenę będzie chciał go pobić.

- Chyba dobrze poszło mężczyźnie o psim imieniu - powiedziała, a jej głos był zachrypnięty.

- Nam pójdzie lepiej - zapewnił Draco.

Oczywiście, że tak, zgodziła się w myślach, prawie wierząc swojemu partnerowi.

- Hermiona Granger i Draco Malfoy! - zagrzmiał magicznie wzmocniony głos Kingsleya. - Zapraszamy do labiryntu!

Niski sędzia uchylił wyjście z namiotu, pokazując, żeby szli. Hermiona przełknęła ślinę i dała się prowadzić za rękę jak mała dziewczynka. 

Ponad kilkumetrowym żywopłotem zobaczyła swoją i Malfoya twarz. Ze zdziwieniem zauważyła, że wcale nie wygląda na tak spiętą, jak się czuła. Kamera oddaliła się, pokazując, jak razem zmierzają ku wejściu, które właśnie się pojawiło.

- To gorsze niż mecz - mruknęła, nie mogąc znieść bezczynności podczas marszu wstydu. Bardzo się wstydziła, bo wszyscy patrzyli właśnie na nią.

- Hermiono? 

- Tak?

Popatrzyła na Draco.

- Nie spowalniaj mnie - odparł bardzo poważnie.

- Draco, ty świnio.

Zachichotała. Przed sobą miała ciemność, a w niej korytarz. Malfoy zacisnął dłoń, dając znać, że jest z nią. Chyba nikomu nie ufała tak, jak jemu. On przynajmniej zawsze był z nią szczery i nie obiecywał tego, czego nie mógł jej dać.

Tak. Z pewnością da jej, a także Hogwartowi, zwycięstwo. Wystarczyło mu zaufać.

I dla nich rozległ się wystrzał z armaty. Doznała go w kościach, falą wzniósł się od podłoża, przez stopy, niknąc gdzieś w okolicach brzucha. Jakby była zaprogramowana, ruszyła, wbiegając w głąb labiryntu. Za plecami usłyszała szelest, biegnąc odwróciła się, aby zobaczyć jak ostatnie gałęzie splatają się ze sobą. Zapadł kompletny bezgłos. Żaden z dźwięków z zewnątrz nie docierał do środka. Nad sobą miała niebo, czarne, a na nim wyłącznie imitacje gwiazd niedające wiele widoczności.

Wyciągnęła przed siebie różdżkę, którą dotychczas desperacko ściskała w spoconej dłoni.

- Lumos Maxima! - krzyknęła, a kula światła wzniosła się w górę, ponad czubki ich głów. 

Miała wrażenie, że między ścianami utrzymuje się mgła. Mleczne powietrze ograniczało widoczność, łuną otaczając magiczne światełko. Droga zdawała się dziwnie prosta - żadnych rozwidleń, tylko prosto, prawo, prawo, lewo. Straciła orientację po kolejnych zakrętach. 

Towarzyszyły im tylko ich własne oddechy, szelest ubrań, a także mokry odgłos podeszwy butów uderzających o wilgotną glebę.

Zwolnili, aby zatrzymać się przed zamkniętymi, żeliwnymi drzwiami z kołatką w kształcie głowy ptaka.

- I co teraz? - zapytał Draco, szarpiąc za klamkę.

Hermiona podeszła do drzwi, macając je. pod palcami czuła wibracje energii. Wyszeptała parę prostych zaklęć. Podejmując ostatnią próbę, zastukała okręgiem kołatki. Nie zdarzyło się nic.

- Potrzeba hasła - zawyrokowała.

Potrzebujemy drugiego hasła, zdumiała się, gdy w odpowiedzi na jej przypuszczenie, łeb ptaka ożył, wpijając złote ślepia prosto w stojącą przed drzwiami parę. Sprytne, uznała, pojmując, iż niezbędne było wyrażenie chęci zdobycia hasła. Może po prostu wystarczyło wypowiedzieć słowo "hasło"? Nie była pewna. To dlatego dwie osoby wyruszały w głąb labiryntu - jedna osoba nie ma w zwyczaju mówić sama do siebie; chociaż musiała przyznać - zdarzały się i takie wyjątki.

- Chcecie hasło? - zaskrzeczała kołatka.

- Tak, chcemy hasło - potwierdziła Hermiona ochoczo.

Kołatka zastukała i rozwarła szeroko dziób.

- Jestem stara jak czas. To właśnie mi zawdzięczacie postęp. Łakniecie mnie więcej, chociaż i tak wiecie, że całej mnie nie posiądziecie. Jestem wszystkim, co dotąd robiliście, widzieliście i poznaliście. Powiedzcie mi, kim więc jestem?

Zagadka! Hermiona uwielbiała zagadki. Czuła się dobrze, mając przed sobą rozważania logiczne. 

- Stara jak czas? - powtórzyła pierwsze zdanie, patrząc na sceptyczną minę Draco.

- I potrzebna do postępu - dopowiedział. - Powinnaś być dobra w te klocki. Ciągle rozwiązujesz te krzyżówki.

Zarumieniła się, czego na szczęście nie było widać w tak wątłym świetle. Przypomniała sobie pewien wieczór, podczas którego Draco trochę jej przeszkadzał, gdy kreśliła liczby w mugolskim - ostatnio modnym - sudoku.

Odgoniła od siebie niestosowne myśli, gdyż te raczej nie pomagały w rozwiązywaniu zagadek.

- Stara jak czas. Potrzebna do postępu - mruczała pod nosem, chodząc od jednej ściany do drugiej. - Chcemy jej więcej, ale nie możemy mieć jej całej. Co było dalej? - zapytała, pojmując, że przez rozproszenie zgubiła końcówkę zagadki. - Mogę jeszcze raz usłyszeć zagadkę? - zwróciła się do kołatki, która bez protestu wyrecytowała ponownie:

- Jestem stara jak czas. To właśnie mi zawdzięczacie postęp. Łakniecie mnie więcej, chociaż i tak wiecie, że całej mnie nie posiądziecie. Jestem wszystkim, co dotąd robiliście, widzieliście i poznaliście. Powiedzcie mi, kim więc jestem?

- Wszystko, co robiliśmy, widzieliśmy i poznaliśmy... Chyba wiem, ale to wydaje się za proste.

- Czasem najłatwiejsze rozwiązania są tymi najlepszymi.

Draco wzruszył ramionami. Kobieta przygryzła wargę, bojąc się, że jej tok rozumowania jest błędny.  Podeszła bliżej Malfoya, jakby nie chciała, żeby kołatka usłyszała.

- Uważam, że to wiedza lub doświadczenie. Masz inne propozycje?

Zastanowił się, po czym pokręcił głową.

- Myślę, że możesz mieć rację. Bardziej jednak przychyliłbym się do wiedzy.

To wystarczyło. Odwróciła się na pięcie, stając oko w oko z złotym ptaszyskiem.

- Jesteś wiedzą.

Zamek kliknął, a drzwi leniwie skrzecząc wpuściły zawodników do głównej części labiryntu.

***

Jakby to, co zdarzyło się wtedy w labiryncie, było niewłaściwe. 

Opuściła wzrok na ubłocone adidasy, a także ziemię, która osypała się na kamienną posadzkę.

Jakby jej uczucia były niewłaściwe.

Dla niego z pewnością.

- Sam wiesz, co się stało... - wydobyła wreszcie z siebie głos. Nie poznałaby go, gdyby nie wydobywał się właśnie teraz z jej ust. Wilgotny od płaczu, jękliwy od żalu, przytłumiony smutkiem.

- No, chyba nie do końca - warknął Draco, najwyraźniej tracąc cierpliwość. - Powiesz mi chociaż, od kiedy to trwa?

Zacisnęła usta, pochlipując cichutko. Pierwszy raz poczuła do niego coś więcej na ślubie Luny, kiedy zmusiła go do tańca. Coś więcej niż zwykłą sympatię i współczucie. Zrozumiała, iż kilka spraw nie ma dla niej znaczenia. Jeszcze wtedy nie powiedziałaby, że jest dla niej ważny. Później zdarzyło się parę rzeczy, parę pocałunków, dotyków, wieczorów i poranków. Wpadła w sidła, pomimo że dokładnie wiedziała, gdzie się znajdują.

- Parę tygodni - przyznała, nieomal nie otwierając ust.

- Na co liczyłaś?

Kolejne pytanie.

- Na wyrozumiałość.

Kolejna odpowiedź.

***

- Łatwo poszło – oznajmił Draco, będąc pod wrażeniem tego, jak Hermiona szybko uporała się z pierwszym zadaniem.

- To pierwsze zadanie. Nie powinno być niewykonalne...

Kobieta wzruszyła skromnie ramionami, co przywołało na oblicze Malfoya szczery uśmiech. Czasem miał wrażenie, że nie doceniała swoich możliwości, a także siebie. Chyba uważała, że nigdy nie osiąga perfekcji; ciągle czegoś jej brakowało, żeby uznać, że zrobiła coś doskonale. Jej ambicja przewyższała jego determinację, aby być najlepszym.

Weszli do właściwego labiryntu i natychmiast natrafili na rozwidlenie. Teraz musieli wybierać. Draco na szczęście znał zaklęcie, które pozwoli im na nie spędzenie całej nocy między krzakami.

- Gdzie teraz? – zapytał.

- Prowadź.

Właśnie tak myślał. Pokonanie labiryntu zostawiła na jego głowie.

- Myślę, że powinniśmy starać się wybierać kierunki bardziej... prowadzące do centrum? – podał propozycję. - Czyli pewnie chcą nas zmylić, więc powinniśmy wybierać drogi w bok.

- Cóż za dedukcja...

Malfoy opuścił różdżkę, wymawiając zaklęcie. Nauczył się go jeszcze podczas pierwszych wypraw do nieznanych lasów, kiedy studiował składniki do eliksirów lub krył się na czas pełni. Z końcówki magicznego patyka zaczęły w regularnych odstępach skapywać krople o konsystencji rtęci, srebrnym kolorze i świecącym widmie. Hermiona przystanęła, przyglądając się efektowi czaru.

- Semita Argent.

Znała go. Nie dziwił się – ona znała wiele zaklęć.

- Przydatny czar, zwłaszcza gdy zgubisz się w środku amazońskiej dżungli, a nie chcesz ryzykować rozszczepienia lub wpadnięcia niespodziewanie na pumę.

Pokręciła głową. Czasem opowiadał jej o swoich przygodach. Chwalił się znajomościami wśród afrykańskich plemion Konga, wspólnym czarowaniem z szamanem jednej z amazońskich osad. Kiedyś poznał przodków Majów, którzy pomogli ulepszyć standardowy przepis na eliksir słodkiego snu, tak, aby wmasowany w skórę działał równie dobrze, co wypity.

Parę zakrętów dalej natrafili na kolejne rozwidlenie.

- Gdzie teraz?

Nie miał pojęcia.

- Em... Prawo? – zgadywał.

Ruszyli w prawo, żeby po parunastu metrach zawrócić, gdyż wpadli na ścianę. Draco usunął krople prowadzące w złą stronę i wznowił znaczenie trasy w dobrym miejscu. Gdyby z jakiegoś powodu musieli wracać, zrobiliby to bez problemu.

Nieopodal rozległ się szelest. Gdzieś między gęstymi gałęziami i listkami żywopłotu. Draco zwolnił. Dotychczas poruszali się truchtem. Na chwilę zapomniał o szeleście, gdy napotkał przeszkodę w postaci pięciu metrowych bloków skalnych ustawionych w formie schodów.

- Idę pierwszy - zakomunikował, macając dłonią po szorstkiej powierzchni. Nie wyglądało na to, żeby schody miały zniknąć, to też podciągnął się wyżej.

Stojąc pewnie na pierwszym stopniu, pochylił się do Hermiony, wyciągając doń rękę. Przyciągnął ją do siebie. Pozostałe schody pokonali w podobny sposób, aż wreszcie stanęli na szczycie ramię w ramię.

- No to pięknie – skomentował, patrząc poniżej, na pięciometrowy pionowy spadek w dół. U stóp bloków kotłowała się woda w podłużnym, prostokątnym baseniku. Draco wolał nie wiedzieć, co w niej pływało. – Nie skoczymy. Moglibyśmy się poturbować, a ten basen niewiele wspólnego ma ze standardami olimpijskimi. – Tak, Draco czasem z fascynacją oglądał mugolskie zawody sportowe. Lubił też chwalić się tym faktem przed Hermioną, która uwielbiała tłumaczyć mu wszystko, co zobaczył, a czego nie rozumiał.

- Musimy jakoś się przedostać.

- Naturalnie... a gdyby tak... – Wpadł na pomysł. – Zrzucimy te bloki?

Zeskoczyli z piątego kamienia na czwarty i razem się zaparli. Blok ani drgnął.

- Tu potrzeba magii. Wingardium Leviosa? – zapytała Granger, a Malfoy zdziwił się, że od razu o tym nie pomyślał.

- Razem. Na raz, dwa, trzy...

- Wingardium Lewiosa – wypowiedzieli zaklęcie chóralnie, wykonując przy tym charakterystyczny ruch różdżkami.

Czar podziałał z oporem, ale jednak, podrywając kamień w górę. Przesunęli go na krawędź i razem opuścili w dół, ustawiając nad basenem. Sztuczkę musieli powtórzyć z przynajmniej trzema kolejnymi blokami. Podczas całej tej akcji Draco cieszył się, iż Hermiona nie poucza go tak, jak Weasleya na jednych z pierwszych zajęć z zaklęć. Ustawienie mostu nad wodą zajęło im krótką chwilę, gdyż przebywali ze sobą na tyle długo, iż znali większość swoich gestów na pamięć. Zaklęcia rzucali równo, a kamienie prowadzili w powietrzu nadzwyczaj zgodnie. Malfoy miał dziwną pewność, iż z żadnym innym partnerem nie poszłoby mu tak gładko.

Przeskoczył nad ostatnim metrem bajora i wyciągnął ręce, aby złapać swoją partnerkę. Gdy miał ją już w ramionach, szelest, który usłyszał chwilę temu, się powtórzył, a żywopłot po lewej stronie złowrogo się zatrząsł. Spomiędzy liści wyskoczyło czarne stworzonko, lądując na ramionach Hermiony i sięgając malutkimi paluszkami do złotego łańcuszka. Długi ryjek zadrżał, wąchając błyskotkę. Łapki zacisnęły się na biżuterii, próbując ją zerwać.

- Weź go! Weź! – wykrzyczała Hermiona, próbując zdjąć z siebie niuchacza.

Malfoy przewrócił oczami i niespecjalnie się spiesząc, ściągnął stworzonko, rozchylając brudne od ziemi paliczki. Zwierzę jeszcze jakiś czas wyciągało chciwe łapki do złotego łańcuszka, aż w końcu zrezygnowane zawisło w dłoniach Draco.

- Niuchacz? – zakpił. – To już nie mogli postarać się znaleźć czegoś... bo ja wiem... groźniejszego?

- Może się tutaj zgubił?

Hermiona wzruszyła ramionami, otrzepując pamiątkę rodzinną z błota.

- Może... albo... Może to nie przypadek? 

- Masz na myśli... że będzie nam potrzebny? – zdziwiła się, przekrzywiając głowę i patrząc z dystansem na czarnego rozrabiakę.

- Sprawdźmy.

Liny wystrzeliły z końca różdżki Malfoya, gdy ten wypowiedział w myślach zaklęcie. Obwiązał niuchacza, tworząc prowizoryczne szelki. Postawił go na zielonej trawie, a ten natychmiast obrał za swój cel złoto Grangerów. Hermiona założyła ręce na biodra i uniosła brew.

- Daj mu go, bo inaczej nici z planu. – Draco się zirytował. Czas uciekał. Nie mogli tkwić w miejscu przez upór Hermiony. – Odzyskamy go. Później... – zapewnił.

Westchnęła, ale wykonała polecenie. Sięgnęła za głowę i odpięła łańcuszek. Wiedział, że ma dla niej wartość sentymentalną, bo dostała go od mamy, której podarowany został w prezencie od zmarłej przed paru laty babci, dlatego obiecał sobie, że gdy tylko niuchacz okaże się zbędnym, odzyska dla niej biżuterię. Kucnęła i zadyndała wisiorkiem przed oczami stworzenia. Czarnego zwierzątka nie trzeba było długo namawiać. Porwało świecidełko i schowało w swojej torbie. W tym samym momencie złapało trop, poruszając mięsistym ryjkiem w górę, w dół i na boki. Odgarnęło ziemię, wyciągając galeona. Rozochocony stwór przeskoczył w następne miejsce, zarabiając kolejną monetę. Dwójka nauczycieli wymieniła porozumiewawcze spojrzenia i ruszyła za niuchaczem.

Już przy pierwszym rozwidleniu pogratulowali sobie pomysłu, gdyż najprawdopodobniej niuchacz miał pomóc w odnalezieniu drogi do kolejnego zadania. Co prawda poruszali się wolniej, ale przy tym nie tracili czasu na zawracanie. Magia też stała się zbędna, gdyż kupki ziemi wyznaczały pokonaną trasę.

- Jak okruszki w "Jasiu i Małgosi" – skomentowała Hermiona.

- Pytanie tylko, gdzie nas doprowadzą – mruknął Draco. Jaś i Małgosia nie wyszli dobrze na podążaniu za wskazówkami.

Nie czekali długo na odpowiedź, gdyż za kolejną kolejką zakrętów czekała na nich komnata. Żywopłot zaginał się, tworząc sufit, z którego zwisały żyrandole wykonane z poroża jeleni. Roślinność zaszumiała, zamykając się na ich oczach. Z pomieszczenia nie było wyjścia.

W centralnym punkcie kwadratowego pokoju stał długi stół, na nim zaś postawiono parujący kociołek, podgrzewany magicznym, niegasnącym ogniem. Cały blat usłany był przeróżnymi składnikami służącymi do przygotowania eliksirów.

Draco podszedł do kotła z bulgoczącą zawartością. Wywar mienił się różnymi kolorami niczym plama mugolskiej benzyny rozlana na asfalcie. Aromat unoszący się nad powierzchnią był bardzo subtelny i przypominał chemię używaną przez Filcha do czyszczenia Hogwarckich korytarzy. Hermiona również zaglądnęła do środka i powąchała. Malfoy był pewny, że to, co zastali, nic jej nie powie. Takie eliksiry przerabiało się na dodatkowych kursach przygotowujących do pracy w zawodzie Mistrza Eliksirów czy to w szkole, czy w szpitalu.

- Jeśli się nie mylę, a cholera nie powinienem, bo za coś ten dyplom dostałem, to mamy do czynienia z Eliksirem Wykrycia Niewykrywalnego – powiedział szybko, żeby nie przedłużać niepotrzebnie kontemplacji. Kontemplacja sama w sobie była zbędna w tym przypadku. Wiedział dość. - Niedokończonym eliksirem.

Kobieta mruknęła coś w odpowiedzi i spomiędzy miseczki z czułkami parzykrabów a korzeniami muchomorów nieśmiertelników wyciągnęła kartkę zwiniętą w rulonik i owiniętą czerwoną wstęgą.

- A to jest... – burknęła pytająco, wciskając listę do ręki arystokraty.

Blondyn rozłożył zwitek, przeleciał wzrokiem po tekście i prychnął.

- Podpowiedź. Dla kogoś, kto zapomniał albo nigdy nie słyszał o tym eliksirze. Trzeba dorzucić jeden ze składników, które leżą na tym stole. W zależności od rodzaju magii, na którą chcemy zadziałać, na koniec dodajemy albo skrzydełka transparentnej ważki, albo korzeń kwiatu księżniczki Lei. Informacje, wyszczególnione w tym tekście, wyraźnie wskazują na ważkę.

Zerknęła ponad jego ramieniem.

- Jesteś pewny?

Położył kartkę na blacie, wcześniej odsuwając suszone żuczki. Wskazał palcem na tekst.

- Występuje w wysokich, mroźnych górach, na wysokości przekraczającej pięć tysięcy metrów nad poziomem morza. Pięć tysięcy metrów nad poziomem morza, mroźne góry i kwiatki? – Nie szczędził sarkazmu. Przyglądnął się miseczce ze skrzydłami transparentnych ważek. – Porcje są odmierzone – zauważył.

- Nie bierzesz pod uwagę innych składników?

- Nie. Wiem, co robię – rzekł szybko.

Nie mógł tracić czasu na przekonywanie Granger. Ostatnio miał wrażenie, że błądzi myślami w innych miejscach. Spostrzegł jakiś czas temu, że zrobiła się dziwnie nieobecna. Zwalał ten stan rzeczy na zmęczenie i stres, jednakże równocześnie się martwił, żywiąc nadzieję, iż ten stan nie potrwa dłużej.

Nie obijał się, sięgając po skrzydła ważki. Wrzucił całą zawartość miseczki – trzy sztuki – do kociołka. Wrzenie ustało, a tęczowa powłoka rozpłynęła się na boki. Eliksir stał się przezroczysty i jednolicie gładki.

- Widzisz? Działa – zakomunikował.

- To niech zadziała... – głos Hermiony uwiązł w gardle, bo Draco nie czekał na jej wywód, tylko wziął się do pracy. Chwycił za kropidło, zamoczył szczotkowaty koniec i chlusnął miksturą na każdą z trzech ścian.

Tak, jak się spodziewał. Środkowa ustąpiła rozpływając się w powietrzu w kłębach dymu.

Ukłonił się szarmancko, podając Hermione prowizoryczną smycz z uwiązanym niuchaczem.

- Panie przodem.

Pokręciła głową z dezaprobatą, ale odebrała zwierzątko i ruszyła korytarzem.

Szedł za nią, a właściwie za niuchaczem. Był pewien, że idą w dobrym kierunku. Wydawała się zagubiona. Może za ostro ją traktował? Może nie powinien jej pospieszać? Chyba nie zrobił z niej ostatniej sieroty przed całą widownią? Nie. Wykluczone. To ona odgadła, że hasłem jest „wiedza" i podała pomysł wykorzystania zaklęcia Wingardium Leviosa. Owszem, to nie był jej najlepszy dzień, ale nikt tego nie zauważy. Coś ją trapiło. Uznał, że jak tylko ta głupia zabawa się skończy, wypyta ją o wszystko, co ją trapi. Zawody nie mogą być jedynym powodem jej zachowania. To nie jej wina, że przegrali mecz.

O cholera, pomyślał Draco, widząc rozszerzony koniec korytarza. Korytarz dzielił się na dwa wejścia, a nad każdym znajdowała się tabliczka z symbolicznym rysunkiem kobiety i mężczyzny. Malfoy przeczuwał, iż nie chodzi o toaletę.

Hermiona zrozumiała w jedną chwilę przekaz.

- Musimy się rozdzielić. – Skrzywiła się, jakby wymawiała jedno z brzydszych przekleństwo.

Draco przytaknął, odbierając od niej niuchacza. Nie chciał, aby to draństwo ją spowalniało i zajmowało ręce. Wiedział, że już nie będą go potrzebować, ale nie było czasu, aby teraz odbierać stworzonku własność Granger.

- Uważaj na siebie – powiedział do partnerki, znikając w swoim korytarzu. Poprawił chwyt na niuchaczu, wkładając go pod pachę. Żałował, że nie miał go gdzie wsadzić.

Przyspieszył do truchtu, łapiąc powietrze łapczywie. Od początku towarzyszyło mu wrażenie, że atmosfera w labiryncie jest gęsta, wręcz zawiesista. Po paru krokach jego stopa się zaplątała. Skierował zapaloną różdżkę w dół. Wokół jego kostki okręcała się gruba, zielona lina. Po trawie sunęły kolejne, przypominając kłębowisko węży.

Dziecinada, zawyrokował, kręcąc głową. Diabelskie sidła były jedną z łatwiejszych przeszkód, na jakie mógł się natknąć. Przesłał więcej energii do różdżki, a ta zapłonęła, raniąc wrażliwe na światło pędy. Liny cofały się pod naporem promieni, kryjąc się pod gęstym żywopłotem. Droga szybko się oczyszczała.

Usłyszał krzyk. Kobiecy – znajomy – krzyk. Granger miała kłopoty. Po krzyku nastąpiło uderzenie magii, a po nim kilka następnych świstów i łupnięć.

Przełknął ślinę i puścił się biegiem, pragnąc, aby jakimś sposobem móc dostać się do Hermiony.

Droga nie chciała się skończyć. Biegł i biegł. Coraz szybciej. Odnosił wrażenie, że to sprawka magii, która broniła go przed dostaniem się do partnerki.

Kolejny krzyk rozległ się parę metrów od niego, przeszywając bębenki, przebijając się przez skórę i drążąc w mięśniach. Widok, który zastał, postawił jego włosy dęba.

***

Draco przeciągnął dłonią po twarzy, czując zmęczenie mijającym wieczorem. Zegar nad wejściem do sypialni wskazywał, że za pięć minut wybije północ; wtedy też ożyje wielki zegar na dziedzińcu, wybijając dwanaście uderzeń. Osoby bawiące się w sali balowo-jadalnej Beauxbatons się nie przejmą, tylko wzniosą kolejny toast za wygranych. On dzisiaj też miał ochotę na odrobinę rozluźnienia w płynie, jednakże wtedy na drugi dzień straciłby kontrolę podczas przemiany w wilkołaka.

Spojrzał na zapłakaną twarz Hermiony. Czerwone policzki błyszczały od łez, a dolne opuchnięte powieki kąpały się w rozpuszczonym tuszu. Nie patrzyła na niego, ale on wyraźnie widział, że jej oczy błyszczą.

Nie dostrzegł momentu, w którym wstrzymał oddech. Wypuścił powietrze z płuc, co zabrzmiało, jakby wzdychał.

Miał dość tego wieczora.

- Dlaczego musiałem się dowiedzieć w taki sposób? – zapytał, przypominając sobie wydarzenia na polanie; jej słowa, które niosły w sobie wyraźny przekaz. Nie mylił się, to musiało być to. Inaczej nie zareagowałaby jak dziecko przyłapane na robieniu zakazanej rzeczy. Nie stałaby tutaj przed nim zapłakana. – Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej?

- Bo wiedziałam, że zareagujesz tak, jak teraz – odpowiedziała praktycznie natychmiast, podnosząc orzechowe tęczówki. Zobaczył w nich błysk. Zobaczył w nich złość na siebie i oskarżenie. – Już się spakowałeś. Już odchodzisz – warknęła, wskazując na torbę podróżną. – Czekasz na wyjaśnienia, ale tak naprawdę już wiesz, że czegokolwiek bym nie powiedziała, ty i tak zrobisz to, co jest dla ciebie najwygodniejsze. Taki właśnie jesteś. Jak ty to sobie wyobrażasz? Będziesz mnie unikał przez kolejne lata?

Zacisnął pięść. Nie był dobry w rozstaniach, a zwłaszcza z osobami... Nie miał w tym doświadczenia. Żałował, że nie spostrzegł symptomów wcześniej.

Miała rację. Uciekał. Kulił pod siebie ogon. Z piskiem postanowił pognać przed siebie. Był tchórzem, ale lepiej być tchórzem, niż zrobić komuś krzywdę. Tym razem postanowił załatwić tę sprawę na chłodno, bez żadnych nadziei i obietnic nie do spełnienia. Jeśli unikanie jej przez najbliższe lata było jedyną słuszną drogą, to właśnie nią zamierzał się ewakuować.

- Chcę to usłyszeć – powiedział, nie zważając na jej pytania.

- Nie odpowiadasz na pytania.

Wiedział, że właśnie to powie. Swoim zwyczajem odbił piłeczkę.

- Ty nie odpowiedziałaś na moje. – Odbił się od ramy łóżka, robiąc krok. Znalazł się przy niej. Ciężko było mu ukryć, iż widok płaczącej kobiety robi na nim wrażenie. W końcu to on ponosił za to odpowiedzialność. On i chęć, aby być w związku, tak naprawdę w nim nie będąc. Sięgnął do jej twarzy, znajdując odwagę, aby wykonać czuły, opiekuńczy gest. Wolał, żeby nie widziała w nim niewrażliwego potwora. Dlaczego? Nie wiedział. Chyba było to związane z tym, że już dostatecznie ją zranił. Uniósł jej twarz, podpierając drżącą w zdenerwowaniu bródkę. – Wytłumacz mi, czego byłem świadkiem – polecił tym razem łagodnie.

Wykrzywiła usta w przepraszającym geście, po czym wypowiedziała zdanie, które przywołało znane mu uczucie strachu. Tym razem nie musiała krzyczeć, żeby zimno ucałowało jego policzki, a skórę pokryła gęsia skórka.

- Kocham cię, Draco...

***

„Walcz..." – z liściastego sufitu wąskiego korytarza zwisała tabliczka z wyrytym napisem. Kołysała się, jakby smagał ją wiatr. Niemożliwe. W labiryncie nie mogło być wiatru.

Opuściła wzrok, szybciej przebierając nogami. Nieważne, jakie niebezpieczeństwo czyhało w ciemnościach, ona chciała jak najprędzej znaleźć się u boku Draco. I wyjść z tego cholernego labiryntu. Przerażał ją i czuła ten sam lęk, jaki towarzyszył jej odkąd dowiedziała się, co zaszło podczas ostatniego zadania turnieju trójmagicznego.

Trach! Trzask gałązki wstrząsnął jej ciałem, aż podskoczyła. To tylko głupia gałąź, zganiła się, patrząc pod nogi na winowajcę. Ale co to? Serce zadudniło w piersi. Z przodu dochodziły podejrzane odgłosy. Gdyby miała z kim, założyłaby się, że właśnie usłyszała kliknięcie. Jedno, drugie, a później kolejne. Wyciągnęła różdżkę przed siebie, oświetlając prostą drogę. W oddali majaczył czarny cień. Mięśnie napięły się, przygotowując ciało do natychmiastowej reakcji. Cień ruszył. Cień posiadał osiem nóg. Wnet ciemność pochłonęła świetlistą kulę na końcu różdżki. Jakby czarny pył rozpierzchnął się w powietrzu. Znała ten efekt – miała do czynienia z Peruwiańskim Proszkiem Natychmiastowej Ciemności, sprzedawanym przez Weasleyów. Nie widziała nic, ale pod stopami wyraźnie roznosiły się drgania wywołane uderzającymi o podłoże kończynami akromantuli. Instynktownie osłoniła się zaklęciem, a wielkie cielsko odbiło się od niewidzialnej kopuły. Wznowiła czar i rzuciła kolejny, odpychając napastnika na żywą ścianę. Krzyknęła z wysiłku. Zaatakowała oszołamiaczem, waląc energią na oślep. Naturalnie – chybiła. Nie poddała się, używając Protego (słusznie, bo akromantula specjalizowała się w ofensywie), a następnie rzuciła Incarcerous, spowalniając przeciwnika magicznymi linami. Jęknęła, gdy włochata noga, zakończona ostrym pazurem, przecięła jej ramię.

- Drętwota. – Skierowała różdżkę w miejsce, gdzie szarpał się skrępowany pająk. Szamotanina ustała, a Hermiona odetchnęła z ulgą.

Podniosła się z ziemi. W ferworze walki upadła. Otrzepała kolana z ziemi, a przynajmniej próbowała. Gleba była mokra, wręcz błotnista. Skrzywiła się, kiedy skóra ramienia się napięła, promieniując ostrym bólem ze świeżej rany.

Ruszyła dalej, macając w ciemnościach. Proszek dalej unosił się w powietrzu, skutecznie ograniczając pole widzenia. Przeszła nad cielskiem akromantuli.

Kiedy już myślała, że czeka ją tylko wędrówka przed siebie na oślep, w oddali zobaczyła światełko, i to bynajmniej nie takie na końcu tunelu. Kula ognia leciała w jej stronę. Na szczęście adrenalina pomogła w szybkiej reakcji. Osłoniła się tarczą, dzięki czemu ciepło tylko ogrzało jej twarz, a nie spopieliło. Organizatorzy chyba zwariowali, wystawiając do walki przerośnięte pająki i sklątki tylnowybuchowe, uznała, uspokajając oddech. Krzak po jej prawej stronie zajął się ogniem od rykoszetu. Odruchowo ugasiła pożar i ruszyła przed siebie, w pamięci szukając przydatnego zaklęcia. Gdy tylko zobaczyła sklątkę, a za nią łunę światła, nie zawahała się i rzuciła zaklęcie mrożące, studząc mordercze zapędy ognistego stworzenia.

Przeskoczyła ponad ciałem bezbronnego robaka podobnego do kraba. Nad głową zdążyła zobaczyć drugą tabliczkę, zanim wbiegła na polanę.

„...i pokonaj swoje lęki."

Przez chwilę była bliska zawróceniu, ale zobaczyła coś, co zmroziło krew w jej żyłach. Ten widok ją zahipnotyzował. Na samym środku osłoniętej ze wszystkich stron polany unosiła się kula zimnej, niebieskiej energii, jednak to nie ona przykuła uwagę panny Granger, a to, co znajdowało się poniżej, a dokładniej osoba, która leżała na wydeptanej ziemi. Już kiedyś widziała podobną scenę i doskonale pamiętała strach, jaki męczył ją tamtej nocy.

- Nie... – jęknęła, nie zastanawiając się nad znaczeniem znaleziska.

Rozpędziła się i biegiem pokonała ostatnie metry, skupiając wzrok na pustych oczach, które dawno straciły blask. Upadła na kolana, podnosząc głowę Draco. Była ciężka i bezwładna. Z rany nad brwią krew dawno przestała się sączyć, zostawiając po sobie brunatne strumienie przecinające bladą skórę, a także zlepione brudem włosy. Zsunęła palce po szyi, znajdując miejsce, gdzie tętnica szyjna powinna pulsować. Nie było oddechu, ani pracy serca.

- Nieee! – tym razem wrzasnęła, zdzierając gardło.

Nie! To nie tak! To fatalna pomyłka! Fatalny wypadek! W panice błądziła dłońmi, szukając ran. Znalazła – kłute, przypominające ugryzienie akromantuli. Jak oni mogli pozwolić?! Czemu nikt nie pomógł?! Pochyliła się, przytulając chłodne ciało.

- Draco... Draco... Nie... – łkała.

Jakby wciąż słyszała jego głos. Gdzieś tam daleko w podświadomości. Świat wokół przestał dla niej istnieć, bo liczyła się tylko ta martwa osoba w jej ramionach. Pogładziła platynowe włosy, głaszcząc, jakby w ten sposób miała go uspokoić; ale on już był spokojny. Całkiem spokojny i całkiem martwy.

Zatraciła się w żałobie.

- Nie, Draco... – powtórzyła. Na ramionach poczuła gorąc. – Co się dzieje?! – Wzdrygnęła się, przytulając mocniej do trupa.

- Hermiona...

Hermiona? Przesłyszało jej się... Wydawało jej się, że go słyszała. Spojrzała na sine usta. Nie, one nie mogły przemawiać.

Ramiona parzyły, a siła niewiadomego pochodzenia próbowała odciągnąć od ukochanego. Zaparła się mocniej, uparcie tkwiąc przy swoim.

- Hermiona.

Znów! Znów ten głos! Spokojny i stanowczy. Władczy. Zamrugała, odganiając łzawą mgiełkę. Coś do niej docierało. Resztki rozsądku znalazły lukę, przez którą przedostały się do świadomości.

Ramiona wcale nie paliły żywym ogniem zdolnym roztopić skórę, mięśnie i kości. To tylko złudzenie. Gdy się skupiła, poczuła, że to przyjemne ciepło. Tak dobrze jej znane. Wśród mdłego zapachu mokrej ziemi wyczuła subtelną nutkę perfum oraz wody po goleniu, która budziła ją pocałunkiem w dni, w które nie musiała zrywać się o świcie na zajęcia.

- Hermiona.

Przecież widzieli się niecałe pięć minut temu. Martwi ludzie nie stygną tak szybko, a krew potrzebuje więcej czasu, aby się utlenić. I te oczy... puste, jakby dusza opuściła je godziny temu. Pojęła, że ten, którego trzyma w ramionach, nie jest jej Draconem. To ktoś obcy. To coś. Dotarła do niej prawda, a fakty zamieniły smutek w furię. Lecz furia nie przydawała się w walce z takim przeciwnikiem. Wściekłość nie zwalczała lęku.

Strach należy zwalczać śmiechem.

Bogin przybrał formę Draco, ale tym razem innego – ubranego w slipki do kąpieli. Na biodra nałożonego miał dmuchanego, różowego flaminga. Hermiona parsknęła śmiechem, wycierając łzy z oczu. Zaśmiała się ponownie, tym razem śmielej.

- Riddiculus!

Śmiech pokonał bogina. Koszmar rozpłynął się w powietrzu.

Cała otoczka, którą sama dla siebie stworzyła, pękła, odsłaniając prawdziwe oblicze rzeczywistości. Rzuciła się w ramiona realnego Draco, pochlipując żałośnie. To naprawdę był on. Wszędzie poznałaby sposób, w jaki ją przytulał.

Huk armaty oznajmił koniec konkurencji. Pokonali labirynt.

- Ja widziałem, jak ty płaczesz nad tym pieprzonym boginem – wymruczał Draco, gładząc trzęsące się od płaczu kobiece plecy. – Nie mogłem nic zrobić...

- Myślałam, że cię straciłam... że my już nigdy nie będziemy razem.

Mięśnie, które czuła pod opuszkami, zesztywniały. Malfoy odsunął się, uważnie przyglądając się twarzy panny Granger. Był zmieszany, a Hermiona dopiero teraz pojęła dlaczego. Zdradziła się ze swoimi uczuciami. Zdradziła się z pragnieniem bycia razem. Zawaliła i bała się reakcji kochanka, chyba nawet bardziej niż ponownego starcia z boginem.

Wiwaty zalały uszy nieprzenikalnym hukiem, półmrok ustąpił miejsca intensywnym światłom fleszy. Na nocnym niebie wśród gwiazd rozjaśniały cyfry.

Dwadzieścia cztery minuty, osiem sekund. Sto trzydzieści osiem punktów. Pokonali Ilvermorny.

Spojrzała na Draco, chcąc się wytłumaczyć. Napotkała mur. Później zostali rozdzieleni. Organizatorzy weszli do labiryntu, aby pomóc im się wydostać. Pielęgniarka dopadła Hermionę, chcąc w biegu zakładać szwy. Draco zniknął w gratulującym mu tłumie, kiedy Hermiona podążała za lekarzem.

***

- Kocham cię, Draco.

Nie wyglądał na zadowolonego z wyznania. Po prawdzie wyglądał, jakby właśnie zaproponowała mu wspólną kolację z Potterem. Ona sama zaś czuła, że jej wyznanie jest szczere. W ciągu tych paru tygodni nigdy nie była tak pewna swoich uczuć do arystokraty. Mimo iż wiedziała, że to wyznanie oznaczać będzie koniec dość specyficznego związku, mogła powiedzieć śmiało, iż jej ulżyło. Wreszcie to z siebie wyrzuciła. Wreszcie nie skrywała prawdziwych intencji za kłamstwami. Pociągnęła nosem, opuściła znów głowę, po czym zerknęła nieśmiało na Dracona. Oczekiwała na reakcję i szybko się jej doczekała.

- Chcesz mnie za męża? – zapytał, o dziwo nie używając sarkazmu. Był raczej zniecierpliwiony. – Chcesz mieć ze mną dzieci? Zamieszkać razem? O to w tym chodzi?

Pokiwała głową, słuchając uważnie. Ślub, dzieci, mieszkanie. Nie brzmiało to tak znowu niemożliwie. Kochała go, a to stanowiło całkiem sensowny wstęp. Mama mówiła, że jak się kogoś kocha, to powinno się próbować być razem, mimo kłód rzucanych przez los pod nogi.

- Być może – przytaknęła. – W przyszłości – dodała. Spuściła wzrok na dywan. – Chciałabym.

- Rozmawialiśmy o tym. To nie powinno... – rozczochrał krótkie włosy, myśląc nad odpowiednim słowem – się zdarzyć.

- A jednak się zdarzyło. Są rzeczy, na które nie mamy wpływu.

- Może i są, ale nie w tym przypadku. 

Obserwowała, jak Draco się cofa. Podszedł do walizki, a na rączce zacisnął dłoń. Podniósł bagaż. Przystanął w bezruchu. Stała na przejściu. Za Hermioną znajdowały się drzwi – jego droga ucieczki. Nie chciała tak łatwo ustępować. Nie ruszyła się nawet o centymetr. Nie miała w zwyczaju ułatwiać nikomu zadań.

- Tak po prostu wyjdziesz? – zapytała, przerywając niezręczną ciszę. Była niezręczna, a także pełna niedopowiedzeń.

- Tak. Tak po prostu – przytaknął w charakterystyczny dla siebie sposób.

- Ty mnie nie kochasz, prawda? Byłam tylko zabawką, tak, jak zapowiedziałeś?

Nie miałaby do niego żalu, gdyby przytaknął. Pogorszył sprawę, bo tego nie zrobił.

- To nie jest tak.

- A jak?

To takie szablonowe, pomyślała. Niby nie chcę wiedzieć, ale jednak będę drążyć.

- Jesteś dla mnie kimś więcej niż znajomą do łóżka. Jesteś moją przyjaciółką. Przykro mi, ale nie powinniśmy być dla siebie nikim więcej. Tacy jak ja nie powinni mieć rodziny. Żony i dzieci. Nie powinni z nikim mieszkać, bo zawsze coś może się stać...

Podszedł do drzwi, wymijając przeszkodę. Tym teraz była. Przeszkody się omija.

- Ciągle te same bzdurne argumenty, prawda, Draco? – zarzuciła mu. Ileż razy powtarzał to samo. – Chodzi o twój strach przed tym, że musiałbyś się przed kimś otworzyć. Poświęcić czas. Siebie. Zrezygnować z wolności i braku zobowiązań. Myślę, że tego właśnie się boisz.

Wiedziała, że ją zignoruje. Nie przyjmował prawdy o sobie.

- To śmieszne – oburzył się, kładąc dłoń na klamce. – Ile znasz par mieszanych? Wilkołaka i zdrowego człowieka?

- Zdrowego człowieka? – Przewróciła oczami, szczędząc komentarza do tego idiotycznego określenia. – Znam Weasleyów.

- I tylko ich – rzekł, jakby to wszystko tłumaczyło. – Nie zamierzam cię ranić.

- Właśnie to robisz. I jest to gorsze niż przypadkowe ugryzienie.

Na twarz Malfoya wpełzł rumieniec niemający nic wspólnego ze wstydem, bliżej mu było do podkreślenia wściekłości.

- Wolałabyś, żebym cię przemienił? – warknął, pokazując swoje uprzedzenie do tego tematu. - Kiedyś, przypadkowo, gdy noga się mi podwinie? Gdy w pierdolonym szczęściu zapomnę, kim jestem?

- Nie byłabym na ciebie zła... to nie byłaby tylko twoja wina.

- Nie wiesz, co mówisz. – Otworzył drzwi. – Za bardzo wybiegasz w przyszłość. Zostawiłem w twojej szafeczce eliksir słodkiego snu. Przyda ci się.

Trzask. Drzwi walnęły o futrynę. Później zapadła dziwna, pusta cisza. Znów została sama i znów to ona dawała siebie więcej, nie oczekując nic w zamian. Do czasu.

Spojrzała na szafkę obok tymczasowego łóżka. Myślał o niej.

Eliksir słodkiego snu nie był takim złym pomysłem, a mógł u się świetnym rozwiązaniem na nadchodzące dni.

*

Ogłoszenie! Jeśli ktoś czeka na nowy rozdział, obserwując grupy pisarskie, to już w ten sposób się o nim nie dowie ;) Niestety ze względu na pewną grupę osób postanowiłam zrezygnować z udzielania się w jakikolwiek sposób publicznie na wcześniej wspomnianych grupach pisarskich. Założyłam jednak fanpage, na który będę wrzucać aktualizacje, może jakieś spoilery ;) 

Fanpage: AnkaJestem - Wattpad i Blogger

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro