Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ SIÓDMY



z jakiegoś powodu wattpad usunął końcówkę poprzedniego rozdziału i dopiero teraz to zobaczyłam, więc zerknijcie tam ❤️





                – Sean Morris uciekł.

Uciekł? Jak to uciekł? Czy zamierzał ją dorwać?

– Odette? – Do jej uszu dobiegł głos zdyszanej Natashy. Wystrzały na chwilę ucichły. – Jesteś tam?

– T-tak – wyjąkała dziewczyna i z przerażeniem złapała Petera za przedramię. – I co teraz?

– Clint i Wanda już po was jadą – jęknęła, a następnie rozległ się krzyk. – Tony zabierze twoją mamę.

– Okej. – Odette tępo wbiła wzrok w okno. – Do zobaczenia.

Kiedy już się rozłączyła, położyła dłoń na brzuchu i odwróciła się do swojego chłopaka.

– Słyszałeś to?

– Tak. – Szatyn od razu pomógł jej wstać. – Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy, ja obudzę ciocię.

– Ja ją obudzę, ty nas spakuj. – Mówiąc to, narzuciła na siebie jedną z koszulek Petera, które dotychczas leżały na podłodze, aby zakryć swoją koszulkę bez rękawów i krótkie spodenki. – Nie zapomnij o plecakach.

Następnie szybkim krokiem wyszła na korytarz, starając się nie panikować. Jednak to było trudne. W końcu cała drużyna zapewniała ją, że jej ojciec się stamtąd nie wydostanie. Cela była stworzona dla Bruce'a na chwile, w których zamieniał się w Hulka.

Wiedziała, że to się wydarzy. Jakim cudem on uciekł? Czy wszyscy więźniowie uciekli? Co to do cholery oznaczało? Obiecali jej, że będzie bezpieczna...

Gwałtownie otworzyła kolejne drzwi.

– Ciociu May, wstawaj. Musimy iść. W tej chwili.

– Co? – jęknęła kobieta i szybko usiadła. – Jak to musimy iść? Pali się? Ewakuują budynek?

– Nie. – Odette pokręciła głową, ściągając z niej kołdrę. – Wytłumaczę po drodze, ale musimy jak najszybciej jechać do Wieży Avengersów. Spakuj się.

Po tych słowach rzuciła jej bluzę, którą ta na siebie włożyła.

– Jesteśmy bezpieczni? – May wyciągnęła z szafy torbę i zaczęła wrzucać do niej swoje rzeczy. – Czy ty jesteś bezpieczna?

Blondynka podała jej strój naszykowany do pracy.

– Nie. – Usiadła na jej łóżku i położyła dłoń na swoim brzuchu, próbując przestać się tak stresować. – Mój tata jest w mieście.

– Twój tata? – Kobieta uklęknęła naprzeciwko niej oraz złapała ją za dłonie. – Odette, czy twój tata chce cię skrzywdzić?

– Nie wiemy. – Głos Odette drżał. – Clint i Wanda po nas przyjadą. Musimy pojechać gdzieś, gdzie będzie bezpiecznie.

– Avengersi? – zapytała zszokowana. – Znasz ich wszystkich?

– Powiem ci, kiedy już będziemy na miejscu, May! – Oddech dziewczyny stawał się coraz cięższy, a ona czuła ciężar na klatce piersiowej. – M-mogłabyś zobaczyć, czy Peter jest gotowy?

– Pewnie, skarbie.

May jeszcze ucałowała jej czoło, nim wybiegła z pokoju i zaczęła wołać imię chłopaka. W tym czasie Odette sparaliżował strach.

– Tatusiu! Błagam! – wyszlochała, kiedy miała cztery lata. – Już nie chcę! To boli!

– W tej chwili to zrób – wrzasnął jej w twarz, aż wyskoczyła mu żyła na czole. – Jeśli tego nie zrobisz, to zabiję mamę!

Wskazał na jej nieprzytomną rodzicielkę, której kończyły były wręcz wiotkie.

– Ulecz go, bo inaczej mama zginie!

Odette położyła dłoń na pyszczku kotka, po czym przytuliła go do piersi.

– Ale tatusiu, on chyba nie żyje.

– ULECZ GO, BO INACZEJ STRZELĘ MAMIE W GŁOWĘ!

– Odette! – Głos Petera wyrwał ją z zamyślenia. Nawet nie zauważyła, kiedy przed nią uklęknął, kiedy zaczęła drżeć ani kiedy złapała się łóżka, jakby miało odlecieć. – Odette, musimy już iść.

May stała za nim, opierając dłonie na jego ramionach, a w jej oczach widać było jedynie strach. Wtedy usłyszeć dało się także Clinta i Wandę w salonie, zbierali oni ich torby. Ze stresu było jej niedobrze, a dziecko robiło fikołki w jej brzuchu.

– Nie mogę tak dłużej, Peter... – Wyszlochała. Jej knykcie były białe od tego, jak mocno ściskała ramę łóżka. – To dla mnie zbyt wiele.

– Wiem, skarbie. – Chłopak w pocieszającym geście ujął jej dłonie. Był blady, a pod jego lśniącymi z niepokoju oczami swoje stałe miejsce zajmowały worki. – Zajmiemy się tym, kiedy już będziemy w wieży, ale musimy już iść. Musimy zabrać ciebie i dziecko w bezpieczne miejsce.

Odette wzięła głęboki oddech, próbując przestać o tym wszystkim myśleć. To trochę pomogło. Nadal się bała, ale zaczynała myśleć już trzeźwiej.

– Okej. – Stanęła na drżących nogach. – Okej. Już jest okej.

Szatyn wyprowadził ją z sypialni, nie zabierając dłoni z jej talii.

– Dobra, musimy iść. – Nałożył jej na szyję torebkę, a następnie wziął pozostałe bagaże i podbiegł do Clinta i Wandy. – Prowadźcie.

Dwójka szła przodem, byli wyprostowani oraz przygotowani na atak, który mógł nastąpić w każdej chwili.

– Wieża jest bezpieczna – zapewniła ich Wanda. – Jedynym więźniem, który przeżył, jest twój ojciec, ale ludzie czekali na niego na zewnątrz. Znajdziemy go, Pechen'ye.

A więc ta ksywka się przyjęła.

Schody były prawdziwą torturą. Nie chcieli jechać windą z obawy, że ktoś przy niej majstrował, dlatego byli zmuszeni zejść po niekończącej się klatce schodowej. Odette szła najszybciej, jak tylko była w stanie, choć nie mogła złapać równowagi, a poza tym miała ogromnego arbuza zamiast brzucha. Nie była w stanie złapać oddechu i zaczynała się obawiać, że w końcu spadnie ze schodów.

Ostatecznie Peter podniósł ją jak pannę młodą, dzięki czemu udało im się dotrzeć na parter bez żadnych dodatkowych problemów. Następnie próbowali przejść przez recepcję, jakby nic się nie działo, ale jednocześnie dość szybko.

Jednak na ulicy nie było już tak sprawnie.

BUM!

Odette podskoczyła, kiedy Peter popchnął ciocię May na ziemię, dzięki czemu pocisk trafił w ścianę, a nie w nią. Następnie pociągnął swoją dziewczynę bliżej ziemi, podczas gdy Clint zaczął strzelać, zaś Wanda utworzyła wokół nich pole ochronne.

– Wanda, zabierz ich stąd! – nakazał mężczyzna, zanim odbiegł. Po drodze krzyknął coś do swojego komunikatora.

Maximoff pomogła wstać cioci May, z kolei Peter wrzucił ich rzeczy do bagażnika dużego SUV-a. Okna były kuloodporne, ale Odette i tak była na tyle skulona, na ile pozwalał jej brzuch. May wskoczyła na miejsce obok niej, a Peter na siedzenie pasażera. Wanda za pomocą swoich mocy ochroniła samochód i nacisnęła pedał gazu tak gwałtownie, że wszystkich aż odrzuciło do tyłu.

– Co się dzieje? Dlaczego ludzie do nas strzelają? – krzyczała May, łapiąc się rączki w drzwiach, kiedy Wanda gwałtownie skręciła.

– Mój tata należy do HYDRY – odparła Odette. Było jej niedobrze od tego rzucania po pojeździe. – Był uwięziony w wieży, ale jakoś udało mu się uciec.

– Twój tata? Skąd wiesz, że tam był? – wydusiła kobieta. W tym momencie pocisk trafił w szybę tuż przed Peterem, dlatego spanikowana złapała go za ramię. – Mam wrażenie, że o wielu rzeczach mi nie mówicie.

– Ciociu May, nie teraz! – odkrzyknął szatyn, po czym wyciągnął ze schowka dwa pistolety i podał Odette Glocka.

Dziewczyna szybko sprawdziła, czy magazynek jest pełny oraz go przeładowała. Nawet nie dotykała spustu, ponieważ broń nie miała żadnego zabezpieczenia i nie miała zamiaru tego zmieniać, dopóki nie będzie zmuszona strzelać.

– No nie! – krzyknęła wściekła May. – Kurwa, skąd macie pistolety?! Jak w ogóle nauczyliście się ich używać?!

Oboje znali Natashę Romanoff... Niemożliwe było, by nie nauczyła ich podstaw strzelania.

– Ciociu May, uspokój...

Peterowi przerwało nagłe hamowanie. Wszystkich rzuciło do przodu, a opony zapiszczały.

– Wanda, co jest?!

Nie odpowiedziała słowami, a jedynie jękiem z bólu. Wtedy Odette zauważyła niewielką dziurę w wycieraczce.

– Peter, postrzelili ją! Myślałam, że okna są kuloodporne!

Odette szybko sięgnęła do swojej torby, z której wyciągnęła koszulkę bez rękawów i przycisnęła ją do rany. Następnie podała cioci May broń.

– Nie dotykaj spustu, chyba że będziesz chciała strzelić. Nie ma zabezpieczenia.

Kobieta w odpowiedzi jedynie na nią popatrzyła.

Peter odpiął swoje pasy i zaczął przyglądać się rannej Wandzie. Wyjął jej z ucha słuchawkę, a w zamian włożył ją do swojego.

– Słuchajcie, Wanda została postrzelona. – Przez chwilę słuchał odpowiedzi. – Okej.

Wtedy odwrócił się do pozostałej dwójki.

– Tony zabrał twoją mamę do wieży i jest tuż za rogiem. Będzie nas osłaniał, ja poprowadzę.

– Peter, ty nawet nie masz prawa jazdy! – krzyknęła blondynka. Chłopak w tym czasie przeniósł Wandę na miejsce pomiędzy Odette a May. – Potrafisz prowadzić?

– Jakoś to ogarnę – warknął, ponownie odpalając silnik. – Lewy pedał to hamulec, prawy to gaz. Tyle mi wystarczy.

Mocno przycisnął odpowiedni pedał, który wprawił pojazd w ruch. Odette nie przestawała uciskać rany Wandy, mimo że krew przesiąkła przez materiał i brudziła jej ręce. Wanda popatrzyła na nią z powagą.

– Nawet nie próbuj mnie uleczyć. Nie wiemy, jaki to będzie miało wpływ na dziecko.

Skrzywiła się, kiedy poczuła ucisk na ranie. Pocisk przebił jej ramię na wylot, jednak żadna z nich nie wiedziała, jak poważne były te obrażenia. Odette zazwyczaj to wyczuwała, gdy kogoś leczyła, lecz teraz nie mogła tego zrobić.

– Jak to „uleczyć"?! – Ciocia May przytrzymała w miejscu Wandę, która jęknęła z bólu. – Chcesz mi coś powiedzieć, Odette?

– Mam moce, May! Potrafię uleczać ludzi.

Zamilkła. W jej spojrzeniu widać było urazę, a jej usta otwierały się i zamykały, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała co. Wtedy wszystko zaczęło się psuć.

– KURWA! – krzyknął Peter, gwałtownie hamując. – Odette, bierz pistolet.

Dziewczyna szybko zamieniła się na miejsca z May, uprzednio wycierając dłonie o swoją, a w zasadzie Petera, bluzę. Teraz to ona trzymała broń, a ciotka jej chłopaka uciskała ranę. Wanda wyglądała, jakby lada chwila miała zemdleć z powodu utraty takiej ilości krwi, jej oddech stawał się coraz słabszy.

– Wanda, nie odpływaj! – Blondynka rozpięła pasy. – Daleko jeszcze do wieży?

Kiedy tylko wyjrzała przez okno, ujrzała tłumy biegających ludzi. Cała okolica wyglądała jak strefa wojenna. Agenci HYDRY atakowali cywilów, podczas gdy nowi agenci TARCZY i Avengersi atakowali HYDRĘ.

Był tam cholerny zamęt.

– Jeszcze jedna przecznica. – Chłopak odpiął swoje pasy i odwrócił się twarzą do niej. – Dasz radę biec?

– Może i jestem w ciąży, ale nadal mam nogi. – Odette przewróciła oczami. – Co z Wandą?

– Medycy mnie znajdą – mruknęła wspomniana kobieta, wtulając głowę w ramię May.

– Nie ma mowy, Wanda. – Peter szybko włączył swój komunikator. – Tony, nie damy rady przejechać przez tłum. Wanda pilnie potrzebuje pomocy lekarskiej. Jesteś pewny, że w wieży jest bezpiecznie? Okej.

– Co powiedział pan Stark? – zapytała May, jednocześnie odgarniając wilgotne włosy ze swojej twarzy. Krew Wandy odbiła się na jej czole. – I co teraz?

– Musimy ją tam zanieść. Potem możemy wrócić po nasze rzeczy, ale teraz musimy biec.

Po tych słowach wysiadł z pojazdu i przebiegł na drugą stronę, aby móc przejąć opiekę nad Wandą.

– Odette, weź torby. Niech wszystko inne zostanie.

Miała już pasek przewieszony przez siebie, a dodatkowo wzięła również rzeczy May.

– Peter, mamy tylko po piętnaście nabojów. – Złapała go za rękę, z jego pomocą wysiadając. – Wystarczy? A jeśli to zamieni się w strzelaninę?

– Mam wyrzutnie sieci. – Westchnął chłopak, zerkając na swoją ciotkę. – Nic nam nie będzie, o ile się pospieszymy. Jeśli zaczną do nas strzelać... Biegnij. Nie zwracaj uwagi na nas. Chcę tylko, żebyście ty i dziecko byli bezpieczni.

Odette zamknęła za sobą drzwi, natomiast Peter wziął na barana Wandę. Dziewczyna starała się nie zwracać uwagi na siebie ani na trzymany przez nią pistolet, a przez ten cały czas rozglądała się w poszukiwaniu agentów HYDRY. Niewielkie bomby nieustannie wybuchały, ludzie krzyczeli, a wokół leżało mnóstwo odłamków. Panował tam istny chaos.

Była czwarta nad ranem, a Manhattan był tak żywy jak w środku dnia. Wybuchały pożary, wokół błyskały światła i wydawało się, że każdy mieszkaniec miasta nie spał.

Nagle z uliczki wyskoczył wysoki mężczyzna z pistoletem, który wymierzył pistoletem w ciocię May.

– TARCZA, szmato! – wrzasnął.

Bum! Bum!

Nagle upadł na ziemię.

Odette zastrzeliła go, mimo że jej ręce niesamowicie drżały. Jeden pocisk w pierś, drugi w szyję. Krew tryskała z jego ran, brudząc przerażoną ciocię May. Widać było, jak nieznajomy krztusi się własną krwią, jednak dziewczyna nie zamierzała się tym przejmować.

Musiała jak najszybciej dotrzeć z Wandą i ciocią May do bezpiecznego miejsca.

– Nie zatrzymujcie się! – zawołała, łapiąc kobietę za ramię. – Musimy iść dalej.

– Zastrzeliłaś go! – pisnęła May. Łzy spływały po jej twarzy. – Naprawdę go zastrzeliłaś.

– Zastrzeliłam go, zanim zdążył zastrzelić ciebie, a teraz biegnij! – Blondynka popchnęła ją do przodu, mimo że nie czuła się z tym dobrze. – Już prawie jesteśmy.

Wieża była tak blisko, że już niemalże widzieli wnętrze recepcji. Odette spostrzegła Eda z ochrony, który stał przy drzwiach z M16 w rękach. Kiedy zauważył ich grupę, od razu otworzył im drzwi i wpuścił do środka.

– Dzięki Bogu, że zdążyliście. – Westchnął, opierając dłoń na ramieniu nastolatki. – Martwiłem się.

– Nic nam nie jest, Ed. – Odette głośno sapała ze zmęczenia, a wolną ręką podpierała swój kręgosłup. – Ale Wanda potrzebuje pomocy. Postrzelili ją.

Mężczyzna szybko wyciągnął swoją krótkofalówkę, wzywając na parter oddział medyczny, podczas gdy Peter położył Wandę na podłodze, zdjął swoją bluzę oraz ułożył ją pod jej głową jak poduszkę. May ponownie zaczęła uciskać ranę.

Peter momentalnie objął ramionami swoją ukochaną i przyciągnął ją blisko swojej piersi.

– Jesteś bezpieczna – wyszeptał. – Dzięki Bogu. O Boże.

Odette chciała coś powiedzieć, ale zanim zdążyła to zrobić, szybko go od siebie odepchnęła i zaczęła wymiotować do kosza na śmieci. Już wcześniej było jej niedobrze ze stresu. Teraz była już w wieży, a adrenalina przestawała na nią działać, także nie była już w stanie się powstrzymywać. Przynajmniej tym razem nie zwymiotowała na Petera.

Z jękiem się do niego odwróciła.

– To było okropne.

Chłopak odgarnął jej włosy z czoła oraz złożył tam pocałunek.

– Wewnętrznie panikowałaś tak bardzo jak ja?

– Pewnie jeszcze bardziej. – Blondynka uśmiechnęła się pod nosem i owinęła ramiona wokół jego szyi. W końcu się rozluźniła. Była bezpieczna. – Postrzeliłam kogoś dwukrotnie... W szyję i klatkę piersiową.

Przejechał dłońmi wzdłuż jej kręgosłupa.

– Wiem, widziałem. Trzymasz się jakoś?

Dziewczyna pokręciła głową.

– Powinnam czuć się gorzej. W końcu był czyimś synem – zauważyła, opierając głowę na jego ramieniu. – Powiemy o wszystkim cioci May? Pewnie słyszała, jak mówisz o wyrzutniach sieci i w dodatku powiedziałam jej o moich zdolnościach.

Parker wzruszył ramionami.

– Kiedyś przyłapała mnie w kostiumie, ale wmówiłem jej, że to na Halloween. Od tamtej pory chyba coś podejrzewa.

Przez chwilę panowała między nimi cisza, a chaos na ulicach zaczął cichnąć. W końcu chłopak oparł dłoń na jej brzuchu.

– Musimy uważać. Ten stres źle wpływa na dziecko.

Odette w zamyśleniu zmarszczyła brwi.

– Ciekawe, czy dziecko odziedziczy moje zdolności. – Złapała Petera za dłoń. – Spider-man za ojca i mutant za matkę. To dziecko na pewno nie będzie normalne.

– A może będzie. – Szatyn wzruszył ramionami. – Tak się zdarza.

Dziewczyna zerknęła ponad ramieniem swojego ukochanego na ciocię May, która oddawała opiekę nad Wandą doktor Cho.

– Chodźmy porozmawiać z ciocią May. – Złapała Petera za rękę i pogładziła kciukiem jego poobijane knykcie. – Musimy jej powiedzieć.





                – Co?! – krzyknęła kobieta i wyrzuciła ręce w powietrze. – Jesteś nim? Spider-manem? Mówiłeś, że to tylko kostium! Okłamałeś mnie!

Odette i Peter siedzieli u stóp łóżka pokoju chłopaka w wieży. Cała trójka była świeżo po prysznicu, a promienie słońca wpadały do środka przez okna. Para czuła się jak dwójka nastolatków, która wpadła w tarapaty. Nie było to zbyt przesadzone skojarzenie.

– Ciociu May... – Próbował mu wytłumaczyć, jednak mu przerwała.

– Nie mogę w to uwierzyć, Peter! Mamy tylko dwie zasady! – Uniosła dwa palce. – Zasada numer jeden: nie wkładamy syropu klonowego do lodówki. – Zgięła jeden z nich. – Zasada numer dwa: zawsze mówimy sobie prawdę.

Następnie ukryła twarz w dłoniach.

– Wydaje mi się, że nietrudno jest przestrzegać tych zasad, a i tak nie jestem zbyt surowa.

– Ciociu May, jesteś najlepszym rodzicem, jakiego jestem w stanie sobie wyobrazić – zaprotestował, szybko wstając. – Po prostu nie chciałem, żebyś się martwiła.

– A co z tobą, Peter? – Łzy spływały po jej twarzy, kiedy sfrustrowana ścisnęła palcami grzbiet nosa. – Obiecałam, że będę się tobą opiekować, a jak mam to zrobić, skoro ryzykujesz swoim życiem? Musisz myśleć o takich sprawach, skarbie. Tu nie chodzi już tylko o ciebie.

Mimo wszystko przyciągnęła swojego podopiecznego do uścisku.

– Kto jeszcze wie?

– Ned, drużyna, Odette i teraz też ty.

May uderzyła go w ramię.

Drużyna? Jesteś Avengerem?

– Nie oficjalnie. – Odette w końcu zabrała głos i delikatnie pogładziła dłonią swój odstający brzuch, gdyż czuła ruchy ich dziecka. – Nie pozwalają mu zostać oficjalnym Avengerem, dopóki nie skończy osiemnastu lat.

– A ty? – Kobieta w końcu puściła szatyna i usiadła obok niej. – Jesteś Avengerem?

– Nie. – Nastolatka złapała ją za rękę. – Niedawno zaczęłam pracować w dziale medycznym, ale nie będę uleczać ludzi, dopóki dziecko się nie urodzi. – Spuściła wzrok na swój brzuch. – Nie wiemy, czy uleczanie jakoś na nie wpłynie.

– Od kiedy masz tę... Zdolność?

– Od dziecka. – Alcott ścisnęła jej dłoń i przeniosła ją na swój brzuszek. – Taka się urodziłam. Odkryłam to w wieku mniej więcej trzech czy czterech lat. Mój ojciec jest mutantem. Jest niesamowicie silny.

– Twój ojciec jest w HYDRZE?

– Najwidoczniej. – Wzruszyła ramionami, starając się nie dać emocjom przejąć nad nią kontroli. – Nie widziałam go, odkąd skończyłam siedem lat. Moja mama go zostawiła i...

– GDZIE DO CHOLERY JEST MOJA CÓRKA?! – Nieopodal rozległ się krzyk.

– O wilku mowa – mruknął Peter i zniesmaczony skrzyżował ramiona na piersi. Odette posłała mu wymowne spojrzenie. W końcu nadal była jej matką. – Wybacz. Ciężko jest mi ją lubić, biorąc pod uwagę to, że kilka tygodni temu rzuciła w ciebie butelką.

– Że co?! – Ciocia May od razu wstała. – Skopię jej dupę.

– Ciociu May, proszę... – Dziewczyna westchnęła. – To nic. Uleczyłam się i odeszłam. Rzadko kiedy ją widuję.

Dwójka Parkerów popatrzyła na siebie, komunikując się bez użycia słów, a następnie przenieśli wzrok na Odette. Dziewczyna ze zirytowaniem udała się w stronę, z której dochodził głos jej matki. Ostatecznie znalazła ją w salonie, gdzie krzyczała na ubrudzonego Steve'a Rogersa.

– Proszę się uspokoić. – Próbował przeprowadzić z nią cywilizowaną rozmowę, z frustracji przeczesując dłonią włosy. – Odette jest...

– Tutaj – dokończyła jego zdanie. – Mamo, przestań krzyczeć. Na pewno cię usłyszał.

– Kurwa, jakim cudem ci idioci zgubili twojego ojca?! – Kobieta wyrzuciła ramiona w powietrze, a jej bransoletki zastukały. Była tak ubrana, kiedy znaleźli ją w klubie. – Czy Avengersi nie mieli być „najpotężniejszymi bohaterami na świecie"? Nie pomaga wam ten wielki, zielony stwór, który rozjebał kilka miast? Wykorzystajcie go.

– Mamo – warknęła blondynka, ściskając grzbiet swojego nosa. – Nie obrażaj ludzi, którzy właśnie uratowali ci życie.

– Raczej zabrali mnie z mojej randki z Mikeym i przetrzymują mnie tu wbrew mojej woli. – Pani Alcott chwiała się na boki, jakby była pijana. Prawdopodobnie tak było. – Zostawili Mikey'ego w klubie. Skąd mam wiedzieć, czy jest bezpieczny?

– Każdy ma go w dupie, mamo! – krzyknęła w końcu. – Tata uciekł i nie jesteśmy pewni, czy wie o tym, że jesteśmy w Nowym Jorku?

– Raczej nie wie. – Po pokoju rozległ się głos Natashy.

Była równie brudna co Steve. Cała była pokryta sadzą, na kombinezonie znajdowało się kilka plam przypominających krew, a na jej twarzy pojawiały się siniaki. Wyglądała, jakby właśnie przeżyła piekło i była wykończona.

– Skąd wiesz? – zapytała Odette, nie zamierzając wierzyć drużynie na słowo. Straciła do nich zaufanie, gdyż w końcu obiecali, iż mężczyzna im nie ucieknie.

– Od razu wziął się za broń i HYDRĘ, zamiast atakować ciebie. Poza tym nie jesteś Avengerem i nie mówią o tobie w wiadomościach. – Miała rację. – Raczej na razie jesteś bezpieczna, ale byłoby najlepiej, gdybyś przeprowadziła się do wieży.

– A co ze szkołą? – Zza pleców Odette rozległ się głos cioci May. – Nie mogą tak po prostu rzucić szkoły. Już niedługo wakacje.

– I w tym momencie wkraczam ja. – Tony wszedł do pokoju, był czysty i trzymał w dłoniach kilka niewielkich pudełek. – Zaprojektowałem je już jakiś czas temu. Miałem dać je wam jako prezent na bociankowe, ale to chyba lepsza chwila.

Następnie rzucił opakowaniami w Petera, który bez problemu je złapał. Podał Odette to oznakowane jej imieniem, a ona szybko je otworzyła.

– Zegarek? – Zaskoczona wbiła w niego wzrok. Był to jeden z tych wymyślnych zegarków z ekranem dotykowym, który łączył się z telefonem. Opaska była czarna i było na niej namalowane kilka kolorowych nut. – Ładna, ale jaki ma związek z moim bezpieczeństwem?

– Ma przycisk paniki. – Tony usiadł na jednej z kanap, trzymając w dłoni drinka. – Przypomina jeden z tych zegarków Apple, ale to mój własny wynalazek. Ma te same funkcje, ale kiedy na kilka sekund przyciśniecie ten czerwony przycisk, cała drużyna otrzyma waszą lokalizację.

Upił łyk trunku, nim znowu zaczął mówić.

– Poza tym są stylowe. Podłączyłem je też do FRIDAY, więc niepotrzebna wam będzie przepustka, by wejść do budynku, a FRIDAY będzie wam we wszystkim pomagać.

– Fajnie. – Peter wyjął z opakowania swoje czarne akcesorium i zapiął je sobie na nadgarstku. – Czyli możemy chodzić do szkoły?

– Macie zawsze go nosić i będziecie eskortowani przez agentów. – Stark wstał, posyłając zniesmaczone spojrzenie matce Odette. – Ale tak, możecie chodzić do szkoły.

Blondynka z uśmiechem włożyła swój zegarek.

– To super. Dzięki.

– Skoro wszystko jest już picuś, glancuś, pizdeczka – wtrąciła jej matka. – Mogę sobie iść?

– Tak. Proszę, wynoś się z mojej wieży. – Tony machnął dłonią.

Odette westchnęła, czując gulę ciążącą jej w gardle. Nie miała już na to siły. Pragnęła jedynie pójść spać. Nie zamierzała kłócić się z nikim przez swoją rodzicielkę.

– Później do ciebie zadzwonię, mamo.

– Nie musisz. Dam sobie radę. – Kobieta wzięła swoją torebkę, a następnie odeszła w stronę windy.

Steve posłał nastolatce spojrzenie pełne współczucia, zanim podążył za jej matką, aby dopilnować, by znalazła wyjście.

– Idę spać. – Westchnęła blondynka, ukrywając twarz w dłoniach. – To już raczej pewne, że dzisiaj nie pójdziemy do szkoły. Lekcje zaczynają się za... – Zerknęła na swój nowy zegarek. – Właściwie to zaczęły się dziesięć minut temu.

– Pójdę do pokoju Odette. – Ciocia May zwróciła się w stronę korytarza. – Lećcie się przespać, dzieciaki.





przepraszam, że tak dawno nie było rozdziałów, ale teraz już skończyłam szkołę i jestem w trakcie matur, także będę miała już więcej czasu na pisanie ❤️ i teraz już obiecuję, nie będzie tak samo jak wcześniej hahah

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro