Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24: Taki Nudny Rozdział

Krajobraz za oknami magicznej, pędzącej z prędkością odrzutowca (tak, Draco wiedział, co to „odrzutowiec", oglądał wszak filmy z Granger) limuzyny zmieniał się w tempie niepozwalającym na skupienie wzroku. Miasta, drzewa, ludzie i niebo zlewały się w szaro-zielono-niebieskie maziaje wymalowane ręką ekspresjonisty. Otoczenie nagle się zmieniło, zostawiając błotnistą wiosenną zieleń w tyle, aby wejść w przygaszony granat i błękit. Przepływali, a raczej przejeżdżali z zawrotną prędkością, przez Kanał La Manche oddzielający Wielką Brytanię od Francji.

Oderwał wzrok od monotonnego widoku zza przyciemnionych szyb. W magicznej limuzynie mieściło się z powodzeniem dwadzieścia pięć osób, tyle samo bagaży, a pojazd prowadził się sam. Prócz reprezentacji nauczycieli w Quidditchu, głównej drużyny uczniów, ławki rezerwowej oraz dwójki najzdolniejszych studentów, na Turniej Międzyszkolny Albusa Dumbledore'a wybrała się też Alice, będąca zapasowym zawodnikiem Walecznych Hipogryfów, mogącym wystąpić na każdej pozycji, a także dyrektorka szkoły. To zaskakujące, że wciąż tutaj był, w tej wspólnocie, jako nauczyciel i reprezentant.

Draco wciąż nie mógł wyjść z podziwu nad faktem wyjątkowo nieburzliwego przyjęcia prawdy o jego wilkołactwie przez studentów. Wychodziło na to, iż młodzież przyjęła te nowiny całkiem spokojnie. Być może była to zasługa postaci Remusa — wilkołaka ginącego śmiercią bohaterską wraz z ukochaną żoną, Nimfadorą. Gorzej z rodzicami. Rodzice zawsze sprawiali problemy, a rodzice uprzedzeni do wilkołaków przypominali rozjuszone stado sklątek; tak samo pluli ogniem, tylko z przeciwległej części ciała. Ileż on się nasłuchał wyzwisk pod swoim adresem. Pustych wyzwisk. Najzagorzalsi entuzjaści zwolnienia go ze stanowiska nie mieli żadnych racjonalnych argumentów i nie zważali na podjęte środki ostrożności; arystokrata podejrzewał, że nawet jeśli zostałby zakuty w łańcuchy i zamknięty w klatce na czas pełni, ktoś ciągle miałby jakieś ale. McGonagall pozostała nieugięta i olewała wszystkie ataki na szkołę i osobę Malfoya. Nie przejęła się nawet artykułem „Hogwart schodzi na psy" autorstwa Rity Skeeter, w którym reporterka obśmiała nauczycieli takich jak Remus Lupin, Rubeus Hagrid, Firenzo, Gilderoy Lockhart, Sybilla Trelawney, a przede wszystkim i poświęcając największą część tekstu, Draco Malfoy — wilkołaka i wyznawcę Voldemorta (w żadnym kawałku tekstu nie użyła czasu przeszłego). Mistrz eliksirów zachował strony z Proroka Codziennego na pamiątkę, w końcu przez chwilę było o nim głośno w całej magicznej Anglii.

Ciepło otuliło jego dłoń. Spojrzał na dół, na palce uspokajająco gładzące jego skórę. To nie jego miały uspokoić, a właścicielkę ręki. Hermiona stresowała się tym całym turniejem, przeżywając załamanie nerwowe za załamaniem nerwowym. Choćby przeczytała całą bibliotekę, co w sumie w jej wykonaniu byłoby możliwe przy odrobinie dodatkowego czasu, i tak wciąż uznawałaby siebie za nieprzygotowaną. Splótł palce z jej palcami i uścisnął, ostatnio powtarzał ten gest nadzwyczaj często. Granger, czego nigdy wcześniej by nie podejrzewał, została jego najlepszą przyjaciółką. W oczach innych byli jedną z najbardziej zgodnych i zapatrzonych w siebie par. Wychodzili razem na spotkania ze znajomymi, tak, jak prawie dwa miesiące temu na przyjęcie urodzinowe Luny, a dokładnie miesiąc temu w urodziny Rona. Znajomi przewidywali rychły ślub, zapominając o waśniach łączących niegdyś tę dwójkę. Mogli nieźle się zawieść.

Rozmyty krajobraz za oknem po raz kolejny uległ zmianie. Niebieskie barwy przeistoczyły się w zieleń i szarości.

— Już niedaleko — zapewniła McGonagall drżącym głosem, jakby podróż trwałą co najmniej pół dnia, kiedy w rzeczywistości nie minęło jeszcze piętnaście minut. Draco założył, że chce pocieszyć samą siebie, gdyż barwa jej skóry wyraźnie oscylowała między bielą a zielenią. Uczniowie bawili się zaś świetnie, śmiejąc się i dalej ochoczo plotkując.

Wreszcie limuzyna zaczęła zwalniać, a rozmyte widoki utworzyły konkretny obraz. Podążali drogą między rzędami drzew kołyszących się pomimo braku wiatru. Między soczystymi liśćmi wyrastały pierwsze pąki wielobarwnych kwiatów. Tło magicznych roślin stanowiły ściany skalne, tworzące góry, sięgające nieba; dosłownie — ich szczyty ginęły w gęstych chmurach.

Draco przysunął się do okna. Widział już budynek Akademii Beauxbatons na fotografiach, ale nawet te ruchome nie oddawały rzeczywistości. Zamek z ogromnym, zagospodarowanym terenem otaczała korona z gór. Był młodszy od Hogwartu, co wywnioskować można było po bardziej nowoczesnym wyglądzie. Do frontu akademii prowadziła wybrukowana ścieżka, na której środku ustawiono pomnik dedykowany Nicolasowi i Perenelle Flamelom, mający ponoć jakieś właściwości lecznicze i upiększające. Jeśli to była prawda, zapewne prawdą stała się za sprawą dodatku eliksiru wigoru rozpuszczonego w wodzie. Malfoy nie wierzył w cuda. Znał legendy mugolskie o strumyczkach przywracających zdrowie, które w rzeczywistości były ściekami, w których czarodzieje w dawnych czasach rozpuszczali nieudane eliksiry. Szkoła różniła się od Hogwartu także tym, iż tereny zaaranżowano na wielkie ogrody, nie pozostawiając skrawka wolnej ziemi.

Pojazd minął fontannę i zatrzymał się przed szerokimi schodami prowadzącymi do budynku. Czekająca nań ekipa powitalna w jedwabnych, niebieskich uniformach z herbem szkoły na piersiach — dwoma skrzyżowanymi złotymi różdżkami na błękitnym tle — uśmiechała się przymilnie, jakby wcale nie witali swoich rywali.

— Tośmy zaparkowali — oznajmił Hagrid, sceptycznie wyglądając przez rozciągnięte przyciemnione szyby.

Pierwsza zerwała się z miejsca dyrektorka i wcale nie miało to nic wspólnego z jej oficjalnym statusem. Po prostu musiała zaczerpnąć świeżego powietrza, aby pozbyć się niezdrowych kolorów z oblicza. Za McGonagall ruszyli kolejno nauczyciele ulokowani najbliżej drzwi. Arystokrata pociągnął Hermionę i razem wyszli z dusznego wnętrza. Rześki, górski wiaterek smagnął ich twarze, szczypiąc jeszcze mroźnym powietrzem. Zapach, jaki unosił się w chłodnym eterze, był świeży, a towarzyszyła mu nutka słodkich owoców i kwiatów. Jak na tę porę roku roślinność otaczająca zamek zdawała się nadzwyczaj bujna. Zapewne ogrodnik, czy też ogrodniczka, stosował te same zaklęcia i nawozy, co Narcyza. W Malfoy Manor także rozpoczął się sezon ogrodniczy.

— Mają rozmach — skomentował Draco, rozglądając się dookoła. — Jak dotąd widziałem tę szkołę tylko na zdjęciach.

— Zdjęcia nie oddają rzeczywistości — potwierdziła Hermiona. — Tu jest pięknie.

Na placyk wyleźli uczniowie, rozmawiając i żywo komentując. Mało kto miał okazję odwiedzić Akademię Beauxbatons. Hermiona opowiadała, jak w nagrodę za osiągnięcia została wysłana na tydzień do tej szkoły i przez ten czas uczęszczała na zajęcia oraz uczestniczyła w zorganizowanych imprezach. O ile imprezy można uznać za nagrodę, to Malfoy miał wątpliwości co do obowiązku uczenia się razem z tutejszymi uczniami. Chociaż z drugiej strony, co lepszego można było ofiarować Głównej Kujonicy Hogwartu?

— Witamy państwa w Akademii Magii Beauxbatons — odezwała się kasztanowłosa, niska dziewczyna, najprawdopodobniej ucząca się na ostatnim roku. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i wskazała na szeroko otwarte drzwi ze złotymi zdobieniami, za którymi wiódł długi korytarz oświetlony kryształowymi żyrandolami. — Zapraszamy do środka.

Uczennica opuściła dwójkę swoich towarzyszy, którzy zapewne mieli czekać na reprezentację Durmstrangu i Ilvermorny. Cała Hogwarcka grupa ruszyła za brunetką. Draco nie zdziwiły ani obrazy w złotych ramach, ani tapeta ze szczegółowymi ornamentami, ani drzwi będące połączeniem drewna, srebra i złota.

Na końcu korytarza, przed dwoma łukowato wygiętymi schodami, pośrodku których umieszczono wejście do ogromnej sali wspólnej, stała jak zwykle wysoka, zadbana i trochę starsza niż Draco pamiętał Olimpia Maxime.

— Minerwo! — Głos dyrektorki Akademii Beauxbatons o silnym francuskim akcencie zagrzmiał w murach zamku. Półolbrzymka rozłożyła ręce, aby wyściskać znajomą. Popatrzyła znad ramienia McGonagall, co wcale nie było takie trudne, na Hagrida, który zarumienił się jak nastolatek przyłapany na oglądaniu świerszczyków.

Draco przewrócił oczami.

— Perypetii miłosnych ciąg dalszy... — mruknął do Hermiony, za co dostał sójkę w bok. Zachichotała.

— Moja uczennica pokaże wam specjalnie przygotowane na wasz pobyt pokoje — powoli oznajmiła Olimpia. — Uroczyste otwarcie turnieju rozpocznie się o piętnastej meczem pomiędzy reprezentacją Beauxbatons oraz Hogwartu, a także Ilvermorny i Durmstrangiem. Tak zarządził przedstawiciel Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Po meczach odbędzie się bal.

Bal. Draco mógł się tego spodziewać po szkole, w której nauczali baletu albo innego rodzaju tańca. Nie pamiętał dokładnie. Na szczęście miał dość eleganckich rzeczy ze sobą.

Dwie dyrektorki zajęły się sobą, wymieniając się plotkami. Madame Maxime na odchodne rzuciła wygłodniałe spojrzenie spod długich wachlarzy rzęs na gajowego, który podochocił się niczym młody ogier. Dla Malfoya tego było za wiele, więc spojrzał błagalnie na młodą przewodniczkę.

Błagam, idźmy dalej...

— Proszę za mną — zaszczebiotała dziewczyna, jakby czytała w myślach Dracona.

W czasie spaceru do sypialni uczennica zasypywała gromadkę opowieściami o zamku, przedstawiając jego historie i co ciekawsze fakty. Draco nie słuchał. Zajęty był wznoszeniem modłów do wielkiego Salazara o to, aby przydzielono im osobne pokoje, gdyż chciał się znaleźć z dala od Hagrida, będącego w nastroju godowym. Po prawdzie chciał też zaciągnąć tam Hermionę i ulżyć jej trochę w tych stresujących chwilach. Sobie w sumie też.

Nigdy nie okazał zdenerwowania nadchodzącymi meczami oraz zadaniem specjalnym dla niego i Hermiony. Starał się i dobrze mu to wychodziło. W głębi czuł jednak pewną obawę. Czy podoła? Wolałby nie zawieść wszystkich, którzy na niego liczą. Dodatkowo pokutował fakt, iż wiedza o jego wilkołaczej przypadłości stała się powszechnie dostępna (jeśli ktoś nie wiedział, mógł się wkrótce dowiedzieć), a w takiej sytuacji nie powinien okazywać słabości. Tym bardziej zależało mu na wygranej, co pokazywał na meczach w ostatnich miesiącach. Obok Hooch stał się najgorszym koszmarem drużyny Walecznych Hipogryfów. Ulgowo traktował tylko Granger, ale to traktowanie odbijał sobie w postaci dodatkowych treningów, które z nią przeprowadzał. Na nią lepiej działała marchewka niż kij. W odróżnieniu od Longbottoma, który dopiero po solidnym opierdolu wziął się w garść, a piłka przestała mu wylatywać z drżących rąk.

Zamyślony, zatrzymał się dopiero na (chyba) drugim piętrze (nie miał pewności, bo jakoś nie zwrócił uwagi) przed zdobnymi, jak cała reszta budynku, drzwiami. Dziewczyna z uśmiechem na ustach zrobiła coś, co zmroziło Dracona: otwarła komnatę, ukazując obszerną, zapewne magicznie powiększoną, sypialnie z dziesięcioma łóżkami. Mężczyzna poczuł, jak szczęka mu opada, a wszelkie nadzieje ulatują hen w dal.

— Państwa sypialnia — zaszczebiotała brunetka wesoło, jakby to jeszcze nie było jasne.

O witaj, gorzka wstrzemięźliwości, biadolił blondyn w myślach, z przerażeniem skacząc wzrokiem od jednego łóżka do drugiego.

Uczennica odstąpiła o krok, wyraźnie wskazując, iż starsza część gromadki może już wejść. Zawołała do Hogwarckich studentów i kontynuując opowiastki, poprowadziła ich do drugiego pokoju.

Sceptycznie nastawiony Draco wszedł za współpracownikami do środka. Pomieszczenie zostało urządzone skromnie. Łóżka o kutych ramach ustawiono w dwóch rzędach, przez których środek prowadziło przejście. Koło ich nóżek po zewnętrznej stronie czekały już bagaże gości.

Draco pokręcił nosem.

— To żeśmy pospali... Chrapanie tego olbrzyma słychać z połowy błoni — szepnął do Hermiony, zerkając spode łba na Hagrida, drapiącego się po głowie i zapewne starającego się zrozumieć, jak ma spać na tak małym łóżku.

— Nie narzekaj — fuknęła cicho Granger, również obserwując olbrzyma, który tym razem przysunął dwa łóżka do siebie, łącząc je w jedno. Ze słabo skrywanym zawodem przyglądał się swojemu wciąż zbyt małemu dziełu. — Ty zawsze narzekasz. — Spojrzała na Draco, a na jej oczy opadła już zbyt długa grzywka. — Rzucisz zaklęcie i po problemie.

W tym momencie wyciągnęła różdżkę zza paska, odwróciła się i machnęła nią, a łóżko olbrzyma zwiększyło swoją powierzchnię trzykrotnie. Gajowy zamrugał malutkimi ślepkami, podrapał się ponownie po głowie i lekkim skinieniem podziękował Hermionie.

— Narzekam tylko, gdy mam powody — zaprotestował Draco, uśmiechając się w sposób wyjątkowo trafnie oddający jego aktualne myśli. Przysunął się bliżej, pochylając nad uchem ubranym w lekkie fale włosów. — Na przykład teraz będę narzekał na brak prywatności... — wymruczał.

Gdzieś tam w eterze uniosły się śmiech i chichot innych nauczycieli, którzy rozpakowując się, mimowolnie wędrowali wzrokiem do najgorętszej pary, będącej na językach wszystkich w ostatnim czasie. Tak rozpowszechniona wiedza ostatecznie na coś się przydała; wizerunek Draco był coraz częściej przedstawiany w pozytywnym świetle właśnie dzięki postaci Hermiony. Czytał artykuł w jednej z tych plotkarskich gazet zatytułowany „Bohaterka Drugiej Wojny Czarodziejów wiąże się z byłym Śmierciożercą-Wilkołakiem. Piękna i Bestia konfrontują się z rzeczywistością". Ten artykuł też zachował, głównie po ty, aby naśmiewać się z rzekomej roli Granger w procesie jego „nawrócenia".

— Draco... To tylko cztery dni... — Hermiona odrzekła zawstydzona.

— Długie. Cztery. Dni. — Pogładził jej policzek. — Może pryszniców nie mamy wspólnych? — zapytał z udawaną nadzieją, bawiąc się świetnie, kiedy szkarłat oblewał oblicze jego partnerki.

— Jesteś... — wyburczała, kręcąc głową.

— Niezaspokojony. To twoja wina.

— Ekhem. — Draco usłyszał wyraźne chrząknięcie. Spojrzał w stronę drzwi do sypialni. McGonagall mierzyła „zakochaną parę" ostrym spojrzeniem oczu otoczonych wianuszkiem zmarszczek. — Za piętnaście minut rozpoczyna się mecz — poinformowała, a Malfoy zadziwił się, jak ten czas szybko przemija. — Nasi uczniowie już dzisiaj pokażą swój talent. Będziemy ich dopingować.

Dopiero teraz zauważył, że dyrektorka trzyma dużą torbę. Rozchyliła ją, aby pokazać czerwoną, zieloną, żółtą i niebieską zawartość. Barwy Hogwartu zostały zawarte w postaci szpiczastych tiar i szalików.

Draco nienawidził robić z siebie idioty.

***

Na nadzwyczaj zieloną — jak na tę porę roku — murawę wbiegły uczennice i uczniowie Beauxbatons w skrzących się w wiosennym słońcu blaskiem diamencików odświętnych strojach do tańca. Grupa tancerzy rozpoczęła pokaz, a oczy wszystkich zgromadzonych na trybunach widzów spoczęły właśnie na popisujących się akrobatach, dopingując ich za pomocą wesołych wiwatów, okrzyków i hucznych oklasków. Trybuny falowały, tak, jak i chorągwie z godłami czterech biorących udział w zawodach szkół.

Czerwień, złoto i błękit dominowały naprzeciw trybun reprezentacji Hogwartu, wyraźnie wskazując na amerykańską szkołę Ilvermorny. Za północnymi bramkami grupka dziewcząt, kobiet, chłopców i mężczyzn odziana w skórkowe płaszcze trzymała transparenty w zielonych, żółtych i czerwonych brudnych barwach. Siedział tam też Petyr Nikolov, który zastąpił Igora Karkarowa na stanowisku dyrektora Durmstrangu. Najwięcej oczywiście było uczniów Beauxbatons w szkolnych niebieskich uniformach.

Po zakończeniu artystycznego przedstawienia na środek boiska wszedł Minister Magii, aby uroczyście otworzyć zawody. Kingsley Schacklebolt, wysoki, łysy, ciemnoskóry czarodziej przyłożył różdżkę do gardła, wzmacniając swój głos.

— Jak dobrze widzieć...

— Ej... Co robisz? — pisnęła Hermiona, odrywając wzrok od Ministra i karcąco spoglądając na Dracona. Ten uśmiechnął się niewinnie, polerując paznokcie o materiał czarnego płaszcza.

— Ja? Nic. — Błysnął zębami.

Kobieta pokręciła głową. Mogła przysiąc, iż przed chwilą poczuła dłoń mężczyzny na swoim udzie.

— Skup się na meczu — poleciła mu.

— Mecz się jeszcze nie zaczął — przypomniał jej. Kingsley wciąż przemawiał, wymieniając długą listę organizatorów turnieju.

Arystokrata przysunął się bliżej, kładąc dłoń za lędźwiami Hermiony na ławce. Zrobiło się jakby cieplej. W trybuny uderzało zimne kwietniowe powietrze. Panna Granger otuliła szyję czerwonym, wełnianym szalikiem i naciągnęła czapkę na uszy. Zadygotała z zimna, a wtedy Malfoy przysunął się jeszcze bliżej. Zadygotała ponownie, tym razem z pełną premedytacją. Poczuła, że mężczyzna obejmuje ją w pasie. Uśmiechnęła się do siebie, zadowolona z uwagi, jaka na sobie skupiła.

Leniwie obserwowała to, co działo się na boisku — reprezentacja Hogwartu stanęła naprzeciw drużyny gospodarzy — tak naprawdę nie mogąc skupić się na grze. Myślała o czymś innym.

Ostatnie tygodnie przyniosły ze sobą wiele stresu. Wzmożone treningi, ciągłe zmęczenie i wciąż taka sama ilość obowiązków nauczycielskich. Ktoś musiał sprawdzać zadania, testy i patrolować korytarze. Była fizycznie wykończona, co rzucało się w oczy. Luna zauważyła, że Hermiona ostatnio sporo schudła. Miała rację. To stres. Psychika też nie miała lekko. Draco starał się pomagać. Trenował z nią, czasem razem zajmowali się ocenianiem prac studentów. Zbliżyli się do siebie zanadto, co przerażało młodą czarownicę. Złamała główną zasadę związku między nimi — zakochała się, a co gorsze postanowiła zataić ten fakt. Nigdy nie lubiła kłamać, chyba nawet nie potrafiła. Wielokrotnie robiła dobrą minę do złej gry. Udawała, że uczucia jej nie dotyczą. Starała się zachowywać tak, jak na początku.

Dlaczego mu nie powiedziała? Dlaczego wolała siebie dręczyć? Bała się, że go straci. Bała się, że Draco odejdzie. Może też naiwnie myślała, iż arystokrata poczuje do niej to, co ona do niego? Nie potrafiła racjonalnie wytłumaczyć swojego postępowania. Ten związek był cudowny, nadzwyczaj angażujący, a przy tym wyjątkowo masochistyczny.

Orzechowe oczy śledziły lot piłki między kolejnymi zawodnikami, ale umysł nie rejestrował kolejnych zdobywanych punktów. Kto prowadził?, zapytała. A czy to ważne?, odpowiedziała. Położyła skroń na nie tak do końca obcym ramieniu. Draco objął jej dłoń i gładził miękką skórę twardymi opuszkami. Chyba przymknęła powieki. Raz czy dwa. Była zmęczona, więc nic dziwnego, że nagle głośny wrzask przy uchu wyrwał ją ze snu.

Zamrugała. Kapitan reprezentacji Hogwartu wzniósł pięść, a spomiędzy jego palców wystawały dwa złote skrzydełka. Wygrali ten mecz. To dobrze. Kobieta ziewnęła. Po chwili zamieszania na boisko wkroczyły drużyny Durmstrangu i Ilvermorny.

Mogła spokojnie drzemać dalej. Dopóki miała Dracona u swego boku.

***

Wszystko w Akademii Magii Beauxbatons wołało o bogactwie, to też Hermiony nie zdziwił przepych, z jakim urządzono bal dla uczestników turnieju. Na szwedzkich stołach znaleźć można było wszystko, czego dusza, a raczej ciało, zapragnie. Uzdolnieni muzycznie studenci przygrywali do kolacji, co pozwalało paru śmiałkom wziąć w posiadanie wielki kawał parkietu do tańca. Wśród gości kręciły się nie byle jakie osobistości na czele z Kingsleyem. Urzędnicy, sławni absolwenci, a także aurorzy. Ci ostatni pilnowali porządku, gdyż wciąż w eterze szumiały plotki o wyznawcach upadłego Voldemorta. Nieważne, że była mała szansa, żeby ośmielili się wyjść z ukrycia; ważne, żeby podczas imprez takich, jak ta, zachować bezpieczeństwo.

Hermiona zakręciła szklanką, przyglądając się pomarańczowemu sokowi, osiadającemu na ściankach. Wcale nie chciała tu być. Marzyła tylko o tym, aby wejść do łóżka i nakryć się ciepłą kołdrą. Na trybunach strasznie zmarzła. Górski klimat nie sprzyjał jej samopoczuciu. Przyszła na ten bal tylko dlatego, że wypadało. Obiecała sobie, iż wyjdzie zaraz po dwudziestej pierwszej. Draco podzielał jej zdanie. A propos Malfoya — gdzie zniknął? Wbiła spojrzenie w tłum, szukając znajomej blond czupryny. Mówił, że musi porozmawiać z McGonagall, gdyż już piątego kwietnia wypadała pełnia, a oni mieli jeszcze gościnnie pozostać ten jeden dodatkowy dzień w górskim zamku; tak zaproponowała Madame Maxime.

Zmarszczyła brwi, bo zauważyła coś... niecodziennego.

Czy on uśmiecha się do mnie?, pomyślała, mrugając, aby odgonić ewentualne halucynacje. Zmęczony mózg mógł płatać różne figle. Wyprostowała się na krześle, śledząc wzrokiem postawnego, przystojnego bruneta z delikatnym trzydniowym zarostem, a pośrodku niego z szerokim uśmiechem. Definitywnie uśmiechał się do niej. Patrzył na nią. I zmierzał do jej stolika. Odgarnęła niesforny kosmyk zbyt długiej grzywki. Powinna udać się do fryzjera, lecz ostatnio czasu nie miała. Mężczyzna na klapie marynarki przypięty miał herb Ilvermorny, a wyglądał na trzydzieści lat, z pewnością był nauczycielem.

— Hermiona Granger? — zapytał, przystając nieopodal.

— Tak, to ja. — Hermiona wzruszyła ramionami. — Moja sława dotarła aż za ocean?

— Nie inaczej. Mogę? — Wskazał na jedno z trzech wolnych krzeseł przy okrągłym stoliku. — Długo zastanawiałem się, czy to ty. Jeszcze dłużej zastanawiałem się, czy do ciebie podejść. Warwick Davidson. Nauczyciel miotlarstwa. Obrońca. Miło mi cię poznać — przedstawił się, zadziwiając pannę Granger brzmieniem amerykańskiego akcentu.

— Wzajemnie — odparła.

— Chciałabyś może zatańczyć? A może napijesz się ze mną drinka? Oczywiście bez przesady. Jutro zaczyna się prawdziwa gra. Kac to nie najlepszy sposób na zaczynanie zawodów — zaśmiał się serdecznie.

Czy on mnie podrywa? Zlustrowała absztyfikanta, zastanawiając się nad trafnością swojej hipotezy. Nie. Może to zwykła uprzejmość. Z dwóch wymienionych, wolała opcję pierwszą.

— Możemy zatańczyć — zgodziła się, wstając z miejsca.

Parkiet nie był mocno oblegany, to też tańczące pary miały spory zapas miejsca. Niektóre z nich brały w posiadanie jeszcze większy kawałek parkietu niż reszta. Hagrid niezgrabnie tańczył z panią Maxime, rozpychając się we wszystkie strony. Hermiona zapobiegawczo wybrała drugą połowę sali.

Przez cały taniec z Amerykaninem nie mogła skupić się na krokach, wciąż zastanawiając się, czy prośba nauczyciela o taniec i drinka były zaproszeniem do flirtu, czy może jednak jej się zdawało. Czy niedostatecznie afiszowali się z Draconem swoim niby-związkiem? Najwidoczniej.

Po kolejnym obrocie kątem oka dostrzegła platynowe włosy.

Kolejny obrót — uchwyciła sylwetkę Malfoya, który przyglądał się z kamienną twarzą tańczącej parze.

Później dojrzała jego minę, a zwłaszcza rzucające się w oczy zmarszczone brwi. Z udawanym spokojem wziął się za kolację. Przyniósł do stolika dwa kopiaste talerzyki przekąsek. Była pewna, że spokojnie pochłonąłby obie porcje.

Gdy tylko piosenka się skończyła, Hermiona podziękowała uśmiechem i wskazała brodą na swój stolik. Warwick udał się za nią najwyraźniej zadowolony z tańca. Może liczy na drinka?

Draco, słysząc stukot obcasów, łypnął spode łba. Odchylił się na krześle i zaplótł ręce na piersi, oceniając nauczyciela z Ilvermorny od dołu do góry. Uśmiechnął się zjadliwie, zatrzymując dłużej spojrzenie na splecionych dłoniach. Hermiona natychmiast puściła rękę partnera do tańca, ale na jej twarzy pozostał rumieniec wstydu.

— Warwick, to jest Draco — przedstawiła Malfoya lekko drżącym głosem. Opuściła czoło, nie mając odwagi utrzymać kontaktu wzrokowego z arystokratą. — Draco, Warwick uczy w Ilvermorny.

I oficjalnie jest moim chłopakiem, dodała w myślach. Powinna była to powiedzieć na głos.

Przez chwile zapanowała cisza, oczywiście tylko między tą trójką, gdyż reszta sali dalej bawiła się w najlepsze. Davidson sam zrozumiał relacje łączące Hermionę i Draco. Blondyn, jak to miał w zwyczaju, musiał pokazać próbkę swojej samczej dominacji, więc wstał i naturalnie, bez skrępowania, jakby panna Granger była jego własnością, objął ją w pasie. Niestety nie mógł popatrzeć na konkurenta z wyższością, czego pewnie żałował, ponieważ był od niego o pół głowy niższy.

— Dzięki, że zwróciłeś ją całą — rzekł Draco, gładząc górną część kobiecego biodra przez materiał sukienki.

Hermionę przeszedł dreszcz.

— Nie ma za co — odparł uprzejmie, ale nie skrywając irytacji, Warwick.

Zanim kobieta się zastanowiła i sama postanowiła coś z tą niezręczną sytuacją zrobić, Draco pociągnął ją i zaprowadził na parkiet. Nie sądziła, że Malfoy zechce zatańczyć.

— To było niegrzeczne — upomniała go. Niegrzecznym była i jego postawa wobec niej, i wrogie nastawienie do Davidsona.

To nie pierwszy raz, gdy publicznie okazywał zazdrość. Jak sam powiedział na początku tego przyjacielskiego układu — nie lubił dzielić się zabawkami. Na spotkaniach i imprezach warował koło niej niczym pies chroniący swojego kawałku ogrodzenia.

— Chcesz do niego wrócić? — zapytał, przyciągając ją do siebie. Zaskoczona gwałtownością gestu prawie uderzyła o jego pierś.

Ruszył tanecznym krokiem, prowadząc w niepowolnym, ale i nie szybkim, tańcu.

— A co, jeśli to była miłość mojego życia? — zaczepnie odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Westchnął i przewrócił oczami.

— O imieniu Warwick? — zakpił, wykrzywiając usta w wyrazie pogardy. — To imię dla psa. Ale jak chcesz. Możesz do niego iść, tylko pamiętaj, że wtedy koniec z nami.

W żołądku poczuła lodowaty uścisk. Opuściła twarz, żeby Malfoy nie zauważył, jak krew odpływa z jej policzków. Ostatnie zdanie zabrzmiało jak groźba. Może kiedyś nie byłaby taka straszna, ale na razie wolałaby zostać przy Draconie, bo coraz mocniej go potrzebowała. I miała nadzieję.

— Draco — zaśmiała się — czemu jesteś taki poważny? Ja tylko żartowałam.

— Nie podobają mi się takie żarty — odburknął.

— Bądź spokojny, na razie nikt nie wydaje się godnym zastępcą za ciebie.

— Jestem spokojny. Jestem niezastąpiony.

— Cóż za skrom... Ach! — jęknęła, kiedy poważny Draco nagle ją obrócił, złośliwie zachichotał i odchylił do tyłu.

Nie zdziwiła się, gdy nachylił się nad jej ustami i pocałował. To część przedstawienia. Malfoy miał w sobie coś z wilka — znaczył swój teren. I z psa ogrodnika — nie wziął jej dla siebie, ale innym też nie chciał oddać.

*

Po bardzo długiej nieobecności witam was ponownie rozdziałem, który jest tak nudy, że pisałam go w straszliwych bólach, sama się przy tym nudząc i nieomalże waląc głową w klawiaturę. Robiłam, co mogłam, żeby jakoś go... ożywić? Bez obaw, kolejny rozdział, mimo iż też będzie tak nudny, zapewne będzie krótszy. Później już pójdzie z górki, gdyż będzie się działo.

Przykrą zapewne dla niektórych z was będzie wiadomość, że owszem - mam więcej czasu przed pracą i w czasie pracy - ale - wybieram się na kurs instruktora fitnessu. Także tego... 8 tygodni wyjętych z życia. No trudno się mówi, na chlebek i zachcianki zarabiać trzeba ;P

Pozdrawiam i do zobaczenia wkrótce! (No, chyba że popełnię samobójstwo z powodu nudności kolejnego rozdziału... się wtedy nie zobaczymy. Znaczy prędzej się przeczytamy, niż zobaczymy, ale no, nie czepiajmy się szczegółów)

;*

PS. ten tytuł to tak specjalnie...

PS2. nikomu nie dedykuję, bo rozdział jest ujowy i tyle w temacie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro