Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

– Lina Dawson – odpowiedział, jakby wypowiedzenie nazwiska na głos miało sprawić, że spotkanie jego właścicielki w roli nauczycielki stanie się mniej dziwne – Pewnie nie mogłaś się doczekać?

– Chyba raczej ty, skoro pojawiłeś się półtorej godziny przed czasem.

Punkt dla niej. Syriusz sam nie wiedział, czemu od pierwszej sekundy poczuł szaloną pokusę, by jej dogryźć. Podniósł się z parapetu i ruszył niespiesznie w stronę Dawson, a ponieważ uczono go manier, odczekał, aż pierwsza poda mu rękę. Niech sobie nie myśli, że jest jakimś burakiem.

– Kompletnie zapomniałem, co było w tej twojej rozpisce. Za dużo opcji do wyboru tylko utrudnia, na przyszłość powinnaś o tym pamiętać – rzucił beztrosko, konstatując, że z bliska nauczycielka okazała się niewiele niższa od niego. Kiedyś tak nie było, pamiętałby. Na bank oszukiwała wysokimi obcasami.

– Cenna porada, dziękuję – uniosła lekko brwi, ale nie porzuciła uprzejmego tonu – Cóż, skoro już jesteś, zapraszam.

Wskazała mu gestem drzwi, które uchyliły się natychmiast do środka gabinetu.

– Nie, pani przodem – uśmiechnął się słodko Syriusz. Mógł iść o zakład, że gdy tylko pozostawiła go z tyłu, pozwoliła sobie w końcu na przewrócenie oczami. Może nawet kilkukrotnie.

Tak naprawdę nie wiedział o Linie bardzo dużo - ot tyle, że należała do typowych kujonek, grzecznych uczennic, członkiń Klubów Ślimaka i innych grup dla intelektualnych onanistów. Jeśli ilość książek na metr kwadratowy gabinetu mogła świadczyć o jej obecnej osobowości, to wiele się nie zmieniło. Zajmowały całą ścianę za biurkiem, schludnie poukładane w wysokich regałach. Cała reszta pokoju była jasna, czysta i pachniała trochę ziołowo, a trochę owocami, kwaskowymi, trudnymi do rozpoznania na pierwszy węch. Szybko dołączyła do nich woń kawy - Dawson rozpaliła płomyczek pod kawiarką, przygotowaną na niewielkim, zgrabnym palniku. Kolejny punkt na start, Syriusz nie cierpiał tych modnych obecnie, inspirowanych mugolskimi ekspresami metod zaparzania pod ciśnieniem. Kawiarka robiła z przygotowywania kawy cały rytuał, pełen obiecujących pobrzękiwań oraz zapachów, zagarniających całe pomieszczenie. Tak było właśnie w tej chwili i Black wciągnął z lubością aromat ziaren, ciekawie zmiksowany z tym, co poczuł w gabinecie już wcześniej.

– Nie pytam, czy chcesz kawy, bo widzę, że tak – rzuciła Lina z lekko kpiącym uśmiechem, zerkając na niego znad palnika – Mleczko do niej?

– Merlinie, nie. Kawa jest czarna nie bez powodu.

– Boczek nie jest z natury wędzony, a to w tej wersji jest pyszny.

Drgnął na wspomnienie jedzenia, o którym wszakże sam myślał może z godzinę wcześniej i spojrzał na Dawson ze zdziwieniem. Wypełniała właśnie ogromne kubki kawą bez użycia czarów, a przez jej twarz przemknął wyraz jakby rozmarzenia.

– Żartuję, oczywiście, ja też piję bez mleka. Po prostu przypomniało mi się, że to jedna z zalet powrotu do Anglii. Amerykanie nie mają pojęcia o wędlinach.

– Pewnie wszystko gotowane, peklowane i różowe jak majty babci? – zapytał Syriusz, kierowany równie nagłym, co irracjonalnym zainteresowaniem.

– Potem formują te zmielone resztki w kule i walce – odrzekła Dawson z niesmakiem, odstawiając pustą kawiarkę na palnik – Nikt mi nie wmówi, że prawdziwa szynka jest kulą. Patologia.

– No nieźle. Dziki kraj.

– A wszystko to na tostowym chlebie, smakującym jak pergamin. Odzyskiwany z makulatury i jeszcze trochę taki, jakbyś pożyczył go koledze, który nie myje rąk. Po niczym.

– To zupełnie jak Dries Sanders z mojego roku. Wszystko, co oddawał, miało na sobie ślady niewiadomego pochodzenia. Chyba też wyjechał po szkole do Stanów. Chciał zostać badaczem bagnowyjów.

– Bardzo adekwatne zajęcie dla kogoś takiego. Przynajmniej nie przeszkadzała mu słaba infrastruktura wodna w dzikiej części Luizjany.

– Czyli to prawda, że bagnowyje nadal w niej występują?

– Tak słyszałam, ale nie zapuszczałam się aż tam. W Nowym Jorku stworzeniem najbliższym potworom z bagien była nasza kadrowa z departamentu. Ale – Dawson jakby zreflektowała się nagle – nie przyszedłeś tu przecież po amerykańskie anegdoty. Wybacz.

Syriusz, który bawił się doskonale i niemal nie odnotował odpłynięcia tematu w zupełnie nieplanowane rejony, mógł wyrazić sprzeciw z czystym sumieniem.

– Ależ nie, wszystko w porządku. Przeciwnie, przyjechałem tu w celu dowiedzenia się o tobie czegoś więcej. Bardzo interesuje mnie, z kim mój chrzestny syn spędzi najbliższe, intensywne miesiące, podczas lekcji oraz kursu.

Nastrój zmienił się w ułamku sekundy po tym, jak w głosie Blacka zadźwięczała ostrzegawcza nutka, której nawet nie próbował korygować.

– A więc przechodzimy do rzeczy. Cieszę się, nie wiedziałam, na jak długi small talk wystarczy mi jeszcze fantazji.

Lina uniosła lekko materiał swojej prostej, czarnej sukni, po czym usiadła, opierając się wygodnie o zagłówek fotela i przysunęła sobie kubek z kawą. Syriusz sięgnął po własny - napój był jeszcze za gorący, by pić, ale jego woń zapowiadała przyjemne spotkanie. Miał nadzieję, że dalsza konwersacja go nie zepsuje.

– Z tego, co pisał mi Harry, na zajęciach fantazja cię nie opuszcza. Całkiem ciekawe podejście, Dawson. Nie spodziewałem się.

– Z uwagi na tę kiepsko zakamuflowaną obelgę, nie dziękuję – odpowiedziała spokojnie rozmówczyni – Ale cieszy mnie, że do ciebie o tym pisał.

– Bo...?

– Bo ma już szesnaście lat i raczej nie opisuje chrzestnemu ojcu każdej swojej minuty w zamku. Donosi o rzeczach ważnych, zatem te lekcje takie właśnie dla niego są. To się dobrze składa. W końcu jestem tu po to, by dbać o rozwój naszego Wybrańca.

Syriusz, który zamierzał właśnie zadać pewne pytania wprost, zamrugał zaskoczony. Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego, że Dawson sama wskaże Harry'ego jako powód swojego pobytu w zamku. Mogła oczywiście być to tylko gra z jej strony, sposób, który uznała za stosowny do uśpienia jego czujności

Niedoczekanie, urzędasko.

– Czyli to takie zadanie wyznaczył Ci minister? Jak szlachetnie z jego strony.

– Nie, Dumbledore. Nie wspominał ci o tym?

Ta rozmowa szła w jakimś dziwnym kierunku. To on miał w niej dominować, tymczasem dawał się zagadywać jakimiś głupotami i jeszcze zaskakiwać rzeczami, o których powinien wiedzieć. W dodatku zrobił się nieco głodny. Zjadłby tosta z szynką.

– To dziwne, w końcu ty jesteś opiekunem pana Pottera – ciągnęła tymczasem Dawson niewzruszenie – Ten Dumbledore! Lubi swoje małe sekrety. W każdym razie, prosił mnie, żebym zajęła się rozwojem chłopaka w, nazwijmy to, bardziej spersonalizowany sposób. Stąd kurs.

– Chyba nie wymyślilście go tylko ze względu na Harry'ego.

– Jasne, że nie, ale to on zainspirował mnie, aby nieco przyspieszyć pewne sprawy.

Dziewczyna streściła pokrótce sytuację z rada nadzorczą, powiedziała Syriuszowi nawet o tym, jak McGonagall zachęciła ją do spotkania z rodzicami. Zadziwiająca otwartość, biorąc pod uwagę, że znali się przelotnie, wiele lat wcześniej. Komuś mało czujnemu Dawson mogłaby się wydawać uroczą, bezpretensjonalną gadułą, ale Black jeszcze nie zgasił czerwonej lampki, która zaświeciła mu się w głowie, gdy tylko wszedł do gabinetu.

Co nie znaczy, że nie poczuł rozbawienia pomieszanego z uznaniem, usłyszawszy, że Rada Sztywniaków dostała od nowej nauczycielki lekkiego, powitalnego kopa w krocze. Gardził nimi od czasu, gdy usłyszał historię skazania Hardodzioba. Dobrze, że w ministerstwie miał okazję nieco zepsuć Malfoyowi jego tlenioną fryzurę. Dziobek został pomszczony.

Przez moment poczuł niezrozumiałą ochotę, by opowiedzieć Linie tę historię. Miał wrażenie, że mogłaby jej się spodobać, ale szybko odgonił od siebie tę myśl. Nie przyszedł tu na plotki i był poważnym, eleganckim ojcem chrzestnym. A z Dumbledore'm jeszcze sobie porozmawia o cichych ustaleniach z ministerstwem na temat kształcenia Harry'ego.

– Ten kurs to osobisty pomysł ministra – jego rozmówczyni paplała dalej i prawie można było uwierzyć, że uczenie nastolatków to spełnienie jej zawodowych marzeń – Włączymy w niego tak dużo elementów z prawdziwego szkolenia aurorskiego, jak tylko będziemy mogli w warunkach szkolnych.

Syriusz co prawda nie brał udziału w przygotowaniu dla aurorów, ale pamiętał wiele z czasów, gdy uczestniczył w nim James. Fragmentami przypominającymi bezpieczne lekcje w szkole mogły być co najwyżej przerwy na siku i przez moment miał ochotę przycisnąć Dawson w tym temacie. Zanim zdążył otworzyć usta, przypomniał jednak sobie, że to nie ryzyko urazów fizycznych podczas kursu budzi w nim największe obawy.

– Masz to przemyślane, dotarło – odezwał się jednak, wykorzystując chwilę, gdy nauczycielka sięgnęła po swój kubek z kawą. Znajdujący się na nim ruchomy obrazek przedstawiał kolorowego ptaszka o długim, nieco zakrzywionym w dół dziobie, przelatującego sobie z gałązki na gałązkę. Było to nieco dystraktujące.

Syriusz pociągnął łyk ze swojego naczynia, odnotowując, że kawa jest idealnie mocna, lekko cierpka i aromatyczna.

– Teraz moje pytania – dodał – W twoim liście było napisane, że chętnie odpowiesz na wszystkie.

– Czyli ten fragment zapamiętałeś? Miło – odpowiedziała Dawson pogodnie, ale zaraz potem skryła twarz za tym absurdalnie wielkim kubkiem, co znacząco utrudniło zgromienie ją wzrokiem. Namalowany ptaszek przysiadł w końcu na dupie, zamaskowany nieco przez intensywnie zielone listowie.

– Jak w ogóle znalazłaś się w otoczeniu Scrimgeoura?

Zadał pytanie, a ona odstawiła kawę i westchnęła, jak ktoś, kto jest lekko rozczarowany, ale nie zaskoczony.

– O, to proste. Rufus przyjaźnił się z moją matką i po jej śmierci postanowił, nazwijmy to, wziąć czynny udział w moim wychowaniu. Kiedy zaczęłam kurs aurorski, przyjął mnie do swojej grupy. Równe dwadzieścia lat minęło, odkąd zawsze jest gdzieś w pobliżu. Jeśli zamierzasz powiedzieć teraz coś o nepotyzmie i załatwianiu mi posad, śmiało. Przywykłam do tego.

Syriusz był na to zbyt zajęty wspomnieniem Avertusa Dawsona, trzymającego żonę i córkę z dala od Blacków oraz Rowle'ów. Za sam ten fakt trudno było go w zasadzie winić, ale w wizji, jak godzi się na dopuszczenie obcego typa tak blisko rodziny coś zgrzytało.

– Twój ojciec nie miał nic przeciwko temu?

– Oczywiście, że miał – Lina uniosła lekko brwi jakby ze zdziwieniem, jednak po chwili uśmiechnęła się lekko – Ale pilnowanie finansów Departamentu Przestrzegania Prawa i jednocześnie córki to spore wyzwanie.

– Wierzę. Mam nadzieję nigdy tego nie sprawdzić.

– Bycia Naczelnym Kontrolerem* czy posiadania dziecka, konkretnie płci żeńskiej?

– Obu. Pierwsze brzmi nudno, a drugie jak coś szarpiącego nerwy. Moim i tak dostało się dość. Poza tym, lepiej dla świata, jeśli familia Blacków wymrze jak najszybciej. No i mam już Harry'ego.

Przy ostatnim zdaniu Syriusz wyprostował się, a na jego twarz mimowolnie wypłynął całkiem inny wyraz. Nie był w stanie opanować dumy, która opanowywała go na myśl o chrzestnym synu i nie widział w zasadzie powodu, by próbować. Wiedział, że Lina to dostrzegła, bo cieplejszy niż dotąd uśmiech przemknął przez jej twarz.

– To ciekawe, uznawanie dzieci za bardziej stresujące niż praca w Zakonie Feniksa. Ale rozumiem cię. Nie wszystkie z naszych genów chcielibyśmy przekazywać dalej, czyż nie?

W gabinecie zapadła cisza. Na zdobiącym kubek Dawson rysunku przeleciał podobny do osy owad. Zaczajony tuż obok barwny ptaszek pochwycił go zręcznie swoim długim dziobem, ale zamiast połknąć ofiarę, zaczął walić nią intensywnie o konar. Dopiero po chwili spożył rozczłonkowane truchełko i oddalił się beztrosko na drugą stronę kubeczka.

– Jakiś problem z ptaszkiem?

Syriusz uniósł wzrok z powrotem na nauczycielkę. Gdyby ktoś go zapytał, co właśnie czuje, doprawdy, nie miałby pojęcia, co odpowiedzieć.

– Tym na kubku, Black – dodała, przyglądając mu się z rozbawieniem – To żołna**, możesz nie kojarzyć. Rzadko występuje na Wyspach. Żywi się głównie jadowitymi owadami, z których usuwa żądło, uderzając nimi o twardą powierzchnię. Pomaga jej w tym długi dziób, jak widziałeś. Wygląda niewinnie, bo ma kolorowy brzuszek i takie tam, ale jak się przyjrzysz to widać, że jej oczy są czerwone. To zapowiada pewne aberracje, przyznasz.

– Jeszcze to, że wystarczy usunąć jedną literę by wyszło ,,żona".

Lina parsknęła zupełnie nieelegancko w swoją kawę, co niczego już nie zmieniło, bo Syriusz i tak wyciągnął na jej temat pewne wnioski. Niezależnie od sztywnej sukienki, purytańskiej fryzury oraz ogólnej aury, którą roztaczała na pierwszy rzut oka razem ze swoim czyściutkim gabinetem.

– Wiesz Dawson – powiedział, przyjrzawszy się jednocześnie swojemu kubkowi, na którym brązowa mysz beztrosko obiegała samotne drzewko – Nie jestem ekspertem w sprawach dyplomacji, ale chyba na spotkanie z rodzicami uczniów wybrałbym inną ceramikę. Jakąś taką... mniej zwyrolską, na przykład. Ale ponieważ mam pewne geny, których, jak to ujęłaś, nie chciałbym przekazywać, nie mogę się doczekać, co zrobi namalowana Pani Myszka. Pożre partnera i zrobi z jego resztek wyściółkę nory? To jakiś podprogowy przekaz, żebym na ciebie uważał?

– Jeśli nie zamierzasz wydawać dziwnych odgłosów, by wabić samice, nic ci tu nie grozi – Dawson błysnęła w szerokim uśmiechu nieco zbyt białymi zębami – Dostaliśmy te kubki od Szalonookiego z okazji zdania egzaminów aurorskich. No wiesz, chodzi o to, że wróg czasem wygląda niepozornie i ważna jest stała czujność. Na twoim narysowano pasikoniszkę***. Poza lekkimi skłonnościami do kanibalizmu charakteryzuje się tym, że potrafi zabić skorpiona. Jest odporna na jego jad, dlatego łamie mu kolec, potem odgryza głowę, a na koniec śpiewa. Choć to w zasadzie bardziej wycie. Poczytaj sobie w domu, są bardzo ciekawe.

– I to wszystko powiedział ci Szalonooki?

– Tak, on wie mnóstwo o zwierzętach, tych magicznych i nie. Po prostu nie każdy odkrywa tę część jego osobowości. Dolewkę?

– Poproszę – Syriusz poprawił się nieco w fotelu, a Lina, widząc to, przywołała różdżką niewielką poduszkę. Podłużna i przyjemnie twardawa, przefrunęła przez uchylone drzwi, prowadzące zapewne do prywatnych kwater nauczycieli obrony. Black umieścił ją sobie pod odcinkiem lędźwiowym, co błyskawicznie zwiększyło komfort tych okolic jego kręgosłupa. Wydawałoby się, że powinien być przyzwyczajony do - o ironio - długiego siedzenia, jednak długi kontakt ze zbyt miękkimi oparciami powodował drobne dolegliwości.

– Dzięki Dawson, ale serio, zrób następnym gościom kawkę w czymś bardziej neutralnym. Może w kwiaty, jakieś nie mięsożerne.

Przewróciła oczami, ale wypełniła ponownie kawiarkę wodą i zapaliła pod nią płomień.

– Rozumiem, że przyszedłeś tu z pewną nieufnością, ale chyba nie uważasz mnie za kretynkę? Nie podałabym przecież obcym ludziom kawy w czymś takim. Po prostu, to moje największe kubki, a spodziewałam się, że ta rozmowa potrwa. Że nie będzie to standardowe spotkanie z rodzicem, również.

– A jak by takie wyglądało? – zapytał Syriusz, postanawiając nie dać się zbić z tropu.

– Po wstępie o pogodzie oraz tym, jak minęła ci droga, płynnie przeszłabym do przydługiego przedstawienia korzyści z kursu aurorskiego w Hogwarcie oraz ogólnego konceptu stojącego za Dekretem Edukacyjnym numer 137. Głównie po to, by dać rozmówcy czas na mniej lub bardziej dyskretne obejrzenie sobie mnie i gabinetu, a potem wyciągnięcie różnych bazujących na stereotypach wniosków. Tobie też opowiedziałam. To była ta część, gdzie nie słuchałeś.

– Zastanawiałem się, co tym razem wymyślił Dumbledore.

– Jeśli chcesz wyjść stąd z odpowiedzią na to pytanie, to zamiast dużych kubków, powinnam ci zapewnić catering do końca życia.

Kawiarka wypuściła nieco pary, uwalniając ponownie do atmosfery pobudzającą woń. Dawson wstała, by napełnić kubki. Ciekawe, że znów tę część robiła bez pomocy różdżki - ten gest jakby kogoś Syriuszowi przypominał.

– W temacie cateringu, to myślałem też o kanapkach – wyznał szczerze, wysyłając gospodyni swój olśniewający uśmiech. Nie to, że liczył na jakąś przekąskę.

– I jeszcze o jednym takim hipogryfie. Oraz o tym, czy planujesz być dziś ze mną szczera.

Nauczycielka uśmiechnęła się lekko, podsuwając mu gotową kawę. Otworzyła szufladę i wyjęła z niej szeleszczące paczuszki.

– Mam tylko to, awaryjne zapasy, po więcej musiałabym posłać do kuchni. Wolisz migdały w soli, cukrze, posypce barbecue czy z płatkami chilli?

– Ze wszystkim – odrzekł natychmiast, zabierając się za otwieranie paczek i materializowanie przed sobą miseczek. Normalnie nie zawracałby sobie głowy takimi niuansami, ale przypomniała mu się godna postawa i poważne rodzicielstwo.

– Oczywiście, że zamierzam być szczera – odezwała się Dawson po tym, jak zasiadła znów przed nim, jakby spożywczy wtręt do ich konserwacji w ogóle się nie pojawił – Dlatego, specjalnie dla ciebie, pominę etap, w którym udaję, że mam w tych teczkach moc zapisków o każdym podopiecznym.

Wskazała na stos tekturowych obiektów, ułożonych na skraju biurka w schludny stosik.

– Spodziewałbym się po tobie, że masz.

– Dla siedemdziesięciu osób, po zaledwie miesiącu pracy? Nie jestem aż taką pracoholiczką. Ale Harry to co innego i o nim muszę ci coś powiedzieć, zupełnie szczerze.

– Słucham.

Syriusz znów wyprostował się w swoim fotelu, jakoś tak odruchowo. Poczuł, jak jego mięśnie się spinają, choć nie padło przecież nic, na co musiałby zareagować obroną.

– Nic złego, przeciwnie – dodała Lina szybko, zauważywszy widocznie jego reakcję – Po pierwszych kilku dniach miałam ochotę wbić pióro w tchawicę następnej osobie, która powie mi o tym, jak niezwykłą osobą jest Potter. Słuchałam o tym na każdym kroku od kolejnych nauczycieli, ale wiesz co? I tak nikt mnie nie przygotował na to, co zobaczyłam.

– Co takiego?

Pomyślał, że jest naprawdę ciekawy tego, co powie. Odpowiedziała po chwili, powoli, jakby z namysłem.

– Determinację. Pokorę, ale też chęć... pokazania się? Może sprawdzenia. Ma bystry umysł, a to nie jest cecha, która u nastoletnich chłopców rzuca się zwykle w oczy jako jedna z pierwszych. Doskonały refleks, może nawet trochę zbyt dominujący w stylu walki. Brakuje mu precyzji oraz namysłu. Za tym wszystkim zobaczyłam jednak strach. Ale nie przed tym, co na zewnątrz, a przed samym sobą. Ma w sobie to coś, co każe mu prowadzić innych, ale w pewnym momencie się cofa. Podejmowanie decyzji budzi w nim lęk. Nie byłoby tak, gdyby odpowiadał tylko i wyłącznie za własny los.

Syriusz pomyślał o Departamencie Tajemnic i poczuł bolesny ucisk w sercu. To był naprawdę cud, że wtedy przeżyli, zarówno dzieciaki, które podążyły za Harrym do budynku ministerstwa, jak wysłana za nimi pomoc. Nigdy o tym nie rozmawiali, ale Black przecież wiedział, że chłopak czuł się winny. Gdyby był na jego miejscu, też w nieskończoność rozpamiętywałby najgorsze scenariusze, wyrzucając sobie to, jak postąpił. Nawet jeśli nikt inny Harry'ego nie obwiniał, rozumiejąc jego motywację oraz potrzebę czynu. Dodatkowo, wszystko skończyło się przecież dobrze - gdyby nie zwabienie wszystkich przez Voldemorta do Departamentu Tajemnic, ministerstwo pewnie do dziś nie zaakceptowałoby prawdy o jego powrocie.

Od czerwca Harry ani razu sam z siebie nie podjął tego tematu, a Syriusz bał się wyjść z taką inicjatywą, nie chcąc dodatkowo przywoływać złych wspomnień. To, że chrzestny syn zaryzykował życiem swoim i swoich przyjaciół po to, by jego ratować, dotykało go w najbardziej intensywny z możliwych sposobów, powodujący emocje nie do opisania. Szczerze, nie sądził, że poczuje miłość i wdzięczność większą niż wtedy, gdy James i jego rodzice bezinteresownie przyjęli go do swojego domu i to budziło jego zdumienie, radość, obawę oraz wstyd zarazem. Jakby nie powinien czuć czegoś ,,bardziej" do kogoś innego, niż najlepszy przyjaciel, nawet do jego własnego syna. Miejsce Jamesa w życiu Syriusza było święte, nienaruszalne, i jeszcze nie do końca akceptował fakt, że wpuszczając tam Harry'ego, robi mu miejsce obok - nie zamiast. Od zawsze był gotów dać chrześniakowi wszystko, czego od niego oczekiwano jako opiekuna oraz dużo więcej, ale nie zastanawiał się nad tym, co mógłby otrzymać w zamian. Chyba się nawet niczego nie spodziewał.

Ale poza tymi dobrymi, choć tak nowymi i nieco przerażającymi uczuciami, pulsowało w nim poczucie winy. Harry to na koniec dnia tylko nastolatek, mający prawo działać pod wpływem impulsu. Może gdyby więcej z nim rozmawiał... skupił się na nim, zamiast użalać nad sobą, wszystko potoczyłoby się inaczej? Może on nie musiał wtedy uwierzyć, że ma kogoś ratować w tym cholernym departamencie.

– Pewnie myślisz, że to daleko idące wnioski po niecałym miesiącu lekcji – powiedziała Dawson, zapewne interpretując jego długie milczenie jako objaw zwątpienia – Ale każdy ma jakieś zdolności i to są moje. Umiem wyłapać prawdę o ludziach. Choć nie zawsze tak było.

Ostatnie zdanie powiedziała nieco ciszej, a kiedy Syriusz podniósł na nią wzrok zauważył, że patrzy w okno, nagle jakby nieobecna. Mogła mieć na myśli wiele różnych osób, ale i tak odniósł wrażenie, że pomyślała o Regulusie. Ciekawe, czy ujrzenie po latach jednego Blacka przypomniało jej o tym drugim. Bo Syriusz, z czego nagle zdał sobie dobitnie sprawę, odkąd przekroczył próg gabinetu, był w stanie skupić się jedynie na Harrym i jego potrzebach. Nazwisko Liny Dawson wyzwoliło w nim wcześniej wspomnienie Rega, jednak to była jedna z niewielu takich chwil od czasu, gdy uciekł z Azkabanu. Wtedy i dawniej już pochłaniało go stale coś innego - chyba zwyczajnie nie był w stanie pomieścić więcej myśli oraz uczuć tak, by wystarczyło ich jeszcze dla brata. Co gorsza, nie potrafił nawet źle się przez to poczuć.

Wiedział, że ten temat wróci i zada mu cios w plecy ze zwielokrotnioną siłą. Prawdopodobnie musiał go kiedyś przepracować, ale nie teraz. Nie w momencie, gdy Harry cierpiał, spętany wymaganiami przepowiedni, zadręczający się po wydarzeniach w Ministerstwie Magii. I kiedy, mimo wszystko, znajdował siłę, by wykorzystać swój czas w szkole, kształcić się na aurora, pracować jeszcze ciężej, niż dotąd.

Ta myśl wyzwoliła w Syriuszu pragnienie czynu. Podniósł gwałtownie głowę, a Lina chyba to wyczuła, bo również przeniosła na niego wzrok. Miała oczy w kolorze ciemnego miodu, takiego jak ten, z którym robił mu kanapki wuj Alphard. Staruszek wiedział, w co wierzy i nie dbał o konwenanse. Jego dom był jednym z tych miejsc, gdzie zarówno miód jak miłość były prawdziwe. Nie służyły do przykrywania absmaku podczas wizyt gości. Kiedy wujaszek miał podjąć jakąś decyzję, brał w dłonie dwa przypadkowe, podobne przedmioty - jak właśnie kanapki, puszki piwa lub Fasolki Wszystkich Smaków. Zamykał oczy i ważył je w rękach. Zapytany raz o to, co robi, mówił, że tak łatwiej mu wyobrazić sobie konsekwencję opcji A lub B.

Syriusz sięgnął po dwa migdały w posypce barbecue, po czym wypróbował metodę stryja, nie przejmując się obecnością gospodyni gabinetu. Gdy otworzył oczy, zauważył, że obserwowała go co najwyżej z lekkim zainteresowaniem. Słusznie, bo nadal to ona przodowała w rankingu dziwności, jeśli wziąć pod uwagę bilans całego spotkania.

– Co to było? – zapytała jednakże.

– Zastanawiałem się, czy możesz jakoś wykorzystać przeciw Harry'emu to, co zamierzam ci opowiedzieć. Nie wymyśliłem nic takiego, a musisz wiedzieć, że jestem z natury bardzo kreatywny. Za to przychodzą mi do głowy różne pomysły, jak mogłabyś użyć tej wiedzy, by mu pomóc. Czyli ta opcja przeważa.

– Zatem migdał podpowiedział ci, żeby być ze mną szczerym? Nie oceniam. Ludzki umysł to zagadka.

– Tylko się nie przyzwyczajaj – odburknął, ale sięgnął po garść przekąsek i po prostu opowiedział Dawson, co wydarzyło się w czerwcu. O snach Harry'ego, lekcjach oklumencji, tym, że Voldemort zesłał mu wizję samego Syriusza uwięzionego w budynku ministerstwa. O momencie, gdy śmierć była naprawdę blisko.

Tylko zawartość przepowiedni pominął, rzecz jasna. Oraz to, że osobą, która mogła wysłać go na tamten świat, gdyby obłęd nie wypalił jej mózgu, osłabiając celność, była jego droga kuzynka, Bellatrix Lestrange. To było irracjonalne, ale nawet wspomnienie o tym zupełnie postronnej osobie wydawało mu się dawaniem tamtej chorej raszpli satysfakcji. Od tego wolałby już jeść szczury oraz pałki wodne, jak podczas ukrywania się dwa lata wcześniej.

– Czyli uważasz, że trauma, której doświadczył Harry tamtej nocy, blokuje go dziś, powoduje niepewność co do własnych myśli oraz przekonań, bo w przeszłości były już one sterowane przez Voldemorta? – powiedziała w końcu Dawson po tym, jak skończył opowieść – Dodatkowo, nie mogąc sobie wybaczyć, że naraził wtedy przyjaciół, boi się znów wziąć za nich odpowiedzialność, woli brać wszystko na siebie, aby uniknąć ponownej straty. Niektórzy nazywają to wyuczonym lękiem.

Syriusz poczuł, jak brwi same unoszą mu się do góry w wyrazie niechętnego uznania.

– W życiu bym tego nie ujął tak akademicko, ale tak, to miałem na myśli.

– Ciekawe – mruknęła nauczycielka, sięgając po słodkie migdały.

– Nieźle pasowałaby do nich Ognista Whisky – rzucił od niechcenia, zerkając na nie znacząco i uśmiechnął się szeroko, otrzymawszy w zamian zniesmaczone spojrzenie.

– Podobno nie pamiętasz treści mojego listu, więc tylko przypomnę - nie było tam nic o zapewnieniu gościom pokarmów ani darmowych drinków.

– I bardzo niesłusznie, Dawson. Nic tak nie zmiękcza ludzi jak smaczny posiłek doprawiony procentami. Nie jesteś co prawda taką sztywniarą, jak się spodziewałem, ale konwersacja szłaby ci wtedy jeszcze lepiej.

– Powiedziałeś kiedyś jakiś komplement nie przykryty przytykiem?

– Jasne, to łatwe. Masz całkiem ładną szatę. Jedwab?

– Tak. Niezła próba. Nie podejrzewałabym, że znasz się na materiałach.

– Nie mam o nich pojęcia, to pierwsza nazwa, która kojarzy mi się z drogimi ciuchami. A przecież wiadomo, że na takim spotkaniu musisz trochę zaświecić kasą. Jedyne co, to trochę konserwatywna ta kiecka pod spodem. Do wieku McGonagall w końcu jeszcze trochę ci brakuje.

– Uroczy komplement, zupełnie pozbawiony krytyki i jeszcze modowa porada, jesteś zbyt hojny. Ale to przemyślana stylizacja. Po tobie odwiedza mnie Augusta Longbottom oraz Caradoc Bulstrode, aktualny przewodniczący Rady Szkoły. Muszę wyglądać bardzo poprawnie.

– Naprawdę wybierałaś sukienkę pod kątem tego, kto przyjdzie na spotkanie dla rodziców?

– Jasne, że tak. Dodatkowo, czerń jest neutralna. Kolory domów Hogwartu odpadają, nauczyciele nie faworyzują wszakże żadnego z nich. Fiolet kojarzy się z Wizengamotem, a brąz ogólnie z ministerstwem. Proste.

– Bardzo – przewrócił oczami, ale w duchu musiał przyznać, że cieszy się z powrotu konwersacji na bardziej swobodne tory. Zrobiło się nieco zbyt emocjonalnie i potrzebował chwili, zanim wróci do tematu Harry'ego.

– Co byś założyła, gdybyś wiedziała, że ja też przyjdę?

Dawson sięgnęła tym razem po nieco słonych migdałów i rozgryzła je wszystkie z głośnym chrupnięciem. Zamyśliła się na chwilę, skubiąc końcówkę warkocza, który spływał po jej ramieniu jak wąż.

– Nie mam pojęcia, naprawdę – odpowiedziała całkiem serio, jakby zdziwiona, choć chyba tylko zwłoki nie wyłapałyby żartu w jego pytaniu – A co powinnam?

Do głowy przyszło mu całe mnóstwo potencjalnie wyprowadzających ją z równowagi odpowiedzi, ale w końcu nadal był tym poważnym rodzicem. Męcząca rola, jak się okazuje.

– Coś, w czym wyglądasz bardziej jak auror, a mniej jak ciotka Druella albo kierowniczka pensji. Szybciej bym uwierzył, że naprawdę możesz Harry'ego czegoś nauczyć.

– Czy na początku rozmowy nie pochwaliłeś aby moich metod nauczania? Oszczędnie, ale zawsze.

– Dawson, żartuję przecież, na Godryka. Czasem mówisz tak, jakbyś miała szósty zmysł i pół swojej biblioteczki w głowie, a czasem totalnie nie chwytasz prostych aluzji.

– Bo cały czas myślę o tym co powiedziałeś wcześniej na temat Harry'ego.

To było tak nagłe, że poczuł się, jakby dostał pikantnym migdałem prosto w oko.

– No i?

– I nic, będę to miała na uwadze i spróbuję jakoś go odblokować. Ale ty powinieneś się z nim podzielić swoimi obawami. Domyślam się, że dotąd tego nie zrobiłeś.

– Skąd to niby wiesz?

– Bo od ładnych paru minut zagadujesz mnie jakimiś pierdołami, żeby tylko nie zagłębiać się za bardzo w trudny dla ciebie temat?

Syriusz otworzył usta by zaprotestować, ale po chwili znów je zamknął. Może i Dawson mądrzyła się nie bez podstaw, jednak jednego nie wiedziała z pewnością - jak wiele i tak powiedział jej dziś, choć pierwotnie wcale nie miał tego w planach. Po namyśle stwierdził, że ogólnie rozgadał się w sposób absolutnie dotąd niespotykany, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że na blacie przed nim stała jedynie kawa. Uniósł nieufnie filiżankę i jeszcze raz powąchał zawartość.

– Jeszcze jedną dolewkę? – zapytała Lina, a w jej głosie wybrzmiały złośliwe nutki.

– Poproszę, choć przede wszystkim zastanawiam się, czy nie stosujesz na mnie jakichś waszych sędziowskich sztuczek. Względnie autorskich.

– Na przykład Veritasserum? Nie miałbyś szans na obronę, a cóż to wtedy za przyjemność ze starcia.

Nastawiła kawiarkę ponownie, po czym rozciągnęła się wygodnie w fotelu, podciągając pod siebie długie nogi. Cały czas nie spuszczała z Blacka uważnego, rozbawionego spojrzenia, a on niechętnie zauważył, że póki patrzy ona, on sam w jakiś sposób nie potrafi przestać. Nagle przypomniał sobie, kto jeszcze nalewał kawę zawsze bez użycia czarów i śmiał się, że to element rytuału.

– To prawda, że twoja matka miała w sobie krew wili? – zapytał, tknięty tą myślą, a jego rozmówczyni zmarszczyła brwi.

– Jasne, że nie, to tylko plotki. Skąd nagle...

– Dobrze ją pamiętam, to jedna z tych kobiet, których się nie zapomina. Była jedyną ciotką, z którą jako dzieciak uwielbiałem się witać.

– Fuj – Lina skrzywiła się przez chwilę, widząc jego wyjątkowo szeroki, znaczący uśmiech – Ale to nie wyjaśnia faktu, dlaczego postanowiłeś wspominać moją matkę w środku wywiadówki. Chyba, że zamierzasz składać jakieś nieprzyzwoite propozycje. To byłoby bardzo nie na miejscu, wiesz.

Syriusz zakrztusił się lekko migdałem i stracił te kilka cennych sekund, które mógł przeznaczyć na ciętą ripostę.

– To nie czas na realizację fantazji o gabinetach profesorów, Black – ciągnęła Lina z kamienną twarzą – Jednakże, domyślam się, że nie o to chodzi. Nie jestem specjalnie podobna do matki, każdy mi to mówi.

Chcąc nie chcąc pomyślał, że trochę jednak jest, miała bardzo podobny głos, kształt twarzy i długie rzęsy, spod których umiała patrzeć na wiele różnych sposobów. Podczas tej jednej rozmowy zaprezentowała ich mnóstwo.

– Chodzi o to, że Roselynn hipnotyzowała, dobrze o tym wiesz – odpowiedział, gdy już oczyścił struny głosowe – Nie wiem, czy to była jakaś forma magii, czy po prostu miała to w sobie, ale nie sposób było jej odmówić informacji, gdy chciała coś wiedzieć.

– Sugerujesz, że wykorzystuję jakieś odziedziczone sztuczki, by skłonić cię do mówienia? To znaczy, że zazwyczaj nie jesteś aż taki wygadany w temacie stosunków z panem Potterem?

Syriusz zaklął w myślach, zły, że właściwie jej się podłożył.

– Nie jestem – odrzekł, nie widząc sensu w unikach – Ale i też nie miałem do tego zbyt wielu okazji.

Lina westchnęła lekko, po czym wzięła łyk kawy. Tym razem w jej złocistobrązowym spojrzeniu pojawił się jakby cień smutku.

– Posłuchaj, wiem co sobie myślisz o mojej roli tutaj. Nie będę twierdzić, że nie przysłano mnie tu także z powodu Harry'ego. Natomiast nie pisałam się na robienie czegokolwiek wbrew jego woli. Nie mam też zamiaru stosować na nim sztuczek ani nim manipulować, nawet gdybym chciała, nie mam na to czasu. Powtarzam, siedemdziesiąt sztuk.

Ponownie wskazała mu teczki uczniów, leżące opodal jej prawej ręki.

– Zresztą, jeżeli nie ufasz mnie, możesz zawsze zaufać jemu. Sądzisz, że Harry stanie się maskotką ministerstwa, bo tak mu powiem? Nie, on ma swoje priorytety, i jeśli ktoś z nas siedzących tutaj mógłby mieć na nie wpływ, to nie ja. Nie wątpię, że ceni twoje zdanie ponad wszystko. I właśnie dlatego – Dawson rozpromieniła się nagle, jakby przypomniała sobie, że ma jednak coś mocniejszego w barku – pokażę ci moje pomysły na kilka pierwszych treningów! Chcesz?

– Aż tak bym tego nie nazwał – odmruknął, gdy nie czekając na odpowiedź wyjęła z szuflady biurka notatnik jeszcze większy niż ten, z którego korzystała wcześniej. Wypełniony dodatkowymi, wystającymi karteluszkami wolumin stuknął ciężko o blat, powodując, że już tylko ledwie wypełnione migdałami miseczki podskoczyły lekko. Na jego widok Syriusz poczuł rozbawienie, ale i chęć ucieczki, pozwolił jednak przedstawić sobie koncept ćwiczeń z wykrywaczami wrogów, inscenizacji realnych, historycznych miejsc pojedynków i tym podobnych. Jak się wyłączyło umysł na tę całą naukową otoczkę, okraszoną frazami typu ,,modele myślenia decyzyjnego", to słuchało się tego całkiem nieźle. Ogólnie Dawson zyskiwała, gdy mówiła o swoich lekcjach i Syriusz zaczął trochę rozumieć, czemu Harry był z nich zadowolony. A on sam nieoczekiwanie wciągnął się w dyskusję o udoskonaleniu fantomów - przeciwników, na tyle, że padły słowa o konieczności zakończenia spotkania, przemknęła przez niego iskra rozczarowania.

– Bulstrode będzie tu o trzeciej – powiedziała Lina, zbierając swoje notatki, które w podczas rozmowy zdążyła rozrzucić malowniczo po całym blacie.

– Zostało prawie pół godziny – odrzekł jej bez sensu, zerkając na stojący opodal zegar.

– Tak, ale on z całą pewnością pojawi się dużo przed czasem, a nie chcę, by zobaczył, że byłeś tu przed nim. Pomyśli sobie, że to celowo, bo faworyzuję Wybrańca. Mógłbyś wyjść z drugiej strony, przez klasę, ale kto wie, może pójdzie sobie obejrzeć, jak ona teraz wygląda. Jeszcze nie umieściłam tam czujników nieautoryzowanego ruchu.

– Moody chyba nie byłby z ciebie zadowolony – Syriusz nie powstrzymał się ani przed uwagą, ani przed sięgnięciem po ostatnie solone migdały – Wezmę sobie resztę, co? Lepiej, żeby Bulstrode nie widział u ciebie mugolskich przekąsek.

Dawson westchnęła ostentacyjnie, ale przecież musiała przyznać mu rację. Podniósł się z fotela nieco zbyt gwałtownie i poczuł lekką sensację w żołądku - wypicie trzech sporych kubków kawy nie było chyba najlepszym pomysłem.

A może po prostu cieszył się, że to spotkanie w sumie poszło dobrze i zaraz spotka się z Harrym?

– Wiesz co zrób, poślij skrzata po dyniowe paszteciki – powiedział jeszcze, gdy Lina również wstała, by go odprowadzić do drzwi – To idealnie konserwatywna potrawa, sycąca, trochę obiad, a trochę deser. Zaplusujesz.

– Jeśli tak, to muszę zadbać, by to do ciebie nie dotarło, bo wszystkim opowiesz, jak zyskałam aprobatę przewodniczącego Rady Szkoły dzięki twojej mądrości.

– Moją aprobatę narazie masz, więc udam, że nie słyszałem tej niegrzecznej uwagi.

Uśmiechnął się szeroko i tym razem pierwszy wyciągnął rękę. Wyczerpał już limit dbania o savoir-vivre tego dnia.

– Jeszcze jedno – coś wpadło mu do głowy, aż zapomniał puścić jej ozdobioną starannym manicure dłoń – Twoja matka też podawała kawę bez użycia różdżki. Zawsze się zastanawiałem, czy o coś w tym chodzi.

Spojrzała na niego i jakaś dodatkowa iskierka pojawiła się w jej spojrzeniu. Z bliska ten kolor oczu był trochę bardziej jak Ognista Whisky.

– Kiedy zadajesz sobie trud przygotowania napoju bez czarów, dodatkowo wyróżniasz swojego gościa. Od razu wiedziałam, czy Roselynn faktycznie chciała widzieć tego, kto przyszedł, czy przyjmowała go jedynie z grzeczności. W drugim przypadku korzystała z różdżki cały czas.

– To jak przygotujesz kawę dla Augusty i Caradoca Bulstrode'a?

Lina uśmiechnęła się tylko i wysunęła delikatnie palce z jego dłoni. Kompletnie nie zauważył, że były tam cały czas.

– Czas już na ciebie – odrzekła swobodnie, a drzwi uchyliły się, wpuszczając nieco gwaru z korytarza. Część uczniów skończyła najwyraźniej swoje zajęcia.

– Powodzenia, Dawson – rzucił, odwracając się w stronę Wielkiej Sali, w której okolicach planował znaleźć Harry'ego – Pamiętaj o pasztecikach.

Nadal dobrze wiedział, jak się dobrać do planów zajęć i nie miał żadnych problemów z odkryciem, gdzie powinien szukać chrześniaka. Popołudnie trwało w najlepsze i obaj zasłużyli na obfity, późny lunch.

– Zaklęciem – usłyszał jeszcze za plecami głos Liny i odwrócił się, patrząc na nią z pewnym zaskoczeniem. Jego myśli krążyły już w zgoła innych rejonach.

– Masz pamięć gumochłona – powiedziała z niesmakiem, ale i rozbawieniem, zadziwiająca mieszanka – Im kawę naleję zaklęciem, to powinno być oczywiste.

– I było, tylko cię podpuszczałem.

Wiedział, że nie uwierzyła, i słusznie, bo nie była to prawda. Jeszcze przez jakiś czas uśmiechał się do siebie bez powodu, zanim na dobre pochłonęły go korytarze Hogwartu, jasne, głośne, produkujące wspomnienia zagłuszające wszystko inne.




No hej! Ten rozdział miał być o wiele krótszy, ale nie chciało mi się kończyć tej rozmowy - i nie tylko mnie ;)

Więcej przypisów, nie mogę dodać linków, ale zachęcam do researchu!

* Zakładam, że, jak w każdej instytucji, również Ministerstwo Magii musiało posiadać coś na kształt działu odpowiadającego za cały cashflow, monitoring kosztów itd. Stąd stanowisko Kontrolerów Finansowych, będącym kimś pomiędzy księgowymi a analitykami biznesowymi w naszym świecie. W moim ujęciu każdy Departament ma po kilku, w zależności od wielkości i potrzeb, podlegających pod Kontrolerów Naczelnych. Jeden Naczelny ma pod sobą jeden duży Departament (jak ten Przestrzegania Prawa Czarodziejów) lub kilka mniej wymagających.

** Taki ptak faktycznie istnieje i odżywia się w ten sposób. Znajdźcie żołnę na Wikipedii, spójrzcie w jej czerwone oczko i powiedzcie, czy nie wygląda podejrzanie?

*** Myszka również występuje w naturze, częściej pod pełną nazwą Onychomys torridus. Polecam nagranie pt. "The Grasshopper Mouse Is a Killer Howling Rodent | Nat Geo Wild" na YouTube - przekąski lepiej zostawić sobie na po seansie :P


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro