Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 - Nowy początek

Przez szybę jadącej taksówki obserwowałam ukochany Edynburg. Zawsze przyjeżdżałam tu na wakacje do cioci Alice. Bez żadnego wyjątku. Nawet z zapaleniem płuc, czy ze złamaną nogą potrafiłam się spakować i do niej przyjechać. A teraz? Zamieszkam tutaj, co ani trochę mnie nie cieszy. Właściwie wraz ze śmiercią rodziców, zostało mi odebrane całe szczęście.

W chwili, kiedy odebrałam telefon ze szpitala, z wiadomością, że moi rodzice mieli wypadek samochodowy i walczą o życie, osłupiałam. Szłam, wtedy na spotkanie z Olivią, a telefon odebrałam przechodząc przez pasy. Słysząc tę wiadomość zatrzymałam się i zastygłam bez ruchu, nie zauważając tego, że światło zmieniło się już na czerwone. Ktoś coś krzyczał, samochody trąbiły. Nie rejestrowałam niczego. W końcu z osłupienia wyrwało mnie szarpnięcie jakiegoś mężczyzny. Ze łzami w oczach zaczęłam biec prosto do szpitala. Nie zdążyłam. Nie pożegnałam się. Nie dane mi było nawet na nich popatrzeć. Potrzymać ich rąk. A nawet przytulić się, do zimnego już ciała.

Płakałam aż do dnia pogrzebu, dopóki nie straciłam już łez. Nie jadłam, nie piłam. Siedziałam całymi dniami pod sypialnią rodziców i wyłam. Wyłam tak głośno, że aż zdarłam gardło. Czułam się opuszczona i samotna. Wciąż łudziłam się nadzieją, że oni wrócą, a to wszystko było tylko długim, męczącym snem. Niestety tak się nie stało, a 30 lipca 2016 roku stał się najgorszym dniem w całym moim życiu.

Musiałam przyjąć w końcu bolesną dla mojego serca prawdę - Oni umarli, a ja nigdy już ich nie zobaczę.

Ciocia Alice przygotowała cały pogrzeb i to ona pierwszy raz przyjechała do mnie, a nie ja do niej. Mieszkała ze mną przez miesiąc, aż w końcu zaproponowała przeprowadzkę. Z początku nie chciałam nawet o tym słyszeć, ale później uświadomiłam sobie, że tak będzie lepiej. Mało jadłam, nie odzywałam się do nikogo. Przestałam płakać, ale to co działo się w mojej głowie, było nie do opisania. Finalnie stałam się chodzącym trupem, starającym się przetrwać.

Jadąc taksówką przypominałam sobie te wszystkie chwilę, gdy nie mogłam się już doczekać, aż samochód stanie na Rose Street. Teraz mogłabym jechać tak w nieskończoność. Nie raz powtarzałam rodzicom, że planuje przeprowadzkę do Edynburga, ale nigdy nie przypuszczałam, że będą to takie okoliczności.

Z transu wybudził mnie głos mężczyzny:

- Jesteśmy na miejscu. Czy pomóc Pani z walizkami?

- Dziękuję, poradzę sobie - odpowiedziałam.

Zapłaciłam mu należytą sumę, a następnie zabrałam walizki z bagażnika i podziękowałam jeszcze raz. Gdy taksówkarz odjechał, wciąż wpatrywałam się w mieszkanie.

Był to typowy budynek, z dwoma piętrami, schodami i furtką, która zazwyczaj była otwarta. Mimo to posiadał jedną wyjątkową rzecz. Na drugim piętrze był taras, który sprawiał wrażenie wklejonego w dach, dzięki czemu można było zachować prywatność. Pukając do drzwi, wiedziałam, że będę siedzieć tam codziennie.

- Och Natalie, w końcu jesteś. Już się martwiłam, bo nie odbierałaś telefonu - powiedziała, otwierając szerzej drzwi i zapraszając mnie do środka.

W domu, jak zawsze panował należyty porządek.

- Rozładował mi się telefon - skłamałam.

Nie włączałam go już od 2 tygodni, ponieważ wciąż dostawałam wiadomości i telefony z zapytaniami jak sobie radzę, czy czegoś mi nie potrzeba oraz z sentencjami, że wszystko się ułoży, taka jest kolej rzeczy i innymi pierdołami. Nie znosiłam tego. Uważałam, że większość z tych dobrych rad jest na pokaz. Wręcz byłam co do tego przekonana, bo spora część mojej rodziny nawet do mnie nie dzwoniła, gdy rodzice jeszcze żyli. Ba! Nawet do nich też nie dzwonili.

- Przygotowałam Ci już twój pokój. Nie rozłożyłam tylko kartonów z napisem "osobiste", tak jak się umawiałyśmy - powiedziała uśmiechając się do mnie.

Wyraz jej twarzy wyrażał sprzeczne emocje. Widziałam, że się cieszy z mojego przyjazdu, ale też zdaję sobie sprawę z okoliczności towarzyszących tej sytuacji. Jej oczy były smutne. Właściwie to nic dziwnego. Mi umarła mama, a ona straciła swoją jedyną siostrę.

- Dziękuję ciociu. Pójdę do góry i je rozpakuje, a później położę się spać, jeżeli nie będziesz mieć nic przeciwko.

- Oczywiście, że nie, ale myślałam, że zjemy wspólnie kolację - powiedziała pokazując ręką w stronę kuchni, gdzie na stole stały przygotowane talerze.

- Jadłam po drodze, ale jutro z przyjemnością zjem z tobą śniadanie.

Oczywiście, że znowu skłamałam. Jeść przestałam od razu po wyjeździe cioci, czyli jakieś 4 dni temu. Nie odczuwałam już głodu, byłam tylko na samej wodzie i kawie.

- No dobrze, to uciekaj na górę. Gdybyś czegoś potrzebowała to będę u siebie w gabinecie, bo muszę dokończyć jeszcze książkę.

Uśmiechnęła się do mnie, a następnie poszła prosto do gabinetu.

Choć spędziłam w tym domu tyle czasu, to nigdy nie czułam się tak obco jak teraz. Nawet rozmowa z ciocią Alice była najsztuczniejszym dialogiem, jaki kiedykolwiek z nią poprowadziłam. Udawałyśmy, że wszystko jest w porządku i posyłałyśmy sobie sztuczny uśmiech, aby uspokoić się nawzajem.

Kochałam i kocham ją bardzo. Od zawsze uważałam, że jesteśmy takie same, dlatego tak dobrze się dogadywałyśmy.

Alice i moją mamę łączyło tylko to, że były siostrami z oczami w kolorze lazurowego wybrzeża. Mimo tego różniły się od siebie pod każdym względem.

Moja mama - blondynka, wrażliwa, empatyczna, dusza towarzystwa, otwarta, drobiazgowa, niepoprawna romantyczka, zaś ciocia - brunetka, wolny strzelec, unikająca związków, zamknięta w sobie, na zewnątrz twarda ale miękka w środku, podchodząca z rezerwą do ludzi, wstrzemięźliwa i niezwykle odważna. Te cechy można przypisać również mi, lecz dodałabym jeszcze słabość, która od 2 miesięcy mnie otaczała.

W końcu otworzyłam drzwi do mojego nowego, ale zarazem starego pokoju. Umeblowany był w dość minimalistycznym stylu. Do szczęścia potrzebowałam tylko łóżka (ono było najważniejsze), szafy na ubrania, biurka i półek na książki. Po prawej stronie pokoju znajdowała się łazienka.

Rzeczywiście, ciocia zdążyła wszystko rozpakować i założę się, że zaczęła od wykładania książek na półkę i sprawdzania tego, jak zostały wydane oraz kto przeprowadzał korektę.

Była redaktorką, więc miała na tym punkcie obsesję, którą mnie zaraziła. To przez nią ukończyłam studia w Preston, zdobywając kwalifikacje do pracy w wydawnictwie. Chciałam zrobić sobie pół roku przerwy, w międzyczasie złapać jakąś dorywczą pracę, a później osiedlić się w Edynburgu i pracować u cioci. Niestety życie napisało własny scenariusz.

***

- Na pewno jesteś gotowa? - zapytała ciocia wchodząc na taras z dwoma szklankami gorącej herbaty.

Tak jak przypuszczałam, od momentu kiedy wprowadziłam się do tego mieszkania, większość czasu spędzałam właśnie tam. Siedziałam tu nawet w nocy, wpatrując się w krople deszczu uderzające o dach. Panował tu niesamowity klimat. Zapewne, dzięki lampką powieszonym na barierkach.

- Ciociu, minęły już 2 tygodnie od kiedy się do ciebie wprowadziłam. Chciałabym zacząć robić coś pożytecznego, niż tylko zatruwać ci powietrze - odpowiedziałam biorąc od niej herbatę. - Jestem gotowa na rozpoczęcie pracy - dodałam.

- Z tym zatruwaniem powietrza to prawda, przecież tyle czasu spędzamy razem w jednym pomieszczeniu - odpowiedziała ironicznie.

Miała rację. Połowę czasu spędzałam w pokoju, rozkładając swoje rzeczy, a później przesiadywałam na tarasie. Nie spędzałyśmy ze sobą zbyt wiele czasu. Byłam jej wdzięczna za to, że szanowała moją potrzebę do zaaklimatyzowania się i pobycia jeszcze trochę w samotności.

Nie byłam osobą bardzo wrażliwą, ale bliscy byli dla mnie najważniejsi. Ciocia Alice i rodzice byli jedynymi osobami, na których mogłam liczyć. Teraz została mi tylko ona.

Miałam jeszcze przyjaciółkę, od której odcięłam się kompletnie. Chciałam zakończyć pewien rozdział w moim życiu i nie rozdrapywać ran. Dlatego też zerwałam kontakt z Olivią, właściwie bez żadnych wyjaśnień. Ilekroć przypominałam sobie o niej, w głowie pojawiał mi się 30 lipca i wypadek moich rodziców. Dlatego też napisałam jej tylko, że potrzebuję czasu, a następnie zablokowałam jej numer telefonu oraz profile na mediach społecznościowych. Stając się największą egoistką.

- Pora wyjść do ludzi ciociu.

- No tak przecież tak bardzo lubisz przebywać w ich towarzystwie - odpowiedziała, puszczając mi oczko.

- Oczywiście - skłamałam.

- W takim razie wyjdź może dziś z domu, oswój się trochę z tym ukochanym społeczeństwem, a jutro o 8 bądź gotowa do pracy - powiedziała.

- Dziękuję! - krzyknęłam i podeszłam do Alice, aby ją uściskać. - Ale czy to oswajanie jest konieczne? - zapytałam po chwili.

- Tak, jeżeli chcesz pójść do wydawnictwa i nie chować się po kątach w obawie przed ludźmi - skwitowała, na co ja zmarszczyłam brwi i posłałam jej gniewne spojrzenie.

Po naprawdę powolnym wypiciu herbaty i błaganiu cioci o pozostanie w domu, niestety z marnym skutkiem, wyszłam z budynku. Rose Street było spokojną dzielnicą. Zamieszkiwali ją ludzie mniej więcej w wieku mojej cioci, czyli do 50-siątki. Ich dzieci chodziły na studia lub do pracy, przez co rzadko kiedy słyszało się krzyki małych dzieci, za którymi oczywiście nie przepadałam. Za to one lgnęły do mnie, niczym Kubuś Puchatek do miodu. Tak, lubiłam tę bajkę.

W planach miałam pójście do podmiejskiego parku Princess Street Garden, ale skręciłam w przeciwną stronę. Udałam się najpierw do mojej ulubionej kawiarni Wellington Coffee, w której na wynos wzięłam kawę latte. Czekając na nią usiadłam przy wolnym stoliku na zewnątrz budynku.

- Wolne? - zapytał nagle brązowooki brunet, wskazując na krzesło po drugiej stronie stolika.

- Jeżeli ktoś siedzi przy stoliku to raczej do wolnych on nie należy - odpowiedziałam, spoglądając na niego z dołu.

Był dość wysoki. Jego włosy lekko opadały mu na czoło, a także były nieco wilgotne, z racji tego, że niedawno przestał padać deszcz. Ubrany był na czarno, z wyjątkiem białych air forców. Przyglądał mi się uważnie, po czym bez ogródek usiadł po drugiej stronie i powiedział:

- Zapewne ciężki dzień, co nie usprawiedliwia bycia niemiłym dla obcych.

- Zapewne dobry dzień, co nie usprawiedliwia zakłócania ciszy innym - odpowiedziałam, przedrzeźniając go.

Parsknął śmiechem, po czym odwrócił ode mnie wzrok i patrząc gdzieś przed siebie, powiedział:

- Mój dziadek ma przerzuty do mózgu, więc raczej nie jest to dobry dzień.

Osłupiałam. Nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, więc tylko się mu przyglądałam.

Odwrócił się z powrotem w moją stronę. Na jego twarzy widniał ironiczny uśmiech.

Gdyby ktoś obserwował go z daleka, to mógłby stwierdzić, że mężczyzna jest w dobrym nastroju, jednak w jego oczach widziałam ból. Kiedy skupiłam uwagę na jego twarzy, dostrzegłam ogromne sińce pod oczami, które były zasłonięte przez cień padający z kaptura na jego głowie. Wiedziałam już, że jest typem osoby, która sarkazmem i ironią próbuje zakryć ból. Sama tak robiłam, więc szybko odbiłam piłeczkę.

- Straciłam 3 miesiące temu rodziców, z którymi nawet się nie pożegnałam i nie dane mi było ich zobaczyć - odpowiedziałam, gdy kelnerka postawiła na stoliku moją kawę. - Odcięłam się od przyjaciółki i zostawiłam moje dotychczasowe życie w Preston, przeprowadzając się tutaj. Miłego dnia - dodałam, po czym wzięłam kawę do ręki i wstałam.

Nie za bardzo chciałam się spoufalać z innymi, a zwłaszcza z kimś takim. Jednak nie mogłam zostawić go bez słowa. Chciałam, aby przekonał się o tym, że każdy z nas ma historię i bagaż, z którym się zmaga.

- David - odparł nagle.

Gdy to powiedział, odwróciłam się w jego stronę. Wciąż na niej widniał ten sztuczny i cwaniacki uśmiech.

- Natalie - odpowiedziałam.

- Miłego dnia, Natalie.

Miłego dnia, Dupku - pomyślałam.

Z tymi słowami udałam się do wyjścia, a później do parku. Usiadłam na jednej z ławek, obserwując zamek w Edynburgu. W moich uszach wciąż rozbrzmiewały słowa nowo poznanego mężczyzny. Miłego dnia, Natalie.

Nie odpowiedziałam nic, dlatego, że moją głowę zalało wspomnienie. W dniu wypadku moich rodziców, gdy wychodziłam już z domu, mama stanęła w kuchni i powiedziała właśnie te same słowa.

- Czy zawsze już wszystko będzie mi o nich przypominać? - szepnęłam wpatrując się w krajobraz przed sobą.

Nie chciałam odciąć się od rodziców. Przestać ich pamiętać. Pragnęłam po prostu, aby to wszystko, choć trochę, przestało boleć.

Nagle poczułam wibracje w kieszeni, co wskazywało na to, że zasiedziałam się zbyt długo, a ciocia odchodzi od zmysłów.

- Nat, gdzie ty jesteś?! Kazałam Ci się uspołecznić i wyjść z domu, ale nie nocować poza nim - rzekła ciocia Alice.

- Jestem w trakcie pierwszego spotkania AA z moimi nowymi znajomymi, ale postaram się skończyć wcześniej - odpowiedziałam ironicznie.

- Spokojnie, możesz zabrać ich ze sobą, bylebyś była w domu przed północą.

- Już jest po północy - odpowiedziałam, odrywając telefon od ucha i spoglądając na godzinę. Było już wpół do pierwszej.

- Doprawdy? No to jesteś już spóźniona.

W domu byłam piętnaście minut później. Przeprosiłam ciocie za późny powrót, ale widziałam, że nie ma mi tego za złe. W jej oczach widać było zadowolenie z tego, że udało jej się wygonić chodzącą śmierć z domu. Chwilę jeszcze porozmawiałyśmy, po czym udałam się do łazienki.

Byłam w trakcie zdejmowania bluzki, gdy nagle dostrzegłam, że na mojej bransoletce brakuje jednej zawieszki.

Od osiemnastego roku życia na mojej lewej ręce widniała bransoletka z pandory, którą dostałam od taty za zdanie prawa jazdy. Nie chciałam hucznej imprezy, gdyż nigdy ich nie lubiłam i w zamian za to poprosiłam rodziców o pomoc w sprawie prawa jazdy.

Od 4 lat na mojej bransoletce pojawiały się kolejne charmsy. Samochód - za zdanie prawa jazdy, czapka - za ukończenie studiów, połówka serca, kupiona razem z Olivią oraz patronus Łani, który dostałam od mojej mamy, Lily. I to właśnie ten ostatni, gdzieś mi się zapodział.

- Co jest? - powiedziałam na głos.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro