,, Maska "
Dzień ciężki, arcytrudny, monotonny.
Wstaje z łóżka, z kręgami pod oczyma sinymi.
Same oczy czerwone, jakby nie jedną łzę uroniły, a jeszcze jedną kroplę nieszczęścia miały by uronić te piękne oczy, bladoniebieskie oczęta.
Ręce drobne i blade, dziewczęce, w szkarłatne paseczki zdobione.
Na nogach młodzieńczych, jakby szlaki czerwone, kokardy zawiązywały, próbując niewidoczny but zawiązać.
Wstaje jednakże łóżka jak, że nie wygodnego, tonę i kilogram makijażu na twarz nakłada, ubiera się w ubrania luźne, dres i koszulkę o rozmiarze wszak wielkim, by cierpienie a jednocześnie chwilę ukojenia zakryć.
Stoi i patrzy tak w lustro, szczerzy białe zęby, starając się starać aby łzy ani jednej nie uronić, a perfekcję i szczęście od siebie wydobyć i ukazać.
Ludzie tak widzą komplementami sypią, z ludźmi rozmawia na tematy wszelakie.
Czyż człowiek to nie idealny ? Pyta każdy.
Przez parę godzin sztuczny bolesny uśmiech szczerzy.
Gdy tylko jednak do domu wraca, maskę perfekcji zrzuca z twarzy swej.
Uśmiech nieszczęścia, co szczęście miał ukazywać znika, za duże łachmany ran już nie zakrywają, a łzy szczęścia i nieszczęścia się leją, że łzami tymi cały świat od cierpienia by wyzwolić można.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro