ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Odette obudziło irytujące pikanie monitora EKG. Naprawdę nienawidziła tego dźwięku. Nie było nic gorszego niż budzenie się przez to nieustające pikanie tuż obok jej ucha, gdy wcześniej przez dłuższy czas była nieprzytomna. Czuła również wenflon wbity w jej dłoń. Nigdy tego nie lubiła. Zastrzyki i wenflony wywoływały u niej dreszcze. Nienawidziła ich już od dzieciństwa.
– Twoja mamusia i ja poznaliśmy się w szkole... – Usłyszała szept Petera dobiegający z innej części pomieszczenia. – Była pierwszą dziewczyną, która rozmawiała ze mną o „Gwiezdnych Wojnach" i od razu się zakochałem. Była i nadal jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką w życiu widziałem. Wystarczyło, by posłała mi jeden z tych swoich olśniewających uśmiechów i przepadłem. Ona... Mamusia się obudziła.
– Ale jesteś ckliwy – jęknęła, rozciągając się na wygodnym łóżku. – Boję się, że kiedy otworzę oczy, to oślepi mnie światło.
– Jesteśmy w naszym pokoju. Światła są przygaszone – zapewnił ją chłopak. – Poza tym wcale nie jestem ckliwy. Po prostu opowiadam mu historię naszego życia.
– Może nie wspominajmy o tym, kiedy...
– Okej, okej – przerwał jej. – Dopiero co się obudziłaś. Uspokój się.
Odette uchyliła powiekę, a jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Jej ukochany siedział na bujanym fotelu z Bennym w ramionach. Włosy Petera były mokre, zupełnie jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, a poza tym czuła zapach jego wody kolońskiej od Toma Forda, którą tak bardzo uwielbiała.
– Psiknąłeś się tym, żeby się ze mną droczyć, co?
Pokręcił głową i przewrócił oczami, podczas gdy na jego policzkach wykwitł rumieniec.
– O mój Boże. Wcale nie... Może. Zamknij się.
Dziewczyna usiadła, próbując zignorować delikatny ból głowy, który nabierał na sile.
– Michelle?
– Wszystko z nią dobrze. – Szatyn wstał z szerokim uśmiechem i usiadł na skraju łóżka, kładąc Benjamina pomiędzy nimi. Im bliżej niej był, tym lepiej czuła jego perfumy. – Wszystkie obrażenia w pełni się zagoiły. Nie ma obrzęku mózgu, uraz kręgosłupa zniknął i odzyskała czucie w nogach. – Złapał ją za rękę, aby złożyć na niej pocałunek. – Udało ci się. Z jej nogami nie jest jak wcześniej, ale Tony przetransportował ją tutaj. Dzięki temu jest bezpieczna i ma fizjoterapeutę na zawołanie. – Delikatnie wydął wargi, przez co serce dziewczyny zaczęło bić szybciej. – Rodzice Michelle przeprosili mnie za to, co o tobie mówili.
– Co powiedzieli? – dopytała, patrząc na małe, różowe usteczka Bena. – Wyglądali, jakby mówili szczerze?
– Tak, chyba tak. – Peter pogładził kciukiem jej knykcie w zamyśleniu. – Powiedziałem, że to nie mnie powinni przepraszać, ale i tak miło z ich strony.
– Jesteś taki miły i dojrzały. – Zaśmiała się blondynka, po czym usiadła i podniosła Benny'ego. – Jak długo spałam? Jadł coś?
– Tylko kilka godzin. – Peter również się podniósł, opierając się o tapicerowany zagłówek. – Dałem mu butelkę. I na mnie nasikał. Dlatego brałem prysznic.
Odette parsknęła śmiechem, po czym przycisnęła usta do ciepłego czółka Benny'ego.
– Dobrze. Sikaj na tatusia, ale nie na mamusię. – Podniosła go, by ucałować jego nosek. – Przynajmniej tyle po tym, jak nosiłam cię przez trzydzieści osiem tygodni, a ty wyglądasz jak swój tata.
– To było niemiłe – wymamrotał Peter, pochylając się i opierając głowę na jej ramieniu. – Zamierzasz jeszcze tracić przytomność? Bo nie wiem, ile jeszcze dam radę tak pociągnąć.
– Chyba na razie nie. – Uśmiechnęła się oraz położyła Benjamina na swoich nogach. – Już wypoczęłam.
– To dobrze, bo Bruce i Hellen chcą z tobą porozmawiać. – Odwrócił głowę, wtulając się w zagłębienie jej szyi. – Martwię się o ciebie. Zdaniem Tony'ego przesadzam.
– Bo przesadzasz. – Odette złapała go pod ramię oraz splotła ich palce. – Ale i tak cię kocham.
– Ja też cię kocham. – Ścisnął jej dłoń, zanim w zamian objął ją ramieniem w talii. – Dziękuję.
– Za co?
Dziewczyna oparła się o niego i położyła dłoń na wierzchu tej jego.
– Za to, że jesteś sobą. Dałaś mi Benjamina. Trwałaś przy swoim, kiedy próbowaliśmy zdecydować... – Głęboko odetchnął i mocniej ją przytulił. – Poza tym postawiłaś mnie na moim miejscu, kiedy zachowywałem się jak idiota i stawiałem Spider-Mana ponad moją rodziną. Ty i Benjamin... Jesteście najlepszym, co mnie w życiu spotkało.
Łzy napłynęły jej do oczu, przepływały przez nią różne emocje. Pociągnęła nosem, a po jej policzku zaczęły tworzyć się mokre ślady, ostatecznie skapując po brodzie.
– Cholera jasna, kiedyś nigdy nie płakałam, a teraz nie przestaję. – Zaśmiała się, ocierając swoją twarz i bardziej wtulając się w chłopaka. – Wspominałam już, że cię kocham?
Peter delikatnie się odsunął i zbliżył do siebie ich twarze, aby złączyć ich usta w pocałunku. Kiedy ta pieszczota już dobiegła końca, oparł o siebie ich czoła oraz wyszeptał:
– Możesz powtarzać to nawet milion razy, a ja i tak będę miał wrażenie, że jest to pierwszy.
– „Prawdziwe szczęście to kochać i być kochanym". George Sand. – Po raz kolejny ucałowała jego wargi, a następnie zaczęła wpatrywać się w jego pełne miłości oczy. – Ale i tak jesteś strasznie ckliwy.
Chłopak się zaśmiał i zmienił ich pozycję tak, że teraz Odette opierała się o jego klatkę piersiową, nadal mając Benjamina na kolanach.
– Jedno z nas musi. Mogę się poświęcić.
– Ja też potrafię być ckliwa. – Prychnęła, a kiedy Benjamin otworzył oczy i zaczął się wiercić, szybko go podniosła. – Jestem bardzo ckliwa. Właśnie zacytowałam coś prosto z serca.
– Ty jesteś tą niestosowną.
Parsknęła śmiechem.
– Ja tylko lubię patrzeć, jak się rumienisz i zawstydzasz. – Pogładziła synka po plecach, a on włożył sobie piątkę do ust. – To urocze.
– Zamknij się. – Peter pokręcił głową. Jego twarz stała się gorętsza przez rumieniec.
– Panie Parker, panienko Alcott, doktor Banner i pozostali chcą z wami porozmawiać – ogłosiła FRIDAY przez głośniki, a oni oboje podskoczyli. – Czy mam im pozwolić?
– Powiedz mu, że może wejść – odpowiedział Peter, podnosząc Benjamina i wracając na bujany fotel, zabierając ze sobą swoje ciepło. – Pewnie chce sprawdzić wszystkie maszyny i odpiąć cię od kroplówki.
– Musiałeś odchodzić aż tak daleko? – jęknęła. W tym samym momencie drzwi się otworzyły. – Teraz mi zimno.
– Co tam, Spider-dzieciaku? – Tony wszedł do środka wraz z Bruce'em oraz doktor Cho. – Mówiłeś już Juno o panience Jones?
– Spider-Manie – poprawił go Peter i zaczął bujać się na fotelu. – Tak, mówiłem jej.
– Dobrze. Dobrze. – Mężczyzna odwrócił się w jej stronę z szerokim uśmiechem. – Jak się czujesz, młoda?
– Dobrze – odpowiedziała, krzywiąc się, podczas gdy Bruce pobierał jej krew. – Czuję się wypoczęta.
– Doceniaj ten odpoczynek, póki trwa, młoda. – Zaśmiał się Tony, po czym oparł się o ścianę i skrzyżował ramiona na piersi. – Słyszałem, że przy noworodkach praktycznie się nie śpi. Szczególnie matka karmiąca piersią.
– Już nie mogę się doczekać – jęknęła, gdy Bruce w końcu wyjął jej wenflon. Poczuła delikatne ukłucie, kiedy rana zaczęła się goić. – Jak czuje się Michelle? Odwiedzałeś ją?
– Sam patrzyłem, jak Banner i Cho ją badają. Nic jej nie jest.
– Jest w pełni zdrowa i wróci do pełni sił do końca tygodnia – poinformowała ją doktor Cho, jednocześnie mierząc jej ciśnienie. – Świetnie się spisałaś. Mamy nadzieję rozpocząć badania, gdy już będziemy mieć wszystko, co potrzebne.
Miała powiedzieć coś jeszcze, ale przerwał jej cichy jęk Benjamina.
– Cholera – wymamrotał Peter, mocniej otulając syna kocykiem. – Gdzie są te rękawiczki, Odette? Te przeciwko drapaniu.
– W bocznej kieszeni torby – odpowiedziała, odwracając głowę w ich stronę. – Podrapał się po twarzy?
– Tylko trochę – sapnął Peter i ostrożnie usiadł na fotelu, nakładając Benowi rękawiczki. – Ale wystarczająco, by zirytować samego siebie.
– Jest malutki. – Tony zaskoczony uniósł brwi. – Twój brzuch był taki duży. Myślałeś, że będzie większy.
– Zamknij mordę, Stark – burknęła, mrużąc oczy. – Nie był aż tak duży.
– Chcesz go potrzymać? – zaproponował Peter, jednocześnie podnosząc się z fotela. – W końcu nazwaliśmy go po tobie.
– Ja... Ja nigdy... – wyjąkał. Na jego twarzy pojawiło się prawdziwe przerażenie.
– Nie brałeś udziału w zajęciach o wychowywaniu dzieci? – Odette uniosła brew, a jej wargi wygięły się w uśmiechu. Odpowiedziała jej cisza. – Nigdy nie trzymałeś dziecka? Nigdy?
– Dzieci i latające maszyny śmierci zwykle się nie mieszają – palnął. – Nigdy nie musiałem.
– No cóż... – Peter zaprosił go na bujany fotel i ostrożnie podał mu Bena. – To idealna pora, byś spróbował.
Tony cały zesztywniał. Ostrożnie trzymał Benny'ego, ale widać było, że coraz bardziej się stresował. Nieustannie stukał stopą o podłogę.
– Dobrze go trzymam? Nie chcę upuścić tego dzieciaka.
– Tony, uspokój się. – Bruce uśmiechnął się pod nosem, zapisując coś w aktach Odette. – Dobrze ci idzie. Dzieci wyczuwają strach.
– Zamknij się, Banner. – Tony wziął głęboki oddech, starając się uspokoić. Na jego twarzy zaczął pojawiać się delikatny uśmieszek. – Ma po tobie... Wszystko. – Popatrzył na Petera. – Dobra robota, dzieciaku.
– Nienawidzę was wszystkich – wymamrotała Odette. – Nos ma po mnie.
– Ech... – Stark popatrzył na niż ze skruszoną miną. – Tak trochę.
– Przymknij się, ma nos po mnie.
Tony ponownie spuścił wzrok, całkowicie ją ignorując, a jego ramiona w końcu się rozluźniły. Z dzieckiem było mu do twarzy. Kiedy już nie bał się, że upuści Benny'ego, wyglądał z nim naprawdę dobrze. Zupełnie jakby był oczarowany tym małym skarbem. Odette nie spodziewała się, że pewnego dnia ujrzy Tony'ego Starka na bujanym fotelu z bobasem w ramionach.
Właściwie to nie myślała, że kiedykolwiek dane jej będzie poznać Tony'ego Starka czy też któregoś z Avengerów. Kiedy drużyna pozwoliła Peterowi zacząć ją przyprowadzać, nie spodziewała się, że będą ze sobą tak blisko jak rodzina. Niegdyś nie miała nikogo, oprócz swojej matki, która rzadko kiedy bywała w domu, a teraz miała ogromną rodzinę, która nieustannie rosła.
– Puk, puk. – Cichy głos Bucky'ego rozległ się ze strony drzwi. – Przeszkadzam? Mogę wrócić później.
– Hej, Bucky! – Odette uśmiechnęła się, ciesząc, że miała na sobie legginsy oraz koszulkę. – Co tam?
– Muszę z tobą porozmawiać, ale mogę wrócić później.
Nie patrzył na nią. Właściwie to wpatrywał się wszędzie, tylko nie w nią.
Co z nim?
– Chodźmy na dach.
Dziewczyna zrzuciła z siebie kołdrę i włożyła puchate kapcie, aby nie być bosa. Może i był środek lata, ale podłogi były dość zimne.
– Muszę się przewietrzyć. Już za długo tkwię w tej cholernej wieży. – Zerknęła na Tony'ego i Petera. – Jeśli zacznie marudzić albo będzie głodny, niech FRIDAY da mi znać.
Peter kiwnął głową, posyłając jej uśmiech, a następnie wrócił do rozmowy z Tonym.
– Chodźmy – poleciła Bucky'emu i zaczęła iść w stronę windy. – Chyba jeszcze jest jasno.
Bucky milczał przez całą drogę. Nadal unikał kontaktu wzrokowego, a jej serce biło coraz szybciej z każdą negatywną myślą. To musiało być coś złego. Z jakiego innego powodu miałby się tak zachowywać? Był spięty, nie patrzył na nią i nie okazywał żadnych uczuć.
Kiedy dotarli już na dach, udali się w stronę jednej z ławeczek postawionych tam przez Tony'ego. Wiedział, że drużyna lubiła wychodzić na dach, by oderwać się od rzeczywistości, dlatego próbował udekorować to miejsce. Było to dość trudne, gdyż wiał tam dość spory wiatr, ale udało mu się zbudować niewielką altanę. Poza tym nieopodal barierek znajdowały się ławeczki, z których doskonale widać było widok na miasto.
Odette postanowiła usiąść. Pozbyła się swojego lęku wysokości po kilku chwilach spędzonych na sieciach z Peterem. To było przerażające i podniecające. Ale głównie przerażające.
– No dobra. – Odwróciła się, łapiąc Bucky'ego za rękę. – Dlaczego wyglądasz, jakbyś zrobił coś złego, ale nie chciał mi powiedzieć?
– Ja... Przypomniałem sobie coś jeszcze. – Westchnął i wbił wzrok w miasto. Milczał, delikatnie trzymając ją za rękę i myśląc.
– Czy... Chciałbyś o tym porozmawiać? – zapytała, uważnie go obserwując. – W końcu mi też się to przytrafiło. Po tym, jak moja mama wymazała wszystko związane z Seanem. Rozmowa naprawdę pomaga.
– Brzmisz jak moja terapeutka – wymamrotał mężczyzna, a na jego twarzy pojawił się blady uśmiech.
– Mamy tę samą terapeutkę, Buck. – Odette zaśmiała się i oparła głowę na jego ramieniu, przyglądając się zachodowi słońca. – Rozmowa zawsze pomaga, to zdrowy upust emocji, ale nie musimy, jeżeli nie chcesz. To zależy od ciebie.
Bucky wziął głęboki oddech, przez kilka sekund go wstrzymując.
– No dobra... – Zaczął chodzić w tę i z powrotem. – Przypomniały mi się czasy spędzone w HYDRZE. To wspomnienie było nowsze. Wydarzyło się jakieś dwanaście lat temu.
– Okej. – Blondynka podciągnęła nogi do piersi. – Co się wtedy działo?
– Nakazano mi chronić Alexandra Pierce'a. – Stanął w miejscu, w końcu patrząc na nią z ramionami skrzyżowanymi na piersi. – Byliśmy w parku. Miał tam spotkać się z innym agentem HYDRY. Dokonywali transakcji. – Na chwilę zamknął oczy, a na jego twarzy pojawił się grymas. – To był park dla dzieci, bawiły się na placu zabaw. Pamiętam, że jedno z nich na mnie patrzyło... Mała dziewczynka. Bawiła się sama w piaskownicy. – Popatrzył na nią zaszklonymi oczami. – To był Sean. Spotkaliśmy się z Seanem i jestem prawie pewny, że tą małą dziewczynką byłaś ty.
Odette zmarszczyła brwi, a jej serce zaczęło bić szybciej.
Nie pamiętała, żeby Bucky był w tym parku...
Pamiętała park. Bywała tam dość często razem ze swoim ojcem. Zabierał ją tam i zawsze znajdował sobie jakiegoś rozmówcę. Wtedy była pewna, że byli to inni rodzice.
– Nie pamiętam tego.
– Miałabyś wtedy cztery czy pięć lat – odpowiedział. Jego głos był wyprany ze wszelkich emocji. – Uzgadniali cenę córki Seana. Chcieli cię sprzedać.
– Ale... Mój tata chciał mnie sprzedać, dopiero kiedy miała siedem lat. – Zmarszczyła brwi. – Wtedy uciekłam z mamą.
Bucky podszedł do niej i ponownie usiadł na ławce, zachowując między nimi dużą przerwę.
– Nie wiem. Pamiętam tylko, że Pierce próbował negocjować, a ty na mnie patrzyłaś. Patrzyłaś na mnie, jakbyś wiedziała, że coś jest nie tak i potrzebowała pomocy. – Pochylił się, chowając twarz w dłoniach. – Widziałem to w twoich oczach. To samo widzę u osób z grupy, którą prowadzi Sam... Te oczy doświadczyły zdecydowanie zbyt wiele bólu. To było... Wtedy chyba nic nie poczułem, ale gdy zobaczyłem to we wspomnieniu... To złamało mi serce.
– Czekaj chwilę... – Odette szybko się do niego odwróciła i położyła dłoń na jego ramieniu. – Czy ty się obwiniasz?
– Mogłem cię uratować – wyszeptał. Jego głos był ledwo głośniejszy od powiewu wiatru. – Przepraszam.
– W tej chwili przestań – nakazała mu, kucając naprzeciwko niego. – Nie mogłeś nic zrobić, Buck. Nic. Byłeś wtedy żołnierzem. Nie wiedziałeś i nakazano ci mieć to gdzieś. Musiałeś wykonywać rozkazy.
– Ale...
– Nie. – Dziewczyna złapała go za przedramiona i odsunęła je od jego twarzy. – Nie pamiętam tego, ale nawet gdybym pamiętała, to bym cię nie obwiniała. Nigdy bym cię nie obwiniała. – Zmusiła go do kontaktu wzrokowego. – Gdybym obwiniała każdego dorosłego, z jakim miałam kontakt, że nie uratowali mnie od mojego ojca, ta lista nie miałaby końca. Nie winię nikogo, oprócz niego samego. Nie mogłeś nic zrobić i cię nie winię. Przestań.
– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić – wymamrotał, a w jego oczach pojawiły się łzy. – Nie wiesz, co robiłem.
– Nie wiem – przyznała, ponownie siadając obok niego i w pocieszającym geście gładząc go po plecach, dokładnie jak robili to jej zawsze Ciocia May i Peter. – Ale wiem, co robisz teraz. Wiem, że pomagałeś mi nosić Peterowi zupę, kiedy był chory. Wiem, że przynosiłeś mi pierożki wonton, kiedy Peter był na misjach. Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego Steve mógłby sobie wyobrazić i cieszę się, że mogę nazywać cię również moim przyjacielem.
Milczał.
Nadal był spięty, a Odette pragnęła uleczyć również jego emocjonalny ból.
– To nie wszystko. – Głośno przełknął ślinę i popatrzył jej prosto w oczy. – Byłaś zmuszona mnie uleczyć.
Zamarła.
– Ja... Co?
– Zmuszali cię do uleczania mnie. – Łza popłynęła po jego policzku, ale szybko ją otarł. – To trwało trzy i pół miesiąca.
Nie wiedziała, co powinna myśleć.
Nadal nie obwiniała Bucky'ego. Ani trochę. Nawet jeśli on obwiniał siebie. Ale to i tak było dziwne. Zmuszali ją, by go uleczała? Dlaczego tego nie pamiętała? Jeśli to trwało trzy i pół miesiąca, to czemu nic nie pamiętała? Jak wiele swojego dzieciństwa zapomniała? Jak wiele wspomnień zostało zmienionych?
– Ja nie... Nadal nie pamiętam.
– Tak pewnie jest najlepiej. – Bucky po raz kolejny otarł swoją twarz. – Przepraszam. Pewnie nie powinienem był ci tego mówić. Po prostu... Wiesz, z czym się zmagam. Wiesz, jak to jest nie pamiętać części swojego życia. Rozumiesz, jak to jest, nie mieć kontroli nad własnym umysłem.
– To prawda. – Odette westchnęła, biorąc go pod ramię i się w niego wtulając. – Ale i tak cię nie obwiniam. Po prostu jest mi przykro, że ty to pamiętasz, a ja nie. Bardzo mi przykro, że musisz przez to przechodzić. Przykro mi, że HYDRA cię tak załatwiła.
– Mi też przykro, że HYDRA cię tak załatwiła. – Pociągnął nosem i objął ją ramieniem. – Ja... Przypomniałem to sobie kilka dni temu. Po prostu... Nie chciałem cię zasmucać, kiedy byłaś taka szczęśliwa. Nie chciałem zawracać ci głowy.
– Bucky, nie zawracasz mi głowy. Jesteś częścią rodziny. Wszyscy cię kochamy.
– Wiem... – Wstał z ławki i wyciągnął do niej rękę. Następnie pociągnął ją w stronę altanki, gdzie mogli ukryć się przed ostatnimi tego dnia promieniami słonecznymi. – Żałuję jedynie, że nie mogą pozwolić mi odejść. Że nie mogą o mnie zapomnieć i przestać krzywdzić ludzi, których kocham.
– Z tym się zgodzę. – Blondynka pokręciła głową, siadając na jednym z foteli. – To strasznie stresujące. Przykro mi, że musisz użerać się z nimi od tak dawna.
– Wow. – Bucky zaśmiał się, próbując ją trochę rozchmurzyć. – Musimy przestać mówić, że nam przykro. Za dużo powtarzania.
Odette zignorowała ten komentarz, a w zamian się pochyliła i mocno go przytuliła.
– Nie dorwie żadnego z nas. Nie pozwolę mu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro