1. Może, w innym wszechświecie
W pewnym momencie swojego życia uświadomiłam sobie jedną, bardzo ważną rzecz. Nie mogę pomijać żadnego rozdziału. Muszę przeczytać każdą linijkę, poznać każdego bohatera. Nie wszystko mi się spodoba. Czasami będę płakać całymi dniami. Przeczytam coś, co mi się nie spodoba, a czasami będę błagać w duchu, żeby dany rozdział nigdy się nie skończył.
Ale będę czytać dalej. Historia zacznie się zmieniać. Moje życie będzie się zmieniać. Bo tak to właśnie działa.
I w chwili, gdy tylko to do mnie dotarło, odpuściłam. Podryfowałam dalej. Wciąż nie znając zakończenia, ale czy to właśnie nie o to w tym chodzi? Czy to właśnie nie sprawia, że życie jest ciekawsze?
Byłam tutaj. Gdzieś z dala od swoich bliskich. Z dala od tego, co zostawiłam za sobą. Włącznie z wydarzeniami, które miały miejsce jeszcze w Kalifornii, jak i tymi z Hilton Head. Już nie bolało. Bo już nie liczyło się nic, oprócz tych chwil. Tych, które trwały tutaj, w Charleston.
Tego zimowego, lecz wciąż zbyt ciepłego, jak na tą porę roku, wieczoru zawiązywałam czerwoną kokardkę na samym czubku choinki. Powoli, nieśmiałym ruchem, zeszłam ze stołka i otrzepałam pobrudzone od kurzu dresy. Spojrzałam na widok kolorowego drzewka i cicho westchnęłam z zachwytu.
Moja pierwsza choinka. Tylko moja. Dlaczego tak bardzo mnie to satysfakcjonowało?
- No, no! Prawie nie widać, że musieliśmy obcinać ją w połowie, żeby w ogóle się tutaj zmieściła.
Odwróciłam się do tyłu i zlustrowałam wzrokiem uśmiechniętego bruneta. Z impetem rzucił się na moją sofę. Położył się wzdłuż i wsunął ramiona pod swoją głowę, rzucając mi zadowolone z siebie, spojrzenie.
Wywróciłam oczami i podeszłam bliżej niego. Zrzuciłam jego nogi, robiąc sobie tym samym miejsce. Zasiadłam tuż obok i sięgnęłam po lampkę białego wina, stojącą na stoliku obok. Rozejrzałam się dookoła, a uśmiech nie schodził mi z twarzy.
Moje mało metrażowe mieszkanie nabrało świątecznego klimatu. Przyozdobiłam każdy najmniejszy kąt tak, aby czuć się tutaj jak w domu. Jak w domu, za którym tęskniłam bardziej, niż kiedykolwiek byłam w stanie się do tego przyznać.
Nie byłam tam od września. Chociaż za każdym razem obiecywałam Michaelowi i tacie, że w końcu ich odwiedzę, wciąż szukałam wymówki. Chciałam odciąć się od Hilton Head, tak samo jak za poprzednim razem, gdy je opuściłam. Uciekałam. I za nic nie chciałam zostać złapana.
- Gdzie jesteś? - Will wyrwał mnie z krótkiego zawieszenia. Przeniosłam spojrzenie na chłopaka, leżącego koło mnie i wzruszyłam ramionami. - Tak szybko nie odpuszczę. Wiesz, że chciałbym poznać każdy najmniejszy szczegół, o którym myślisz. Jesteś mi to winna.
- To, że ja wiem o tobie wszystko, nie oznacza, że to musi działać w dwie strony. - Wbiłam swojego paznokcia w jego udo. Will jęknął głośno i posłał mi złowrogie spojrzenie, na co jedynie głośno się roześmiałam.
Moje drzwi wejściowe otworzyły się, a zaraz za nimi pojawiła się Olivia. Wystrojona jak szczur na otwarcie kanału. Czarna, obcisła sukienka idealnie podkreślała jej kształty. Jej naturalnie kręcone i długie do pasa włosy, swobodnie spływały po nagich ramionach, a wysokie szpilki sprawiały, że jej nogi były jeszcze dłuższe niż zazwyczaj. Moja przyjaciółka wyglądała naprawdę przepięknie. A to mogło oznaczać albo imprezę, albo randkę.
- Matko, ile tu czerwieni! - Złapała się teatralnie za głowę i zaciągnęła sukienkę, która podwijała się coraz bardziej z każdym jej krokiem. Przeczesała palcami włosy i posłała nam jeden z tych swoich zniewalających uśmiechów. - Co się tak gapicie?
- Coś mnie ominęło? - Zerknęłam kątem oka na chłopaka, który wydawał się być tak samo zdezorientowany jak ja. Poprawił się na sofie i niezgrabnie wychylił się, wędrując dłonią po stoliku, w poszukiwaniu lampki swojego wina.
- Niech zgadnę. Domówka u Archera?
- Kim jest Archer? - Zamrugałam, nie spuszczając wzroku z Willa.
- To ten, któremu wskoczyła do łóżka myśląc, że to coś znaczy, a jak zwykle okazało się, że była zabawką pijanego chłopca, który pewnie od tamtej nocy nie przestaje chwalić się kolegom, że zaliczył studentkę. - Will wzruszył ramionami. Liv rzuciła mu zabójcze spojrzenie i założyła ręce na swoich kształtnych biodrach, których jej zazdrościłam od momentu, gdy tylko ją poznałam.
- Oszczędź sobie, braciszku. - Wywróciła oczami i ignorując chichoty naszej dwójki, podeszła prosto do mojej lodówki.
Oczywiście nie mogło być inaczej i zastała w niej jedynie światło, ponieważ zazwyczaj jadałam na mieście, a do gotowania to już z pewnością się nie nadawałam. Byłam marnym materiałem na żonę, nie żebym chciała kiedykolwiek nią zostać. Uważałam, że powinnam dostać złoty order, że utrzymywałam względny porządek w swojej małej klitce. Z natury byłam osobą leniwą. Ale tym chyba już nikogo nie zdołałam zaskoczyć.
- Naprawdę, Aly? Nawet pieprzonego piwa nie masz w domu? - jęknęła ciemnowłosa i odwróciła się w moim kierunku. Oparła się plecami o blat kuchenny i założyła ramiona pod biustem, nie kryjąc niezadowolenia.
- Miło, że zwróciłaś uwagę na to, że nie mam w lodówce alkoholu, a nie na to, że nie mam w niej nawet masła - bąknęłam z niewzruszeniem, na co dziewczyna posłała mi krzywy i nadąsany wyraz twarzy.
Czasami zastanawiałam się, jakim cudem ktoś taki jak ona, wpasował się w moje preferencje na tyle, że wpuściłam ją do swojego życia. Olivia Walsh była całkowitym przeciwieństwem osób, z którymi chciałam spędzać czas. Przeważnie była wredną i zarozumiałą jędzą, ale nie taką jak ja. Ja nią byłam, gdy ktoś zachodził mi za skórę. Zazwyczaj. Ona potrafiła być taka nawet dla bezdomnego leżącego na środku ulicy.
Oczywiście były to tylko pozory, bo w momencie, gdy tylko poznałam ją odrobinę bliżej, okazało się, że była dokładnie taka, jak my wszyscy. Skrywała swoje prawdziwe oblicze gdzieś tak głęboko, aby nikt nie był w stanie tego dostrzec.
Gdyby nie fakt, że była siostrą Williama, nie było mowy o tym, żebym zamieniła z nią chociaż słowo, ani tym bardziej, żebyśmy się dogadały. Przynajmniej na początku.
- Daj trochę tego wina, nie zdzierżę dzisiejszego wieczoru na trzeźwo - mruknęła po chwili i odbiła się od blatu. Skierowała się w naszym kierunku i zanim ktokolwiek z nas zdołał się odezwać, sięgnęła po butelkę wina i zaciągnęła soczystego łyka prosto ze szkła. Popatrzyła na nas, unosząc brwi. - No co? To takie dziwne, że się stresuję?
- Spotkaniem z tym Archerem, tak? - dopytałam, drapiąc się po głowie. - Trochę się pogubiłam. Nie pamiętam, żebyś kiedykolwiek mi o nim wspominała.
- To ten blondyn z baru - sprecyzował Will, nie przestając chichotać pod nosem. I wtedy dopiero zrozumiałam.
- Bambi? - Wbiłam wzrok w chłopaka, nie kryjąc zdumienia. William skinął twierdząco głową, a Olivia głośno westchnęła, tym samym wciskając swój duży tyłek między nas.
- Możecie skończyć z nazywaniem go tak?
- Przecież on wygląda jak Bambi! - Roześmiałam się, nie wierząc w to, że moja przyjaciółka zwróciła uwagę na kogoś takiego. Zdecydowanie odbiegał od jej ideału mężczyzny. - Jest chudy i wiotki. Do tego te sarnie oczy!
- Nie wspominając o tym, że nie przeszedł jeszcze mutacji - wtrącił Will. Pchnął ramieniem swoją siostrę w moim kierunku, układając się wygodnie na zdecydowanie zbyt małej, jak na naszą trójkę sofę.
Wybierając ją trzy miesiące temu, nie wpadłam na to, że będę kiedykolwiek gościć u siebie chociaż jedną osobę.
- Myślałam, że wtedy w barze, promile uderzyły ci do głowy, ale teraz jesteś trzeźwa i wybierasz się do niego na imprezę! - Dźgnęłam ją palcem w żebra, wciąż chichocząc. - I poszłaś z nim do łóżka! Przecież to podchodzi pod pedofilię!
- Kurwa, on jest dwa lata młodszy! - Olivia z impetem podniosła się z kanapy, po czym stanęła naprzeciwko, marszcząc brwi w złości. - Akurat wasza dwójka nie będzie w stanie pojąć tego co czuję, bo jesteście pieprzonymi posągami, nie wierzącymi w prawdziwą miłość.
- Przez prawdziwą miłość, masz na myśli bzykanie się z licealistą w publicznym kiblu? - zaświergotał Will. Uśmiechnął się zadziornie, a ja przyjrzałam mu się uważnie podziwiając to, jak bardzo przypominał Olivię za każdym razem, gdy tylko się uśmiechał.
Zazwyczaj nie zauważałam między nimi większego podobieństwa. Ich oczy były tak samo czarne, włosy równie kręcone, ale poza tym wydawali się być zupełnie różni. Może to przez ich całkowicie odmienne charaktery.
Olivia, skryta romantyczka, pochłaniająca setki stron książek dziennie w momentach, gdy nikt nie patrzył. Na codzień jednak oschła, zamknięta i sarkastyczna. Ale w głębi duszy, jedyne o czym marzyła, to spotkać księcia z bajki. Jej dwie osobowości bywały tak sprzeczne, że ledwo nadążałam, ale z czasem nauczyłam się ją zrozumieć. W każdym człowieku tkwiło to drugie dno.
William natomiast, był człowiekiem zagadką. Zawsze uśmiechnięty, radosny i beztroski. Cóż, przynajmniej dla większości, ponieważ ja wiedziałam więcej, niż jego rodzona siostra. W końcu był jednym z uczestników grupy wsparcia dla osób po próbach samobójczych, którą prowadziłam.
Jego historia pochłonęła mnie tak bardzo, że wszystko, przez co kiedykolwiek przeszłam, okazało się niczym. Moje problemy były niczym.
Bo za każdym razem przejmujemy się każdą najmniejszą drobnostką tak bardzo, że zapominamy o tym, że na świecie istnieją ludzie, którzy mierzą się z większym gównem tego świata.
To dzięki Williamowi ponownie stałam się szczęśliwa. Mimo, że byłam poza swoim rodzinnym domem. Bez taty, bez Michaela... Byłam szczęśliwa. Wcześniej nie miałam pojęcia jak to jest czuć wewnątrz zwyczajny spokój. Jak doceniać każdy dzień i po prostu żyć, nie przejmując się czymś, na co i tak nie miałam wpływu.
- Jesteś strasznym dupkiem, Willy, ale mam to w dupie. Ogólnie na ten moment mam w dupie wszystko, co nie jest związane z Archerem. - Wzruszyła ostentacyjnie ramionami i wyniośle wyciągnęła szczękę do przodu, przybierając na twarz nieszczery uśmiech. - I on nie jest już licealistą, do jasnej cholery!
Wymieniłam spojrzenia wraz z Willem, po czym obydwoje wybuchliśmy głośnym śmiechem. Dziewczyna wystawiła język w naszą stronę i wywróciła oczami, po czym odwróciła się napięcie i skierowała w stronę wyjścia. Posłała nam ostatnie spojrzenie, opierając dłonie na swoich biodrach. Zlustrowała nas wzrokiem, a my nie przestawaliśmy szczerzyć się od ucha do ucha.
Zaraz po tym, Olivia trzasnęła za sobą drzwiami. Popatrzyłam na Willa, zwijając usta w wąski pasek, powstrzymując tym samym, kolejny atak śmiechu. On sięgnął po resztki wina w swojej lampce i nie patrząc na mnie, wzruszył ramionami i wygodnie oparł się o oparcie kanapy. Jego wzrok utknął w jednym punkcie, a twarz nie zdradzała żadnych emocji. Jego humor zmieniał się częściej, niż kobiecie w trakcie miesiączki.
Oparłam się łokciem o zagłówek i przyjrzałam mu się uważnie.
- Co cię dręczy?
- Nic takiego - oznajmił neutralnie, ale przecież zbyt doskonale go znałam, żeby mu w to uwierzyć.
- Uśmiech automatycznie zniknął ci z twarzy - stwierdziłam. Mój wzrok próbował cokolwiek wyczytać z jego postawy, dlatego wędrowałam nim nieustannie, dopóki nie pękł.
- Jutro wyjeżdżasz - powiedział cicho, na co skinęłam twierdząco głową. - A ja mam w poniedziałek spotkanie. Kto cię zastąpi?
- Prawdopodobnie Joshua - mruknęłam. Will nie wydawał się być zadowolony, ponieważ odkąd to ja pojawiłam się w klinice, okazałam się być jedyną osobą, dzięki której się otworzył. - Przecież to tylko jedno spotkanie, Will. Będę na kolejnym, zaraz po świętach. Nawet nie myśl o tym, żeby je odpuścić. W międzyczasie mogę robić ci prywatne sesje przez FaceTime'a. A co więcej - dodałam z uśmiechem, zwracając tym samym jego uwagę na sobie. - Zrobię to za darmo. Ale tylko ze względu na naszą znajomość.
- Chodzi o to, że wiesz, że on będzie drążył? - Spojrzał na mnie, nerwowo marszcząc brwi. - Będzie drążył, dopóki nie wyjawię mu powodu.
- Wiesz, że to polega na tym, że możesz powiedzieć to, co chcesz i kiedy chcesz, a jeśli nie masz ochoty, to nie musisz się nikomu tłumaczyć - rzekłam z troską i złapałam jego dłoń. Ścisnęłam ją mocno, a jego oddech spowolnił. - A już zwłaszcza, nie musisz nikomu mówić, dlaczego próbowałeś odebrać sobie życie. Dla Joshu'y najważniejsze powinno być to, żebyś nie chciał zrobić tego po raz kolejny. Dla mnie też.
- Przecież tego nie zrobię - powiedział z przekonaniem, ale w jego oczach widziałam dokładnie to samo, co za pierwszym razem, gdy tylko go zobaczyłam. Smutek i żal. Był smutny, bo wiedział doskonale, że nie może tego zrobić, co wcale nie oznaczało, że nie chciał. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
- Wiesz, że ty i Olivia możecie przyjechać do nas na weekend? - powiedziałam po chwili, nabierając powietrza w płuca. - Od lat spędzam wigilię tylko z moim tatą, czasami Michael wpadał do nas na chwilę, ale to wszystko. Będzie miło, jeśli będzie nas więcej.
- Naprawdę nie musisz...
- Ale chcę - przerwałam mu stanowczo. Naprawdę bardzo potrzebowałam ich w swoim życiu. Zawsze to Mike był jedyną bliską mi osobą. Wszyscy inni byli dobrymi znajomymi, ale nigdy nie było to czymś, co mogłabym nazwać przyjaźnią. Dopóki nie poznałam Willa i Olivii. Niczego bardziej nie pragnęłam, niż tego, aby móc spędzić z nimi święta. I doskonale wiedziałam, że oni również tego chcieli. W końcu sami od lat, mieli jedynie siebie.
- W porządku - skinął. I mimo, że bardzo się powstrzymywał, zauważyłam jak jego kąciki ust drgnęły. Uśmiechnęłam się do niego w pokrzepiający sposób, po czym położyłam głowę na jego ramieniu i westchnęłam.
- To będzie ciężki tydzień. Przyda mi się ktoś, kto będzie mnie wspierał w trudnych chwilach.
- Już nie przesadzaj. Michael zawsze cię wspiera. - Will wyciągnął dłoń i objął mnie jednym ramieniem. Oparł podbródek na mojej głowie, a ja przymknęłam oczy, bo w takich chwilach, zawsze byłam dozgonnie wdzięczna za kogoś takiego, jak on.
- Fakt - przyznałam. - Ale on zawsze ocenia. A na szczęście ty nie będziesz nigdy oceniał mnie...
- Bo ty nigdy nie oceniasz mnie - dokończył z delikatnym rozbawieniem. - Boisz się tego, że go zobaczysz?
Odchyliłam głowę tak, aby móc na niego spojrzeć i posłałam mu piorunujące spojrzenie. Wiedział, że nie lubiłam rozmawiać na ten temat. Nikomu nigdy nic nie wspomniałam na temat swojego życia w Hilton Head, oprócz jednego wieczoru, gdy w dwójkę upiliśmy się niemal do nieprzytomności, a ja poczułam jakąś dziwną potrzebę wyrzucenia z siebie tego, co siedziało mi w głowie.
Następnego dnia, od razu tego pożałowałam.
- Nie - rzekłam stanowczo, gdy jego wzrok nie przestawał mnie świdrować. - Obawiam się trochę powrotu, bo dawno nie widziałam się z tatą, Mikiem, Caroline... Zaangażowałam się w nowe znajomości i boję się, że nie będzie już tak samo między nami.
- Przecież dzwonicie do siebie.
- Ostatnio trochę rzadziej. - Wzruszyłam ramionami i spuściłam wzrok. - Michael jest pochłonięty swoją nową pracą i związkiem z Caroline. Ostatnio, gdy rozmawialiśmy, powiedział mi, że zastanawiał się nad zaręczynami.
- Nie pieprz! Ile oni ze sobą są? Mówiłaś, że pół roku?
- Mniej więcej - skinęłam twierdząco głową. - Ale znają się od wielu lat i tak samo, od wielu lat się przyjaźnią. Latami czekał na to, kiedy nadejdzie moment, gdy będą mogli ze sobą być.
- Strasznie romantyczne - powiedział, ale wyczułam delikatną kpinę w jego głosie. Zaśmiałam się cicho i szturchnęłam go ramieniem. - No co? Twoje historie wydają się jak te wyjęte z filmu. Czuję za każdym razem, jakbyś opowiadała mi fabułę jednego z romansów, które czyta Olivia.
- Uważaj, bo jeszcze uwierzysz w miłość. - Zachichotałam i popatrzyłam na niego kątem oka. Will w odpowiedzi wywrócił oczami i zrobił kwaśną minę.
- Uwierzę, jak zaczną pisać gejowskie historie miłosne.
- Założę się, że takie istnieją, ale skoro większość populacji jest hetero, to chyba logiczne, że o nich nie słyszymy - odparłam z przekorą.
- Większość populacji homoseksualistów ukrywa się ze swoją orientacją, więc na dobrą sprawę nie wiemy, ile tak naprawdę ich faktycznie jest.
- Jakim cudem, od historii romantycznej moich przyjaciół, zeszliśmy na temat twojego problemu z obwieszczeniem światu, że lubisz chłopców? - Uniosłam wysoko brwi. William zrobił naburmuszoną minę i pokręcił głową.
- Mieliśmy nie rozmawiać na ten temat i nigdy w życiu do tego nie wracać! - Obruszony uniósł ton, co skwitowałam jedynie głośnym westchnieniem.
- Sam zacząłeś.
- Kurwa. - Przyłożył dłoń do czoła, a ja wybuchłam śmiechem. Dźgnęłam go palcem w żebra i automatycznie odsunęłam się tak, aby nie mógł mi się odwdzięczyć. Uniosłam dłonie w geście obronnym, gdy tylko obrzucał mnie jadowitym spojrzeniem.
Cieszyłam się z tego, że mimo, że następnego dnia miałam wrócić z powrotem na stare śmieci, miałam w sobie chociaż odrobinę dobrego humoru. Oczywiście, powodem mojego szczęścia, był wciąż William. A ja, byłam kolejnym powodem, oprócz jego siostry, dzięki któremu na nowo uczył się chęci do życia. Chociaż to akurat przychodziło mu z wielką trudnością.
Martwiłam się o niego. Bałam się, że jak wyjadę, to znowu będzie chciał coś sobie zrobić. Z ludźmi takimi jak on, nigdy nie było wiadomo. Potrafił być tak radosny i beztroski, że czasami sama się na to nabierałam. A w rzeczywistości, w jego głowie toczyła się jedna wielka walka.
Miałam sama wyciągnąć się z bagna swojej przeszłości, zamiast tego, po raz kolejny pomagałam wyciągać z niego kogoś innego. Tylko różnica polegała na tym, że William był ze mną zawsze szczery. Oprócz swoich problemów, wspierał mnie również w moich. Nie krzywdził mnie i nic przede mną nie ukrywał.
To takich, zdrowych relacji, właśnie potrzebowałam.
***
Zamknęłam ostatnią walizkę i postawiłam ją w salonie obok kolejnych. Po świętach, planowałam wrócić do Charleston niemal od razu, ale na dobrą sprawę, nie miałam żadnego konkretnego planu na sylwestra.
Chciałam spędzić go z Olivią i Willem, ale również Mikiem, jak i Caroline. Nie do końca wiedziałam jak miałoby to wyglądać, ale na taką ewentualność postanowiłam się przygotować, dlatego też spakowałam więcej rzeczy, niż powinnam.
Zmęczona, z pulsującą od wina głową, wsunęłam się pod ciepłą pościel. Przymknęłam oczy, starając się jak najszybciej zasnąć. Ostatnio sypiałam bardzo dobrze. Miałam czysty umysł i sen nigdy nie był taki przyjemny. Ale stres spowodowany powrotem do domu, znów zacząć zaprzątać mi głowę. Przewijały mi się wszystkie scenariusze dotyczące spotkania, które zapewne nastąpi, na które nie do końca byłam gotowa. A może byłam, tylko bardzo nie chciałam się do tego przyznać.
Po głowie, wciąż wędrowało mi wspomnienie naszej ostatniej rozmowy. Rozmowy, która nie odbyła się w jego mieszkaniu, a rozmowy, którą mieliśmy już po moim wyjeździe. Nie myślałam o tym od miesięcy. A nagle znowu to wszystko powróciło. Znowu zaczęło mnie to dręczyć, jak jakiś pieprzona, zepsuta kaseta, która krążyła w kółko i w kółko, nie dając mi spokoju.
Niecałe dwa tygodnie po przeprowadzce, w końcu miałam za sobą etap urządzania mieszkania. W końcu znalazło się w nim coś więcej, niż materac na środku sypialni. Nadszedł nareszcie ten moment, w którym mogłam odetchnąć z ulgą i rozpocząć nowy etap. Etap, w którym miałam nauczyć się żyć tylko i wyłącznie dla siebie.
Ale zamiast tego, Noah Blaine po raz kolejny zniszczył mój spokój.
Usłyszałam wibracje. Zerknęłam na wyświetlacz, a moje serce całkowicie się zatrzymało. Nie rozmawialiśmy odkąd wyjechałam. Dlaczego dzwonił do mnie w środku nocy? Czy zrobił to przez pomyłkę?
Naprawdę nie chciałam odbierać. Nie mogłam ponownie zacząć o nim myśleć. Tak dobrze szło mi już wymazywanie jego obrazu sprzed oczu, a jednak... jednak nie byłam w stanie. Chciałam wiedzieć, co miał mi do powiedzenia, chociaż miałaby to być nasza ostatnia rozmowa w życiu.
Wstrzymałam oddech i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Minęło kilka sekund zanim zdołałam przyłożyć telefon do ucha, ale gdy już to zrobiłam, jedyne co usłyszałam to ciszę. Ciszę, którą jedyne co przerwało, to jego ciężki oddech.
- Mogę cię o coś zapytać? - odezwał się po chwili, a mi ponownie złamało się serce, kiedy usłyszałam jego zachrypnięty, przepełniony żalem, głos. Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam znaleźć języka w ustach, bo cokolwiek się nie wydarzyło, nie mogłam ukryć tego, że wciąż nie był mi obojętny. - Było to łatwe?
- Co było łatwe? - wydukałam, powstrzymując napływające do oczu, łzy. Jego ton... Byłam prawie pewna, że nie był trzeźwy. Miał problem, a ja go zostawiłam bez słowa. Nie pomogłam mu, zamiast tego, prawdopodobnie dobiłam go jeszcze bardziej.
Pieprzona egoistka.
- Zostawić mnie - mruknął niemal szeptem. Łzy swobodnie spłynęły mi po policzkach. Automatycznie zaczęłam żałować swojej decyzji. Mimo, że wciąż powtarzałam sobie, że musiałam myśleć o sobie chociaż ten jeden raz, nie mogłam wyrzucić sobie z głowy tego, że w najgorszym momencie jego życia, zniknęłam bez słowa. - Odejść jakby to nic nie znaczyło. Jakbym ja nic nie znaczył.
- Noah...
- Zapomnij. Niepotrzebnie zawracam ci dupę. - Jego głos stał się beznamiętny i oschły. Zmienił się w ułamek sekundy. Pokręciłam głową, próbując znaleźć odpowiednie słowa, które mogłabym mu powiedzieć, ale takie nie istniały. - Jestem trochę pijany, nie przejmuj się.
- Halo! Żyjesz w tej toalecie? - Usłyszałam w tle damski głos. Był stłumiony, nie byłam w stanie w żaden sposób go rozpoznać, ale sam fakt tego, że był z jakąś kobietą powodował, że wewnątrz każdy narząd zaczął sprawiać mi ból.
- Kończę. Żegnaj, Davis. Miłego życia.
Zanim zdołałam cokolwiek odpowiedzieć, rozłączył się. A ja w bezdechu, wpatrywałam się w pusty punkt przed siebą, próbując przeanalizować to, co właśnie zaszło.
Oczywiście, że w jego mieszkaniu była kobieta. Dlaczego miałaby nie być? W końcu był wolnym człowiekiem, tak samo jak ja. To ja go zostawiłam, nie dając temu szansy. Nie dając szansy nam. I mimo, że cholernie bolało, wiedziałam, że tak było lepiej.
Bo było, prawda?
I może, w innym wszechświecie, znaleźlibyśmy się we właściwym czasie i potrafilibyśmy kochać się właściwie. Może, gdybyśmy poznali się wcześniej, on nie byłby skrzywdzonym przez los chłopakiem, a ja skrzywdzoną przez faceta, dziewczyną. A może, gdybyśmy poznali się później, on przepracowałby wszystko, co sprawiało, że stał się tak zamknięty, a ja przepracowałabym swoje problemy z zaufaniem. A może, pewnego razu, spotkamy się ponownie i w tej otchłani, którą stworzyliśmy, na nowo się odnajdziemy.
Może.
Zagryzłam nerwowo wnętrze swojego policzka. Przerzuciłam się na drugi bok i cicho westchnęłam.
Wiedziałam, że następnego dnia, wszystko nad czym pracowałam przez ostatnie miesiące, legnie w gruzach. Ale musiałam wierzyć, że będzie inaczej. W końcu czas leczył rany.
Tylko, że te jego, były o wiele głębsze, niż mogło mi się wydawać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro