ROZDZIAŁ SZESNASTY
– Co mi wstrzyknęliście? – zapytała Odette doktora Bannera i doktor Cho, podczas gdy Benjamin spał jej na piersi. – Dlaczego moje oczy tak wyglądają?
– To było eksperymentalne serum, nad którym pracowaliśmy – wytłumaczyła spokojnie kobieta. – Byliśmy ciekawi, czy twoje ciało wyprze wszelkie leki i znieczulenie. Próbki twojej krwi pomogły nam dobrać odpowiednią recepturę. – Kilka razy poklepała się po podbródku, zastanawiając się. – To nie całkiem nowe serum jak w przypadku Kapitana Rogersa czy Bruce'a. Potrzebowaliśmy czegoś, co nie zawiera promieni VITA.
– Użyliśmy tego serum jako bazy pod takie, które spowolni twoje zdolności – mówił dalej Bruce, krzyżując ramiona na piersi. – Udało nam się stworzyć formułę, która uśpi twoje umiejętności na krótką chwilę i zdołaliśmy pomieszać ją z pewnymi narkotykami działającymi podobnie do znieczulenia. – Zerknął na Petera śpiącego na pobliskiej kanapie. – Ale i tak byliśmy zaniepokojeni. Nie wiedzieliśmy, co się wydarzy. Musieliśmy mieć plan na wypadek, gdyby coś się wydarzyło i musiałabyś się uleczyć.
– Czyli? – Blondynka uniosła brew i delikatnie pogładziła plecy swojego syna. To było zbyt wiele informacji. Już wiedziała, co miał na myśli Peter.
– Pomieszaliśmy eksperymentalne serum z czymś podobnym do adrenaliny, co miało przeciążyć twoje zdolności. – Bruce wyglądał na speszonego i odchrząknął, zanim zaczął mówić dalej. – Twoje ciało już i tak było przepełnione adrenaliną przez wypadek i poród, a my najwidoczniej podaliśmy ci za dużo. Twoje ciało wpadło w szok. Niektóre osoby ze zmutowanym genem mają widoczne... Cechy. Myślę, że to zmieniło twój kolor oczu.
– Ale moje oczy świeciły już, kiedy byłam w busie. – Zmarszczyła brwi, biorąc uspokajający oddech. – Myślicie, że moje ciało było na tyle zestresowane, by spowodowało mutację czy coś? Słyszałam, że mutanci poddają się torturom, aby odblokować zmutowany gen... Czytałam artykuł na ten temat. Teraz to nielegalne, ale niektóry nadal to praktykują.
– Tak właśnie myślimy. Myślimy, że wypadek i poród naraziły się na ogromny stres, którego to był skutek. Musielibyśmy przeprowadzić więcej testów. Nie jesteśmy ekspertami w dziedzinie genów mutantów. – Mężczyzna z westchnieniem przeczesał włosy palcami. – Cieszymy się jedynie, że nie umarłaś.
– Ja też. – Zaśmiała się cicho, próbując nie obudzić Petera ani dziecka. Głowa zaczynała ją boleć od nadmiaru informacji. Poprzedniej nocy nie spała wystarczająco dużo, aby w pełni je przyswoić. Jej dziecko miało straszne wzdęcia i nie dało się go uspokoić. – Myślicie, że Benjamin będzie miał jakieś zdolności? W końcu jego ojcem jest Peter, a matką jestem ja, więc pewnie tak... Co nie?
– Musielibyśmy wykonać badania. – Doktor Cho zmarszczyła brwi, przez chwilę zaciskając usta. – Ale tylko, jeśli się zgodzisz. W końcu dopiero co się urodził. Nie czułabym się komfortowo, przeprowadzając mnóstwo niepotrzebnych testów na dziecku.
– Może kiedy będzie starszy. – Mówiąc to, przyciągnęła Benjamina do piersi i ogarnął ją niepokój. – Nie lubię nawet, kiedy pobierają mu krew na badanie glukozy. Poczekajmy trochę, dobrze?
– Możemy poczekać – zapewnił ją Bruce z delikatnym uśmiechem. – Ale kiedy już będziesz gotowa i wypoczęta, będziemy musieli zrobić ci pewne badania. Pobieraliśmy ci krew, kiedy byłaś nieprzytomna, ale musimy dokładniej zbadać zmutowany gen. Próbujemy skontaktować się z ekspertem poprzez jednego z moich dawnych współpracowników.
– Fajnie. – Westchnęła z grymasem na twarzy. – Myślicie, że takie oczy zostaną mi na stałe? Teraz będę wyglądać jak mutant?
– Na to wygląda. Ale moim zdaniem te oczy nie są takie złe. Wyglądają fajnie.
– Dzięki. – Dziewczyna się zaśmiała i odgarnęła włosy z twarzy. – Trochę zajmie mi przyzwyczajenie się do tego. To było dziwne kilka dni. Teraz jestem mamą.
– Macierzyństwo ci pasuje. – Doktor Cho się uśmiechnęła. – Aż lśnisz.
– To na pewno nie przez oczy? – zażartowała blondynka, po czym złożyła delikatny pocałunek na czubku głowy Benjamina. – One dość mocno lśnią.
– Ale zabawne. – Bruce przewrócił oczami. – Damy wam odpocząć. Przyda wam się.
– Kończąc z żartami... – Przeniosła wzrok na kręcone włoski syna, a po jej ciele rozprzestrzeniło się przyjemne ciepło. – Dziękuję, że mnie uratowaliście. Choć nie wiedzieliście, co się wydarzy, to cieszę się, że tak postąpiliście. Jakoś przeżyję te oczy, ale coś by mnie trafiło, gdybym nie mogła obserwować, jak moje dziecko dorasta.
– Nie ma za co. – Bruce wzruszył ramionami, po czym pociągnął doktor Cho w stronę drzwi. – Czeka was świetlana przyszłość.
Kiedy już wyszli, Odette położyła sobie Benjamina na kolanach, aby ponownie mogła mu się przyjrzeć. Już wyglądał na większego niż kilka dni wcześniej, gdy się obudziła. W końcu zaczynał przybierać na wadze i jego policzki były bardziej rumiane. Dość szybko przyzwyczaił się do bycia karmionym piersią. Odette i tak musiała używać pewnych zamienników, ponieważ jej mleko nie wypływało dostatecznie szybko, ale udało jej się przyzwyczaić. Słyszała różne opinie o karmieniu na żądanie czy też rutynach karmienia, jednak dziecko zdecydowało za nią — było głodne mniej więcej co trzy czy cztery godziny.
– Hej. – Usłyszała jęk Petera dochodzący z kanapy. – Jak długo spałem?
– Kilka godzin – odparła dziewczyna, odwracając się do niego. – Dałam ci pospać.
– To niesprawiedliwe w stosunku do ciebie. – Z głośnym ziewnięciem się podniósł i rozciągnął. – Spałaś w ogóle?
– Nie. Doktor Cho i doktor Banner przyszli ze mną porozmawiać. – Mówiąc to, przesunęła nogi, aby Peter mógł usiąść na łóżku. – Zbyt wiele informacji.
– A nie mówiłem? – Opadł na miejsce obok, gładząc palcami nosek i usteczka Benjamina. – Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję.
– Ja też – przyznała ze śmiechem, jednocześnie poprawiając swoją koszulkę na ramiączka. Na całe szczęście poprzedniego dnia miała kilka minut na prysznic i zmianę ubrań, ale znowu zaczynała czuć się brudna. Poza tym nie była zadowolona ze swoich piersi. Stały się jeszcze pełniejsze, jako że karmiła. – Ramiączka wbijają mi się w skórę.
– May proponowała, że przyniesie stanik do karmienia z naszego pokoju. – Peter prychnął i pokręcił głową. – Sama jej nie pozwoliłaś.
– Łatwiej jest po prostu podciągnąć koszulkę. – Przewróciła oczami. – I tak rzadko kiedy ktoś tu przychodzi. Są bardziej skupieni na mszczeniu się.
– Też bym z nimi był, ale wolę być tutaj. – Chłopak usiadł po turecku. – Dadzą sobie radę sami przez jakiś czas.
Odette uniosła brew.
– Robisz sobie przerwę? A co ze Spider-Manem?
– Ludzie dadzą sobie radę beze mnie przez kilka tygodni. – Głęboko odetchnął, brzmiąc na zaniepokojonego. – Mam tylko nadzieję, że to niedługo się skończy i oboje będziecie bezpieczni. To wszystko mnie stresuje.
Blondynka położyła dłoń na jego ramieniu, pocieszająco je gładząc.
– Na pewno. Sean nie będzie ukrywał się wiecznie. Kiedyś zostawi po sobie ślad.
– Aż dziwne, że nie jesteś tak samo zestresowana jak ja. Albo bardziej.
– Stresuję się, ale wiem, że dbają o nas najlepsi obrońcy na świecie. – Podnosząc Benjamina, przesunęła się, aby mogli całą trójką się przytulić. – A do tego najbardziej opiekuńczy chłopak i tatuś.
– Już mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywała – jęknął, obejmując ją ramieniem w talii i przyciągając ich bliżej siebie. – Nienawidzę tej terminologii.
– Będę cię tak ciągle nazywać tylko dlatego, że to cię irytuje.
– Nie nazywaj mnie tak – burknął i pokręcił głową. – To dziwne.
– No cóż, mamy dziecko, a ty jesteś ojcem tego dziecka. – Z szerokim uśmiechem pocałowała go w żuchwę. – Tatuś.
– O mój Boże. – Peter zaśmiał się i zasłonił dłonią swoją zarumienioną twarz. – To brzmi strasznie sprośnie. Przestań. Nie przy dziecku.
– Teraz to ty masz brudne myśli.
Oboje się śmiali, kiedy nagle usłyszeli pukanie do drzwi. Pozwolili gościowi wejść do środka, a Ciocia May weszła do środka z Nedem idącym zaraz za nią. Trzymał ogromną torbę, dlatego odłożył ją na kanapę, na której Peter wcześniej spał.
– Ned! W końcu przyszedłeś! – Odette z szerokim uśmiechem usiadła i poprawiła swoją koszulkę. – Co u Michelle? Obudziła się? Co mówią lekarze?
– Miło wiedzieć, jak bardzo mnie kochasz. Woah! Twoje oczy są... Zajebiste. – Wyszczerzył się, przyciągając sobie krzesło. – Najpierw podaj mi potomka. Dzieci mnie uspokajają. Muszę poznać mojego chrześniaka.
Mocniej owinęła Benjamina kocykiem, po czym przesunęła się na brzeg łóżka i podała dziecko Nedowi. Chłopiec delikatnie się wzdrygnął przez ten nagły ruch, ale dość szybko się uspokoił. Nedowi było z dzieckiem naprawdę do twarzy. Odette nie mogła powstrzymać uśmiechu na myśl, że jeden z jej najlepszych przyjaciół już był zakochany w jej dziecku.
– Jest malutki. Nie wygląda, jakby ważył niecałe trzy kilo. – Przez chwilę przyglądał się jego twarzyczce. W końcu wybuchnął śmiechem. – I wygląda dokładnie jak Peter. Przykro mi, Odette, w ogóle cię nie przypomina.
– Nadal mi przykro. – Skrzywiła się i oparła o Petera, tego zdrajcę, ze skrzyżowanymi ramionami. – To ja go nosiłam, rósł we mnie, karmiłam go jak jakaś krowa, dla niego utyłam... A on wygląda jak jego głupi ojciec. Niefajnie.
– Ale ma twój nos – odezwał się Ned, dotykając opuszkiem palca jego twarzy. – Tak jakby. Ale i tak wygląda jak Peter.
– Mam lepsze geny. Przykro mi, skarbie. – Zaśmiał się zdrajca siedzący obok niej i w pocieszającym geście potarł jej ramię. – Spider-Man zdominował mutanta.
– To brzmi jak tytuł kiepskiego porno – mruknęła dziewczyna, szturchając go w żebra. Jego twarzy po raz kolejny stała się cała czerwona, a ona nie mogła powstrzymać się od śmiechu. – Ale łatwo jest cię zawstydzić. Uwielbiam to.
– Zamknij się – burknął i odwrócił od niej wzrok.
– No więc... – Blondynka odwróciła się w stronę Neda, nerwowo skubiąc skórki przy paznokciach. – Skoro już poprzytulałeś się z dzieckiem, to powiedz, jak ma się Michelle.
– Kiedy ostatnio trzymałaś telefon w dłoni? – zapytał z diabelskim uśmieszkiem. – Zerknij w powiadomienia.
Odette zmarszczyła brwi zaskoczona, po czym zeskoczyła z łóżka i podeszła do Cioci May, która czytała książkę na kanapie. Kiedy już zarzuciła na siebie bluzę z długim rękawem, ponieważ nie chciała być tak roznegliżowana przed Nedem, podniosła swoją komórkę, która ładowała się na przewijaku.
1 NOWY SNAP OD MICHELLE.
Z szerokim uśmiechem otworzyła zdjęcie.
Odette sapnęła i przeszyła ją fala radości. W podskokach wróciła na łóżko, aby pokazać Peterowi fotografię.
– Naprawdę? Ona tylko czekała, aż wydarzy się coś takiego, żeby móc to powiedzieć. – Zaśmiał się, oddając jej telefon. Następnie odwrócił się do przyjaciela. – A co... Co z jej nogami?
Jego ramiona opadły, tak samo jak kąciki ust.
– Nienajlepiej. Nie ma w nich czucia. Przeprowadzają badania, by sprawdzić, czy to na stałe, ale na razie tak to wygląda. – Spuścił wzrok na Benjamina, który nadal leżał w jego ramionach. – Nie wiem, jak ją pocieszyć. To moja najlepsza przyjaciółka, a ja nie mam pojęcia, co powiedzieć.
– Po prostu ją wspieraj, kochanie – wtrąciła Ciocia May. – Wsparcie naprawdę dużo daje. Byłeś u jej boku przez tyle czasu... Na pewno to docenia.
– Czuję się bezużyteczny... – Westchnął. Wyglądał na zmęczonego. – Wyrzuciła mnie z sali, bo powiedziała, że obchodzę się z nią jak z jajkiem. Powiedziała, żebym poszedł poznać naszego chrześniaka i zrobił dla niej zdjęcia, bo miała dość mojego udawanego uśmiechu. Zawsze miała zdolność wyczuwania, kiedy coś jest na rzeczy.
– To prawda... – Peter głęboko odetchnął i oparł się o zagłówek. – Odwiedzimy ją, kiedy tylko Odette i Benjamin zostaną wypisani. Na razie są pod obserwacją.
– Słyszałam, jak pielęgniarka mówi, że powinni wypisać nas jutro, bo jego poziom glukozy we krwi wrócił do normy – wtrąciła dziewczyna, podciągając rękawy swojej bluzki. – Już nie mogę się doczekać, aż wyjdę z tej przeklętej sali. Chcę w końcu wziąć prysznic i wracać do normalności. Tęsknię za treningami z Nat. Muszę trochę schudnąć.
– Kurwa, powtarzam: Odette, nie jesteś gruba – sapnął Peter. – Dopiero co urodziłaś.
– Mówisz to tylko dlatego, że podoba ci się wielkość niektórych aspektów.
– O mój Boże, przestań, Ciocia May tu jest. – Jego twarz po raz kolejny stała się rumiana. – Ale to też pewien plus.
Już miała odpowiedzieć, ale dziecko nagle cicho jęknęło. Piersi ją bolały, także domyślała się, że nadeszła pora karmienia.
– Dzieciak jest głodny. Pora obiadowa. – Odwróciła się do swojego ukochanego. – Idź z Nedem do Michelle. Przekaż, że jutro ją odwiedzę.
– Na pewno? Nie chcę zostawiać cię samej. – Szatyn zmarszczył brwi, obserwując, jak Benjamin po raz kolejny trafia w jej ramiona. – Jeszcze nie oddalałem się od dziecka.
– Ciocia May ze mną zostanie. Idź. – Mówiąc to, zrzuciła z siebie bluzkę. – Zanim pokażę Nedowi cycka i go straumatyzuję.
Po chwili wahania Peter w końcu się zgodził. Szybko ucałował ich oboje, po czym udał się za przyjacielem w stronę oddziału medycznego.
Strasznie się jej nudziło. Pisała z Michelle i wysyłała jej zdjęcia, aby zwalczyć nudę. Benjamin spal przytulony do Cioci May na kanapie, podczas gdy ona czytała książkę. Natasha wpadła do nich z jedzeniem, ale została tylko na pięć minut i ignorowała wszelkie pytania.
Zdążyła się zdrzemnąć, wziąć prysznic, przebrać i mieć badanie miednicy, żeby sprawdzić, czy wszystko jest dobrze. Na jej brzuchu nadal widać było bliznę po cesarskim cięciu, ale stawała się coraz bladsza. Prawdopodobnie zniknie do końca tygodnia dzięki jej zdolnościom...
JEJ ZDOLNOŚCI!
Cholera jasna.
– FRIDAY, mogłabyś wezwać tu doktora Bannera? – zawołała nagle, przez co Ciocia May podskoczyła.
– Oczywiście, panienko Alcott.
Dziewczyna zerwała się z łóżka i narzuciła na siebie bluzkę.
– O mój Boże, May!
– Co? Co się dzieje? Coś się stało? – Odłożyła Benjamina do kołyski przeniesionej do sali z pokoiku. – Co jest?
– Odette? Wszystko dobrze? – Bruce stanął we framudze drzwi i ze zmarszczonymi oczami obserwował, jak blondynka biega po pokoju i wszystko pakuje. – Co się dzieje?
– Jak mogłam być taka głupia? O mój Boże – wymamrotała. – Głupia, głupia, głupia.
– Odette? – W końcu mężczyzna dotknął jej ramienia, przez co podskoczyła. – Co jest?
– O mój Boże, Bruce! Dlaczego ja na to nie wpadłam? – Szybko włożyła buty. – Musisz wypisać mnie i Benny'ego. Muszę odwiedzić Michelle.
– Co? Czemu? – Ciocia May również wstała, aby przytrzymać ją w miejscu. – O czym ty mówisz?
– O moich zdolnościach. – Z szerokim uśmiechem wskazała na swoje oczu. – Musimy sprawdzić, czy jestem wystarczająco silna, by ją uleczyć.
– Jesteś pewna? Nie powinniśmy dawać Michelle takiej nadziei. A jeśli to nie zadziała?
– A jeśli zadziała?
Była zdeterminowana, by pomóc swojej najlepszej przyjaciółce.
– Nie myślicie, że powinniśmy przynajmniej spróbować? Ewentualnie uleczę tylko jakieś drobnostki, żeby poczuła się lepiej.
– Nie uleczałaś nikogo, odkąd podaliśmy ci serum, Odette. – Bruce zmarszczył brwi i zamyślony potarł się po brodzie. – Jeszcze nie wiemy, jak działają twoje zdolności. Wiemy tylko, że są silniejsze. Moim zdaniem powinniśmy najpierw przeprowadzić badania.
– Zapytajmy Michelle. Jeśli się nie zgodzi, to nigdy więcej o tym nie wspomnę. Jeśli się zgodzi, zrobię to nawet bez waszej zgody. – Podeszła do Benjamina i delikatnie go podniosła, kiedy zauważyła, że się obudził. – Ale wolałabym, żebyście przy tym byli i zobaczyli, co się wydarzy.
Mężczyzna z jękiem przymknął oczy.
– Dobra. Pójdę po pielęgniarkę.
– Jesteś tego pewna? – zapytała May, podając jej nosidełko Bena. – A jeśli się nie zgodzi?
– Wtedy przynajmniej będę miała tę świadomość, że to zaproponowałam. – Blondynka z westchnieniem zapięła synka. – Wyobrażasz sobie, jak się czuje? Jej najlepsza przyjaciółka potrafi uleczać ludzi, ale nawet nie zaproponuje, że jej pomoże?
– Masz rację... – zgodziła się i pomogła jej podnieść torbę. – Ale przynajmniej się uspokój. Dopiero co urodziłaś dziecko.
– Już nic mi nie jest. Pielęgniarka tak powiedziała. – Blondynka przewróciła oczami, po czym zaczęła się ubierać. Założyła ten nawet głupi biustonosz do karmienia. – Mam założony ten cholerny gorset zgodnie z zaleceniami i czuję się świetnie. Teraz musimy zająć się tym, by wszystko zostało przeniesione do naszego pokoju.
– Zajmę się tym. – Steve nagle pojawił się za jej plecami. – Na pewno jesteś gotowa? Dopiero co miałaś wypadek i urodziłaś.
– Kurwa, jeśli jeszcze ktoś mnie o to zapyta, to go uduszę – burknęła Odette, po czym wrzuciła swoją dopiero co odzyskaną torebkę do rzeczy syna oraz przykryła go czerwonym kocykiem od Meixiu. Ponoć jeden z ratowników zauważył torebkę leżącą obok niej i założył, że należała do niej, dlatego ją przyniósł. Dzięki Bogu. Nie musiała martwić się o swój telefon czy portfel.
– Z twoim wzrostem uduszenie kogoś nie będzie takie łatwe. – Głos Bucky'ego rozległ się z drugiej strony pomieszczenia. – Nawet jeśli Nat nauczyła cię paru sztuczek.
– Nie denerwuj mnie, Barnes. – Zmrużyła oczy i podniosła nosidełko. – Idziecie ze mną?
– Tak – potwierdził Steve, krzyżując ramiona na piersi. – Powiedzieliśmy Peterowi, że niedługo przyjdziesz.
– Panikował?
– A jak myślisz? – Blondyn przewrócił oczami, po czym wziął od niej nosidełko. – Ten cholerny dzieciak niemal dostał ataku paniki, ale ostatecznie z Buckiem zgodziliśmy się być twoimi ochroniarzami.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i pokręciła głową, podczas gdy wszyscy wsiadali do windy.
– Przez niego oszaleję.
– Zależy mu na tobie. – Zaśmiał się Bucky, naciskając guzik mający zabrać ich do garażu, gdzie już prawdopodobnie czekał samochód. – Kocha cię.
Na twarzy Odette pojawił się rumieniec, a ona popatrzyła na swoje dziecko, które wpychało sobie pięść do buzi.
– Wiem o tym. – Ciepło rozlało się po jej klatce piersiowej. – Ja też go kocham.
Podczas drogi nic się nie wydarzyło. Jechali ciemnym, kuloodpornym minivanem, ponieważ wzięli pod uwagę jej sugestię, że ogromne SUV-y są zbyt przewidywalne. Kapitan Ameryka prowadzący minivana był najlepszą rzeczą, jaką w życiu widziała, a jego irytowały wszystkie komentarze o tym, że wygląda jak mama wioząca dzieci na trening piłki nożnej.
Dziewczyna siedziała zaraz za nim, pomiędzy nią a May przypięty był fotelik z Benjaminem. Bruce był na samym tyle, natomiast Bucky znajdował się na miejscu pasażera. Wszyscy wyglądali na spiętych i Odette miała wrażenie, że martwili się jeszcze bardziej niż ona. Miała przeczucie, że gdyby Sean chciał ją dorwać, nie zrobiłby tego w momencie, gdy obecni byliby Kapitan Ameryka, Zimowy Żołnierz i Hulk.
Zrobiłby to w najmniej spodziewanym momencie.
Był naprawdę sprytny.
Kiedy już dotarli do szpitala, zostali wprowadzeni tylnym wejściem. Tony już wcześniej dowiedział się, w której sali jest Michelle — w końcu sam za nią zapłacił, ponieważ lubił to, jaka była wygadana — a poza tym Odette podczas drogi pisała SMS-y z Peterem.
Towarzyszyli im ochroniarze oraz Ed, którzy stali przy drzwiach i pilnowali, by HYDRA nic nie kombinowała. Podobno Peter zażądał, by ich przyjaciele również byli pilnowani, a Odette była mu za to wdzięczna.
– O mój Boże! Odette? Co tutaj robisz? – Od razu po wejściu na korytarz usłyszała głos mamy MJ. – Co do... Co stało się z twoimi oczami? Nie były niebieskie?
– Um... Wytłumaczymy pani to już w sali. – Nerwowo przeczesała dłonią włosy, mocniej chwytając nosidełko. – Muszę obgadać coś z Michelle. Pani chyba też powinna przy tym być.
– Gdybym wiedziała, że przyjdą Avengersi, to przeniosłabym kawę – sapnęła, po czym otworzyła drzwi. – Michelle, skarbie, masz gości.
Odette zatrzymała się w drzwiach, a do oczu napłynęły jej łzy. Nawet nie była świadoma, jak bardzo martwiła się o Michelle, dopóki nie zobaczyła jej leżącej w łóżku. Żywej. Sparaliżowanej, ale żywej. Poczuła, jak jej dolna warga zaczyna drżeć oraz łza spływać z kącika oka, pozostawiając ciepłą ścieżkę na jej policzku.
– Michelle, ja...
– Zamknij się i mnie przytul. – Wyciągnęła w jej stronę ramiona z rozemocjonowanym uśmiechem. – Nie płacz, bo nie zamierzam płakać przy tych twoich dziwnych oczach.
Blondynka podała nosidełko Peterowi, po czym podbiegła do przyjaciółki i objęła ją ramionami.
– Zamknij się. Moje oczy są zajebiste.
Jej najlepsza przyjaciółka była cała. Kiedy ostatnio ją widziała, była nieprzytomna i krwawiła. Tak bardzo się cieszyła, że nie mogła powstrzymać się od płaczu.
– „Przyjaciel jest cenniejszy niż cokolwiek innego". Herodot – zacytowała Odette, pociągając nosem. – Tak się o ciebie martwiłam. Ratownicy w busie krzyczeli i nie chcieli odpowiadać na moje pytania.
– Zanim straciłam przytomność, widziałam, jak cię przygniata – wymamrotała druga dziewczyna i jeszcze mocniej objęła ją ramionami. – Przepraszam. Nie powinnam była naciskać na jazdę komunikacją miejską.
– To moja kwestia. – Blondynka cicho się zaśmiała, po czym drżącymi dłońmi otarła mokrą od łez twarz. – Przez ten cały czas się obwiniałam, więc nie próbuj przerzucać winy na siebie.
– Żadna z was nie wiedziała, że to się wydarzy – wtrącił stojący za nimi Bucky. – HYDRA nawet nie wiedziała, że jesteście w busie. To był czysty przypadek. My... Um... Wiemy to od agenta.
Szybko odwróciła się do niego ze zmrużonymi oczami.
– Znowu bierzecie jeńców?
– Nie do końca – odparł Steve, nie nawiązując z nią kontaktu wzrokowego. – To jeszcze nie zaszło tak daleko.
Alcott pokręciła głową.
– Nie mam na to teraz siły. – Ponownie odwróciła się do Michelle. – Mam pytanie... Chciałabyś, żebym spróbowała cię uleczyć? – Spuściła wzrok na swoje dłonie, ponownie nerwowo skubiąc skórki. – Może się nie udać... Nie będą wiedzieć, jak zadziałało podane mi serum, dopóki nie przeprowadzimy badań, ale... Po prostu muszę spróbować. Co ty na to?
Dziewczyna wzięła uspokajający uśmiech, a jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
– Wszystko będzie dobrze, nawet jeśli się nie uda. Okej? Wierzę w ciebie, więc nie zamartwiaj się, jeśli to nie wyjdzie.
– Jak to „uleczyć"? – dopytał pan Jones, który siedział na fotelu obok okna. – Czy... Czy ty też jesteś Avengerem? Jak Peter?
– Nie. Pracuję na oddziale medycznym. – Odwróciła się do niego, a on szeroko otworzył oczy na widok nowego koloru jej tęczówek. – Mam mutację genów. Potrafię uleczać ludzi i zwierzęta, odkąd byłam małą dziewczynką.
– To dlatego HYDRA cię ściga? – Pani Jones podeszła do swojego męża ze zmartwioną miną. – O tym mówił ten mężczyzna w telewizji, kiedy robił krzywdę Peterowi?
– Niestety, ten mężczyzna to mój ojciec. – Westchnęła blondynka. Ciężko jej było w ogóle wypowiedzieć te słowa. – Robił krzywdę Peterowi, żeby dostać się do mnie i Bucky'ego.
– Czy skrzywdzą MJ przez to, że się z wami przyjaźni? – Mężczyzna zmrużył oczy. – Czy nasza córka jest bezpieczna w waszym towarzystwie? Już i tak przez ciebie jest sparaliżowana...
– TATO! – krzyknęła Michelle. W jej oczach widać było rozczarowanie. – No coś ty! To nie jej wina!
Odette poczuła ukłucie w sercu. Miał rację. To była jej wina. Poczuła jeszcze więcej łez napływających do jej oczu oraz salwę negatywnych uczuć przejmujących kontrolę nad jej ciałem. Jej ramiona opadły, nie słyszała już kłótni wszystkich wokół. Pan Jones miał rację. To była prawda, że Michelle brała udział w tym wypadku. To przez nią tożsamość Petera została ujawniona światu, to przez nią bociankowe zamieniło się w krwawą rzeź, to przez nią Michelle była sparaliżowana.
Sprawiała same problemy.
– KURWA, ZAMKNIJCIE SIĘ! – wrzasnęła Michelle, czym udało jej się uciszyć wszystkich obecnych, a także wyrwać przyjaciółkę z zamyślenia. – Okej. Skoro już pozamykaliście buzie, to możemy zaczynać.
Odette uniosła brwi.
– Jesteś pewna?
– Tak. – Na jej twarzy pojawił się uśmiech. – Możemy przynajmniej spróbować.
Bruce podszedł bliżej niej, zaczynając wszystko przygotowywać. Odette została podpięta do aparatu EKG oraz pobrano od niej próbkę krwi. Dopilnował, by Michelle leżała oraz była przypięta do wszystkich urządzeń. Pobrał również jej krew, aby sprawdzić, czy zdolności blondynki w jakiś sposób na nią wpłyną.
MJ mogła trzymać dziecko, podczas gdy jego matka była przygotowywana — nikt nigdy nie widział w jej oczach takiej miłości. Wiedzieli, że kochała Odette, Petera i Neda... Ale jej oczy wypełniły się łzami. To pokazywało, jak bardzo kochała również Benny'ego.
– Dobrze – odezwał się Bruce. – Chyba możemy zaczynać.
Blondynka kiwnęła głową, a Peter zabrał Benjamina od przyjaciółki, aby mogli zacząć. Michelle została delikatnie przekręcona na brzuch z pomocą kilku pielęgniarek, które robiły, co mogły, by czuła się komfortowo.
Odette położyła dłonie na jej plecach i zamknęła oczy.
Kurwa mać.
Ledwo zdążyła o czymkolwiek pomyśleć, kiedy nagle poczuła ciepło rozprzestrzeniające się po jej ramionach. Sapnęła, ponieważ jej żyły wręcz zaczęły płonąć, zupełnie jakby ktoś wstrzyknął jej kwas prosto do serca. Skupiła się, próbując zlikwidować wszelkie pozostałe obrażenia, zanim w końcu skupiła się na kręgosłupie. Czuła coś w jej mózgu, dlatego przeniosła palce na tył jej głowy. Zupełnie jakby widziała wszelkie jej obrażenia w głowie — nawet wyczuwała, że dawno temu złamała ręce, a podczas wypadku wiązadło w jej kolanie się zerwało.
Zaczęła szybciej oddychać i poczuła, jak krople potu spływają po jej karku.
Dlaczego to nie działało?!
Starała się z całych sił, aż do tego stopnia, że to zaczynało ją boleć.
Zanim urodziła Benny'ego, najgorszą raną, jaką uleczyła, była ta postrzałowa na ramieniu Petera. Była wylotowa i dość łatwa do wyleczenia. Te obrażenia jednak wymagały większej siły oraz koncentracji.
A także większego poświęcenia.
Czuła, jak jej oddech staje się coraz głośniejszy, a ból w dłoniach jeszcze silniejszy. Miała wrażenie, że kwas wyżerał jej skórę. Czuła, jak jej kości łamią się pod taką siłą i od razu zaczynają się zrastać. I tak w kółko.
Nie mogła przestać.
To była jej wina.
Zaczęła się drżeć, gdy ostatnie obrażenia w jej głowie zaczęły się goić, a Michelle cicho jęknęła, czując, jak przyjaciółka dotyka miejsca, w którym odłamek uszkodził jej kręgosłup.
– To ją boli! – Dało się usłyszeć krzyk pani Jones, który był stłumiony przez pisk w uszach Odette. – Niech ktoś ją powstrzyma.
– Przytrzymajcie ich! – zawołał Peter, co poskutkowało szelestami.
Odette słyszała, jak państwo Jones protestują, ale skupiała się na urazie kręgosłupa MJ. Chirurdzy już próbowali jej pomóc, jednak to nie wystarczyło.
Obrażenia były tak rozległe.
Szeroko otworzyła oczy, lecz nic nie widziała.
Widziała tylko światło.
Blask wprawił ją w spokój, jakiego nie czuła nigdy wcześniej. Nic wokół niej nie miało znaczenia, oprócz Michelle. Nie słyszała nic, oprócz swoich cichych sapnięć oraz jęków brunetki. Czuła, jak ciepło rozprzestrzenia się po całym jej ciele, a serce zaczyna bić szybciej niż u jakiegokolwiek normalnego człowieka.
Ale ona nie była człowiekiem.
Ona była mutantem.
Dziecko.
Już jest zdrowa.
Przestań.
Wykończysz się.
PRZESTAŃ!
Nagle poczuła się, jakby ktoś oblał ją zimną wodą. Głośno wciągnęła oddech, a pomieszczenie stawało się coraz wyraźniejsze. Panowała w nim cisza. Nikt się nie ruszał. Słychać było tylko piski maszyn oraz ciche szlochy Benjamina leżącego w ramionach Petera.
Zabrała dłonie z pleców Michelle, zrywając połączenie między jej ciałem a swoimi zdolnościami.
– Jest zdrowa – wybełkotała, czując, jak kolana się pod nią uginają oraz zaczyna robić jej się ciemno przed oczami. – Dziecko musi... Muszę je... Nakarmić...
Ciemność przejęła nad nią kontrolę, a ona zemdlała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro