ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
– Mama?
Jej mama wyglądała okropnie. Jej sukienka była porwana i poplamiona, skóra pokryta siniakami, a włosy sklejone krwią, która również spływała jej po twarzy. Wyglądało na to, że była w takim stanie już od dłuższego czasu.
Odette żałowała, że nie mogła jej uleczyć.
– Ach, tak. – Sean z uśmiechem przejechał palcem po twarzy kobiety. – Twoja mama i ja przeprowadziliśmy rozmowę od serca na temat usunięcia twoich wspomnień i ucieczki ode mnie. – Nagle ją uderzył, przez co upadła na podłogę z głośnym jękiem. – Zapłaci za swoją zdradę. Mogłem zarobić miliony.
Jeden z agentów przyniósł krzesło, stawiając je kilka metrów od Odette. Sean pomógł swojej byłej partnerce podnieść się z podłogi i rzucił ją na siedzenie, przypinając jej nadgarstki do podłokietników.
– Próbowałam się do ciebie dodzwonić. – Odette głośno przełknęła ślinę, modląc się, by mama ją nadal słyszała. – Próbowałam, ale nigdy nie było cię w domu. Myślałam, że jesteś z Mikeym czy coś. Chcieliśmy się z tobą skontaktować, kiedy Ben się urodził.
– Ja... Byłam – wysapała i przeniosła wzrok na Seana. – Byłam z Mikeym.
Nagle drzwi stanęły otworem, a Mikey, który wyglądał o wiele lepiej, niż kiedy widziała go ostatnio, wszedł do środka.
– Nieładnie jest obgadywać kogoś za jego plecami – zadrwił, krzyżując ramiona na piersi. – W szczególności swojego chłopaka.
– Pierdol się – warknęła Odette, po czym splunęła krwią na już i tak poplamioną betonową podłogę. – Umrzyj, skurwielu.
Sean przewrócił oczami, wychodząc z pomieszczenia i dając Mikey'emu znać, by poszedł za nim.
– Jak długo tu jesteś? – Blondynka odchrząknęła. – Próbowaliśmy się do ciebie dodzwonić od miesiąca. Myślałam, że po prostu nie chcesz ze mną rozmawiać.
– Trafiłam tu... Jeszcze przed twoim wypadkiem. – Kobieta podniosła wzrok, zmęczenie jeszcze bardziej podkreśliło zmarszczki na jej twarzy. – Mikey... Mnie tu zabrał. Podobno już od dawna pracuje dla twojego ojca.
– Musimy się stąd wydostać – zauważyła, spoglądając na opaski zaciskowe. – Chyba dam radę je rozerwać. Sean naciął jedną z nich, kiedy zdejmował mi zegarek. Chyba... Chyba mi się uda. – Zerknęła jeszcze na Keegana, a jej oczom ukazały się nożyczki leżące w kałuży krwi. – Może do nich dosięgnę.
– Jesteś trochę zbyt optymistyczna – skomentowała kobieta, jednocześnie zerkając na ciało leżące u jej stóp. – Nie chcę skończyć jak on. Był jakiś zjebany. Nienawidziłam go.
– Mamo, nie mów tak o umarłym. – Odette pokręciła głową, po czym szarpnęła dłonią, próbując rozerwać opaskę. – Już prawie – syknęła, kiedy plastik rozciął jej skórę.
Trzask.
– Dzięki Bogu. – Z westchnieniem poruszyła nadgarstkiem, obserwując, jak rana zaczyna się goić. Następnie pochyliła się, by sięgnąć po zakrwawione nożyce. – Prawie... – Opuszkami zahaczyła o rączkę. – Kurwa mać. – Zerknęła na swoją mamę. – Mogłabyś spróbować mi je podsunąć stopą?
Kobieta kiwnęła głową i wyciągnęła nogę.
– Ten jebany trup mnie przeraża – burknęła, a jej noga stuknęła o metalowy przedmiot.
Dzięki połączonym wysiłkom Odette udało się zdobyć nożyce. Szybko rozcięła sobie opaskę na drugim ramieniu i przeszła do tych na jej nogach.
– Jak niby mamy się stąd wydostać? – zapytała matka, obserwując, jak jej córka sprawdza, czy jej złamana noga się już zagoiła. – W szczególności z dzieckiem.
– Nie wiem... – Odette rozejrzała się dookoła. – Są tu jakieś wyjścia?
– Tylko to jedno. – Kobieta kiwnęła głową w stronę drzwi, którymi wyszli Sean i Mike. – Prowadzi do ogromnego magazynu pełnego broni.
Młodsza z nich ponownie usiadła na krześle.
– No cóż... Avengersi są już w drodze. Mój zegarek znowu zadziałał i to dlatego zabili Keegana. – Odsunęła nogę od zakrwawionego ciała, zdejmując swoje przemoczone kapcie. – Poza tym ciągle widzę jakiegoś mężczyznę...
– W sensie Charlesa? – Matka zmarszczyła brwi i odgarnęła włosy z twarzy. – Mężczyznę na wózku?
– Powiedział mi, że pomoc nadchodzi i...
– A kogo my tu mamy? – Mikey stanął w drzwiach z ramionami skrzyżowanymi na piersi. – Próbujesz uciec, księżniczko? – Popatrzył na mamę Odette. – Wiesz, już nie mogłem się doczekać, aż będę mógł cię zabić powoli i boleśnie... No cóż.
– Zostaw ją – warknęła Odette, ściskając w dłoni nożyczki. Wstała i przekręciła je ostrzem w jego stronę, dokładnie jak uczył ją Bucky. – Jesteś pojebany.
– Już, już. – Odepchnął się od framugi i powoli zaczął do niej zbliżać. Miał do biodra przypięty pistolet. Musiała tylko go złapać... – Nieładnie tak mówić do swojego niedoszłego ojczyma.
– Mamo, weź Benjamina. – Dziewczyna nie zrywała kontaktu wzrokowego z Mikeym, który wypychał klatkę piersiową. Jej matka zawahała się, obserwując ją z zaniepokojoną miną. – Mamo, teraz.
W tamtym momencie rzuciła się na niego z nożyczkami. Trenowała z Czarną Wdową i Zimowym Żołnierzem. Mimo że nie była najlepsza, w końcu miała przerwę na czas trwania jej ciąży, ale potrafiła się bronić. Atakowała jego czułe punkty — oczy, szyję, krocze, kolana i zgięcia łokci. Była od niego mniej więcej piętnaście centymetrów niższa, więc musiała być szybka i efektowna.
Walczył z nią, próbując ją onieśmielić, aby zrezygnowała. Ona za to unikała każdego ciosu i sapała, kiedy niemalże trafiał ją w skroń. Aż upuściła nożyczki na podłogę.
Jego strategią była siła.
Gdy już udało jej się odsunąć od jego ręki, kopnęła go prosto w krocze. To było łatwe. Mężczyzna się pochylił, próbując pociągnąć ją za sobą, jednak ona wykręciła mu ramię i z całej siły uderzyła go w obojczyk. Złamała sobie przy tym rękę, lecz szybko się ona zrosła.
Ścisnęła dłonią jego gardło, a on szeroko otworzył oczy, próbując złapać oddech, podczas gdy ona sięgnęła po broń.
W końcu udało jej się dotknąć zimnego metalu, ale on w tym samym momencie chwycił ją w talii i pociągnął na ziemię. Oddech uwiązł jej w gardle, kiedy poczuła ciepłą krew Keegana wsiąkającą w jej bluzkę.
Choć zakasłała i zrobiło jej się ciemno przed oczami, to i tak mocniej ścisnęła pistolet, który w końcu znalazł się w jej posiadaniu. Mike jej to utrudniał, jednak mimo to udało jej się wystrzelić.
On jęknął, przez co założyła, że go trafiła.
Kiedy się z niego sturlała, poczuła, jak uderza ją pięścią w brzuch.
Zamarła.
– Odette! – zawołała jej matka przerażona.
Co do...?
Głośno wstrzymała oddech, czując, jak jej wnętrzności zaczynają płonąć. Spoglądając w dół, zauważyła krew tryskającą z rozdarcia w jej koszulce oraz nóż użyty wcześniej do zabicia Keegana, który teraz był wbity w jej podbrzusze. Adrenalina płynęła jej w żyłach i czuła, jak jej moce zaczynają działać, przez co miała wrażenia, że zamiast krwi ma lawę.
Wolną dłonią dotknęła rany, a krew zaczęła tryskać spomiędzy jej palców.
Cholera jasna, została dźgnięta!
I to nie wszystko.
Całkowicie rozciął jej brzuch.
Próbował ją wypatroszyć.
– Pierdolona suka – burknął Mike, wyciągając nóż z jej brzucha i wbijając go w jej mostek. – Kurwa, postrzeliłaś mnie!
Drżącymi dłońmi uniosła pistolet, strzelając prosto w jego głowę bez żadnego zawahania. Jego krew trysnęła na ścianę, a wiotkie ciało upadło na podłogę.
Tak samo jak ona.
Nie była już w stanie utrzymać broni, ponieważ pieczenie rozniosło się na całe jej ciało. Ben... Nogi się pod nią ugięły i upadła. Powietrze już nie trafiało do jej płuc, wbity nóż utrudniał jej oddychanie.
– Odette! – Mama do niej podbiegła. Łzy spływały jej po twarzy, czyszcząc ślady krwi oraz brudu. Wyciągnęła nóż z jej ciała i odrzuciła go na bok. Szlochając, zaczęła nakładać nacisk na ranę. – Skarbie, musisz się uleczyć. Pospiesz się, zanim się wykrwawisz.
Zerkając przez jej ramię, dziewczyna zauważyła Seana stojącego we framudze. Wszystko rozmazywało jej się przed oczami, a słyszała wyłącznie głośne bicie swojego serca. Sean podniósł nóż, zakręcił nim na palcu i przez chwilę się zamyślił.
W końcu odwrócił się w stronę Benjamina z błyskiem w oku.
NIE!
– Ben... – sapnęła, krztusząc się płynem wyciekającym jej z ust. Krew. To nie zwiastowało nic dobrego. Wyciągnęła ramię w kierunku swojego syna, desperacko pragnąc go przytulić. Go ochronić. – Nie...
Jej mama się odwróciła, brudna twarz wykrzywiła się w zrozumieniu i przerażeniu. Puściła brzuch córki i rzuciła się w stronę byłego partnera.
– SEAN!
Usta mężczyzny wygięły się w uśmiechu, jego zęby wyglądały jak kły. Nie poruszył się, dopóki nie podeszła bliżej niego. Zaszczycił ją zirytowanym spojrzeniem, po czym wyciągnął rękę i wbił jej nóż prosto w klatkę piersiową.
– Mamo... – jęknęła Odette, skręcając się, gdy ponownie przeszył ją ból. – Mamo!
Stanęła w miejscu i spuściła wzrok na swoją klatkę piersiową, zanim ponownie popatrzyła na Seana. Zaciskał dłoń wokół rączki noża, podczas gdy powoli go przekręcał, tym samym wywołując jeszcze większy ból. Kobieta mocno złapała go za nadgarstki ze wściekłym spojrzeniem.
– Nigdy nie przestanę cię nienawidzić – warknęła z zaciśniętą szczęką. – Nie udało mi się uratować przed tobą mojej córki, ale uratuję mojego wnuka.
Kąciki ust Seana opadły, a on zmarszczył brwi zaskoczony.
– C-co ty robisz? – Popatrzył na jej dłonie. – Co to jest?
– Coś, co powinnam była zrobić już dawno.
Całe jego ciało zesztywniało, oczy niemalże wypadły z orbit przez strach oraz szok. Skóra mężczyzny zaczęła zmieniać kolor od miejsca zetknięcia ich rąk, podążając wzdłuż jego ramion.
– Ty... Jesteś mutantem?
Co?
Mama Odette zamknęła oczy i zacisnęła szczękę, jednocześnie rozprzestrzeniając martwicę po jego odsłoniętych ramionach. Kiedy ponownie uchyliła powieki, jej oczy miały ten sam srebrny odcień co jej córki, przez wściekłość lśniły jeszcze mocniej. W końcu ujęła w dłonie jego twarz i obserwowała, jak jego skóra zaczyna obumierać.
– Pierdol się, ty agresywny skurwielu.
Jego ciało drgnęło, czarny odcień połączył się na jego szyi, podczas gdy mężczyzna umierał. Jeszcze coś wybełkotał, zanim kolana się pod nim ugięły.
W oddali rozległy się wystrzały.
Byli tutaj.
Avengersi dotarli.
Oboje upadli, a kobieta nadal wysysała z niego życie. W jej klatkę piersiową nadal wbity był nóż.
Odette obserwowała, jak Sean łapie swój ostatni oddech, jego oczy się przekręcają, a z ust zaczyna kapać ciemny płyn. Nie żył. Sean nie żył. Dzięki Bogu. Jej mama odrzuciła jego ciało na bok i głośno sapnęło, gdy uświadomiła sobie powagę swojej rany.
Zerknęła na Bena, który płakał w foteliku, i się uśmiechnęła.
Jej zęby były brudne od krwi.
Wtedy odwróciła się do córki ze łzami w oczach oraz zaczęła czołgać się w jej stronę.
– Przepraszam. Ja... Kocham cię, skarbie.
Krew kapała jej z ust, spływając po podbródku i szyi. Pochyliła głowę, a jej srebrne oczy przygasły. Powoli upadła na podłogę, tym samym wbijając sobie nóż głębiej w klatkę piersiową.
– MAMO! – wrzasnęła dziewczyna, ślizgając się na krwi Keegana, gdy próbowała dotrzeć do swojej rodzicielki. – Nie! Mamo!
W końcu jej się udało. Nadal była osłabiona, jej ciało leczyło się od wewnątrz. Szybko wyciągnęła nóż z klatki piersiowej kobiety i przyłożyła dłonie do rany. Błagam, błagam, błagam, Boże, jeśli istniejesz, pomóż mojej mamie. Błagam. Błagała, a jej zakrwawione dłonie drżały.
– Jej serce nie bije, dziecko.
– Dam radę – wypłakała, próbując połączyć swoje zdolności z resuscytacją. – Uratuję ją.
– Nie możesz. Już za późno.
Ona mimo to nie przestała, nie przejmowała tego do wiadomości. Nie zdążyła powiedzieć, że jej wybacza. Nie powiedziała, że nigdy nie przestała w nią wierzyć, nawet kiedy wszyscy mówili jej, że nic z tego nie będzie.
Nie powiedziała, że ją kocha.
Na jej ramieniu delikatnie spoczęła dłoń, przez co zaskoczona odwróciła głowę. Mężczyzna jeżdżący na wózku nie był w jej głowie. Był obok niej.
– Przykro mi, dziecko. – Jego głos był cichy, gdy delikatnie ściskał jej bark. – Odeszła.
Ponownie popatrzyła na swoją matkę, zauważając bladość jej skóry oraz pustkę w jej oczach.
– Ona... Nie żyje – wyszeptała. Gorące łzy moczyły jej policzki. – Moja mama nie żyje.
Zgięła się w pół, a szlochy wstrząsały jej ciałem. Ból wywołany jej zdolnościami zniknął, zastąpiło go coś jeszcze gorszego: żałoba. Jej ciało drżało, kiedy siedziała obok swojej martwej matki w pomieszczeniu pełnym ciał oraz krwi. Płakała za wszystkim, co mogło się wydarzyć, a co straciła. Płakała za wszystkimi wspomnieniami związanymi z mamą i tymi, które niedane im było utworzyć. Nie mogła patrzeć, jak jej wnuk dorasta. Nie mogła doświadczyć, jak jej córka wychodzi za Petera.
Nie usłyszy już, że Odette ją kocha.
– Och... O mój Boże. – Głos Steve'a rozległ się ze strony drzwi. – Nie! Peter...
– Odette? Ben? – Peter brzmiał na spanikowanego. – C-cholera jasna...
Blondynka odwróciła się w ich stronę.
– Weź Bena.
Chłopak szeroko otworzył oczy na jej widok.
Z pewnością wyglądała okropnie. Była pokryta krwią — swoją, Keegana i swojej matki. Jej ubrania były zniszczone, włosy potargane, a na stopach nie było już kapci.
Najgorsze były jej oczy.
Wyglądały martwo, co odpowiadało jej aktualnym uczuciom. Nic dziwnego, że Peter wydawał się przerażony.
Podbiegł do fotelika, szybko rozpinając Benjamina i owijając go niebieskim kocykiem. Na jego twarzy dało się zauważyć ulgę, gdy ujrzał, że synkowi nic nie jest. W pocieszającym geście ucałował jego czółko. Szeptem zapewniał, że wszystko będzie dobrze, a teraz on i mamusia są już bezpieczni.
Tony wbiegł do środka, stając w miejscu, kiedy tylko zobaczył całą scenerię.
– O mój Boże... – Odwrócił się do Petera, jego strój zawarkotał, a wtedy mógł z niego wyjść. – Zabierz stąd swojego syna, dzieciaku. Ja się nią zajmę.
Peter kiwnął głową, ze zmartwieniem obserwując swoją ukochaną, podczas gdy opuszczał pomieszczenie.
Tony uklęknął obok niej i delikatnie złapał ją za ręce.
– Młoda...
Nie zareagowała — jedynie na niego popatrzyła. Westchnął, puszczając jej dłonie i odgarniając jej sklejone krwią włosy z twarzy.
– Chodź, dzieciaku.
– Moi rodzice nie żyją. – W jej gardle pojawiła się gula. – Jestem sierotą.
Rysy twarzy mężczyzny opadły, ale w oczach pojawiło się znajome uczucie. Jego rodzice też nie żyli. Przyciągnął ją do swojej klatki piersiowej i owinął wokół niej ramiona.
– Wiem, słoneczko. Wiem.
Odette zaczęła szlochać w jego pierś, czując, jak ogrzewa jej wychłodzone ciało.
– On... Zabił Eda. Zabił Keegana. Zabił mamę.
Tony bujał ją jak małe dziecko. On i May byli dla niej jak rodzice. Gładził dłońmi jej włosy, aż w końcu jego ramiona opadły.
– Muszę cię stąd zabrać, okej? – Przeniósł ręce, by mógł nieść ją jak pannę młodą. – Teraz cię podniosę.
Zamknęła oczy, zmęczenie przejęło nad nią kontrolę.
– Nic jej nie będzie. – Usłyszała Charlesa, mężczyznę na wózku. – Jest silna. Da sobie radę.
– Obyś miał rację. – Tony westchnął, starając się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów podczas wychodzenia z magazynu.
Czuła się, jakby dryfowała.
Uśmiechnęła się, gdy w końcu odpłynęła.
– Przestań. – Usłyszała głos Petera. – Wiesz, że to nie twoja wina. Sean miał na jej punkcie obsesję. Zrobiłby jej krzywdę bez względu na ciebie.
– Może by tak nie było, gdybym się poddał. – Melancholijne słowa Bucky'ego wyciągnęły ją z krainy Morfeusza. – Powinienem się im oddać. To moja wina.
– Hej... – jęknęła, rozciągając się już w łóżku. – Przestań się obwiniać, Barnes.
– Obudziłaś się. – Peter odetchnął z ulgą. Materac obok niej się ugiął. – Jak się czujesz?
– Jakbym prawie została wypatroszona jak jeleń. – Otworzyła oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Znowu znajdowała się na oddziale medycznym. Tym razem urządzenie monitorujące pracę jej serca nie było takie głośne. Popatrzyła na Petera oraz przerażonego Bucky'ego. – Przepraszam... To było makabryczne. Ale taka prawda.
Ben znajdował się w ramionach swojego ojca, spał owinięty w biały rożek. Cały ciężar, którego nie była świadoma, spadł z jej ramion, gdy zobaczyła, że jej synek jest bezpieczny.
– Um, pójdę po pielęgniarkę – odezwał się Bucky, stojący po jej drugiej stronie.
Odette szybko się do niego odwróciła.
– Bucky Barnesie, usiądź i mnie przytul. – Wyciągnęła w jego stronę ramiona. – Bo zaraz zamienię się w matkę.
– Dobrze, proszę pani. – Bucky z uśmiechem ją uścisnął. – Przepraszam.
– Mówiłam, że nie pozwolę mu cię dorwać – wtrąciła, kładąc dłonie na jego ramionach, by mogła popatrzeć mu w oczy. – Teraz już nigdy mu się nie uda.
Mężczyzna pokręcił głową i ponownie ją przytulił.
– To ja powinienem chronić ciebie, a nie na odwrót, słońce. Może i uleczasz lepiej niż ja, ale ja jestem lepiej wyszkolony.
– Muszę przyznać, że szkolenia się przydały. – Odette mocniej go objęła. – Może i ja jestem bezpieczna, ale ty nie. Jeszcze nie. Przynajmniej dopóki HYDRA istnieje.
– Zajmiemy się tym kiedy indziej, laleczko. – W końcu się od niej odsunął i wstał. – Dobra. Pójdę po pielęgniarkę. Dam znać drużynie, że się obudziłaś. Są na spotkaniu.
– Nie mścijcie się! – zawołała, zanim zamknął drzwi. – Mówię poważnie!
Na dźwięk cichego jęku odwróciła głowę w stronę Petera, w którego ramionach Benjamin zaczynał się wiercić — obudził się, gdy usłyszał jej głos. Peter podał jej dziecko.
– Tęsknił za swoją mamusią. Martwił się tak samo bardzo jak ja.
Blondynka przyciągnęła do siebie tę dwójkę, kładąc sobie synka na klatce piersiowej, podczas gdy ukochany zajmował miejsce obok niej.
– Nic mu nie jest?
– Zupełnie nic. – Peter objął ją ramieniem. – Ile razy mam ci mówić, żebyś przestała mnie straszyć? Byłem przerażony, gdy dowiedziałem się o kodzie czarnym i o tym, że ty i Ben zaginęliście. Nigdy wcześniej się tak nie bałem.
– Przepraszam – wyszeptała, zbyt zmęczona na typowe dla niej sarkastyczne odgryzienie się. Oparła głowę na jego piersi. – To już koniec.
Chłopak westchnął i złożył pocałunek na jej, tym razem już czystej, linii włosów.
– Nikt cię nie wini. Ty też się nie obwiniaj. – Delikatnie ujął jej podbródek w dłoń, zmuszając, by na niego popatrzyła. – Nawet tak nie myśl. To wina tylko i wyłącznie HYDRY.
Jej oczy zapiekły, gdy napłynęły do nich łzy.
– Kocham cię.
Peter zamknął oczy, wciągając ich oboje na swoje kolana i ich obejmując.
– Ja też cię kocham. Tak bardzo. Nie chcę cię stracić. Już nigdy.
Odette pociągnęła nosem. Zaciągnęła się jego zapachem oraz ucałowała czubek głowy ich syna.
– Już się mnie nie pozbędziesz. – Przycisnęła usta do jego szyi, zanim oparła głowę na jego ramieniu. – Nigdy.
– Mojej ulubionej mamusi? Tylko nie to. – Zaśmiał się, przeczesując palcami jej włosy. – Może lepiej idź do swojego drugiego chłopaka.
– Racja, ma lepszy tyłek niż ty. – Odette ze śmiechem otarła swoje łzy. – Poza tym w łóżku potrafi zaszaleć z sieciami.
– Dlaczego zawsze, kiedy tylko do was przyjdę, zachowujecie się tak dziwnie? – Natasha weszła do sali z ramionami skrzyżowanymi na piersi. – Poważnie, Pechen'ye. Za każdym razem.
– To przestań do nas przychodzić. – Dziewczyna wtuliła się w klatkę piersiową chłopaka i przyciągnęła Benny'ego bliżej siebie. – Albo zacznij pukać. Zapytaj May, co się dzieje, kiedy wpadasz bez pukania. Ona ci powie.
– Nie chcę wiedzieć. – Nat usiadła na skraju łóżka szpitalnego. – Jak się czujesz? Wszystko wyleczone?
– Tak.
Dzięki Bogu, że nie zapytała, jak się ma... Odette nie chciała odpowiadać na to pytanie.
– Czy... – Wzięła głęboki oddech. – Czy Ed przeżył?
Uśmiech Natashy zbladł.
– Nie, przykro mi.
Spokojnie, Odette.
Później się z tym uporasz.
Kiwnęła głową, głośno przełykając ślinę.
– Pewnie wszyscy chcecie wiedzieć, co się stało. Formalności i w ogóle...
– Nie musimy zajmować się tym teraz. – Peter trochę mocniej ją ścisnął. – Możemy jeszcze trochę poczekać.
– Chcę o tym opowiedzieć, dopóki wszystko pamiętam – zapewniła go, schodząc z jego kolan. – Nie chcę niczego zapomnieć. – Oparła główkę Benjamina na swoim ramieniu, by nadal móc go trzymać. – Ale proszę, chodź ze mną.
Chłopak wyciągnął do niej rękę, po czym ją objął i zaprowadził do sali konferencyjnej.
– Będę przy tobie. Zawsze.
Odette poprawiła okulary przeciwsłoneczne spoczywające na czubku swojego nosa, stojąc pod drzewem na cmentarzu — obserwowała ptaszki skaczące dookoła karmników.
Właśnie pochowała swoją mamę.
Na pogrzebie pojawiła się rodzina, o której istnieniu nawet nie miała pojęcia, składając jej wyrazy współczucia i dzieląc się wspomnieniami związanymi z jej matką. Urodziła ją młodo, ale niektórzy z nich pamiętali ją jako dziecko, co było dziwne. Zawsze zastanawiała się, jakby to było mieć większą rodzinę.
Nawet poznała swoich dziadków.
Najwidoczniej Alcott nie było prawdziwym nazwiskiem jej matki. Zostało ono zmienione, aby obie mogły ukrywać się w Nowym Jorku. Dziwnie było jej chować mamę z nazwiskiem, którego nigdy wcześniej nie słyszała.
Ona jednak nie zamierzała zmieniać swojego.
I tak kiedyś miała zmienić je na Parker.
– To była piękna ceremonia. – Charles podjechał obok niej. – Miała ogromne szczęście, że jesteś jej córką.
– Zrobiła dla mnie tak wiele, a ja nawet nie wiedziałam. Nadal nie wiem. – Westchnęła, spuszczając wzrok na zieloną trawę. – Nienawidziłam jej. Znęcała się nade mną, zarówno werbalnie, jak i fizycznie. Ale... Jednocześnie ją kochałam. Kiedyś zabierała mnie na dach, żebyśmy mogły oglądać gwiazdy. Pozwalała mi nie spać do późna, żebyśmy mogły razem oglądać seriale i jeść lody. – Otarła łzy z policzków. – Nie była idealną mamą, ale była moją mamą. Nie wiem, jak powinnam się czuć. To dziwne.
– Brak wspomnień pewnie wszystko utrudnia. – Mężczyzna podjechał bliżej niej i złapał ją za rękę. – Chciałbyś, żebym ci je oddał?
Chciała?
Czy chciała ponownie cierpieć? Czy chciała przypomnieć sobie, jaki okropny był jej ojciec? Czy chciała pamiętać wszystko związane z jej mamą? Czy chciała pamiętać, jak bił jej mamę, a potem zmuszał, by Odette używała na niej swoich mocy? Czy chciała pamiętać, jak to jest być wykorzystywana przez mężczyznę, który powinien kochać ją bezwarunkowo?
Nie znała odpowiedzi na to pytanie.
– Muszę odpowiadać teraz? – zapytała, delikatnie ściskając jego dłoń. – Jeszcze nie jestem pewna.
– Wiesz, jak się ze mną skontaktować, jeśli zmienisz zdanie. – Uśmiechnął się, po czym puścił jej rękę i ponownie popatrzył na ptaki. – Mógłbym ci coś poradzić? Właściwie to zacytować?
– Oczywiście. – Ze śmiechem skrzyżowała ramiona na piersi. – Zawsze jestem gotowa na cytaty. Lubię je.
– „To, że ktoś się potknie czy zabłądzi, nie oznacza, że przepadł na zawsze". – Obserwował, jak ptak ląduje kilka metrów od jego wózka. – Jak to rozumiesz?
Odette przez chwilę się zastanowiła, również patrząc na poczynania ptaka, który uniósł skrzydła i zaczął wydziobywać nasiona z ziemi.
– Mówisz o mojej mamie?
– A myślisz, że mówię o twojej mamie?
– Tak... Chyba tak. – Westchnęła, żałując, że w tamtym momencie Benny nie był w jej ramionach, zamiast tych Petera. – Potknęła się. Zabłądziłyśmy w drodze do zdrowej relacji między matką a córką. Czuła się zraniona i nie potrafiła okazywać mi miłości. – Odwróciła się do mężczyzny, który już na nią patrzył. – To nie oznaczało, że nie zasługiwała, by ktoś ja uratował. Cierpiała. Znęcano się nad nią, była załamana i potrzebowała kogoś. – Uśmiechnęła się na dobre wspomnienia o swojej mamie. – Ale ostatecznie sama uratowała siebie. Znowu stała się silna. Pokonała swojego demona i zabiła Seana. Uratowała mnie i mojego syna.
Charles kiwnął głową, odwracając wózek i zaczynając wracać do grupy.
– Kto to był? – zawołała za nim. – Czyj to cytat?
Mój – odpowiedział jej w myślach.
Była pod wrażeniem. To był świetny cytat.
– Jesteś gotowa? – Peter podszedł do niej ze śpiącym Benjaminem w ramionach. – Tony zabiera nas do restauracji Meixiu. Dzwoniła do niego ze skargą, że porzuciliśmy ją na rzecz „jedzenia bez smaku".
– Zawsze jestem chętna na wontony. – Dziewczyna objęła go ramionami i oparła głowę na jego wolnym barku, mrucząc zadowolona. – Kocham cię.
– Ja ciebie też. – Zaśmiał się, po czym delikatnie ucałował jej usta. – Jak się masz?
– Chyba już lepiej. – Przymknęła oczy, a ciepło rozprzestrzeniło się po jej ciele. – Napawam się chwilą i doceniam moich kochanych chłopców.
Stali tam we trójkę, ciesząc się tą chwilą. Doceniali cudo trzymane przez szatyna. Peter gładził dłonią włosy swojej ukochanej, co ją uspokajało.
– Już nie mogę się doczekać reszty mojego życia z wami u boku.
Serce Odette zaczęło bić szybciej, a do oczu napłynęły jej łzy. Stanęła na palcach, ponownie złączając ich usta w pocałunku. Chłopak mocniej objął ją ramieniem. Kiedy już się od siebie odsunęli, oparli o siebie swoje czoła.
– Mówiłam, że to ty jesteś ckliwy.
– Hej, Juno! Spider-dzieciaku! – zawołał Tony. – Przestańcie się cmokać i wsiadajcie! Jedzenie na nas czeka!
Odette jeszcze szybko ucałowała jego wargi, nim wyplątała się z uścisku i złapała go za rękę. Popatrzyła jeszcze na Tony'ego, który jednym ramieniem obejmował Ciocię May, a drugim Natashę.
– Przymknij się, Blaszany Drwalu! Już dochodzimy!
– Uważajcie! W ten sam sposób pojawił się Benjamin! – odkrzyknął Tony i jęknął, gdy obie kobiety uderzyły go w klatkę piersiową. – To znaczy... Pospieszcie się, dzieciaki!
Dziewczyna zerknęła na Petera, którego twarzy zaczynała przypominać dorodnego pomidora. Cicho parsknęła śmiechem, po czym oparła głowę na jego ramieniu i zaczęła iść w stronę grupy.
– Chętnie z tobą dojdę. I to wiele razy – wyszeptała mu do ucha.
Peter odchrząknął i popatrzył na nią z szeroko otworzonymi oczami.
– O mój Boże. Uspokój się. – Zażenowany odwrócił wzrok. – Ciocia May jest tuż obok.
– Słyszeliśmy cię, Pechen'ye. – Nat przewróciła oczami, zabierając Bena od Petera. – Chodźmy coś zjeść, żebym mogła zapomnieć o twoich słowach.
– Tylko na niego popatrz, Nat! – Z szerokim uśmiechem uszczypnęła ukochanego w policzek. – Jest taki czerwony i uroczy!
– Przymknij się – wymamrotał Peter, odpychając od siebie jej dłoń, a w zamian ją łapiąc. – Jesteś niestosowna.
– Ale i tak mnie kochasz.
Wszyscy udali się w kierunku dużej limuzyny.
Odette była szczęśliwa. Miała pięknego syna, swojego najlepszego przyjaciela i najcudowniejszą rodzinę, jaką mogła sobie wyobrazić. Choć nie miała już przy sobie mamy, to nie była sama. Mnóstwo ludzi ją kochało i wspierało.
Była najszczęśliwszą szesnasto, prawie siedemnastolatką, na całym świecie.
Nie wszyscy mogą powiedzieć, że Avengersi są ich rodziną. Nie wszyscy mają dwójkę najlepszych przyjaciół, którzy wspierają ich i ich chłopaka bez względu na wszystko. Nie wszyscy mają chłopaka, który potrafi podnieść ciężarówkę własnymi rękami i przechytrzyć Tony'ego Starka.
Była wyjątkowa... Jeżeli ktoś nie zauważył po jej oczach.
Może i na początku się zgubiła i potknęła, ale została uratowana. Benjamin ją uratował. Peter ją uratował. Mama ją uratowała. Ona uratowała siebie.
Teraz mogła żyć dalej...
A jej życie zmieniało się na lepsze.
„Pytanie nie dotyczy tego, na co patrzysz, ale tego, co widzisz".
— Henry David Thoreau
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro