Rozdział Czwarty
— No już, już, A-Un. — zachichotała Rin, kiedy jeden z łbów smoka po raz kolejny polizał ją w policzek. Rozpromieniona, pogładziła go po pysku.
Zdjęła im kagańce, kiedy Sesshomaru zarządził postój po kilku godzinach nieustannego lotu. Dzięki temu, gad mógł spokojnie pożywić się dostępną zieloną i soczystą trawą oraz bez przeszkód wyrażać swoją radość spowodowaną obecnością dziewczyny.
W ciągu ośmiu lat zauważyła, że smoczy demon trochę podrósł, a co za tym szło niedawno ściągnął swoją starą wylinkę, przez co jego łuski miały teraz intensywnie brązowy, lśniący odcień. Wydawał się być jeszcze bardziej majestatyczny niż kiedy ostatni raz go widziała.
— Nie powinnaś przypadkiem teraz szukać czegoś do jedzenia, Rin? Przed nami długa podróż. — oznajmił zdegustowany Jaken.
Najwyraźniej nie podobało mu się nastawienie A-Un'a. Toż to był wierzchowiec samego Lorda Sesshomaru! Powinien siać grozę i postrach swą postacią. Szczególnie, że smoki jego pokroju były praktycznie nie tylko potężne ale i na skraju wymarcia. Dwugłowy prawdopodobnie pozostał jako ostatni ze swojego gatunku.
A co chochlik widzi przed sobą? Wielkiego przylepę, który w stosunku do brunetki zachowywał się co najmniej jak domowe, rozpieszczone zwierzę. Jakim sposobem można było doprowadzić tak masywne i niebezpieczne zwierzę, do takiego stanu?
Jaken aż złapał się gorączkowo za czoło i zaczął dreptać wokół rozpalonego ogniska.
Rin przewróciła oczami. Marudny to on zawsze był. I chyba na to nic się nie zaradzi.
— Jeszcze zanim opuściliśmy wioskę, to spakowałam drobny prowiant. Starczy mi spokojnie na trzy dni. — odparła zsuwając się z grzbietu gada. Podeszła do ogniska i przycupnęła, chcąc ogrzać zmarznięte ręce.
Tym sposobem jak na razie zdołała go uciszyć. Skupiła ponownie zainteresowanie na tańczących ognistych językach, wracając wspomnieniami do wydarzeń sprzed paru godzin. Cieszyła się w duszy jak dziecko, gdy mogła znowu ujrzeć krajobraz z lotu ptaka, siedząc na grzebiecie swojego ulubieńca.
Widok był po prostu obłędny, szczególnie gdy następował wieczór. O samych doznaniach mogłaby tak samo powiedzieć. Cały świat wydawał się być wtedy dla dziewczyny jak na wyciągnięcie ręki. Lekka zazdrość gryzła ją w sercu na myśl, że jej towarzysze doświadczali takich rzeczy praktycznie codziennie. Ona zaś przez ten stracony czas mogła jedynie o tym pomarzyć.
Uśmiech mimowolnie wkradł się na jej pełne usta, na obraz lecącego tuż obok niej Psiego Demona.
— Tak właściwie, to dokąd udał się Sesshomaru-sama? — dopiero teraz zauważyła, że nie było nigdzie w pobliżu srebrnowłosego.
— Gdybym tylko sam wiedział. — westchnął ciężko Jaken siadając na małej skale — Sesshomaru-sama od zawsze podążał własnymi ścieżkami. I jak zapewne pamiętasz on nigdy nie mówi gdzie idzie, głupia.
Nadymiła policzki na jego kąśliwą uwagę.
— Idę zebrać trochę chrustu. — oznajmiła wstając. Zrobiła to niestety na tyle gwałtownie, że syknęła czując pieczenie na plecach.
— Coś ci dolega? — zaniepokoił się imp.
— Nie, to nic takiego. Rana czasem jeszcze daje o sobie znać. — sapnęła masując się w obolałe miejsce.
— R-rana!? — pobladł natychmiastowo.
Jakim cudem mu to umknęło!? Czyli cały raport o jej stanie jaki zdał swemu panu, zaraz po wylądowaniu na obecne położenie był niekompletny! Lord Sesshomaru nie może się o tym dowiedzieć bo inaczej konsekwencje dla niego będą bolesne w skutkach.
— Tak. Pewnie już słyszeliście od Babci Kaede lub Inuyashy-sama o całym zajściu sprzed tygodnia z tym yōkai. – westchnęła poprawiając obi związane na talii — Nie do końca się ona jeszcze zagoiła.
— Powiadomiono nas o tym. A-ale lepiej będzie jeżeli przemilczysz ten fakt, skoro niewiele brakuje do jej wygojenia. — zaproponował natychmiastowo tą, a nie inną sugestię.
— Dlaczego? — zdziwiła się nie tyle propozycją, co dziwnym zachowaniem skrzata.
— Chyba nie chcesz niepotrzebnie martwić naszego pana tym małym szczególikiem. — zaśmiał się zestresowany i przejęty czarnymi wizjami dotyczącymi jego kary za to niedomówienie.
Zamilkł momentalnie, dostrzegając wyłaniającą się wysoką sylwetkę skrytą mrokiem dzisiejszej nocy zza dziewczyny.
— Czym ma mnie nie martwić, Jaken? — tuż za plecami Rin stanął wspomniany Inu no Daiyōkai.
— S-Sesshomaru-sama! — chochlik padł na kolana oddając przed nim głęboki pokłon — To naprawdę nic takiego.
Srebrnowłosy przymrużył podejrzliwie powieki, skoncentrowany wyłącznie na jego niskiej osobie. Ten przytłoczony wzrokiem swego pana, nie wiedząc również co powiedzieć, zaczął się niekontrolowanie pocić. Mężczyzna zdegustowany niezdarnością sługi, orientując się, że nic się od niego nie dowie, zwrócił się bezpośrednio do dziewczyny.
— Rin, odpowiedz na moje pytanie.
Z lekka zdekoncentrowana spojrzała z ukosa na trzęsącego się niczym osika Jaken'a. Domyśliła się, że zgred prawdopodobnie nie powiedział mu o jej bliźnie po potyczce z Zaryusu. Widocznie miał jakiś ku temu powód, o którym będzie chciała z nim o tym pomówić, bez obecności Lorda.
— Bo... — zastanowiła się szybko — Mistrz Jaken miał na myśli to, abyś nie martwił się o moje samopoczucie, Sesshomaru-sama. Czasem miewam tylko delikatne osłabnięcia, więc to nic szkodliwego. — dodała wymijająco.
Psi Demon nieustannie patrzył prosto w jej oczy, jakby szukając w nich choćby cienia kłamstwa w tej kwestii. Lecz nie znajdując nic co mogłoby się do tego sprowadzać, jego rysy aparycji złagodniały.
— Rozumiem. Będę mieć to na względzie. — zerwał kontakt wzrokowy. Odwrócił się profilem do Rin — Odpocznij, wyruszamy z samego rana. — oznajmił na odchodę i udał się do najbliższego drzewa z grubym pniem, ostatecznie wybierając sobie tam miejsce do przenocowania.
Gdy przestali być obserwowani, mentalnie odetchnęli z ulgą. Imp z emocji padł niczym kłoda plecami na ziemię, natomiast dziewczyna przymierzała się do spełnienia prośby Daiyōkai. Wstała, tym razem ostrożniej i otrzepała się z niewidzialnego kurzu.
— Masz wobec mnie dług wdzięczności. — szepnęła, tak aby jej wypowiedź dotarła tylko do chochlika. W odpowiedzi usłyszała jedynie niezadowolony pomruk, co wywołało u niej lekkie rozbawienie.
Idąc do A-Un'a zasłoniła usta wierzchem dłoni i ziewnęła bezdźwięcznie. Zorientowała się, że odkąd opuścili wioskę babci Kaede praktycznie nie zamieniła ani słowa z Sesshomaru, a rozmowa nawiązująca do jej obecnego stanu była pierwszą od momentu zrobienia postoju.
Nie minęła się wtedy z prawdą. W ciągu ubiegłego tygodnia leczenia wyzdrowiała na tyle, że dokuczliwym objawem stanowiły wyłącznie rzadkie osłabnięcia, więc przemilczenie "pamiątki" zdobiącej jej plecy, nie można było nazwać kłamstwem.
Kiedy ułożyła się w miarę wygodnej dla siebie pozycji, oparła się o bok swojego pupila. Gdy zamknęła zmęczone powieki, jej umysł wręcz natychmiastowo owładnął sen.
~~~~
Minęło kilka dni, w których wyznaczoną trasę pokonywali w dużej mierze drogą powietrzną. Rin zdążyła przywyknąć do koczowniczego trybu życia. Nie było to trudne, gdyż nawet po zamieszkaniu w wiosce, instynkt przetrwania w niedogodnych warunkach, nigdy jej nie opuścił.
Ba, niejednokrotnie dzięki tej umiejętności młoda kapłanka, mogła bezproblemowo odnajdywać potrzebne zioła do leczenia ran, tak jak wykorzystywała to przy poszukiwaniu jadalnego pokarmu, w których skład zaliczały się różnego rodzaju rośliny albo grzyby, a niekiedy ryby.
Rin przez wspólnie spędzone dotychczas chwile udało się wywnioskować wzajemne relacje między towarzyszami. A raczej ich niezmienność, bowiem praktycznie od samego początku Mistrz Jaken nie pałał wobec niej jakąkolwiek sympatią. Co prawda musiał ją tolerować przez wzgląd na fakt, że tego sobie życzył Lord Sesshomaru, jednakże osobiście twierdził, że jej obecność tylko im przeszkadza.
Lecz nie da się zaprzeczyć, że bywały i takie momenty, w których zgred niechętnie prosił ją o pomoc czy też o użyczenie maści na złagodzenie bólu i wygojenie guzów, w miejscach gdzie najczęściej mu się obrywało.
A co do jej relacji z samym srebrnowłosym...
I w tym przypadku także nie doszło do żadnych zmian. Żadnych! Nawet jeżeli nie była już dzieckiem, to mimo wszystko zdarzało mu się często odnosić do niej w ten sposób, co niejednokrotnie delikatnie rzecz ujmując, jej ubliżało. Jakby nie patrzeć miała dziewiętnaście lat, co czyniło ją młodą kobietą. Rin nie mało liczyła, że po osiągnięciu odpowiedniego wieku, Inu no Daiyōkai będzie się do niej zwracać w bardziej przystępny sposób, czyli w taki, w jakim najczęściej odnoszą się wobec siebie dorośli. Być równym wobec siebie.
Początkowo nie zwracała na to większej uwagi, jednakże kiedy dane jej było po raz kolejny usłyszeć nakaz nawiązujący do tego aby się nie oddalała od nich, kiedy szła szukać na przykład pożywienia czy innych podobnych sytuacji, czara się przelała do tego stopnia, że zaczęły nachodzić ją myśli, czy aby słusznie uczyniła opuszczając wieś i Babcię Kaede. Nie raz karciła siebie za takie insynuacje. W końcu jej jedynym marzeniem było towarzyszyć Lordowi Sesshomaru aż po kres swoich dni.
Nic innego się nie liczyło dla brunetki, ponieważ nie miała żadnych odrębnych celów, które pragnęłaby spełnić. Zwyczajnie nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiała. Uważała to za niepotrzebne. Zbędne.
Westchnęła i z na w pół przymkniętych powiek patrzyła na rozciągającą się przed nimi wydeptaną i częściowo ogołoconą ścieżkę, mieszczącą się na otwartej polnej przestrzeni.
Wyruszyli nim słońce do końca wyłoniło się zza panoramy górzystych wzniesień. Tym razem przemierzali pieszo szlak wybrany przez psiego demona. Szli w drętwej ciszy, zakłócaną jedynie dźwiękami kroków.
— Dokąd my tak właściwie zmierzamy, Mistrzu Jaken? — przetarła koniuszkami palców kąciki oczu. Najchętniej poszłaby dalej się zdrzemnąć, jednakże przeczucie usilnie nakazywało aby zrezygnowała z tej opcji.
Skrzat zadarł podbródek ukazując grymasem swoją niechęć na odpowiadanie na jakiekolwiek pytania płynące ze strony młodej towarzyszki.
— Do legowiska pewnego yōkai, z którym Sesshomaru-sama zamierza stoczyć pojedynek.
Pojedynek? — ożywiła się z doznanego wrażenia, prostując na siodle.
Czy to znaczy, że nawet po przewyższeniu siły swojego ojca, nie spoczął na laurach? Była pełna podziwu za jego hart ducha.
Znając złotookiego zapewne obrał sobie za cel silnego przeciwnika. Zaciekawiona, zaczęła się zastanawiać nad wyglądem rywala oraz jego możliwościami bojowymi. Czy będzie dorównywać walce z Sesshomaru, czy wręcz przeciwnie?
Dalsze przemyślenia Rin przerwał ostry i mocno nieprzyjemny zapach unoszący się w powietrzu, który podrażnił jej wrażliwy nos.
— Popiół? — sapnęła zatykając sobie nozdrza. Z nieba zaczął spadać szaro-biały pył. Rozniósł się on w jednej chwili po całej okolicy, co nie mało zainteresowało i zaniepokoiło brunetkę. Zeszła z A-Un'a.
To by znaczyło, że gdzieś w pobliżu musiała znajdować się wieś, w której panował pożar.
Powiodła spojrzeniem na przeciwną stronę wiatru roznoszącym drobinki popiołu. Szybko zlokalizowała osadę. Mieściła się ona raptem kilkanaście metrów od nich, wśród drzew. Mijając ją szerokim łukiem, usłyszeli przeraźliwe krzyki przerażonych wieśniaków.
— To sprawka bandytów? — położyła dłoń na klatce piersiowej, zaś wyraz jej ekspresji wyraził niepokój.
— Nie. — odparł Inu no Daiyōkai.
— Prawdopodobnie to grupa złodziejskich yōkai, którzy plądrują i dewastują okoliczne wioski. — powiedział Jaken, odruchowo się rozglądając, mając wystawione przed siebie Nintōjō — Istni barbarzyńcy bez skrupułów. Weszliśmy na ich terytorium.
— Nie powinniśmy pomóc tamtym ludziom? — posłała do Sesshomaru proszące spojrzenie.
— Ta sprawa nas nie dotyczy. — odmówił — Idziemy.
Zassała i ugryzła wnętrze prawego policzka, czując że nie postępują właściwie. Trzymając za wodze dotrzymała kroku białowłosemu, zaś za nimi z szybkim tempem dreptał skrzat.
Mogła się domyślić, że życia obcych ludzi były mu obojętne oraz to iż nie zamierzał ingerować w coś, co nie leżało w jego interesie.
Klamka zapadła, dlatego chcąc, nie chcąc musiała zdusić w sobie proszenie o udzielenie im pomocy. Nawet jeżeli ich nie znała, to nie znaczyło, że nie mogli nic zdziałać dla niczemu winnych osadnikach napadniętych przez tamte yōkai.
Weszli na ścieżkę wiodącą przez las. Podążając nieustannie za towarzyszem, miała spuszczoną głowę, dlatego nie zauważyła, kiedy ten nagle się zatrzymał, przez co zderzyła się czołem z jego plecami. Jęknęła, po czym uniosła pytający wzrok na jego pokerową twarz.
— Sesshomaru-sama? — zapytała cicho.
— Ktoś się zbliża. — zmarszczył brwi wpatrując się w jeden punkt przed nimi.
Uczyniła to samo. Rzeczywiście — pod osłoną ulistnionych drzew, ujrzała dwie zaciemnione małe sylwetki postaci, które biegły w ich kierunku. Odruchowo sięgnęła za siebie po łuk. Gdy zamierzała go wyjąć, zawahała się kiedy spod mroku wyłonili się potencjalni wrogowie, którymi okazały się być zwykłe ludzkie dzieci.
Po zlęknionych, jeżeli nie przerażonych twarzach wywnioskowała, że to co spotkało ich oraz resztę wieśniaków należało do traumatycznego przeżycia. Puszczając dolne ramię łuku oraz wodzę smoczego demona, podeszła o krok przed srebrnowłosym. Domyśliła się, że gdyby zobaczyli w pierwszej kolejności, kogoś kto należał do gatunku yōkai, to prawdopodobnie by uciekli w popłochu.
Kiedy młodzież znalazła się wystarczająco blisko, zorientowali się o nowej obecności. W pierwszej chwili nie wiedzieli co zrobić, jednakże po zobaczeniu Rin, momentalnie odczuli ulgę. Tak przynajmniej wyczytała z miminki ich aparycji. Nie dziwiła się im, ponieważ dzisiejszego dnia postanowiła się wyjątkowo przebrać z yukaty, na białe kimono i czerwoną hakame.
— Kapłanko! — krzyknął zalany łzami chłopiec. Z nadzieją pociągnął za rękę mniejszą od siebie dziewczynkę. Tak jak przeczuwała najpierw na nią zwrócili uwagę — Błagam! Pomóż nam! — mówił nie mogąc złapać tchu — Zostaliśmy zaatakowani przez... — nie dokończył. Nie było mu to dane.
Świst długiej włóczni przeszył powietrze, a zaraz po nim nastąpił dźwięk przebicia ostrza przez kruche i młode ciała. Brunetka rozszerzyła oczy, a z doznanego szoku głos ugrząsł w jej gardle. Coś mokrego, a zarazem ciepłego spłynęło po jej licu. Przejechała po nim opuszkami palców, a następnie z drżącą ręką wystawiła przed siebie jej wierzch.
Przyjrzała się temu z trwogą.
Krew.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro