Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Czasem lepiej jest po prostu wyjść

   - Aaaariaaa-chaaan! - Krzyczy Misaki i do mnie przybiega. Patrzę się na nią jak na wariatkę i marszczę brwi dając do zrozumienia, że nie mam bladego pojęcia, dlaczego się tak zachowuje. Dziewczyna bierze kilka głębokich wdechów i zaczesuje włosy do tyłu.

  - Jak tam bal?

  Bałam się, że o to zapyta, ale przecież jest to nieuniknione. Misaki zawsze była dociekliwa, nie wiem, czy w tym przypadku to wada czy zaleta. Wzruszam tylko ramionami.

   - Dziwnie. - Odpowiadam, a ona marszczy brwi.

   - Dlaczego? Poszłaś z Akashim Seijuro. Przez chwilę zapomniałaś kim jest? I co, tańczyłaś z nim? - Dopytuje, a ja przewracam oczami. Siadamy w swoich ławkach, a dziewczyna intensywnie mi się przygląda. W klasie jest jeszcze kilkoro innych uczniów, ale nie zwracają na nas uwagi.

   - Nie. Kiedy wychodziłam z domu potknęłam się i nadwyrężyłam mocno kostkę. Dobrze, że Akashi mnie złapał, gdyby nie on, upadłabym na twarz. Przez to musiałam założyć baleriny i prawie się spóźniliśmy. Najgorsze jest to, że to właśnie on co rok otwiera bankiet. - Mówię przypominając sobie chłopaka, który grał mój ulubiony utwór, Sonatę Księżycową. Nawet teraz czuję przyjemne ciepło przez te wspomnienia.

  Misaki prycha i kręci kilka razy głową.

   - To chociaż sukienka mu się podobała?

   - Tak, do czasu gdy Mitsuki ją porwała.

   - Żartujesz.

   - Nie. - Odpowiadam i głośno wzdycham. Zaczynam wyjmować zeszyt i piórnik.

   - Ale stało się coś... pozytywnego? - Pyta dziewczyna lekko przejęta. Wzdycham przeciągle i chyba lekko rumienię.

   - Powiedziałam mu, co do niego czuję.

  Przerywa nam dzwonek.



  Dwa dni wcześniej.

   - Aria Hanawara?

  Odwracam się zaskoczona na pięcie. Przede mną stoi niski, szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce z miodowymi oczami i ciemnymi włosami. Kurde, podszedł do mnie ktoś ważny, a ja opycham się tymi rozstawionymi łakociami. Jest tu marcepan z pomarańczą, dwie rzeczy, które kocham. Jak mam się temu przeciwstawić?

  Przełykam szybko jedzenie i kiwam kilka razy głową. Ma przerażające spojrzenie, przez które człowiek chce uciec. Nagle wspomnienia wracają do mnie i wręcz się prostuję.

   - Bardzo przepraszam za tą kawę, naprawdę nie chciałam na pana ją wylać. Po prostu w kawiarni było bardzo dużo ludzi, ktoś mnie popchał i tak jakoś... - Mówię patrząc się na niego lekko podejrzliwie. Mężczyzna unosi do góry dłoń, a ja milknę.

   - Już wtedy wszystko sobie wyjaśniliśmy, nie musisz przepraszać już setny raz. Jestem zaskoczony, że przeszłaś. Od dziecka unikałaś takich spotkań, szczególnie po rozwodzie twoich rodziców.

  Ten człowiek jest niesamowicie szczery i bezpośredni. Lekko zdenerwowana przełykam ślinę i próbuję przypomnieć sobie nazwisko tego faceta. No kurde, tyle razy z nim rozmawiałam, gdy byłam mała, jak on się nazywał?

   - Widzę, że dogadujesz się z moim synem, Seijuro. Myślałem, że zaprosił Mitsuki, bardzo mnie zaskoczył. - Mówi, a mnie zatyka.

  Aaa, stąd go znam, no oczywiście. No bo kto inny mógłby tak zwalać spojrzeniem, jak nie ojciec Absoluta? Zasycha mi w gardle, mam ochotę się odwrócić i wziąć szklankę z pierwszy lepszym sokiem, ale tak nie wypada.

   - Powiem szczerze, Akashi-sama, że też bardzo się zdziwiłam. - Odpowiadam powoli, nie chcę się przejęzyczyć i zrobić sobie wstydu. - A czy się z nim dogaduję? Czasem tak, a czasem nie. Choć przyznać muszę, że jest naprawdę przerażający. - Mówię z lekko trwogą w głosie i dopiero teraz orientuję się, że właśnie obraziłam syna Akashiego-sama. Ale mężczyzna tylko lekko się uśmiecha, a kilkoro gości spogląda na nas zaskoczonych.

   - Seijuro kiedyś przejmie moją firmę, musi być przerażający. - Odpowiada i spogląda w stronę swojego syna, który rozmawia z jakimś biznesmenem. - Dobrze, że otaczają go ludzie tacy jak ty, Ario. W tym wszystkim nie może się pogubić.

  Potakuję tylko kilka razy głową i lekko uśmiecham pod nosem.

   - Właśnie, zauważyłem, że lekko kulejesz. - Zmienia temat, a ja się śmieję.

   - Wychodziłam z domu, przewróciłam się i prawie zginęłam na tych schodach. Dzięki Bogu jeszcze żyję, ale z moją kostką jest trochę gorzej. Pański syn kazał mi iść bezzwłocznie do lekarza, ale powiedziałam, że mu obiecałam, iż przyjdę, a ja zawsze dotrzymuję słowa. - Opowiadam lekko rozbawiona, a Akashi-sama tylko unosi do góry brwi. - Och, zapomniałam. Przyjęcie jest rewelacyjne, już dawno nie jadłam tak przepysznych słodyczy. I występy były wręcz idealne, wystrój zniewala. I bardzo dziękuję za zaproszenie, tak na marginesie.

  Mężczyzna posyła mi tylko cień uśmiechu, przeprasza mnie i odchodzi. Przez chwilę podążam za nim wzrokiem, ale nagle ktoś wręcz rzuca mi się na szyję. Odwracam się zaskoczona i dostrzegam Meiwakune.

   - Cześć, Aria-chan! - Zwraca się do mnie przyjaźnie, a ja szeroko się uśmiecham. - Wyglądasz rewelacyjnie! Skąd masz tą sukienkę?

   - Pożyczyła mi kuzynka. - Mówię i spoglądam w dół. Nie miałam niczego czerwonego, dzięki Bogu ta wariatka-blondynka wzięła jedną ze sobą. Jest bez ramiączek, do ziemi z delikatnego materiału. Góra przylega do ciała, po boku są ozdobne, złote kamienie, które tak cholernie mi się podobają. Spoglądam na roześmianą dziewczynę, idealnie pasuje do niej zielona suknia. - Też świetnie wyglądasz. Z kim przyszłaś?

   - Z moim przyjacielem z dawnych lat. Powiedź, podoba ci się? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile tu jest dziewczyn, które mogłyby cię zabić. Każda próbuje skojarzyć, rozpoznać twoje nazwisko. Można by rzec, że jesteś gościem specjalnym. - Chichocze, a ja przewracam tylko oczami.

  W tłumie znajduję Mitsuki, od której wręcz bije piękno, blask i olśnienie. Ciemnobłękitna kreacja tylko podkreśla jej urodę, chyba każdy chłopak, młody i stary, podąża za nią wzrokiem. Przy niej czuję się trochę nijaka, aż mi głupio. Akane prycha i przewraca oczami.

   - Gwiazdeczka przyszła. Może zabije się przez te szpilki. Nigdy jej nie lubiłam, ale zawsze zazdrościłam tej gracji. Wiesz, jest baletnicą. Może na jakiejś próbuje przez przypadek złamie sobie kręgosłup, jak myślisz?

  Uśmiecham się szyderczo i hamuję śmiech.

   - Akane-chan, przypadki nie istnieją. - Dziewczyna sama prycha rozbawiona, a ja znów zaczynam pałaszować te słodkości. Właściwie od początku bankietu tutaj stoję unikając ważnych osobistości.

   - Nigdy bym nie pomyślała, że mogę się z tobą zaprzyjaźnić, Aria-chan. Na początku byłaś walnięta, teraz też właściwie jesteś. Ale przekonałam się, że można na tobie polegać. Dziękuję za wszystko co dla mnie zrobiłaś. - Mówi, a mnie lekko zatyka.

   - He, hej, nie mów tak, jakbyś miała gdzieś odejść. Wiesz, mam niepowtarzalny instynkt, który mi mówił, że warto za tobą się wstawić. Ale wiesz, nie warto mu wierzyć. Na sprawdzianach z chemii i matmy nigdy nie działa. - Szybko nawijam, a Akane tylko się śmieje.

   - Ario.

  Obydwie się obracamy na pięcie lekko sparaliżowane. Akashi przygląda mi się zaciekawiony i trochę rozbawiony, co jest naprawdę rzadkie. Czarny garnitur i czerwony krawat wręcz idealnie do niego pasuje. Kiedy przyszliśmy na bal, chyba każda młoda dziewczyna do niego podeszła i pytała, czy ją pamięta. Absolut jednak zbywał je udając, że nagle ojciec go wzywa, albo musi iść po coś do kelnerów. Za każdym razem z tego się śmiałam, a on tylko mówił, abym była cicho, bo jeszcze usłyszą.

   - Stało się coś? Nie mów, że słychać mnie na końcu filharmonii. - Mówię rozbawiona, ale jednocześnie poważna. Posyła mi tylko znudzone spojrzenie, a ja przewracam oczami. - Dobra, dobra, nie będę już żartować.

   - Mam coś dla ciebie. - Wyciąga dłoń i macha mi przed twarzą... kartonikiem z sokiem pomarańczowym. - Udało mi się przemycić z kuchni, na tym bankiecie nie ma niczego innego niż alkohol i ten ohydny kompot z suszonych śliwek i gruszek. Stwierdziłem, że może chciałabyś się czegoś napić, co lubisz.

   - Pamiętałeś, że nienawidzę gruszek. - Bardziej stwierdzam niż pytam, a przez moje ciało przechodzi dziwny prąd i ciepło. - To... wow, nawet mój ojciec tego nie wie. Bardzo dziękuję. - Mamroczę, a moja twarz chyba przypomina odcień sukienki. Akane dźga mnie dyskretnie łokciem w bok szczerząc się szeroko, a ja pokazuję jej tylko język. Akashi kładzie picie na stół i czegoś szuka wzrokiem.

   - Nie ma za co. Muszę cię na chwilę opuścić, zaraz wracam. - Mówi i odchodzi. Akane chce mi coś powiedzieć, ale ktoś łapie mnie dosyć mocno za ramię. Spoglądam w bok i prawie mdleję. Mitsuki patrzy się na mnie wręcz wściekła, uśmiecha się sztucznie, a jej paznokcie wbijają mi się w skórę.

   - Witaj, Hanawara-chan, jak miło, że przyszłaś. - Mówi z wielką słodyczą, a ja przełykam ślinę.

   - Cześć. - Tylko tyle jestem w stanie powiedzieć. Czarnowłosa ciągnie mnie gdzieś na bok i cicho się śmieje.

   - Podoba ci się? Naprawdę, świetnie wyglądasz przy Seijuro, przez chwilę naprawdę uwierzyłam w jego dobre intencje. Wiesz co, nareszcie zrozumiałam. Poszedł z tobą, abyś nie czuła się smutna, samotna i odizolowana. Dobrze wiedział, że kogoś znajdę, przecież nikt mi się nie oprze. Ktoś taki jak ja nie zgaśnie przy zwykłej dziewczynce, a szczególnie przy Arii Hanawarze. Seijuro to naprawdę wyrozumiały człowiek martwiący się o zwykłe robale.

  Przegięła, serio.

   - Nie, powód jest inny. Miał albo mnie, albo rozkapryszoną sukę, która myśli, że komuś zaimponuje kręceniem swoją wielką dupą. Chyba dobrze wybrał, prawda Utsukushi-sama?

  Zwycięski uśmiech znika z jej twarzy, a ja zaczynam przeklinać w myślach na swoją głupotę i niewyparzony język. Nie obchodzą mnie jej opinie, niech mówi co chce. Ale nie przepadam za osobami, które przekroczyły swoją granicę debilizmu. 

   - Jesteś urocza, Ario, twoja waleczność sprawia, że czuję się raźniej. Tak ładnej dziewczynie nie pasują tak brzydkie słowa. Mam nadzieję, że dasz sobie spokój i wreszcie zrozumiesz, że kiedyś z Seijuro chodziłam i znam go na wylot. To kwestia czasu, kiedy znów się we mnie zakocha, jak kiedyś. I to nie jest ważne, która to będzie jego strona. - Syczy i jadowicie uśmiecha.

  Mijając mnie zahacza, prawdopodobnie, ostrym paznokciem o bok mojej sukienki i rozrywa. W ostatniej chwili łapię przód materiału i przyciskam do siebie.

   - Ups, sorry. - Mówi i odchodzi. Przez chwilę tylko patrzę się na jej oddalającą się sylwetkę, po czym rozglądam się po to, aby sprawdzić, czy nikt tego nie widział. Dzięki Bogu nie. Nie wiedząc, co zrobić, wchodzę do pierwszego lepszego pomieszczenia. Jest tu ciemno, ale dzięki światłom miasta wpadającym przez okno mogę stwierdzić, że to pokój z kostiumami. Na wieszakach są porozwieszane różne stroje, niestety w żadnym nie wyjdę.

  Zrezygnowana siadam na ziemi i próbuję coś wymyślić. Moja torebka z telefonem jest w szatni.

  Kurwa.

  Siedzę tutaj w rozdartej sukni, która tylko czeka, aby opaść na ziemię zostawiając mnie gołą i niewesołą.

  Kurwa.

  Na dodatek bal trwa do drugiej w nocy, a potem wszyscy wszystko zamykają.

  O kurwa.

  Co mam zrobić? Przecież nie wyjdę stąd z całym rozerwany bokiem. Boże, ale ona ma paznokcie, nie, to jest wyższy poziom. Wiedziałam, że ma jad, ale szpony? Serio? Może ma jeszcze spiłowane zęby... albo jest wilkołakiem! To by dużo wyjaśniało. Piękna, zgrabna, długie włosy, dziki charakter...

   - Aria, tutaj jesteś.

  Podskakuję i przerażona patrzę, jak Akashi cicho zamyka za sobą drzwi. 

  - Nie było ciebie przy jedzeniu, na parkiet na pewno nie poszłaś, więc musiałaś się pomylić i gdzieś przez przypadek wejść. Tak właśnie trafiłem tutaj, ale dlaczego nadal tu siedzisz? Źle się czujesz? - Pyta, ciężko dojrzeć mi jego twarz. 

   - Nie, tylko... Porwałam sukienkę. 

   - Albo ktoś ci porwał. Nie jestem głupi. - Mówi, podchodzi do mnie i siada obok. Mimo moich protestów, podnosi jedną rękę i patrzy na sukienkę. - Nieźle się urządziłaś. Masz szczęście, że mama nauczyła mnie szyć i znajdujemy się w przebieralni. Zaczekaj chwilę. 

  Odchodzi, szpera coś w szafkach i znów wraca. W ręce trzyma igłę i czerwoną nić.

   - Nie chcesz mnie tym zabić, prawda? - Pytam, a on przechyla tylko głowę.

   - Nie będzie to rewelacja, ale uda ci się chociaż dojść do szatni. - Mówi, znów siada obok mnie i zaczyna zaszywać. Jak ja teraz dziękuję wszystkim bogom, boginiom, duchom i innym nadnaturalnym stworzeniom, że jest tu ciemno i nie widzi mojego wyrazu twarzy. Zdecydowanie jest to żenująca i jednocześnie dziwnie przyjemna sytuacja.

   - Przepraszam za kłopot, zawsze w coś się wpakuję...

   - Nie mogę zaprzeczyć.

  Posyłam mu wściekłe spojrzenie. 

   - No wiesz co? Miałeś mnie pocieszyć, Akashi, a nie dołować.

  Unosi głowę do góry, a mnie zatyka tak mocno. Jego oczy są dzisiaj bardziej intensywnie niż kiedykolwiek. Mam wrażenie, że płoną żywym ogniem i nic nie może ich zgasić. Wpatruję się w nie bez wstydu, co chyba jest moim zgubieniem. Dopiero po kilku sekundach się opanowuję i zażenowana już kolejny raz, odwracam głowę.

   - Gotowe. - Mówi i wszystko odkłada.

   - Dzięki.

   - Powinnaś wyjść na fajerwerkach, nikt nie będzie wtedy zwracał na ciebie zbyt wielkiej uwagi. - Stwierdza, a ja potakuję głową. - Poczekamy sobie te pięć minut.

   - My? - Pytam zaskoczona, a on prycha i poprawia czerwony krawat.

   - Myślałaś, że będziesz siedzieć tutaj sama? Tam jest tak strasznie nudno, na dodatek mój wuj znów się upił, niedługo zacznie tańczyć na stole, a ochrona go ściągnie i wyprowadzi. Chciałbym oszczędzić sobie takich widoków.

  Śmieję się na te słowa i siadam na parapecie obserwując go z góry. Akashi robi coś co mnie bardzo zaskakuje, kładzie się na ziemi, a głowę opiera o skrzyżowane ramiona.

   - Opowiesz coś jeszcze o swojej rodzinie? - Pytam, a on się zamyśla.

   - Mam ciocię ze strony mamy, która co rok przyprowadza nowego męża. Dla mnie jest to co najmniej dziwne i idiotyczne. Jeden z moich kuzynów się pomylił, myślał, że jest to bal przebierańców, i przebrał się za Hulk'a. Powinnaś wiedzieć, że jest chudy, niski, wątły i przypomina ofiarę losu.

   - Nie powinieneś być aż tak surowy. - Mówię z ogromnym uśmiechem na ustach i ściągam baleriny. - Mam kuzyna, który w wieku pięciu lat chciał mi udowodnić, że jest Batmanem i skoczył z czwartego piętra na plaszczaka. 

   - Nie powinno być: miałam? Da się przeżyć taki upadek?

   - Spadł na sąsiada. - Mówię, a Akashi delikatnie się uśmiecha. - Właśnie! Czy to nie fair, że mówisz do mnie po imieniu, a ja do ciebie nie? - Chłopak spogląda na mnie zaskoczony, a w oczach dostrzegam rozbawienie.

   - Za dużo sobie od pewnego czasu pozwalasz, Ario. Niedawno pozwoliłem ci mówić do siebie bez formy grzecznościowej, teraz chcesz zrezygnować z nazwiska? - Odpowiada, ale w jego głosie nie ma ani jednej nutki rozdrażnienia czy złości. - Mam pomysł. Jeśli wygrasz ze mną w czymkolwiek, pozwolę ci, co ty na to?

   - Przecież to niemożliwe. - Komentuję, a Akashi... szeroko się do mnie uśmiecha. Szczerze, anielsko, zachwycająco i niesamowicie. Przez chwilę nie oddycham, siedzę zachwycona tym widokiem i próbuję to zapamiętać. 

  On się tak naprawdę uśmiechnął. 

   - Nie wierzę w swoją porażkę, ale cuda się zdarzają. 

   - No niech będzie. 

  Słyszymy głośno dzwon, oklaski, a ja odwracam się w stronę okna. Przepiękne fajerwerki ozdabiają niebo, ich huk zagłusza wręcz wszystko. Znów spoglądam na Akashiego i bez żadnego planu awaryjnego, nawet bez przemyślenia, mówię:

   - Kocham cię. 

  Fajerwerki się kończą, a Akashi patrzy się na mnie intensywnie.

   - Wybacz, Ario, nie słyszałem, powtórz jeszcze raz.

  Zaraz jebnę głową w ścianę.

   - Kocham... pomarańcze. I sztucznie ognie. 

  Ciśnienie chyba mam podwyższone, a serce galopuje.  

   - Wiem, mówiłaś mi o tym. Właściwie znam cię na wylot, chyba za dużo mówisz.

   - Masz racje, Akashi, o wiele za dużo i w niestosownym momencie.


  Minął bal, zostały nam jeszcze trzy większe wątki i koniec tej części. Będzie kolejna, za bardzo lubię Arię. Przyznać się, komu podwyższyło się ciśnienie?


  A teraz pytanie.


  A może jednak Akashi usłyszał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro