Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział Siódmy

Po pokonaniu kilkunasto kilometrowej drogi mieszczącej się w spokojnej dolinie, ich trasa zmieniła się na górzyste tereny, obrośnięte bujną roślinnością. Nie dotknięte przez niczyją pychę. Idealne do zamieszkania przez dzikie yōkai, pragnące wieść spokojne życie, z dala od człowieczej cywilizacji.

Co za tym szło ów rejony, po których obecnie przemierzali bohaterowie, stanowiły potencjalne strefy łowieckie dla wielu z nich, przez wzgląd na liczną populację zwierząt, którą mieli przyjemność spotkać niejednokrotnie po drodze. Kolejna kwestia narażająca Rin na atak.

Chyba powinna stworzyć sobie listę, ile to razy znalazła się na skraju niebezpieczeństwa, spowodowaną faktem, iż była człowiekiem. Ugryzła wnętrze policzka. Jakie to frustrujące! Zmarszczyła zabawnie brwi, będąc skupioną jednocześnie na nawlekaniu nitki na igłę, siedząc tym czasem na grzbiecie swego ulubieńca.

Była również świadoma ile to razy yōkai atakowali jej gatunek. Ile przyniosło to za sobą strat. Nie tylko materialnych ale i od grona śmiertelnych ofiar.

Nie oznaczało to jednak, że wyłącznie oni są tymi złymi. Ludzie także noszą w sobie demony. Nawet gorsze od nich.

Po przeminionych latach, pamięta do tej pory swoje słowa, które skierowała do Naczelnego Mnicha Ungai'a.

Yōkai mają swoje powody, aby nas zabijać. Nie ważne czy jest to spowodowane zemstą czy inną rzeczą. Nie to co my – ludzie, którzy zabiją ich i samych siebie bez względu na wszystko. Przez własną chciwość.

Egzystowanie w tych czasach nosi za sobą wiele konsekwencji.

Między innymi to, że niezależnie gdzie się urodziłeś, kim jesteś, czym jesteś albo za kim jesteś – byłeś i będziesz wrogiem, którejś ze stron, która będzie dążyć nawet po trupach, by tylko zgładzić ciebie i twoją rasę.

W erze Sengoku nie istnieje bezstronność. Nie ma dla niej miejsca.

Mam nadzieję, że kiedyś nastaną spokojne czasy. – pomyślała dziewczyna, wznawiając przerwaną czynność. Za dużo ostatnio buja w obłokach. Być może powodem jest nadchodzący pojedynek Sesshomaru z jego tajemniczym przeciwnikiem.

Nim przekroczyli granicę płaskiej powierzchni, jej towarzysze poinformowali ją, by nie zwracała na siebie uwagi oraz nie oddała się od A-Un'a. Dlatego nie chcąc zostać rozpoznaną założyła na siebie długi ciemny płacz z kapturem. Odruchowo poprawiła wspominany materiał na głowie.

Jeżeli w ten sposób mogła jakkolwiek pomóc i zdjąć z barków srebrnowłosego dodatkowy ciężar, to dostosowała się do tego najlepiej jak mogła.

Jakby sam fakt, że doszywała futro do swojego małego dzieła dla ukojenia nerwów, nie przyciągał oka dla osób trzecich!

Orientując się zbyt późno, o tym szczególe schowała pośpiesznie niedokończone rękodzieło do skórzanej torby i zwróciła się przodem do reszty.

Momentalnie otworzyła szerzej powieki, gdy zdała sobie sprawę z tego, po jakich rejonach obecnie kroczyli.

— Poznaję to miejsce... — szepnęła rozglądając się dookoła — Góra Hakurei.

Zadarła podbródek do góry, przyglądając się z zapartym tchem, ogromnemu pamiętnemu wzgórzu. Tak znajomemu, a jednocześnie obcemu. Innemu... Dopiero, kiedy stanęli u jej podnóża ujrzała, jak bardzo ona się zmieniła w przeciągu ostatnich lat. Nie było tajemniczej mgły, będącej barierą przeciwko demonom, zaś sam jej kształt stał się bardziej wypukły. Znikły też wszelkie wypływające z niej wodospady, choć w oddali dostrzegła zalążek jeziora, przez nią stworzonego. Wszelkie obrastające ją drzewa również zdawały się być mniej liczne i poniekąd martwe.

— A raczej jej gruzy. — wtrącił skrzat, oglądając się za ramię — Walka z Naraku oraz przetrzymywanie w niej licznych yōkai, spowodowało ostatecznie jej destrukcję, a oczyszczająca bariera przepadła. — pokiwał głową ze zgorzknieniem na boki, przypominając sobie momenty bezsilności, spowodowanej naporem tego paskudztwa, które nie pozwalało mu ruszyć nawet palcem.

— Jej pozostałości wciąż istnieją. Czuję to. — mówiąc to, dotknęła ręką piersi. W miejscu, w którym biło serce.

— Na nasze szczęście są one znikome.

— Nie odczuwasz już uczucia, jakby cię chciało samo powietrze przygwoździć do ziemi, Mistrzu Jakenie?

— Za kogo mnie masz, Rin!? — oburzył się tupiąc nogą.

— Ale wcześniej...

Ich pseudo sprzeczkę, stworzoną nieporozumieniem przerwał Psi Demon, który nakazał im zaprzestania tejże niedorzeczności. Zdziwieni zwrócili na niego uwagę milknąc na wznak.

— Czy coś się stało, Lordzie Sesshomaru? — dociekał szeptem zielonoskórny, zrównując minimalnie kroku ze swoim panem. Ten natomiast uraczył go nieodgadnionym wzrokiem.

— Milcz. — złote tęczówki ponownie skupiły się na poprzednim punkcie – Wyczuwam w pobliżu obecność plagi yōkai.

Jest dużo większa niż wcześniej przeczuwałem. — skrzywił nieznacznie wargi o mniej pogodnym wyrazie. Robił tak wyłącznie, gdy sytuacja nie przebiegała tak, jak przewidywał.

Czyżby ktoś śmiał uprzedził tego demona o jego nadejściu? Czy ów przeciwnik obawiał się Sesshomaru?

Nie. — odtrącił tą koncepcję.

Z nabytych informacji wiedział bowiem, że ten jegomość nie należał do najsłabszej hierarchii. Musiał być zatem, ku temu zupełnie inny powód. Tylko jaki?

Nie mógł za wiele się nad tym zastanawiać. Nie zamierzał wzbudzić podejrzeń u dziewczyny i karła, dotyczącej własnej zadumy.

— Idziemy.

~~~~~

Namierzenie położenia, tymczasowego legowiska poszukiwanego demona, okazała się być dziecinnie prosta. Wystarczyło pójść za emanującą shōki, zgromadzoną w jednym punkcie. Przypuszczenia srebrnowłosego były słuszne. Zresztą, jak zawsze. Ku ich spotkaniu nie miał postawić się jeden yōkai, a niemała wielogatunkowa grupa.

Nie wzruszyło to, jednak walecznego i niezłomnego ducha, Inu no Daiyōkai. Sądząc po wyczuwanej energii, większość z nich należała, jedynie do zwykłych płotek, które mógł pokonać bez kiwnięcia palcem.

Za poleceniem, Rin i Jaken ukryli się, nie zamierzając stawiać na szali swych żyć. Gdyby, któryś z podwładnych przeciwnika Sesshomaru ich zobaczył, to cały plan spaliłby na panewce, zaś oni zostaliby pochwyceni.

Byciem zakładnikiem było pierwszą i ostatnią rzeczą, jakiej chcieli uniknąć za wszelką cenę.

Białowłosy nie zamierzał ukrywać ani siebie, ani tym bardziej swoich zamiarów.

Z uniesioną głową, wstąpił na terem wroga. Inne przybywające tutaj yōkai, szybko wyczuły jego obecność. Szkaradne kreatury przerwały dotychczasową pracę, by skupić swój wzrok na Psim Demonie.

— Kto to? — szeptały między sobą.

— Laluś jak się patrzy.

— Przez moment pomyliłem go z kobietą! — ryknął rozbawiony żabołusty.

— Świeża i wystrojona zwierzyna. — śmiał się jeden z drugim.

— Zabijmy go, albo schwytajmy i zażądajmy za niego okupu!

— Nie wie, z kim właśnie zadarł! Jest jeden na cały obóz! — rzucił demon odziany tylko w czarną, rozdartą hakame.

Niewzruszona mimika Sesshomaru idealnie zamaskowała, poczucie wstrętu do tych plugawych istot. Aurę gniewu swego Pana wyczuły nawet Bakusaiga i Tenseiga, które drgnęły na kolejną usłyszaną do srebrnowłosego obelgę.

— Który z was, to Shinrou. — nie silił się pytać. To był rozkaz.

Masywny byczy demon, jako jedyny z zebranych poszedł do Inu no Daiyōkai. Z wyższością naprężył swe muskuły i zadarł arogancko podbródek do góry.

— Bo? — warknął z chrypą i z przejechał zwężonymi źrenicami, po sylwetce arystokraty — Kto pyta?

Cisza po tym pytaniu nie została długo. Wraz z ruchem otwartej dłoni Sesshomaru, świst szybko przemieszczającej się ręki, przeszyła powietrze. Zdziwione demony, spojrzały po sobie mrużąc brwi, lecz była to tylko chwila. Zgrzyt, a następnie mokry poślizg zwróciły ich uwagę. Krew trysnęła z rozciętego na w pół byczego ciała, brudząc wszystko wokoło.

To wystarczyło by przeszyć zebraną bandę w szok, a potem w złość po stracie kompana. Pod wpływem żądzy rozszarpania zabójcy na strzępy, chwycili za broń i rzucili się na Sesshomaru.

Na to właśnie liczył sam złotooki. Niezależnie od tego, kto ma jaką psychikę; czyjakolwiek strata, zaistniała tym bardziej na własnych oczach, budzi uśpioną nienawiść i ślepo dążące za nim stworzenia, bez namysłu realizują swój plan do natychmiastowego kontrataku.

Cień uśmiechu spowodowana ich głupotą, uraczyła kącik ust Sesshomaru. Po co miałby marnować doskonałą moc destrukcji Bakusaigi, skoro może zabić ich gołymi rękoma?

Nawet i jego — Starszego syna Inu no Taishō, natchnie szczypta poczucia potrzeby jakiejkolwiek rozrywki, co zdarza się niezwykle rzadko. Szczególnie w jego przypadku.

Stawy w paliczkach, zakończone ostrymi jak brzytwa pazurami, trzasnęły głośno, a zaraz po tym demon ruszył do zbliżającej zgrai mścicieli.

Tymczasem schowani w ukryciu Jaken i Rin, patrzyli na tą całą zaistniałą sytuację, nie kryjąc różnych emocji. Imp odczuł piekielną ochotę spalić te gnidy ogniem Nintōjō, za obrazę majestatu jego Pana! W porę jednak, zatrzymała go dziewczyna, natychmiastowo odradzając mu wyjścia z kryjówki, w celu wyżycia się na tamtych niegodziwcach. Choć sama czuła zdenerwowanie, to wiedziała, że działanie w niekontrolowanych pobudkach, tylko doprowadziłoby do niechcianych konsekwencji. Nie chciała też by jej towarzysz niepotrzebnie się narażał. I wrogom i Sesshomaru.

Dla pewności, że nikt nie słyszał zduszonych i zdenerwowanych przekleństw skrzata, rozejrzała się wokoło. Brązowe tęczówki nie namierzyły w pobliżu potencjalnego zagrożenia, ale natrafiły za to na coś zupełnie innego. W pobliżu, wśród gęstych krzewów i drzew, zobaczyła zarysy żelaznej konstrukcji. Z racji z tego, że położenie znaleziska było niedaleko, to przymrużyła powieki, by móc określić kształt tejże rzeczy.

Po względnych oględzinach stwierdziła tylko jedno.

— Klatka? — szepnęła marszcząc z niepokojem brwi.

Momentalnie ogarnęła ją dziecięca ciekawość, dlatego bez zbędnego zastanowienia się, zaczęła zmierzać na kolanach do obiektu zainteresowania. Mając z tyłu głowy na względzie o czających się w pobliżu demonach. Lecz wątpiła w tej chwili, że nieludzkie osobniki wzięli by pod uwagę, kogoś od kogo nie można było wyczuć zapachu innego yōkai.

A odgłosy toczącej się walki, skutecznie przyciągnęłyby niejednego wojownika do pojedynku. Mogła, więc się czuć względnie bezpieczna. Szczególnie mając za plecami zirytowanego dreptającego za nią Impa.

— Ściągniesz na nas kłopoty, Rin! — fuknął rozglądając się dookoła, dalej za nią podążając — Natychmiast wracaj do kryjówki.

— Mistrzu Jaken, ci złoczyńcy kogoś tu więżą.

— To najmniej powinno nas obchodzić. — przewrócił oczami, docierając z nastolatką to żelaznej ściany, za którą po drugiej stronie były wstawione kraty. Przywarli blisko jej powierzchni.

— Każdy zasługuje przecież na pomoc.

— Nie każdy, Rin. Uwierz, nie każdy na to zasługuje. Nie wiesz też, czy ci łajdacy nie mieli ważnego powodu by kogoś tu więzić. Może nawet i groźniejszego niż oni sami.

Mógł porównać to naiwne nastawienie do dobrodusznego czynu zmarłej kapłanki Kikyō, która sprowadziła kilkanaście lat temu poważne zagrożenie na nich wszystkich, gdy uratowała tego bandytę, Onigumo, który później stał się Naraku.

W porę jednak ugryzł się w język.

— Czy... Ktoś tu jest?

Dwójkę towarzyszy nagle ogarnął strach. Ucichli mając nadzieję, że nie usłyszał ich żaden z napastników.

— Jeśli nie jesteście wrogami, to błagam... Błagam pomóżcie nam... — zabrzmiał zza grubej ściany, cichy, zlękniony głos. Prawdopodobnie kobiety.

Brązowooka idąc za instynktem, wychyliła się. Nie dostrzegając nikogo ze straży, stanęła na równe nogi, po czym poprawiając płaszcz, podeszła do głównego wejścia żelaznego więzienia.

To, co ujrzała, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro