Rozdział Piąty
— Rin. — głos Sesshomaru ocucił ją z chwilowego letargu.
Z lekko rozchylonymi wargami spowodowane doznanym szokiem, oderwała wzrok od zakrwawionej dłoni. Skupiła się natomiast na sytuacji dzianej przed sobą.
Przebite przez włócznie ciała, zostały pociągnięte gwałtownie do tyłu. Niczym szmaciane lalki opadły jedna na drugą, częściowo na ziemię i szurając nogami, zostały wciągnięte w mroczną otchłań, z której raptem kilka sekund temu przybyły.
Dziewczyna przełknęła ślinę, przez nagłą suchość w gardle. Nie potrafiła wydobyć z siebie żadnego dźwięku, tym bardziej krzyku. Cofnęła się o dwa kroki, a wraz z tym z głębin ciemności ponownie wyłonił się błysk naostrzonego ostrza, przymocowanego do długiej naginaty.
Ledwie mrugnęła, a świst dębowego drzewca przeciął powietrze. Trajektoria dobitnie wskazywała na to, że kolejną ofiarą dla napastnika stała się niefortunnie Rin. Jednakże jej towarzysz okazał się mieć o niebo lepszy refleks niż ona, czym dowodem był fakt, że skutecznie zablokował atak — łapiąc gołą ręką kij. Kissaki nagitaty znalazło się ledwie kilka centymetrów od jej klatki piersiowej.
Pod wpływem emocji, wstrzymała oddech i z szeroko otwartymi oczami, zwróciła się bezpośrednio twarzą do złotookiego.
Ten z niewzruszoną miną, wpierw rzucił ukradkowe spojrzenie na włócznie, po czym skoncentrował się na wyłaniających z mroku sylwetkach yōkai. Wyglądem przypominały ogry zminimalizowane do wzrostu przeciętnego mężczyzny, uzbrojone w pancerz noszony przez samurajów.
— Mięso... — drgnęła na zniekształcony głos jednego z nich. Srebrnowłosy złamał broń na pół, a przepołowione części puścił, nie zmieniając pozycji ułożenia kończyn.
Poruszali się wolno do momentu, kiedy wszystkie nieprzyjaźnie nastawione oczy zwróciły swoją uwagę na Rin. Widocznie nie interesował ich dobytek materialny wieśniaków, a właśnie oni.
Nieokrzesane pomioty łaknące ludzkiego cierpienia, przelanej hektolitrami krwi.
— Zejdźcie z drogi, puki wam życie miłe. — ostrzegł donośnym tonem Lord. Nie posłuchali go.
W międzyczasie kątem oka zauważyła, jak Jaken dla własnego bezpieczeństwa wszedł na grzbiet A-Un'a i nakierował na nich Nintōjō. Nie pozostając bierną wyciągnęła łuk oraz zatrutą strzałę z kołczanu.
Jej nagły ruch spowodował niespodziewaną, gwałtowną reakcję wśród ogrów. Ruszyli przed siebie, niczym stado zgłodniałych zombie mamrocząc co rusz nie zrozumiałe dla niej słowa. Bez chwili wahania, napięła nasadę na cięciwę i strzeliła. Strzała zniknęła gdzieś w tłumie, trafiając jednego z nich. Martwe ciało yōkai padło z łoskotem, a dążąca za nim garstka pobratymców przewróciła się o niego.
Nie powstrzymało to jednak pragnienia u reszty.
Inny, pokazując więcej sprytu od pozostałych wyskoczył na przód, prując pochłonięty nieokiełznaną żądzą, chcąc pochwycić jako pierwszy dziewczynę w swoje brudne łapska. Sesshomaru zagrodził mu skutecznie do niej dostęp osłaniając własnym ciałem.
— Dokkasō. — użył zatrutej techniki. Żrący kwas spowił oponenta, zdzierając niego zbroję, potem przedzierając się do skóry i ukrytej w niej organów, powodując jednocześnie natychmiastową śmierć.
Bezmyślne szkodniki. — pomyślał Psi Demon, odczuwając wyraźne obrzydzenie i wstręt.
Zabicie ich, byłoby łaską ze strony Lorda.
Jednak dostrzegając opór i brak jakiegokolwiek rozsądku postępowania u tych demonów, zdegustowany taką dziecinadą, wyjął ostatecznie z sayi Bakusaige i zamachnął z wprawą rękojeścią. Przeciął powietrze, a wraz z tym ruchem z klingi wydobyła się zielona energia, która w nie mniej niż pięć sekund zmiotła barbarzyńców z powierzchni ziemi. Pozostał po nich tylko proch.
— Niesamowite. — szepnęła z podziwem na niezmierzoną moc katany dzierżoną przez równie silnego Inu no Daiyōkai.
Nie znała pełni możliwości miecza ukrytego przez te wszystkie lata w ciele mężczyzny, lecz mogła jedynie snuć przypuszczenia, że jej siła prawdopodobnie mogłaby przewyższać nawet samą Tessaigę, którą władał Inuyasha.
— Nic ci nie jest, Rin? — stanął przed nią i przejechał wzrokiem jej osobę, poszukując ewentualnych obrażeń.
— Nie. — zaprzeczyła natychmiastowo — Dziękuję za ratunek, Sesshomaru-sama.
Położył dłoń na zaróżowionym licu, czym nie mało zaskoczył ją takim gestem. Milcząc, starł kciukiem resztki cudzej krwi z jasnej cery. Śmiało można by rzec, że znieruchomiała na ten czyn.
W międzyczasie Psi Demon, nie odnajdując w brunetce żadnych skażeń czy też powierzchownych rozcięć, zabrał rękę i odsunął się. Odczuła dziwną chwilową tęsknotę za bijącym od demona ciepłem. Miał w sobie enigmatyczną dwojaką naturę, której mimo długiej znajomości, nie umiała do końca zrozumieć.
Mimo zimnego usposobienia, które emanowało od niego, to Sesshomaru nie raz potrafił na swój oryginalny sposób okazać troskę o towarzyszy. W żadnym wypadku jej to nie przeszkadzało, ani nie zamierzała dążyć do tego aby cokolwiek w nim zmienić. Szanowała to jakim był i wspierała go w tym czy w każdym innym aspekcie.
— W drogę. — nie czekając na niczyją odpowiedź, ruszył przodem kontynuując przerwaną wędrówkę przez trakt.
Jaken po całym zajściu, ukazał swą obecność, mijając pospiesznie Rin, aby dogonić swego pana, jednocześnie coś krzycząc – prawdopodobnie usprawiedliwiał niezdarnie swoje tchórzostwo i obsypywał złotookiego komplementami, mając nadzieję, że nie oberwie mu się za brak asekuracji.
A-Un zatrzymał obok brunetki, cierpliwie czekając aż i ona ruszy. Zwróciła się do zgliszczy dawnej wsi i złożyła ręce w modlitewnym geście. Po szybkim odmówieniu modlitwy wobec zmarłych i tradycyjnym ukłonie na znak szacunku, posłała smokowi wdzięczne spojrzenie.
— Chodźmy A-Un, bo inaczej zostaniemy w tyle. — zachichotała lekko, po czym biorąc wodzę pobiegła wraz z ulubieńcem za dwójką oddalonych towarzyszy.
~~~~
Mosiężne dwuczęściowe drzwi rozsunęły się z nieprzyjemnym zgrzytem, wpuszczając nieco światła do nieoświetlonego pomieszczenia. Do środka spowitego złowrogą aurą wszedł mężczyzna o kruczoczarnych włosach. Z bezemocjonalną postawą przeczesał twardym spojrzeniem pokój w poszukiwaniu pewnej osoby.
Wiedział bowiem doskonale, że jego szef prawie nigdy nie opuszczał tego miejsca. Zdarzały się pewne wyjątki, w których demon musiał osobiście interweniować, ale pojawiały się one stosunkowo rzadko.
Kiedy przekroczył próg, wrota zatrzasnęły się, jednocześnie popychając go do przodu. Wyjrzał za ramię, spoglądając na drewnianą powłokę z uniesioną brwią. Przypuszczając co może zaraz nastać westchnął w duchu, nie ukazując tego w rzeczywistości. Te całe podchody powoli stawały się nudną i mało zaskakującą już rutyną.
— Panie... — zaczął, odwracając z powrotem do wcześniejszej pozycji głowę.
— Bu! — znikąd pojawił się przed czarnookim szeroki uśmiech, uwydatniający białe uzębienie i wydłużone kły. Ich właścicielem był nie kto inny niż czerwono-włosy Oni yōkai.
Nie zrobiło to jednak na nim żadnego wrażenia. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy, poprawił niesforny kosmyk włosów na czole, który zmienił swoje ułożenie po wydmuchu zamykających się drzwi.
— Wystraszyłem cię. — stwierdził i zaśmiał się dźwięcznie.
— Niespecjalnie, panie. — odparł bez krzty emocji.
— Hmpf. — fuknął Akura-ou, nadymając policzki — Jak zwykle za poważny. A już liczyłem na jakąś inną reakcję, poza tą kamienną facjatą, z którą muszę się codziennie użerać. — wzruszył ramionami zawiedziony niepowodzeniem błahego planu.
— Moje najszczersze przeprosiny, panie. — powiedział drętwo, kładąc prawą dłoń na torsie i ukłonił się — Jako wieloletni, doświadczony wojownik przestałem reagować na jakikolwiek strach.
— Nuuudziarz. — zniknął w czarnej mgle, po czym zjawił się na wygodnym tronie stojącym za piedestale składającym się z pięciu marmurowych płyt, których krawędzie zwężały się do postaci schodów. Wraz z zasiąściem, znikąd w różnych częściach na suficie sali, zapaliły się czerwonym płomieniem świece przymocowane do antycznych, żelaznych żyrandoli — Gadaj co tam masz do przekazania i zejdź mi z oczu.
Ekka podszedł bliżej, nie komentując jego infantylnego zachowania.
— Będąc na zwiadach, nie zauważyłem w okolicach siedziby żadnych podejrzanych istot czy też intruzów. Podwładni wykonują swoje obowiązki zgodnie z wytycznymi.
— A straty? — zakręcił raz nadgarstkiem i wskazał na ciemnookiego palcem wskazującym, insynuując niewerbalnie aby się streszczał.
— Pięciu mężczyzn. Umarli z przemęczenia, natomiast w lochach od kilku dni dochodzi do konfliktu między skazanymi, a strażnikami.
— Tch. — prychnął Akura-ou — To już nie nowość. Ludzie, to doprawdy lekkomyślne i płochliwe byty.
— Jeżeli nie naprostujesz podwładnych, to prędzej czy później zostaniesz pozbawiony siły roboczej, Akura-ou-sama. — weteran zadarł podbródek, aby spotkać się z niewzruszoną postawą złotookiego.
— Mam nadzieję, że mój ulubiony więzień dalej się trzyma. Ciągle stawia opór? — zmienił temat. Jakby go w ogóle nie obchodził los tamtych ludzi, którzy jakby nie patrzeć byli mu potrzebni.
Nazwanie go tyranem to mało powiedziane. Ekka nieświadomie zwinął niezauważalnie dłoń w pięść. Na jego szczęście.
— Żyje, lecz wszelaki wysiłek okazał się być daremny. W dalszym ciągu, nie udało się nam nic z niego wydusić. — odparł bezbarwnym tonem — Milczy oraz widocznie żadna tortura nie robi na nim już jakiegokolwiek wrażenia.
— Nie poradził sobie z nim nawet kat?
— Rozpalone pręty nie zadziałały. A użyte zostały one w pierwszej kolejności. Pozostałe metody również okazały się być bezskuteczne, panie.
— A podtruwanie? — podparł łokieć na podłokietniku i oparł podbródek o wierzch dłoni.
— Jego rasa jest odporna na wszelką truciznę.
— Intrygujące. — zafascynował się szkarłatno-włosy — Inu yōkai to naprawdę zaskakująco wytrzymała i ciekawa społeczność, nieprawdaż?
— Cenią sobie godność i heroizm. Przede wszystkim cechuje ich niezłomna wola walki. — schował ręce za plecami i splótł ze sobą palce.
Akura-ou wstał ze wcześniej zajmowanego siedziska i podszedł do jednego z trzech długich na w pion okien, pokrytych częściowo od góry różnorakimi witrażami. Mieściły się one tuż za tronem, oddzielone od siebie na metr.
Dzisiejsza noc wydawała się być jeszcze bardziej chłodna niż dotychczas, zaś duży księżyc wyjątkowo lśnił swym sztucznym blaskiem, nie osłaniany przez jakiekolwiek obłoki chmur.
Taką porę ubóstwiał właśnie Oni yōkai. Pokrytą mrokiem i wzbudzającą dreszcz.
— Mając taką chordę na każdy rozkaz... Stałbym się niepokonanym władcą całego kontynentu. A nawet świata! — poniósł ton głosu, maniakalnie poszerzając szaleńczy uśmiech. Przez odbicie w szkle doskonale widział swój wyraz. Podobało mu się to.
Na to pracował tyle wieków. Aby każdy napotkany demon czy też człowiek czuł wobec niego i jego potęgi, grozę i przerażenie. Manipulował takimi płotkami, co najmniej jak szmacianymi lalkami. Pociągał za sznurki.
Dzięki takim metodom, nikt jak dotąd nie odważył się mu sprzeciwić. Natomiast nieszczęśników, którzy próbowali mu uciec lub spróbować jakichkolwiek sztuczek, mających doprowadzić do jego zabójstwa, spotykał ten sam los.
— W Erze wojny zwycięstwo odnoszą tylko najsilniejsi. Pokazując swoją słabość, jesteś stracony zanim ktokolwiek zada Ci pierwszy cios. — szepnął regułkę, którą niegdyś usłyszał od pewnej istoty, spotkanej lata temu.
Spoważniał i prostując się wyjrzał za ramię, mierząc przeszywającym wzrokiem sługę z profilu.
— Twój klan miał okazję kiedyś z nimi zadrzeć, czyż nie? — spojrzał znużony na swoje wydłużone pazury — Nie pragniesz ich wykończyć? Nie odczuwasz żądzy zemsty? — świadomie uderzył w czuły punkt wojownika, a swojej prawej ręki. Z satysfakcją zobaczył, jak mimika aparycji Ekki zmieniła się diametralnie. Stała się znacznie groźniejsza. Dziksza. Złowroga.
— Ta sprawa dotyczy wyłącznie mnie, moich poległych braci i sióstr oraz co po niektórych rywali. — opuścił bezwładnie ramiona — Nie zamierzam przelewać nienawiści na wszystkich Inu yōkai. Niepozornie ale jednak cenie jeszcze swoje życie. Szczególnie, że tak jak i ty Akura-ou-sama, mam osobiste powody aby z tobą współpracować.
— I to się ceni, mój drogi. — pokiwał głową ze zrozumieniem — Zanim jednak wrócisz do swoich obowiązków... Jak idą poszukiwania? Znaleźliście ją? — ku nikłemu zaskoczeniu zobaczył na twarzy demona niewyraźny, niewielki grymas imitujący uśmiech — Co cię tak bawi?
— Owszem, odnaleźliśmy tą młodą kobietę.
— Znakomicie. — słysząc to, zbagatelizował dziwne zachowanie u czarnowłosego w tej kwestii — Zaryusu spisał się jak ten raz na medal. Niech ją tu sprowadzi.
— I tu pojawia się pewna, znacząca przeszkoda. — przystąpił z nogi na nogę.
— Co masz przez to na myśli, Ekka? — odchylił głowę w bok. Uszedł z niego dobry nastrój.
— Sesshomaru powrócił. A wraz z tym, wiesz zresztą co to oznacza A-ku-ma-sama. — z drwiną przesiąkniętą cynizmem, nie omieszkał się nazwać demona jego starym przydomkiem. Mimo cechy flegmatyka, sam niejednokrotnie lubił dogryźć szkarłatno-włosemu, kiedy nadarzała się na to tylko okazja.
Odwrócił się na pięcie i obrał kurs ku wyjściu.
Nie musiał czekać długo na reakcję. Zanim wyszedł usłyszał za sobą dźwięk rozbijającego się szkła, którego kawałki rozbijały się następnie na mniejsze elementy, gdy uderzały o marmurową posadzkę. Cały ten rumor zagłuszony został wściekłym rykiem.
______________________________
*Naginata — japońska broń drzewcowa, używana w sztuce walki naginata-dō.
*Dębowy drzewiec — jeden z ważnych elementów budowy Naginaty; długi kij, do którego przymocowane jest ostrze.
*Akuma — oznacza "Demon".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro