Rozdział 4
– Jaki on jest? – dobiegający z kominka głos Scrimgeoura dla kogoś, kto by go kiepsko znał, mógłby brzmieć obojętnie. Lina zawsze wyczuwała w nim tę nutkę napięcia, niemal tak szybko jak zapach z pizzerii, jeśli akurat jakąś mijała.
– Zaskakujący.
– To znaczy?
Rozmasowała sobie skronie, wzdychając głośno. Towarzyszące jej od wczoraj zdenerwowanie zastąpiła migrena, pełznąca powoli od karku ku oczodołom. Jej pierwszy dzień w roli nauczycielki dobiegał końca, miała za sobą męczące odświeżanie sali oraz dwugodzinne spotkania z nowymi podopiecznymi. Szczerze powiedziawszy, wolałaby aktualnie opróżnić umysł po takiej ilości bodźców, na przykład w wannie ze szklaneczką brandy, ale przecież nie odmówiłaby Rufusowi zaspokojenia jego ciekawości.
– To znaczy, że jak na osobę, która przez ostatni rok była na świeczniku ze złych powodów, zastanawiająco mocno szuka uwagi.
Minister przez chwilę przetrawiał jej słowa.
– Czy według ciebie to, co pisał o nim wcześniej ,,Prorok" może być prawdą... częściowo? Wiemy już, że nie wymyślił sobie powrotu Voldemorta, ale ogólna skłonność do mitomanii, robienia z siebie ofiary, to rzeczy, które się zdarzają. Zdradza jakieś objawy?
– Na Merlina, Rufusie, miałam dwugodzinną lekcję i nie spędziłam jej na wywiadzie z Potterem – mimo wszystko przywołała do siebie tę brandy – Chyba przeceniasz mój szósty zmysł, jeśli myślisz, że tak od razu potrafię dokonać analizy osobowości.
Nalała nieco karmelowego, przejrzystego płynu do kryształowej szklanki i z przyjemnością wciągnęła jego zapach. Piorunujące spojrzenie Scrimgeoura, zwłaszcza na odległość, było do zniesienia.
– Daj spokój. Tobie też by się nic nie stało, jakbyś czasem wychylił szklaneczkę lub dwie. Ty i ja mamy nad sobą kontrolę. A co do Pottera, ujmę to tak: sprawdza. Trochę nawet prowokuje, wystawia palec za linię. Myślę, że dużo mu tutaj wolno i przywykł do tego. Znajdujemy się w szkole Albusa Dumbledore'a, więc to mnie nie zdziwiło.
– Nie da się przeoczyć, że dyrektor ma do chłopaka ogromna słabość – Rufus wzniósł oczy ku niebu i sięgnął gdzieś poza zasięg jej wzroku. Na chwilę zapadła cisza, przerywana jednak jak zwykle zbyt głośnym waleniem łyżeczki o szkło, gdy słodził sobie herbatę.
– Kiedy poprosiłem o spotkanie z Potterem, zachował się jakbym co najmniej zamierzał go porwać ze szkoły i zamknąć w piwnicy, żeby udzielał wywiadów. A przecież chciałem tylko... wiesz, tak luźno porozmawiać.
Lina uśmiechnęła się, nie kryjąc odrobiny rozczulenia.
– Nie mam pojęcia, jak zamierzałeś to zrobić, bo nigdy nie słyszałam w twoim wykonaniu luźnej konwersacji z kimś obcym. Jak to sobie w ogóle wyobrażałeś? Harry Potterze, Ministerstwo Magii cię potrzebuje, dużo płacimy, pomóż nam, bo wszyscy trafimy do piachu?
– Coś w tym stylu – Rufus skrzywił się, widząc, jak Lina przewraca znacząco oczami – Ja jestem prostym aurorem, nikt mnie nie uczył technik perswazji, poza takimi, za których użycie na Potterze musiałbym sam siebie wysłać do Azkabanu. W dodatku przez co najmniej dziesięć ostatnich lat nie rozmawiałem z żadnym nastolatkiem.
– I myślisz, że ja ci powiem, jak do niego trafić? Możemy chyba w końcu wyjąć ten temat ze strefy niedopowiedzeń?
– Przyznam – Rufus wyprostował się z godnością sięgając po jedną ze swoich okropnych, złoconych obficie filiżanek – Trochę nie wiedziałem, jak to podjąć, ale uznałem, że na szczęście nie muszę, sama się domyślisz.
– Już pomijając, jak średnia jest to taktyka wyznaczania zadań podwładnym, ustalmy coś jasno. Nie zamierzam robić z siebie idiotki, nakłaniając ucznia do współpracy z ministerstwem, które przez miesiące robiło z niego publicznie pośmiewisko. Co, jeśli poleci do Dumbledore'a na skargę?
– A więc dyrektor już z tobą rozmawiał.
– Tak, obsikał swój teren. Pogróżki wystąpiły w skali, która nie powinna cię skłonić do interwencji – Lina odstawiła pustą szklankę i zastanowiła się przez chwilę nad dolewką. Ostatecznie zamiast tego wypełniła wodą czajniczek.
– Lino, nie proszę cię o wiele. Po prostu miej chłopaka na oku, przysposabiaj go pozytywnie, a w odpowiednim momencie zarzuć wędkę. Co to dla ciebie.
– Ale mnie zmiękczasz – odburknęła – Niczego nie mogę ci obiecać, poza automatycznym ociepleniem i twojego wizerunku, jeśli Potter mnie polubi. Założę się, że już ktoś go uświadomił co do natury naszej relacji. Zresztą, tak czy tak muszę odcinać się od Knota i Umbridge, bo inaczej te spojrzenia w końcu mnie zabiją i odbierzesz z Hogwartu zimne truchło.
– To wcale nie jest śmieszne.
– Nie mówię, że jest. W każdym razie, mam już trochę dość słuchania o Potterze, dostałam pod opiekę jakieś siedemdziesiąt osób i każda z nich może być niemal równie godna uwagi. Póki co nawet nie wiemy, czy faktycznie jest Wybrańcem, zakładając, oczywiście, że w ogóle nagle zaczęliśmy wierzyć w przepowiednie.
Minister otworzył usta i natychmiast je zamknął. Lina wiedziała, że przez moment chciał wspomnieć o Armanie. O tak, to było zupełnie co innego, on nie przepowiadał przyszłości w detalach, po prostu miał dar, pozwalający widzieć więcej. Wyczuwał ludzi bezbłędnie i chyba właśnie dlatego potrafił określić, co później powiedzą lub zrobią. Oboje z Rufusem niczemu nie ufali tak, jak jego osądom. Ale Armana już nie było, zostali skazani na własną, nie tak doskonałą intuicję. Tę samą, która żadnemu z nich nie podpowiedziała, jak uniknąć zdarzeń tamtej nocy, gdy zginął.
– Potter chce zostać aurorem – powiedział w końcu Scrimgeour.
– Wiedziałeś i nie wspomniałeś mi o tym???
– Celowo, chciałem, żebyś najpierw zobaczyła chłopaka w akcji. Ale rozumiem, że Dumbledore się wygadał?
– W skrócie, powiedział, że głównie dlatego zgodził się na moje zatrudnienie. Co chyba rzuca nam nowe światło na to, dlaczego tak krótko oponował?
– Jeśli chcą, by Potter został aurorem, zrobię go nim, bo to nam się przyda. Wiem co myślisz – wtrącił Rufus, widząc minę rozmówczyni – Jako szef Biura, nie zrobiłbym tego. Jako minister, posadzę chłopaka na każdym stołku, który wymyśli, jeżeli to pomoże nam wzmocnić morale. Chociaż, nie ukrywam, wolałbym, żeby się do czegoś nadawał.
– Możesz być spokojny - odrzekła Lina, znów z lekkim westchnieniem - Też myślałam, że jego wynik suma to czyste jechanie na opinii, cielesny patronus i tak dalej... Ale chłopak jest dobry. Ma to coś, robi trochę błędów, co jest normalne, skoro jak dotąd nikt go specjalnie nie uczył. Gdyby mieli lekcje z prawdziwym Szalonookim, moje zadanie byłoby proste, natomiast Crouch to śmieć. Nigdy go nie lubiłam.
– Podobno Remus Lupin był ulubieńcem uczniów i wysoko oceniali jego lekcje, Dumbledore zresztą też.
Lina poczuła małą iskierkę niezadowolenia, choć zasadniczo nie miała nic przeciwko Remusowi. Trudno, by było inaczej, skoro nie miała z nim do czynienia od lat, a i w szkole znała go głównie jako prefekta Gryffindoru, cichego wspólnika ekscesów głośnej wtedy bandy Jamesa Pottera i Syriusza Blacka. Co nie zmieniało faktu, że nie życzyła sobie wypaść gorzej niż facet, który, z tego co wiedziała, nie zajmował się profesjonalnie obroną przed czarną magią poza pracą dla Dumbledore'a.
– Dobrze, to dowiem się, co takiego robił Lupin, że podbił ich serduszka. Póki co, mój priorytet to wyrównanie poziomu. Potter się wyróżnia, jest jeszcze kilka niezłych osób, zarówno w jego klasie, jak rok niżej. Spora część ma dobre podstawy, ale są tacy, którzy czarują tak, jakby szli całkiem innym programem. Mam nadzieję, że to tylko bajzel pozostawiony przez Umbridge, a nie tendencja na każdym przedmiocie.
– Myślę, że to poznasz. Ostatecznie obrona przed czarną magią jest miksem różnych dziedzin. Poza tym, pamiętaj, że rozmawiamy z Radą Szkoły jeszcze o dodatkowym kursie pre-aurorskim po godzinach zajęć.
– Jak to wejdzie, nie wezmę już żadnej sprawy. Mam nadzieję, że to ty o tym powiesz Thicknesse'owi.
– Piusa biorę na siebie. To z nim zresztą mam wkrótce spotkanie.
– Jest prawie noc. Nie przesadzasz trochę? Widzę, że bycie ministrem to coś, czego chyba żadne z nas sobie nie wyobrażało, ale jak padniesz ze zmęczenia, to się już nikomu nie przydasz. Poza tym, z tego, co pamiętam, Knot leciał na obiad jak tylko wybijała czwarta po południu.
– Knot uważał, że zagrożenie ze strony Voldemorta nie istnieje i nic tak mu nie pasowało do tej narracji, jak pączek z kawką na biurku oraz codzienna polędwica w domu. Między nami, myślę, że to również dla ich spokojnej konsumpcji wolał unikać prawdy.
Wymienili poufne uśmiechy. Oboje od dawna dość nisko oceniali Korneliusza Knota, choć mogli się z tym zdradzić jedynie we własnym towarzystwie.
– Zostawiam cię, Lino. Pamiętaj o regeneracji.
– Ty też.
Ogień w kominku przygasł raptownie, stał się już tylko zwykłymi płomieniami, ogrzewającymi jej nowy gabinet. Po słonecznym dniu nastał całkiem pogodny, późny wieczór, dlatego wygasiła go, i tak czując w środku przyjemne ciepło po gorącej herbacie oraz brandy. Nie chciało jej się ruszyć z fotela, ale rzadko pozwalała sobie na bezproduktywne siedzenie, sięgnęła więc po poranną pocztę, której przez cały dzień nie miała czasu przejrzeć.
Na wierzchu znajdował się nowy numer ,,Proroka", informujący o objęciu przez nią posady nauczycielki w Hogwarcie. Zgodnie z jej sugestią, skierowaną jeszcze wczoraj do Biura Prasowego Ministerstwa, na pierwszej stronie pojawiło się zdjęcie Rufusa - dla odróżnienia od czasów Umbridge, którą promowano do niemożliwości. Informacja o nominacji Liny była tylko częścią kompleksowego materiału, omawiającego zalety nowego Dekretu Edukacyjnego i przybliżającego strategię nowego ministra względem nauczania obrony. Niemniej, w przyjemnie zredagowanym biogramie zaprezentowano szczegółowo jej życiorys - od wyników owutemów poprzez staż w USA, aż po lata pracy aurora i szybkie wejście do Wizengamotu. Sama by siebie zatrudniła, czytając to wszystko.
Na końcu artykułu pojawiła się także wzmianka o tym, że ministerstwo, wbrew zapowiedziom, nie rozpocznie śledztwa wobec Dolores Umbridge, jako że ta znajduje się nadal w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Świętego Munga. Lina zgrzytnęła zębami i odrzuciła od siebie gazetę, straciwszy dalszą ochotę na lekturę. Zamiast tego przeszła do reszty korespondencji, znajdując w niej kilka listów z gratulacjami od osób, które czytały ,,Proroka" i miały dość czasu, by od razu napisać. Była wśród nich kartka ściśle wypełniona chaotycznym pismem jej dobrej szkolnej koleżanki, Katriny Gallagher. Lina z uśmiechem przeczytała wiadomość, pełną wykrzykników, przypadkowych szczegółów z życia autorki oraz zaproszeń na drinka. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają.
Nie miała w Hogwarcie takiej jednej, typowej przyjaciółki, papużki-nierozłączki, natomiast bardzo dobrze żyła z dziewczynami ze swojego dormitorium. Być może właśnie dlatego, że skupiały się w większości na własnych ambicjach czy pasjach, nie dochodziło między nimi do konfliktów. Po szkole każda z nich zrobiła karierę na swój sposób, pokazujący, jak różnymi osobowościami były wtedy oraz później.
Hestia Jones, drobna niczym duszek, potrafiła zrzucić z miotły dwa razy cięższych od siebie chłopaków i stale miała jakieś siniaki, o których pochodzeniu nie pamiętała. Aktualnie zajmowała dobre stanowisko w Brygadzie Uderzeniowej, a Lina wiedziała, że należała też do zaufanej grupy Albusa Dumbledore'a.
Amybeth Rosling, wiecznie zgarbiona przez kompleks wysokiego wzrostu, ubierała współlokatorki na wszystkie imprezy, a po ukończeniu Hogwartu postawiła wszystko na jedną kartę, praktykując za przysłowiową miskę ryżu u mugolskich projektantów. Teraz sama była gorącym nazwiskiem w świecie mody i to ją Lina poprosiła o wymianę garderoby, gdy objęła stanowisko w Wizengamocie.
Wreszcie Katrina Gallagher, klasowa piękność, która pokazała środkowy palec nabijającym się z jej mugolskiego pochodzenia, wychodząc za mąż za Orestesa Fawleya, czystej krwi dziedzica największej w kraju sieci aptek. Owdowiawszy młodo, wygrała z teściem proces o dziedziczenie i do tamtej pory trzymała w garści całą radę nadzorczą.
Tak, stanowiły ciekawą grupę, ale nie mogło im wystarczyć czasu na intensywne kontakty po ukończeniu szkoły. Najlepszym dowodem na to, jak rzadko ze sobą rozmawiały był fakt, że to z prasy Katrina dowiedziała się o nominacji Liny do Hogwartu. W sumie nawet, jeśli jej korespondencyjne zaproszenia były czystą kurtuazją, miło byłoby ją spotkać na żywo. Lina postanowiła, że odpisze od razu, ale zanim sięgnęła po pióro i pergamin, zauważyła pod listem Katriny jeszcze jedną kopertę. Odwróciła ją, by sprawdzić, od kogo przyszła, ale to nie nadawca, a pole z adresatami wywołało nagły ucisk w całym jej wnętrzu.
To, że śmierć Armana została z różnych powodów wyciszona przez ministerstwo, już kilkukrotnie uderzało w nią rykoszetem, bo spora część ich wspólnych znajomych, zwłaszcza tych z amerykańskiego okresu, po prostu nadal o niczym nie wiedziała. Przyszedł taki czas, w którym równolatkowie decydowali się na śluby oraz witali na świecie dzieci, i już niejedno takie rozkoszne, adresowane do obojga zaproszenie przyszło przez ostatni rok do dawniej wspólnego domu. Nie mogła liczyć, że w Hogwarcie jej nie dopadną. Może zniosłaby cios lepiej, bo naprawdę zrobiła progres od pierwszego razu, gdyby nie to, jak wyczerpujące było ukrywanie emocji przez ten cały, długi dzień. Od przyjazdu do zamku czuła się tak, jakby ktoś cały czas do niej strzelał, a jednocześnie robił zdjęcia, ale i tak nie mogła się powstrzymać, by nie otworzyć złocistej koperty, by nie zobaczyć tego jeszcze raz.
Narzeczeni oraz Rodzice zapraszają Avellinę Dawson oraz Armana Davisa na uroczystość zaślubin. Złożeniu przysięgi będzie towarzyszyć przyjęcie weselne, i tak dalej. Zawsze zapraszano ich na wesela, bo Arman miał mnóstwo przyjaciół, kochał imprezy, potrafił się spontanicznie bawić z ludźmi widzianymi pierwszy raz w życiu. Chodziła na nie, bo patrzenie na jego radość jakby ładowało jej baterie. Od roku z różną intensywnością czuła w ich miejscu pusty otwór, który nie istniał tam tak po prostu. Przeciwnie, pochłaniał, za każdym razem, gdy o sobie przypominał, powodował falę mdłości sprawiających, że skóra pokrywała się zimnym potem, a jednocześnie pozostawała zimna jak lód.
Tak było i tym razem, Lina poczuła zdradziecką erupcję ogarniającą całe jej ciało, spływającą powoli do najgłębszych zakamarków umysłu. Nic nie przerażało jej tak, jak te chwile, koszmarnie bała się tego dziwnego kołatania serca, ciemnych plam przed oczami, przez które zdawało jej się, że zaraz zemdleje. One były źródłem lęku, ale też jego następstwem. Już wiedziała o konieczności przerwania tej spirali jak najszybciej, jednak nie zawsze znajdowała na to siłę.
– Spokojnie, spokojnie – powtarzała sobie, rytmicznie, jakby śpiewała, oplatając się ciasno ramionami, żeby znów nawiązać kontakt z własnym ciałem. Potrzebowała tego, by sobie przypomnieć, że to nie ono jest jej wrogiem.
Upalna noc w spokojnym, portowym Chatham. Uśmiechnięte twarze wokół. Hej, zjemy coś później? A potem cienie przemykające pomiędzy ruinami, wybuch, ogień wszędzie. Ledwie słyszalne wśród hałasu odgłosy aportacji. Silna dłoń Szalonookiego, nie pozwalająca jej się wyrwać. Dzisiaj, pierwszego dnia w tej nagle obcej szkole, znów ją wyciągnął do Liny. Jego twarz, która w tak wielu budziła lęk, była tą jedyną przyjazną.
Zsunęła się z fotela w wąską przestrzeń między nim a biurkiem. Ukryta pod blatem, przyciągnęła do siebie kolana, oddychając głęboko. Ból głowy jej nie opuścił, migrował dalej, powoli obejmując sobą całą czaszkę. Z całej siły przycisnęła palce do pulsujących skroni, żeby poczuć je jeszcze mocniej. Skupiła się na tym czysto fizycznym bólu, a w miarę, jak on rósł, zimno ze środka odpływało, by w końcu pozostawić po sobie tylko wspomnienie.
*
– Jaka ona jest? – zapytał ciekawie Remus – Wybaczcie Łapie, od rana nie może usiedzieć na tyłku.
Wyraźnie rozbawiony zerknął gdzieś za siebie, w tę część kuchni Grimmauld Place, której nie byli w stanie zobaczyć przez kominek pokoju wspólnego Gryffindoru. Kilka godzin wcześniej Hedwiga przyniosła list, polecający Harry'emu pozostanie tam późnym wieczorem. Tego dnia nie brakowało męczących zajęć (obrona przed czarną magią) oraz emocji (eliksiry i wygrana Felix Felicis dzięki tajemniczemu podręcznikowi Księcia Półkrwi), ale on przecież dobrze wiedział, jak bardzo jego ojciec chrzestny chce poznać szczegóły pierwszego dnia w Hogwarcie. Tłumiąc ziewanie, został wiernie na posterunku aż do wskazanej godziny. Nawet odrobił nieco prac domowych. Trochę przez Hermionę, zachęcającą jego i Rona usilnie do produktywnego spędzenia czasu, a trochę dlatego, że naprawdę zadano im sporo już pierwszego dnia. Oboje zresztą pozostali z Harrym w pokoju wspólnym, gdyż wszyscy liczyli dodatkowo na jakieś informacje o Zakonie.
– Fajna – odpowiedział Remusowi Ron, zanim ktokolwiek inny zdążył choćby otworzyć usta – Co prawda zrobiła sprawdzian na wejście, ale po nim pozwoliła nam się pojedynkować, a potem dostaliśmy gratisy.
Podrzucił w ręce kieszonkowy detektor wrogów, ignorując Hermionę, która rzuciła mu z rogu kanapy zniesmaczone spojrzenie.
– Za wcześnie, by oceniać – wtrąciła się szybko – ale bardzo skupiła się na praktyce i nigdy nie widziałam, by ktoś tak bardzo zwracał uwagę na szczegóły.
Zachęcona zaciekawionymi spojrzeniami Lupina i Syriusza, który w końcu pojawił się w polu widzenia, wyposażony w wielki kubek, streściła pokrótce przebieg lekcji. Harry nie brał udziału w opowieści, uzupełnianej i tak gorliwie przez Rona - był zbyt zajęty obserwowaniem swojego ojca chrzestnego. Syriusz słuchał opowieści uważnie, marszcząc brwi oraz strojąc rozmaite miny, ale nie to zwracało uwagę. Był dziwnie blady, jakby wymięty, a oczy miał podkrążone, było to widać nawet w płomieniach. Pociągał co chwilę swój napój z wyraźnym niezadowoleniem.
– Ja bym mógł wam to samo pokazać – powiedział w końcu, wydymając kapryśnie wargi, a Harry pomyślał, że bez wątpienia tak by mogło być. Widział pojedynki Syriusza w Ministerstwie Magii, i jakkolwiek to wspomnienie sprowadzało mu zawsze kontener kodu do żołądka, musiał je uznać za wyjątkowy pokaz umiejętności. Zresztą, Łapa potrafił wszystko poza panowaniem nad sobą i Harry nie pierwszy już raz z goryczą uświadomił sobie, ile mógłby się od niego nauczyć, gdyby mieli dla siebie więcej czasu.
– To bardzo ciekawe – Lupin z kolei sprawiał wrażenie pozytywnie zaskoczonego – Nie o wszystkim wiedziałem, przyznaję, ale nie będę się obwiniał, bo to Lina jest specjalistką.
– Ty zawsze będziesz naszym najlepszym nauczycielem, Remusie – powiedział Harry, odrywając na chwilę wzrok od Syriusza. Mówił zupełnie szczerze, wiele zawdzięczał Lupinowi i szalenie mu go brakowało w Hogwarcie, zwłaszcza w zeszłym roku. Nie byłby zdany na siebie z GD, mając do dyspozycji wiedzę swojego dawnego profesora.
– Harry, wcale do tego nie aspiruję. To, jak fantastycznie sobie poradziliście wszyscy wielokrotnie po zakończeniu naszych lekcji, w zupełności mi wystarczy.
– Wszyscy wiemy, że Luniaczek jest najlepszy – przerwał mu Syriusz niecierpliwie – ale ja chciałbym jednak wiedzieć, czy ministerstwo nie serwuje nam w tym roku powtórki z rozrywki. Czy cokolwiek, co mówiła Dawson was zaniepokoiło? Jakieś sugestie na temat Dumbledore'a? Psychopatyczne zachowania?
– Jedynym elementem mającym związek z psychozą była wizyta Moody'ego - zachichotał Ron, a dwaj Huncwoci spojrzeli po sobie. Syriusz kazał powtórzyć sobie słowo w słowo całą rozmowę między nauczycielką a Szalonookim, a gdy to zrobili, zamyślił się chwilę, po czym zerwał raptownie, wykrzykując przekleństwa. Lupin spojrzał za nim zaskoczony, ale po chwili jakby pociągnął nosem.
– A, o to chodzi. Nie martwcie się, znowu robił sobie grzanki. Łapo, mówiłem ci, żebyś wywalił ten chleb. Zaczynała mu się pleśń od spodu.
– Dużo cheddara i wszystko smakuje – Syriusz wrócił w pole widzenia, dzierżąc w dłoni sztywny, prostokątny kształt – Nie takie rzeczy się jadało za dawnych czasów. A wracając do tematu, uważajcie na Linę Dawson i mówcie mi o wszystkim, co was zaniepokoi. Wszyscy, bo co trzy głowy to nie jedna, a ona jest cwaniarą.
– Skąd właściwie to wiesz? – zapytał Harry – Byliście razem w Hogwarcie? Wygląda na sporo młodszą od was.
Syriusz zakrztusił się raptownie, co nie dziwiło, bo biorąc pod uwagę jego wcześniejsze, donośne chrupanie, grzanka musiała być wyjątkowo sucha.
– To jego kuzynka – odpowiedział Remus, klepiąc towarzysza po plecach.
– Zaraz tam kuzynka – żachnął się Syriusz, łapiąc gwałtownie oddech.
– Ona też jest twoją rodziną?!
Harry czasem miał czasem wrażenie, że połowa żyjących czarownic to krewne Łapy, różniące się wyłącznie tym, czy zostały wydziedziczone czy nie. Warto dodać, że Syriusz akceptował jedynie te z pierwszej grupy.
– Wszystkie rodziny czystej krwi są ze sobą spokrewnione, mówiłem ci już. Ale to piąta woda po kisielu, łączy nas tylko ten upierdliwy dziad, Phineas Nigellus. Marzę, by się stąd pozbyć jego portretu. Może Dawson dałaby radę, skoro się z niej zrobiła taka gwiazda. Wzięłaby sobie przy okazji do domu trochę zalegających tu mrocznych fantów.
– Teraz mieszka w Hogwarcie – Hermiona zmarszczyła brwi – Myślisz, że ona interesuje się... no wiesz, tym?
Wykonała nieokreślony ruch w kierunku ledwie widocznej za plecami dwóch Huncwotów kuchni domu Blacków, ale wszyscy zrozumieli, co ma na myśli.
– Ona nawet nie była w Slytherinie – powiedział Lupin znacząco.
– No tak, nie była – zgodził się Syriusz – Dobra, trochę mnie poniosło z tą sugestią, po prostu, daleka czy nie, moja rodzina nie nastraja mnie do ufności. W dodatku stary Dawson... O co chodzi? – przerwał, dostrzegając, że Lupin spina się nieco i zaciska dłonie na materiale swojej wysłużonej szaty.
– Po prostu zastanawiam się, czy wypada powstrzymać cię przed szkalowaniem nauczycielki wobec młodzieży, czy jednak warto, by wiedzieli jak najwięcej, na wszelki wypadek. Walczyłem ze sobą przez chwilę, ale mi przeszło.
– Luniu, jesteś zawsze taki uczciwy – Syriusz poklepał przyjaciela z uczuciem po głowie, po czym podjął opowieść. Co ciekawe, po jego wcześniejszym napięciu nie pozostał już ślad, a i wyglądać zaczął znacznie lepiej.
– Otóż Callidorze, ciotce mojej matki, nie wystarczył jeden spokrewniony z nią mąż, po jego śmierci wzięła sobie kolejnego. Rowle. Mentalność trolla i tak też trochę wyglądał. Oraz pachniał. Nie mam pojęcia, jak im się udało spłodzić kogoś takiego jak Roselynn...
Uśmiechnął się nagle jakby z aprobatą, zagryzł grzanką, po czym zerknął na nią z zastanowieniem.
– Muszę jeszcze popracować nad swoją kuchnią – podjął – W każdym razie, ich córka była ulubienicą całej rodziny, nawet moja matka za nią przepadała, a chyba już zauważyliście, że sympatia do kogokolwiek nie była dla niej uczuciem pierwszego wyboru. Roselynn umiała oczarować każdego, była też bardzo piękna, więc przez ich dom przewinęło się mnóstwo adoratorów, o doskonałych, czystokrwistych koneksjach, rzecz jasna. Podobno jeden był już całkiem zaawansowany, ale tak się złożyło, że panna pojechała do Stanów, tuż po szkole, poznać nieco świata, kształtować osobowość... Ładna nazwa dla obijania się za pieniądze rodziców. Kiedyś często to praktykowano w takich rodzinach, jak nasza.
– Nie miałbym nic przeciwko takiemu wypadowi – mruknął Ron, a Harry pomyślał, że to zrozumiałe. Weasleyowie byli cudowną rodziną, daleką od znanych mu już nieźle z opowieści Blacków nastrojem, ale i zasobnością w galeony. Ron czasem przebąkiwał uwagi na ten temat, jednak Harry był pewien, że z nikim w rzeczywistości nie chciałby się zamienić.
– To miało pewnie swoje zalety – zgodził się Syriusz – Dla Rose z pewnością, bo przywiozła sobie nowego kandydata! Co za szok dla mojej biednej matuli i całej reszty familii.
– Coś nie tak z jego statusem krwi? – zgadł Harry, widząc ponurą satysfakcję na twarzy ojca chrzestnego.
– Przeciwnie, chwalił się drzewem genealogicznym sięgającym pierwszych kolonizatorów, ale trochę ciężko to sprawdzić, jak się żyje na innym kontynencie. Na jego korzyść zadziałało to, że robił karierę i był bardzo bogaty. A starego Rowle'a kasa się nie trzymała... Życie ponad stan z rodzinnych spadków oraz niechęć do pracy to chyba coś w genach. W każdym razie, ten zamożny, amerykański narzeczony nazywał się Avertus Dawson. Miał już prawie trzydziestkę, dobrą posadę w MACUSA, tamtejszym odpowiedniku ministerstwa, plus, przynajmniej na papierze, wyśmienite koneksje, na tamtą chwilę trudne do podważenia. Słyszałem tę historię milion razy. Finalnie otrzymał rękę Roselynn wraz z błogosławieństwem wujostwa, był ślub, rezydencja z ogródkiem, urodziła się Lina... sielanka. Do momentu, gdy zawitał nowy gracz, Lord Voldemort.
Choć Syriusz pozostał zrelaksowany, a jego opowieść dochodziła do Harry'ego, Rona i Hermiony wraz z ciepłem kominka, jak zawsze, gdy padało to imię, w pomieszczeniu jakby zmieniła się aura.
– Mówiąc w skrócie, przez ładnych kilka lat Dawson popierał śmierciożerców. Z perspektywy tego, co stało się potem, najpewniej głównie po to, by utrzymać swoją pozycję w rodzinie żony. Jakby nie wystarczyło pożyczanie połowie z nich kasy, a potem łaskawe zapominanie o długach... Natomiast jakoś dziwnie przycichł, gdy, zgadnijcie co, przeniósł się z Gringotta na intratną posadę w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Jego szefem był wtedy Barty Crouch.
– Który nienawidził czarnej magii i dał aurorom prawo do zabijania – dopowiedział Harry, czując, do czego zmierza ta historia.
– Dokładnie tak – Syriusz uśmiechnął się do niego z uznaniem – Stary Dawson szybko przestał podkreślać status krwi i starannie odizolował swój dom od reszty rodziny. Z tego, co mi mówiono, Lina dostała zakaz zadawania się ze mną, Regulusem i innymi, gdy trafiła do Hogwartu. Mnie to siłą rzeczy nie ubodło, zwłaszcza, że z mojej perspektywy i tak była jeszcze dzieciakiem, ale sami rozumiecie, reszta trzymała się raczej razem. Reg, Narcyza, Lucjusz Malfoy, Evan Rosier, Thorfinn Rowle, Barty Junior... cała ta wesoła ekipa była w praktyce ze sobą bardziej lub mniej spokrewniona. Brzmi jak obłęd, wiem.
Skrzywił się z niesmakiem, choć nie wiadomo, czy z powodu własnej historii, czy dlatego, że siedzący nadal obok Remus przypominająco wcisnął mu w ręce znów ten sam, wielki kubek.
– Niedługo po tym, jak Lina zaczęła chodzić z nami do szkoły, Roselynn umarła i dopiero wtedy okazało się, że chorowała od dłuższego czasu, Avertus ukrywał to przed wszystkimi. Generalnie nie więził jej, kontaktowała się choćby z moją matką raz na jakiś czas, ale to nie zmienia faktu, że odeszła w oddaleniu od rodziny. Walburga bardzo to przeżyła... ten jeden raz i wtedy, gdy zginął Reg, widziałem ją w takim stanie.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Syriusz, nagle przygaszony, sączył napój z kubka, Remus patrzył gdzieś w przestrzeń ze zmarszczonymi brwiami, a Harry i jego przyjaciele, po drugiej stronie kominka, po prostu przetrawiali to, co usłyszeli.
– Co było potem? – zapytała w końcu Hermiona – Czy po śmierci żony Avertus zwrócił się ponownie w stronę Sam-Wiesz-Kogo?
– Przeciwnie – odmruknął Syriusz – Został fanatycznym zwolennikiem surowego karania śmierciożerców. Wszyscy dziwili się, że po upadku Voldemorta nie stanął u boku Croucha, by zatańczyć na ich grobach... czy raczej na ich wyrokach. W którymś momencie jakby... zniknął z ministerstwa. Ale to już tym bardziej znam tylko z opowieści. Teraz siedzi w międzynarodowej współpracy czarodziejów, podobno stary Barty ściągnął go tam za sobą. Ale nigdy nie słyszałem, co się z nim działo przez tych ładnych parę lat pomiędzy. Natomiast mała Lina na krótko wzięła sobie do serca zakazy ojca. Kiedy z Remusem i Jamesem kończyliśmy Hogwart, cały czas widywałem ją z moim braciszkiem.
– Musiała chyba wiedzieć o tym, że planuje zostać śmierciożercą? – Harry poczuł dreszcz na myśl o tym, że Regulus zginął niedługo po opisywanych przez Łapę zdarzeniach.
– O, z całą pewnością wiedziała – dodał Syriusz z zaciętym wyrazem twarzy – Widocznie jej to nie przeszkadzało, w każdym razie nie w zaciszu szkoły. Bo na pogrzebie Rega się nie pojawiła i już nigdy więcej o niej nie słyszałem. Do czasu, gdy została waszą nauczycielką.
– Być może ojciec nie pozwolił jej na to? – rzuciła niepewnie Hermiona, podczas, gdy Syriusz odstawił kubek nieco głośniej, niż było to konieczne.
– A więc to także dlatego masz do niej takie nastawienie – powiedział w tej samej chwili Remus, odzywając się pierwszy raz od dłuższego czasu.
– Nie chodzi mi konkretnie o Regulusa - zaperzył się Syriusz, ignorując jednocześnie pytanie Hermiony - Tylko o to, że zmieniła stronę wtedy, gdy było to dla niej wygodne, tak samo, jak jej cwany ojciec.
– Jeśli wierzyć pogłoskom, nie mają ze sobą aktualnie kontaktu – odpowiedział spokojnie Lupin – a kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że, jakkolwiek rodzice mają na nas ogromny wpływ, nie determinują tego, kim jesteśmy.
Syriusz zerknął na niego, wyraźnie zagniewany, ale nic nie powiedział. Harry dobrze wiedział, czym są dla niego wspomnienia rodzinnego domu i ile pracy wykonał, by odciąć się od panującej wśród Blacków obsesji czystej krwi. Rozumiał też, dlaczego dla jego ojca chrzestnego, tak bardzo oddanego własnym przekonaniom, zachowanie Avertusa Dawsona było nie do pojęcia. Bardzo nie chciał, by jego ojciec chrzestny dokładał tę całą sprawę z nową nauczycielką do swojej listy zmartwień, zwłaszcza, że za miesiąc czekała go rozprawa przez Wizengamotem. Postanowił interweniować.
– Syriusz, wszystko jest w porządku, naprawdę. Jak na razie, cieszę się, że Dawson do nas przyszła, bo mieliśmy pierwszą sensowną lekcję od dawna. A jeśli coś będzie nie tak, poradziliśmy sobie z Umbridge, więc damy radę i z nią. Chyba, że wykończy nas tempem tych zajęć, ale nadal wolę to niż śmierć z nudów.
– Racja, pewnie padacie z nóg, a ja was trzymam po nocy – Syriusz poderwał się z miejsca, po czym znów opadł na siedzenie, by mogli widzieć jego twarz – Do łóżka. Ale jeśli tamta przekroczy w jakikolwiek sposób granicę, dajecie mi znać, a zrobię z nią porządek, jasne?
Przyrzekli mu solennie, że oczywiście, ale zanim Harry zdążył poprosić, by i Łapa dbał o siebie, na przykład jadł nieco lepiej (niezależnie od kuchennej edukacji), po tamtej stronie kominka odezwały się odległe wrzaski portretu pani Black.
– Szlag, no nigdy się nie nauczą. Lecę, dbaj o siebie, Harry.
Na ułamek sekundy wyraz twarzy Syriusza zmiękł, gdy omiótł chrześniaka pospiesznym spojrzeniem, zanim wstał, oddalając się w głąb domu. Ron i Hermiona również wstali, żegnając Lupina, ale Harry zatrzymał go jeszcze.
– Remusie, czy z nim... wszystko jest okej?
Dawny profesor spojrzał na niego ze zrozumieniem. Miał dobre, zmęczone oczy człowieka, któremu można było powiedzieć wszystko.
– Tak, to tylko mały kac, nazywając rzeczy po imieniu – zaśmiał się lekko i chyba niewymuszenie – ale spokojnie. Od czerwca zdarza mu się to bardzo, bardzo rzadko. Idzie ku dobremu, możesz mi wierzyć.
– Wierzę – odrzekł Harry i pomyślał, że tak jest istotnie. Kiedy kominek w końcu wygasł, oddalił się w stronę dormitorium czując już tylko pozbawione niepokoju zmęczenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro