Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog


Promienie słoneczne przebijały się przez potężne okna i oświetlały całe pomieszczenie. Mimo oślepiającego słońca, już z daleka można było dostrzec widok na całą panoramę miasta. Miasta, w którym moje życie miało zacząć się na nowo. Wszystkie problemy pozostawiłem w Los Angeles, a w późniejszym czasie, w Houston.

Teraz przyszedł czas na kolejny etap. Tym razem miało być lepiej. Miałem w końcu nauczyć się oddychać.

- Cieszę się, że tu jesteśmy - oznajmiła Caroline. - Wszyscy. W tym mieście będzie nam się żyło zdecydowanie lepiej.

- I zdecydowanie nudniej - mruknął Aaron. Wszedł do salonu, oparł się jednym ramieniem o ścianę i spojrzał na nas. Nie wyglądał na podekscytowanego, na pewno nie tak jak Caroline. - W Los Angeles przynajmniej było co robić. Ta dziura mnie dobija.

- Jesteś tutaj zaledwie dwa dni. - Caroline wstała z kanapy, okrążyła ją i stanęła naprzeciwko naszego młodszego brata. - Poza tym, jeszcze trzy miesiące i zaczniesz studia. To dopiero będzie życie, gówniarzu. Lepsze niż będziesz mógł sobie wyobrazić. - Odwróciła się i obdarzyła mnie tym swoim dziwnym i nieprzeniknionym spojrzeniem. - Pojutrze ognisko. Poznasz moich znajomych.

- Nie mogę się doczekać. - Wywróciłem oczami, unikając kontaktu wzrokowego. Wiedziałem, że kto jak kto, ale ona zdoła wyczytać z moich oczu więcej, niż bym chciał.

Ostatnią rzeczą na świecie, była chęć spoufalania się z jej przyjaciółmi. Im mniej kontaktów międzyludzkich, tym lepiej. Im mniej osób znasz, tym łatwiej. Nie chciałem się angażować w relacje, które i tak zakończą się niepowodzeniem.

- Co to za impreza, Noah? Mogę jechać z tobą? - zapytał Aaron w momencie, gdy we trójkę opuszczaliśmy już mieszkanie.

Mieszkanie, które jakimś cudem właśnie stało się moim. Odkładanie pieniędzy zarobionych z nielegalnych wyścigów, okazało się być rozsądne. Normalnie nigdy nie byłoby mnie stać na lokum w tym cholernym wieżowcu.

- Jaka znowu impreza? - wtrąciła Caroline. Mocnym ruchem stuknąłem chłopaka w ramię, na co wydał z siebie głośny jęk. - Gadaj. Ledwo tu przyjechałeś i już chodzisz na imprezy?

- Umiesz czasami trzymać język za zębami? - syknąłem w stronę swojego brata. - I nie, nigdzie nie jedziesz. Znajdź sobie znajomych w swoim wieku. Nie będę wiecznie twoją niańką.

- Niby jakbym miał to zrobić? - Aaron z wymalowanym wkurwieniem na buzi, zarzucił ręce pod piersią i popatrzył na mnie kątem oka.

- Caroline zabierze cię na ognisko. Podejrzewam, że będzie tam pełno młodzieży - odparłem, co na szczęście uspokoiło mojego młodszego brata, ponieważ jego twarz ponownie złagodniała.

Znów zaczął przypominać labradora. Uśmiechniętego, pełnego energii szczeniaka. Zawsze zastanawiałem się, jak ktoś może być tak po prostu beztroski i szczęśliwy. Jakby to było realnie możliwe. Poniekąd mu tego zazdrościłem. Sam chciałbym żyć chwilą i po prostu cieszyć się życiem, ale to nie było możliwe. Nie w moim przypadku. Przynajmniej tak jeszcze wtedy myślałem.

Kilkanaście minut później zatrzymałem samochód na parkingu przed marketem. Caroline pojechała prosto na jedną z rozmów w sprawie pracy, a moim zadaniem było odwiezienie Aarona do domu Kylie, w którym miał przebywać, zanim Caroline uda się coś wynająć.

- Masz trzy minuty. Spieszę się - wymamrotałem, gdy tylko zgasiłem silnik. Zwróciłem się w kierunku Aarona, wysoko unosząc brwi.

- Niby dokąd? - Przewrócił oczami, rozpinając pas. - Przestań w końcu zrzędzić. Jesteś strasznie wkurwiający.

Aaron wysiadł z auta, a na jego twarzy wyrósł sarkastyczny uśmieszek. Parsknąłem słysząc jego uwagę, która spłynęła po mnie tak samo, jak większość rzeczy. Wysiadając z auta, z głośnym hukiem zatrzasnął za sobą drzwi i wygładził dłonią włosy idealnie ułożoną fryzurę, nie kryjąc zadowolenia.

Uchyliłem boczną szybę i nerwowo zmarszczyłem czoło. Celowo robił mi na złość i choć zazwyczaj udawało mi się go ignorować, bywały momenty, gdy nie byłem w stanie powstrzymać buzujących we mnie emocji.

- Kurwa! Mówiłem ci już niejednokrotnie! Jeszcze raz trzaśniesz tymi drzwiami, a ja trzasnę ciebie!

- Nie obiecuj! - krzyknął w moją stronę i pomachał mi, uśmiechając się zadziornie.

Byłem pewien, że ten dzieciak kiedyś doprowadzi mnie do szału. Nie wiedziałem jeszcze tylko, że doprowadzi mnie również do kolejnego załamania nerwowego.

Rozsiadłem się wygodnie na fotelu, stukając palcami o kierownicę. Gdy nieobecność Aarona wydawała się trwać w nieskończoność, wyciągnąłem z kieszeni telefon. Miałem zamiar zadzwonić do Kaydena, aby ustalić z nim szczegóły imprezy, na której miałem się tego dnia znaleźć.

Kayden Adams pojawił się znikąd, w momencie, gdy odbierałem klucze do lokalu, w którym planowałem otworzyć sklep. Sklep, który był pomysłem Andy'ego. Od zawsze chciał zajmować się czymś związanym z motoryzacją. On przynajmniej miał plan. Ja nigdy go nie miałem.

Mama naciskała, żebym udał się na studia, ale na jakie niby miałbym pójść? Sam nie wiedziałem, co tak naprawdę lubiłem robić. Oprócz wyścigów, do których poniekąd na początku zostałem zmuszony, które w późniejszym czasie sprawiły, że uzależniłem się od tej adrenaliny, którą w tamtym momencie czułem.

Jednak wszystko zaszło na tyle za daleko, że byłem zmuszony definitywnie to zakończyć. Mimo, że nie chciałem. Mimo, że to był jedyny sposób, który dawał upust moim emocjom i było czymś, co sprawiało, że cokolwiek czułem. Czasami przyjemnie było coś poczuć, chociaż na chwilę.

Skończenie z wyścigami okazało się natomiast jednym z największych błędów, które popełniłem. Bo jeślibym tego nie zrobił, Andy prawdopodobnie dalej by żył.

Przyłożyłem telefon do ucha i wsłuchałem się w sygnał. Gdy Kayden, dowiadując się o tym, że byłem całkowicie nowy w tym mieście, zaprosił mnie na domówkę do swojego kolegi, niemal automatycznie chciałem odmówić. Imprezy nigdy nie były w moim stylu. Przynajmniej nie od momentu, w którym całkowicie przestałem pić alkohol. Chciałem trzymać się od tego z daleka, aby ponownie nie wpaść w ten cholerny cug, który niemal mnie pochłonął.

Ale zdałem sobie sprawę z tego, że przecież przyjechałem do Hilton Head, aby rozpocząć nowe życie. Dobrym początkiem byłoby po prostu normalne i zdrowe funkcjonowanie. Normalne, bez problemów i tego całego gnoju, miotającego się w mojej głowie.

I mimo, że bardzo nie chciałem udzielać się towarzysko, wiedziałem, że jedna głupia domówka ze zgrają pijanych i naćpanych dwudziestolatków, tak naprawdę niewiele zmieni. A przynajmniej nabrałbym może w końcu trochę oddechu.

- Cześć - powiedział Adams, gdy w końcu raczył odebrać telefon. Ja jednak nie odpowiedziałem.

Odsunąłem telefon od twarzy i od razu się rozłączyłem. Bo dokładnie w tym momencie, zauważyłem coś, co przykuło moją uwagę na tyle, że od razu poczułem paraliż na całym ciele. Rozchyliłem usta, nie kryjąc zdumienia, a każda komórka mojego ciała zaczęła mnie mrowić.

Z samochodu, zaparkowanego niedaleko mnie, wysiadła dziewczyna. Ślina utknęła mi w gardle, a ja musiałem zamrugać kilka razy, aby upewnić się, czy aby na pewno nie miałem omamów. W końcu miewałem je wiele razy.

Już tyle razy widziałem tą twarz, że nie wiedziałem, czy i tym razem nie były to jakieś pieprzone halucynacje. Ale nie mogło być inaczej. A w chwili, gdy mijała mój samochód, miałem już pewność.

To ona.

Ta sama, którą po raz pierwszy i ostatni widziałem trzy lata wcześniej. Tylko jak to było możliwe? A może tylko ją przypominała? A może jedynie tak bardzo chciałem wierzyć w to, że kiedyś ją spotkam, że mój mózg zmienił mi całkowicie jej obraz?

Podążyłem za nią wzrokiem aż do chwili, gdy zniknęła za rozsuwanymi drzwiami do marketu. Wtedy oddech powrócił mi ponownie. Jednak od tamtej pory już nic nie było takie samo.

Bo wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ta dziewczyna, oprócz tego, że uratowała mi życie, była tą, które na nowo je zniszczyła. Była dziewczyną, która posłała mnie w otchłań.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro