Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9 - Komplikacje

Od śmierci rodziców moje życie się bardzo skomplikowało. W zasadzie, kiedy żyli, wiedziałam tylko, że chce pracować u Alice. Mimo tego, starałam się żyć z dnia na dzień. Nie byłam jakoś pozytywnie nastawiona do życia, bardziej byłam realistką, jednak niektórymi rzeczami wolałam się nie przejmować.

Ale to, co wyprawiałam teraz, przekraczało wszelkie granice. Jechałam na cmentarz z facetem, którego właściwie nie znałam. A na dodatek, wywoływał u mnie tak skrajne emocje, że stawałam się przy nim nieobliczalna.

Natomiast jak mam być szczera, to w tamtym momencie było mi już wszystko jedno. Nie miałam nic do stracenia.

Wsiadając do auta, podałam mu adres, który wpisał w GPS na telefonie. Właściwie nie było to potrzebne, bo całą drogę znałam na pamięć. Pokonywałam ją tyle razy, że nawet dałabym radę pokierować kogoś na miejsce, z zasłoniętymi oczami. Być może byłam tutaj zbyt pewna siebie, jednak w tym przypadku nie miałam sobie równych.

Mimo wszystko wolałam nie wchodzić z Davidem w dialog. A tym bardziej rozkazywać mu, gdzie ma skręcić. Ego to miał potężne. Jednak zważywszy na sytuację, a właściwie to moje położenie, wolałam się nie wychylać i siedzieć cicho. Jedną bomba już wybuchła, a druga nie była mi  potrzebna.

Natomiast, kiedy wyjechaliśmy z Edynburga, David postanowił się odezwać i tym samym zakończyć błogą ciszę, która nas otaczała.

- Dziękuję, że zajęłaś się wtedy Adrienem.

O proszę. Co za kultura.

- To ty powinieneś przy nim być – powiedziałam, odwracając się w końcu w jego stronę. Nie miałam pojęcia, jakim cudem Adrien wybaczył mu takie świństwo, jednak z mojej strony nie mógł liczyć na zrozumienie.

Chłopak był skupiony na drodze, a jednocześnie jego postawa wskazywała na to, że był również w pełni rozluźniony. Widać było, że prowadzenie samochodu sprawia mu przyjemność. Mimo tego, że prowadził sportowe auto, nie jechał szybko. Byłam mu za to wdzięczna. Oczywiście byłam typem dziewczyny, którą lubiła szybką i czasami niebezpieczną jazdę, jednak dziś wolałam dojechać na cmentarz cała, a nie w kawałkach z akompaniamentem Anielskiego Orszaku.

- Nie umiem pocieszać ludzi – stwierdził.

- Czasami wystarczy sama obecność – odpowiedziałam.

- A ty? Kogo dopuściłaś do siebie, gdy umarli twoi rodzice? – zapytał, spoglądając na mnie.

Nikogo.

- Każdy jest inny. On akurat Cię potrzebował – odbiłam piłeczkę.

- A ja nie potrzebowałem nikogo.

Pan wielkie ego. Owszem, z sympatii do Adriena zapominałam, że David był w takiej samej sytuacji i miał prawo radzić sobie z nią w inny sposób. Jednak był starszy, a jego brat nie przeszedł tego wszystkiego, co on. Ale ten, kto ocenia z boku, łatwo może się pomylić.

Reszta drogi minęła nam w kompletnej ciszy. Oboje nie mieliśmy już ochoty na dalsze rozmowy.

***

- Dziękuję – powiedziałam, kiedy dojechaliśmy w końcu na miejsce. – Mam nadzieję, że się nie obrazisz, jeśli pójdę tam sama – dodałam.

- Zapalę w tym czasie – odpowiedział, wychodząc razem ze mną z samochodu.

Na cmentarzu byliśmy koło pierwszej w nocy. Mimo wszystko nie obawiałam się. Zawsze uważałam, że to żywych należało się bać, a nie zmarłych. Oni nic już nie mogli nam zrobić, jedynie obserwowali, jak zanosimy się łzami nad ich grobem.

Chwilę stałam na parkingu, po czym wzięłam głęboki wdech i ruszyłam w stronę cmentarza. Po przekroczeniu bramy, miałam wrażenie, jakbym przeniosła się w czasie. Wspomnienia zalały moją głowę. Każdy krok przypominał mi o dniu pogrzebu. Z przodu szli mężczyźni, trzymający trumny. Obok mnie stała ciocia.

Teraz szłam sama i mimo woli walki, zaczęłam płakać. Poczułam się jak tchórz. Wyjechałam, zostawiłam ich. Powinnam tutaj być. Z nimi. Odwiedzać ich.

Spojrzałam na ich grób.

Spoczywają w pokoju

LILY DAVIES
29.05.1968 - 30.07.2016

PAUL DAVIES
26.10.1965 - 30.07.2016

Jak trudno żegnać na zawsze kogoś, kto jeszcze mógł być z nami.

Paliło się parę świeczek. Kilka było zgaszonych. Zapewne przez deszcz, który padał parę godzin temu.. Mimo mokrej trawy usiadłam na podłodze i zaczęłam je ponownie odpalać. Radząc sobie innymi wkładami, które wciąż się świeciły. Oczywiście, gdy wyjechałam nie zostawiłam grobu rodziców, samemu sobie. Opiekę powierzyłam naszej sąsiadce, która również zajmowała się naszym domem. Łudziłam się, że jeszcze tu wrócę, a mieszkania nie miałam zamiaru sprzedawać. Był dla mnie bardzo ważny. To w nim mieściły się wszystkie wspomnienia, związane z rodzicami.

- Tak bardzo was kocham i tak bardzo mi was brakuje – powiedziałam. – Przepraszam, że się z wami nie pożegnałam. Walczyłam, ale nie pozwolili mi. Oddałabym wszystko, aby znów was zobaczyć.

Bez nich czułam się taka samotna. Owszem, ktoś mógłby stwierdzić, że taka była kolej rzeczy, iż dziecko chowa swoich rodziców. Jednak uważałam, że było to dla nich za wcześnie. Mieliśmy wiele wspólnych planów, których niestety nie zdążyliśmy zrealizować. A ja, choć starałam się o tym nie myślałam, to cholernie bałam się świąt. Właściwie, grudzień był jednym z tych miesięcy, których nie mogłam się doczekać. Nie ze względu na to, że czekałam jakie prezenty dostanę, natomiast lubiłam chodzić po sklepach i kupować je moim rodzicom. Tata zazwyczaj dostawał coś związanego z motoryzacją, ponieważ była to jego pasja. Natomiast mama była bardziej skomplikowana. Najbardziej cieszyła się z rzeczy kreatywnych, wymyślonych samemu, zrobionych własnoręcznie. Nie przeszkadzało mi to zbytnio. Perspektywa spędzenia świąt u cioci, oczywiście nie była taka zła, jednak wiedziałam, że grudniowa atmosfera nie będzie już taka sama. Zresztą ich śmierć spowodowała, że rzadko co mnie cieszyło.

Kiedy wypłakałam wszystkie łzy, jakie miałam, spojrzałam ponownie na grób. Nie miałam pojęcia ile spędziłam tam czasu, ale przypuszczałam, że sporo bo całe spodnie miałam mokre. W końcu postanowiła zrobić to, po co tutaj przyjechałam.

- Wszystkiego najlepszego, tato. Jeszcze nie raz pościgami się na motorach.  – powiedziałam, znów czując jak łzy napływają mi do oczu.

Nie przypuszczałam, że w tym roku, moje życzenia urodzinowe będą wyglądać właśnie tak.

Z trudem odwróciłam się od grobu rodziców, zmuszając tym samym nogi, aby udały się w kierunku wyjścia z cmentarza. Tak naprawdę nie miałam ochoty ich zostawiać, ale musiałam wracać do Alice, która na pewno się zamartwiała.

W końcu przekroczyłam bramę wyjściową i udałam się w stronę samochodu, mając jednocześnie nadzieję, że moje oczy nie są aż tak czerwone i opuchnięte jak sądzę. David wciąż był oparty o maskę samochodu. Kiedy mnie zobaczył, od razu wstał i chyba chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Podchodziłam już do auta, gdy usłyszałam jak mówi:

- Poczekaj.

Spojrzałam na niego, a ona w tym samym momencie przysłonił mi drogę do samochodu i otworzył drzwi od strony pasażera. Mimowolnie uśmiechnęłam się na ten gest i wsiadłam do samochodu.

Jednak czasami dociera do niego to co mówię.

Kiedy zajęłam swoje miejsce, uświadomiłam sobie, jak bardzo było mi zimno. Niestety nie wiedziałam czy to przez pogodę czy przez zmęczenie.

***

Nie minęła godzina naszej podróży, gdy z rozmyślania wybudził mnie głos chłopaka. Kiedy ruszyliśmy z Preston w stronę Edynburga, to nie rozmawialiśmy ze sobą. Ja byłam pogrążona w myślach, a David po prostu prowadził. Bylam zadowolona z tego, że nie próbuję nawiązać ze mną kontaktu, a każde z nas zajmuję się po prostu sobą.

- Kurwa, bateria mi padła. Powiedz, że twój telefon jest naładowany, bo inaczej nie dojedziemy – powiedział, wyraźnie zdenerwowany.

- Znam drogę na pamięć, poprowadzę cię – rzekłam zachrypnięty głosem, który zawsze się u mnie pojawiał, gdy zbyt długo się nie odzywałam.

Co prawda, nigdy nie jechałam do cioci, gdy było ciemno, ale uznałam, że sobie poradzę.

***

Wcale sobie nie radzę – pomyślałam.

- No i co teraz? – powiedział, kiedy zbliżaliśmy się do ronda.

- Nooo nie wiem. Może skręć w 2 zjazd? – zaproponowałam.

- Że co proszę? Może?! Ty sobie kurwa ze mnie żartujesz?! – krzyknął.

- Nie krzycz na mnie! – krzyknęłam.

- To ty kurwa krzyczysz! – krzyknął ponownie, po czym zjechał w pierwszy zjazd i zatrzymał się w pierwszym możliwym miejscu.

- Co ty robisz? zapytałam, wyczuwając lekkie niebezpieczeństwo, ponieważ dookoła był tylko las, a ja nie chciałam zginąć z rąk takiego nieudacznika. Wolałabym już jakiegoś seryjnego mordercę, wtedy nie byłoby wstydu.

- Wysiadaj, będziesz sama prowadzić przez tę pierdoloną drogę – powiedział, po czym wysiadł z samochodu.

Nie, nie, nie, nie, nie. Ja nie mogę. Nie potrafię...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro