ROZDZIAŁ PIĄTY
25 tydzień ciąży! Twoje dziecko jest wielkości dyni żołędziowej!
Jeszcze czego! Dziecko zdecydowanie było co najmniej wielkości dorodnego arbuza. Chociaż był to dopiero początek trzeciego trymestru, Odette już nie mogła się doczekać, aż dziecko przyjdzie na ten świat. Chciało jej się siku dosłownie co dziesięć minut, a wiążące się z ciążą zmiany były dla niej niesamowicie denerwujące. Jej brzuch zrobił się taki duży, że musiała zacząć nosić dżinsy z gumką w pasie. Ten dzieciak był olbrzymem, a miał rosnąć jeszcze przez tyle tygodni. Czuła się jak inkubator.
Poza tym już nie mogła się doczekać, aż pozna swoje dziecko. Właśnie to był powód tego narzekania. Powoli straciła zmysły od zakupów, wiecznego czekania i pragnienia, by czas płynął szybciej.
Siedząc w poczekalni przy wymyślnym gabinecie swojego ginekologa, doktor Nguyen, Odette wpatrywała się z niesmakiem w aplikację dla kobiet ciężarnych. Próbowała tym zabić czas, dopóki Peter do niej nie dołączy. Nie było go w szkole, już po raz kolejny, ale miał pójść z nią na USG. Przypomniała mu o tym rano, zanim wyszła z domu.
Zdecydowanie skopie mu tyłek.
– Odette Alcott? – Pielęgniarka wywołała jej nazwisko.
Kiedy wstała, niektóre matki posłały jej zniesmaczone spojrzenia, do których była już przyzwyczajona. Jej brzuszek był widoczny już od dłuższego czasu, dlatego przestała zwracać uwagę na wszelkie komentarze otrzymywane od nieznajomych.
Niszczy sobie życie. Ale szkoda, kolejna nastoletnia mama. Co za szmata. Patrzcie, jaka puszczalska. I to na nią idą moje podatki. Pewnie chce naciągnąć swojego chłopaka... Bla, bla, bla.
To było irytujące.
Zerknęła na swój telefon, wysyłając Peterowi kolejnego SMSa.
Odette: Kurwa, gościu. Spóźniasz się. Znowu. Już wchodzę.
– Mogłabyś stanąć na wadze? – poprosiła pielęgniarka, gdy dziewczyna odłożyła swoją torebkę na fotelu. – Wygląda na to, że trochę przytyłaś. – Widząc minę Odette, od razu zaczęła mówić dalej. – To dobrze. Wszystko idzie zgodnie z planem.
– To świetnie – odparła z udawanym entuzjazmem, po czym ponownie stanęła na podłodze. – Mogłabym jeszcze szybko zadzwonić do mojego chłopaka?
– Będziesz mogła zadzwonić z gabinetu. Zaprowadzę cię.
Odette podążyła za kobietą białym korytarzem w stronę drzwi oznaczonych numerem siedem. Pielęgniarka sprawdziła jeszcze jej ogólny stan zdrowia, zanim wyszła z pomieszczenia, pozwalając nastolatce męczyć swojego chłopaka.
Poczta głosowa.
Blondynka stawała się coraz bardziej zirytowana.
– Hej, Peter, to ja. Twoja ciężarna dziewczyna. Ta, która właśnie czeka na USG. Sama. Znowu. Zrobię ci krzywdę. Kurwa, przyłaź tu. Jesteśmy w gabinecie numer siedem.
Następnie wybrała numer Natashy. Poczta głosowa. Steve. Poczta głosowa. Tony. Poczta głosowa. Zadzwoniła do każdego z Avengerów, jednak nikt nie odebrał. Była o krok od zadzwonienia do samej FRIDAY i poprosić sztuczną inteligencję o wystawienie listu gończego za Avengersami.
W zamian zapłakana zadzwoniła do cioci May.
– Cześć skarbie! Co tam? Nie mieliście iść na USG? – Jej głos był radosny.
– Peter nie przyszedł. Znowu. – Odette pociągnęła nosem i otarła łzy z policzków. – Nie mogę się do nikogo dodzwonić. Możesz tu przyjechać? Nie lubię być sama.
– No pewnie, kochanie. – Głęboko odetchnęła. – Będę tam za dziesięć minut. Nie martw się, skarbie, okej? Spróbuję też zadzwonić do Petera.
– Dzięki, May.
Minutę później lekarz zapukał do drzwi.
– Proszę!
May dotrzymała słowa — dotarła na miejsce najszybciej, jak to tylko było możliwe. Powiedzieć, że była podekscytowana, byłoby niedopowiedzeniem. Już nie mogła się doczekać, aż usłyszy bicie serca dziecka. Wręcz drżała z radości.
Na wyczekiwany dźwięk wybuchnęła płaczem. Tak samo jak Odette, kiedy usłyszała bicie serca po raz pierwszy. Kiedy lekarz zaczął poruszać urządzeniem po brzuchu pokrytym żelem, cicho pisnęła.
– To dziecko! – Zaszlochała. – O mój Boże, jak urosło!
– Wiem. – Odette z uśmiechem wpatrywała się w obraz na ekraniku. – Im bardziej rośnie, tym z moim pęcherzem jest coraz gorzej.
Oboje chcieli, by płeć dziecka była niespodzianką. Ciocia May miała pewne przeczucie, ale nie chciała go zdradzić, co najwidoczniej zmieniło się wraz z ujrzeniem ultrasonografu. Najwidoczniej sprawdzała na internecie, czemu się przypatrywać.
– Wracasz ze mną do domu czy musisz załatwić coś z panem Starkiem? – zapytała kobieta, kiedy obie wyszły na ciepłe, kwietniowe powietrze.
– Peter na pewno jest w wieży, więc skoczę tam. – Uśmiechnęła się. – Muszę skopać mu tyłek. Poza tym muszę porozmawiać z doktor Cho o mojej pracy.
– Nie kop za mocno. – May ze śmiechem ją przytuliła, a następnie obie udały się w dwie oddzielne strony. – Obiecał, że pomaluje łazienkę i złoży kołyskę.
Ta, złożył wiele obietnic.
– Niczego nie obiecuję.
Po tych słowach Odette przekroczyła ulicę, zmierzając w kierunku wieży. Ledwo była w stanie utrzymać swoją złość na wodzy przy cioci May, jednak teraz już tak nie mogła. Poczuła zupełnie nowy poziom złości — wściekłość.
To była już druga wizyta u ginekologa, którą przegapił Peter, nie wspominając już o tym, że spóźnił się na każdą z nich. Ciągle opuszczał szkołę ze względu na jego obowiązki związane z byciem Spidermanem. Doszło do tego, że nawet nie wiedział, czy skończy drugą klasę. Brakowało go nie tylko w szkole, ale również w życiu Odette.
Nie pojawił się również na randce, którą sam zaplanował, w eleganckiej restauracji — ostatecznie z Odette rozmowę nawiązała starsza para i zapłaciła za jej obiad, gdyż było im jej szkoda.
I Peter myślał, że to wtedy była wkurzona?
Teraz miał ujrzeć zupełnie nowy poziom wkurzenia.
Blondynka szybko weszła do budynku, a wszyscy odwrócili głowy, by na nią popatrzeć. Pracownicy byli przyzwyczajeni do jej widoku, jednak jeszcze nie widzieli, jak dociera tam z chęcią mordu wypisaną na twarzy.
– Ed. – Podeszła prosto do ochroniarza i pokazała mu swoją przepustkę. – Widziałeś Petera? Uduszę go.
– Nie widziałem go od wczoraj – odparł z uniesionymi brwiami. – Dlaczego chce panienka udusić pana Parkera?
– Znowu nie przyszedł. – Ruszyła w stronę windy. – Już nie żyje. Na pewno tu jest. Lepiej ostrzeż Tony'ego, bo będzie ostro.
Kiedy drzwi się otworzyły, wzięła głęboki oddech. Ze złości do jej oczu napłynęły łzy. Do tej pory nie płakała zbyt często, jednak w ciąży to się zmieniło. Jej hormony szalały bez względu na to, jak bardzo starała się zachować spokój.
Była taka sfrustrowana. Czuła się, jakby przez kilka ostatnich tygodni ona jedyna miała kontrolę nad swoim życiem. Usamodzielniła się i wyprowadziła od mamy. Przykładała się do nauki. Dostała pracę w wieży. Chodziła na wszystkie wizyty u lekarza. Zaczęła czytać książki o macierzyństwie i chodziła do szkoły rodzenia. I to całkiem sama.
Peter nie miał w tym żadnego udziału.
– Na które piętro, panienko Alcott? – zapytała FRIDAY przez głośniki. Cholera, zapomniała o tym.
– FRIDAY, wiesz może, gdzie jest Peter?
– Jest na spotkaniu z drużyną. Przekazać, że go szukać?
– Nie. – Odette zacisnęła dłonie w pięści. – Proszę, po prostu zawieź mnie na odpowiednie piętro. Muszę z nim porozmawiać.
Winda zaczęła się ruszać, a nastolatka stała oparta o ścianę. Chciała być z Peterem, kochała go bardziej niż kogokolwiek innego, ale co miała zrobić, jeżeli się tak zachowywał? To dziecko nie zasługiwało na rodzica, który nie będzie stawiał go na pierwszym miejscu. Nie chodziło tu już o nią samą. To właśnie dziecko powinno być jego priorytetem.
Wściekła opuściła niewielkie pomieszczenie, po czym wyjmując z torebki zdjęcia USG, zaczęła zmierzać w stronę odpowiedniego pomieszczenia. Ściany były szklane, dlatego była w stanie zobaczyć wszystkich Avengerów słuchających mowy Steve'a.
Uderzyła dłonią w szkło, przyciskając do niego wydrukowane obrazki, co przykuło uwagę wszystkich obecnych. Wskazała na papierek ze zdenerwowaną miną, przez co Peter od razu stanął na nogi. Na jego twarzy widać było przerażenie oraz poczucie winy.
– Kurwa, żartujesz sobie ze mnie, Parker?
– Odette, ja... – Zanim zdążył powiedzieć choćby jeszcze jedno słowo, dziewczyna zaczęła bić go torebką. – Auć! Przestań!
– Masz szczęście, że nie mam pistoletu, ty dupku! – Po raz kolejny go uderzyła. – Jeszcze dzisiaj rano powiedziałeś, że przyjdziesz po mnie do szkoły, a potem pójdziemy do lekarza! Obiecałeś!
Natasha złapała torbę nastolatki i odstawiła ją na podłogę, zanim złapała dziewczynę za nadgarstek, odciągając ją na kilka metrów od Petera.
– Rano mieliśmy misję. Od tamtej pory mamy spotkanie.
– Mam w dupie to, czy kosmici niszczą to pieprzone miasto! I to znowu! – Wyrwała się z jej uścisku. – Dziecko jest na pierwszym miejscu.
Łzy zaczęły płynąć po jej policzkach, gdy popatrzyła na Petera.
– Nadal nie chcesz tego dziecka, prawda?
Rysy jego twarzy opadły.
– Oczywiście, że je chcę. Zawsze je chciałem.
– Ale Spidermanem chcesz być bardziej? – Jej dolna waga drżała, a łzy pozostawiały mokre ścieżki na jej rozgrzanej twarzy. – Bo ostatnio Spiderman był ważniejszy niż dziecko, szkoła i wszystko pozostałe.
Szatyn powoli podszedł w jej stronę, obawiając się kolejnego uderzenia, po czym ujął jej twarz w dłonie.
– Chcę ciebie. Chcę tego dziecka. Przepraszam.
Odette pokręciła głową i cofnęła się o krok.
– Ciągle przepraszasz i składasz coraz to nowe obietnice. Co będzie, kiedy dziecko już się urodzi? Możesz traktować mnie jak gówno, ale nie pozwolę ci traktować tak tego dziecka. Musisz się zastanowić, czy chcesz je wychować. W innym wypadku to koniec.
W pomieszczeniu zapadła cisza.
W oczach Petera widać było łzy, wyglądał na załamanego. Wziął głęboki oddech i kilka razy zamrugał, próbując się nie rozpłakać. Wtedy zrobił krok do przodu, aby objąć dziewczynę oraz ukryć twarz w zagłębieniu jej szyi.
– Jestem dupkiem. Przepraszam. Kocham cię i kocham to dziecko.
Cholera. Miała być na niego zła.
Blondynka pociągnęła nosem i odwzajemniła uścisk.
– To się zgadza. Musisz się ogarnąć. – Lekko się odsunęła. – Ciocia May cię zabije. Przyjechała na wizytę, bo powiedziałam jej, że się nie pojawiłeś.
– Z dzieckiem wszystko dobrze? – Podniósł głowę i przeniósł dłonie na jej brzuch. – Lekarz coś mówił?
– Dziecko jest zdrowe i rośnie – odparła, kładąc swoją rękę na tej jego. – A ty musisz przestać spełniać moje zachcianki. Jeszcze bardziej przytyłam.
Natasha zaśmiała się zza jej pleców.
– To przez te pierożki wonton. Od nich rośnie ci tyłek.
Odette posłała jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Usiądę na tobie tym grubym tyłkiem.
– To dobrze, że tyjesz w ciąży. – Clint przewrócił oczami i rzucił długopisem w Natashę. – Porozmawiaj z moją żoną, była w ciąży i urodziła trójkę dzieci. Skoro lekarz mówi, że wszystko dobrze, to wszystko jest dobrze.
– No dobra, wszystko jest picuś glancuś – zaczął Tony zirytowanym głosem – możemy wrócić do rozmowy o więźniu, którego trzymamy w piwnicy?
– Więźniu? – szepnęła Odette do swojego chłopaka, który posadził ją na swoim krześle i w zamian stanął za nią, opierając dłonie na jej ramionach.
– Tak, dobrze usłyszałaś, Juno. Więźniu – jęknął mężczyzna.
Lepiej niech przestanie ją tak nazywać, jeżeli życie mu miłe.
– Złapaliście złego faceta z HYDRY. To dlatego Spider-dzieciak nie przyszedł na wizytę.
– Gdzie był? W Nowym Jorku? – dopytała, otwierając kopię dokumentów Petera.
– Brał udział w nielegalnej dostawie broni, o której wiedzieliśmy dzięki naszemu informatorowi. – Na te słowa rozległy się jęki. – Czyli to pułapka.
– Pułapka? Poważnie? – Dziewczyna zamknęła teczkę. – Nic wam nie jest, w końcu wszyscy tu jesteście i ze mną rozmawiacie. To wasz jedyny więzień?
– Nie – wtrącił Peter. – Złapaliśmy też pozostałych żołnierzy HYDRY.
– Skoro już jestem ze wszystkim na bieżąco, to co zrobicie z więźniem?
– Właśnie próbujemy do tego dojść. – Steve ponownie włączył ekran. – To jest agent HYDRY, Sean Morris.
Całe ciało Odette zesztywniało, kiedy przeniosła wzrok na ten obraz.
Znała to nazwisko.
Znała tę twarz.
Znała jego.
Po jednej stronie ekranu znajdowało się jego zdjęcie z dokumentów, którego wcześniej nie zauważyła. Po drugiej było widać go, przypiętego do krzesła i zamkniętego w celi.
Jego twarz nawiedzała ją od lat. Była częścią jej najwcześniejszych wspomnień, jeszcze zanim jej mama zaczęła pić i brać narkotyki. Zanim przeprowadziła się do Queens z nadzieją, że nigdy więcej jej nie znajdzie. Zanim matka zaczęła obwiniać ją za jego zachowanie i za to, że musiała go zostawić.
Był jedyną znaną jej osobą, która potrafiła uleczać dłońmi. To dzięki niemu miała te moce. Był mutantem. Miał siłę tysiąca mężczyzn.
Sean Morris był jej ojcem.
Był jej ojcem i był potworem.
Ledwo zdołała wydusić te słowa, nim nad jej ciałem kontrolę przejął atak paniki.
– Tata?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro