Wycieczka Rowerowa
I tu wkraczamy moi mili w rozdział II mojej historii. Ale najpierw mały przerywnik. Nwm czy ktokolwiek tak robi. Ale w końcu to moja książka więc czemu nie. Jeśli wytrwaliście do tego momentu to pewnie już myślicie że to nudna historia. No tak. Macie racje. Zgadzam się z wami w stu procentach. Yyy zgadzam się z wami bo ja szczerze nigdy żadnej książki tego typu nie czytałem. Zazwyczaj czytam komiksy, książki filozoficzne (np.,Obrona Sokratesa"-Platona czy "Rozmaitości filozoficzne"-Stanisława Ziemiańskiego Sj) oo lub zahaczające o naukę typu "Samolubny Gen"- Richarda Dawkinsa. Noo czasami jeszcze zerknę na jakieś Fantasy. Wiecie o co mi chodzi: "Hobbit"-Tolkiena, "Wiedźmin"-Sapkowskiego itp. itd. Ogólnie polecam naprawdę świetnie się bawiłem czytając te książki Ale nie o tym miałem mówić (przepraszam wszystkich jeśli takie lekkie skakanie po tematach was dekoncentruje lub wam jakoś przeszkadza, jeśli tak to dajcie znać. A postaram się jakoś inaczej przekazywać swoje komentarze czy myśli) wracając czymże jest nudna opowieść o miłości bez zwrotów akcji? Serio pytam haha bo nie mam pojęcia. Ja osobiście lubię tego typu urozmaicenia. Ale za bardzo wyszliśmy z historii. Zapraszam, zapraszam. Siadajcie wygodnie ciąg dalszy historii........ W tym momencie zaczęło się wszystko psuć. I nie mogłem z tym nic zrobić. Był jeszcze miesiąc do wakacji a słońce pokazywało już że wystarczy tych ciepłych ubrań bo szykuje się ciepełko. Była piękna pogoda. Wychowawca pomyślał że fajnie będzie się trochę lepiej poznać i zaproponował klasową wycieczkę rowerową z nocowaniem nad gołym niebem. Wszyscy byliśmy bardzo pozytywnie nastawieni na ten pomysł. W końcu na lekcjach już praktycznie nic nie robiliśmy a to wydawało się ciekawie zapowiadać. Całą organizacją zajął się wychowawca. My mieliśmy zabrać ze sobą tylko swoje rowery i pozytywne nastawienie (cokolwiek to znaczy)... Pod koniec tygodnia wszystko było gotowe. Wyjechaliśmy w piątek o 9 rano. Jechał z nami jeszcze ksiądz jako opiekun (fajny człowiek ogólnie) Jechaliśmy prawie cały dzień z licznymi przystankami i przerwami (wydawało mi się że albo nauczyciele celowo wydłużają tą podróż, albo nie mają ani trochę kondycji, albo ewentualnie liczyli że dostaniemy jakiegoś udaru od słońca i będą mogli wrócić do domów i na przyszłe propozycje wycieczek będą mieli wymówkę. No jest jeszcze opcja że cała moja klasa nie miała kolarskiego zawzięcia). Ale koniec końców nikomu się nic nie stało. Na jednym z postojów podeszła do mnie i do Jurijego Amara i Panna K. w sumie nic dziwnego mieliśmy dobry kontakt. Spojrzały na nas z góry i ze śmiechem w głosie spytały czy dajemy jeszcze radę (podejrzewam że wyglądaliśmy jak po wizycie na basenie. Było nie do wytrzymania). Ale po nich nie było tego aż tak widać. Były w porównaniu do nas niemalże suche. Nie odpowiedziałem na drwiące pytanie koleżanek a Jurij chwilę przed dalszą podróżą postanowił że zdjęcie koszulki w pełnym słońcu bez użycia jakiegokolwiek kremu z filtrem będzie dobrym pomysłem (nie nie jest). Cieszę się że w tamtym momencie posłuchałem logicznego myślenia bardziej niż potrzeby odrobiny chłodu. A to było bardzo trudne kiedy dosłownie się rozpływałem. Pod koniec dnia chwilę przed zachodem słońca dotarliśmy na miejsce. Postawiliśmy namioty. Kiedy wszyscy rozmawiali i odpoczywali oddaliłem się trochę by zobaczyć zachód słońca. Tak wiem. Nie każdy to lubi. Ale ja mam czasami taki nastrój żeby się odciąć i przy okazji podziwiać coś co się powtarza co 24 godziny. Trochę głupio ale czasami łapie mnie taka potrzeba melancholi. Ku mojemu zaskoczeniu Amara podeszła do mnie zostawiając resztę przyjaciół i usiadła obok. To było miłe z jej strony. Wolała siedzieć ze mną niż z o wiele ciekawszą grupą przy namiotach. Chwilę tak sobie siedzieliśmy, Amara oparła głowę o moje ramię a ja naprawdę nie wiedziałem co zrobić. Chciałem jednocześnie z tamtąd uciec i zatrzymać czas żeby być tam dłużej. Ale moje mieszane uczucia przerwali inni wycieczkowicze którzy chcieli Amare do gry w butelkę. O mnie oczywiście nikt nie pomyślał więc siedziałem tam dalej. I dalej aż było już całkiem ciemno i zrobiło mi się zimno. Wróciłem do "obozu" a tam wszyscy dobrzę się bawią. Byli bardzo zaskoczeni jak mnie zobaczyli. Chyba całkowicie o mnie zapomnieli. No ale trudno bo całą tą niezręczną chwilę przerwał wychowawca który przyniósł kiełbaski i wszystko potrzebne do grilowanych potraw. Rozpalił ognisko i wszyscy rozsiedliśmy się naokoło ognia. Niestety i tym razem dym mi w oczy. To było nie do zniesienia i ogólnie całkowicie straciłem ochotę na grillowanie i kontakt z ludźmi więc udałem się do namiotu. Reszta grupy była zbyt zajęta sobą żeby zauważyć mój brak więc nie miałem problemów z odejściem od ognia. Parę godzin później po opowiadaniu sobie historyjek, tańczeniu i śpiewaniu przy ognisku wszyscy poszli do namiotów (namioty były 3 osobowe). Ze mną w namiocie byli przypisani Stanford i Jurij. Byliśmy najspokojniejsi. Reszta chłopaków wymykała się do namiotów dziewczyn. Całą noc słyszałem jak się "skradali" i jak uciekali bo wychowawca pilnował porządku. Nienawidzę takich zachowań. To typowy pokaz toksycznej męskość. Dziewczyny próbowały sobie razem spokojnie porozmawiać i spać ale to nie pasowało tamtym troglodytom i nie dali spać nikomu. Bo z cichym skradaniem nie mieli nic wspólnego. Stanford i Jurij jakimś cudem zasneli. Gdzieś o 5.30 kiedy nawet troglodytom zachciało się spać postanowiłem się na nich odegrać za brak poszanowania kobiet, nauczycieli, zasad i co najgorsze mojego spokoju. Wyciągnąłem z plecaka mazak i wymknąłem się z namiotu. Było cicho jak na cmentarzu. Tylko odgłosy chrapania co nieraz zakłócały idealną ciszę. Przez następną godzinę wślizgnąłem się do namiotów troglodytów tak żeby żadnego nie obudzić i pokazałem swoje niezadowolenie z ich zachowania rysując po nich różnorodne rzeczy. Poniosła mnie artystyczna fantazja i poza rysunkami pojawiło się dużo wąsów, monobrwi i okulary. O ile dobrze pamiętam jeden który mnie najbardziej zdenerwował skończył z napisem jaskiniowiec na czole i błotem w butach. Po skończonej pracy wróciłem do namiotu i położyłem się na chwilę spać. Tak jak się spodziewałem wszyscy byli zdenerwowani. Ja również. Kiedy zaczęli gadać co oni nie zrobią z tym co im to zrobił podeszłem do nich i im powiedziałem że to ja i że to kara za zbyt głośne łażenie po nocy i naprzykrzanie się dziewczynom. Byłem w ciężkim szoku kiedy zrozumieli że źle zrobili i mnie przeprosili. Dziewczyny, Stanford, Jurij i nauczyciele nie wytrzymywali ze śmiechu. Tym bardziej że przypadkiem użyłem pernamentnego mazaka. Troszkę było mi ich szkoda. Ale tylko przez chwilę. Bo po chwili znowu zaczęli zachowywać się jak zawsze. Niestety pomimo tego że nauczyciele się śmiali i tak samo jak ja uważali to za słuszną karę dali mi uwagę (już wiem komu narysuje następnym razem wąsy Panie Wychowawco). No ale i tak uważam że było warto. Liczyłem się z faktem że nwm dostanę w twarz czy coś. Ale najwidoczniej nie jestem typem do bicia. No trudno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro