Rozdział 7 - Chryzantemy i hortensje
Z czasem praca zaczęła dawać mi więcej satysfakcji niż myślałam. Dopiero teraz docierało do mnie, dlaczego ciocia tak bardzo jest pochłonięta działalnością swojego wydawnictwa. Łączy pracę z przyjemnością. Czyta książki i dysponuje tym jak wyglądają. Oczywiście po części. Mimo wszystko, tego dnia do pracy szłam z większym zapałem niż zawsze. Ciocia rano oznajmiła mi, że dziś Adrien pojawi się w pracy. Nie wiedziałam czy po to, aby poprosić o dłuższe zwolnienie, czy wróci już na stałe. Pomijając to wszystko, bardzo się cieszyłam, że w końcu po tak długiej przerwie go zobaczę. Naprawdę go polubiłam, a siedzenie bez niego w pracy, okazało się strasznie przytłaczające i nudne.
Jednak, kiedy otworzyłam drzwi naszego gabinetu zrozumiałam, że nie będzie to tak dobry dzień jak przypuszczałam.
- Adrien? – zapytałam po cichu.
Blondyn od razu odwrócił się w moją stronę.
Nie był to ten sam chłopak, którego znałam. Jego oczy były całe popuchnięte i czerwone, prawdopodobnie od płaczu. Ubrany był w szarą bluzę i ciemne spodnie. Na nogach miał sportowe buty. Styl ten totalnie do niego nie pasował, jednak dobrze w nim wyglądał mimo wszystko obawiałam się, co mogło się wydarzyć. Był pedantem i sam się za takiego uważał, ale jak widać istniały sytuacje, które mogły złamać każdego. Doskonale o tym wiedziałam.
- Nat. Cześć. – powiedział, starając się wydobyć na twarzy uśmiech. Jednak na marne. Do jego oczu zaczęły napływać łzy, które starał się zatuszować, wycierając je rękawem bluzy.
Umarł – pomyślałam.
Nie byłam dobra w pocieszeniu innych. Sama ledwo radziłam sobie ze swoim stanem psychicznym. Co gorsza, nie znałam na tyle Adriena, aby wiedzieć czego potrzebuje. Podeszłam i po prostu wtuliłam się w niego. Nie lubiłam tak znacznego skracaniu dystansu i naruszania czyjeś przestrzeni osobistej, jednak było to jedyne co mogłam na ten moment zrobić. Nie miałam zamiaru rzucać w jego stronę pustymi stwierdzeniami typu będzie dobrze, jakoś się ułoży, nie przejmuj się. Wiedziałam z autopsji, że są gówno warte i wcale nie pomagają. Gdy ktoś to mówi, to jedynie ma się ochotę rzucić w jego stronę wszystkim co ma się pod ręką, aby tylko się zamknął.
-Nat, przepraszam, że się nie odzywałem. Ale... ale miałem problemy. Mój dziadek...on trafił do szpitala. Miał raka – jąkał się. – Wczoraj go straciłem – dodał.
Świetnie. I co ja mam teraz powiedzieć?
Po jego policzkach spływały łzy, które wycierałam skrawkiem mojej bluzy.
- Adrien… – zaczęłam, jednak nie wiedziałam co mogę mu jeszcze powiedzieć.
Byłam zażenowana swoim zachowaniem. Powinnam jakoś go pocieszyć, zrobić coś. Zasługiwał na to. Pierwszy raz się przede mną otworzył.
- Mój brat. Nawet nie wiem gdzie on jest. Zniknął, jak tylko lekarze potwierdzili zgon. Ja nawet nie wiem co mam robić..
Super, ten jeszcze dolał oliwy do ognia. Typowe zachowanie dla niego.
- Pomogę Ci. Załatwimy wszystko – powiedziałam, przypominając sobie o tym, co w tamtej sytuacji dała mi Alice. Byłam w takiej rozsypce jak Adrien, a ciocia wszystko załatwiała, bo ja nie byłam w stanie.
- Nie trzeba Nat.
Wiem, że trzeba.
Byliśmy podobni. Obydwoje nie oczekiwaliśmy od nikogo pomocy. Okazywanie słabości, było jak dawanie komuś broni, a z każdym kolejnym wyznaniem dawaliśmy kule, którą ktoś mógł strzelić. Nie raz spotkałam się z tym, że ktoś wbijał mi nóż w serce. Przejechałam się zbyt wiele razy na ludziach. W końcu zbudowałam mur. Nie ufałam nikomu, ale wciąż chciałam pomagać. Zwłaszcza w takich sytuacjach i zwłaszcza jemu.
Mimo wielu sprzeciwów pomogłam Adrienowi. Zabrałam go do swojego domu i razem z ciocią załatwiłyśmy sprawy związane z pogrzebem. Przez ten cały czas chłopak mieszkał z nami, w pokoju gościnnym, z którego praktycznie nie wychodził. Nie jadł, był tylko o wodzie. Ja natomiast widziałam z perspektywy trzeciej osoby, swoje zachowanie. Byłam taka sama, po stracie rodziców. Ten widok przerażał. Mimo wszystko miałam nadzieję, że chłopak się podniesie i uda mu się pogodzić ze stratą. Był silny, tylko najpierw musiał się sam o tym przekonać.
***
23 października odbył się pogrzeb. Pogoda była okropna. Padał lodowaty deszcz, a niebo było szare. Przez co dzień mieszał się z wieczorem.
Zastanawiałam się czy iść na pogrzeb. Nigdy nie chodziłam na nie. Przytłaczał mnie smutek rodziny, która traciła kogoś bliskiego. I nawet jak kogoś nie znałam, to potrafiłam, tak złączyć się z cierpieniem tych ludzi, że płakałam razem z nimi. Ale tutaj musiałam przyjść, tak samo jak na pogrzeb moich rodziców. Już samo wyciągnięcie z szafy czarnych ubrań, a następnie spojrzenie na siebie w lustro sprawiło, że moją głowę zalały wspomnienia. Jednak nie mogłam zostawić Adriena w potrzebie. Strata tak bliskiej osoby była ciężka.
Na cmentarzu, jak i w kościele Alice wciąż była przy mnie. Dla nas obu to wydarzenie było niczym powtórka z rozrywki. Choć nie rozmawiałyśmy, to wiedziałam, że nie jest jej łatwo być na tej ceremonii, tak samo jak mi. Ale byłyśmy razem. Właściwie teraz zostałyśmy skazane tylko na siebie.
Tego dnia zobaczyłam też Davida. Stał obok brata. Na nosie miał ciemne okulary. Nie płakał, nie wyrażał emocji. W przeciwieństwie do Adriena, był jak skała. Blondyn cały czas płakał. Właściwie w niektórych momentach miałam ochotę, aby podbiec do niego i zabrać go gdzieś bardzo daleko. Ale tak się nie dało, a sam Adrien na pewno by się nie zgodził.
Po skończonym pogrzebie, wróciłam razem z ciocią do domu. Od razu poszłam do siebie. Tego dnia jedynie chciałam wrócić do Preston i odwiedzić grób rodziców. Zwłaszcza, że za 3 dni tata miał urodziny.
Gdybym tylko przestała bać się prowadzenia samochodu...
Niestety od śmierci rodziców, jazda samochodem mnie przerażała. A wcześniej jeździłam, jakbym miała 9 pierdolonych żyć. Po ich stracie za kółko wsiadłam tylko raz. Nie dojechałam nawet do następnej uliczki. Nogi miałam jak z waty, ręce mi się trzęsły, a łzy napływały mi do oczu z taką częstotliwością, że zamazywały obraz. Włączyłam wtedy awaryjne i wróciłam pieszo do domu. Samochód odebrała ciocia.
***
Nastał poniedziałek, urodziny mojego taty. Nie chcąc zostawać w domu, poszłam rano do pracy, aby nanieść ostatnie poprawki w książce. Adriena wciąż nie było, dlatego swoje zadanie wykonałam najszybciej jak mogłam.
Złożyłam ostateczną wersję u cioci na biurku, a następnie wróciłam pieszo do domu. W drodze słuchałam ulubionej piosenki taty Photograph Eda Sheerana.
- I swear it will get easier. Remember that with every piece of you* - zaśpiewałam w myślach.
Kiedy doszłam do domu, najpierw otworzyłam skrzynkę pocztową. Był poniedziałek, więc zawsze przychodziły jakieś nowe listy. Nigdy nie były one adresowane do mnie, ale wyręczałam w tym ciocie, ponieważ zawsze jej to umykało. Zabrałam wszystko co było, a następnie przeszłam do kosza, aby wyrzucić od razu reklamy, które były w skrzynce.
Nagle natknęłam się na list, który adresowany był DO MNIE. Nie był podpisany, dlatego nie wiedziałam od kogo może być. Pośpiesznie weszłam do domu i otworzyłam go. W środku była kartka.
Do cholery, odblokuj ten jebany numer. Nie będę pisać listów jak w jakimś średniowieczu.
- W średniowieczu używano ozdobnego papieru, a nie kartek w linie – powiedziałam na głos.
Nie robiąc sobie nic z tej gównianej wiadomości, wsadziłam ją do kieszeni i poszłam do łazienki, wziąć szybki prysznic.
Wybujałe ego – pomyślałam.
Po odświeżeniu się założyłam dresy, natomiast włosy związałam w luźny kok. Nie planowałam tego dnia wychodzić już domu, więc nie zwracałam zbytniej uwagi na mój obecny wygląd.
Po paru minutach niestety byłam zmuszona, aby zejść na dół, ponieważ usłyszałam dzwonek do drzwi. Domyślałam się, że może to być listonosz, z którym miałam pewną tajemnice. Ciocia nie pozwalała mi na dokładanie się do rachunków, a że była tradycjonalistką to należyte kwoty przekazywała listonoszowi. Z czasem zaprzyjaźniłam się z Bearniem i dawałam mu połowę pieniędzy cioci i połowę swoich. Z początku oddawałam jej resztę i mówiłam, że rachunki uległy zmniejszeniu. Zapewne domyślała się o co chodzi, ale nie dopytywała.
Niestety, kiedy otworzyłam drzwi to okazało się, że przed drzwiami nie stał listonosz, a fan króliczków Charliego. David.
Od razu pożałowałam tego, że nie jestem głucha, a dzwonek do drzwi nie jest zepsuty.
*tłum. Obiecuję, że będzie łatwiej. Pamiętaj o tym każdą cząstką siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro