Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ TRZYNASTY


                38. tydzień! Twoje dziecko jest mniej więcej długości pora!

Tak blisko, a jednak tak daleko.

Data porodu zbliżała się wielkimi krokami, zostało tylko trochę ponad tydzień, jednak czas strasznie się dłużył. To były najdłuższe tygodnie w całym życiu Odette.

Próbowała zabić czas poprzez przygotowywanie rzeczy dla dziecka. Zabezpieczyła wszystko w swoim pokoju, sypialni Cioci May, pokoiku dziecięcym i tym do zabaw. Czytała książki o dzieciach i oglądała rodzinne vlogi. Kiedy przeczytała, że przydają się one podczas porodu, zatrudniła Lilah jako swoją położną po tym, jak dowiedziała się od Eda, iż ma ona do tego uprawienia. Miała również licencję na nadzorowanie programów szkoleniowych ze Stowarzyszenia Zawodowców Porodowych i Poporodowych — więc mogła być doulą. Często się z nią spotykała, dzięki czemu już nie była aż tak zestresowana. Ufała, że kobieta będzie ją wspierać.

Zbliżyła się również do Eda, który stał się dla niej i Petera jak dziadek. Nieustannie podrzucał im książki o dzieciach oraz udzielał Peterowi porad. Tony żartował sobie, że będzie musiał dawać Edowi podwyżki, jeśli nadal będzie się tak nimi opiekował, a i tak płacił mu już dwa razy tyle niż w ubiegłym roku.

– Odette, skarbie, musimy dodać do ciasta więcej barwnika! – zawołała Ciocia May z kuchni, gdzie piekła ciasto w kształcie flagi znalezione na Pintereście. – Rozwiesiłyście już z Michelle transparenty, jak prosiłam?

– Tak, May. – Blondynka jęknęła, człapiąc do odpowiedniego pomieszczenia. – Czemu nie kazałaś zawiesić tych cholernych transparentów komuś, kto potrafi wspinać się po ścianach?

– Bo ja i Ned mamy tę przyjemność pomagać Tony'emu z planowaniem fajerwerk na dachu. – Peter wkroczył do kuchni w ubraniach pokrytych smarem. Podszedł do swojej ukochanej i wyciągnął brudne ręce. – Chcesz się przytulić, skarbie?

– Odsuń się ode mnie, brudasie, bo zaraz zacznę rodzić.

Odpowiedział jej uśmiechem i owinął ramiona wokół niej, przesuwając dłonie na jej duży brzuch, a także ocierając się podbródkiem o jej policzek.

– Kocham cię.

– Śmierdzisz. – Odwróciła się, żeby dziecko nie stało im na drodze i objęła go w pasie, ponieważ już i tak była brudna. – Też cię kocham. Palancie.

– Hej, bądź dla mnie miła. – Chłopak ze śmiechem ją puścił. – To dlatego, że z Nedem zaplanowaliśmy zajebisty pokaz fajerwerk na urodziny Steve'a.

– I na Czwartego Lipca. – Pokręciła głową. – No pewnie, że urodziny Kapitana Ameryki są w ten dzień. To przeznaczenie.

– Jesteście obrzydliwie uroczy – zaczęła Michelle, przewracając oczami – ale Ciocia May nadal potrzebuje barwnika, a ja nie zamierzam po niego iść sama.

– Ja pójdę – zgłosiła się Odette, po czym złożyła szybki pocałunek na policzku Petera i podeszła do zlewu, by zmyć z siebie ślady smaru. – Masz szczęście, że ten sweter jest czarny, Parker.

– Oj, przestań, wyglądasz świetnie. – Parsknął śmiechem szatyn i oparł się o blat obok May, która dekorowała lukrem babeczki. – Weźcie ze sobą agenta, jeśli będziecie wychodzić z budynku, proszę.

– Dobrze, mamo. – Michelle pokręciła głową. – Wiemy.

– Proszę – dodała Ciocia May. – Bo inaczej będę się zamartwiać.

– Och! – Peter zeskoczył z blatu. – Meixiu chciała się z tobą zobaczyć. Mówiła, że ma dla ciebie coś wyjątkowego.

– W takim razie możemy ją odwiedzić, a potem kupić barwnik – stwierdziła Jones, podnosząc ze stołu torebkę. – Chodźmy.

– Skarbie, błagam, idź pod prysznic. May chciała zrobić nam ładne zdjęcie – poprosiła Odette i odwróciła się do swojego ukochanego ze skrzywioną miną. – Położyłam na łóżku tę koszulę ode mnie. Nie pobrudź jej tak jak ostatnio.

– Przestań mi matkować – jęknął, przewracając oczami. Ona w odpowiedzi posłała mu spojrzenie i uniosła brew, a on uśmiechnął się pod nosem. – To znaczy dobrze, proszę pani.

– Tak myślałam. – Dziewczyna wzięła swoją torebkę z rąk przyjaciółki. – Niedługo wrócimy. Ned, ty też się wykąp. Oboje śmierdzicie prochem i smarem.

– Dobrze, proszę pani – powtórzył Ned, za co Peter uderzył go w ramię. – No co? Nie chcę jej wkurzyć!

Już w windzie Odette odwróciła się do Michelle z uśmieszkiem.

– Więc Ned...

– Nie.

– Zbliżyliście się do siebie. Mieszkacie w jednym pokoju.

– W pokoju gościnnym są dwa łóżka, Odette – sapnęła, ale jej policzki pokryły się rumieńcem. – To nie tak. Przyjaźnimy się.

– Ja i Peter też się przyjaźniliśmy. – Szeroko się uśmiechnęła i skrzyżowała ramiona na piersi. – I patrz, co z tego wyszło.

– Ugh... – Michelle zirytowana odchyliła głowę. – Zamknij się. Wszyscy wiedzieliśmy, że pewnego dnia ty i Peter ulegniecie. Spaliście w jednym łóżku od lat.

– Wam też niewiele brakuje do dzielenia łóżka. – Parsknęła śmiechem blondynka i wyszła do lobby. – Peter się ze mną zgadza.

– Zamknij się i załatw nam opiekunkę, żebyśmy mogły wyjść.

Odette chwiejnym krokiem podeszła do Eda, który siedział przy biurku obok wykrywacza metalu.

– Ed, mógłbyś załatwić nam eskortę? Idziemy po barwnik do ciasta dla May i do restauracji pana Yanga? Meixiu coś dla nas ma.

– Oczywiście, słonko. Tylko zadzwonię i zapytam, kto jest dostępny. – Z uśmiechem nacisnął guzik na swojej słuchawce.

W międzyczasie dziewczyna odwróciła się do swojej przyjaciółki.

– Powinnaś umówić się z Nedem.

– Odette, przestań – jęknęła. – Tylko się przyjaźnimy. Mogę mieć przyjaciół, którzy są chłopakami.

– Tylko sobie żartuję. Trochę. Tak jakby. Odrobinkę. – Blondynka uniosła kąciki ust. – Moglibyście być prawdziwymi rodzicami chrzestnymi. W sensie taką parą.

– Czemu się tak uparłaś?

– Bo lubię patrzeć, jak się rumienisz i wykręcasz. To zabawne. – W tamtym momencie podszedł do nich agent, dlatego Odette odwróciła się do niego z uroczym uśmieszkiem. – Możemy pojechać busem?

– Nie – burknął. – Bezpieczniej będzie jechać samochodem.

– Dosłownie dojedziemy tam szybciej busem niż samochodem. – Przewróciła oczami. – Chcę wontony.

– No trudno.

Blondynka posłała wymowne spojrzenie postawnemu mężczyźnie.

– Jestem w trzydziestym ósmym tygodniu ciąży. Nie wkurzaj mnie.

– Moja praca polega na tym, by bezpiecznie was tam zabrać i tu wrócić. – Tym razem to on przewrócił oczami, prawdopodobnie zastanawiając się, dlaczego trafiło mu się zajęcie pilnowania nastolatek. – W busach nie jest bezpiecznie.

– Ale byłybyśmy tam bezpieczniejsze niż w stereotypowym, wielkim, czarnym SUVIE, w którym wszyscy nas zauważą. To zbyt oczywiste – dodała Michelle ze skrzyżowanymi ramionami. – A tak to wmieszamy się w tłum.

– Włożę kapelusz i okulary. – Uśmiechnęła się Odette, wyjmując je ze swojej torebki. – Ale nie dam rady ukryć tego ogromnego brzucha. Pewnie ktoś ustąpi mi miejsca. Przynajmniej tyle.

– Nie odpuścisz, co? – Westchnął ochroniarz i uszczypnął grzbiet swojego nosa.

– Nie! Chodźmy!





                Kiedy weszli do restauracji państwa Yang, wnuczka Meixiu, z którą mieli lekcje w Midtown, od razu do nich podbiegła i przytuliła dziewczyny.

– Wiecie, jak dawno was nie widziałam? Przestańcie nas unikać, bo moja babcia się wkurzy.

– Wybacz, April. – Odette poklepała ją po plecach. – Nie wolno mi wychodzić z wieży, odkąd wszyscy poznali tożsamość Petera.

– Nadal nie mogę uwierzyć, że nic mi nie powiedzieliście! – Odsunęła się i przeniosła wzrok na brzuch, który utrudniał im uścisk. – Cholera jasna! Jak ostatnio cię widziałam, nie był taki duży!

– Wiem. Niedługo rodzę. – Blondynka również popatrzyła w dół. – Bachor uwielbia pierożki wonton. Ciągle mam na nie ochotę.

– Babcia ucieszy się, że przyszłaś.

Po tych słowach zawołała ją po chińsku, po czym pobiegła za ladę.

– Była na zapleczu, ale już wraca.

Kobietę słychać było, zanim w ogóle dało się ją zauważyć.

– Wielkie nieba, dziecko, ale masz duży brzuch! – Meixiu pojawiła się na sali, a jej laska stukała o podłogę. Była dość niska, przez co bardziej dało się zauważyć, iż kuleje. – Chodź do mnie, dam ci jeść.

Nastolatki zaczęły iść wzdłuż stolików, zajmując ten niedaleko tylnych drzwi.

– Miło panią znowu widzieć, pani Zhau – powitała ją Michelle. – Jak goi się noga po operacji?

– Spotykamy się zbyt często, żebyś mówiła mi pani. Możesz nazywać mnie Meixiu, tak jak Odette. – Kiwnęła głową, klepiąc brunetkę po kolanie. – Wszystko się ładnie goi, dziękuję, że pytasz.

– Peter mówił, że chciałaś się ze mną zobaczyć, więc postanowiłyśmy wpaść przed imprezą – wytłumaczyła Alcott z dłońmi opartymi na brzuchu. – Steve ma urodziny i mówił, że nie chce ich świętować, więc Tony idzie na całość. O dziewiątej puścimy na dachu całą serię fajerwerków, będzie ją widać z całego Nowego Jorku i pewnie przyjedzie do nas policja. – Przewróciła oczami. – Tony strasznie ze wszystkim przesadza.

– Mam prezenty dla maleństwa. – Kobieta wyciągnęła rękę, aby złapać opakowanie. – April pomogła mi napisać kartkę i wszystko zapakować.

Odette przyjęła od niej podarunek, zaczynając od przeczytania czerwonej kartki z nadrukiem kwitnącego kwiatu. W środku znajdował się voucher na darmowe wontony oraz ręcznie wypisane życzenia.

– Wow! Dziękuję za jedzenie. To cudowny prezent.

– Jesteście moimi ulubionymi klientami. – Machnęła dłonią. – Zobacz resztę.

Dziewczyna rozerwała papier prezentowy i sapnęła na widok zawartości pudełka.

– O mój Boże, jaki uroczy!

Do małego, niebieskiego smoczka przyczepiony był mały, pluszowy tygrysek. Znajdowały się tam także rożki różnych rozmiarów. Następnie podniosła kolejny przedmiot.

– To jest piękne, Meixiu! – Pluszowy kocyk w kolorze głębokiej czerwieni miał złoty haft głoszący 家庭 (Jiātíng — Rodzina). – Sama go uszyłaś? Jest cudowny!

– Miałam trochę wolnego czasu – zlekceważyła to kobieta, podczas gdy April postawiła przed nimi talerz pierożków oraz miskę makaronu. – Tygrys nazywa się WubbaNub. W mojej kulturze wierzy się, że tygrysy chronią dzieci przed wszystkim złym, co może im się przytrafić. Czerwień i złoto oznaczają szczęście i dobrobyt. Ubranka będzie mi łatwiej zrobić, gdy już będę wiedziała, czy to dziewczynka, czy może chłopiec. – Upiła łyk herbaty przyniesionej jej przez wnuczkę. – Mówiłam Peterowi, że przy odrobinie szczęścia chłopiec przedłuży ród Parkerów. Ale z dziewczynkami jest fajniej.

Odette ostrożnie odłożyła prezenty do opakowania, po czym schowała je w swojej torebce.

– Peter i Ciocia May założyli się, jakiej płci będzie – przyznała, pijąc wodę. – Mi wystarczy, że będzie zdrowe. Tylko na tym mi zależy.

Jeszcze przez jakiś czas rozmawiały i jadły tyle, że Odette już ledwo była w stanie brać kolejne gryzy. Opowiedziała jej o tym, co wydarzyło się z jej ojcem, Michelle wspomniała o swoich letnich zajęciach, dzięki którym miała szansę wygrać konkurs naukowy, natomiast Meixiu zachwycała się tym, że niebawem na świecie pojawi się jej kolejny wnuk. Miło było na chwilę oderwać się od problemów i po prostu z nią rozmawiać. Odette prawie zapomniała o agencie, który siedział przy jednym ze stolików, obserwował ich i mówił coś do komunikatora.

Prawie.

Na całe szczęście April musiała wyskoczyć do banku, dlatego po drodze kupiła barwnik spożywczy. Dzięki temu Odette i Michelle mogły wrócić prosto do wieży, a nie robić kolejnego przystanku po drodze.

– Bardzo dziękuję za prezenty. – Obie dziewczyny wstały od stołu. – Ale jeśli nie wrócimy do domu, to Peter albo Tony po nas przyjdą... Są strasznie nadopiekuńczy.

– Odwiedźcie nas niedługo. – Meixiu złapała ją za rękę, kilka razy ją klepiąc. – I zabierz ze sobą dziecko.

– Dobrze. Dziękuję. – Podążyły w stronę drzwi z agentem Jakimś-tam tuż za nimi. – Jedzenie było pyszne jak zawsze. Do zobaczenia.

Kiedy we trójkę dotarli już na przystanek autobusowy, oczom Odette ukazała się grupa czterech nastolatek, które siedziały na ławce kilka metrów dalej i patrzyły prosto na nich.

– Myślicie, że mnie poznały czy po prostu przeraził je ten brzuch? – zapytała, pochylając się bliżej przyjaciółki i poprawiając swój kapelusz.

– Brzuch – odpowiedział agent i skrzyżował ramiona na piersi. – Nie jesteś aż tak rozpoznawalna... Jeszcze.

– Nie jestem pewna, czy to miała być obelga. – Westchnęła dziewczyna i poprawiła długie rękawy, mimo że wręcz gotowała się w tej lipcowej pogodzie.

Michelle wzruszyła ramionami, obserwując, jak bus zatrzymuje się przy chodniku.

– Masz własny środek ciężkości.

– Zamknij się – burknęła blondynka, a następnie zeskanowała swoją kartę do busa i usiadła na jednym z wolnych miejsc z Michelle zaraz obok niej. W międzyczasie postanowiła napisać do Petera.

Odette: Już wracamy. Agent Maruda nadal z nami jest, więc nie musi ci wyskakiwać żyła na czole. LOL! Kocham cię! Dzisiejszy cytat: „Jestem wdzięczny za każdą chwilę" — Al Green.

Kiedy wrzuciła telefon z powrotem do torebki, oparła głowę na ramieniu Michelle.

– Myślisz, że zdążę się zdrzemnąć przed imprezą? Jest dopiero trzynasta.

– Na pewno...

Nie była pewna, co to za dźwięk jej przerwał. To brzmiało, jakby siedziały w środku warsztatu samochodowego. Hałas był głośny, zupełnie jakby coś piszczało. Słychać było tłuczenie się szkła i głośny huk.

W tym samym momencie, w którym zarejestrowała te dźwięki, poczuła wstrząs — taki sam, jak kiedy wchodzi się do windy. Gdy czujesz, jak twój żołądek robi fikołki, a wzdłuż kręgosłupa przebiega dreszcz.

Coś twardego upadło na jej nogi oraz na lewe ramię, którym opierała się o Michelle.

Co do cholery?

Z jękiem otworzyła oczy, nie do końca rozumiejąc, co się działo.

Zaczęło jej dzwonić w uszach, przez co zaczęła wierzyć, że uderzyła o coś głową. Pole widzenia zasłaniał jej dym, a kiedy się nim zaciągnęła, od razu zaczęła kasłać. Mocno zacisnęła oczy, po chwili ponownie je otwierając, aby lepiej widzieć. Pisk w uszach uniemożliwiał jej usłyszenie innych dźwięków wokół.

Chwila... Skąd się tam wziął dym?

Odwróciła się na lewo i sapnęła, gdy zauważyła, że Michelle już obok niej nie było. Następnym, co zauważyła, była krew. Spływała po jej ramieniu, które było uwięzione pod... Czymś. Nawet nie wiedziała, co to było. Próbowała je wyciągnąć, ale metal jedynie mocniej wbił się w skórę.

Mieli wypadek? Gdzie była Michelle? Gdzie był agent?

DZIECKO!

Szybko przeniosła wzrok na swój brzuch. Czuła, jak dziecko się poruszało, a nic nie dotykało tej części ciała. Poczuła zalewające ją poczucie ulgi, dzięki czemu mogła na trzeźwo zrozumieć sytuację.

Okej, Odette. Myśl. Oceń obrażenia. Znajdź swoich bliskich. Spróbuj się wydostać.

Nagle poczuła przeszywający ból w udach, dlatego szybko odwróciła głowę w tamtą stronę. Czy to były jebane fotele? To one przyciskały jej uda do ziemi... Albo do sufitu — zależy, jak się na to patrzyło. Cholera.

– Michelle? Agencie? – zawołała słabo, kaszląc przez nadmiar dymu. – Nic wam nie jest? Gdzie jesteście?

Przekręciła się w lewo, zerkając ponad metalowy obiekt.

– Michelle! – wrzasnęła, gdy zauważyła swoją zakrwawioną i nieprzytomną przyjaciółkę. – Michelle, obudź się!

Przestawało jej piszczeć w uszach, a w zamian zaczynała panikować. Odwróciła się w prawo i nagle zamarła.

– C-cholera jasna – wydusiła, spostrzegając ciało agenta leżące kilka metrów dalej. Podczas wypadku coś rozcięło mu krtań. Rana była na tyle głęboka, że gołym okiem dało się zauważyć jego kręgosłup, a wokół było mnóstwo krwi. Nikt by tego nie przeżył.

Jego komunikator!

Próbowała zignorować gulę w jej gardle, gdy wolną ręką wyciągnęła mu słuchawkę z ucha. W zamian włożyła ją do swojego, ale nic nie usłyszała. Musiała ulec zniszczeniu, gdy mężczyźnie podcięło gardło.

Odrzuciła ją na bok i zaczęła szlochać.

– Pomocy! Niech ktoś mi pomoże! Błagam!

Jej głos został stłumiony poprzez hałas panujący wokół. Słyszała krzyki o pomoc innych ludzi, a także inne wrzaski. Słychać było piski kół oraz... Wystrzały?

Dziewczyna próbowała wysilić swój słuch, wsłuchując się w te hałasy.

– Cholera! – jęknęła, próbując uwolnić ramię. – Cholera! Cholera!

Nie była wystarczająco silna. Nie była w stanie się wydostać, a poza tym czuła, jak jej ciało zaczyna samo się uleczać — co jeszcze bardziej wzmogło jej panikę. Dopiero w tamtym momencie zaczęła czuć ból i miała problem ze złapaniem oddechu. Miała wrażenia, że jej płuca przestawały działać, a nogi piekły tak bardzo, że były jak zamrożone.

Wtedy poczuła wilgoć między nogami.

– O mój Boże – wydusiła, szybko podnosząc sukienkę i dotykając mokrego miejsca. Gdy podniosła swoją drżącą dłoń, aż pisnęła. Była pokryta krwią. Krwawiła. – Nie, nie, nie.

Nagle jej brzuch przeszył ostry ból promieniujący aż do pleców, przez co zaczęła się wić. Od razu dotknęła brzucha, który wydawał się twardszy niż zwykle. To niedobrze. Cholera jasna. Kurwa mać! RATUJCIE DZIECKO!

Mocno zacisnęła powieki, gdy jej ciało próbowało się uleczyć.

– Błagam! – krzyczała, łapiąc materiał sukienki w garści. – Niech ktoś pomoże!

Głośno sapała, a ból był na tylne silny, że przestawała go czuć. Musiała coś zrobić. Musiała się stamtąd wydostać. Coś było nie tak. Jej dziecko było w niebezpieczeństwie.

Otarła pot z czoła, kątem oka zauważając zegarek od Starka na jej nadgarstku.

Przycisk paniki!

Biorąc głęboki oddech, spróbowała nosem przycisnąć odpowiedni guzik. Na próżno. Rozglądała się dookoła, próbując nie myśleć o rozdzierającym bólu.

– No dalej – wydusiła przez zaciśnięte zęby. – TAK!

Mały ekranik zaczął świecić na czerwono, a na ekranie pojawiło się niewielkie logo firmy Starka.

– Kurwa! – wyszlochała, gdy ból stawał się coraz silniejszy. Czuła, jak dziecko rzuca się po jej brzuchu, dlatego próbowała skupić swoje umiejętności we właśnie tym miejscu. – Błagam!

Teraz musiała tylko czekać.

Potrzebowała Petera.

Potrzebowała drużyny.

Musiała wydostać się z tego zniszczonego busa...

Mogła mieć tylko nadzieję, że przybędą na czas.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro