Smutek
Wylądowała ze znudzeniem na łóżku. Miała ochotę na nim tam zasnąć. Gra wstępna złożona z bezwładnego trzepania nią o ścianę, brutalnych prób odgryzienia jej nosa i obmacywania wszystkich krągłości, jakie tylko miała na ciele, już na samym początku przestała ją podniecać. Zdarzały jej się jeszcze chwile, w których była w stanie poczuć choć namiastkę tego, co przeżywała dawniej; tego dreszczyku emocji, kiedy traciła kontrolę. Miała nadzieję, że to właśnie z Chrisem poczuje to samo; chłopak zdawał się nie mieć żadnych zahamowań, w dodatku był zabójczo przystojny, a feromony buchały od niego na kilometr. Nawet teraz zdawały się wypełniać każdy centymetr kwadratowy pokoju. Na początku bardzo jej się to podobało, zaciągała się nimi z przyjemnością.
Obecnie czuła się z nimi tak, jakby mieli uprawiać ten seks w zapuszczonym toytou. Z każdą kolejną chwilą brzydziły ją coraz bardziej. Wstrzymywała oddech na tak długo, że miała poczucie, że zaraz zemdleje.
Chciała się poczuć bezwładna i bezbronna. Ale nie z takiego powodu.
Chris zwalił się na nią całym cielskiem. Stęknęła krótko, po czym westchnęła wymownie, kiedy chłopak zaczął zasypywać brutalnymi pocałunkami jej szyję. Niemal zrobiło jej się przykro, kiedy przypomniała sobie, ile przyjemności sprawiały jej pieszczoty w tym miejscu. Teraz nie czuła niczego. Dotyk jego zębów na ciele ani trochę jej nie imponował. Lekkie pieczenie nie wzbudzało w niej absolutnie nic.
Przestawała wierzyć, że cokolwiek z tego wyjdzie. Jeśli tutaj nie zdołał nic zdziałać, dalej nic się nie zmieni.
– Skończ. Zanudziłeś mnie – oznajmiła beznamiętnie. Budzik na szafce nocnej kliknął porozumiewawczo, a jego tykanie stało się głośniejsze. Okazało się jednak, że facet był głupszy od tego budzika i nic do niego nie dotarło; całkowicie zignorował jej słowa i zaczął schodzić coraz niżej. Wywróciła z irytacją oczami. – Ja pierdolę... – Zepchnęła go z siebie. Zaskoczony chłopak jeszcze chwilę walczył o utrzymanie się, jednak kopnęła go w strategiczne miejsce i mięśniak malowniczo zsunął się na podłogę. Opłacało się odziedziczyć siłę po najsilniejszej kobiecie w stadzie. – Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Masz pół minuty na zabranie łachów. Ślad ma po tobie nie zostać.
– Ty mała kurwo... – Chłopak ze wściekłością wypisaną na twarzy podniósł się z podłogi. Prawdopodobnie chciał wyglądać strasznie. Jedyne, co osiągnął, to to, że wkurwił Lisę jeszcze bardziej, ponownie wchodząc na łóżko i chwytając ją za nogi. No, co za typ... – Nie będziesz mi rozkazywała, wezmę od ciebie, co mi się należy. Jeszcze będziesz błagała o więcej...
Ta deklaracja ją głównie rozśmieszyła. Ale nie zaśmiała się.
– Zegar tyka – przypomniała ze spokojem. Nawet nie próbowała mu się wyrywać, nie chciała dawać do zrozumienia, że jest w jakikolwiek sposób wart jej uwagi. I tak nie zdąży. – Trzydzieści sekund.
– Żadna mi się nie oparła. Ty też tego nie zrobisz – warknął, rozpinając pasek w spodniach. Przypominał obrażone małe dziecko, któremu rodzice nie chcieli kupić upragnionej zabawki. Budziło w niej to takie zażenowanie, że tylko westchnęła ponownie, wznosząc wzrok do sufitu. Piętnaście sekund... – Wy, szmaty, wszystkie jesteście takie same. Prowokujecie, a potem zgrywacie cnotki...
– Nie jestem cnotką. – Uniosła się i chwyciła jego dłonie, które już sięgały do jej spodni. Jej szare oczy zalśniły złowrogo. Czas się skończył. – To ty jesteś nudny. A skoro nie rozumiesz, co się do ciebie mówi, zaraz będziesz i martwy.
– Co ty, kurwo...
Typ zamilkł. Usta zamknął mu budzik dzwoniący na cały zyher. Dosłownie.
Bo chwilę później Lisa zdzieliła go tym budzikiem w łeb.
W chwili w której ogłuszony facet runął na podłogę, mahoniowe drzwi rozwarły się z łoskotem, a do środka wpadł Chris.
Ale nie ten Chris.
Chris Denever był deltą, którą najczęściej wykorzystywała do własnych zachcianek. Było to jeszcze łatwiejsze niż w przypadku innych wilkołaków, bo nastolatek bez słowa sprzeciwu robił wszystko, co tylko zostało mu powierzane. Na krzyki i zgryźliwe uwagi reagował jedynie spuszczeniem wzroku i niewyraźnym mamrotaniem. Słowem – ciota była z niego straszna, ale jak przychodziło do mordowania ludzi, to spisywał się znakomicie. Miał w sobie coś z psychopaty, co też kiedyś było całkiem podniecające.
Było.
– Już ci go ogłuszyłam, możesz go dobić – oznajmiła ze znudzeniem, wygodniej moszcząc się na łóżku. Co zaskakujące, Denever zamiast zabrać się do roboty przez dłuższą chwilę gapił się na rozłożonego gościa z wyraźnym zdumieniem. – Sam się nie wykończy, ruszysz się, czy nie?
– Tak, tak... – mruknął nastolatek, natychmiast się otrząsając, po czym podszedł bliżej. – Ja tylko się dziwię, że panience się chciało...
– Wkurwił mnie. – Dziewczyna bezwiednie przeniosła wzrok na sufit. – A ten budzik wkurwił mnie jeszcze bardziej.
– Panienka mogła go nie włączać, tylko mnie zawoła... – Umilkł natychmiast, kiedy Lisa posłała mu beznamiętne, ale mimo wszystko nadal pełne wkurwu spojrzenie. – ... Oczywiście, już.
– Ja myślę.
Dziewczyna z umiarkowanym zainteresowaniem obserwowała jak pokaźnie umięśniony Chris podnosi tępego mięśniaka Chrisa i zarzuca go sobie na ramię. Typ był całkowicie bezwładny, nawet nie jęknął. Lisę zaczęło zastanawiać, czy rzeczywiście jego śmierć ją usatysfakcjonuje. W końcu facet chciał ją zgwałcić. Debil z nią zadarł, i to porządnie. Jak będzie martwy, to się nie nauczy, że z najpotężniejszą wilczycą w mieście się nie zadziera.
– Czekaj. – Wstrzymała go. Nastolatek z wyraźnym trudem odwrócił się, przygnieciony olbrzymim cielskiem. Doceniła, że aż tak desperacko chciał na nią spojrzeć. – Wiesz co, nie zabijaj go jednak. Obetnij mu chuja i wypuść go wolno. Gość musi się nauczyć tego i owego.
Chris zamrugał.
– Ale on i tak się wykrwawi i umrze...
– Czego się, chuju, wymądrzasz, masz jakiś problem?
– No nie...
– No to idź!
– No dobrze, idę... – Chris zwiesił głowę i z cichutkim westchnieniem wyniósł olbrzymie cielsko z pokoju. Drzwi same się za nim zamknęły, a dziewczyna ponownie opadła na poduszki, dramatycznie patrząc w sufit. Dopiero teraz, kiedy powód jej wkurwu zniknął z jej oczu, zaczęło do niej docierać, w jak okropnej sytuacji się znalazła. I jak bardzo ją to przytłacza.
– I co ja mam zrobić?– westchnęła z rozpaczą, czując, jak jej wewnętrzna wilczyca rwie się i wyje z tęsknoty. Bolało ją, bo nawet nie miała pojęcia, za czym tęskni. I równocześnie była przerażona, również z tego samego powodu. Przymknęła oczy, skupiając się na tym biednym, równie oszołomionym jak ona, wilczku mieszkającym w jej sercu. – Gdzie mnie, maleńka, ciągniesz? – szepnęła czule, szukając w tym uczuciu jakiejś podpowiedzi. Nie była na nią zła, wiedziała, że to nie jej wina. Tak kazała natura. Tak działała więź mate.
I szczerze miała jej już serdecznie dość.
Czuła, że musi coś z tym zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro