Wiersz, ale właściwie to nie wiersz
Dla Emi, która zaproponowała mi napisanie białego wiersza~
Słońce zaczęło powoli wschodzić, a jego promienie oświetliły wyblakłe już wspomnienia dziecięcych marzeń i śmiechu.
Pierwsze zakochanie, tak słodkie i przyjemne, chodź odwzajemnione, wkrótce stało się gorzkim przekleństwem.
Straciłam osobę, dla której żyłam i nie odczułam smutku, a jedynie żal do człowieka, który nie dał rozkwitającemu kwiatu dożyć dorosłości.
Aby już nie czuć żalu, rzuciłam się w wir walki. Pozwoliłam swoim demonom
wyrwać sobie serce i uciszyć sumienie.
Bardzo je to rozradowało, bo od wielu lat tylko czekały na okazję, by zasiać ciemność w moim umyśle.
A ja im na to pozwoliłam, nie mogąc znieść widoku bezwzględnie mordujących na polu bitwy żołnierzy, w domach zamieniających się w kochających mężów i dzieci.
Ścieżka, choć zbrukana śmiercią i cierpieniem była ścieżką właściwą. Ją postanowiłam wybrać.
Uświadomiłam sobie, że tylko wojna prowadzi do pokoju. I tak zrobiłam. Rozpętałam wojnę i eliminowałam zgniłych ludzi pod pretekstem zaprowadzania pokoju.
Ludzie, których ceniłam byli zbyt słabi, nie- delikatni, więc świat mi ich odbierał.
Otoczyłam się królami, którzy mnie pokochali, choć dziwili się, bo ja kochałam tylko zwiędły kwiat.
A gdy po wielu latach dopięłam swego celu, nie byłam tą samą osobą. Byłam szczątkami dawnej siebie.
Wzięłam kąpiel w ogniu, z nadzieją, że zmyje on ze mnie woń krwi i zamknęłam oczy w kwiecistej trumnie, otoczona ciszą własnego oddechu.
Nie wiem o co chodzi w tym wierszu. Nie wiem co to jest. Nie wiem jak to nazwać. Dajcie swoje pomysły na tytuł.
KTO WIE DO CZEGO METAFORĄ JEST ZWIĘDŁY KWIAT??!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro