Las, Morderca i osoba, którą kocham
Bardzo długo mnie nie było, przepraszam. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. Za to wstawiam mega długi rozdział, który ma ponad 6000 słów (XD) i jest także zakończeniem wątku z mordercą.
Jeszcze trzy wątki i koniec XD. Dziwnie, mam nadzieję, że wytrwacie do końca :D
Marszczę zdenerwowana brwi i mrożę wzrokiem nieznaną mi dziewczynę. Denerwuje się, widzę to po niej, usta zacisnęła w wąską linię i unika mojego wzroku.
- Hanawara-san, teraz jest twoja zmiana... - Mówi przełykając głośno ślinę. Nie wiem co o mnie się nasłuchała, ale chyba nie jestem aż tak przerażająca, prawda?
Sprawa jest prosta. Dzisiaj jest moja zmiana mycia naczyń i sprzątania stołówki. Rozumiem wszystko, naprawdę, ale dzisiaj rano zostałam wrobiona przez chłopaków i zmywałam podłogi za nich. Nigdy więcej nie będę za kogoś odwalać brudnej roboty. Nigdy.
- Właśnie, Aria-chan, pomóż nam, inaczej Sei-chan się obrazi. – Wręcz krzyczy Reo z drugiego końca stołówki i macha do mnie. Podchodzę do niego, ściągam buta, skarpetkę i kładę ją na stole. Ciemnowłosy tylko z zaskoczeniem mnie obserwuje, ale po chwili głośno wzdycha, kręci głową i zaczyna wycierać siedzenia.
- Co ty robisz Ario?
Po prostu podaj mi tą skarpetę!
Podchodzi do nas Akashi, mruży swoje piękne oczy i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.
- No bo to jest nie fair! Ten jeden Mo... Mo-coś-tam powiedział, że teraz jest moja kolej, a nie była. Dlaczego muszę za niego to robić? Żyjemy w wolnym kraju... - Przerywam widząc jego podenerwowaną minę. Jego wzrok ląduje na mojej gołej stopie, a po chwili na stoliku. Bierze skarpetkę i rzuca mi ją w twarz.
- Co to ma być?
- Zgredek dostał skarpetkę! – Odpowiadam i patrzę się na niego z nadzieją i szczęściem. On tylko krzywi się i przeuroczo przekrzywia głowę.
- Co? Co ty robisz?
- Zgredek jest wolnym skrzatem!
- Ario Hanawaro, masz natychmiast się uspokoić, bo...
Dalej nie słucham, bo uciekam jak najszybciej. Jednak już po kilku sekundach zżera mnie sumienie i poczucie winy. To przez moją głupotę i łatwowierność sprzątałam za tych koszykarzy. Ani Reo, ani Akashi nie mogą przez to ucierpieć i dłużej siedzieć w tej stołówce. Zrezygnowana ubieram tą nieszczęsną skarpetę i buta, i z niezadowoloną miną wracam.
Wchodzę cichutko do dosyć sporej kuchni i od razu rzuca mi się ciemnowłosy ustawiający naczynia na pułkach. Akashi za to zmywa talerze i odstawia je na suszak. Z pokorą do niego podchodzę, a ten tylko zerka na mnie kątem oka.
- Co mam robić?
Na twarzy czerwonowłosego pojawia się cień wrednego uśmiechu, przez który mam zawroty głowy. Od razu odwracam wzrok i szukam jakiegoś punktu, w który mogę się bezkarnie wpatrywać.
- Wiedziałem, że wrócisz, jesteś zbyt miła i pomocna. Tam jest miotła, posprzątaj przed budynkiem.
Z lekka irytacją biorę drewniany badylec i wychodzę na zewnątrz. Marudząc pod nosem zaczynam pracować. Nie wiem, ile tak macham tym kijem, może pięć minut, więcej, ale po chwili dostrzegam coś przerażającego. Coś, co powoduje u mnie dreszcze, okropny strach i odrętwienie.
- Akashi! Doskonale wiedziałeś, że tu niedaleko jest mrowisko! – Wręcz piszczę i zdenerwowana wchodzę do środka uważając, aby niczego nie strącić tą miotłą. Otwieram drzwi kuchni i przystaję zdenerwowana. – Akashi...
Przerywam zaskoczona. Chłopak pusto wpatruje się w tafle wody w zlewie, dłonie opiera o blat, a jego wzrok jest nieobecny. Mimo że jest w takim dziwnym stanie, wygląda... pięknie? Czy te określenie nie jest zbyt głupie?
- Stało się coś? – Pytam, a on powoli na mnie zerka, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że tu jestem. Marszczy delikatnie brwi i wpatruje się w podłogę. Po chwili odpowiada:
- Idź już, Ario.
Mrugam kilka razy skołowana powiekami.
- No ale...
Chłopak przykłada dłoń do czoła i głośno wzdycha.
- Po prostu już idź.
Wycofuję się czując w sercu narastające, nieprzyjemne uczucie.
- To najgłupsza rzecz na świecie. – Mówi Misaki i krzyżuje ręce na klatce piersiowej. Jej wzrok jest chłodny, postawa buntownicza i chyba idealnie odzwierciedla nasze uczucia. Ja tylko potakuję kilka razy głową dając znać, że ten pomysł też niespecjalnie mi pasuje. Samoczynnie zerkam na Akashiego, który stoi obok kolegów z drużyny. Patrzy się obojętnie na las, dłonie ma schowane w kieszeniach bluzy, a wszystkie dziewczyny znajdujące się niedaleko jego obserwują chłopaka z wręcz rozmarzonym wzrokiem. Czy ja też bym się tak zachowywała, gdybym w ogóle nigdy z nim nie rozmawiała? Pewnie tak, Akashi emanuje niesamowitą aurą, która jednocześnie przyciąga i powala.
- Nie patrz się na niego tak, jakbyś tylko czekała, aby do ciebie podszedł i ci się oświadczył. – Mówi Akane i szturcha mnie ramieniem w bok. Lekko zaskoczona zaczynam pocierać obolałe miejsce, ale robię jak mówi. Byłoby niezręcznie, gdyby się dowiedział, że tak nachalnie się w niego wpatruje.
- Dobra, dzieciaki! – Krzyczy trenerka koszykówki, którą bardzo polubiłam. Mimo że jest niska i drobna, okazała się świetnym graczem, który prześcignął nawet byłą kapitan drużyny. – Wiem, że do tego pomysłu podchodzicie trochę niepewnie i sceptycznie, ale to naprawdę dobry trening. Będziecie musieli szybko się poruszać, tak, aby nikt was nie zauważył, myśleć logicznie i wymyślać strategie. Podchody to naprawdę kształtująca gra. Wyjaśnię wam, jak to będzie wyglądało. Dziewczęta pójdą pierwsze, jakoś dziesięć minut przed chłopakami i będą zostawiać za sobą jakieś ślady. Mogą być to jakieś wstążki, kokardy, znaki, rysunki. Potem wypuszczę męską część drużyny i do godziny jedenastej wieczorem musicie przyprowadzić wszystkie dziewczyny. Są jakieś pytania?
- A jak ktoś się zgubi? – Mówi jakaś brunetka, a kilka jej koleżanek potakuje głową. – To jednak las, będzie ciemno i... przerażająco.
Nauczycielka tylko się śmieje radośnie pod nosem i zgarnia do tyłu swoje brązowe włosy.
- Spokojnie. Upewniliśmy się, że poza niegroźnymi robakami nic tam nie ma. Na dodatek las jest zaskakująco mały, ale gęsty. Dookoła niego znajduje się droga, więc jeśli się zgubicie wystarczy, że będziecie szli prosto, a gdy traficie na ścieżkę, skręcicie w stronę, którą wskazują rozmieszczone przez nas znaki.
Wszyscy potakuję niechętnie głową i się krzywią. Tobio unosi rękę i zarzuca swoją grzywką na bok. Uśmiecham się pod nosem widząc, jak chłopak udaje pewnego siebie i wyluzowanego. Pewnie teraz bardziej się boi od przeciętnej dziewczyny.
- Tak?
- A co się stanie z przegraną drużyną? – Pyta. Na ustach nauczycielki pojawia się przerażający, wielki i szatański uśmiech nie wróżący niczego dobrego.
- Ten kto poniesie klęskę będzie musiał przebiec dookoła obozu pięć kółek. W samej bieliźnie.
Niektóre dziewczyny wręcz mdleją, a podekscytowani chłopcy zaczynają krzyczeć i wydawać dziwne dźwięki, a ja blednę. Klepią siebie po plecach mówiąc przy tym, że to jest naprawdę poważna sprawa i nie mogą się poddać. Jakiś inny chłopak już szykuje się do startu, a Kotaro podchodzi do nauczycielki i nisko się kłania.
- Dziękuję sensei, bardzo dziękuję! – W oczach rudzielca pojawiają się łzy. – To... to spełnienie moich marzeń!
- Ale ja żartowałam, idioci. Chyba nie wzięliście tego poważnie?
Cała męska drużyna koszykarska zastyga, a Akashi tylko prycha pod nosem lekko rozgniewany.
- Naprawdę myśleliście, że to prawda? – Komentuje chłopak i kręci kilka razy głową.
To wszystko chyba najbardziej przeżywa Kotaro, który po prostu się popłakał. Koledzy zaczynają pocieszać zdołowanego przyjaciela, jednak ten odtrąca ich wszystkich i bierze się w garść.
Ja natomiast mogę wypuścić ze świstem powietrze przez usta i po prostu wybucham śmiechem. Nie wyobrażam sobie biednych, kruchych dziewczyn, które biegają w samej bieliźnie dookoła domków.
- Dobra, zaczynamy! Dziewczęta... start.
Jednak my nadal stoimy.
- Ten kto przegra, nie zje jutro śniadania.
Tylko tyle wystarczyło, aby zmusić nas do działania. Powoli kierujemy się w stronę lasu, a ja pilnuję, aby się nie zgubić. Znając moje szczęście, to właśnie mnie pierwszą znajdą.
- Ej, Aria-chan, chodź tutaj. – Mówi Misaki, łapie mnie za ramię i przyciąga do siebie. – Wiesz, ta ,,zabawa" nie jest taka zła. Bo jak znajdzie cię Akashi... Ciemno tu, mroczno i w ogóle...
Dźgam łokciem w bok Misaki i przewracam tylko oczami słysząc jakie głupoty wygaduje. Nie dam się przez nikogo złapać, obiecuję.
Idąc tak ciemną drogą zostawiamy za sobą różne liściki, strzałki, a nawet jakaś dziewczyna rzuciła skarpetę. Postanawiamy skręcić i dać mylną wskazówkę. Akane butem rysuje znak, mówiący, że idziemy prosto, jednak kierujemy się na prawo. Niechcący zahaczam bluzą o grubą gałąź i łamię ją przy tym rozrywając ubranie.
- Świetnie. – Szepczę, przystaję i zaczynam kombinować, co tu zrobić, aby to jakoś naprawić. Nie wiem ile tak stoję, ale z zamyśleń wyrywa mnie dźwięk gwizdka dający znać, że chłopaki już się zbliżają. Wściekła spoglądam przed siebie i dopiero teraz orientuję się, że... zostałam sama.
Wiedziałam, wiedziałam, że to mi się przydarzy.
Najgorsze jest to, że nawet nie mogę krzyczeć. Wtedy mnie namierzą i będzie po mnie. Lekko zestresowana postanawiam biec truchtem przed siebie i podążać za pozostawionymi śladami. Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie.
Kieruję się przed siebie obserwując dokładnie otoczenie. Niestety, nie dostaliśmy latarek, a ja zapomniałam wziąć ze sobą telefonu, który chyba każdy przy sobie ma. Wściekła kopię liście, ale szybko znów wracam do biegu.
Dostrzegam pozostawioną strzałkę, skręcam tam szczęśliwa, ale już kilka minut później orientuję się, że to była zmyłka.
Całkowicie się zgubiłam.
Kucam na ziemi i zaczynam się zastanawiać, czy się nie poddać. Z jednej strony mam dość krążenia dookoła i szukania żywej duszy, ale nie mogę zdradzić mojej drużyny. Polegnę niczym martwy żołnierz i pokarzę, że jestem słaba. A przecież Aria Hanawara się nie poddaje. Nigdy.
Z taką bojową myślą wstaję, ale od razu zaczyna przerażać mnie tak cisza. Coś za mną strzeliło, jakiś ptak wzbija się w górę, dziwny odgłos spowoduje u mnie dreszcze. Dopiero teraz orientuję się, że ciągle nasłuchuję i szukam najmniejszego szmeru, który by świadczył, że nie jestem sama. To bardzo zły pomysł, powoduje tylko u mnie zawroty głowy i dziwny strach.
Czuję, że ktoś jest za mną.
Ta osoba kładzie na moim ramieniu dłoń.
Przerażona zrywam się do sprintu i nie patrząc, czy przede mną są pajęczyny, czy nawet mrówki, gnam przed siebie. W życiu nie pomyślałabym, że tak daleko mogę skakać, stwierdzenie, że strach dodaje skrzydeł chyba nie jest przesłodzone.
Kilkanaście minut wcześniej
- Eeee... nie chce mi się. – Marudzi Kotaro i krzyżuje na klatce piersiowej ręce. Reo tylko delikatnie się uśmiecha widząc brak entuzjazmu ze strony swojego przyjaciela. Przed chwilą jeszcze się rwał do działania, ciemnowłosy miał wrażenie, że rudzielec nie wytrzyma i pobiegnie przed czasem.
Akashi tylko prycha pod nosem widząc zachowanie Kotaro, a Tobio podchodzi do nich i się szczerzy.
- Moim zdaniem to będzie świetna zabawa. Nie mam zamiaru szukać wszystkich dziewczyn, jedna w zupełności mi wystarczy.
- Co masz na myśli? – Pyta Reo i zerka kątem oka na Akashiego, który jakoś zaciekawił się wypowiedzą blondyna.
- To, że mam zamiar znaleźć Arie Hanaware jako pierwszy i uratować od tej przerażającej ciemności. Pewnie umiera ze strachu i przerażenia. Jest taka delikatna i spokojna, i strachliwa...
Akashi słysząc jego żałosną przemowę parska pod nosem krótkim śmiechem, ale jego oczy pozostają poważne i przerażające. Tobio widząc to krzywi się i cofa kilka kroków do tyłu, a Reo ciągle obserwuje swojego przyjaciela wyraźnie czymś zadowolony.
- Chyba nie znasz za bardzo Arii. Delikatna? Nie sądzę, aby delikatna osoba mogłaby uderzyć z pięści jakąś dziewczynę. Spokojna? Zawsze rwie się do działania jako pierwsza i ma gdzieś konsekwencje i racjonalnie myślenie. No cóż, tylko ze strachliwą mogę się zgodzić, choć ten jej strach pojawia się w najdziwniejszych momentach. Nie mów nic o Arii, Tobio, skoro nie wiesz o niej podstawowych rzeczy.
Tak właśnie zaczęła się kłótnia, kto lepiej zna niewinną niewiastę, Arię Hanware.
Tobio próbuje zamaskować zdziwienie i lekki strach, który towarzyszy mu, gdy stoi naprzeciwko Absoluta. Blondyn nie może pojąć, jak Aria daje radę przy tej powalającej aurze, i czy się go nie boi.
- Ta, w takim razie co ty wiesz o Hanawarze-chan, Akashi-san?
Przez twarz czerwonowłosego przechodzi irytacja, a Reo nadal z dziwnym uśmiechem obserwuje tę całą scenę.
- Ma uczulenie na pyłki i nie lubi kwiatów i gruszek. Jej ulubionym kolorem jest biały, bo kojarzy jej się ze śniegiem. Uwielbia pomarańcze, czekoladę, wszystko co słodkie, w tym Mizu. Nienawidzi jak ktoś wyzywa lub dokucza jej przyjaciołom, staje w obronie innych i poświęca się dla drugiej osoby. Jej ulubioną liczbą jest cztery, sama kiedyś ją nosiła w gimnazjum. Lubi wszelkie potrawy z tofu i wodorostami, jej ulubione święto to dzień dziecka, kojarzy je z miłymi wspomnieniami z dzieciństwa. Miała zwichniętą stopę, utknęła między skałami w górach, i często ją boli, kiedy jest nagła zmiana pogody. Aria uwielbia malować, najbardziej na płótnie bawełnianym, nie lnianym, uważa, że bawełna lepiej brzmi i dzięki temu jej obrazy wychodzą o wiele lepsze. Nie potrafi śpiewać, przekonała się o tym występując na apelu w trzeciej klasie podstawówki. Aria boi się mrówek, jak była mała usiadła na mrowisku i źle się to dla niej skończyło. Nienawidzi samotności, ciemności i małych psów. Nie radzi sobie z matematyką i chemią, prawie codziennie pomagam jej w lekcjach na przerwach. – Kończy, odwraca się, ale dodaje zwracając się do oszołomionego Tobio. – Acha, i Kwiatek uważa ciebie za przyjaciela, więc nie pozwalaj sobie na zbyt dużo.
Akashi odchodzi od nich, a z twarzy Reo nadal nie znika wielki uśmiech. Tobio odwraca się do ciemnowłosego, kilka razy otwiera i zamyka usta, ale po chwili z pewną siebie postawą mówi:
- Ja też to wiedziałem.
- Właściwie skąd Akashi tak dużo o niej wie? – Pyta się Kotaro Reo, a chłopak tylko wzdycha.
- Sei-chan po postu słucha Arii-chan, jest przecież jej przyjacielem.
- Przyjacielem? – Mówi zaskoczony Kotaro. – Myślałem, że Aria zabujała się w Aka...
Nie kończy, bo Reo staje na jego stopie, a ten zaczyna krzyczeć w niebogłosy.
- Za co to?
- Za głupotę i niewyparzony język.
Nauczycielka podchodzi do chłopaków i gwiżdże gwizdkiem.
- No, idźcie już! – Krzyczy, a wszyscy zaczynają biec w stronę lasu.
Przez pierwsze pięć minut nic ciekawego nie znaleźli, szli przed siebie, rozglądali się za strzałkami. Najwięcej chyba znalazł Akashi, który wręcz spodziewał się, gdzie będą podpowiedzi. Kotaro czuł się przez to przygnębiony, przecież on też dobry jest w... w szukaniu strzałek!
Pierwszą rzeczą jaką znalazł była złamana, dosyć gruba gałąź.
- Patrzcie, to pewnie podpowiedź! – Krzyczy uradowany rudzielec, a Reo posyła mu zniecierpliwione spojrzenie.
- Nie, to tylko patyk.
Jedyną osobą, która zainteresowała się znaleziskiem Kotaro okazał się być Akashi. Podchodzi do smutnego chłopaka i spogląda na ziemie. Zaciekawiony klęka i podnosi skrawek ubrania.
- To Arii. – Mamrocze pod nosem na tyle głośno, a by usłyszał go rudzielec. – Ta dziewczyna ma pecha. – Wstaje i klepie Kotaro po plecach. – Prawdopodobnie znalazłeś prawdziwą drogę, gratuluję. Idziemy tędy.
Rudzielec tylko potakuje kilka razy głową i kierują się w wyznaczona stronę. Jednak po pewnym czasie zauważyli, że ścieżka rozdwaja się, a nigdzie nie ma podanego znaku.
- Ja idę prosto, ty skręcasz. Jakby co spotkamy się w tym miejscu. – Mówi Akashi i idzie przed siebie. Kotaro przed chwilę tylko stoi, a bierze się w garść, włącza latarkę na telefonie i powoli kieruje się w prawo. Szuka jakichkolwiek podpowiedzi, nawet podejrzanie wyglądający patyk. Po chwili znalazł DZIWNIE porozrzucane liście.
- Dziwne... Nawet BARDZO dziwne... - Mamrocze zastanawiając się, jak powinien poprawnie upaść ten liść. Obliczył wszystko w głowie, od tępa spadania owego liścia, szybkości wiatru, dnia tygodnia i umieszczenia planet w kosmosie. Doszedł do wniosku, że naprawdę bardzo podejrzanie spadł ten liść.
- To chyba podpowiedź, te dziewczyny naprawdę są inteligentne! – Wręcz krzyczy, ale opamiętuje się. Zadowolony ze swojego odkrycia wręcz w podskokach idzie na przód. Po chwili dostrzega kucającą dziewczynę. Mruży oczy i z zadowoleniem stwierdza, że to Aria. Niechcący szturcha gałąź, a stado ptaków wzbija się w powietrze. Blondynka wstaje, a Kotaro postanawia zrobić jej miłą niespodziankę.
Podchodzi do niej jak najciszej, kładzie dłoń na ramieniu dziewczyny szeroko się uśmiecha. Ona przez chwilę stoi sparaliżowana i po chwili zaczyna niesamowicie szybo biec.
Kotaro przez kilka sekund wpatruje się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była dziewczyna i zastanawia się, co źle zrobił.
Mam dosyć tej chorej gry! Boże, a jak to był ten morderca, który skrzywdził Lucy? Może właśnie dotykał mnie bóg śmierci, który chciał zadać mi ostateczny cios? A jak to był...
Mój wewnętrzny dylemat kończy upadek. W dół. Duży, ciemny, mokry, pełen robactwa dół. Wstaję na chwiejnych i bardzo zmęczonych nogach i wpatruje się w górę. Nie wiem, kto był na tyle głupi, aby wykopać więcej niż dwumetrową dziurę, ale będę musiała mu podziękować.
Przez pierwsze minuty próbowałam sama się wydostać, ale grunt zaczął się usuwać. Później krzyczałam, aby ktoś mnie cholera uratował, ale opamiętałam się zdając sobie sprawę, że gdzieś tu jest morderca, który też może mnie wysłuchać.
Aktualnie siedzę pomiędzy żukiem a pająkiem i znów się przeklinam, że nie wzięłam chociaż latarki czy telefonu. Przez zimną ziemię dostaję dreszczy, pociągam głośno nosem i zastanawiam się, czy właśnie tutaj skończy się moje życie.
Wstaję, ale od razu klękam czując rwący ból w kostce. Świetnie.
Nie wiem dlaczego, ale teraz strasznie chce mi się spać. Mówi się, aby w takich warunkach nie zasypiać, ale przez ten długotrwały sprint po prostu padam. No i padłam.
Lecę i jestem wolna niczym ptak. Nie czuję gruntu, ale dobrze mi z tym, na dodatek jest naprawdę ciepło i nie drżę z zimna.
Oho, jeśli tak wygląda niebo, to ja tu zostaję.
Leniwie otwieram oczy, ziewam przeciągle i ze smutkiem odkrywam, że to nie niebo. Po prostu ktoś mnie niesie na barana.
Co?
Przerażona cały ciężar swojego ciała przenoszę na plecy, a porywacz zatrzymuje się i chwieje. Nie wytrzymuje tego, a ja upadam na plecy z głośnym jękiem. Przez chwilę nie mogę oddychać, brak mi powietrza, a wszystko wiruje, jednak strach stawia mnie na obolałe nogi, które są jak z waty.
- Co ty wyrabiasz, opamiętaj się.
Zastygam i próbuję zrozumieć, jak to jest możliwe. Akashi włącza latarkę i celuje ją we mnie. Mrużę oczy i zaczynam żywiołowo machać rękami.
- Wyciągnąłem cię z tego dołu, pozostało dziesięć minut gry. Właź z powrotem, bo sama nie dasz rady iść.
Nadal się nie odzywam oszołomiona... tym wszystkim.
- Straciłaś głos? Przeziębiłaś się i boli cię gardło? Hej, Aria, mówię do ciebie. – Z jego tonu mogę wywnioskować, że zaczyna się martwić moim milczeniem. Kręcę kilka razy głową i wstaję nadal czując rwący ból stopy.
- Nie, nie, po prostu mnie zaskoczyłeś. Dzięki za uratowanie, nie wiem co bym zrobiła gdybyś mi nie pomógł. I nie musisz się mną przejmować, sama dam radę, naprawdę. – Odpowiadam, a przez jego piękną twarz przechodzi spokój i ulga. Przez chwilę wpatruje się w ziemię, jakby nad czymś się zastanawiał, potem znów przenosi wzrok na mnie i delikatnie, wręcz niezauważalnie się uśmiecha.
- Naprawdę myślisz, że pozwolę ci iść w takim stanie? – Chłopak klęka do mnie tyłem i spogląda w moją stronę kątem oka. – No dajesz, bo będę cię ciągnął siłą.
- Jestem ciężka.
- Żartujesz sobie ze mnie, a ja tego nie lubię. Liczbę do pięciu. Jeden, dwa... - Jego wzrok jest poważny, przez jego oczy nie mogę normalnie oddychać. Zrezygnowana podchodzę do niego i z wielkim zażenowaniem obejmuję jego szyję. Akashi daje ręce pod moje kolana i wstaje.
- Naprawdę uważam, że to głupi pomysł. – Mamroczę cała czerwona i chowam twarz, chociaż doskonale wiem, że mnie nie widzi. On tylko prycha pod nosem i kieruje się przed siebie.
Chyba nigdy w życiu nie byłam tak blisko obok niego. Mam wrażenie, że kiedy moja skóra spotyka się nawet z jego ubraniem, ja płonę i drętwieję. Akashi jest cieplutki, jak moja kołderka w poniedziałkowe poranki i naprawdę ładnie pachnie. Boże, wychodzę na jakiegoś podrzędnego wampira czy wilkołaka.
- Jak tam się znalazłaś? – Zagaduje, a ja delikatnie unoszę głowę do góry.
- Aaa, kiedy przez przypadek rozdzieliłam się z dziewczynami, ktoś nagle złapał mnie za ramię. Przerażona zaczęłam uciekać i wpadłam do tego dołu. Nie mogłam wyjść, krzyczeć i chyba coś sobie zrobiłam z kostką. Chyba nie będę w stanie jutro ćwiczyć...
- Wiedziałem, że znów wpakujesz się w kłopoty. A pamiętasz w ogóle jak ten ktoś wyglądał, coś do ciebie mówił, cokolwiek? Możliwe, że to był jakiś chłopak z drużyny.
Kręcę kilka razy głową, ale przypominam sobie, że mnie nie widzi.
- Nie, nic.
Między nami znów pojawia się nieprzyjemna cisza. Kładę głowę na jego ramieniu i spoglądam na jego twarz. Jest spokojny i opanowany, jakby codziennie ratował jakąś dziewczynę, a potem nosił na barana. Kiedy tak w niego się wpatruję, on spogląda na mnie kątem oka. Od razu przenoszę gdzieś indziej wzrok skrępowana jego bliskością i pięknem oczu.
- Opowiedz mi coś.
Zaskoczona znów na niego zerkam, ten nie spuszcza ze mnie wzroku.
- Dawno z tobą nie rozmawiałem, chyba mi tego brakuje.
Gdybym stała, to bym upadła. Chrząkam zaskoczona jego słowami, próbuję zakryć czerwone policzki i zaczynam mu mówić o moich różnych przygodach. Poruszyłam także temat dla mnie trochę nieprzyjemny, niezbyt miłe życie w USA. Opowiedziałam mu o mojej znajomości z Kagamim, jak poznałam Kuroko i o wieczornym pisaniu z Aomine, który okazał się niesamowicie wstydliwy i wrażliwy jeśli chodzi o dziewczyny. Za każdym razem, gdy się z nim droczę, on robi się czerwony i zmienia temat.
Tak właśnie doszliśmy do domków, gdzie od razu zabrano mnie do kliniki.
- Kurde, Akashi, ten Akashi ciebie niósł na barana. Boże, masz szczęście. – Komentuje to Misaki i podaje mi ciasteczka. Siedzę w łóżku zakryta kocami i obżeram się samymi dobrymi rzeczami. Powiedzieli mi, że z moją kostką jest wszystko w porządku, kazali poleżeć dzisiaj i trochę jutro i wszystko będzie w porządku.
- Tak, Aria-chan, masz ogromnego pecha pomieszanego z jeszcze większym szczęściem. Jaki on był, co? – Dopytuje mnie Akane, a ja przewracam oczami przypominając sobie wydarzenie sprzed godziny.
- Mogłabym go ciągle przytulać. – Podsumowuję czterema słowami, a Misaki wrednie się do mnie szczerzy.
- Gdybym tylko mogła się z tobą zamienić... - Wzdycha Akane.
- Gdyby ciebie znalazł w dole, pewnie poszedłby dalej. – Droczy się z dziewczyną Misaki i po chwili dodaje. – Tylko nasza Aria-chan ma przywilej dotykania super-mądrego, super-przystojnego, super-bogatego, super-pewnego siebie Akashiego-san. Dziewczyno, wykorzystaj to i dotykaj go zawsze i wszędzie.
Przez moją twarz przechodzi zszokowanie i zawstydzenie, a Akane znów wzdycha.
- Tym bardziej chciałabym się z tobą zamienić, Aria-chan... Jak będziecie już na takim etapie, gdzie poskromicie swoją nieśmiałość i będziecie mogli...
- DOSYĆ, STOP! – Krzyczę i zaciskam dłonie na uszach. – Nie chce tego słuchać! Porozmawiajmy o czymś innym. Ładna dzisiaj była pogoda, prawda? – Mówię zestresowana, a Misaki przewraca oczami, wyjmuje coś z szafki i zaczyna czytać. Zaciekawiona przekrzywiam głowę i obserwuję, jak dziewczyna przerzuca kolejne kartki czarnej książki. – Co czytasz?
- Aaa, to tylko pamiętnik tej zmarłej dziewczyny Lucy. Jestem w połowie.
Blednę. Przez chwilę tylko siedzę i wpatruję się tępo w moja przyjaciółkę, która jaka gdyby nic przerzuca kolejne kartki.
- Gdzie... gdzie to znalazłaś? – Pytam.
- Było schowane w toalecie. Nieźle, no nie?
Magicznym sposobem udaje mi się wstać, wyrywam dziewczynie pamiętnik i siadam z powrotem na swoim miejscu.
- Wybacz, muszę to na chwilę pożyczyć.
Otwieram to na samym końcu i czytam ostatni wpis.
Mam tego dosyć! Wszystko zostało mi odebrane, nic mi nie zostało! Chce mi się płakać, krzyczeć. Ale to już będzie koniec, tak postanowiłam i tak się stanie. Las jest piękny, piękna gałąź w lesie czasem mi szepcze, że jest samotna. Powiesiłam tam sznur, aby nie była sama. Nadal jest jej mało, wypomina mi to.
Od dzisiaj nie będzie sama, obiecuje to, naprawdę. Ja zawisnę obok tego sznura. Może na nim.
Yamato, kocham cię, nie ważne, kim jesteś.
Dozobaczenia.
Przerywam czytanie i odkładam pamiętnik przerażona.
Nikt nie zabił Lucy, ona sama popełniła samobójstwo. Ale dlaczego? Chyba była pełnoletnia, mogła uciec z Yamato od ojca i żyć bez niego.
Nagle fala zimnych dreszczy przechodzi przez mój kręgosłup, jakby ktoś wylał na mnie zimną wodę.
- Misaki-chan, gdzie znalazłaś pamiętnik?
Dziewczyna przekrzywia głowę i zabiera mi czarny zeszyt.
- No w toalecie.
- A gdzie dokładnie.
- Pod wanną.
Jest już po północy. Otwieram szeroko oczy, wstaję pomimo ogromnego bólu stopy, ubieram bluzę, buty i tym razem zabieram telefon. Cicho wchodzę do łazienki pilnując, aby żadna z dziewczyn się nie obudziła. Nie chcę je narażać, sama musze się przekonać, czy to jest prawda.
A mam nadzieję, że nie.
Kucam na ziemi i zaczynam cicho uderzać w podłogę szukając czegokolwiek. Przesuwam dywan, sprawdzam pod wanną, ale nic nie ma. Zrezygnowana siadam opierając się o ścianę i spoglądam na lustro.
Znowu zimne dreszcze opanowują moje ciało, a dziwna gula w gardle coraz bardziej zaciska moje struny głosowe.
Dopiero teraz to widzę, odbijająca się w lustrze małą szparę w panelach, ale jednocześnie na tyle dużą, aby można było przecisnąć mały palcem i otworzyć to.
W myślach przekonuję siebie, że dobrze robię. Mogę pomóc Misaki i Akane, nie wiadomo co może się stać.
Z wielką obawą przeciskam palce pomiędzy panelami i unoszę do góry. Jest tu otwór i mała drabina, przez którą przeciśnie się chudy człowiek.
Niesamowicie mocno kręci mi się w głowie, przeklinam na siebie, ale ciekawość poznania prawdy jest zbyt silna. Już byłam w domku numer sześć, nic tam nie znalazłam. Po prostu tylko sprawdzę, czy niczego tam nie ma.
Powoli schodzę na dół świecąc telefonem i pilnując, aby nie spaść. Tunel jest ciasny, muszę iść przed siebie na czworaka pilnując, aby nie zniszczyć kolejnej bluzy. Całe moje ciało drży, jakbym miała zaraz się rozpaść, ale powtarzam sobie, że jeśli zabrałabym jedną z dziewczyn, im tez mogłoby coś się strasznego stać.
Nie przechodzę kilku metrów i już uważam to za zły pomysł. Mogłam komuś powiedzieć, dać sygnał, nie jak zawsze najpierw robię, potem myślę. Po cholerę się tutaj pchałam?
Chcę zawrócić, ale nie mogę. Przejście jest tak wąskie, że nawet nie mogę się obrócić. Zrezygnowana i na skraju łez kieruję się przed siebie modląc się, abym niczego tam jednak nie znalazła.
Tunel się kończy, widzę przed sobą drabinę. Biorę kilka głębokich wdechów, wyłączam latarkę na telefonie i cicho się wspinam. Powoli otwieram klapę i przez małą szparę rozglądam się.
Jest tu jasno i zaskakująco czysto. Słyszę szum wody w pomieszczeniu obok.
Szybko wychodzę mając swoją szansę i rozglądam się. Jestem w dosyć ładnym pokoju z łóżkiem, szafką i kilkoma innymi rzeczami. Nie mam czasu się rozglądać, musze stąd jak najszybciej wydostać. Cicho otwieram drzwi i rozglądam się. Niczego nie ma. Widzę przed sobą drzwi do wolności, szczęśliwa wzdycham i idę w ich kierunku. Jednak coś przykuwa moją uwagę.
Przystaję i spoglądam w stronę ciemnego pomieszczenia. Upewniając się, że właściciel nadal się kąpie, wchodzę cicho i włączam latarkę.
Mogę umrzeć.
W pomieszczeni znajdują się różne zdjęcia, pięknych blondynek, które uśmiechają się od ucha do ucha. Pod nimi znajdują się fotografie całkowicie zniszczonych ich ciał, w życiu bym ich nie rozpoznała.
Przez moje ciało przechodzą dreszcze, przykładam dłoń do ust i próbuję nie płakać. Uspokajam się, podchodzę do jednej z szafek i ją otwieram.
Włosy.
Wszędzie są blond, jasne włosy, trochę ciemniejsze od moich. Są uporządkowane, dla każdego pasma jest inne wieko. Nawet są podpisane imionami tych dziewczyn, które zginęły. Mój wzrok ląduje na ostatnim pudełeczku, które jest puste. Na karteczce zostało napisane tylko imię i nazwisko.
Hanawara Aria.
Zamykam szybko szafkę, wyłączam latarkę i z niesamowicie drżącymi nogami próbuję wyjść. Kiedy zamykam za sobą drzwi orientuję się, że nie słyszę już szumu wody. Przerażona zaczynam obracać się dookoła zastanawiają się, co zrobić. W ostateczności chowam się za pufą.
To był bardzo dobry pomysł. Przed wyjściem słyszę wyraźne kroki, gdybym ta poszła, pewnie by mnie złapał.
Przez chwilę nie słyszę niczego oprócz szumu w uszach i bicia swojego serca. Staram się jak najbardziej skulić, zniknąć, ale moje ciało tak strasznie drży, ale zaraz zwariuję. Nie mogę normalnie trzymać telefonu i wysłać głupiego maila.
- Tak, Fred, Sam też o tym wie. – Słyszę męski głos i zamieram. Ktoś przystaje niedaleko mnie i siada na sofie, za którą się chowam. – Nie, nie zaśpiewam ci piosenki. Mam dla ciebie zatańczyć? W życiu? A z tą blondynką? Obserwujesz ją, Sam? Sam, gdzie jesteś? Kurde, Fred, widzisz jaki jest Sam? Tak, wiem, że ma ładne oczy, widziałeś taki błękit? Też o tym myślałem, żeby zabrać jej nie tylko włosy, ale też oczy...
Nie pohamowuję drżenia i głośnego wciągnięcia powietrza. Morderca przestaje mówić, wręcz czuję, jak sofa się ugina, wydaje mi się, że tak chwila trwa wiecznie.
- Wiesz co, Fred? Nie musimy jej szukać, sama przyszła.
Przerażona unoszę głowę i napotykam ciemne i puste oczy wpatrujące się we mnie z szaleństwem. Włosy ma tym razem rozpuszczone i jeszcze mokre, a uśmiech nie przypomina mi w ogóle uśmiechu człowieka.
- Cześć, Ario.
Yamato powoli wstaje, jakby bał się, że mnie wystraszy. Już to zrobił, dogłębnie.
- Ej, Fred, Sam, jest tu.
Dopiero teraz orientuję się, że mówi do siebie, patrzy gdzieś za mną, jakby naprawdę wierzył, że ktoś tam stoi. Na drżących nogach wstaję, nie hamuję już płaczu i bólu w klatce piersiowej.
Z największą siłą jaką mam w nogach startuję. Kiedy przenoszę ciężar na obolałą nogę samoczynnie się krzywię i przez to spowalniam. Yamato łapie mnie za kostkę i powala na ziemię. Przez chwilę nie mam bladego pojęcia co się stało. Odwracam do tyłu głowę i z całej siły kopię mężczyznę. Ten się przewraca do tyłu, a ja mam czas pobiec do drzwi. Naciskam klamkę, a chłód i pustka przechodzą przez moją głowę.
Drzwi są zamknięte.
One są zamknięte.
- Ej, blondyneczko, porozmawiajmy. Naprawdę ci nic nie zrobię. – Szepcze i bierze nożyczki nie spuszczając ze mnie wzroku.
Szukam czegokolwiek i dochodzę do wniosku, że jedynym sposobem na ucieczkę jest rozbicie okna. On chyba domyśla się co chcę zrobić i zaczyna krzyczeć.
- Fred, cholera, trzymaj ją!
Wbiegam do kuchni, biorę krzesło i rozbijam szybę. Dzielą mnie dwa kroki do wolności i życia, ale nagłe zawroty głowy, szum w uszach i drżenie ciała powoduje, że się zatrzymuję.
Będę musiała podziękować mojemu psychologowi za to, że przypisał mi słabsze leki na ataki.
Staram się pokonać samą siebie, ale nie mogę. Ktoś łapie mnie za ramię i powala na ziemię. Yamato siada na mnie okrakiem, obserwuje mnie przerażająco i odcina jedno pasmo włosów.
- Nigdy nie miałem takich jasny! Fred, widzisz to? Weź je! – Krzyczy i rzuca włosy gdzieś za siebie. Próbuje się uwolnić, kopię, ale nie daje rady. Jego dłonie boleśnie zaciskają się na mojej szyi i mam wrażenie, że moja krtań zostanie zmiażdżona. Brakuje mi powietrza, jest mi duszno, a oczy łzawią. Obraz staje się rozmazany i chyba naprawdę umrę.
Jednak coś dodaje mi siły i mimo braku powietrza uderzam go w krocze. Puszcza mnie, odsuwa się, a ja wstaję na chwiejnych nogach, łapie się za szyję i kaszlę. Próbuje normalnie oddychać, ale nie mogę.
Mimo że nie mam siły, jakoś wybiegam przez te okno. Yamato podąża za mną, ale potyka się i upada. Numer jego domu, dziewięć, chwieje się i obraca na liczbę sześć.
Nie patrzę się na niego, po prostu biegnę przed siebie z obolałą nogą. Mam wrażenie, że coraz mniej widzę, więc zatrzymuję się i chowam za pagórkiem.
Słyszę kroki mężczyzny. Jest blisko, świeci latarką, szuka mnie. Przykładam dłoń do ust i próbuję być jak najciszej. Możliwe, że by odszedł, gdyby nie to, że zadzwonił mój telefon. Jak najszybciej odrzucam połączenie, a Misaki znów do mnie dzwoni, a ja chcę jej przyłożyć.
- Ne, Aria, słyszę cię i chyba... też widzę.
Świeci mi latarką prosto w twarz, a ja rzucam w jego stronę telefonem. Dosyć mocno uderza w niego rozwalając nos. Yamato krzyczy coś do mnie, przeklina, a ja wstaję i biegnę do pierwszego lepszego domku. Nie czekam na miłe powitanie, czy delikatne pukanie w drzwi. Po prostu w nie uderzam, jakby od tego zależało moje życie. Dopiero teraz orientuję się, że ciężko mi się mówi, więc po prostu kopię w te drzwi, aby wreszcie ktoś mi je otworzył.
Nareszcie się uchylają, ale ja wbiegam do domku bez żadnego zaproszenia i nawet nie patrząc na domowników, zamykam drzwi, biorę szafkę, która jest niedaleko i przesuwam ją tak, aby już nikt tu nie wszedł.
Ktoś coś do mnie mówi, ale ja nic nie rozumiem. Chodzę dookoła pokoju, jakbym chciała zrobić dziurę w ziemi i nigdy stamtąd nie wyjść. Jakaś wyższa ode mnie osoba łapie mnie za ramiona i potrząsa, ale ja nadal nie wiem co się dzieje.
Czy właśnie tak działa strach na człowieka?
Ta osoba, która mną potrząsała zostaje odepchnięta. Ktoś ujmuje moja twarz w dłonie i spokojnie do mnie mówi. Przeciera moje policzki palcami, zgarnia włosy do tyłu i przykłada dłoń do czoła.
Z każdym mrugnięciem widzę coraz lepiej, z każdym oddechem mniej boli i mniej kręci mi się w głowie.
Odsuwam się od tej osoby i nie mając już żadnych sił siadam na ziemi opierając się o ścianę. Moje serce nie spowalnia, wręcz przeciwnie przyspiesza. Samoczynnie nasłuchuję jakiś kroków, które by świadczyły, że Yamato jest za mną, obok mnie, pode mną, przy mnie.
Oszaleję, stracę rozum, żałuję, że tu jestem, mam dosyć, chcę...
- Ario.
Unoszę przerażona głowę i wpatruję się w oczy Absoluta. Jest bardzo zmartwiony, nie chcę go tak martwić.
- Ario, co się stało? Powiedź mi.
Zaczynam płakać. Rzadko to robię przy innym ludziach, ale to naprawdę wielki wyjątek. Nie krzyczę, nie przeklinam, tylko głośno płaczę wyładowując to wszystko. Drżę jeszcze bardziej, jest mi tak zimno i słabo, jestem zmęczona.
Akashi Seijuro, najbardziej spokojna, chłodna i obojętna osoba na świecie przytula mnie. Obejmuje mnie mocno w pasie, drugą dłoń kładzie na mojej głowie i mocno do siebie przyciąga. Gładzi mnie po włosach, ciągle coś powtarza, a jego oddech miesza się z moim. Sama mocno go przytulam i nie myślę o tym, że muszę go puścić.
- Chciał mnie zabić. – Szepczę, a on na chwilę zastyga.
- Kto? – Pyta zmartwiony Reo i podchodzi do nas. Ja tylko mocno zaciskam powieki i próbuję się uspokoić, ale nie daję rady.
- Ario, musisz nam powiedzieć.
- Dawny chłopak Lucy, Yamato. To wszystko przez niego. On chciał mnie zabić, ja naprawdę mogłam umrzeć...
Znów zaczynam płakać, ale siły szybko mnie opuszczają i zasypiam przy osobie, którą naprawdę kocham.
Akashi wraz z Kotaro i Reo siedzą na ławce w nocy obok kliniki. Już z godzinę temu przyjechała pogotowie i policja, a oni nadal nic nie wiedzą. Reo od czasu do czasu próbuje zagadać do swojego najlepszego przyjaciela, ale tan milczy, jakby nad czymś się zastanawiał. Po pewnym czasie odpuścił sobie wiedząc, że Seijuro przeżywa to bardziej od niego i od Kotaro.
- Akashi Seijuro, jesteś na chwilę proszony. – Mówi pielęgniarka, a on tylko potakuje głową. Chłopak wchodzi do kliniki i obserwuje lekarza i policjanta.
- To do was przybiegła Hanawara-san? – Któryś z nich pyta, ale Akashiego niezbyt interesuje który. Potakuje tylko głową twierdząco i spogląda na Arie, które śpi jak gdyby nic.
- Jak z nią?
- Podaliśmy jej środki uspokajające i krople nasenne. Najważniejsze, żeby się wyspała. Wykryto też ślady podduszenia, ale nie są niebezpieczne.
Chłopak potakuje tylko kilka razy głową i siada na krześle.
- Dlaczego mnie wezwaliście?
- Jest pan rodziną dziewczyny? Do nikogo nie można się dodzwonić.
- Kimś bliskim, a co?
Policjant siada naprzeciwko chłopaka i wzdycha.
- Yamato choruje na schizofrenie. Prawdopodobnie Lucy się dowiedziała, nie miała w nikim poparcia, zaczęła się bać i popełniła samobójstwo. Jej ojciec czuł się winny za to i postanowił kryć Yamato. Właściciel dostanie karę pięciu lat pozbawienia wolności, a Yamato dożywocie. Pańska dziewczyna miała szczęście, cudem uciekła.
Akashi pomija stwierdzenie, że Aria to jego dziewczyna. Zaczyna jednak zastanawiać się nad czymś innym.
- Jak ona się tam znalazła?
- Podziemne przejście do domku Yamato prowadziło do toalety trzech przyjaciółek, w tym Arii Hanawary.
Przez twarz przechodzi zaskoczenie. Mlaska głośno i krzyżuje ręce na klatce piersiowej.
- Coś jeszcze?
- Tak. Pilnuj od teraz swojej dziewczyny. Może rany fizyczne miną, ale z psychiką będzie od teraz trudno. Najważniejsze to jej nie straszyć, nie wchodzić do domu bez pukania i nie zamykać drzwi. My już pójdziemy, jeszcze jutro przyjedziemy. Do widzenia. – Mówi i obydwoje wychodzą.
Akashi tylko skina w ich stronę głową i przenosi swój wzrok na Arię. Wstaje i siada na jej łóżku ciągle bacznie obserwując dziewczynę. Zaczyna gładzić ją po włosach i od razu zauważa odcięte pasmo blond jasnych włosów.
Mimo że wydaje się spokojny, opanowany i wręcz obojętny, w środku się rozpuszcza i mięknie. Schyla się nad dziewczyną i przykłada swoje czoło do jej czoła. Zamyka na chwilę oczy, spokojnie oddycha, po czym przykłada swój policzek do jej policzka chłonąc jej ciepło.
Aria jest naprawdę ciepła, dzisiaj to zauważył i uznał to za urocze. Chciałby częściej czuć te ciepło, jej przyjemny zapach, dotyk, chciałby codziennie widzieć, jak się uśmiecha.
Do jej powody do uśmiechu.
Jego dziewczyna, tak? Zabawnie to brzmi. Podoba mu się.
Jak się podobało? Mam nadzieję, że tego nie popsułam, bo nie znam się na takich strasznych momentach XD
Obiecuję, że rozdział pojawi się o wiele, wiele szybciej od tego.
Wasza Seicat
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro